Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Ich zniszczona rodzina. Detektyw Gina Harte. Tom 8 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 lutego 2025
3098 pkt
punktów Virtualo

Ich zniszczona rodzina. Detektyw Gina Harte. Tom 8 - ebook

Maluje usta czerwoną szminką, przegląda się w lustrze i informuje swoich współlokatorów, żeby na nią nie czekali. Wybiera się na randkę, z której nigdy nie wraca. Amber Slater po prostu znika.

Ostatnią osobą, która widziała Amber, jest jej współlokator. Pamięta, co miała na sobie tamtej nocy. Widział, jak wychodziła. Słyszał każde słowo rozmowy telefonicznej, którą odbyła z przyjaciółką. Niektórzy twierdzą, że on i Amber byli bardzo blisko. Zbyt blisko. I że jego żona właśnie się o tym dowiedziała.

Plotki cichną, kiedy ciało dziewczyny z zaklejonymi ustami zostaje znalezione w lokalnym parku. Rozpoczyna się wyścig z czasem, bo w środku nocy znika kolejna kobieta – trzeba ją odnaleźć, zanim i ona zostanie na zawsze uciszona.

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9145-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pra­gnę za­de­dy­ko­wać tę książkę oso­bom po­grą­żo­nym w ża­ło­bie. Nie­kiedy smu­tek przy­cho­dzi wraz z wy­rzu­tami su­mie­nia
z po­wodu tego, co się zro­biło lub czego nie zdą­żyło się zro­bić
czy po­wie­dzieć, ale nie bądź­cie dla sie­bie zbyt su­rowi.



Pro­log

10 lat temu
Pią­tek, 18 I

Pu­kam do drzwi po­koju Ha­iley, li­cząc na to, że matka mnie nie usły­szy. Nie chcę, żeby mnie przy­ła­pała.

– Ha­iley – szep­czę, ale zdaję so­bie sprawę, że to nie wy­star­czy.

Je­śli śpi, nie ma mowy, żeby w ten spo­sób ją obu­dzić, ale prze­cież nie mogę cze­kać do rana. Zna­la­złam roz­wią­za­nie wszyst­kich na­szych pro­ble­mów. Nie pój­dziemy do szkoły ani ju­tro, ani ni­gdy. Zgod­nie z obiet­nicą mam plan i do­grane wszyst­kie szcze­góły. Mia­łaś być cier­pliwa i by­łaś. Nasz kosz­mar wkrótce się skoń­czy i za­czniemy wszystko od nowa gdzieś in­dziej, da­leko od cier­pie­nia, które nas tu spo­tkało.

W sy­pialni matki sły­chać ja­kieś skrzy­pie­nie, więc wstrzy­muję od­dech. Po czole spływa mi kro­pla potu, która osta­tecz­nie ska­puje z mo­jego nosa. Ci­cho wzdy­cham, na­stęp­nie kładę rękę na klamce i cią­gnę. Ide­alny nos Ha­iley i jej czoło oświe­tla je­dy­nie wpa­da­jąca przez okno po­świata księ­życa.

Dziwne. Za­zwy­czaj za­ciąga za­słony i woli spać w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści. Od za­wsze po­wta­rza, że nie może za­snąć, je­śli do po­koju wpada choćby odro­bina świa­tła. Skra­dam się po drew­nia­nej pod­ło­dze, ce­lowo omi­ja­jąc skrzy­piące de­ski. Cały czas wpa­truję się w jej twarz. Jej cera ma nie­bie­skawy od­cień, pra­wie siny. Od­su­wam włosy z jej ust i za­kła­dam je za ucho. Nie zdjęła słu­cha­wek. Mu­siała za­snąć pod­czas słu­cha­nia mu­zyki. Wy­cią­gam jedną i wkła­dam ją so­bie do ucha. Ci­sza. Biorę jej te­le­fon i włą­czam pio­senkę, przy któ­rej za­snęła, ma­jąc na­dzieję, że to, jak i moja obec­ność, po­woli ją obu­dzi. Nie chcę jej wy­stra­szyć, bo za­cznie krzy­czeć. Mu­simy wyjść z domu w ci­szy, żeby matka nas nie sły­szała.

Słu­chała „Be­au­ti­ful Dre­amer”. To też dziwne. To je­den z ulu­bio­nych utwo­rów babci. Ha­iley nor­mal­nie słu­cha Black Eyed Peas. W jej po­koju znaj­dują się do­wody na to, jak wielką jest ich fanką. Na każ­dej ścia­nie wi­szą pla­katy Wil­liama i Fer­gie. Chcę za­brać jej drugą słu­chawkę, więc wkła­dam rękę pod jej głowę i wzdry­gam się, po czym sa­pię.

– Ha­iley. – Sztur­cham ją. Jest lo­do­wata. Biorę ją za rękę. Tak samo zimna. Po­now­nie ją trą­cam. – Ej, po­budka.

Nic. Żad­nych od­po­wie­dzi, ru­chu, od­de­chu.

– Wsta­waj, Ha­iley. Mu­simy iść. – Chyba się do­my­ślam, co za­szło. Łzy za­czy­nają pły­nąć mi po twa­rzy. – Nie!

Chwy­tam sztywne ciało Ha­iley, przy­cią­gam jej głowę do swo­jej piersi, nie po­tra­fiąc stłu­mić szlo­chu. Wszystko miało być do­brze. Chcia­łem wszystko na­pra­wić, ale ode­szła. W końcu miało być nor­mal­nie. Mie­li­śmy być bez­pieczni. Na szafce noc­nej za­uwa­żam pu­ste bli­stry po ta­blet­kach, obok szklankę wody. Opa­ko­wa­nia spa­dły na pod­łogę. Krzy­czę z roz­pa­czy, ści­ska­jąc lo­do­watą rękę, wie­dząc, że Ha­iley do nas nie wróci. Cały mój wy­si­łek na marne. Stra­ci­li­śmy ją.

Pod­cią­gam jej koł­drę pod szyję, po czym wy­bie­gam z jej po­koju i spie­szę do matki. Włą­czam górną lampę. Czuję pul­so­wa­nie żył w gło­wie i zdaję so­bie sprawę, że za­ci­skam dło­nie. Dla do­bra Ha­iley uni­ka­li­śmy awan­tur, ale nie tym ra­zem.

– To twoja wina. – Chwy­tam się za głowę i cią­gnę za swoje włosy, gdy matka się po­ru­sza.

W pod­świa­do­mo­ści sły­szę głos Ha­iley, która mówi, że mama nie chce ni­kogo skrzyw­dzić. Nie chce wy­wo­ły­wać pro­ble­mów i być ka­rana. Ale nie zo­sta­nie po­now­nie uka­rana. Już za późno. Trzeba było wcze­śniej coś zro­bić.

– Czego? Idź spać. Jest śro­dek nocy – mam­ro­cze i ziewa pod ko­cem, ale sły­szę, co mówi. Moja matka. Moja ko­chana mama. – I zgaś świa­tło.

Wska­kuję na łóżko i chwy­tam ukrytą pod ko­cem szyję. Za­ci­skam palce na tcha­wicy matki. Wije się pode mną i rzuca. Nie­na­wi­dzę jej. Ude­rza mnie pię­ścią w nos, więc ją pusz­czam i upa­dam na dy­wa­nik przy łóżku. Bije jak za­wo­dowy bok­ser. Czę­sto za­da­wała nam ciosy pię­ściami.

– Za­bi­łaś Ha­iley.

Matka wy­daje się zdez­o­rien­to­wana, po­ciera szyję.

– Co? – pyta.

Moja krew zna­czy jej knyk­cie, na wi­dok czego mam ochotę sprać ją na mia­zgę.

– Sły­sza­łaś. – Wstaję, ki­piąc gnie­wem. Ude­rzam ją pię­ścią w skroń, ale na tym nie po­prze­staję. Sły­szę, że pęka jej że­bro, a po­tem do­ciera do mnie jej krzyk.

Chwyta się za żu­chwę. Rzuca się do walki, ale nie je­stem już dziec­kiem. Te­raz je­stem męż­czy­zną. Po kilku cio­sach czuję, że słabnę. To tyle, je­śli cho­dzi o by­cie fa­ce­tem. Nie oca­li­łem Ha­iley. Za­daję ko­lejne ciosy. Nie mogę prze­stać, gdy my­ślę o jej zim­nym ciele.

Matka musi za­pła­cić za to, co zro­biła, a ja spra­wię, że sta­nie się to w tej chwili.

– Prze­stań! Za­bi­jesz mnie!

Gdyby mnie to tylko ob­cho­dziło…



Roz­dział 1

Te­raz
Pią­tek, 22 I

Am­ber przej­rzała ubra­nia na drążku i zdjęła z niego wie­szak z bla­do­ró­żo­wym kom­bi­ne­zo­nem.

– Może ten?

Lau­ren zmarsz­czyła nos i po­krę­ciła głową.

– Po­win­naś wło­żyć nie­bie­ską su­kienkę. Pa­suje ci i bę­dzie ci ła­twiej się wy­si­kać. – Za­śmiała się jej przy­ja­ciółka.

Am­ber przy­po­mniała so­bie, że Lau­ren kie­dyś tak bar­dzo się upiła, że nie­mal zsi­kała się przed klu­bem noc­nym w Bir­ming­ham.

– Nie! Ta nie­bie­ska jest ja­kaś bab­cina. Wło­ży­łam ją na roz­mowę o pracę. Może zro­bisz coś do pi­cia, a ja się przy­go­tuję?

Lau­ren zer­k­nęła przez ra­mię, przy­bie­ra­jąc ko­me­diową minę.

Am­ber wzięła te­le­fon i uśmiech­nęła się na wi­dok ko­lej­nej wia­do­mo­ści. Ni­komu nie da­wała swo­jego nu­meru, ale on nie był ni­kim. Bar­dzo go lu­biła. Na pewno nie był jak inni.

Na­prawdę nie mogę się do­cze­kać, aby po­znać Cię w re­alu. Na­wet nie wiesz, co ze mną ro­bisz :-*

Prze­cze­sała pal­cami swoje loki. W ży­ciu stu­denc­kim cho­dziło o pró­bo­wa­nie no­wych rze­czy, no­wych męż­czyzn, no­wych ko­biet. Za­kosz­to­wała wszyst­kiego i ża­ło­wała je­dy­nie, że jedną z nich była Lau­ren. Wzru­szyła jed­nak ra­mio­nami, wło­żyła kom­bi­ne­zon, cęt­ko­wane szpilki i długi zi­mowy płaszcz, który zdej­mie, gdy do­trze do re­stau­ra­cji. Za­pięła ciężki na­szyj­nik, który do­peł­niał całą sty­li­za­cję, i nie­spo­dzie­wa­nie od­nio­sła wra­że­nie, że jest go­towa jak ni­gdy wcze­śniej. Wzięła te­le­fon i od­pi­sała.

To mi po­każ! ;-)

Za­koń­czyła buźką i wy­słała. Może wy­szło zbyt śmiało? Nie, było do­kład­nie tak, jak tego chciała, i brzmiało su­per. Zdjęła spinkę, a dłu­gie czarne włosy spły­nęły jej na plecy.

– O Boże, jak pięk­nie wy­glą­dasz, Am­ber. Masz ta­kie ko­cie oczy. – Lau­ren kop­nęła kilka ubrań na bok i prze­szła do szafki noc­nej, na któ­rej po­sta­wiła ku­bek mię­to­wej her­baty.

– Dzięki! No i dzię­kuję za na­pój. – Am­ber wie­działa, że go nie wy­pije. Wyj­dzie stąd, gdy tylko Lau­ren pój­dzie do sie­bie. – Jesz­cze nie wiem, czy na week­end wrócę do domu. Zo­ba­czymy, jak się sprawy po­to­czą. – Pu­ściła oko do przy­ja­ciółki. Może zbyt bez­czel­nie, ale Lau­ren mu­siała zro­zu­mieć prze­kaz.

– Wiesz, w różu na­prawdę wy­glą­dasz sek­sow­niej. Baw się do­brze. Je­śli nie zo­ba­czymy się ju­tro, będę wie­działa, że da­jesz czadu – po­wie­działa Lau­ren, jed­nak jej wy­mu­szony uśmiech mó­wił coś zu­peł­nie in­nego. – Na ra­zie. Po­ga­dam z mamą przez ka­merkę, za­nim wpad­nie nie­za­po­wie­dziana.

Am­ber sły­szała, jak jej przy­ja­ciółka za­myka za sobą drzwi. Spry­skała włosy la­kie­rem, psik­nęła się ulu­bio­nymi per­fu­mami i była go­towa do wyj­ścia. Po­chy­liła się, wzięła małą torbę, którą wcze­śniej spa­ko­wała, ogra­ni­cza­jąc się przy tym do mi­ni­mum. Wy­glą­dała jak więk­sza to­rebka. Jej wi­dok nie wzbu­dzał po­dej­rzeń, ale była przy­go­to­wana, gdyby po­trze­bo­wała szczo­teczki do zę­bów czy czy­stej ko­ron­ko­wej bie­li­zny.

Za­mknęła drzwi w chwili, w któ­rej Lau­ren otwo­rzyła swoje. Blada twarz przy­ja­ciółki zdra­dzała oznaki pła­czu.

– Będę za tobą tę­sk­nić.

– Mó­wi­łaś, że mię­dzy nami wszystko w po­rządku. – Am­ber nie miała na to czasu. Ża­ło­wała swo­ich de­cy­zji. Ża­ło­wała, że prze­kro­czyły gra­nicę. Ży­cze­nie do­brej za­bawy było na po­kaz. Zda­wała so­bie sprawę, że Lau­ren li­czyła na coś wię­cej. – Mu­szę iść.

– Zo­stań, pro­szę. – Przy­ja­ciółka wy­cią­gnęła rękę i po­ło­żyła dłoń na przed­ra­mie­niu prze­cho­dzą­cej dziew­czyny. Jej palce na­dal były sztywne i zimne.

W kie­szeni Am­ber ode­zwał się te­le­fon. Męż­czy­zna, z któ­rym pi­sała, cze­kał na nią w re­stau­ra­cji.

– Obie­cuję, że po­roz­ma­wiamy o tym, gdy wrócę. – Am­ber się od­su­nęła.

Lau­ren otarła łzę z po­liczka i trza­snęła drzwiami.

Kiedy Am­ber szła w naj­bar­dziej nie­prak­tycz­nych bu­tach, ja­kie tylko miała, nie mo­gła wy­rzu­cić z my­śli twa­rzy przy­ja­ciółki. Po­my­ślała jed­nak, że za­ła­twi tę sprawę póź­niej.

Pchnęła główne drzwi bu­dynku, które otwo­rzyły się ze skrzyp­nię­ciem, i na ko­ry­tarz wpadł po­dmuch zim­nego wia­tru. Jesz­cze nie sy­pał śnieg, ale syn­op­tycy już go za­po­wia­dali. Je­żeli po­goda wy­trzyma jesz­cze go­dzinę, wszystko bę­dzie w jak naj­lep­szym po­rządku.

Wtem ktoś krzyk­nął. Od­ru­chowo ze­sztyw­niała, jed­no­cze­śnie się za­trzy­mu­jąc. Na ty­łach par­kingu męż­czy­zna po­chy­lony nad ba­gaż­ni­kiem swo­jego auta cią­gnął coś, trzy­ma­jąc się za plecy. Zmru­żyła oczy, żeby le­piej wi­dzieć w ciem­no­ści. Kiedy po­now­nie szarp­nął, po­śli­zgnął się i za­to­czył do tyłu. Krzyk­nął, gdy upadł na be­to­nowy kra­węż­nik.

– O rety! Nic się nie stało? – Po­czła­pała w jego stronę, śli­zga­jąc się w szpil­kach na lo­dzie. Za­war­tość jej to­rebki grze­cho­tała przy każ­dym kroku.

Lo­do­waty wiatr po­ru­szył na­gimi ga­łę­ziami drzew ro­sną­cych wo­kół par­kingu i ze świ­stem wpadł do przej­ścia pod­ziem­nego na­prze­ciwko.

– Cześć, Am­ber. Cie­szę się, że wy­szłaś w tej chwili. Noga daje mi się we znaki. Chcia­łem wy­jąć kulę z ba­gaż­nika, a te­raz, patrz, leżę na ziemi.

– Nie wie­dzia­łam, że mia­łeś ja­kiś wy­pa­dek.

– Bo stało się to za­le­d­wie wczo­raj. Wy­pi­łem za dużo i wiesz, jak to jest. Sze­dłem ob­lo­dzo­nym chod­ni­kiem i łup! Tak po pro­stu. Wy­gląda na to, że przez ja­kiś czas będę uzie­miony.

Spoj­rzała na jego zbo­lały uśmiech. Zer­k­nęła na ze­ga­rek. Je­śli szybko po­stawi go na nogi, to zdąży jesz­cze na au­to­bus.

– Do­bra, spró­buję ci po­móc.

Znów krzyk­nął i za­czął dy­szeć, gdy pró­bo­wała go pod­cią­gnąć.

– Nic mi nie bę­dzie. Po pro­stu po­cią­gnij.

Skrzy­wiła się, wy­obra­ża­jąc so­bie, jak mu­siał cier­pieć. Do­brze wie­działa, jak boli zła­mana noga, bo kie­dyś upa­dła w szkole na WF-ie i też tak się to skoń­czyło.

– Do­brze, to spró­bujmy raz jesz­cze. Go­towy?

Przy­tak­nął.

– Wiesz co, a może wy­cią­gniesz moją drugą kulę z ba­gaż­nika? Chyba za głę­boko ją wci­sną­łem. Wła­śnie dla­tego upa­dłem.

Przy­tak­nęła i zaj­rzała do wnę­trza po­jazdu. Miał ra­cję, kula za­kli­no­wała się z dwóch stron auta, gu­mowa koń­cówka zo­stała mocno wci­śnięta. Am­ber cią­gnęła za nią i cią­gnęła, ale kula ani drgnęła. Utknęła na amen.

– Nie mogę jej ru­szyć – po­wie­działa i w tej sa­mej chwili po­czuła na karku cie­pły od­dech.

Drżąc, ob­ró­ciła się i zo­ba­czyła, że męż­czy­zna stał te­raz tak bli­sko, iż nie­mal sty­kały się ich nosy. Uśmie­szek na jego twa­rzy pod­po­wia­dał, że nie po­trze­bo­wał żad­nej po­mocy. Za­sta­wił pu­łapkę, w którą dała się zła­pać. Nie­spo­dzie­wany ból za­pło­nął w jej gło­wie, gdy ten ude­rzył ją czymś twar­dym. Po­tknęła się na za­mar­z­nię­tej jezdni, za­ha­czyła o coś no­gawką kom­bi­ne­zonu i usły­szała, że ma­te­riał jej ubra­nia się roz­darł. Spoj­rzała na swój blok, ale zdała so­bie sprawę, że nikt na nich nie pa­trzy. Za­słony we wszyst­kich oknach za­cią­gnięto, wie­działa więc, że zna­la­zła się sam na sam z czło­wie­kiem, który pró­bo­wał ją za­bić.

Księ­życ na nie­bie zda­wał się krę­cić. Sta­nęła pro­sto, sta­ra­jąc się ob­ró­cić i uciec, ale za­wroty głowy wy­wo­łały mdło­ści. Wpa­dła ob­ca­sem w dziurę i po­le­ciała do tyłu, jed­nak on ją zła­pał. Chciała go ude­rzyć, ale ode­pchnął jej ręce.

– Ni­g­dzie nie pój­dziesz.

Prze­stał uty­kać. Wi­działa za to jego wy­krzy­wione gnie­wem usta i prze­ni­kliwe spoj­rze­nie.

– Dla­czego mi to ro­bisz? – urwała, gdy zro­zu­miała, że beł­ko­cze. – Umó­wi­łam się z kimś. Za­dzwoni na po­li­cję, je­śli się nie po­ja­wię – rzu­ciła, jed­nak on się uśmiech­nął i po­krę­cił głową. Chciała wy­cią­gnąć te­le­fon z kie­szeni płasz­cza. – Nie uj­dzie ci to pła­zem.

Wy­rwał jej ko­mórkę i ją scho­wał.

– Już nie bę­dzie ci po­trzebna.

Znów po­czuła ból, gdy ude­rzył ją ka­mie­niem, po czym wci­snął ją do ba­gaż­nika. Miała mroczki przed oczami. Sta­rała się zna­leźć coś, czym mo­głaby się bro­nić, ale nie mo­gła się ob­ró­cić. Kiedy męż­czy­zna za­mknął klapę, Am­ber zro­zu­miała, że ma prze­chla­pane. Szpil­kami za­cze­piła o ta­pi­cerkę, płaszcz okrę­cił się wo­kół jej ciała. Kula wbi­jała się w jej bok. Dziew­czyna utknęła, za­klesz­czona. Sa­mo­chód prze­je­chał przez próg zwal­nia­jący, po czym przy­spie­szył. Na­stęp­nie mu­sieli wje­chać na drogę z przy­naj­mniej dwoma pa­sami ru­chu w jedną stronę, bo inne sa­mo­chody mi­jały ich ze świ­stem, w od­dali na­wet ktoś za­trą­bił.

Wie­działa, że umrze.



Roz­dział 2

Po­nie­dzia­łek, 25 I

Za­częła się od­wilż, w po­wie­trzu czuć było spory chłód. Ko­mi­sarz Gina Harte prze­bie­gła przez par­king przy po­ste­runku do głów­nych drzwi, a na­stęp­nie ko­ry­ta­rzem aż do dam­skiej to­a­lety. Prze­cze­sała pal­cami splą­tane, brą­zowe włosy i jak zwy­kle spięła je z tyłu jedną z tych zwy­kłych gu­mek re­cep­tu­rek, które nie­ustan­nie pę­kały.

– Cześć, sze­fowo. – De­tek­tyw Paula Wyre po­de­szła do umy­walki i od­krę­ciła kran. Kru­czo­czarne włosy spły­wały jej na plecy, a grzywka była już nie­mal za długa. Coś ta­kiego nie pa­so­wało do Wyre, która nie po­zwa­lała so­bie na­wet na odro­binę za­nie­dba­nia.

– Do­brze się czu­jesz? – Gina oparła się o umy­walkę, cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

Wyre ba­wiła się man­kie­tem.

– Roz­sta­łam się z Geo­rge’em.

– Bar­dzo mi przy­kro. A ślub? – To nie było mą­dre py­ta­nie i Gina na­tych­miast go po­ża­ło­wała. Spoj­rzała na pa­lec ser­deczny ko­le­żanki, na któ­rym nie do­strze­gła pier­ścionka z błysz­czą­cym ka­mie­niem, który jesz­cze nie­dawno tam go­ścił.

– To ko­niec i… – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Nie wie­dzia­łam, na­wet nie prze­czu­wa­łam, że w na­szym związku coś jest nie tak. Nie po­do­bały mu się moje go­dziny pracy, ale od sa­mego po­czątku wie­dział, że pra­cuję w wy­dziale do­cho­dze­niowo-śled­czym. Lu­dzie po­peł­niają prze­stęp­stwa nie tylko po­mię­dzy dzie­wiątą a sie­dem­na­stą. Tak czy ina­czej, dzieją się straszne rze­czy i nic nie bę­dzie cze­kało, aż znajdę na to czas. Mu­szę po pro­stu za­jąć się pracą. Może uda mi się, jak to mó­wią, wró­cić do gry.

– Słu­chaj, je­śli po­trze­bu­jesz wol­nego, żeby…

Po­krę­ciła głową.

– Nie. Mu­szę się na czymś sku­pić. Jest jak jest. Przy­naj­mniej miesz­ka­nie było moje, więc wczo­raj ka­za­łam mu się spa­ko­wać. Wy­niósł się. – Wes­tchnęła. – W każ­dym ra­zie chcę się za­jąć sprawą, więc nie mówmy wię­cej o mnie i Geo­rge’u.

– Sku­pie­nie się na czymś to do­bry po­mysł. Ci­cho tu u nas ostat­nio, nie, że­bym na­rze­kała.

– Nie tak ci­cho, jak mo­głoby się wy­da­wać.

– Mów. – Gina wresz­cie zwią­zała włosy i przej­rzała się w lu­strze. Fry­zura nie wy­szła gładko, ale do dia­bła z nią. W tej chwili na­prawdę się tym nie przej­mo­wała. Był po­chmurny i zimny sty­czeń. Co wię­cej, boj­ler na po­ste­runku nie dzia­łał, jak na­leży, za­tem w każ­dym po­miesz­cze­niu włą­czono elek­tryczne dmu­chawy, aby za­po­biec wy­chło­dze­niu. Nie­mal zdra­dziła się uśmie­chem, który su­ge­ro­wał, że po­przed­nią noc spę­dziła z nad­in­spek­to­rem Chri­sem Brig­g­sem. To nie po­winno się wy­da­rzyć, ale hi­sto­ria jak zwy­kle za­ta­czała koło. Cie­szyła się jego cie­płem oraz tym, że po­tra­fił o nią za­dbać, cho­ciaż nikt o tym nie wie­dział. Żadne nie chciało, żeby prze­nie­siono ich z po­ste­runku po­li­cji w Cle­eves­ford.

– Nie­ba­wem ma przyjść Lau­ren San­di­ford, żeby zgło­sić za­gi­nię­cie są­siadki, która przez cały week­end nie wró­ciła do miesz­ka­nia. Obie są stu­dent­kami, miesz­kają w du­żym bu­dynku przy Bul­more Drive, który zo­stał prze­kształ­cony na blok miesz­kalny.

– Wiem, który to. W prze­szło­ści sporo się w nim działo, ale przez ostat­nie lata nikt już nic nie zgła­szał. Wiemy coś wię­cej? Czy zaj­mie się tym któ­ryś z pa­troli? – Gina wy­pro­sto­wała się i roz­pięła ciężki weł­niany płaszcz, pod któ­rym miała szarą ma­ry­narkę.

– Jak mó­wi­łaś, ostat­nio było u nas spo­koj­nie, ale pre­wen­cja ma pełne ręce ro­boty, więc po­my­śla­łam, że mo­gły­by­śmy ich od­cią­żyć.

– Może być. Mam na­dzieję, że na­sza za­gi­niona zo­stała u zna­jo­mych.

Wyre oparła się o umy­walkę.

– Lau­ren San­di­ford po­wie­działa, że przy­jaźni się z Am­ber Sla­ter, jed­nak ta nie od­biera od niej te­le­fonu. Może to coś ozna­czać, a może to zu­peł­nie nic ta­kiego. Miejmy na­dzieję, że cho­dzi o to dru­gie i że Am­ber się znaj­dzie. – Paula wy­jęła z kie­szeni po­rządną, ma­te­ria­łową gumkę do wło­sów. – Przy­nio­słam dla cie­bie, sze­fowo. Boli mnie, ile­kroć wy­ry­wasz so­bie włosy tym czymś.

Gina par­sk­nęła śmie­chem, przez co i Wyre się za­śmiała.

– Dzię­kuję. – Zdjęła re­cep­turkę z wło­sów, wy­ry­wa­jąc przy tym kilka, i zwią­zała je ele­gancką gumką. – Le­piej?

Wyre przy­tak­nęła.

– Prze­słu­chamy ra­zem tę ko­bietę, gdy przyj­dzie?

– Świet­nie. – Paula wy­szła ni­czym pro­fe­sjo­na­listka, nie da­jąc po so­bie po­znać, że cierpi.

Gina miała na­dzieję, że za­gi­niona za­ba­lo­wała z ja­kimś nowo po­zna­nym fa­ce­tem. Mimo wszystko week­end to nie­zbyt długa nie­obec­ność. Prze­biegł ją nie­wielki dreszcz. Na­dzieja nie była pro­fe­sjo­nalna. Naj­pierw musi zna­leźć tę ko­bietę. Do­piero wtedy się od­pręży.



Roz­dział 3

Lau­ren San­di­ford ner­wowo po­pi­jała her­batę, którą po­dała jej Wyre. Miała pu­sty wy­raz twa­rzy nie zdra­dza­jący żad­nych emo­cji, ale stres wy­raź­nie było wi­dać w ru­chach pal­ców, któ­rymi wo­dziła po sło­jach blatu. Gina wy­brała po­kój prze­słu­chań, który wy­da­wał jej się naj­lep­szy, cho­ciaż ża­den nie był szcze­gól­nie za­chę­ca­jący, co wią­zało się z cię­ciami bu­dże­to­wymi. Dmu­chawa za­częła pra­co­wać, od czasu do czasu ciężko brzę­cząc. Po­miesz­cze­nie wy­peł­niło się za­pa­chem spa­lo­nego ku­rzu.

– Czuję się dość głu­pio. – Lau­ren po­ło­żyła mały ple­cak na pod­ło­dze, ale bom­berkę moro zo­sta­wiła szczel­nie za­piętą aż pod sam okrą­gły, po­dwójny pod­bró­dek. My­sie włosy opa­dały z obu stron na ob­szyty sztucz­nym fu­trem kap­tur. Wzięła z le­żą­cego na stole pu­dełka chu­s­teczkę i wy­dmu­chała nos.

– Nie po­winna pani się tak czuć. Do­brze, że trosz­czy się pani o są­siadkę. – Gina przy­su­nęła się do stołu, a Wyre od­na­la­zła pu­stą stronę w no­te­sie. – Może mi pani coś o niej opo­wie­dzieć?

– Przy­jaź­nimy się. Tak na­prawdę je­ste­śmy zżyte. W pią­tek wie­czór po­szła na randkę i od tam­tej pory jej nie wi­dzia­łam, ale też nie od­biera ode mnie te­le­fonu. To jest dziwne. Wiele razy pró­bo­wa­łam się do niej do­dzwo­nić.

Gina spoj­rzała na wy­peł­niony już for­mu­larz. Lau­ren miała dwa­dzie­ścia lat, stu­dio­wała edu­ka­cję wcze­snosz­kolną na uni­wer­sy­te­cie w Wor­ce­ster, a na pół etatu do­ra­biała so­bie w ba­rze ryb­nym
w Cle­eves­ford.

– Do­brze, za­cznijmy od pod­sta­wo­wych da­nych. – For­mu­larz spi­sano, gdy sie­dząca przed nimi młoda ko­bieta do nich dzwo­niła, więc Gina mu­siała te­raz zwe­ry­fi­ko­wać, czy wszystko zo­stało po­praw­nie za­no­to­wane.

– Am­ber Sla­ter. – Lau­ren od­chrząk­nęła i upiła łyk her­baty.

– Ile ma lat?

– Tyle samo, co ja. Dwa­dzie­ścia.

– Czym się zaj­muje?

Lau­ren prze­cią­gnęła krze­sło po wy­kła­dzi­nie i po­ło­żyła dło­nie w rę­ka­wicz­kach na bla­cie.

– Stu­diuje i pra­cuje za ba­rem w An­gel Arms. Jest na dru­gim roku ra­chun­ko­wo­ści i fi­nan­sów.

Gina za­drżała, mimo że dmu­chawę usta­wiono na mak­si­mum. Wie­działa, że wszyst­kim in­nym rów­nież jest zimno.

– Ma pani jej zdję­cie?

Lau­ren wy­jęła te­le­fon z bocz­nej kie­szeni ple­caka i pal­cem w rę­ka­wiczce za­częła stu­kać w ekran. Szybko się zo­rien­to­wała, że to na nic, więc zdjęła ją z dłoni.

– To jej pro­fi­lowe z Fa­ce­bo­oka. – Unio­sła ko­mórkę, sie­dząc po dru­giej stro­nie stołu.

– Mogę?

Ko­bieta przy­tak­nęła i po­dała te­le­fon Gi­nie.

– Oczy­wi­ście.

Ko­mi­sarz klik­nęła na fo­to­gra­fię i po­więk­szyła ją. Uśmiech­nięta dziew­czyna na ekra­nie ema­no­wała pew­no­ścią sie­bie. Miała na so­bie po­ma­rań­czowy swe­ter. Jej włosy zdrowo lśniły, co spra­wiało, że wy­glą­dała jak mo­delka. Brwi z pew­no­ścią pod­kre­śliła kredką, która nadała im wy­ra­zi­ste łuki. Twarz w kształ­cie serca za­koń­czona była wą­ską żu­chwą i szpi­cza­stym pod­bród­kiem.

– Czy mo­głaby pani wy­słać mi póź­niej to zdję­cie?

Lau­ren kiw­nęła głową i roz­pięła odro­binę kurtkę.

– Tak, ja­sne.

– Wi­działa ją pani po raz ostatni w piąt­kowy wie­czór, gdy wy­bie­rała się z kimś na randkę. Czy to się zga­dza?

– Tak.

– Może mi pani po­dać kon­kretną go­dzinę?

– Eee… Chyba było koło dzie­więt­na­stej. Szła na au­to­bus, żeby spo­tkać się z tym męż­czy­zną w re­stau­ra­cji pod Cle­eves­ford. Na­zywa się Fish and An­chor. Miała je­chać au­to­bu­sem o dzie­więt­na­stej dwa­dzie­ścia – urwała i za­sta­no­wiła się nad czymś. – Przy­sta­nek jest nieco da­lej, przy Bul­more Drive.

– Mo­żemy skon­tak­to­wać się z re­stau­ra­cją i prze­woź­ni­kiem, aby spraw­dzić, czy ktoś ją wi­dział. Czy ist­nieje ja­kiś po­wód, dla któ­rego nie od­biera te­le­fonu? Czy mo­gła zo­stać u ko­goś na week­end?

Lau­ren mil­czała, po czym otwo­rzyła usta, jakby chciała od­po­wie­dzieć, ale je za­mknęła, a kiedy w końcu się ode­zwała, wy­da­wało się, że ostroż­nie do­biera słowa.

– Może. Mo­gła zo­stać z tym fa­ce­tem, z któ­rym się umó­wiła, ale do tej pory na pewno by już do mnie za­dzwo­niła. Je­stem o tym prze­ko­nana.

– Czy za­zwy­czaj do pani dzwoni, je­śli nie wraca do domu przez kilka dni?

– Ni­gdy nie spę­dza tyle czasu poza do­mem. Z wy­jąt­kiem dni, gdy je­dzie do ojca, ale wtedy do mnie dzwoni albo wy­syła wia­do­mo­ści.

– Za­tem twier­dzi pani, że to zu­peł­nie nie w jej stylu?

– Tak. Coś się stało. Wiem o tym.

– Może nam pani po­wie­dzieć, co miała wtedy na so­bie?

– Ja­sno­ró­żowy kom­bi­ne­zon i szpilki w cętki. Ma rów­nież złoty kol­czyk w no­sie. Nie pa­mię­tam, w któ­rym płasz­czu wy­szła. – W za­my­śle­niu ścią­gnęła brwi.

Roz­le­gło się pu­ka­nie. Gina wstała.

– Prze­pra­szam.

Uchy­liła drzwi i zo­ba­czyła, że na ko­ry­ta­rzu stoi de­tek­tyw Harry O’Con­nor. Jego łysa głowa błysz­czała w świe­tle ja­rze­nió­wek.

– Mogę cię pro­sić na słowo, sze­fowo?

Za­mknęła za sobą ci­cho drzwi i pu­ściła klamkę.

– Ja­sne.

– Spa­ce­ro­wicz zna­lazł nad je­zio­rem ciało.

Gina prze­łknęła ślinę, za­sta­na­wia­jąc się, czy to moż­liwe, że to Am­ber Sla­ter – ko­bieta młod­sza od jej córki Han­nah… Serce za­biło jej moc­niej. Na­tych­miast mu­sieli je­chać nad je­zioro.



Roz­dział 4

Gina mi­nęła plac za­baw i skie­ro­wała się w stronę ta­śmy po­li­cyj­nej, którą po­ste­run­kowy Smith wła­śnie koń­czył przy­wią­zy­wać do drzewa.

– Do­bry. – Wyre uśmiech­nęła się do niego.

– Do­bry wam obu – od­parł Smith. Spora od­bla­skowa kurtka, którą miał na so­bie, spra­wiała, że jego syl­wetka wy­glą­dała na dwa razy więk­szą. – Ej, pro­szę za­wró­cić. To miej­sce zda­rze­nia, nie może pan tam wejść. – Wska­zał bie­ga­czowi inną ścieżkę, w dru­giej ręce trzy­ma­jąc for­mu­larz do opi­sa­nia miej­sca zbrodni.

Spo­cony męż­czy­zna uniósł dłoń i za­wró­cił.

– Gdzie jest osoba, która zna­la­zła ciało? – Gina się ro­zej­rzała, ale nie za­uwa­żyła, by ktoś roz­ma­wiał z funk­cjo­na­riu­szami.

– Po dru­giej stro­nie ścieżki, z Ka­poor. Przy­szedł stam­tąd. – Za­pi­sał dane Giny i Pauli, wy­razy wy­glą­dały na na­ba­zgrane, bo miał na so­bie grube rę­ka­wiczki. – Do­bra, mam was na li­ście, więc mo­że­cie wejść.

– Dzięki. – Gina pod­nio­sła ta­śmę i prze­pu­ściła Wyre.

Kilka ma­tek za­trzy­mało przy nich wózki, ale Gina je zi­gno­ro­wała i po­szła za ko­le­żanką. Już z od­dali wy­pa­trzyła Ber­narda Smalla, kie­row­nika tech­ni­ków, oraz jego ekipę, wszy­scy mieli na so­bie białe kom­bi­ne­zony ochronne. To na­zwi­sko zde­cy­do­wa­nie do niego nie pa­so­wało. Był naj­wyż­szym czło­wie­kiem, ja­kiego znała. Szczu­płą, ży­la­stą syl­wetkę mu­siał za­wsze po­chy­lać, gdy z nią roz­ma­wiał. Jego nie­gdyś długa, siwa broda była te­raz sta­ran­nie przy­strzy­żona, bo ostat­nio znów uma­wiał się na randki.

Ja­kiś po­li­cyjny sta­ży­sta prze­biegł obok nich, go­niąc za psem, któ­rego wła­ści­ciel cze­kał przy ta­śmie po­li­cyj­nej i przy­wo­ły­wał te­riera do sie­bie.

– Czas się ubrać. – Wyre wzięła kom­bi­ne­zon od jed­nej z tech­ni­czek.

Drugi tra­fił do Giny.

Ko­bieta od­su­nęła ma­seczkę z twa­rzy.

– Wła­śnie koń­czą zdję­cia i na­gra­nia. By­łoby su­per, gdyby dały im pa­nie jesz­cze kilka mi­nut.

Gina sta­rała się spoj­rzeć przez ra­mię.

– Mamy już opis?

– Nie wi­dzia­łam ofiary. Wiem je­dy­nie, że to ko­bieta. Za­raz roz­ło­żymy płyty, by można było tam przejść. To nie po­winno za­jąć dużo czasu.

Sły­chać było kli­ka­nie mi­gawki apa­ratu, chwilę po­tem po­ja­wił się tech­nik z ka­merą. Dwaj po­li­cjanci szu­ka­jący wska­zó­wek prze­szli do miej­sca, w któ­rym znaj­do­wało się ciało. Przy ta­śmie zbie­rali się już ga­pie. Ką­tem oka Gina do­strze­gła Ka­poor sto­jącą pod bez­list­nym drze­wem i roz­ma­wia­jącą z około pięć­dzie­się­cio­let­nim męż­czy­zną. To mu­siał być świa­dek. Tłum się po­więk­szał, wi­dać już było mo­rze cza­pek z pom­po­nami, płasz­czy prze­ciw­desz­czo­wych i wil­got­nych wło­sów. Gina się ro­zej­rzała, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, czy któ­raś z tych osób nie jest za­bójcą, który wró­cił na miej­sce zbrodni, by po­dzi­wiać swoje dzieło. Może to ko­bieta spo­glą­da­jąca w tamtą stronę, ubrana w żółtą kurtkę, albo męż­czy­zna w bor­do­wej czapce w białe śnie­żynki, który stał za nią. Był też fa­cet po sześć­dzie­siątce ze szcze­ka­ją­cym te­rie­rem, dwóch chło­pa­ków w dre­sach, a także ze dwa­dzie­ścia in­nych osób, które po­winny pil­no­wać swo­jego nosa. W miarę na­pływu no­wych ga­piów stało się wręcz nie­moż­liwe ob­jąć ich wszyst­kich wzro­kiem.

Do Giny po­de­szła de­tek­tyw Wyre i sta­nęła za nią.

– Sze­fowo, Ber­nard nas woła.

– Do­brze. Tak wiele tu ga­piów, że mu­simy z god­no­ścią za­jąć się cia­łem. – Za­pięła kom­bi­ne­zon, wło­żyła kap­tur, ochra­nia­cze na buty i rę­ka­wiczki.

Kilka osób wy­jęło ko­mórki, by na­gry­wać zda­rze­nie i ro­bić zdję­cia. Gdy Ka­poor zwró­ciła na obie ko­biety uwagę, zo­sta­wiła świadka na chwilę i do nich po­de­szła.

– Za chwilę fan­page na Fa­ce­bo­oku „Co sły­chać w Cle­eves­ford” bę­dzie pe­łen teo­rii i zdjęć. Lu­dzie cza­sami tak bar­dzo mnie de­ner­wują.

– Prawda, sze­fowo.

Gina nie­mal ze­śli­zgnęła się po skar­pie, która pro­wa­dziła na brzeg je­ziora. Jesz­cze dwa dni temu zie­mia w tym miej­scu by­łaby skuta lo­dem, a te­raz wszystko za­czy­nało top­nieć, więc wo­kół było tylko błoto.

– Dzień do­bry, Ber­nar­dzie. Mogę zo­ba­czyć ciało?

– Tak, chodź. Stą­paj po pły­tach. Są tro­chę śli­skie, więc mu­sisz uwa­żać. Na ra­zie usta­wi­li­śmy pa­ra­wan i pra­cu­jemy przy ciele, ale lu­dzie na­dal pod­cho­dzą z dru­giej strony je­ziora z ko­mór­kami i apa­ra­tami. Przez nich wszystko po­trwa znacz­nie dłu­żej.

– Wyre, po­proś Smi­tha, żeby ko­goś tam po­słał i ich prze­go­nił. I niech ich naj­pierw spi­sze. – Li­sta osób obec­nych na miej­scu zbrodni na pewno póź­niej im się przyda.

– Tak, sze­fowo. – Paula po­ki­wała głową i po­spie­szyła w kie­runku ta­śmy po­li­cyj­nej.

Kaczki za­częły kwa­kać i pod­pły­nęły do brzegu, za­kła­da­jąc, że wszy­scy ci lu­dzie byli tu po to, by je kar­mić. Gina po­sta­wiła ostroż­nie kilka kro­ków i w końcu do­tarła do pa­ra­wanu. Owiał ją zimny wiatr, nie­mal utrud­nia­jąc od­dy­cha­nie. Od­wilż nie miała długo po­trwać.

Ber­nard szedł za nią, jego duże stopy wy­glą­dały, jakby roz­płasz­czały się na pły­tach.

– Co mu­szę wie­dzieć?

Od­chrząk­nął.

– Cóż, le­d­wie mie­li­śmy czas, żeby rzu­cić okiem na ciało, nie mó­wiąc już o zba­da­niu go, ale nie da się nie za­uwa­żyć rany kłu­tej na piersi ofiary. Sek­cja z pew­no­ścią wy­każe dłu­gość i typ ostrza oraz to, czy rana oka­zała się śmier­telna. Ewen­tu­alna obec­ność okrze­mek w ciele da nam od­po­wiedź na to, czy uto­nęła. Po­bie­rzemy próbkę wody z je­ziora. To rów­nież po­winna po­twier­dzić to sek­cja. To młoda ko­bieta, może na­wet na­sto­latka. Po­wie­dział­bym, że miała od szes­na­stu do dwu­dzie­stu dwóch lat. Na ra­zie nie zna­leź­li­śmy na brzegu krwi czy in­nych śla­dów bio­lo­gicz­nych, ale na­dal ba­damy te­ren. Mu­siała bar­dzo krwa­wić po tym cio­sie, więc je­śli za­dano go tu­taj, spo­dzie­wał­bym się wielu śla­dów.

– Ja­kieś na­rzę­dzie zbrodni?

– Na ra­zie nic, ale szu­kamy.

Gina się ro­zej­rzała. W nocy ktoś mógł pod­je­chać sa­mo­cho­dem do po­czątku ścieżki i za­nieść ciało do je­ziora albo dziew­czyna tędy spa­ce­ro­wała i pa­dła ofiarą bru­tal­nej na­pa­ści, która do­pro­wa­dziła do jej śmierci. Gina wie­działa, że na par­kingu za­in­sta­lo­wano ka­mery mo­ni­to­ringu, więc po­pro­siła o na­gra­nia, jesz­cze za­nim wy­szła z po­ste­runku. Jed­nak byłby to cud, gdyby za­bójca pod­je­chał na tak mo­ni­to­ro­wany par­king. Miesz­kańcy do­ma­gali się lep­szego za­bez­pie­cze­nia te­renu przy je­zio­rze, ale nie było to moż­liwe ze względu na cię­cia w miej­skim bu­dże­cie.

– Ile czasu de­natka mo­gła się znaj­do­wać w je­zio­rze?

Ber­nard po­krę­cił głową.

– Zimna woda kon­ser­wuje, a wczo­raj i dzi­siaj było mroźno. Je­dyne, co się wy­róż­nia, to zsi­nie­nie po­śmiertne. Ko­bieta leży na brzegu zwró­cona twa­rzą do dołu, a za­si­nie­nie wi­dać na po­ślad­kach i tyl­nej czę­ści ud i ły­dek. Na­to­miast nie­długo po śmierci krew gro­ma­dzi się w miej­scu, gdzie wy­stę­puje na­cisk. Wy­daje się, że ofiara w chwili śmierci lub za­raz po niej sie­działa z unie­sio­nymi no­gami. Mu­simy też pa­mię­tać, że serce wy­pom­po­wa­łoby krew z jej klatki pier­sio­wej, chyba że za­bójca zo­sta­wił nóż w ciele, za­ty­ka­jąc nim ranę. Wi­dzisz, mu­simy wziąć pod uwagę wiele czyn­ni­ków, dla­tego też sek­cję zwłok na­leży prze­pro­wa­dzić jak naj­szyb­ciej.

– Weźmy się za to od razu.

– Jest jesz­cze coś.

– Co ta­kiego?

– Ślady skrę­po­wa­nia na kost­kach, nad­garst­kach i szyi. Po­dej­rze­wam, że zo­stała przy­wią­zana do krze­sła, na któ­rym zmarła. Są też ślady w ką­ci­kach jej ust i na po­licz­kach. Zo­stała za­kne­blo­wana. I jesz­cze jedno, skóra na war­dze jest ro­ze­rwana. Mu­szę się temu bli­żej przyj­rzeć, ale po­wie­dział­bym, że skle­jono jej usta.

Gina za­drżała. My­śli o wszyst­kich tych ob­ra­że­niach mło­dej ko­biety przy­pra­wiły ją o ból brzu­cha. Dla­czego za­bójca miałby skleić jej wargi?

Za­mknęła oczy, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć, jak wy­glą­dała Am­ber na zdję­ciu, które po­ka­zała jej Lau­ren San­di­ford. Miała wielką na­dzieję, że dziew­czyna z je­ziora to jed­nak nie ona. Prze­szła za pa­ra­wa­nem, za­chwiała się nieco na ostat­niej pły­cie i spoj­rzała na le­żące w bło­cie ciało. W miej­scu, w któ­rym pod­wi­nęła się nocna ko­szula, do­strze­gła zsi­nie­nie, o któ­rym mó­wił Ber­nard. Ko­bietę dźgnięto w pierś, a na­stęp­nie wrzu­cono do je­ziora. Czyn ten był tak od­ra­ża­jący, że Gina za­drżała i mu­siała od­wró­cić na chwilę wzrok.

– Ja­kieś oznaki na­pa­ści na tle sek­su­al­nym?

– Nic ta­kiego nie za­uwa­ży­łem, ale to w tym mo­men­cie nic nie zna­czy.

Gina po­pa­trzyła na brzeg po dru­giej stro­nie je­ziora i do­strze­gła, że po­li­cjant wy­ga­nia stam­tąd lu­dzi z apa­ra­tami. Za­sta­na­wiała się, czy któ­ry­kol­wiek z nich był dzien­ni­ka­rzem. Po­now­nie spoj­rzała na młodą ko­bietę, na­stęp­nie po­chy­liła się nie­znacz­nie, aby le­piej przyj­rzeć się jej pro­fi­lowi. Błoto po­kry­wało dłu­gie, czarne war­ko­cze oraz szpi­cza­sty pod­bró­dek. Kol­czyk w no­sie po­ły­ski­wał w świe­tle prze­no­śnych ha­lo­ge­nów, a na war­dze bra­ko­wało ka­wałka skóry.

– To na­sza za­gi­niona. – Gina skrzy­wiła się, przy­glą­da­jąc się wo­sko­wemu od­cie­niowi jej twa­rzy. – Mo­żesz mi po­wie­dzieć, od jak dawna tu jest? – Po­now­nie od­wró­ciła wzrok.

– Utrud­nia mi to wspo­mniana zimna woda. Bio­rąc pod uwagę tem­pe­ra­turę ciała i stan, w ja­kim się ono znaj­duje, po­wie­dział­bym, że przy­naj­mniej od ośmiu go­dzin, ale mogę się my­lić.

Do­tarł do nich od­głos kro­ków na pły­tach, a za­raz po­ja­wiła się Wyre.

– To ona, sze­fowo? – Paula po­cią­gnęła no­sem.

Gina przy­tak­nęła.

– Nie­stety. Dzię­kuję, Ber­nar­dzie. – Wró­ciły po pły­tach, Gina pu­ściła Wyre przo­dem. – Po raz ostatni wi­dziano ją o dzie­więt­na­stej w ze­szły pią­tek, a w tym je­zio­rze zna­la­zła się przy­naj­mniej osiem go­dzin temu. To da­wa­łoby nam drugą w nocy. Czyli za­bójca miał całą so­botę i nie­dzielę. Mu­simy nieco le­piej osza­co­wać se­kwen­cję zda­rzeń. Mam na­dzieję, że po­może nam w tym sek­cja zwłok. – Spoj­rzała na ga­piów, któ­rzy na szczę­ście byli już mniej liczni. Część obec­nych tu wcze­śniej już ode­szła, ale na ich miej­sce po­ja­wiło się paru no­wych. Prze­wi­nęło się tu tak dużo osób, że na pewno nie uda im się prze­słu­chać każ­dej z nich. Zdjęła kom­bi­ne­zon i skie­ro­wała się w stronę świadka. – Mu­simy się do­wie­dzieć, co się stało z Am­ber Sla­ter po tym, gdy w piąt­kowy wie­czór wy­szła na au­to­bus.

Wyre zmarsz­czyła brwi.

– Bie­daczka. Wy­cho­dzisz na randkę i już ni­gdy nie wra­casz do domu. To mo­gło się przy­da­rzyć każ­dej z nas.

Gina prze­łknęła ślinę, wspo­mi­na­jąc wszyst­kie swoje wpadki na rand­kach. Je­den z męż­czyzn zo­stał na­wet uwi­kłany w jej sprawę, przez co oba­wiała się po­now­nie z kimś uma­wiać. Poza tym ża­den nie mógł się rów­nać z Brig­g­sem. Szu­kała, ale ile­kroć z kimś była, wi­działa tylko jego twarz. Szybko wy­rzu­ciła te my­śli z głowy.

– Chcę wie­dzieć, z kim się umó­wiła. Czy do­tarła na randkę? Mu­simy je­chać na od­prawę na po­ste­ru­nek, by prze­ka­zać wszyst­kie in­for­ma­cje, na­stęp­nie udamy się do Fish and An­chor, bo to wła­śnie tam miała się z kimś spo­tkać. Chcesz je­chać ze mną?

De­tek­tyw Wyre przy­tak­nęła.

– Oczy­wi­ście.

Gina za­drżała, gdy się obej­rzała. Wy­obra­ziła so­bie sie­dzącą na krze­śle Am­ber, która zo­staje dźgnięta w klatkę pier­siową, a na­stęp­nie krzy­czy, roz­ry­wa­jąc skle­jone wargi. Zro­biło się jej nie­do­brze. Ślady wią­za­nia też były okropne. Za­ci­snęła zęby, gdy wy­obra­ziła so­bie, jak z Am­ber ucho­dzi ży­cie, i po­czuła, że za­czyna bo­leć ją głowa. Ko­bieta mu­siała bła­gać o wol­ność, a za­bójca my­ślał je­dy­nie o tym, by wbić jej nóż w pierś. Po­tem bez­dusz­nie wrzu­cił ją pół­nagą do wody. W ja­kim celu?

– Czy mo­żesz skon­tak­to­wać się z tą jej przy­ja­ciółką i za­py­tać o ro­dzinę ofiary? Je­śli nie bę­dzie wie­działa nic o krew­nych, to po­wie­dzą nam o nich na uczelni. Pa­mię­tam, że Lau­ren wspo­mi­nała coś o wy­jaz­dach Am­ber do ojca. Mimo to mu­simy po­roz­ma­wiać też z ludźmi z uczelni. Może któ­ryś z wy­kła­dow­ców na­pro­wa­dzi nas na jej zna­jo­mych lub może o czymś sły­szał lub coś za­uwa­żył?

Paula po­ki­wała głową i ode­szła na bok, żeby za­dzwo­nić.

– Sze­fowo! – za­wo­łała pi­skli­wym gło­sem Ka­poor.

– Co jest? – Gina po­zbyła się ochra­nia­czy na buty.

Ka­poor tu­pała w miej­scu, aby się roz­grzać, jed­no­cze­śnie za­kła­da­jąc rę­ka­wiczki.

– Mamy do­brego świadka. Są­dzi, że wi­dział za­bójcę.



Roz­dział 5

Nie mogę o tym my­śleć. W pią­tek pu­ste krze­sło nio­sło ze sobą tyle na­dziei, jed­nak nie było nam to pi­sane. Te­raz wi­dzę, że nie by­łaś Ha­iley. W głębi du­szy wiem, że po­rażka to moja wina, ale po to wła­śnie ist­nieją dru­gie szanse.

Moje ręce świerz­bią, do­ma­ga­jąc się wię­cej, a w gło­wie roz­lega się wy­cie. Słowo „po­rażka” nie daje mi spo­koju. Wszystko mo­gło po­to­czyć się zu­peł­nie ina­czej, ale te­raz nie mam już nic. Do­ku­cza mi chłód, więc na­prawdę chcę się zna­leźć w cie­płym wnę­trzu, wiem jed­nak, że moja po­rażka zo­sta­nie za­uwa­żona, gdy tylko prze­stą­pię próg.

Od za­wsze uwiel­bia­łem cho­dzić do parku, tylko że Am­ber zo­stała wy­cią­gnięta z je­ziora, dla­tego to miej­sce jest już ska­żone. Po­ja­wiły się tam dwie ko­biety, o któ­rych nie mogę za­po­mnieć. Jedna ładna, drobna czar­nula, a druga zde­cy­do­wa­nie star­sza, stop­niem i wie­kiem. Bije od niej aura au­to­ry­tar­no­ści. Włosy ma po­fa­lo­wane, ale na­dal ciemne. Jest wy­soka, wy­gląda na silną. Jej twarz opo­wiada hi­sto­rię. Może w jej wnę­trzu czai się ból. Po spo­so­bie, w jaki prze­chy­lała głowę, gdy pa­trzyła na ciało, po­znaję, że jej za­leży. Po­trze­buje ko­goś, kto się o nią za­trosz­czy. Jest blada i może nie ma ma­ki­jażu, ale zde­cy­do­wa­nie go nie po­trze­buje. Po­doba mi się i je­stem roz­darty. Po­do­bają mi się obie te ko­biety.

Roz­glą­dam się, na chwilę sku­piam wzrok na jed­nej z nich, ale to wy­star­czy, by mnie ocza­ro­wała. De­cy­duję, która z nich jest lep­sza, i wiem, że do­ko­na­łem wła­ści­wego wy­boru. Trzęsę się i lekko kręcę głową. Nie mogę tam iść. To zbyt ry­zy­kowne. Prze­cież to po­li­cjantka. Mu­szę się stąd od­da­lić, za­nim po­peł­nię ogromny błąd. Za­mie­rzam się przejść i po­my­śleć. W taki zi­mowy dzień nie ma nic lep­szego niż oczysz­cza­jący spa­cer. Sły­szę, że zmro­żone za­ro­śla chrzęsz­czą mi pod bu­tami, i za­mie­ram. Mu­szę znik­nąć, za­nim ktoś ze­chce ze mną po­roz­ma­wiać oraz po­znać moje dane.

Czuję się zdez­o­rien­to­wany. Co po­wi­nie­nem zro­bić? Po­trzebne mi są wska­zówki. Plan. Co­kol­wiek. W ustach mi za­sy­cha, serce szyb­ciej bije. Mu­szę za­jąć czymś my­śli. Wyj­muję te­le­fon z kie­szeni, lo­guję się do swo­jej ulu­bio­nej apli­ka­cji i roz­pły­wam w tłu­mie użyt­kow­ni­ków. Ap­py­Da­ter to sku­teczne roz­wią­za­nie. To tam znajdę to, czego szu­kam, a nie tu­taj.

Za­po­mnij o tym, co tu dziś wi­dzia­łeś, i po­szu­kaj ko­goś no­wego. Daj po­li­cjant­kom spo­kój.

Jesz­cze raz prze­glą­dam li­stę miej­sco­wych ko­biet.

Szu­kaj i się nie pod­da­waj. Znajdę ją w tym mo­rzu chęt­nych la­sek.

Ona gdzieś tam jest i je­śli nie przyj­dzie do­bro­wol­nie, sam ją za­biorę i prze­mie­nię tak, jak gą­sie­nica zmie­nia się w mo­tyla.



Roz­dział 6

Świa­dek sie­dział na ławce w parku. Ski­nął głową nad­cho­dzą­cej Gi­nie i scho­wał te­le­fon do kie­szeni. Ele­gancki ubiór zda­wał się nie­zwy­kły jak na spa­cer wo­kół je­ziora w ten mroźny stycz­niowy po­ra­nek. Do ciem­nych sztruk­so­wych spodni wło­żył brą­zowe buty. Pod ciem­no­sza­rym weł­nia­nym płasz­czem miał nie­bie­ską ko­szulę i po­dobny ko­lo­rem kra­wat, przez co wy­glą­dał, jakby wy­bie­rał się do pracy. Gina opu­ściła wzrok, błoto po­kry­wało jego nogi nie­mal do ły­dek i spodnie mu prze­mo­kły.

– Ko­mi­sarz Harte, a to de­tek­tyw Wyre. Czy mogę pro­sić o pana god­ność?

Paula chuch­nęła na palce, nim z kie­szeni wy­jęła no­tes i dłu­go­pis.

Męż­czy­zna od­chy­lił się do tyłu, spoj­rzał w ciemne niebo.

– Prze­ra­bia­łem to już z jedną z po­li­cjan­tek.

Gina sku­piła wzrok na sy­gne­cie, który miał na pra­wej ręce, bo był bar­dzo po­dobny do tego, jaki no­sił jej już nie­ży­jący mąż Terry. Na jej po­liczku na­dal wid­niał ślad po tym, jak za­po­mniała wy­prać jego ulu­bioną ko­szulę. Terry może i nie żył, ale wspo­mnie­nia nie znik­nęły wraz z nim, a ten sy­gnet zda­wał się prze­ma­wiać do niej: „Na­dal tu je­stem”. Za­drżała.

– Pro­szę po­słu­chać, ro­zu­miem, że może być pan wstrzą­śnięty, ale mu­szę wie­dzieć, jak się do pana zwra­cać – za­py­tała.

Gi­nie coś się w nim nie spodo­bało. To on od­na­lazł ciało, ale co skło­niło tak ele­gancko ubraną osobę do uda­nia się na brzeg je­ziora? Spoj­rzała z od­dali na miej­sce zda­rze­nia, wie­działa, że musi za­cho­wać ostroż­ność. W tej chwili ten męż­czy­zna był je­dy­nie świad­kiem, nie miała po­wodu, żeby o co­kol­wiek go po­dej­rze­wać.

– Otis Nor­ton.

– Dzię­kuję, pa­nie Nor­ton. Gdzie pan mieszka?

– Na Blo­oms­bury Ave­nue pod nu­me­rem trzy­na­ście.

– Może nam pan opo­wie­dzieć, kiedy i w ja­kich oko­licz­no­ściach zna­lazł ciało? Pro­szę za­cząć od po­czątku.

Świa­dek wie­lo­krot­nie za­bęb­nił stopą o chod­nik.

– Po­waż­nie? Już to mó­wi­łem. Mam sprawy do za­ła­twie­nia.

– Prze­pra­szam, że po­now­nie pana o to py­tam, ale za­mor­do­wano ko­bietę. Pro­szę za­cząć od po­czątku.

Owiał ich zimny wiatr. Gina po­tarła ręce. Fa­cet ewi­dent­nie wy­sta­wiał na próbę jej cier­pli­wość.

Za­dzwo­nił jego te­le­fon. Od­bił po­łą­cze­nie, spoj­rzał na ze­ga­rek i oparł się o mo­krą ławkę.

– Przy­je­cha­łem tu ja­kąś go­dzinę temu. Za­par­ko­wa­łem o tam. – Wska­zał kępę drzew za po­li­cjant­kami i pro­wa­dzącą do nich ścieżkę, która prze­cho­dziła w żwi­rowy szlak do je­ziora. Nie było przy niej żad­nej ka­mery, która mo­głyby na­grać par­ku­jący tam sa­mo­chód.

– Na Ce­dar Lane? – za­py­tała Wyre.

Przy­tak­nął.

– Tak, auto wciąż tam stoi. W każ­dym ra­zie przy­sze­dłem nad je­zioro je­dyną ścieżką, która pro­wa­dzi do niego z Ce­dar Lane. – Pod­kre­ślił na­zwę ulicy, pa­trząc wy­mow­nie na Wyre.

– Pro­szę kon­ty­nu­ować.

Znów za­dzwo­nił jego te­le­fon. Wy­ci­szył go i wło­żył do kie­szeni płasz­cza.

– Nad je­zio­rem pa­no­wał spo­kój, nie li­cząc kilku bie­ga­czy i osób z psami. Kiedy zbli­ży­łem się do brzegu, zo­ba­czy­łem tam coś, co przy­po­mi­nało wy­rzu­co­nego przez wodę czło­wieka. Na po­czątku nie było to ta­kie oczy­wi­ste, bo znaj­do­wa­łem się dość da­leko, a nad brze­giem uno­siła się nie­wielka mgła. By się upew­nić, co to ta­kiego, po­sze­dłem brze­giem do tego miej­sca. Omi­ną­łem sta­no­wi­ska węd­kar­skie i krzaki, aż do niej do­tar­łem. Wsko­czy­łem do wody i wzią­łem ją za rękę, szu­ka­jąc pulsu. Jed­nak kiedy na nią spoj­rza­łem, wie­dzia­łem, że nie żyje. – Po­pa­trzył na swoje stopy i prze­stał bęb­nić bu­tem.

Za­nie­czy­ścił miej­sce zda­rze­nia. Gina wie­działa, że zo­sta­nie po­pro­szony o od­da­nie pró­bek ce­lem eli­mi­na­cji. Coś się jed­nak nie zga­dzało. Więk­szość osób, które od­naj­dy­wały zwłoki, ocho­czo współ­pra­co­wała z po­li­cją. Ten czło­wiek spra­wiał wra­że­nie, że robi to nie­chęt­nie. Roz­glą­dał się na boki, jakby ko­goś szu­kał, co nie po­ma­gało.

– Czeka pan na ko­goś?

– Eee, nie. Mogę już iść?

Gina zi­gno­ro­wała to py­ta­nie.

– Mó­wił pan, że ma nam coś do prze­ka­za­nia.

– Tak. Kiedy zna­la­złem ciało, spoj­rza­łem przed sie­bie, bo coś sze­le­ściło w krza­kach przy ścieżce, która pro­wa­dzi na Ce­dar Lane. Wi­dzia­łem je­dy­nie ciemne ubra­nie, ale z pew­no­ścią ktoś tam był. Po­wie­dzia­łem to po­li­cjantce.

Gina obej­rzała się za sie­bie. Ka­poor oto­czyła krzaki ta­śmą.

– Kiedy zo­ba­czy­łem, że ta osoba na mnie pa­trzy, po­my­śla­łem, że to mor­derca, i chyba za­mar­łem. Wy­da­wało mi się, że sta­łem w wo­dzie przez wieki, ale chyba mi­nęła mi­nuta, może na­wet mniej. – Spoj­rzał na ze­ga­rek. – Mu­szę już iść.

– Do­kąd się pan wy­biera?

– Po­waż­nie? Je­stem o coś po­dej­rze­wany?

Gina chciała prze­wró­cić oczami, ale na szczę­ście się po­wstrzy­mała.

– Pro­szę spoj­rzeć w tę stronę – po­le­ciła, wska­zu­jąc kie­ru­nek, a męż­czy­zna po­pa­trzył na umun­du­ro­wa­nych po­li­cjan­tów, któ­rzy roz­ma­wiali z ga­piami i ich spi­sy­wali. – Wszyst­kim za­da­jemy te same py­ta­nia. Wszy­scy je­ste­ście świad­kami, a my nie wy­ko­ny­wa­li­by­śmy na­le­ży­cie swo­jej pracy, gdy­by­śmy nie za­da­wali py­tań. Ko­bieta w je­zio­rze to czy­jaś córka. Miała przy­ja­ciół, ro­dzinę. Pro­szę so­bie wy­obra­zić, co by było, gdyby to była ja­kaś pań­ska krewna. Chciałby pan, aby­śmy przy­ło­żyli się do swo­jej pracy, prawda? – Gdyby do­sta­wała funta, ile­kroć mu­siała to wy­ja­śniać, już by­łaby bo­gata.

Męż­czy­zna roz­piął płaszcz. Po­czer­wie­niał na twa­rzy i kil­ka­krot­nie głę­boko ode­tchnął.

– Po pro­stu spa­ce­ro­wa­łem. Żona jest chora i cza­sami mu­szę wyjść z domu, żeby się prze­wie­trzyć. Jest umie­ra­jąca, więc może so­bie pani wy­obra­zić, jak ciężka at­mos­fera pa­nuje w na­szym domu. Cały czas do mnie wy­dzwa­nia i wła­śnie dla­tego mu­szę wra­cać. Nor­mal­nie nie wy­cho­dzę na tak długo.

– Dzię­ku­jemy, pa­nie Nor­ton. Czy mógłby nam pan po­wie­dzieć coś jesz­cze o oso­bie w krza­kach? Czy wi­dział pan, w któ­rym kie­runku się od­da­liła?

Po­krę­cił głową.

– Nie. Była tam, po czym znik­nęła. Nie wi­dzia­łem nic wię­cej. Na­prawdę mu­szę wra­cać do żony. Ma­cie moje dane. – Wy­jął wy­ci­szoną ko­mórkę z kie­szeni. – Znów do mnie dzwoni.

– Do­brze. Wi­dzę, że wraca po­ste­run­kowa Ka­poor. Zaj­mie się pa­nem. Musi pan przy­je­chać na po­ste­ru­nek i zło­żyć for­malne ze­zna­nie. Mu­simy też do­stać pań­skie ubra­nia, żeby po­brać z niego próbki.

– Do dia­bła! – Wstał, przez co gó­ro­wał nad Giną i Wyre.

– Dzię­ku­jemy panu. – Gina spo­tkała się z Ka­poor w po­ło­wie ścieżki. – Nie jest we­soł­kiem, ale po­trze­bu­jemy jego ubrań i od­ci­sków pal­ców. Mo­żesz się nim za­jąć?

Po­li­cjantka się uśmiech­nęła.

– Ja­sne, sze­fowo.

Głos ko­biety wwier­cał się w uszy Giny. Po­szła za Paulą i po­ma­chała Ber­nar­dowi, który chwilę po­tem znik­nął za pa­ra­wa­nem.

– Co są­dzisz o Nor­to­nie? – za­py­tała i wes­tchnęła. Biały ob­ło­czek pary, który wy­do­stał się z jej ust, wska­zy­wał, że tem­pe­ra­tura znów spada.

– Po­wie­dzia­ła­bym, że coś przed nami za­taił. Opie­kuje się ciężko chorą żoną, ale je­dzie na spa­cer wo­kół je­ziora i to w swoim naj­lep­szym, od­święt­nym ubra­niu. Kiedy z nim roz­ma­wia­łaś, spraw­dzi­łam, gdzie jest Blo­oms­bury Ave­nue. To kwa­drans jazdy stąd. W do­datku to ide­alne miej­sce na spa­cery, bo nie­opo­dal pły­nie rzeka.

– Po co miałby je­chać aż tu­taj?

– No wła­śnie.

– Na pewno mu­simy go po­rząd­nie spraw­dzić. Nie prze­ko­nały mnie jego wy­ja­śnie­nia. – Spoj­rzała przez ra­mię na Ka­poor roz­ma­wia­jącą z Oti­sem Nor­to­nem.

Męż­czy­zna pa­trzył na Ginę tak długo, że zro­biło się jej nie­zręcz­nie.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij