Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Idealna niania - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 maja 2022
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Idealna niania - ebook

Młoda kobieta przyjmuje ofertę pracy jako niania u bardzo zamożnej rodziny. Myśli, że znalazła przepustkę do lepszego życia. Nie może bardziej się mylić…

Gdy Sarah Larsen znajduje ogłoszenie na tablicy korkowej w lobby budynku, w którym mieszka, jedno spojrzenie na adres mówi jej, że to szansa, by zmienić swoje życie.
Praca zdaje się być jak marzenie: luksusowy apartament w Upper West Side w Nowym Jorku; pensja, która dodaje kilka zer do jej obecnych wpływów; cudowna matka, która jest bardziej jak przyjaciółka niż potencjalna szefowa.
Jest przepełniona radością, gdy oferują jej stanowisko i bez zastanowienia podpisuje klauzulę poufności. Niestety z czasem sprawy się komplikują.
W rodzinie Birdów jest coś bardzo dziwnego. Dlaczego piękna pani Bird nigdy nie wychodzi z apartamentu sama? I co się stało z poprzednią nianią?
Wkrótce okazuje się, że dziwne zachowania Birdów to coś więcej niż ekscentryczność zamożnych ludzi. Jednak wtedy jest już za późno i Sarah nie ma jak szukać pomocy.
W końcu kluczowa jest dyskrecja.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8280-069-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzieci rozmawiają. Niektóre śpiewają cicho pod nosem, podczas gdy inne rozglądają się po pomieszczeniu, w ręku trzymając lizaki, od czasu do czasu zerkają na swoje mamy, które stoją za podwójnymi francuskimi drzwiami, gdy te zamykają się cicho.

Przez chwilę dzieci wyglądają na zmartwione: usta wygięte w podkówki, lizaki wyjęte z buzi. Są malutkie: trzy-, czteroletnie. Całe sztywnieją, patrząc jak ich mamy odchodzą. Ale wtedy do pomieszczenia wchodzi uśmiechnięta kobieta, a buzie dzieci promienieją na jej widok. Jest piękna. Na szyi ma sznur diamentów wielkości gumy do żucia w kształcie kulek. Wokół niej unosi się zapach cudownych perfum.

Dzieci przyglądają się jej z podziwem, a potem są zdezorientowane. Nigdy wcześniej kogoś takiego nie widziały. Aż do dzisiaj nie miały powodu, by przychodzić do apartamentu na Upper West Side.

Ale ja znam Colette. Pracuję dla niej, choć już niedługo. Jutro przestanę być nianią jej dziecka.

Collette rozdaje im więcej słodyczy, a dzieci uśmiechają się szeroko, kąciki ich ust są czerwone od lizaków. Wskazuje na rozwieszone dookoła balony, a maluchy chichoczą. Informuje je, że niedługo zostanie przyniesiony tort: cztery warstwy waniliowego biszkoptu w polewie truskawkowej. Dzieci zajmują miejsca, zapominając o swoich mamach. Przez chwilę Collette także wydaje się szczęśliwa.

Jednak wtedy dostrzegam to, jak na mnie patrzy i mam wrażenie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.

Collette chce mnie zatrzymać.

Dzieci siedzą przy stole twarzami do siebie – cztery dziewczynki i dwóch chłopców. Zwerbowałam je na placu zabaw, na który poszłam kilka dni temu. Znajdował się w jednym z niewielu parków, do którego przychodzą matki przyjmujące zaproszenie na przyjęcie urodzinowe do dziecka, którego ich pociechy nie znają.

Na początku popatrzyły na mnie z niedowierzaniem, pytając: „Dlaczego? Czy ta dziewczynka nie ma przyjaciół w szkole?”. Chciały wiedzieć, czy nie jestem stuknięta. Myślały, że żartuję. Ale wtedy odwróciły zaproszenia, które im wręczyłam, i zobaczyły adres. Wszystkie obiecały, że stawią się z dziećmi punkt piętnasta. Jestem pewna, że w podjęciu decyzji pomogły też pieniądze, które ode mnie dostały.

Dzieci zostały usadowione w pokoju, który zwykle służy do urządzania wystawnych kolacji dla specjalnych gości. Ale nie dzisiaj – takie wydarzenia mają miejsce coraz rzadziej i nigdy dziesiątego lipca.

Dzisiaj na Zachodniej Siedemdziesiątej Ósmej Ulicy mile widziane są tylko dzieci.

Przyglądam się maluchom przy stole i widzę, że znowu zaczynają się wiercić. Kręcą się, dopytując o tort. Cierpliwość przedszkolaków maleje z sekundy na sekundę, ich krzyki i wysoki poziom cukru sprawiają, że pokój staje się tykającą bombą.

Collette wygląda na skołowaną. Gwałtownie wygładza obrus, ręce jej drżą, a gdy zerka na drzwi, widzę jej nerwowo drgającą powiekę.

Gdzie solenizantka? Co ją zatrzymuje?

Collette rzuca się, żeby nalać dzieciom soku i poprawić dekoracje na stole. Gdy porusza się w ten sposób – gwałtownie, szybko, nabuzowana od kofeiny i od tego, co łyknęła, zanim tu przyszła – kojarzy mi się z malutkim ptakiem. Drobna, z rozbieganymi oczami i ciałem napinającym się przed każdym najmniejszym ruchem.

Collette Bird. Nie mogła poślubić człowieka z bardziej pasującym do niej nazwiskiem. Nie wspominając o tym, że stała się częścią jednej z najbardziej zamożnych rodzin w Nowym Jorku. To bogactwo pozwala jej urządzać takie przyjęcia. To dzięki pieniądzom uchodzą jej one płazem.

Zerkam na zegarek. Godzina do końca.

W pokoju zapada cisza, światła zostają przygaszone. Pojawia się tort. Pokojówka przywozi go na stoliku na kółkach, a dzieci zaczynają wiwatować i klaskać, rzucając lizaki gdzie popadnie. Jedna z dziewczynek liczy na głos świeczki.

– Jeden, dwa, trzy, cztery. Tyle samo, co ja. Też mam cztery lata!

Rozgląda się dookoła. Tak samo pozostałe dzieci.

Gdzie jest solenizantka?

Collette zerka w stronę drzwi. Niemal słyszę, jak łomocze jej serce. Spojrzenia dzieci podążają w tym samym kierunku. Podchodzi szybko do stołu, staje u jego szczytu – w miejscu, które celowo jest puste – i wysuwa krzesło. Patrzy w stronę korytarza.

– Jeszcze chwila… – mówi, a dzieci biorą gwałtowne oddechy, gdy Collette szepcze z entuzjazmem: – Jeszcze moment…

A wtedy…

Powietrze przeszywa ostry dźwięk, który zbliża się w stronę pokoju. Patrzę na Collette, która wygląda tak, jakby ktoś wyrwał jej z piersi serce.ROZDZIAŁ DRUGI

POTRZEBNA NIANIA

Zachodnia Siedemdziesiąta Ósma Ulica 101.

W sprawie rozmowy o pracę proszę dzwonić pod numer: 212-555-0122

Wypłata tygodniowa.

Kluczowa jest dyskrecja.

Obowiązują specjalne warunki.

– Myślisz, że nadaję się na nianię? – pytam i podnoszę ulotkę, którą ściągnęłam z tablicy korkowej wiszącej w lobby budynku, w którym wynajmujemy mieszkanie.

Jonathan patrzy w moją stronę. Jego twarz pokrywa cień zarostu, a włosy układają się w gęste nieokiełznane fale. Kąt, pod jakim pada na niego światło, podkreśla, jak jest przystojny; mrukliwy, ale szczery. Ten mężczyzna zostanie moim mężem. Drapie się po brodzie, czując, że właśnie tam powędrowało moje spojrzenie. Chcę pocałować ten kawałek jego skóry, gdzie pod zarostem znajduje się malutka blizna, chcę pogłaskać go po twarzy.

– Pracowałaś kiedykolwiek jako niania? – pyta.

– Zajmowałam się dzieciakami w liceum.

– I to oznacza, że masz kwalifikacje?

– Mam certyfikat z RKO.

– Kiedy go zrobiłaś: dziesięć lat temu? – mówi żartobliwie.

Dźgam go palcem w żebra.

– Nie bądź niemiły. W ogłoszeniu o to nie proszą.

Zabiera ode mnie ulotkę.

– Niech no spojrzę. – Leżymy na łóżku, które później złożymy w kanapę, żeby zrobić miejsce w naszym maluteńkim trzydziestometrowym mieszkaniu. Pod głowami mamy poduszki, ciągle jesteśmy w piżamach, a na podłodze, w zasięgu mojej ręki, stoi kawa, którą Jonathan przygotowuje dla mnie każdego ranka.

Czyta ogłoszenie: pięć linijek tekstu, nie licząc nagłówka.

– O co chodzi z tym: „dyskrecja na wysokim poziomie”?

– Mówisz o najciekawszej części oferty? – Zabieram ogłoszenie. – Pewnie to jakiś celebryta albo inna ważna osoba. W końcu adres jest na Zachodniej Siedemdziesiątej Ósmej.

– Nie ma nic o tym, o ile dzieci chodzi. Może być ich nawet dwanaście.

– Wątpię.

– Albo to niemowlę. – Bierze gwałtowny wdech. – Wiesz, jak zajmować się tak małymi dziećmi?

Wspominam swoje dzieciństwo: byłam samotna. Nie miałam nikogo poza ciocią, która mnie wychowała. Potem w liceum opiekowałam się dziesięcioletnimi bliźniakami. Planujemy z Jonathanem ślub, ale wciąż daleko nam do planowania dzieci.

– Poradzę sobie – mówię.

– Po co ci nowa praca? Myślałem, że podoba ci się w Palenisku.

Wzdycham. Lubię pracować w Palenisku, restauracji na skrzyżowaniu Wschodniej Trzynastej Ulicy i Pierwszej Alei, gdzie oboje jesteśmy zatrudnieni. Jonathan kilka miesięcy temu pomógł mi zdobyć tam pracę, mimo że byliśmy już zaręczeni, o czym nie powiedzieliśmy właścicielowi. Paul i tak się dowiedział, wziął nas na dywanik, ostrzegając, żebyśmy nie kłócili się na zmianach, bo nie chce żadnych sprzeczek. Powiedzieliśmy mu, że nie ma się o co martwić, bo my się z Jonathanem nie kłócimy.

– Będę pracować i tu, i tu – mówię. – Jako niania w ciągu dnia, a w restauracji będę brać nocne zmiany i weekendy.

– Już nie było cię na dwóch twoich zmianach.

– To było w zeszłym tygodniu.

– Paul tego pilnuje.

– To tylko słowa.

Jonathan zerka na mnie z ukosa.

– Miałem nieprzyjemności przez to, że nie ustawiłem prawidłowo swojej strefy. Ten koleś wyznaje zasadę: do trzech razy sztuka i wylatujesz.

– Dam radę.

– Mówisz, jakbyś już dostała tę pracę.

– Trzeba myśleć pozytywnie, prawda? – Odwracam się do niego. – Zresztą, dlaczego tak się martwisz.

– Poza tym, że możesz stracić dobrą kasę z napiwków…

– To się nie stanie.

– Nic nie wiesz o tej rodzinie. Co, jeśli to jacyś popaprańcy?

– Przynajmniej zapłacą. – Wskazuję na adres. – Pewnie lepiej niż dobrze.

Tym razem to on wzdycha.

– Co, jeśli ojciec będzie się do ciebie przystawiał?

Krztuszę się kawą. Szybko wycieram dłonią cieknący po brodzie napój.

– No co – mówi Jonathan. – Ciągle się słyszy o takich rzeczach. – Bogaty mąż uganiający się za śliczną, młodą nianią.

– Och, uważasz, że jestem śliczna? – Trzepoczę rzęsami.

– Oczywiście. Jesteś piękna. Do tego młoda, masz dwadzieścia pięć lat.

Przewracam oczami.

– Doceniam troskę, ale troszeczkę dramatyzujesz.

Jonathanowi nawet nie drga kącik ust.

– Nie powiesz mi, że dodatkowe pieniądze się nie przydadzą – mówię. – Z tym nie możesz się kłócić, prawda?

Kiwa głową.

– Tak, dodatkowa gotówka zawsze się przyda. Potrzebujemy każdego centa. – Marszczy brwi. Nie mówi nic więcej, ale wiem, że myśli o naszym długu. O kopertach ułożonych na szafce, tych z czerwonym stemplem „Przeterminowana płatność”. O ślubie, który chcielibyśmy wziąć w tym roku, gdybyśmy tylko mieli pieniądze. O tym, że żyjemy od wypłaty do wypłaty.

Leżymy w milczeniu. Przygryzam dolną wargę, a on wpatruje się w ogłoszenie i czyta je jeszcze raz.

– Naprawdę podjęłabyś się drugiej pracy? – pyta.

– Raczej nie mam wyjścia.

– Ja też mogę wziąć dodatkową robotę, wiesz?

Ściskam go za łokieć, a w sercu czuję ciepło, bo wiem, że gdyby mógł, zrobiłby to w okamgnieniu. Ale Jonathan bierze najwięcej zmian w Palenisku i łapie każdą dodatkową zmianę, jaka tylko się trafi. Nie, nie ma mowy, żeby szukał drugiej pracy. To muszę być ja. To nie on jest odpowiedzialny za moje rachunki i wygrzebanie nas z długów, w które wpadliśmy przeze mnie.

Niejednokrotnie myślałam o ogłoszeniu upadłości – możliwe, że niedługo nie będę miała innego wyjścia. Na samą myśl cała się trzęsę. Gdy Jonathan nie patrzy, zagryzam wargę, żeby się nie rozpłakać. Nie chcę, żeby panikował.

– I tak pracujesz bardzo dużo. Płacisz większą część czynszu i za wszystko inne. Poza tym, chyba chciałeś wrócić na studia? – pytam.

Szturcha mnie łokciem.

– A ty nie chciałaś?

Ugniatam poduszkę.

– Oczywiście. Oboje tego chcemy. Ale wiesz, że na razie jest to niemożliwe.

Jonathan otwiera usta, a potem je zamyka. Wiele razy się o to sprzeczaliśmy. Nie stać nas na to, bo prawda jest taka, że w tym miejscu, w tym mieście, jesteśmy niczym biegające w kołowrotku chomiki. Zarabiamy tylko na pokrycie opłat i na jedzenie.

I choć byłam bliska zdobycia tytułu na studiach, które zaczęłam, mieszkając jeszcze w Virginia Beach, pełna zapału, czekająca na dzień, gdy moje szkice zaistnieją w świecie mody, to wszystko zmieniła śmierć cioci Clary. Musiałam rzucić studia. Kiedy dostałam wszystkie faktury za jej leczenie, nie mogłam już płacić za naukę. Musiałam iść do pracy, dlatego szkicownik odłożyłam do szuflady i przerwałam edukację.

Po kilku latach robienia drinków dla plażowiczów, odważyłam się na ten krok i przeniosłam do Nowego Jorku, do miasta, które ciocia Clara tak bardzo kochała i do którego zawsze chciała wrócić.

Powiedziała mi kiedyś:

– To miejsce, gdzie wszystko jest możliwe. Nigdy nie czułam się bardziej żywa niż tam. – I choć nikogo tam nie znałam i nie wiedziałam, gdzie szukać pracy, Nowy Jork brzmiał lepiej niż Virginia Beach.

Dlatego powiedziałam sobie, że jeśli wszystkie zarobione pieniądze będę musiała przeznaczyć na faktury ze szpitala St. Johna oraz rachunki z hospicjum, to mogę przynajmniej mieszkać w otoczeniu świata mody, gdzie praktycznie przy każdej ulicy są modne butiki. Myślałam, że tam na nowo znajdę inspirację. Nawet jeśli musiałabym kilka lat obsługiwać stoliki w restauracji, żeby móc znowu wrócić na studia.

Jednak nigdy nie myślałam o tym, jak drogie jest tutejsze życie.

Jonathan pomógł mi nie tylko z wynajmem, ale też z pracą w Palenisku. Poza tym wie, w jak ciężkiej sytuacji jestem. Widział, jak duża robi się sterta zaległych rachunków. Kilka razy w tygodniu słucha, jak błagam wierzycieli, żeby przedłużyli mi termin spłaty i widzi, jaka zrezygnowana jestem po tych rozmowach. Za każdym razem mnie przytula i nakazuje mi oddychać. Mówi, że będzie dobrze, że razem znajdziemy na to sposób, choć do tej pory nie udało się to – poza tym ogłoszeniem o pracę.

Jonathan mówi:

– Ile w obecnych czasach zarabiają nianie? – Patrzę na niego i czuję przypływ nadziei. Może zaczyna godzić się z tym pomysłem.

– Nie mam pojęcia, ale to na pewno pomoże, zwłaszcza jeśli nadal będę mogła pracować w restauracji.

– Miejmy nadzieję. Naprawdę chciałbym nadal z tobą pracować.

Uśmiecham się. Och, mój narzeczony. Romantyk. Możliwe, że jeden z dziesięciu, jacy pozostali w tym mieście, a jednak udało mi się go spotkać.

Ciocia Clara zawsze mówiła mi, żebym nie wchodziła w związki: Nie zakochuj się, chyba że będziesz dla niego priorytetem. Wiem, że właśnie tak się stało z Jonathanem. Jest dla mnie wszystkim, a ja jestem wszystkim dla niego. Zawsze się wspieramy. Żałuję, że ciocia Clara nie miała okazji go poznać i zobaczyć, jaka jestem szczęśliwa.

Ona też była kiedyś zakochana. Nie mówiła o tym zbyt wiele, tylko tyle, że znalazła miłość w Nowym Jorku. Po iskierkach w jej oczach widziałam, że to było bardzo głębokie uczucie. Nie mówiła dużo na ten temat, ale wyobrażam sobie, że jej związek skończył się przeze mnie. Po śmierci rodziców, tylko ona mi została, a to zmieniło całe jej życie. Wyjechała z Nowego Jorku, zostawiła ukochanego, i przeniosła się do Virginii, żeby się mną zaopiekować. Ciągle mi powtarzała, że stałam się największą miłością jej życia.

A teraz jestem tutaj, mieszkam w wielkim mieście, do którego zawsze chciała wrócić, i planuję ślub. Dzielę życie z kimś, kto chce dla mnie jak najlepiej. Przez to, jak na mnie patrzy, gdy rozmyśla nad innymi rozwiązaniami, wiem, że Jonathan martwi się komplikacjami, których ja mogę nie widzieć.

Jeśli stracę pracę w Palenisku i zacznę pracować za dnia jako niania, podczas gdy on będzie spędzał wieczory i weekendy w restauracji, nie będziemy mieli dla siebie czasu. Zaczniemy się bez przerwy mijać, a on tego nie chce.

Staram się go pocieszyć.

– Może w tej pracy uda mi się zarobić wystarczająco dużo, żeby zacząć wszystko spłacać. Będę mogła wrócić na studia i w końcu zacznę robić to, co naprawdę lubię. Ty też będziesz mógł znowu się uczyć. Czy to nie byłoby świetne? Nie chciałbyś tego dla mnie?

– Oczywiście, że chciałbym tego. – Robi się poważny. – Dla ciebie. Dla nas. – Znowu przygląda się ogłoszeniu. – Upper West Side, co? – Rozważa coś przez chwilę. – Brzmi kosztownie.

Kiwam głową i po raz setny wyobrażam sobie apartament: odźwierny, marmury, jedwabne zasłony z frędzlami. Elegancka rodzina, wychodząca na miasto z dziećmi, których będę pilnować, wystrojonymi od stóp do głów.

– Jak myślisz, czy ktokolwiek inny w tym budynku zgłosi się na rozmowę?

Mrugam, a obraz bogatej rodziny znika z mojej głowy.

– Ogłoszenie – mówi Jonathan. – Ile takich tam wisiało?

Wpatruję się w kopię w jego rękach.

– To było ostatnie. – Czuję, jak ściska mnie w żołądku.

Nie wiem dlaczego, ale nie mówię mu, że ogłoszenie, które trzymam, było jedynym wywieszonym na tablicy w naszym korytarzu. Czekałam, aż się obudzi, żeby mu o tym powiedzieć. Gdy wczoraj zeszłam na dół, ktoś przypinał je do tablicy. Widziałam tylko tył głowy mężczyzny, gdy ten mocował kartkę. Potem wyszedł.

Próbowałam znaleźć więcej informacji na temat ogłoszenia w internecie. Ale do niczego się nie dokopałam na stronach z ofertami pracy. Widocznie oferta nie została nigdzie zamieszczona.

Wtedy to do mnie dotarło: ta rodzina chciała być tak dyskretna, że wysłała człowieka, który przeszedł ulicami East Village, zamiast umieścić ogłoszenie w internecie. W ten sposób kontrolują, ile osób je zobaczy, ograniczając tym samym liczbę aplikacji. Żeby upewnić się, czy ta osoba da sobie radę z obowiązującymi specjalnymi warunkami.ROZDZIAŁ CZWARTY

Collette Bird w pierwszej chwili mnie nie zauważa. Siedzi i rozmawia cicho z kimś, kto znajduje się za jej krzesłem. Pewnie z córką. Nie słyszę, co mówi dziewczynka, ale musi być malutka i robi, co w jej mocy, żeby pozostać niezauważoną.

Nie słyszę też, co mówi jej mama, więc staram się ją zobaczyć. Ale krzesło jest jednym z tych ozdobnych, z wysokim oparciem i obiciem sięgającym aż do podłogi, w dodatku pani Bird siedzi tak, że zasłania widok.

Zerkam na podłogę koło krzesła, nie mogąc się doczekać, aż poznam jej córkę. Dobrze sobie radzę z dziećmi – a przynajmniej tak mi się wydaje. Mała musi tylko wyjść i mnie zobaczyć. Będziemy mogły się bawić tutaj, przy jej mamie. Mogę powiedzieć jej, jaką śliczną ma sukienkę albo poprosić, żeby pokazała mi swoje lalki.

Ale Collette Bird nie przedstawia mnie. W ogóle nie podnosi wzroku. Nic w jej postawie nie wskazuje, że zdaje sobie sprawę z mojej obecności, jest tak zaabsorbowana rozmową z dzieckiem. Collette mówi niespiesznie śpiewnym głosem i wyciąga rękę, żeby chwycić dłoń córki.

Odrywam od niej spojrzenie i rozglądam się po pokoju. Jest przepiękny, na drugim końcu znajduje się kominek, a przed nim stoi duża krata. Całą ścianę zajmują wielkie okna wychodzące na park Roosevelta i Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej – Boże, mieszkają praktycznie w jego sąsiedztwie. Podłogę pokrywają drewniane panele dębowe; na kominku i wzdłuż szklanego stołu poustawiane są antyczne ozdoby. Tuż przy drzwiach wiszą bezcenne dzieła sztuki. Na przeciwległej ścianie znajduje się wielki gobelin, przedstawiający kobiety stojące wśród jabłoni. Całe pomieszczenie przypomina galerię sztuki.

Wracam spojrzeniem do pani Bird i przestępuję niezręcznie z nogi na nogę, z nadzieją, że przykuję jej uwagę. Myślę, żeby odchrząknąć, ale nie sądzę, aby mnie zauważyła. Znajduje się w swoim świecie, w pełni skupiona na dziecku.

Po kilku chwilach odzywam się:

– Pani Bird? – Głos mam piskliwy.

Collette Bird nie rusza się, ale odpowiada:

– Chwileczkę, kochanie. – Nie jestem pewna, czy zwraca się do mnie, czy do siedzącego na podłodze dziecka.

Stoję i czekam, aż w końcu pani Bird podnosi wzrok. Rękę, którą dotykała córki, przenosi powoli na kolana i nakrywa ją drugą dłonią, a na niej widzę pierścionek z wielkim szafirem, który otaczają diamenty. Palce ma na czymś zaciśnięte. Cokolwiek to jest, przyciska ten przedmiot do brzucha.

Collette Bird podnosi na mnie wzrok, a ja niespiesznie się jej przyglądam: filantropka, która daje miliony na szpitale dziecięce.

Nogi ma skrzyżowane. Ubrana jest w długą sukienkę w kolorze śliwki, która przylega do ciała, ale go nie opina. Twarz ma mocno pomalowaną, ale makijaż nie jest przesadzony. Wygląda jak osoba, która ma pieniądze i czas na to, by z nim eksperymentować. Blond włosy zaczesała do tyłu, pasemka wokół twarzy są ciemniejsze. Na nogi założyła jedyne w swoim rodzaju ciemnofioletowe czółenka wysadzane cekinami – Manolo Blahnik. Widziałam je w czasopiśmie.

Dopada mnie zachwyt. Wygląda niezwykle, na jej widok niemal zapiera mi dech w piersi. Jestem pewna, że to nadzwyczajne piękno przekazała też swojej córce. Wyobrażam je sobie razem, lustrzane odbicia. Wygląda na uprzejmą. Chyba każdy chciałby, żeby tak prezentowała się jego mama, a ja nie mogę nie wyobrażać sobie – choć od razu mam wyrzuty sumienia, gdy myślę o cioci Clarze – jakby to było, gdyby wychowywał mnie ktoś taki jak Collette Bird.

Ona także mi się przygląda. Nerwowo przygładzam włosy, które przez ostatnie sześć miesięcy zapuszczałam, i zakładam je za ucho. Cieszę się, że mam duże okrągłe kolczyki, prezent od cioci Clary. Wiem, że są zwyczajne, ale wystarczająco eleganckie. Powiedziała mi kiedyś, że będą mi przynosić szczęście i mam nadzieję, że miała rację.

Czuję, że moje usta są suche, ale ich nie oblizuję. Wiem, że się wiercę, ale nie potrafię przestać czuć się niepewnie, stojąc przed kimś takim, jak Collette Bird.

– Dzień dobry – mówi ciepłym i uprzejmym tonem, tak samo jak wcześniej zrobiła gosposia.

W odpowiedzi posyłam jej uśmiech.

Pani Bird obraca się na krześle i wyciąga ręce do córki chowającej się za oparciem.

– To pani córka? – Pani Bird nieruchomieje, a ja robię krok w tył. – Jest nieśmiała? Nie musi. Bynajmniej nie przy mnie. Może wyjść, kiedy tylko będzie chciała.

Po moich słowach pani Bird rozluźnia się, a ja zaraz po niej. Znowu porusza dłonią tak, jakby głaskała małą po głowie. Uśmiecha się czule, mówiąc coś do dziewczynki i w końcu odwraca się twarzą w moją stronę.

Wskazuje na krzesło i prosi, żebym na nim usiadła. Poruszam się ostrożnie, świadoma tego, że stąpam po wyjątkowym, tureckim, pluszowym dywanie. Zajmuję miejsce na antycznym, barokowym krześle, które mi wskazała. Kładę torebkę na podłodze i raz jeszcze zerkam na zasłony, metry francuskiego jedwabiu opadającego na podłogę. Szklane rzeźby, stojące na stole, musiały kosztować tysiące dolarów.

– Zawsze zachwycają mnie osoby, które chcą pracować jako opiekunki do dzieci – zaczyna. – To cudowne. I niesamowite, że ktoś chce zajmować się obcymi dziećmi. Czy ma pani swoje dzieci, pani…? – Rozgląda się dookoła, jakby szukała kartki z moim imieniem i nazwiskiem.

– Sarah Larsen – mówię, po czym wyznaję: – Nie, nie mam dzieci.

Patrzy na moje puste dłonie, a potem na torebkę.

– Przyniosła pani CV?

Poruszam się niezręcznie na krześle i postanawiam być szczera. Tak będzie najlepiej.

– Muszę się do czegoś przyznać. – Biorę głęboki oddech. – Nigdy wcześniej nie byłam nianią. – Czekam na reakcję z jej strony, ale ona tylko się uśmiecha. Kontynuuję: – Jestem kelnerką w restauracji w East Village. – Unosi brwi, a ja czuję się jak krętaczka i zastanawiam się, jak długo pozwoli mi tu siedzieć, zanim uprzejmie mnie odprawi, dziękując za mój czas, czym da mi do zrozumienia, że żadna trzeźwo myśląca rodzina nie powierzyłaby opieki nad swoim dzieckiem komuś, kto nie ma doświadczenia.

Czekam i wręcz spodziewam się, że jej córka zacznie się ze mnie śmiać, ale żadna z nich nie wydaje z siebie żadnego dźwięku.

Pani Bird patrzy na mnie tak, jakby chciała, żebym mówiła dalej. Czeka, co jeszcze mam do powiedzenia.

Okej, więc daje mi szansę.

– Ale bardzo chciałabym zostać nianią – dodaję. – Dobrze radzę sobie z dziećmi. Pracując w restauracji, mam z nimi wiele do czynienia. I zajmowałam się moją ciocią, gdy była chora. Jestem młoda, mam mnóstwo energii i myślę, że jeśli da mi pani szansę, jeśli da mi pani spróbować, na pewno się przydam. Będę dobra dla pani córki. Będzie mnie uwielbiać, wiem to.

Milknę i wbijam spojrzenie w kolana, bo zdaję sobie sprawę, że to, co zrobiłam, jest żałosne i za chwilę będę musiała stąd wyjść.

Mruga.

– Bardzo doceniam twoją szczerość – mówi, a ucisk w mojej piersi maleje. – Trudno w tych czasach znaleźć takich ludzi. Uwierzyłam ci, gdy powiedziałaś, że dobrze sobie radzisz z dziećmi. Zabawne, jak szybko można to po człowieku poznać. – Patrzy mi w oczy. – Długo zajmuje ci dotarcie tutaj?

Dojście do stacji, jazda liną L do Union Square, potem przesiadka do pociągu jadącego na północ i spacer od stacji metra… niedługo. Maksymalnie czterdzieści minut.

Chcę jej powiedzieć, że dla pracy tutaj mogłabym iść piechotą kilka kilometrów.

– Nie, niedługo.

– Czasami, gdy sytuacja będzie tego wymagać, chciałabym przysyłać po ciebie kierowcę. Wielokrotnie to dla mnie robił. Powiedziałaś, że mieszkasz w East Village? – Kiwam głową. Ona także. – Z tym sobie poradzimy. – Czuję, że serce mi przyspiesza. Ton jej głosu brzmi obiecująco. Zdejmuje z sukienki niewidzialny paproch. – Opowiedz mi o sobie. Co powinnam na twój temat wiedzieć?

Co ktoś taki, jak Collette Bird chciałby o mnie wiedzieć?

– Dorastałam w Virginia Beach – mówię. – Przez jakiś czas studiowałam i kelnerowałam, aż półtora roku temu przeprowadziłam się do Nowego Jorku.

– Co skłoniło cię do przeprowadzki?

– Nowe możliwości. Wydawało mi się to ekscytujące. Centrum świata, prawda? – Postanawiam zdradzić jej kolejny szczegół. – Zawsze marzyłam o projektowaniu ubrań i właśnie to studiowałam. Tutaj miałabym większe szanse, czyż nie?

Uśmiecha się.

– Zdecydowanie. – Krzyżuje nogi w kostkach. – Czyli pochodzisz z Virginii Beach, tak? – Patrzy na coś ponad moją głową. – Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek tam byłam. Podróżowałam do wielu miejsc, ale tam… – Marszczy brwi. – Nie przypominam sobie.

– Nic dziwnego, nie ma tam nic niezwykłego – mówię. – Chyba że naprawdę lubi się zaludnione plaże i kiepskie restauracje serwujące owoce morza.

Znowu się uśmiecha.

– I znowu jesteś całkowicie szczera.

Biorę głęboki oddech. Chyba punktuję.

– Twoja rodzina? – pyta. – Gdzie jest?

– Moi rodzice umarli, gdy byłam mała. – W jej spojrzeniu widzę współczucie, które pojawia się u ludzi zawsze, gdy im o tym mówię. Przywykłam już i nie wzrusza mnie to. Poza tym, gdy umarli, miałam zaledwie pięć lat. Nie pamiętam ich. Rodziców znam tylko z opowieści cioci Clary i z kilku zdjęć, które mam w albumie.

– Wychowała mnie ciocia – mówię. – Pomagałam się nią zajmować, zanim zmarła kilka lat temu. – Kolejne współczujące spojrzenie. Tym razem spuszczam wzrok. Od jej śmierci minęły trzy lata, ale w ogóle nie jest mi łatwiej o niej mówić. W przeciwieństwie do tych o rodzicach, wspomnienia o cioci Clarze wciąż są żywe. Ona mnie wszystkiego nauczyła, a patrzenie, jak jej zdrowie się pogarsza, ze świadomością, że nie mogę jej pomóc, było okropne. Mimo ograniczonych możliwości i zasobów, obie zrobiłyśmy dla siebie nawzajem wszystko, co tylko się dało.

– Tak mi przykro – mówi pani Bird.

Podnoszę wzrok, bo nie chcę, żeby myślała, że jestem emocjonalnym wrakiem, że nie poradzę sobie z tą pracą. Nie mogę teraz wybuchnąć płaczem.

– Moja ciocia była wyjątkowa, a gdy umarła, nie czułam potrzeby, by dalej mieszkać w Virginii. Wiele razy opowiadała mi, jak bardzo kocha Nowy Jork, i że chciałaby tu wrócić.

To przykuwa uwagę pani Bird.

– Była z Nowego Jorku? Skąd dokładnie?

– Brooklyn. Codziennie dojeżdżała pociągiem do pracy w firmie ubezpieczeniowej.

– Co sprawiło, że przeniosła się do Virginii Beach?

– Chciała znaleźć spokojne miejsce, gdzie mogłaby zająć się mną po śmierci rodziców. Zrobiła wszystko, co tylko było w jej mocy. Nauczyła mnie jeździć na rowerze. Pomagała przy różnych okazjach w szkole. Uczyła mnie matematyki.

– Brzmi jak wspaniała osoba.

– Och, tak. – Kiwam głową. – Była najlepsza. – Na wspomnienie o niej czuję ciepło w piersi. I żałuję tego, co pomyślałam: że chciałabym, aby ciocia miała pieniądze tak jak Collette, żeby móc pokazać, jak bardzo mnie kocha. Pokazała mi to na wiele innych sposobów.

– A teraz poszłaś w jej ślady – mówi Collette z błyskiem w oku. – Ożywiasz pamięć o niej, mieszkając w Nowym Jorku.

Przekrzywiam głowę – nigdy tak o tym nie myślałam. Ciocia Clara mówiła, że to jest jej miejsce na ziemi, a przed śmiercią powiedziała mi, gdzie znaleźć najlepszy sklep z kanapkami i które stoisko na niedzielnym targu w Bryant Park jest najlepsze. Podała mi też nazwę najlepszego klubu jazzowego. Opowiadała mi o darmowych rejsach promem na Staten Island, gdzie mogła spacerować po porcie i podziwiać panoramę Manhattanu.

Nieraz wyobrażałam ją sobie – młodszą, podekscytowaną. Brązowe włosy miała związane w kucyk, tak jak zawsze, zanim rak sprawił, że posiwiały i został z nich rzadki bob, aż w końcu nie było ich wcale. Słuchałam jej historii i wyobrażałam sobie, jak opiera się o burtę na promie i wpatruje się przed siebie, podziwiając wielkie miasto, dające jej nadzieję na przyszłość, gdzie mieszkał mężczyzna, którego kochała. Zostawiła w tym miejscu swojego ukochanego i karierę, żeby wychować mnie samotnie w innym stanie.

Ciocia Clara porzuciła dla mnie całe swoje ówczesne życie.

Gdy tak o tym myślę, chyba naprawdę żyłam marzeniem mojej cioci, przeprowadzając się do Nowego Jorku. Przez cały ten czas czuwała nade mną niczym mój anioł stróż.

Pani Bird przestała zadawać pytania. Przygląda mi się z zaciekawieniem, jakby była gotowa zapłacić milion dolarów za to, żebym podzieliła się z nią tym, co mam teraz w głowie. Mimo to nie pyta, nie naciska, pozwala mi wspominać i czerpać z tego radość.

Minęło pięć minut najdziwniejszej rozmowy o pracę, na jakiej byłam.

– Tak, chyba sprowadziłam do Nowego Jorku jej ducha – mówię, a ona uśmiecha się na moje słowa.

Zmieniam pozycję, w której siedzę, i staram się ponownie skupić na tym, po co tu przyszłam. Zastanawiam się, czy to dobry moment, by zadać jakieś pytania. W końcu nadal nie poznałam jej córki. Chciałabym się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Dziewczynka niezmiennie siedzi w ciszy za krzesłem.

– Ile lat ma pani córka? – pytam w końcu.

– Niedługo skończy cztery. Mam też trzydziestodwuletniego pasierba, syna mojego męża z jego pierwszego małżeństwa. Czasami u nas pomieszkuje. – Unosi lekko głowę. – Na pewno rozmawiałaś z nim przez telefon.

Kiwam głową i czekam, aż powie coś więcej o swojej córce, ale ona śmieje się cicho, zdając sobie sprawę z popełnionej gafy.

– Przepraszam, zachowuję się, jakbym nigdy tego nie robiła. – Znowu chichocze i zakrywa przy tym usta dłonią, ale przed tym widzę błysk jej idealnych, białych zębów. – Musisz sobie myśleć… – Przerywa i uspokaja się. Jest prawie tak samo zdenerwowana jak ja, co jest w sumie dziwne, bo to ona szuka pracownika. – Moja córeczka ma na imię Patty – mówi, uśmiechając się promiennie. – Jest moim oczkiem w głowie, najważniejszym człowiekiem na świecie. W lipcu są jej czwarte urodziny.

Dziewczynka o imieniu Patty, która w lipcu skończy cztery lata. Z tym sobie poradzę.

Znowu zerkam na podłogę koło jej krzesła.

– Mogę ją poznać?

– Wkrótce – mówi, po czym dodaje. – Zwykle lubię, gdy podczas pierwszej rozmowy Patty siedzi i nas słucha. A kto się sprawdzi, może ją poznać.

– Oczywiście – mówię. – Jaka ona jest… Patty? – Dziewczynka pozostaje ukryta za krzesłem.

Nagle zaczynam się zastanawiać, czy istnieje inny powód, dla którego rodzina nie chce ujawniać jej tożsamości. Poza pragnieniem prywatności, może chodzi o coś jeszcze? Jest chora? Miała wypadek i doznała jakichś deformacji ciała? Z drugiej strony, gdyby o to chodziło, czy nie chcieliby zatrudnić osoby, która zna się na medycynie?

Pani Bird nic na ten temat nie mówi.

– Jest cudowna – kontynuuje. – Malutka, wygląda jak aniołek. Ma takie same blond włosy. No… – Dotyka kosmyka swoich włosów i śmieje się. – Ona jest naturalną blondynką, ja staram się tak wyglądać. Uwielbia bajki i księżniczki, delikatne, pastelowe kolory. Nienawidzi masła orzechowego. Ani zjeżdżalni w kształcie tub, chyba boi się, że mogłaby w takiej utknąć. Nie lubi też latać samolotem. Straszna szkoda, bo zanim się urodziła, dużo podróżowaliśmy. Mamy nadzieję, że z tego wyrośnie. Uwielbia filmy Disneya i przyjęcia z herbatą. I bajki na dobranoc. – Bierze drżący oddech, bardzo podekscytowana. – Za rok idzie do przedszkola. To szaleństwo, nie mogę uwierzyć, że czas tak szybko minął. – Kręci głową z rozbawieniem. – Niesamowite.

– Brzmi cudownie – mówię szczerze. Jeśli naprawdę jest taka, jak ją opisuje pani Bird, zajmowanie się nią będzie czystą przyjemnością. Unikanie kanapek z masłem orzechowym i zjeżdżalni tubowych. Z tym sobie poradzę. Powinno być łatwo.

Wyobrażam sobie miejsca, do których mogłabym ją zabrać: Columbus Circle, gdzie widziałam dzieci urządzające przyjęcia z misiami, kolorowymi ciastami i zabawkowymi filiżankami na herbatę ustawionymi na tacach. Raj dla dziecka.

Gdyby Patty mi się pokazała, mogłabym jej o tym wszystkim opowiedzieć. Mogłybyśmy razem zaplanować wyjście.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: