Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Idealni Bogowie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Idealni Bogowie - ebook

Ruz, dziecko znanego arystokraty, razem ze swoimi ochroniarzami zmierza do Królewskiej Akademii Magii. Ich podróż przerywa napad rabunkowy, a z kłopotów wybawia ich nieznajomy o imieniu Rein. Nie jest jednak jasne, czy napad był zaaranżowany, a sam Rein ma ukryte zamiary, czy jednak jest on dobrą duszą, która przypadkowo znalazła się w dobrym miejscu i czasie. Ruz decyduje mu się zaufać i zgadza się na wspólną podróż do Akademii. Czy się zawiedzie? Czy zmieni o nim zdanie, kiedy dowie się co łączy Reina ze znanym we Fluminii mordercą, który zupełnym przypadkiem również zmierza do Akademii Magii?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397406506
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Al

Szybkim ruchem wbiłem miecz w klatkę piersiową mężczyzny przede mną. Uśmiechnąłem się.

Obróciłem się i zablokowałem cios innego obrońcy. Gdy zobaczyłem jak za jego plecami zbliżają się następni, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Przestraszony strażnik cofnął się o dwa kroki. Korzystając z jego chwilowego wahania, wbiłem mu sztych w gardło. Dwudziesty trzeci tej nocy. Zachichotałem, wyobrażając sobie jak potwornie musiałem wyglądać w świetle księżyca, z zakrwawionym mieczem i ciałami walającymi się wokół mnie. To się nazywało życie!

Czterech kolejnych strażników podbiegło i otoczyło mnie. Patrzyli na mnie jak na szaleńca, a sobie nawzajem rzucali ukradkowe spojrzenia pełne strachu i niepewności. Te przerażone oczy czyniły tę noc jeszcze piękniejszą.

Zanim zdążyli się zorientować, jeden z nich już leżał martwy. Dwudziesty czwarty. Wiedziałem, że to ostatni ludzie, którzy wyjdą tej nocy na zewnątrz. Mogłem się z nimi zabawić…

Poczułem, jak ziemia osuwa się spod moich stóp, tworząc tunel. Bez namysłu skinąłem palcem, a skały zablokowały otwór. Niemal zakląłem. Ta noc zapowiadała się tak pięknie… Gdyby nie on, mógłbym się pobawić tymi trzema jeszcze odrobinę… Zawirowałem, miecz błysnął w świetle księżyca, a trzy kolejne ciała upadły na ziemię. Dwudziestu siedmiu. Rozejrzałem się w poszukiwaniu maga.

Znalazłem go siedzącego na wieży, patrzącego na mnie bardziej z zainteresowaniem niż strachem. Trudno było określić emocje na jego twarzy. Zawrzał we mnie gniew. Jak ktokolwiek mógł nie czuć przede mną strachu!?

Wiatr zawirował pod moimi nogami i wystrzeliłem w powietrze, pędząc na spotkanie magowi. Wyglądał bardzo młodo, miał najwyżej szesnaście lat. Jeszcze w locie wyjąłem sztylet i rzuciłem. Gdyby dotarł do celu trafiłby go dokładnie w oko, a był na tyle długi, że dosięgnąłby mózgu, natychmiastowo go uśmiercając.

Mag złapał go. I niemal natychmiast odrzucił. Gdy sztylet tak pędził w moją stronę, dostrzegłem rozpalony do czerwoności czubek ostrza. Jak ktoś mógł rzucać tak mocno?

Zadziałał mój instynkt. Użyłem wiatrów, by usunąć się z drogi sztyletu. Przemknął obok mnie, pozostawiając za sobą czerwoną smugę.

Dopadłem krawędzi wieży. Zadałem błyskawiczny cios. Mag cofnął się odrobinę, unikając go. Jakiekolwiek zainteresowanie jakie widziałem wcześniej w jego oczach, teraz zniknęło. Pozostał jedynie ten kamienny wyraz twarzy. Czyli w końcu uznał mnie za niebezpiecznego i wartego jego skupienia. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. W końcu godny przeciwnik!

Atakowałem błyskawicznie, starając się nie trzymać jakiegokolwiek rytmu. Nie znałem aury tego maga, mógł być mistrzem w dowolnym rodzaju magii. Jednak on zamiast w jakikolwiek sposób się bronić, uciekał, cały czas przewidując mój następny ruch. Zmarszczyłem brwi. Czy to możliwe…?

Odskoczyłem i na sekundę przerwałem atak. Postawiłem wszystkie bariery umysłowe jakie zdołałem. Rzadko ich używałem, bo odrobinę wyciszały instynkt, na którym tak bardzo polegałem, ale byłem pewien, że ten mag czytał mi w myślach. Rzuciłem się znów do ataku. Chłopak skinął mi głową jakby tego oczekiwał. Ja mu zaraz pokażę…

I wtedy wzeszło słońce.

Poczułem jak staję się wolniejszy, a moje mięśnie wiotczeją. Mój miecz opadł na podłogę.

– Prawie ci się udało – stwierdził nieznajomy. – Po postawieniu blokady musiałbym unikać twoich ciosów w normalny sposób, a jestem pewien, że nawet ja nie byłbym w stanie tego zrobić, przynajmniej nie posługując się magią…

Sapnąłem i oparłem się rękoma o kolana. Pochylił się w moją stronę, a ja spojrzałem raz jeszcze w jego czysto zielone oczy.

– Jestem pod wrażeniem twoich zdolności – kontynuował. – To, co mnie zaintrygowało to brak jakichkolwiek zabezpieczeń przed atakiem psychicznym. Przypuszczam, że nie chciałeś, by tłumiły twój instynkt walki, zgadza się?

– Tak – wydyszałem. Moje ciało ważyło o wiele więcej niż powinno, a do tego coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Nie mówiąc już o mroczkach przed oczami.

– Mało osób to czuje, a jeszcze mniej stosuje. Jeśli byś chciał, mógłbym cię nauczyć paru ciekawych sztuczek. – Podszedł do mnie i dotknął mojego ramienia. Poczułem jak zaczyna wypełniać mnie energia, a mój mózg znów zaczyna działać na normalnych obrotach. – Mam tylko jeden warunek.

– Jaki? – spytałem. Oferta wydawała się całkiem korzystna. Ten chłopak był silniejszy ode mnie. Bez problemu zabiłby mnie tu na miejscu, gdyby tylko chciał. Przynajmniej za dnia. A jeśli to był jedyny sposób by uniknąć śmierci… czemu nie?

– Udasz się ze mną do Królewskiej Akademii Magii w stolicy.

– Jak ktoś taki jak ja mógłby tam trafić? – spytałem. Ten pomysł przychodził mi do głowy parokrotnie. Podstawowe wykształcenie magiczne było jedynym czego mi brakowało. – Obaj wiemy, że zabiłem tylu ludzi…

Wzdrygnąłem się. Nigdy o tym nie myślałem. Zawsze wydawało mi się, że zabiłem ich niewielu, za mało by ukoić moje chore pragnienia.

Chore?

„Chore pragnienia” – ta myśl ukształtowała się w moim umyśle, ale nie pochodziła ode mnie. Zmrużyłem oczy patrząc podejrzliwie na nieznajomego. Przecież był magiem o zdolnościach psychicznych, więc może mógł…

– Ale obaj wiemy także, że nie robiłeś tego bez pewnej… przyczyny. – Spojrzał na mnie uważniej, lekko przekrzywiając głowę. – I uprzedzając twoje pytania, to tak, wyciszyłem twoją chorobę na jakiś czas. Nie wiem na jak długo uda mi się ją utrzymać w ryzach, ale może znajdziemy na nią lekarstwo? Ale tak czy siak, powinniśmy ruszać. Pozostali czekają na dole.

– Pozostali?

– Chciałem dołączyć do szkoły mając ze sobą jakieś ugrupowanie, czy też… poparcie. Czekają na nas trzy osoby, w jakiś sposób związane ze mną. Można powiedzieć, że oni też mieli… własne problemy, które poniekąd usunąłem. A po za tym, Al, nazywam się Bjorn.

Złapał mnie za ramię i skoczyliśmy w dół.Rozdział 2

Rein

Ktoś szturchnął mnie w ramię. Potem tuż przy moim uchu ta sama osoba szepnęła:

– Wstawaj, Rein.

– Ale ja nie chcę.

– Musisz. Sam mówiłeś, żebym cię obudził.

– Daj mi jeszcze trzy godziny.

– Nie.

– To chociaż pół.

– To będziesz musiał sam zrobić sobie śniadanie.

– Dobra, już wstaję – mruknąłem i otworzyłem oczy. Tak jak się spodziewałem, pierwszym widokiem jaki zobaczyłem były te czysto błękitne oczy, jak zawsze lekko rozbawione. Przeciągnąwszy się wstałem i powiedziałem. – Znacznie bardziej cenię twoje jedzenie od spania.

– Najbardziej cenisz ilość soli, jaką dodaję.

– Masz rację. Co prawda ostatnie kluski były odrobinę za mało słone…

– Dodałem trzy razy więcej soli niż w przepisie! Poza tym to były kluski w sosie truskawkowym ze śmietaną!

Pokiwałem głową, wkładając koszulę.

– To prawda. Ale i tak było za mało soli… – Mruknąłem, a on pokręcił z niedowierzaniem głową, ale widziałem uśmiech na jego wargach. Odwrócił się, ruszając w stronę kuchni. Zamknąłem drzwi i zacząłem się przebierać. – Jesteś pewien, że nie idziesz ze mną? W szkole na pewno by cię przyjęli.

– Wiesz, że to nie dla mnie! – zawołał. Rozległ się brzdęk wyjmowanych misek. – Cały ten stres… i tak mam dużo do zrobienia tutaj.

– Nie powiedziałbym, że aż tak dużo. Większość już zrobiłem – odpowiedziałem, gdy ubrany podszedłem do stołu. Usiadłem na krześle. Skrzypnęło, a ja skrzywiłem się.

– Ale nie robisz takich podstawowych rzeczy jak naprawienie skrzypiącego krzesła – odparował mój współlokator. – Na jak długo wyjeżdżasz?

– Nie wiem.

– Wiesz. Ile? – spytał, nadal krzątając się w kuchni. Przygryzłem wargę, by sprawić wrażenie zaniepokojonego.

– Szkolenie trochę zajmie… Do końca nie wiem ile ale, na Najwyższego, już na samą myśl robi mi się niedobrze… To ciągłe wstawanie…

– Jakieś wakacje?

– Nie. To najbardziej przerażające.

– Coś ma się wydarzyć?

– Nie wiem. Zbyt dużo niewiadomych. Jest wiele ścieżek.

– Tak jak zawsze – mruknął i przyniósł mi talerz pełen naleśników. – Twoje. Dla mnie są za słone.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak można było nie lubić perfekcyjnie słonych naleśników?

Mój współlokator usiadł naprzeciwko mnie i zabrał się za swoją porcję. Ale zanim zdążył zjeść połowę, wstałem od stołu.

– Straszliwie mi się nie chce, ale muszę lecieć. Dzięki za śniadanie. Miło było.

– Mnie też.

Kiwnąłem mu głową, włożyłem płaszcz i wyszedłem z domu. Nie obejrzałem się ani razu. Jednak wiedziałem, że gdybym to zrobił zobaczyłbym postać stojącą w oknie, machającą mi na pożegnanie.

Pokochałem ten niewielki drewniany domek w samym środku lasu. Mało ludzi tędy chodziło, było cicho i spokojnie. A to oznaczało możliwość spania niemal cały dzień. Oprócz tych paru godzin porannych podczas których śpiewały ptaki. Udało mi się założyć zaklęcie, które blokowało ten hałas, ale ile godzin snu straciłem przez te latające potwory…

Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Moje przypuszczenia, że idę w dobrą stronę potwierdziły się, gdy do moich uszu dotarł dźwięk uderzania metalu o metal. Skrzywiłem się. Czemu ludzie muszą zakłócać spokój o tak wczesnej porze? Ledwo minęło południe.

Wiatr zawirował pode mną, a ja chwilę później znalazłem się na gałęzi. Przeskakiwałem pomiędzy drzewami, zbliżając się w stronę źródła hałasu. Dźwięk po chwili ustał, ale nadal poruszałem się w tym samym kierunku. Aż w końcu ich zobaczyłem.

Grupa dwunastu zbrojnych krępowała właśnie trójkę nastolatków. Jeden miał ranę na głowie, z której powoli ściekała krew. Ale to nie był największy problem. Na całej polance walały się trupy. Naliczyłem trzydzieści pięć ciał. Nie byłem pewny jakie były proporcje, ale nadal: tyle ludzkich istnień unicestwionych jedynie z powodu trójki dzieci. Odetchnąłem głęboko i zeskoczyłem z drzewa, ruszając w stronę porywaczy. Gdy któryś z nich mnie zauważył, krzyknął:

– Patrzcie! Kolejny dzieciak!

– Za niego też możemy dostać okup! – zawołał któryś z bandziorów. Wtedy odezwał się ten w najdroższej zbroi, najpewniej przywódca:

– Coś ty za jeden, mały?

– Jestem waszymi kłopotami – mruknąłem i o mało co nie przewróciłem się z poczucia żenady. Co mogło być bardziej oklepane i nudne w takiej sytuacji? Ale zacząłem na nich biec. Szczerzyli się od ucha do ucha, dopóki nie uniknąłem ciosu najbliższego, jednocześnie uderzając go tak mocno, że padł na ziemię nieprzytomny.

Dzięki Najwyższemu, że przypomniałem sobie zaklęcia zwiększające szybkość i siłę. Zanim się obejrzałem, cała dwunastka leżała na ziemi, zwijając się z bólu, a dwójka związanych dzieciaków patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Uśmiechnąłem się i podszedłem do nich. Trzeci właśnie stracił przytomność, a ja nie chciałem, by umarł w tak młodym wieku.

Przyłożyłem do jego barku rękę i pozwoliłem mojej energii przepłynąć do niego. Musiałem być bardzo ostrożny. Odrobina przesady mogła zamienić jego krew we wrzątek.

Leczenie wyglądało mniej więcej jak nalewanie gorącej wody do kubka. Przesadzisz – wyleje się i poparzy ci ręce. W tym przypadku jednak rannemu groziło coś gorszego niż poparzenie pierwszego stopnia. Chociaż… najpewniej nic by nie poczuł, bo wszystkie nerwy, którymi płynęła energia zostałyby unicestwione w momencie „przelania”.

Znając ryzyko, przestałem oddawać mu energię gdy tylko wróciła mu szczątkowa przytomność. Nie podobała mi się rana na jego głowie, ale nie miałem środków by mu ją zabandażować, a przynajmniej bez ryzyka zakażenia.

– Dziękujemy za pomoc – powiedział najmniejszy z nich, gdy ich rozwiązałem. Towarzysząca mu dziewczyna patrzyła na mnie nieufnie. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, przerzucając sobie ich kolegę przez ramię. – Jestem Ruz, a to Alice. Chłopak, którego uratowałeś, nazywa się Dawid.

„Nie wiem po co mi to mówisz” – pomyślałem, a na głos powiedziałem:

– Rein. Mieszkam niedaleko stąd. Chodźcie za mną. – Odwróciłem się i ruszyłem w stronę domu.Rozdział 3

Ruz

Weszliśmy do domu, a ja od razu wyczułem zapach naleśników. Ślinka mi pociekła, gdy tylko zobaczyłem trzy talerze zapełnione jeszcze parującymi plackami. Na środku stołu znajdowała się jakaś notatka. Rein szybko podszedł, nie zdejmując nawet butów i złapał skrawek papieru. Prychnął i wrzucił karteczkę do ognia na kominku. Zanim spłonęła zdołałem kawałek przeczytać: Wyczyść podłogę którą zadeptałeś.

– To dla was – oznajmił, wskazując naleśniki. – Powinny wam smakować.

– To ty je robiłeś? – spytałem, gdy usiadłem do stołu. Kiwnął głową.

Zjedliśmy w ciszy. Naleśniki były naprawdę dobre. Potem Rein zaprowadził Dawida do pokoju obok, by mógł odpocząć. Alice spojrzała na mnie wymownie i wskazała drzwi. Skinąłem głową i wstałem od stołu. Wyszliśmy na zewnątrz.

– Nie wiem czy możemy mu ufać – powiedziała bez owijania w bawełnę.

– Uratował nam życie.

– Nie wiem czy to wystarczający powód. Było paru takich co nas ratowali, by potem zdradzić.

Spojrzał w stronę domu, przypominając sobie jak przyjaźnie Rein się zachował. Jak ktoś taki mógłby chcieć nas zabić?

Wzruszyłem więc ramionami.

– Niby tak, ale wydaje mi się, że on jest inny.

– Przestań być dziecinny – powiedziała patrząc na mnie z rozgoryczeniem. – Mówiłeś tak o wszystkich. Ale świat nie jest wspaniały jak ci się wydaje. Jest pełny szumowin, tylko czekających by coś zarobić.

Westchnąłem. Alice nie dało się tak po prostu przekonać.

– Dobrze. Ale pamiętaj z jaką łatwością rozprawił się z tamtymi zbójami. Więc jeśli chciałby nas porwać, zrobiłby to czy byśmy się zgodzili czy nie. Jak na razie zaufałbym mu.

Spojrzała na mnie spode łba.

– Twoje zaufanie zdecydowanie za łatwo zdobyć. Gość mieszka w samym środku lasu i mogło mu trochę… odwalić, łagodnie rzecz ujmując. Poza tym nie przeszkadza ci żadna tajemnicza karteczka zostawiona w środku jego domu, którą tak bardzo chciał przed nami ukryć?

– Przeczytałem na niej „wyczyść podłogę którą zadeptałeś”. Nie sądzę by był to jakiś list od zleceniodawcy. Może po prostu mieszka tu również ktoś inny?

– Nie – powiedział Rein zza moich pleców. Podskoczyłem przerażony. W odpowiedzi chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i wyjaśnił. – Ta notatka należała do mnie i miała mi przypomnieć, bym umył podłogę. Zawsze o tym zapominam, a gdy pamiętam – nie chce mi się. Więc zostawiam sobie karteczki. Za wiele nie dają, bo i tak tego nie robię, ale co najmniej mogę się pochwalić, że coś zaczynam robić w tej sprawie. – Alice prychnęła z dezaprobatą, a na mnie spojrzała wzrokiem „a nie mówiłam?”. – Wejdźcie do środka. Chcę zamknąć drzwi i porozmawiać z wami.

Weszliśmy i znów usiedliśmy przy stole. Rein patrzył to na mnie, to na Alice. Czułem się niemal jak na jakimś przesłuchaniu. W końcu uśmiechnął się, odchylił na krześle i spytał:

– Co was tutaj sprowadza?

– Idziemy do akademii magii – odpowiedziałem.

– Królewskiej Akademii Magii w stolicy?

– Tak.

– Po co?

– Żeby czegoś się nauczyć. Po za tym ogłosili powszechny pobór…

– Co ogłosili? – spytał.

– Powszechny pobór. Każdy, od piętnastego do dwudziestego pierwszego roku życia, ma obowiązek udać się do szkoły, by uzyskać specjalną licencję w celu dalszego korzystania z magii. Inaczej, jeśli zostanie złapany podczas jej używania, grozi mu do piętnastu lat więzienia.

Rein skrzywił się.

– Ile lat zajmuje nauka? – spytał.

– Trzy.

– A da się zdobyć licencję inaczej?

Pokręciłem głową, a on spojrzał na nas z przerażeniem.

– Nie mówicie mi chyba, że potrzebuję trzech lat szkoły tylko po to, by dalej czarować?!

– Dokładnie to mówimy – powiedziała Alice, lekko zirytowana. Nie byłem jednak pewien czy na mnie za ujawnienie tak wielu informacji, czy na Reina, który spojrzał na nią zdenerwowany i mruknął:

– Są jakieś specjalne zapisy? Wiecie, coś w rodzaju tajemnej listy, czy innych łapówek?

– Nie. Należy się po prostu zjawić na miejscu – powiedziałem. Rein wyraźnie coś rozważał.

– Co byście powiedzieli, gdybym zabrał się z wami? – spytał.

– Mamy już odpowiednią grupę – odpowiedziała szybko Alice. Pokiwałem głową. Może nie zgadzałem się z jej zdaniem na temat Reina, ale tak czy siak wypadałoby się go pozbyć. Stanowił za duże zagrożenie.

– Dawid i Alice są wykwalifikowanymi strażnikami – dodałem. Rein spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– Sądząc po… dzisiejszej sytuacji, jakoś miernie im idzie.

Alice rzuciła się na niego przez stół. Złapała go za koszulę i przygniotła do ziemi. Zamachnęła się, ale krzyknąłem:

– Alice, uspokój się!

Jej pięść zatrzymała się w połowie drogi prowadzącej do zmiażdżenia nosa Reina. A mimo to chłopak nawet na nią nie patrzył. Tylko na mnie. I w dodatku uśmiechał się. Nie znałem wielu ludzi, którzy w takiej sytuacji poważyliby się na uśmiech.

– Wiedziałem, że to jednak ty jesteś dowódcą. Normalnie zgadywałbym, że to Dawid, ale nie wyglądał mi na jakiegoś szlachcica. Alice też nie jest jakąś wielką damą… bez urazy! – dodał zanim Alice spłaszczyła mu nos. Zeszła z niego mamrocząc coś o „współczesnej młodzieży”. – To jak? Mógłbym do was dołączyć jako wasz strażnik.

To sformułowanie przyniosło ze sobą złe wspomnienia. Dokładnie to samo powiedział nam jeden z starszych dowódców wojskowych, którego spotkaliśmy po drodze. Moja początkowa naiwność pozwoliła mu dołączyć, mimo że Dawid mi to stanowczo odradzał. Gdy tylko wyszliśmy z wioski, napadli na nas bandyci. Wywołali naszego przewodnika po imieniu i dali mu zapłatę za wprowadzenie nas w pułapkę. Śmiali się wszyscy z naszej głupoty i łatwowierności. Zabrali nam większość pieniędzy. Całe szczęście Dawid przewidział to i dobrze ukrył część naszych funduszy. Dzięki temu mogliśmy wynająć eskortę. Ale wspomnienie tego śmiechu nadal nawiedzało mnie nocami.

– Nie – odpowiedziałem. Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.

– Czemu? Obaj wiemy, że jestem silniejszy od was wszystkich.

– Nie od Dawida – powiedziałem. Rzucił mi uśmiech jakim rodzice obdarzają dzieci, gdy muszą im wyjaśnić jak bardzo się mylą.

– Od Dawida też.

Wzruszyłem ramionami. Nie znałem siły Reina, jednak nie mogłem sobie wyobrazić kogoś silniejszego niż Dawid. Pozwoliłem mu więc mieć swoje zdanie, jak na razie. Zresztą, w tej chwili Dawid leżał półprzytomny i niezdolny do walki, więc nie mogłem Reinowi nic udowodnić.

– Po prostu… nie chcę byś z nami szedł.

Kiwnął głową. Wstał z podłogi, otrzepał się i powiedział:

– Jutro tak czy siak wyjeżdżam. Jeśli do tego czasu zmienicie zdanie, po prostu mnie obudźcie.

– Będziesz spał do jutra? – spytałem, patrząc przez okno by upewnić się, że jeszcze jest dzień. Słońce nadal stało wysoko.

– Oczywiście. Muszę wyspać się przed rokiem szkolnym.

„Więc pojedzie do szkoły czy to z nami czy bez nas” – pomyślałem i zanim zdążyłem się zorientować powiedziałem:

– To może lepiej trzymajmy się razem.

Rein uśmiechnął się, kiwnął mi głową i poszedł do swojego pokoju.

Kazanie Alice, jakiego później wysłuchałem, tak bardzo mnie wymęczyło, że sam chciałem pójść w ślady Reina i położyć się spać.Rozdział 4

Artair

Świt zastał mnie ślęczącego nad księgami. Wiedziałem, że ojciec będzie chciał mnie przepytać ze wszystkiego przed moim wyjazdem. Żebym się nie zbłaźnił. Żebym nie przyniósł hańby rodzinie. Uśmiechnąłem się pod nosem, zamykając ostatnią z książek. Ja niby miałbym się zbłaźnić niewiedzą?

Spojrzałem w bok na stos jeszcze nieprzeczytanych raportów. Wyjrzałem za okno, sprawdzając godzinę. Było za wcześnie, by się przespać, a musiałem jakoś zabić czas. Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem po plik papierów na wierzchu.

„Znaleziono martwą kobietę w lesie. Czwartą w tym miesiącu. W tym samym miejscu, zabitą w ten sam sposób. Oprócz wieku, kobiety nie mają ze sobą nic wspólnego: nie znały się, nie były spokrewnione. Składam raport jedynie ze względu na powtarzalność sytuacji”.

Spojrzałem na zamieszczone pod spodem wywiady z mężami, a także komentarze urzędnika. Po paru zdaniach miałem wyrobione opinie o nich. Pierwszy był pijakiem. Jak raport sugerował, jego żona najpewniej uciekła od niego bojąc się bicia. Drugim był typowy kobieciarz. Małżonka podobno opuściła go ze względu na niepotwierdzoną zdradę. Trzeci i czwarty odznaczali się okrucieństwem: obie ich żony miały zbiec ze strachu. Podejrzanymi oczywiście byli mężczyźni, którzy jakoby w akcie zemsty za ucieczkę mieli je zamordować. Jednak żaden z nich nie zabiłby swojej żony. Dla wszystkich czterech były bardziej pożyteczne żywe. Głównie dlatego, że były dość bogate, ale ich majątek ze względu na zawarte umowy małżeńskie nie przypadłby mężom, chyba że w przypadku rozwodu. Gdyby zamiast je zabijać, poczekali do momentu aż same uciekną, co według zdającego raport zrobiły, każdy z nich zyskałby sporą sumę. Ale musiałyby pozostać żywe. Z kolei żadna z tych kobiet nie przepisała pieniędzy na nikogo, więc wszystko trafiało do skarbu państwa. Oczywiście procent z tej kwoty szedł też do rady prowincji z której pochodziły. Wygrzebałem z szuflady odpowiedni plik i dołączyłem do raportu opisy wszystkich członków rady. Najpewniej jeden z nich zabijał te ofiary dla zysku. Może była to nawet grupa wyższych urzędników. Niech Najwyższy broni nas przed takimi ludźmi.

Dwa lata temu wpadłem na pomysł zorganizowania specjalnej komórki państwowej, związanej z właśnie takimi przypadkami. Liczyła sobie ledwo stu członków, ale dzięki moim środkom i staraniom mieliśmy całkiem dobre wyniki, jeśli chodzi o rozwikłane sprawy.

Głównym założeniem była pomoc osobom z obszarów wiejskich, oddalonych od sądów, czy też skażonych korupcją. Dlatego niezwykle dużo spraw odnosiło się bezpośrednio do urzędników państwowych. Gdybym położył większe nakłady pieniężne, odrobinę powiększył organizację, do powiedzmy dwustu czy trzystu pracowników… ale jak na razie nie było to możliwe. Dlatego starałem się pomagać inaczej, wskazując ludzi, którzy według mnie byli przestępcami. A rzadko zdarzało się, bym nie miał racji.

Poza tym, przeglądałem te raporty, by ćwiczyć się w dedukcji, tak cenionej przez moją rodzinę. Im więcej spraw rozpatrzyłem, tym więcej widziałem schematów działania. I tym bardziej brzydziłem się ludzką chciwością.

Znów przerzuciłem kartkę i wczytałem się w raport.

„56 osób zabitych. Jeden świadek. Niedaleko miasta Hambletown doszło do masowego mordu. Świadek mówi, że zabiła ich wszystkich jedna osoba”.

Przeszły mnie dreszcze. Parę lat temu byłem w Hambletown. Bawiłem się tam z chłopcem o imieniu… Alfred? Alg? Al! Miły chłopak i chociaż nie był geniuszem, bardzo dobrze bił się patykami więc przyjemnie spędziłem z nim czas. Wczytałem się w raport tym uważniej.

„Do ataku doszło nocą. Wśród zabitych znajdują się dzieci, dorośli, jak i strażnicy z pobliskiego garnizonu. Śmierć poniósł także jeden z miejscowych magów. Według świadka morderca śmiał się po każdym zabójstwie i nawet sam nawoływał, by inni też wyszli się z nim pobawić. Sprawą ma się zająć królewskie wojsko, więc nie wiem czy nasza ingerencja jest potrzebna”.

Spojrzałem z niedowierzaniem na raport. Na dole zamieszczony był portret pamięciowy mordercy. Wyglądał nader młodo, jednak nie dałem się zwieść wiekowi. Wyraz jego oczu, najpewniej oddany z jak największą precyzją, budził dreszcze. Niemal mogłem sobie wyobrazić ciemną postać wirującą z zakrwawioną bronią w ręku.

Zazwyczaj przyczynami masowych mordów były wojny. W żadnym z raportów jakie czytałem, pojedynczy człowiek nie popełnił takiej liczby morderstw naraz. I nie został złapany. Albo zabity.

– Artair! – usłyszałem głos siostry. – Znów siedziałeś do późna nad raportami?

Kiwnąłem głową i wstałem. Nadal była wyższa ode mnie o pół głowy, jednak miałem nadzieję, że to się wkrótce zmieni.

– Wiesz, że dzisiaj musisz wyjechać? – spytała.

– Tak, wiem. Jak zgaduję, jako trzecioklasistka zaczynasz rok później?

– Nie. To wy zaczynacie wcześniej.

Uśmiechnąłem się.

– Będzie mi brakować twoich docinków.

– A mnie twojej głupoty.

Zaśmialiśmy się obaj. Potem spojrzała na mnie, już całkowicie poważnie.

– Wiesz, że KAM to bardzo dobra szkoła, ale wypadałoby żebyś znalazł tam jakiś przyjaciół. Takich, którzy będą mogli ci pomóc w razie gdyby ojciec…

Spojrzałem na nią pytająco.

– Znowu mu się pogorszyło?

– Tak. Wczoraj jeszcze chodził i mówił, że nic mu nie jest, a dzisiaj pisze testament. Może ci tego nie mówił, ale nie zostało mu dużo czasu na tym świecie. A przynajmniej on sam tak uważa.

Kiwnąłem głową.

– Muszę nauczyć się jak najwięcej, zanim przejmę jego obowiązki.

– A nie lepiej gdybyś był przy nim podczas jego ostatnich chwil? Mimo że jestem starsza i mogę się w razie czego zerwać z paru pierwszych tygodni, znacznie bardziej ucieszyłoby go twoje towarzystwo.

– Może, ale musimy patrzeć przyszłościowo. Jeśli ojciec… – słowa nie mogły przejść mi przez gardło – …jeśli odejdzie na tamten świat… muszę być jak najlepiej przygotowany. Nie wiem czy bez jakiegokolwiek treningu byłbym w stanie pełnić jego obowiązki.

– Masz zawsze mnie.

– Wiem. Ale jeśli będę się do ciebie zwracał przy podejmowaniu większości decyzji, pozostałym może się to nie spodobać. Znacznie bardziej woleliby żebym to ich pytał o zdanie. Poza tym, sama mówiłaś, że przyjaciele z KAM mogliby mi pomóc w razie czego. Ale na spokojnie. Zaraz się z nim pożegnam. A co z mamą?

– Nadal jest na misji dyplomatycznej.

– Powiesz mi w końcu gdzie konkretnie?

– Nie masz uprawnień.

Spojrzałem na nią spode łba, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi i poklepała mnie po głowie.

– Nie martw się tym. Uważaj na siebie. – Pocałowała mnie w czoło i wyszła.

Zaznaczyłem raport znakiem zapytania. Później się nad nim zastanowię. Czekała mnie teraz rozmowa z ojcem.Rozdział 5

Rein

Rein, wstałeś?! – ryknęła Alice, chyba po raz siódmy. Czekałem do momentu, aż będzie na skraju cierpliwości, zyskując cenne minuty snu. Jednak słysząc jak wściekły był jej głos, zgadywałem, że mogłem odrobinę przesadzić. Szybko włożyłem ubranie i wyszedłem z pokoju. Cała ich trójka stała przy drzwiach, gotowa do wyjścia. I wszyscy byli wyraźnie zdenerwowani.

– Już wstałem – oznajmiłem. Ruchem palca przywołałem do siebie plecak, do którego zaczęły wlatywać potrzebne rzeczy z mojego pokoju. Mruknąłem zadowolony. – To się nazywa pakowanie.

– Już? – spytał Ruz, gdy ubrania przestały latać po pokoju.

– Chyba tak – odpowiedziałem. – Zgaduję, że nie macie koni, prawda? – Pokręcili głowami, na co westchnąłem. – Nici z drzemki w siodle… już się źle zaczyna.

– Dopiero co wstałeś, a już myślisz o spaniu? – spytał Ruz.

– Właśnie, czas na śniadanie! Zostawiliście mi coś? – spytałem.

– Nie – powiedziała Alice. – Dawid zjadł wszystko, co było w domu.

– I nadal jestem głodny – wtrącił, dopinając płaszcz. Uśmiechnąłem się.

– Nic nie szkodzi. W stolicy na pewno będzie jakaś karczma.

– Z tym może być mały problem… – zaczął Ruz. – Bo wiesz, jest taka sytuacja… – Spojrzał na Dawida, jakby szukał jego pomocy, czy też przyzwolenia. Zmarszczyłem brwi. Wiedziałem kim jest jego ojciec i szczerze nie mogłem uwierzyć, że był jego synem. Ten brak pewności siebie…

– Nasza misja musi pozostać w całkowitym sekrecie. Nikt spoza KAM nie może wiedzieć, że przybyliśmy do stolicy – powiedział Dawid.

Było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę reputację ojca Ruza.

– Rozumiem. Ale w takim razie jak zamierzaliście dostać się do miasta? – spytałem.

– Mamy mapy specjalnych ścieżek, prowadzących prosto do gmachu KAM – powiedziała Alice. Uśmiechnąłem się.

– Od której strony chcecie się dostać?

– Sześćdziesiąt stopni na wschód od południa – odpowiedział bez wahania Dawid. Kiwnąłem głową i zrobiłem szybkie obliczenia w głowie.

– Dobrze. Jest jedna sprawa. Będziemy się przedzierać przez dość gęsty las. Jeśli wam to nie przeszkadza, możemy ruszać w tej chwili.

Pokiwali głowami i ruszyliśmy. Droga, tak jak mówiłem, nie była prosta. W lesie nie było żadnej ścieżki, więc musieliśmy się przedzierać przez zarośla. Dawid i Alice używali swoich noży, a ja i Ruz szliśmy za nimi. Spojrzałem na chłopaka, tak młodego, a jednak obarczonego taką odpowiedzialnością. Jego złote włosy były pełne patyków i liści. Mogłem zgadywać, że moje nie wyglądały lepiej.

– Jesteś zwolennikiem Gorgiewa, czy Szaisuna? – spytałem. Ruz spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

– Szaisuna. A ty?

– Gorgiewa. Dlaczego Szaisun?

– Nigdy nie lubiłem stylu, w jakim Gorgiew opisywał świat – usłyszałem w odpowiedzi. Uśmiechnąłem się pod nosem: tak proste pytanie, a sprawiło mu tyle ekscytacji, jaką słyszałem w jego głosie. Miałem przypuszczenia co do powodu tego podniecenia. Z względu na jego… możliwości, każda okazja kiedy mógł udowodnić innym, że jednak coś potrafi, była dla niego niczym prezent-niespodzianka. Miał zdecydowanie za bardzo zaniżoną samoocenę, co mogło być w przyszłości problemem. – Nie wydaje mi się, że nasz los jest niezmienny.

Jednak to, że miał własne problemy, nie oznaczało, że mogłem mu pozwolić na mylenie się.

– To prawda. Ale Szaisun przeczy aurom.

– Nie przeczy. Rzuca na nie nowe światło. – Pewność w jego głosie nieco osłabła. Nie mogłem tolerować takich bredni.

– Ale w swoich pracach rozróżnia tylko dwie: fizyczną i magiczną. Za to wielu magów wyższego poziomu potrafi wyczuć wszystkie szesnaście aur, wymienionych w traktatach Gorgiewa. Zresztą, to właśnie aury decydują o tym, która magia wymaga od ciebie najmniejszego wysiłku. Kiedy masz aurę ziemską, podniesienie kilograma skał za pomocą magii jest dla ciebie o wiele łatwiejsze niż sprawienie by kilogram wody wzniósł się w powietrze. I chociaż połączenie tego z cechami charakteru przez Gorgiewa wydaje się odrobinę dziwne, to zazwyczaj się sprawdza. Na przykład w twoim przypadku.

– Ale…

– Twoja aura… – przerwałem mu. Za bardzo się rozkręciłem i jak zawsze w takim stanie trudno było mi się zatrzymać. Szczególnie jeśli udowadniałem komuś, że się myli – …jest powietrzna, z lekką domieszką wodnej, leczniczej i minimalnymi ilościami psychicznej. Wszystkie wskazują na lichą budowę ciała, jaką masz. Tak jak Gorgiew pisze w swoim traktacie, powietrzna aura powoduje lekceważenie. To jak podchodziłeś do tej wyprawy, jak traktowałeś przeciwników twojego ojca. Lecznicza niweluje psychiczną obojętność, więc masz w sobie odrobinę empatii. Wodna nie ma żadnych znaczących cech. Więc, jak widzisz…

– Skąd wiesz, że mój ojciec ma przeciwników? – przerwał mi Ruz. Wyglądał na odrobinę zdenerwowanego. „Cholera” – pomyślałem.

Wiedziałem kim był jego ojciec, chociaż teoretycznie nie powinienem. Nigdy wcześniej się przecież nie spotkaliśmy.

– Udajesz się na potajemną misję do KAM. Masz ze sobą jako tako wykwalifikowanych ochroniarzy…

– Słyszałam to! – krzyknęła Alice z przodu. Uśmiechnąłem się i ciągnąłem:

– Naprawdę nie trzeba geniusza, by stwierdzić, że pochodzisz z jakiegoś Rodu.

„Konkretnie jednego z głównej Ósemki” – dodałem w myślach.

– Nie trzeba geniusza co… – mruknął pod nosem Ruz, wbijając wzrok w ziemię. Szliśmy chwilę w ciszy gdy odezwał się Dawid.

– A ja jestem zwolennikiem Ugurduna.

– Kogo…? – zdziwiłem się.

– Ugurduna.

– Nigdy o nim nie słyszałem. Kto to?

– Największy z mędrców, ale ma tylko jedną maksymę: „Jeśli zobaczysz wroga, wal póki nie zginie”.

– Całkiem przydatne – mruknąłem, uśmiechając się. Atmosfera odrobinę się rozluźniła, a zaraz potem Ruz zaczął kontynuować naszą rozmowę. Jednak mnie najbardziej zdziwiło, jakim cudem trzy zdania wypowiedziane w odpowiednim momencie potrafiły zmienić nastrój. A to jak dokładnie właśnie takie chwile wyczuwał Dawid było niesamowite.

Przedzieraliśmy się dalej przez las. Rozmowa zaczęła wygasać i szliśmy przed siebie pogrążeni w ciszy.

Nagle Dawid podniósł rękę. Zatrzymaliśmy się. Nie zdziwiłem się, że on jako pierwszy wychwycił ten odgłos. Mimo że starał się to ukryć zaklęciami, mogłem wyczuć jego aurę akustyczno-ziemną. Stąd doskonały słuch i wyczuwanie drgań. Całkiem ciekawa kombinacja.

Tak jak się spodziewałem, chwilę później usłyszałem szelest. Uśmiechnąłem się, bo rozpoznałem dźwięk, jaki wydają malutkie puchate nóżki mojego małego koleżki. Jednak czy naprawdę chciałem, by spotkali się z nim? Nie ufali mi. A to, że mam kolegę misia, wcale by nie pomogło. Tak mi się zdawało. Zawsze miałem problem z rozumieniem emocji. Znacznie lepiej radził sobie z tym mój współlokator.

Szybko wysłałem miśkowi komunikat myślowy. Całe szczęście parę lat temu połączyłem nasze umysły byśmy mogli bez problemu wymieniać myśli, czyniąc komunikację kilkanaście razy szybszą. Wymieniliśmy szybko informacje. Dałem mu do zrozumienia, by się nie pokazywał, ale powiedział mi kiedy wyczuje kogoś, kto nie powinien tu być. Chwilę później kroki zaczęły się oddalać.

– Co to było? – spytała Alice.

– Mały niedźwiadek. Dwadzieścia osiem kilo – odpowiedział Dawid. – Oddala się.

– Wywnioskowałeś to wszystko z dźwięku jego kroków? – spytałem. Byłem pod wrażeniem, bo te informacje były niezwykle dokładne i prawdziwe. Dawid wzruszył ramionami.

– Gdyby podszedł bliżej, mógłbym ci podać wiek i gatunek. O ile bym go znał. Nie pamiętam wszystkich rodzajów niedźwiedzi żyjących w tych regionach. – W jego słowach nie usłyszałem tonu przechwałki. Dawid był całkowicie pewien tego, że mógłby to zrobić i po prostu mnie informował. Jakbym tego wcześniej nie wiedział.

Dawid, mimo swojej pokaźnej postury, nie był pozbawiony magii dającej takie cechy jak niezwykle wyczulony słuch. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazałby się jednym z najsilniejszych magów, jakich spotkam w akademii. Do tego wiedział co nieco o zaklęciach. Zazwyczaj ludzie idący do szkoły, mają podstawową wiedzę na temat magii. Jednak to jak Dawid zabezpieczał swój umysł przed czyimś wtargnięciem… Niektórych z tych zabezpieczeń nie widziałem nawet u większości wysoko postawionych magów. A spotkałem ich naprawdę wielu.

Dlatego właśnie jego myśli byłem najbardziej ciekaw, a jednocześnie się ich najbardziej obawiałem. Zdecydowanie coś ukrywał, a pewność z jaką Ruz mówił o jego sile, mówiła sama za siebie. Na Alice nie zwracałem uwagi. Była porywcza, nie chroniła umysłu, więc już dawno przejrzałem jej myśli, emocje i wspomnienia. Można to uznać za naruszenie przestrzeni osobistej, ale w momencie gdy zaprasza się nieznajomych ludzi do domu, trudno zachować się inaczej.

Ruz miał nałożone bariery, ale nie wszystkie były jego autorstwa. Każde zaklęcie psychiczne miało coś jakby odcisk palca osoby, która je rzuciła. A niektóre zaklęcia, te najtrudniejsze, miały zupełnie inny znak niż pozostałe. Nie dziwiło mnie to. Jako członek Rodu posiadał pewne informacje, które mogłyby wpaść w niepowołane ręce, jeśli nie zabezpieczyć jego umysłu. Dlatego każdy Ród miał własnego maga, który zabezpieczał wspomnienia i myśli członków. I była to osoba, która musiała posiadać specjalny certyfikat, otrzymywany tylko na rok, po przejrzeniu wszystkich myśli danej osoby przez Arcymaga, jednego z pięciu najwyżej postawionych magów.

Taki mag chodził gdzie chciał, robił co chciał. Nikt go nie osądzał, oprócz króla, któremu podlegał, ale tylko prawnie. Nikt nie odważyłby sprzeciwić się Arcymagowi i niech Najwyższy broni, gdyby ktoś spróbował. Ostatnio skończyło się na… Może lepiej nie wspominać o tej historii.

Reszta podróży przez las przebiegła spokojnie. Nikogo nie spotkaliśmy, ani nie dostałem informacji, że ktoś jest w pobliżu, co było niesamowitym szczęściem. Niezwykle wielu bandytów zakładało swoje kryjówki w Żyjącym Lesie.

W końcu dotarliśmy niemal pod same mury stolicy. Widzieliśmy już tę specjalną bramę, a raczej furtkę. Jednak, poza magami z KAM, był tam ktoś jeszcze.Rozdział 6

Artair

Nie spodziewałem się, że ktokolwiek inny przybędzie teraz do KAM tą drogą. Według moich źródeł, wszyscy członkowie Rodów już znajdowali się w szkołach, a to przejście było przeznaczone jedynie dla arystokratów. Dodatkowo wybrałem piętnastą jako godzinę mojego przybycia. Zazwyczaj o tej porze panował najmniejszy ruch, a ludzie byli w trasie albo w pracy. A jednak, ktoś musiał przybyć.

Trzeba było wziąć ze sobą straż.

– Jak myślicie, oni też do KAM? – spytałem magów przy furtce. Uśmiechnęli się.

– Przekonamy się – powiedział ten wyższy. – Jeśli tak, uznamy was za jedną grupę.

– Wolałbym nie – odpowiedziałem.

– To co wolisz nic tutaj nie znaczy – powiedział niższy. Mogłem się unieść gniewem, nawrzeszczeć na niego, powiedzieć kim jest mój ojciec. I gdybym nie spodziewał się jego odpowiedzi mógłbym tak zrobić, dać ponieść się emocjom. Ale przyjąłem tę prawdę na chłodno.

– Nigdy nie znaczyło – mruknąłem pod nosem. Mag nie zaczął mnie pocieszać, tylko kiwnął głową jakby się ze mną zgadzał.

W końcu cała czwórka jaka wyszła z lasu podeszła do nas. Od razu rozpoznałem Ruza. Jego ojciec był jednym z największych przeciwników króla, a jednocześnie najbardziej podstępną żmiją jaką znałem. I chociaż najchętniej nienawidziłbym go z czystego serca, to jak doskonale odnajdywał się na dworach zasługiwało na mój szacunek.

Lord Drednig był absolutnym mistrzem manipulacji i gier dworskich, a jednocześnie największym zagrożeniem dla panującej dynastii. Jeśli jego syn odziedziczył po nim chociaż połowę umiejętności, musiałem na niego naprawdę uważać.

Dawida i Alice też rozpoznałem. Ich trójka była przecież niemal nierozłączna. A ich wybór też nie był przypadkowy.

Alice była szkolona nie tylko w walce, ale także w ekonomii. O ile moje źródła się nie myliły, była jednym z najlepszych zarządców jakich widziało to państwo. Lord Drednig podobno nawet wysłał specjalną ofertę do sąsiadującego z nami państwa, Ugynu, słynącego z niezwykle rozbudowanej biurokracji, by ktoś przyjechał tutaj i szkolił Alice. Nie wiem czy do tego doszło, ale to wskazywało na jej niezwykłe talenty.

Z kolei Dawid… Jego pochodzenie, wykształcenie i nauczyciele byli ukrywani przez lorda Dredniga jak tylko się dało. Krążyły pewne pogłoski, ale nie dość że były niedorzeczne, to jeszcze przeczyły sobie nawzajem. Doskonały zabójca. Na niego też musiałem uważać.

Moją uwagę przykuł towarzyszący im chłopak. Nigdy go nie widziałem, a przynajmniej tak mi się zdawało. Ale byłem pewien, że gdybym go wcześniej widział, zapamiętałbym jego oczy: tęczówki miał całkowicie żółte, tak bliskie złotym jak tylko było to możliwe. Skoro go nie znałem, nie mógł pochodzić z jakiegoś znaczącego Rodu. To skąd wiedział gdzie znajduje się furtka? Nie wierzyłem, że ktokolwiek z dworu Ruza był na tyle głupi, by wtajemniczyć nieznajomego w sekrety arystokracji. Kątem oka zobaczyłem jak magowie poruszyli się niespokojnie, jakby też coś im nie pasowało. Zaczęli między sobą szeptać.

– To furtka do KAM? – spytał Dawid. Magowie pokiwali głowami.

– Nikt więcej nie przyjdzie. Możemy wchodzić – stwierdził ten z żółtymi tęczówkami. Nie miałem pojęcia skąd wziął tę pewność. Co dziwniejsze, magowie tylko bez słowa odsunęli się na bok, otwierając furtkę.

– Idźcie prosto. Żadnych sztuczek. Będziemy wiedzieć.

Weszliśmy do słabo oświetlonego korytarza. Było to trochę przerażające. Nienawidziłem ciemnych i zamkniętych przestrzeni. Szczególnie z osobami, które niezbyt dobrze znałem.

Czułem się podobnie jak pozostali, którzy kulili się i co chwila oglądali za siebie. W porządku wydawał się tylko ten z żółtymi tęczówkami. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– Zakładam, że będziemy razem się uczyć – powiedział.

„Oby nie” – pomyślałem.

– Pewnie tak – odpowiedziałem.

– W takim razie może nas przedstawię, łatwiej będzie nam rozmawiać. Ja jestem Rein, ten najdrobniejszy to Ruz…

„Nie wiem, po co mi to mówisz” – pomyślałem.

– …największy to Dawid, a damulka to Alice.

„Damulka” rzuciła Reinowi mordercze spojrzenie. Wzdrygnąłem się. Wyglądało to naprawdę przerażająco w tym świetle i niezwykle podobnie do wzroku innej osoby, którą znałem… Ale Rein nawet nie zwrócił na to uwagi.

Po kilku sekundach ciszy zorientowałem się, że powinienem się przedstawić.

– Artair.

– Miło poznać. Jedno szybkie pytanie, jesteś zwolennikiem Gorgiewa czy Szaisuna?

To było głupie pytanie. Czytałem prace obu mistrzów i każdy z nich przedstawiał inny temat w doskonały sposób. Dlatego zawsze dziwił mnie ten podział, na zwolenników Gorgiewa i Szaisuna. Każdy z nich miał parę celnych punktów i dla mnie żaden z nich nie był lepszy od drugiego.

Teraz wydało mi się oczywiste, że Rein był jedynie dyletantem z niskim poczuciem własnej wartości, który przeczytał parę książek i chciał wszystkich o tym poinformować.

– Żadnego – opowiedziałem, myśląc, że to zakończy rozmowę. Rein pokiwał głową.

– Ciekawe. Więc pewnie uważasz, że każdy z nich ma jakieś wartościowe teorie. A… powiedz mi, jakie stanowisko zajmujesz jeśli chodzi o Ideały?

– Bajka dla dzieci – skomentowałem. Rein mruknął, zapatrzył się przed siebie i więcej nie odezwał – dzięki Najwyższemu. Nienawidziłem głupich pytań, a tym bardziej jałowych rozmów.

Tunel wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Gdy w końcu dostrzegliśmy światło na końcu, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Wyszliśmy, a gdy przywykłem do jasności panującej w pomieszczeniu zorientowałem się, że tu też znajduje się mag. Czerwona szata odrobinę powiewała, poruszana jakby jakimiś specjalnymi sznurkami. Zamiast bardziej naturalnego ruchu, widać było na niej sztucznie stworzone stożki, pewnie za pomocą jakiegoś rodzaju magii. Zastygłem. Gdyby nie twarz, którą rozpoznałem, uciekłbym.

– Spokojnie Artairze, nie jestem Arcymagiem – powiedział mag. – Zajmuję stanowisko dyrektora tej szkoły i owa szata została mi przyznana jako wyraz szacunku.

To mnie trochę uspokoiło. Arcymagowie zawsze wprawiali mnie w nieprzyjemne skrępowanie, jakbym miał się czegoś wstydzić. Do tego piekielnie się ich bałem. Byli jedynymi magami stojącymi ponad prawem. Może i słuchali rozkazów króla, ale nawet on nie miał nad nimi realnej władzy. Najpotężniejsi ludzie, którzy w pojedynkę niszczą całe państwa. Nie uśmiechało mi się spotkanie z jednym z nich.

– Skąd wiedziałeś jak on ma na imię? – spytał Ruz. Rein, który rozglądał się po pomieszczeniu, odpowiedział nawet na nas nie patrząc.

– Bo się znają. Ustalili wcześniej, kiedy przybędzie.

Zastygłem. Jakim cudem ten gość doskonale wiedział co się dzieje? To nie była normalna dedukcja. Istniał miliard innych sposobów, w jakie mógł poznać moje imię. Ale jakim cudem dokładnie wiedział co się stało? Na całe szczęście dyrektor zachował kamienną twarz i powiedział:

– Nie. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z Artairem, drogi Reinie. Po prostu muszę wiedzieć kto przychodzi do naszej szkoły, prawda?

Rein wzruszył ramionami, ale nie wyglądał na przekonanego. Skąd miał taką pewność co do tego co mówił? Nie mógł wyczytać tego z umysłu dyrektora ani z mojego. Jedynie my wiedzieliśmy. Mag sprytnie z tego wybrnął, używając imienia Reina. Problem polegał na tym, że dla kogokolwiek innego niż absolutny nowicjusz ta sztuczka nie byłaby taka spektakularna, bo zaklęcia obronne Reina układały się w jego imię. Dopiero teraz to zauważyłem, sprawdzając moje bariery umysłowe. A co gorsza, umysł Reina… To jak był chroniony…

– Co teraz? – spytałem, żeby wyjść z impasu.

– Teraz, drogi Artairze, musimy przeprowadzić badanie – powiedział dyrektor. – Widzicie ten podest tam? – spytał wskazując ręką kamienny blok z jakimiś zdobieniami w kształcie gałęzi. – Musicie po kolei na niego wejść. Kto pierwszy?

Spojrzałem po pozostałych. Żaden z nich się nie wyrywał. Ruszyłem więc do podestu. Wszedłem na niego i spojrzałem na dyrektora. Ten kiwnął głową i powiedział:

– Następny.

Nie byłem pewien co się stało, ale zszedłem z podestu. Następny wszedł Ruz, potem Dawid, Alice i na końcu Rein.

– Dobrze – powiedział dyrektor. – Czy macie dowódcę grupy? – Spojrzeliśmy po sobie niepewnie. Spotkaliśmy się pół godziny temu, oczywiście, że nie mieliśmy lidera. – W takim razie wybiorę losowo… Rein. Chodź ze mną. Pozostali niech ruszą tamtym korytarzem. Dojdziecie nim do głównego holu, a tam otrzymacie początkowe informacje, dalsze testy i instrukcje.

Ruszyłem do korytarza nawet nie odwracając się, by zobaczyć dokąd mag zabiera Reina. Ponownie emocje wzięły we mnie górę.

„Czemu nie wybrał mnie?”

To pytanie nękało mnie przez całą drogę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: