Idealni rodzice - ebook
Idealni rodzice - ebook
ODDANIE DZIECKA TO NAJTRUDNIEJSZA DECYZJA, JAKĄ KIEDYKOLWIEK MUSIAŁAM PODJĄĆ.
Zapewnienie bezpieczeństwa mojemu dziecku i upewnienie się, że trafi do idealnej rodziny, znaczy dla mnie wszystko.
Wprowadzając się jednak do wspaniałego domu Thorpe’ów, którzy będą mogli mnie w ten sposób wspierać w trakcie ciąży, zakładałam, że to wszystko, czego mogę oczekiwać. Oboje gotują mi pyszne, zdrowe posiłki i dbają o to, żebym miała jak najlepszą opiekę medyczną. Nie zadają mi pytań o moje życie ani o to, dlaczego chcę oddać im swoje dziecko.
Ale kiedy pod moimi drzwiami pojawia się list z pogróżkami, a ja zaczynam odkrywać mroczne tajemnice Thorpe’ów, zdaję sobie sprawę, że mogę nie wyjść stąd żywa. Po tym wszystkim, co przeszłam, nie zamierzam jednak poddać się bez walki. I zrobię wszystko, żeby moje dziecko było bezpieczne...
Chwytająca za serce i trzymająca w napięciu lektura, która sprawi, że do późnej nocy nie oderwiesz się od kolejnych stron. Idealna pozycja dla fanów „Dziewczyny z pociągu”!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-707-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój samochód wpada z impetem na ulicę i natychmiast dostrzegam w oddali płomienie, które liżą niebo i dodają blasku wrześniowej nocy. Wyskakuję z auta, zatrzaskuję za sobą drzwi i biegnę w stronę trzeszczącego i syczącego ognia. Powietrze wypełnia zapach palonego drewna i sczerniałych liści. Ku nocnemu niebu unosi się gęsty, szary dym, a iskry wirują w powietrzu jak maleńkie świetliki.
Kiedy podbiegam bliżej, fale gorąca uderzają w moją skórę, a wzrok zaczyna tracić ostrość od dymu. Mrużę oczy i wtedy ją zauważam – wije się na ziemi, płomienie uchwyciły już jej włosy i niektóre części ciała. Czując narastającą panikę, zrywam z siebie płaszcz, zarzucam na nią i zaczynam gasić płomienie. Dach palącej się szopy zaczyna walić się tuż obok, podnoszę ją więc i odciągam z dala od pożaru. Kiedy jesteśmy już w bezpiecznej odległości, układam ją na ziemi, następnie wybieram numer alarmowy.
– Proszę natychmiast przysłać ambulans! – wołam do słuchawki i podaję adres, kaszląc od dymu, który zdążył już podrażnić moje gardło i płuca.
– Co się stało? – pyta operatorka irytująco spokojnym głosem, jak automat.
– Wybuchł pożar i kobieta została poparzona – odpowiadam trzęsącym się głosem. – Pospieszcie się. Źle to wygląda. – Urywam i nabieram powietrza przed wypowiedzeniem kolejnych słów. – Potrzebna jest również policja.
W oczekiwaniu na przyjazd ambulansu patrzę na załzawioną, przerażoną twarz kobiety i delikatnie odgarniam jej włosy. Musiała się tak bardzo bać. Unoszę wzrok w stronę domu i zauważam postać stojącą w oknie. Po kręgosłupie przebiega mi dreszcz. Wiem, kim jest. Odwracam głowę i ponownie patrzę na leżącą kobietę. Kładę dłoń na jej ramieniu.
– Zabierzemy cię do szpitala, wszystko będzie dobrze – obiecuję łamiącym się głosem. Nabiera kilku gwałtownych oddechów. Jej oczy nagle się rozszerzają i zaczyna się trząść.
– Nie mogę… – Zamyka powieki, a jej oddech staje się płytki. Błyskawicznie traci przytomność. Gorączkowo zastanawiam się nad jakimikolwiek środkami pierwszej pomocy, które mogłyby pomóc, gdy do moich uszu dobiega wycie syren.
Kiedy nadjeżdża wóz straży pożarnej i ambulans, sanitariusze biegną w naszym kierunku, a strażacy ruszają w stronę tego, co pozostało z szopy. Siadam na ziemi, walcząc z napływającymi do oczu łzami, obserwując, jak próbują uratować jej życie. Wiem, że może być już za późno.
Znów wyją syreny, sygnalizując przyjazd dwóch wozów policyjnych. Wyjaśniam funkcjonariuszom pospiesznie, co się moim zdaniem wydarzyło, a oni biegną w stronę domu z bronią w rękach. Dwóch z nich zostaje na miejscu, by rozejrzeć się po najbliższej okolicy.
– Tutaj! Mamy tu ciało – woła jeden z policjantów do drugiego, po czym klęka w pobliżu krzewów rosnących nieopodal szopy. – Sprawdzę puls.
Serce łomocze mi jak szalone, gdy biegnę w ich stronę. Padam na kolana, widząc parę nóg wystających spod krzaka. Pod ciałem rozlała się kałuża ciemnej i gęstej krwi.ROZDZIAŁ 1
OBECNIE: 15 LISTOPADA 2018 ROKU
Marcia Thorpe siedzi sama przy stoliku i przerzuca strony menu restauracji, całkowicie nieświadoma tego, że ją obserwuję. A jeśli przyszła tutaj tylko po to, żeby mi oświadczyć, że nie są zainteresowani?
Nie, to niemożliwe. Jej mowa ciała nie wskazuje na kogoś, kto zamierza przekazać złe wieści. Sprawia wrażenie zrelaksowanej i pewnej siebie – siedzi wyprostowana, ze skrzyżowanym pod stołem nogami i lekko uniesionym podbródkiem. Choć oszałamia swoimi brązowymi włosami ułożonymi w warstwowego boba, dużymi, ciemnymi oczami i porcelanową skórą, wygląda przy okazji na kruchą i delikatną. Patrzę, jak przesuwa okulary przeciwsłoneczne na czoło. Nie zerka w stronę drzwi, nie obgryza paznokci i nie pije niekończących się filiżanek herbaty, by ukoić nerwy.
Przełykam ślinę i staram się oddychać głęboko, ale moje gardło się zaciska, a na czoło wstępuje pot. Nie mogę do niej podejść, wyglądając niestarannie, więc wchodzę niezauważona do restauracji i kieruję pierwsze kroki do damskiej łazienki. Otoczona marmurem i szkłem, obmywam twarz chłodną wodą i próbuję zamaskować worki pod moimi szarymi oczami za pomocą zaufanego korektora. Muszę się pozbyć tych oczywistych oznak stresu, płaczu i braku snu.
Pierwszego listopada, dokładnie dwa tygodnie wcześniej, złożyłam Marcii lukratywną ofertę i od tego czasu z niepokojem czekałam na jej odpowiedź. Pewnie należało przygotować się na dłuższe oczekiwanie przed podjęciem tak ważnej decyzji. Travis i Marcia Thorpe’owie nie wiedzą jednak, że choć i dla mnie jest to niełatwy wybór, jest to również coś, czego potrzebuję nie mniej niż oni, może nawet bardziej. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że w moim przypadku jest to kwestia życia lub śmierci, ale nie mogę im tego powiedzieć. Desperacja bywa odpychająca.
Kiedy kremowy korektor zrobił swoje, a tusz pogrubił i wydłużył mi rzęsy, związuję swoje proste, czarno-granatowe włosy w kucyk tuż przy karku. Mając nadzieję, że wyglądam wystarczająco dobrze, wychodzę z łazienki ubrana w niewidzialny płaszcz fałszywej pewności siebie. Jestem w tym dobra. To moje przebranie, dzięki któremu ludzie nie widzą mnie takiej, jaką jestem naprawdę: pustą skorupą. Ślimakiem wysuszonym na słońcu tak bardzo, że nic z niego nie zostało.
Nieobecność męża Marcii nie może być dobrym znakiem, napełnia mnie to lekkim niepokojem. Dlaczego nie chcieli być razem w tak ważnym momencie? Spotkałam się z nim tylko raz, kiedy Marcia zaprosiła mnie na kolację w ich domu w Wellice, miejscowości oddalonej o siedem godzin jazdy od Miami. To z nią spędziłam najwięcej czasu, głównie online, ale również osobiście, kiedy odwiedziłam ich dom przed czterema miesiącami i wtedy, gdy ona przyjechała do Miami na sesję zdjęciową. Marcia jest twarzą marki MereLux & Co., luksusowej międzynarodowej firmy z branży jubilerskiej, należącej do jej rodziny.
Podchodzę do stolika, a kiedy unosi głowę, na jej twarzy pojawia się uśmiech, choć nie do końca taki, jakiego bym oczekiwała. Może tak jak ja wyglądem stara się nadrobić częściowy brak pewności siebie. Wygląda inaczej niż podczas naszego ostatniego spotkania. Straciła sporo na wadze w krótkim czasie i sylwetką przypomina nieco wieszak na płaszcze. Ale jest przecież modelką, więc może tak właśnie powinna się prezentować.
– Cześć, Grace – mówi i całuje mnie w oba policzki.
Kiedy się odsuwa, zauważam wyraźnie ból, ukryty gdzieś w głębi jej oczu. Widziałam coś takiego wielokrotnie. Moim zadaniem jest jego ukojenie.
– Gdzie twój mąż? – pytam i siadam na miękkim, wyściełanym krześle.
Marcia również siada.
– Travis jest na piętrze, musiał gdzieś zadzwonić. Niedługo powinien zejść. – Ponownie podnosi menu. – Może tymczasem zamówisz sobie coś do zjedzenia?
– Dziękuję, jadłam. – To kłamstwo, ale dopóki nie dowiem się, co postanowili Thorpe’owie, nerwy nie pozwolą mi niczego przełknąć.
– Więc może lampkę szampana?
Wtedy go zauważam: zmrożona butelka dom pérignon w srebrnym wiaderku o perlistej od wody powierzchni.
Czuję własny puls gdzieś w gardle, a po nim pojawia się lekki dreszcz.
– Świętujemy? – pytam drżącym głosem.
Marcia kładzie dłonie na blacie i pochyla się do przodu.
– Wiesz, zamierzałam zaczekać, aż dołączy do nas Travis, ale należę do niecierpliwych kobiet.
– Czyli podjęłaś już decyzję? – Prostuję się na krześle, kładę dłonie na kolanach i lekko je zaciskam.
– Podjęliśmy – koryguje mnie z łagodnym uśmiechem. – Grace, chcemy, żebyś została naszą surogatką.
Łzy wypełniają mi oczy. Drżącą ręką podnoszę szklankę wypełnioną wodą. To naprawdę się dzieje. Nagle trudno mi określić, jak się naprawdę czuję. Podekscytowana? Przestraszona?
– I co ty na to? – Odchyla się do tyłu i zagryza wargę. – Proszę, tylko mi nie mów, że zmieniłaś zdanie. Przepraszam, że tak długo kazaliśmy ci czekać, ale to poważna decyzja.
– Nie. – Mrugam, by ukryć łzy. – Nie zmieniłam zdania. Po prostu… to wspaniała wieść.
– Tak, absolutnie fantastyczna. – Marcia dotyka kącików oczu rąbkiem serwetki i ściska mocno moje dłonie. Trudno stwierdzić, czy tylko mi spociły się ręce.
– Tak bardzo się bałam, że możesz się rozmyślić. – Urywa na moment. – Jesteś pewna, że chcesz to zrobić za darmo? Mamy na to odłożony spory budżet.
Uśmiecham się i kiwam głową.
– Tylko taki układ wchodzi w grę.
Przygląda mi się przez chwilę, po czym odgarnia włosy z twarzy.
– Nadal tego nie rozumiem, Grace. To bardzo hojne z twojej strony, ale dlaczego nie oczekujesz niczego w zamian… od zupełnie obcych ci osób?
– Nie jesteśmy sobie obcy, Marcio – odpowiadam. – Chcę traktować was jak przyjaciół.
– Przyjaciół – powtarza. – Tak, podoba mi się to, chyba nimi jesteśmy. To dziwne, ale czuję, jakbym znała cię od zawsze.
– Niech zgadnę – odzywa się niski głos za moimi plecami. – Już jej powiedziałaś, prawda?
Odwracam głowę. Travis, mąż Marcii, podchodzi do naszego stolika. Ma na sobie lniane spodnie i czarną koszulkę polo. Jest na swój sposób przystojnym mężczyzną, ze swoją kwadratową szczęką, ciemnoniebieskimi oczami i zmierzwionymi włosami w kolorze piasku. Oceniam go na czterdzieści kilka lat, jest co najmniej o pięć starszy od Marcii. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, zrobił na mnie wrażenie swoją dobrocią i pokorą, szczególnie dlatego, że choć wiódł obecnie zamożne życie, nie krępował go fakt wychowania w ubogiej rodzinie, żyjącej na parku przyczep w Fort Lauderdale. Jego skromność sprawia, że świetnie się z nim rozmawia.
Travis ściska moją dłoń, po czym całuje żonę i siada, zakładając ramię na oparciu jej krzesła.
Patrzy na mnie z ciepłym uśmiechem, który tworzy lekkie zmarszczki w kącikach jego ust.
– Cudownie znów cię widzieć, Grace. Jesteśmy wdzięczni za twoją niezwykle hojną ofertę. Nie masz pojęcia, ile to znaczy dla nas. Obawiam się jednak, że muszę o to zapytać: dlaczego robisz to dla nas… dla kogokolwiek?
Chyba będę musiała się przyzwyczaić do udzielania odpowiedzi na to pytanie.
Wzruszam ramionami i odpowiadam z uśmiechem:
– Lubię uszczęśliwiać innych.
– Zdecydowanie sobie z tym radzisz. – Kładzie ręce na stole. – Marcia wspomniała, że nie robiłaś tego nigdy wcześniej.
Sztywnieję.
– Nie, ale jestem zarejestrowana w kilku agencjach surogatek na Florydzie.
– I nie znaleźli dla ciebie pary szczęściarzy?
– Było kilka zainteresowanych osób, ale bywam wybredna. Zależało mi na parze, z którą będę czuła się w jakiś sposób związana. – Wycieram dłonie o uda. – Marcia i ja również się do siebie zbliżyłyśmy, a możliwość zrobienia tego dla przyjaciół wiele dla mnie znaczy.
– Przyjaciół – powtarza i słowo na moment utrzymuje się w powietrzu między nami. – Cieszę się, że tak nas postrzegasz. Jesteśmy niezwykle podekscytowani, jak również bardzo zaszczyceni i wdzięczni, że nas wybrałaś.
– Chcieliśmy mieć dziecko już od pewnego czasu – dodaje Marcia, a na jej rzęsach niczym rosa zawisają drobne kropelki łez. – Czuję się bezużyteczna, ale…
– Wcale nie musisz tak się czuć. – Sięgam ręką po jej dłoń ponad blatem. – Szukanie pomocy nie jest oznaką słabości.
– Dziękuję, Grace. – Travis ujmuje moją dłoń. Ma miękką skórę jak na mężczyznę. Moja jest twardsza, niezależnie od tego, ile wmasowałabym w nią kremu.
– Nie ma za co, ale chyba powinniście przestać już mi dziękować. Mamy przed sobą długą przeprawę.
– Mimo wszystko to pierwszy, wielki krok naprzód – odpowiada Travis. – Wiem, że reszta też się powiedzie.
– Kochanie – rzuca Marcia i uderza go czule w bok. – Nie naciskaj na nią.
Ale to właśnie robi. A jeśli nic z tego nie będzie? Jeśli dam im nadzieję, a potem będę zmuszona ją odebrać? Nie, wolę wierzyć, że wszystko się uda. Musi się udać.
– Wierzmy, że wszystko będzie dobrze – mówię do Travisa.
– Masz świadomość, że to będzie tradycyjna procedura, tak?
– Owszem, rozmawiałyśmy już o tym z Marcią.
Płakała, kiedy mi o tym mówiła. Jeśli się na to zdecydujemy, skorzystają z moich jajeczek, a nie jej. Otrzyma prawa rodzicielskie przed urodzeniem, który pozwoli umieścić jej nazwisko na akcie chrztu dziecka.
– Nie myślisz o założeniu swojej własnej rodziny? – pyta łagodnie Travis.
– Oczywiście, że tak. Ale jeszcze nie teraz.
– Rozumiesz chyba, jak wiele poświęcasz. – Milczy przez chwilę. – To twoje życie i nie chcemy w żaden sposób w nie ingerować.
Unoszę wzrok i patrzę mu w oczy. Chcę, żeby uwierzył w każde moje słowo.
– Tak, jestem tego świadoma. Chcę zrobić to dla was.
– Przepraszam, że naciskam Grace. Chodzi o to… Wiesz, to dla nas coś wyjątkowego.
Kiedy przenoszę wzrok na Marcię, ta uśmiecha się szeroko. Wciąż ma w oczach łzy. Chciałabym ją przytulić i przejąć choć część tej radość w nadziei, że rozproszyłaby mrok wewnątrz mnie.
– Jaki będzie następny krok? – pytam.
– Rozmawialiśmy już z naszymi prawnikami i są gotowi przygotować dokumenty. Będziesz musiała oczywiście przejść badania.
– Doskonale to rozumiem. Jestem do tego przygotowana.
– Dobrze. – Marcia wyjmuje butelkę z wiaderka i podaje ją Travisowi, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Grace, nie musisz robić tego sama. Będziemy z tobą na każdym etapie.
Pozostało nam już tylko świętować i to właśnie robimy, wykorzystując do tego celu całą butelkę szampana. Travis ponownie namawia mnie, żebym z nimi zjadła, ale odmawiam.
– Jestem umówiona z przyjaciółką. Cieszę się jednak, że idziemy naprzód. Jeśli czegokolwiek będziecie ode mnie potrzebowali, dajcie znać.
Później, tuż przed opuszczeniem restauracji, odwracam głowę i widzę Travisa przysuwającego swoje krzesło bliżej żony. Całuje ją namiętnie, po czym uśmiechają się do siebie i patrzą sobie w oczy, nieświadomi wszystkiego, co ich otacza.
Udało się, mówię sobie. Udało mi się ich uszczęśliwić.
*
Pół godziny później stoi przede mną moja najlepsza przyjaciółka Sydney Rivers. Jesteśmy w naszej ulubionej knajpie ze stekami w centrum Miami, nieopodal mojego mieszkania. Sydney jest wysoka i szczupła, ma w sobie naturalne piękno, które podziwiają i mężczyźni, i kobiety. Ze swoimi wysoko położonymi kośćmi policzkowymi, długą, smukłą szyją i złotobrązowymi oczami, ma w sobie coś z arystokratki.
– Wyglądasz na szczęśliwą. – Wrzuca komórkę do zdobionej kryształkami torebki.
Sydney uwielbia torebki, kiedy nie zajmuje się sprzedażą domów, wyrusza na polowanie po nowe egzemplarze do swojej kolekcji.
– Może dlatego, że jestem szczęśliwa. – Uśmiecham się do niej. Nie wypowiadałam tych słów od dłuższego czasu.
Pasek torebki zsuwa się w zagłębienie jej łokcia, kiedy zbiera swoje ciemnobrązowe włosy i związuje gumką, którą umieściła na nadgarstku.
– Wydarzyło się coś wyjątkowego?
– Zgadza się – odpowiadam, kiedy wchodzimy do restauracji. – Mam niezwykłe wieści.
Siadamy przy stoliku obok ściany z kolorowymi zdjęciami klientów odwiedzających lokal regularnie. My również jesteśmy na jednym.
– Jeśli ktokolwiek zasługuje na dobre wieści, to właśnie ty, Grace Cooper – mówi Sydney. – Podzielisz się nimi?
– Najpierw zamówmy.
Muszę opóźnić przekazanie jej tej informacji. Wiem, że mogę się spodziewać reakcji, na którą wcale nie liczę. Rozmawiamy przez chwilę, zanim kelnerka przynosi nam steki z frytkami. Sydney zerka na mnie znad talerza, kiedy zaczynamy jeść w milczeniu. Odnoszę wrażenie, że jest zaniepokojona faktem, że chcę jej o czymś powiedzieć. Waha się przed ponowną próbą dociekania. Zamiast tego pyta mnie o pracę. Nie jest szczęśliwa, że wzięłam jeszcze jeden dzień wolnego, ale puszcza to mimo uszu.
Sydney namówiła swoją siostrę Camille, żeby zatrudniła mnie w swojej kwiaciarni Dear Blooms. Nie jest to praca moich marzeń, ale mogę się przynajmniej czymś zająć, podczas gdy próbuję naprawić swoje życie.
– No dobra – mówi w końcu. – Gadaj, co się wydarzyło.
– Spotkałam się z Thorpe’ami.
– Z Thorpe’ami? – Unosi brew. – Z tą parą, o której kiedyś wspominałaś?
– Tak, z rodziną, dla której mam zostać surogatką.
Sydney odkłada widelec na talerz.
– Nadal chcesz nią zostać? Myślałam, że to był taki tymczasowy kaprys.
– To nie kaprys – wypowiadam te słowa ostrzejszym tonem, niż zamierzałam. – Mówię całkiem poważnie, Sydney. Chcą, żebym dała im dziecko, a ja się zgodziłam.
– O mój Boże, Grace. Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji i zmian, które nastąpią w twoim życiu?
– Oczywiście, że tak. Zamierzam na moment wyhamować z własnym życiem, żebym mogła uszczęśliwić tę parę.
– Nawet ich nie znasz.
– Znam! Czuję, że znam Marcię bardzo dobrze. Została moją przyjaciółką.
Sydney przesuwa dłonią po twarzy, a kiedy ją zabiera, widzę w jej oczach niepokój.
– Chyba nie powinnaś tego robić. Istnieją inne sposoby, jeśli chcesz poczuć się lepiej w związku z tym, co się stało.
– Nie dla mnie. Wiesz, przez co przeszłam lepiej niż ktokolwiek inny. – Podnoszę serwetkę i owijam ją wokół palców. – Wiesz, jak blisko byłam…
– Ale to idzie za daleko. To cholernie ekstremalny sposób na to, by poczuć się lepiej i, szczerze mówiąc, może się okazać, że efekt będzie odwrotny.
– Posłuchaj – mówię, czując lekką irytację. – Nie oczekuję, że to zrozumiesz. To pewnie dla ciebie dziwne, ale chcę to zrobić. Jesteś moją przyjaciółką i liczę na to, że mnie wesprzesz. Ale cokolwiek powiesz, nie zmienię zdania.
Wyciąga rękę ponad blatem i kładzie na moim ramieniu.
– Staram się, Grace. Staram się zrozumieć. Jeśli to coś czego pragniesz, to nie mam żadnego wyboru, prawda? – urywa na moment. – Nie chcę po prostu, żebyś popełniła błąd.
– Nie bój się. Popełniłam ich już w życiu wystarczająco wiele, to nie jest jeden z nich. Jest trudno, ale to również jedna z moich najlepszych decyzji.
– Okej, więc co dalej? – Sydney odsuwa talerz i zakłada ręce. Jej noga nerwowo podryguje.
– Niedługo zostaną sporządzone i podpisane papiery, a ja przejdę badania. Później dostanę leki, które pomogą rozwinąć się jajeczku, rozpocznie się procedura pobierania go, no i…
Odrzuca głowę do tyłu i unosi brwi.
– Użyją twojego jajeczka…?
– Tak. Ale to nie będzie moje dziecko, ostatecznie będzie należało do nich. – Nie chcę wpaść w tę norkę królika.
– Ale to będzie twoje DNA, Grace. Jak możesz coś takiego zignorować?
– Proszę cię, Sydney. Nie naciskaj na mnie. Spełnię marzenia tej pary, właśnie to chcę zrobić. Zostawmy ten temat w spokoju, dobrze?
– Wiem, ale musisz zrozumieć, że jako twoja przyjaciółka, nie chcę, żebyś później tego żałowała. Oddasz swoje dziecko. – Jej oczy zaczynają się szklić. – Grace, mam dwoje dzieci. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym którekolwiek z nich oddać.
– Oczywiście, że nie, to twoje dzieci – odpowiadam. – Dziecko, które będę nosiła, nie będzie należało do mnie, a do Thorpe’ów.
– Okej – wzdycha z rezygnacją. – Próbuję po prostu ocalić cię przed cierpieniem.
– Ja już cierpię, Sydney. Wiesz o tym dobrze. – Zagryzam drżącą wargę. – Możesz sobie pomyśleć, że robię to wyłącznie dla nich, ale to będzie również coś, co zrobię dla samej siebie. Potrzebuję tego.
– Ile? – Rzuca to pytanie, jakby serwowała piłką tenisową. – Ile ci za to zapłacą?
– Nic – odpowiadam i wbijam wzrok w talerz. – Nie robię tego dla pieniędzy.
– Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – rzuca ostro. – To jest chore, Grace. Poświęcasz dla nich tak wiele, a oni ci nawet za to nie zapłacą?
– To nie tak, oni chcieli mi sporo zapłacić, ale dałam im znać, że nie potrzebuję… że nie chcę ich pieniędzy. Opłacą tylko rachunki za badania. To jest prezent, w równej mierze dla nich, jak i dla mnie.
Sydney kręci głową.
– Może nie zechcesz tego usłyszeć, ale i tak to powiem: uważam, że popełniasz poważny błąd. Będziesz tego żałowała.
– W porządku – odpowiadam hardo. – W głębi serca wiem, że postępuję słusznie. Jestem gotowa zapłacić tę cenę.ROZDZIAŁ 2
Doktor Simon Kim, czołowy położnik i ginekolog z Miami, unosi wzrok znad biurka i uśmiecha się szeroko.
– Gratulacje. Będziecie rodzicami.
Lekarz jest mężczyzną po czterdziestce o średniej budowie ciała, łysiejącym od czoła i noszącym okulary z grubymi szkłami. Mówi powoli i spokojnie, a każde słowo wypowiada starannie, nie poruszając nadmiernie wargami.
Przenosi spojrzenie swoich ciemnych oczu z Travisa na Marcię, mnie całkiem ignorując.
Marcia przysuwa dłoń do ust i wydaje z siebie pisk zachwytu.
– Zadziałało?
Lekarz uśmiecha się jeszcze szerzej.
– Zdecydowanie tak. Ma pani sporo szczęścia. Datę rozwiązania możemy określić na dwudziestego piątego września.
Przysuwam dłoń do brzucha i nagle przepełniają mnie emocje. Wmawiam sobie, że jestem tylko surogatką, ale teraz, kiedy zaszłam w ciążę, czuję nieoczekiwane połączenie z dzieckiem rosnącym wewnątrz mnie. Nie chcę się tak czuć – to tylko przeszkoda – ale nic na to nie poradzę. Mam świadomość, że mój instynkt macierzyński próbuje przejąć kontrolę nad mózgiem. Nie mogę jednak na to pozwolić, więc staram się zignorować emocje i zamknąć je gdzieś głęboko w sobie.
Kiedy lekarz opuszcza gabinet, żeby zapewnić nam odrobinę prywatności, Travis zrywa się z krzesła i podchodzi do okna, na przemian zaciskając i rozprostowując dłonie. Podniecenie, które rosło w mojej piersi, zmienia się nagle w lodowaty sopel. Co będzie, jeśli zacznie tego żałować? Kiedy się odwraca, promienny uśmiech malujący się na jego twarzy sprawia, że w końcu wypuszczam powietrze. Pociąga ku sobie siedzącą na krześle i płaczącą cicho Marcię, żeby ją przytulić.
– Zostanę ojcem – oznajmia, zerkając na mnie ponad ramieniem żony. Po policzku spływa mu łza.
Marcia uwalnia się z jego uścisku i odwraca głowę w moją stronę.
– Tak bardzo ci dziękuję, Grace – mówi, łkając cicho. Bierze mnie w ramiona i natychmiast czuję zapach jaśminu i drzewa sandałowego. Jak na tak drobną i kruchą kobietę, jest niezwykle silna. Ściskamy się, płacząc i śmiejąc jednocześnie.
Świadomość, że to się naprawdę wydarzy, uspokaja mnie i przeraża jednocześnie. A jeśli nie podołam? Ze statystyk wynika, że jedna na osiem ciąż kończy się poronieniem. O swojej ciąży dowiedziałam się przed tygodniem, ale zachowałam to dla siebie i zrobiłam kilka kolejnych testów, żeby się upewnić. Wszystkie były pozytywne. Kiedy powiedziałam o tym Marcii dwa dni wcześniej, oznajmiła, że przylecą do Miami. Chcieli być na miejscu, kiedy lekarz potwierdzi ciążę. A teraz już wiemy: to dzieje się naprawdę.
W końcu mnie puszcza, a jej miejsce zajmuje Travis.
– Dziękuję ci bardzo, Grace.
– Powinniśmy to uczcić – rzuca Marcia. – Jedź z nami do hotelu. Zjemy razem lunch.
– Chciałabym, ale niestety nie mogę. Muszę wracać do pracy.
Praca. Za każdym razem, kiedy powtarzam to słowo, myślę o pracy, którą kiedyś miałam i którą straciłam. Aż trudno uwierzyć, że byłam kiedyś redaktorką prowadzącą „Living It”, periodyku motywacyjnego, którego misją było zachęcanie i inspirowanie kobiet w życiu i biznesie. Teraz mam pracę, która nie budzi we mnie emocji i pomaga jedynie zabić czas. Nie kręci mnie otoczenie kwiatów przez trzy dni w tygodniu.
Moja miłość do kwiatów została również skalana przez anonimowe bukiety krwistoczerwonych róż, które dostaję co kilka miesięcy. Ostatni raz dostałam je wraz z karteczką, na której widniały słowa: „Myślę o tobie, Grace. Nigdy za bardzo się nie oddalam”.
Nadawca nigdy się nie podpisuje, ale wiem, kto nim jest i wolałabym, żeby się to już skończyło. Chciałabym tylko wiedzieć, jak udało mu się mnie namierzyć.
– Czy to dobry pomysł? – Travis unosi brwi.
– O co pytasz? – pyta Marcia.
Obejmuje ją ramieniem.
– Praca może być zbyt stresująca, szczególnie że Grace przez cały dzień stoi na nogach. Mogłaby zrobić sobie przerwę na jakiś czas, a my byśmy wynagrodzili jej to finansowo.
– Zgadzam się z Travisem. – Marcia kładzie dłoń na moim ramieniu. – Pomożemy ci finansowo w tym okresie. Nie będziesz musiała pracować.
– Naprawdę? Nie wiem, co powiedzieć…
Instynkt podpowiada mi, żeby jej oznajmić, iż kocham swoją pracę i chcę ją dalej wykonywać, ale to byłoby kłamstwo. Ostatnie miesiące były trudne, ale nie zrezygnowałam z pracy florystki, bo nie chciałam rozczarować Sydney, poza tym potrzebowałam pieniędzy. Ponadto wcześniej trudno było mi utrzymać zatrudnienie.
– Wiesz co? – rzuca Travis. – Nie musisz nam odpowiadać w tej chwili. Przemyśl to sobie i daj nam znać, co zadecydujesz. Uszanujemy każdy twój wybór.
Marcia uśmiecha się do męża, z jej twarzy promienieje szczęście. Uśmiech sprawia, że jej normalnie szczupłe policzki zaokrąglają się i pąsowieją jak u małej dziewczynki.
Do gabinetu wraca lekarz, który przekazuje mi wszystkie najważniejsze informacje dotyczące początku ciąży. Wspomina o lekach, które powinnam i których nie powinnam brać, o jedzeniu, którego mam unikać, po czym podsumowuje wszystkie ważne wizyty, które należy odbyć w ciągu dziewięciu miesięcy ciąży. Wiem już to wszystko. Wyszukałam to w sieci i przeczytałam sporo książek na ten temat. Z kolei Marcia pilnie sporządza notatki, co pewien czas zerkając na lekarza, jakby siedziała na wykładzie.
W końcu opuszczamy smukły budynek ze szkła i stali, wychodzimy na chłodne, zimowe powietrze. Ciszę natychmiast wypełnia zgiełk panujący na ulicach Miami – wszędzie słychać klaksony, dzwonki komórek i stukot obcasów na chodnikach.
Marcia przytula mnie jeszcze raz.
– Bardzo dziękuję. Nie masz pojęcia, ile to dla nas znaczy. – Ponownie wspomina o ofercie wsparcia finansowego.
– Mam jeszcze lepszy pomysł – wtrąca Travis. – Wprowadź się do nas. Mamy dość miejsca.
Marcia rzuca mężowi zdziwione spojrzenie, po czym patrzy mi w oczy.
– To fantastyczny pomysł! Mogłabyś zatrzymać się w naszym domku dla gości, a my mielibyśmy możliwość obserwowania przebiegu ciąży. Opłacilibyśmy oczywiście wszystkie twoje wydatki.
Wracam myślami do tych róż i uświadamiam sobie, że mogłaby to być doskonała okazja, żeby uwolnić się od przeszłości i na jakiś czas zniknąć. Może właśnie tego potrzebuję? Poza tym ich oferta podkreśla, że będą idealnymi rodzicami dla tego dziecka.
– To… bardzo wspaniałomyślne z waszej strony – mówię, poruszona ich dobrocią.
– Nie, Grace. Wspaniałomyślne jest to, co ty robisz dla nas. – Marcia zaciska powieki, walcząc ze łzami. – Udało się. Dasz wiarę?
Kręcę głową i się uśmiecham.
– Nie mogę uwierzyć. Jestem taka szczęśliwa, kiedy o was myślę.
– Poinformuj nas o swojej decyzji – mówi Travis i żegna się ze mną. Po chwili podjeżdża ich taksówka.
Zostaję sama przed budynkiem. Kusi mnie, żeby znów położyć dłonie na brzuchu. Rośnie we mnie dziecko. Radość powoli uwalnia się z głębi mnie i wypełnia całe ciało. Już dawno nie czułam się tak zadowolona. Stoję z uśmiechem na twarzy, a mijający mnie ludzie zerkają na mnie podejrzliwie. Nic mnie to nie obchodzi. Ciąża daje mi nowe poczucie celu i podnosi pewność siebie. Daje mi coś, czego brakowało mi w ostatnich miesiącach i latach. Do tej pory funkcjonowałam, nie czując, że tak naprawdę żyję. Teraz robię coś ważnego, coś, co jest ważniejsze ode mnie samej. Czuję się jak ptak ze złamanymi skrzydłami, który w końcu ponownie wzbija się w niebo.
Kiedy wsiadam do samochodu i odchylam głowę, w końcu napływają łzy. Skłamałam, kiedy powiedziałam Marcii i Travisowi, że wracam do pracy. Wzięłam kolejny dzień wolnego. Nie chciałam ich martwić, ale większość poranków spędziłam na kolanach, wymiotując do sedesu. Mam nadzieję, że poranne mdłości nie potrwają zbyt długo. Oferta Marcii i Travisa jest kusząca, szczególnie zważywszy na to, jak źle się ostatnio czuję. A jeśli nie będę pracowała, pozwoli mi to skupić się całkowicie na dziecku i wyeliminuje stres, który może mieć negatywny wpływ na ciążę.
Widzę to już oczami wyobraźni. Ich uszczęśliwione twarze, gdy podaję im dziecko, a ono chwyta ich palce i patrzy im w oczy. Trzymam się tej myśli aż do chwili, kiedy wchodzę do mieszkania.
Jak zwykle w środku panuje ciemność: rzadko kiedy otwieram żaluzje. Ale dzisiaj będzie inaczej. Wpuszczam do wnętrza światło i zalewam nim pokój, przy okazji ujawniając panujący bałagan. Wysokie sufity, listwy i duże okna sprawiają, że moje mieszkanie wygląda na większe niż w rzeczywistości, choć wszystkie leżące wokół przedmioty działają klaustrofobicznie. Wszędzie walają się opakowania po fast foodach i stare gazety. Na oparciach krzeseł wiszą ubrania. Na telewizorze wylądował nawet stanik.
Czuję zażenowanie przed samą sobą. Gdyby nie Sydney, która załatwiła mi to miejsce z niskim czynszem, nie byłabym w stanie pozwolić sobie teraz na życie w tej części miasta. A ja, zamiast okazać wdzięczność, zmieniłam je w śmietnik. Zdegustowana sobą, otwieram okna, włączam piosenkę pop z mojej listy odtwarzania i zabieram się z energią za szorowanie, odkurzanie i wycieranie każdej powierzchni, aż wszystko będzie lśniące.
Dopiero po upływie półtorej godziny dostrzegam jakieś efekty. Myję naczynia w aneksie kuchennym, kiedy rozlega się odgłos dzwonka przy drzwiach. Ignoruję go. Jeśli to dostawa, to mogą zostawić pod drzwiami. Nikogo nie oczekuję. Ale dzwonek rozbrzmiewa jeszcze kilkakrotnie. Zirytowana, podchodzę do drzwi i podnoszę słuchawkę domofonu.
– Grace, to ja. Otwórz.
Serce podskakuje mi w piersi. To Sydney. Nie rozmawiałam z nią od tego czasu, gdy dwa dni temu powiedziałam jej o ciąży. Rozłączyła się i nie odebrała, kiedy zadzwoniłam ponownie. Mogę się domyślać, dokąd będzie zmierzała ta rozmowa i, szczerze mówiąc, nie mam na nią szczególnej ochoty.
Kiedy wchodzi do mojego mieszkania, zerka od razu na mój brzuch, dopiero potem na moją twarz.
– Jeśli przyszłaś, żeby mnie oceniać, to tego nie rób. Nie mogę sobie teraz pozwolić na stres.
Zamyka drzwi i odwraca się do mnie.
– Przyszłam, bo mi na tobie zależy.
Wiem, że to prawda. Znamy się od college’u i zawsze trzymała moją stronę. Była przy mnie, kiedy posypało się moje życie. Trzymała mnie, kiedy płakałam, milczała, kiedy nie chciałam się odzywać i słuchała, kiedy byłam na to gotowa. Pomogła mi poukładać życie na nowo i wrócić do normalności. Jestem jednak zmęczona ciągłym przekonywaniem jej, że robię to, co dla mnie słuszne, i że nic, co od niej usłyszę, nie wpłynie na moją decyzję. Poza tym już i tak jest za późno.
Rozgląda się po mieszkaniu i unosi brwi.
– Wow, ale tu porządek. Chyba lepiej się poczułaś.
– Czuję się znakomicie. – Zakładam ręce na piersi.
– Miło mi to słyszeć. Naprawdę, Grace.
– Ale wciąż nie zgadzasz się z moją decyzją.
– Jak mogłabym się zgadzać? Rzucasz swoje życie na szalę. Zamiast zacząć od nowa i dać sobie szansę, dajesz ją komuś innemu. Wszystko dlatego, że chcesz pozbyć się poczucia winy. To, co się wydarzyło, nie było twoją winą.
– Obie doskonale wiemy, że to nieprawda.
Siada na kanapie obok Barneya, jednookiego, pluszowego misia, którego mam od dzieciństwa. Opadam na siedzisko obok niej i kładę rękę na jej dłoni.
– Muszę to zrobić. Nie mogę sprawić im zawodu. Poza tym podpisałam już umowę.
– Umowę zawsze można złamać, podobnie jak obietnicę. To byłoby nieprzyjemne, ale…
Zabieram gwałtownie dłoń.
– Nie wierzę, że mówisz mi coś takiego w tym momencie. Szczególnie że wiesz, co się stało.
– Przykro mi. – Jej oczy wilgotnieją i siedzimy przez chwilę w milczeniu. – Okej, skoro tego właśnie chcesz, to będę cię w tej decyzji wspierała. Nie mogę jednak obiecać, że ten temat nie powróci. Jestem twoją przyjaciółką i jestem za ciebie odpowiedzialna.
– Doceniam to, ale to dla mnie cholernie ważne. Oczekuję, że uszanujesz moją decyzję.
– Nie mam chyba wyboru, co? – Sydney przysuwa się i mnie obejmuje. – Obiecaj, że kiedy to dziecko się urodzi, wrócisz do swojego życia i skupisz się na sobie.
Uwalniam się z jej objęć.
– Mogę ci to obiecać.
Kiedy wypowiadam te słowa, składam tę obietnicę również sobie samej. Kiedy to się skończy, będę mogła zacząć od nowa. Nie wiem, czy będę szczęśliwa – może już nigdy nie będzie mi to dane – ale przynajmniej będę lepiej sypiać.
– Camille mówiła, że nie przyszłaś do pracy przez cały tydzień – mówi w końcu Sydney.
Wstaję i idę do kuchni położonej zaledwie kilka kroków od kanapy.
– Napijesz się herbaty? – pytam, odwrócona do niej plecami.
– Nie unikniesz tej rozmowy. Nawet nie próbuj.
Odwracam się do niej.
– Nie czułam się dziś dobrze. Poranne mdłości.
Stawka jest w tej chwili tak bardzo wysoka. Pójście do pracy, której nie znoszę i obsługiwanie klientów, którzy mnie stresują, z pewnością nie jest dobre dla mnie i dziecka.
– Nie chcesz tej pracy, prawda? – pyta. – Odnoszę wrażenie, że wolałabyś się tam nie pojawiać.
– Przepraszam. Próbowałam ją polubić, ale to nie dla mnie. Chciałam, żeby się udało, ale to dla mnie tylko udręka. Mówiłam ci, że to tylko tymczasowe.
– Wiem. Chciałam, żebyś miała jakieś zajęcie. – Krzyżuje nogi. – Jakie masz plany? Trudno będzie ci znaleźć pracę w ciąży.
Nalewam sobie cytrynowej wody i wracam na kanapę.
– Tak naprawdę nie muszę na razie pracować. Thorpe’owie złożyli mi propozycję.
– Jaką propozycję?
– Chcą się dokładać do kosztów mojego utrzymania.
– No i powinni. Tyle przynajmniej mogliby zrobić. Wciąż nie pojmuję, dlaczego robisz to za darmo.
Upijam łyk wody i ignoruję jej ton.
– Zaproponowali mi, żebym się przeniosła… do Wellice.
– Słucham? Chcą, żebyś się przeprowadziła? – Głos Sydney przybiera na mocy. – Oczekują, że wszystko rzucisz? Nie mogą po prostu wysyłać ci czeku co miesiąc?
– Zależy im na tym, by byli możliwie jak najbardziej zaangażowani w przebieg ciąży. To chyba dobry pomysł. Rozważam przyjęcie tej oferty, tak naprawdę wiele nie poświęcę. I tak niebawem się stąd wyniosę, bo czynsz idzie w górę w związku z remontem. W ten sposób nie będę musiała na razie niczego szukać. A jeśli wyjadę na jakiś czas, to może przestanę dostawać te róże.
Szczerze mówiąc, mieszkanie przypomina mi również o depresji i samotności, które pożerają mnie w nim żywcem. Nie będzie mi tego brakowało.
– W sumie to ma sens. – Sydney zaciska wargi. – A jeśli nie będzie ci się układało z Thorpe’ami? Praktycznie ich nie znasz, a przebywanie z nimi przez tak długi czas może stać się kłopotliwe. Chyba powinnaś się dobrze zastanowić.
– Wiesz co? Ciąża i tak mnie z nimi zwiąże, czy będę mieszkała w pobliżu, czy też nie. – Kładę dłoń na jej ramieniu. – Przestań się tak zamartwiać. To życzliwi ludzie i wiem, że dziecko będzie w dobrych rękach.
Ciąg dalszy w wersji pełnej