Idealny dzień - ebook
Idealny dzień - ebook
Zatrzymałam się i przeczytałam jeszcze raz, dłonie mi drżały, kiedy wpatrywałam się w tę okropną wiadomość. Na kartce wydrukowano tylko cztery słowa, tak małymi literkami, że prawie je przeoczyłam.
On cię nie kocha.
Marzyłam o tym dniu – o ślubie z Adamem, moją miłością od dzieciństwa. Nie miałam pojęcia, że mój idealny dzień zmieni się w koszmar. Tak bardzo cieszyłam się, przygotowując zaproszenia na ślub. Nie wiedziałam, że zapraszam kogoś, kto miał zniszczyć ten dzień. Nie mogłam się doczekać, kiedy powiem „tak”, otoczona przez ukochane osoby. Nie wyobrażałam sobie, że jedna z nich zechce mnie skrzywdzić.
To miał być pierwszy dzień reszty mojego życia. Nigdy nie sądziłam, że okaże się równie ostatnim dniem życia, jakie dotąd znałam. Kiedy wychodzi na jaw prawda, która szokuje zebranych gości i rozrywa moje serce na strzępy, czy szczęśliwe zakończenie jest w ogóle możliwe?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-947-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzień ślubu
Świeża rana na boku mojej stopy piecze, kiedy wchodzi w kontakt z drewnianą podłogą apartamentu dla nowożeńców, a tren sukni ślubnej ciągnie się za mną, ciężki od piasku i błota. Gdy mijam lustro, zaskakuje mnie widok panny młodej. Moja jedwabna suknia ślubna bez rękawów, tak skrupulatnie wybrana, ciemne loki upięte w długi warkocz, kwiaty wpięte w sploty. Ja. Jednak kobieta w lustrze pochodzi z innego życia.
Nie jestem już panną młodą. Nie będę żoną. Nie teraz.
Odbicie w lustrze przyciąga mnie do niej, ale kiedy się zbliżam, widzę prawdziwą siebie. Czarne smugi tuszu do rzęs spływają mi po policzkach, ślady łez odbiły się w grubej warstwie podkładu. Kilka wsuwek wysunęło się z włosów, a pasma zwisają smętnie pomiędzy głową a ramionami. Przesuwam dłonią po miękkim materiale sukni, pod palcami czuję brzegi rozdarcia, które powstało wcześniej, ale zostało tak dokładnie zszyte, że teraz jest ledwo wyczuwalne. Nie wszystkie blizny goją się tak pięknie, nawet jeśli już ich nie widać.
Co ja tu w ogóle robię? Powinnam była uciec tak szybko, jak mogłam, z dala od tego miejsca, tego hotelu, z dala od niej. Ale wróciłam. Miałam wrażenie, że to bezpieczna przystań z czterokolumnowym łóżkiem, szezlongiem i jacuzzi w przeszklonej oranżerii. Już nie. Teraz to łóżko mnie prześladuje, przypomina, że powinno stać się świadkiem początku małżeństwa, a nie końca związku. Zegarek cyfrowy na komodzie pokazuje godzinę. Jest później, niż sądziłam. Czas ucieka mi przez palce. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, już złożyłabym przysięgę i pocałowała męża. Teraz świętowałabym z gośćmi.
Słyszę cichy warkot. Na początku wydaje mi się, że ten dźwięk jest tylko w mojej głowie, że to przejaw niestabilności. Ale nie – dobiega z jacuzzi. To nie powinno się dziać, bo tutaj nikogo nie ma. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Halo? – wołam ostrożnie.
Kiedy otwieram drzwi do pomieszczenia z jacuzzi, mrugam. Wcześniej światło przechodziło przez okna od podłogi po sufit, ale teraz jest zupełnie ciemno, rolety zostały zasłonięte, a sufit przykryty. Zupełnie nic nie widzę.
– Halo? – mówię ponownie. Ciekawość szybko przeradza się w strach, serce mi łomocze. Ktoś musi tu ze mną być, a jego oczy już przyzwyczaiły się do ciemności. Czeka, obserwuje. Wydaje mi się, że słyszę czyjś oddech, spokojny i równy, inny niż moje drżące, nierówne dyszenie. Czuję mocny ucisk w klatce piersiowej i robię krok w tył, uderzając ramieniem o kafelki na ścianie. Przesuwam po niej palcami i w końcu znajduję włącznik światła.
Czuję ulgę, kiedy widzę przed sobą pomieszczenie. Puste, poza jacuzzi z kuszącymi bąbelkami. Wzrokiem przeczesuję otoczenie. Nie ma tu nikogo. Nie potrafię jasno myśleć przy spienionej wodzie, mieniącej się w świetle. Przyciskam czerwony guzik i patrzę, jak bąbelki zanikają.
Gdy woda się uspokaja, wyłaniają się z niej ciemne włosy.
Czuję falę gorąca, rozprzestrzeniającą się po moim ciele, gdy mój oddech przyspiesza. Chwytam za brzeg jacuzzi, aż bieleją mi knykcie. Mam wrażenie, jakby wszystko sprowadzało się właśnie do tej chwili. Zaplanowała to.
Mała, gładka, blada twarz wychyla się na powierzchnię, włosy dryfują wokół niej, patrzy szklanymi oczami, a biały materiał opina ciało.
To lalka. Taka, jak poprzednia, którą dla mnie zostawiła, ma długie, ciemne kosmyki – zupełnie jak moje – i ubrana jest w suknię ślubną.
Jej mokre włosy przyczepiają się do mojego ramienia, gdy sięgam, żeby wyciągnąć ją z wody. Biała suknia jest podarta, a ciało rozszarpane.
To już koniec, myślę. Już jej nie ucieknę. Wygrała.
Ciszę przerywają kroki za mną. Krzyczę, ale mój wrzask zostaje natychmiast stłumiony przez przyciśniętą do moich ust małą i silną dłoń. Drugą czuję we włosach, jej palce wczepiają się w sploty. Widzę, jak skrupulatnie wplecione dziś rano kwiaty wpadają teraz do wody. Wachlarz kolorów, tak określiła to fryzjerka.
Dłonie ciągną moją głowę w górę, za włosy, jakbym to ja była lalką, potem moja twarz zostaje wepchnięta do wody, a palce na karku przytrzymują mnie w dole.
Nie mogę oddychać. Woda wiruje wokół mnie, w głowie mi huczy. Desperacko walczę, by wydostać się na powierzchnię, raz za razem uderzam dłońmi o kafelki w jacuzzi. Próbuję się odwrócić, wywinąć, ale dłoń pewnie pozostaje na swoim miejscu. Napieram na nią, muszę się wynurzyć. Czuję, jak woda przesiąka przez ramiączka mojej idealnej białej sukni, płuca mnie palą.
Wspomnienia przelatują mi przez głowę. Adam czekający na mnie przy ołtarzu. Euforia, jaką czułam, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Wraz z rodzicami śmieję się z jakiegoś żartu, ich usta wykrzywiają się od uśmiechu. Potem wyraz ich twarzy przed śmiercią: moja matka spanikowana, ojciec zdeterminowany walczył, by dostać się do niej, zanim oboje porwał prąd i zniknęli pod wodą.
I wtedy to do mnie dociera. Umrę tutaj. Utonę jak moi rodzice. W dniu swojego ślubu. A wszystko przez nią.ROZDZIAŁ 1
Lauren
2019: Trzy miesiące przed ślubem
Lauren podniosła pierwsze zaproszenie ze stosu i otworzyła je. Jej nowe wieczne pióro zawisło nad kremowym papierem, gotowe, by zapisać nazwisko pierwszego gościa schludnym, eleganckim pismem, które wcześniej ćwiczyła. Kiedy trzymała pióro nad kartką, spadła na nią kropla, rozpryskując się na dacie ślubu. Otarła łzy wierzchem dłoni, a jej kotka Misty otarła się o jej nogę pod stołem. Lauren sięgnęła w dół i podrapała ją za uszami bardziej dla własnej pociechy niż dla kota.
To nie pora na smutki. Jej własna uśmiechnięta twarz promieniała z fotografii na przodzie zaproszenia i Lauren próbowała przypomnieć sobie, jak czuła się tego dnia, kiedy Adam patrzył na nią, jakby była jedyną kobietą na świecie. Obejmował ją.
– Wszystko w porządku? Co się stało? – Głos Adama przepełniał niepokój, kiedy podszedł do niej od tyłu, jego szerokie ramiona rzucały na nią cień. Zerknęła przez okno na panoramę Wschodniego Londynu i starała się powstrzymać płacz.
– Nie dam rady – powiedziała.
– Czego nie dasz rady? – Kiedy podniosła wzrok na jego twarz, zobaczyła, że jest jeszcze bledszy niż zwykle. – Chodzi ci o ślub? – zapytał, jego głos był ledwo słyszalnym szeptem.
– Nie, to nie to. – Zmusiła się do niewielkiego uśmiechu. – Oczywiście, że nie. Chodzi o zaproszenia.
– Co z nimi? Nie są takie, jak chciałaś? Wyglądasz pięknie na tym zdjęciu. – Przyjrzał jej się uważnie. – Ale możemy je zmienić, jeśli chcesz.
– To nie to – powiedziała, biorąc głęboki oddech. – Chodzi o moich rodziców.
– Twoich rodziców?
Utonęli osiemnaście lat wcześniej i choć ból nie był już tak świeży, zawsze go czuła gdzieś w głębi duszy, zwłaszcza w takich chwilach, jak ta. Powinni uczestniczyć w jej ślubie. Pierwsze zaproszenie powinno być właśnie dla nich.
– Wypisywanie zaproszeń przypomina mi, że ich tam nie będzie, że nie mogę zrobić jednego dla nich. Będę szła do ołtarza, nie czując przy sobie ramienia ojca ani wzroku matki.
Adam zaczął delikatnie masować jej barki.
– Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak ci teraz ciężko.
Lauren stłumiła szloch, a Adam usiadł obok niej i objął ramieniem.
– Możemy znaleźć sposób, żeby stali się częścią tego dnia – powiedział.
– Założę srebrną bransoletkę mamy – odparła Lauren. – Miała ją na sobie na swoim ślubie. Widziałam na zdjęciach.
Rodzice Lauren wzięli ślub w tym samym kościele, w którym ona i Adam zarezerwowali termin. Miała nadzieję, że dzięki temu poczuje się tak, jakby byli częścią tej uroczystości.
– To wspaniały pomysł – powiedział Adam. – Pomyślimy też o tym, jak włączyć w to twojego tatę. Może moglibyśmy podać na weselu jego ulubione piwo ale.
Jej tata był członkiem CAMRY, stowarzyszenia miłośników prawdziwego ale, ale uwielbiał też opowiadać każdemu, kogo spotkał, o różnych smakach i konsystencjach brytyjskiego piwa.
Adam ścisnął jej ramię.
– Chcesz ich odwiedzić? – zapytał. – Zanim wypiszesz zaproszenia? Możemy pojechać na cmentarz.
– Teraz? – odparła z dozą niepewności, bo dojazd na Południowe Wybrzeże zająłby im dwie godziny.
– Czemu nie?
Wyjechali dziesięć minut później. Nagrobki jej rodziców stały zaraz za Bournemouth na małym trawiastym klifie, wznoszącym się nad oceanem. W kierunku, w którym jechali nie było ruchu, ponieważ wszyscy podróżni opuszczali właśnie nadmorskie miejscowości.
Lauren zwykle przyjeżdżała w te okolice na różne rodzinne uroczystości razem z siostrą i rodzicami. Jej mama była najbliższą przyjaciółką matki Adama, więc jego bliscy czasami do nich dołączali. Wszystkie dzieci bawiły się razem nad morzem i jeździły na wycieczki do Bournemouth na molo, żeby zobaczyć arkady. Adam był od nich starszy i wydawał się taki dojrzały. Już jako dziecko wyobrażała sobie, że weźmie z nim ślub. Opowiadała o tym siostrze, gdy leżały na piętrowym łóżku i od dawna powinny spać.
Kiedy dojechali na wybrzeże, Adam i Lauren zaparkowali przy brzegu klifu i usiedli, wpatrując się w przejrzysty błękit nieba nad oceanem. Był już wczesny wieczór, słońce stało nisko i świeciło bardzo jasno. Adam wychylił się na tylne siedzenie i sięgnął po swoją aktówkę.
– Zastanawiałem się, czy to mogłoby pomóc – powiedział łagodnie – gdybyśmy napisali zaproszenie dla twoich rodziców.
– Co masz na myśli?
– Pomyślałem… że to mogłaby być dla ciebie dobra terapia, gdybyśmy złożyli zaproszenie na nagrobkach. Dzięki temu mogliby stać się częścią uroczystości. – Wyglądał na niepewnego. – Oczywiście nie musisz. To tylko pomysł.
Przytaknęła.
– Zróbmy to.
Podał jej zaproszenie i długopis, a ona przekręciła się na swoim siedzeniu i używając jego aktówki jako podkładki, zapisała ich imiona.
Przez chwilę wyobrażała sobie inne życie. Ekscytację na twarzy matki, kiedy dowiedziałaby się, że Lauren wychodzi za mąż; i ją wybierającą strój na ślub; ojca ćwiczącego przemówienie przed lustrem.
Włożyła zaproszenie do koperty, chowając wraz z nim swoją miłość. Adam miał rację – poczuła się lepiej.
Kiedy wysiedli z samochodu, ujął ją pod ramię i razem wspięli się na klif, kierując się w stronę nagrobków. Mała tabliczka na bramie informowała, że wejście już od godziny czwartej jest zamknięte, ale Adam nie zwrócił na to uwagi.
– Podsadzę cię – powiedział.
Kiedy klęknął przy niej, uśmiechnęła się na wspomnienie jego oświadczyn w ich ulubionej miejscowej restauracji. Jednak tym razem stanęła na jego kolanie i podciągnęła się na mur. Opadła na drugą stronę, podniosła się i otrzepała błoto ze spodni. Adam przeskoczył z łatwością – trening na siłowni dał o sobie znać.
Ruszyła prosto do grobu rodziców, znajdującego się na tyłach cmentarza. Większość nagrobków odbarwiła się pod wpływem działania soli morskiej i ostrego wiatru, jednak litery na pomniku rodziców wciąż można było odczytać; ich imiona wyryto w kamieniu, jedno pod drugim. Ojciec był o pięć lat starszy od matki, ale ich życia skończyły się dokładnie tego samego dnia. Ktoś zostawił bukiet kwiatów w wysłużonym wazonie, ale płatki opadły i zostały już tylko łodyżki.
Z ciężkim sercem wróciła myślami do dnia ich śmierci. Obie rodziny były razem na wakacjach w Tajlandii, cała szóstka. Ona i Adam, jej siostra Tracey, rodzice i mama Adama. Jednak tylko oni utonęli. Czasami myślała, że właśnie dzięki temu wytworzyła się między nią i Adamem ta nierozerwalna więź. Oboje byli świadkami tego horroru i oboje żałowali, że nie mogli ich uratować.
Pomyślała o siostrze – o tym, że były sobie kiedyś bliskie, że uznawała ją za wzór. Tracey była dwa lata starsza od niej. Miała dziewiętnaście lat, gdy umarli ich rodzice. Zrobiła sobie wtedy rok przerwy. Lauren spodziewała się, że zostanie w Wielkiej Brytanii po pogrzebie, ale Tracey wróciła prosto do Azji i kontynuowała swoje podróże. Ostatecznie osiadła w Tajlandii, poznała tam mężczyznę i wspólnie z nim adoptowała córkę. Właśnie wtedy Lauren uświadomiła sobie, że jej siostra nigdy nie wróci. Nadal za nią tęskniła. Bez niej i rodziców czuła się opuszczona i samotna. Gdyby nie Adam i jego matka Sam, która przyjęła ją do swojego domu, nie wiedziałaby, jak sobie poradzić.
Adam wskoczył na okalający cmentarz murek i posadził ją obok siebie. Oparła głowę na jego ramieniu i razem patrzyli przed siebie. Z tego punktu widokowego na wzgórzu nad klifem widzieli, że słońce nie dotyka morza, a jego promienie rozpraszają się w wodzie. Słyszała, jak fale pod nimi rozbijają się o skały.
– Jest pięknie – powiedziała. – To smutne, że oni już nigdy nie ujrzą takiego widoku.
– Ale my zobaczymy – odpowiedział Adam łagodnie. – Mamy przed sobą całe życie. Chcieli, żebyśmy byli szczęśliwi.
Nagle Lauren zaczęła widzieć wszystko wyraźnie. Broniąc się przed napisaniem tego zaproszenia, tak naprawdę broniła się przed nowym życiem bez rodziców, nie chciała zacząć od nowa.
Jakby czytając jej w myślach, Adam otworzył aktówkę i wyjął zaproszenie.
– Proszę.
Lauren zerknęła na zachód słońca. Nie było gdzie zostawić zaproszenia przy nagrobku, bo wiatr by je zwiał. Zamiast tego, wziąwszy głęboki oddech, otworzyła kopertę, którą dopiero co zakleiła.
Odczytała na głos każde słowo, rzucając na wiatr lokalizację, datę i godzinę, jej głos tonął w silnych podmuchach, które wyrywały cienki papier z jej dłoni. Łzy płynęły swobodnie, gdy tak siedziała na murku, z obejmującym ją Adamem.
– Czujesz się lepiej? – zapytał, kiedy skończyła i wytarła twarz rękawem bluzki.
Przytaknęła.
– Chcieliby, żebym była szczęśliwa – powiedziała. – A ja jestem szczęśliwa z tobą.
Jej dłonie, w których trzymała zaproszenie, były wilgotne od łez.
Pomyślała, żeby rozerwać papier na tysiąc części i rozrzucić na wietrze jak confetti, ale nie chciała zaśmiecać cmentarza, więc po prostu oddała zaproszenie Adamowi, który schował kartkę do aktówki.
Potem wyjął butelkę szampana i dwa kieliszki.
– Wznieśmy za nich toast.
Zawahała się, niepewna tego, jak podejść do picia szampana przy grobach. Ale potem pomyślała o uśmiechu matki i dudniącym śmiechu ojca i wiedziała już, że gdyby mogli zobaczyć teraz ją i Adama, byliby szczęśliwi.
– Jasne – powiedziała z uśmiechem.
– Nie mogą być na weselu, ale możemy wznieść za nich toast – stwierdził Adam.
Przytaknęła, a jej twarz rozświetlił uśmiech. Dźwięk odkorkowanej butelki było słychać na wietrze.
Sącząc szampana, zdała sobie sprawę, że tylko od niej i Adama zależy, jak będą wspominać jej rodziców i czy znajdą sposób, by uwzględnić ich podczas uroczystości. Lauren wyobraziła sobie, jacy byliby z niej dumni, gdyby widzieli ją idącą do ołtarza, by poślubić Adama. Zamknęła oczy i zatopiła się w myślach o rodzinie, czuła się bezpieczna i kochana. Tęskniła za nimi, ale i tak miała szczęście. Była otoczona miłością przez Adama. Kiedy wróciła do domu, postanowiła sobie, że wypisze resztę zaproszeń. Nic nie powstrzyma jej przed poślubieniem go.ROZDZIAŁ 2
Lauren
Cztery tygodnie przed ślubem
Lauren przeciskała się przez tłum na targowisku we Wschodnim Londynie. Przechodziła obok stoisk, na których sprzedawano rzemieślniczy chleb, sery i za drogie, staroświeckie ubrania, aż do działu z mięsem, rybami i warzywami. Jej mama robiła tam zakupy, kiedy Lauren była dzieckiem. Uwielbiała mieszkać we Wschodnim Londynie. Za każdym rogiem kryło się wspomnienie z dzieciństwa. Rzadko widywała siostrę, która mieszkała w Tajlandii, ale pozostając w okolicy, w której dorastała, czuła przynajmniej łączność z rodziną.
Na targowisku kupiła całego strzępiela i trochę orientalnych warzyw, a do tego dobrała świeże chili i imbir. Jeszcze na wakacjach w Tajlandii z Adamem i ich rodzinami zakochała się w tajskim jedzeniu.
W drodze do domu zatrzymała się w sklepie monopolowym i poprosiła o najlepsze wino do strzępiela. Wyszła z kosztującą dwadzieścia pięć funtów butelką. Było to dużo więcej, niż zwykle wydawała.
Kiedy wróciła do swojego mieszkania, oparła się pokusie skorzystania z windy i weszła schodami na czternaste piętro. Postanowiła sobie, że tak właśnie będzie robić, skoro ślub zbliżał się wielkimi krokami.
W pokoju gościnnym natknęła się na Misty i pogłaskała ją. Kotka zawłaszczyła sobie pokój, odkąd wyprowadził się najemca. Zwijała się w kłębek na poduszce w małej plamie światła słonecznego wpadającej przez okno. To jedna z przyjemności, które wiążą się z mieszkaniem na czternastym piętrze. Nic nie przesłaniało słońca. Ten pokój miał być przeznaczony dla dziecka. Tego, które urodziłoby się za kilka tygodni, gdyby go nie straciła. Lauren przełknęła łzy. Planowali zacząć starać się ponownie zaraz po ślubie.
Poszła do salonu, usiadła przy jadalnianym stole i zabrała się za rozplanowanie miejsc dla gości na weselu. Największy problem stanowił główny stół. Kto się przy nim znajdzie, gdzie zasiądzie. Siostra zajmie miejsce obok niej w zastępstwie rodziców. Po stronie Adama – jego matka Sam oraz ojciec, który wreszcie potwierdził przybycie. Jego obecność wszystko skomplikuje. Rozwód rodziców Adama był burzliwy, a jego matka nie zechce siedzieć w pobliżu byłego męża. Lauren będzie musiała wszystkich przesadzić, ale uda jej się sprawić, że usiądą oddzielnie. Przyszła panna młoda obok siostry, po drugiej stronie ojciec Adama, kilka miejsc dalej od jego matki, która usiądzie obok pana młodego. Musiała tylko wymyślić, gdzie znaleźć miejsce dla dziewczyny ojca Adama. Może usiądzie obok Kena, męża Tracey.
Pomyślała o siostrze. Ślub miał je ponownie połączyć, pomóc naprawić ich relację. Po śmierci rodziców kłóciły się o sprzedaż ich mieszkania. Lauren chciała dać sobie czas, żeby je posprzątać, ale Tracey wolała sprzedać je od razu i zabrać pieniądze. Niewiele rozmawiały przez te lata, kiedy Tracey mieszkała w Tajlandii, pomimo starań Lauren. Jednak w ostatnim czasie Tracey złagodniała i teraz rozmawiały regularnie. W ubiegłym roku Lauren w końcu poleciała do Tajlandii, żeby poznać dzieci swojej siostry: dziewczynkę i bliźnięta – dwóch chłopców.
Adam miał wrócić do domu za godzinę, więc odłożyła planowanie i zabrała się za przygotowanie strzępiela. Wyfiletowała go, po czym doprawiła chili i imbirem. Z mieszkania obok dobiegł ją dźwięk basów. Odkąd jej sąsiedzi zaczęli wynajmować to lokum, przewijał się przez nie tłum turystów. Kiedy jeszcze tam mieszkali, mieli ze sobą dobre relacje, doglądali nawzajem swoich mieszkań, kiedy wyjeżdżali na wakacje i podlewali kwiatki. Kiedy jednak się wyprowadzili, dała zapasowy klucz matce Adama i swojemu wujkowi, na wszelki wypadek. Adam dał jeden swojej przyjaciółce Kierze, która pracowała z nim i mieszkała w pobliżu.
Lauren zignorowała lekkie dudnienie basów i włączyła radio. Już wkrótce śpiewała britpop i przypominała sobie czasy, gdy wraz z Adamem byli młodzi, a on był jej pierwszą szczenięcą miłością, zanim jeszcze zdecydowali się na związek. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że wtedy nie przypuszczała nawet, że skończą jako małżeństwo.
Minęło wiele tygodni, odkąd Lauren miała okazję zjeść kolację z Adamem. Jej grafik w szpitalu na oddziale ratunkowym powodował, że często się mijali i nawet kiedy miała dzienną zmianę, Adam wracał późno po operacjach, a to oznaczało, że albo jedli osobno, albo razem, ale w pośpiechu.
Lauren obeszła mieszkanie, żeby sprawdzić, czy panuje w nim porządek. Zatrzymała się na chwilę, zaglądając do słonecznego pokoju, w którym leżała Misty. Łóżko było pokryte gadżetami ślubnymi: stojak na tort, zapasowe zaproszenia i jej buty.
Spojrzała na szkatułkę z biżuterią matki. Podeszła i otworzyła ją, po czym wsunęła srebrną bransoletkę na nadgarstek. Niebieski kamień mienił się w świetle. Pomyślała o matce, która miała na sobie tę bransoletkę w czasie swojego ślubu. Zimne srebro, które teraz dotykało skóry Lauren, zdobiło jej nadgarstek wiele lat wcześniej. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się.
Przymknęła drzwi, zostawiając Misty trochę miejsca, żeby mogła wyjść, gdyby miała ochotę, a potem podeszła do czajnika i włączyła go, żeby zrobić sobie herbatę. Nieotwarte listy leżały na kupce na kuchennym blacie, więc podniosła je i przejrzała. Były to głównie jakieś śmieci – zaproszenie do wypróbowania usług nowej firmy dostawczej, wstępna akceptacja wniosku o kartę kredytową, prośba o wsparcie organizacji charytatywnej. Ostatnia koperta miała kwadratowy kształt i była zaadresowana do niej wydrukowanymi literami. Wyczuła, że to kartka. Spojrzała na nią z zaciekawieniem, zastanawiając się, co w niej jest. Do jej urodzin jeszcze daleko. Rozerwała kopertę i wyjęła ze środka gruby i błyszczący papier. Na przedzie widniało zdjęcie jej i Adama, objętych ramionami pod nagim, zimowym drzewem, zza którego gałęzi przebijały się promienie słońca. Uśmiechnęła się. Dokładnie to samo zdjęcie leżało na ich stole w jadalni i to właśnie je wybrała do zaproszeń. Podobało się jej najbardziej ze wszystkich fotografii zaręczynowych, które zrobiła jej przyjaciółka Zoe, ponieważ uchwyciła spojrzenia pełne zrozumienia i miłości, które ich łączyły.
Byli wtedy tacy szczęśliwi, żadnych chmur na horyzoncie. Były też inne zdjęcia, których nie pokazywała. To, na którym dotykała brzucha i uśmiechała się do Adama. Kiedy on obejmował ją ramieniem w obronnym geście, promieniejąc. Oświadczył się ze względu na ciążę, powiedział, że chce poświęcić się jej w pełni i stworzyć prawdziwą rodzinę. Nie wiedzieli, że stracą dziecko już kilka dni później.
Ale spróbują znowu. I cokolwiek się stanie, zostaną razem i będą mieli siebie. Właśnie to powiedział Adam, kiedy okazało się, że poroniła. Myśl o poślubieniu go sprawiała, że czuła wewnętrzne ciepło i wyobrażała sobie wspólne życie: uspokajanie płaczącego malucha, popijanie koktajli na słonecznych wakacjach za granicą, a wreszcie wspólna emerytura i siedzenie w kapciach przy kominku. Zawsze będzie im razem dobrze. Znali się, odkąd byli mali, dorastali w swoich domach. Jakaś jej część zawsze go kochała. Pamiętała, jak rysowała serduszka w zeszytach szkolnych i wpisywała w środku ich imiona: Lauren i Adam. Miała tylko jedenaście lat, ale jej dziecięce marzenie spełniło się. Teraz są już razem prawie osiemnaście lat. Praktycznie całe życie. A Adam wciąż jest tą samą wrażliwą uprzejmą duszą, w której zakochała się tak dawno temu.
Otworzyła kartkę, spodziewając się zobaczyć gratulacje od kogoś z rodziny. Na sekundę przestała oddychać.
W środku znajdowało się wydrukowane zdjęcie. Nie mogło być dla niej.
To zdjęcie przedstawiało lalkę w sukni ślubnej, leżącą na drewnianej podłodze, z włosami rozsypanymi wokół głowy. Lalka miała takie same ciemne, kręcone włosy jak Lauren, a także jej przeszywające niebieskie oczy i wysokie kości policzkowe. Wyglądała, jakby została skrupulatnie stworzona, by ją przypominać.
Suknia ślubna była rozdarta, pocięta na kawałki ostrym nożem. Szyja lalki była przecięta, czyste cięcie w plastiku. Leżała przodem na podłodze, ale głowa była wykręcona pod nienaturalnym kątem, tak żeby patrzeć na Lauren pustym wzrokiem.
Kobieta odrzuciła zdjęcie.
Na kartce zostały wydrukowane cztery słowa, tak małymi literkami, że wyglądały jak wzmianka.
On cię nie kocha.ROZDZIAŁ 3
Adam
Adam spojrzał na zegarek: osiemnasta trzydzieści. Jeszcze nie skończył papierkowej roboty, ale załatwił wszystkie najpilniejsze sprawy. Musiał już wyjść z oddziału, żeby zdążyć na kolację z Lauren.
W drodze do wyjścia minął recepcję i z zaskoczeniem stwierdził, że nad biurkiem świeci się światło; Kiera nadal tam siedziała, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ekran komputera. Recepcjonistki zwykle wychodziły wcześniej przed lekarzami, ale czasami Kiera czekała na niego i razem jedli kolację w pubie, kiedy Lauren pracowała.
– Dzisiaj nie mogę iść do pubu – powiedział. – Przepraszam.
Kiera nie odpowiedziała, a kiedy przyjrzał się uważniej, zobaczył łzy spływające po jej policzkach; z trudem powstrzymywała szloch.
– Kiera…? – zagaił delikatnie, obszedł biurko i położył dłoń na jej ramieniu. – Co się dzieje?
– To Carmelle – odpowiedziała. – Zerwałyśmy. Już dłużej tak nie mogę. Nie kocham jej. Miałeś rację, to obłuda. Wyjaśniłam jej, co czuję, a ona mnie wyrzuciła.
– Tak mi przykro, Kiera. – Adam powstrzymał potrzebę spojrzenia na zegarek. Chciał pomóc, ale kończył mu się czas. Jutro będzie miał go więcej, bo Lauren pracuje na nocną zmianę. – Może pójdziemy do pubu jutro po pracy? Będziemy mogli to przegadać. Opracować plan.
Kiera potrząsnęła głową.
– Już za późno. Chce, żebym zabrała swoje rzeczy jak najszybciej. Nie mam nawet dokąd pójść, ale jej to nie obchodzi.
Szloch Kiery stawał się coraz głośniejszy.
– Nie może cię po prostu wyrzucić z mieszkania.
– Jest jego właścicielką. Nie mam do niego żadnych praw. Tak wiele dla niej poświęciłam.
Kiera poznała Carmelle, kiedy pracowała w Azji. To właśnie ona nakłoniła ją do powrotu do Wielkiej Brytanii po piętnastu latach pobytu za granicą.
– Będzie dobrze – powiedział Adam. – Pomogę ci, jak tylko będę mógł.
Przeszli razem z Kierą daleką drogę. Razem studiowali medycynę, zanim ona zrezygnowała. Znalazł jej posadę recepcjonistki na oddziale chirurgicznym, kiedy wróciła do Anglii, żeby być z Carmelle.
– Tak mi przykro.
Usiadł przy biurku i zaczął głaskać ją po ramieniu. Kiera spojrzała na niego.
– Jest szansa, żebym mogła zatrzymać się u ciebie i Lauren? Wiem, że macie pokój gościnny.
Adam przełknął ślinę. To on powiedział jej, żeby zostawiła Carmelle, bo nie była dla niej odpowiednia. Ale nie mógł sobie wyobrazić, żeby Kiera miała wprowadzić się do ich małego mieszkania. A jednak nie potrafił jej odmówić, więc odpowiedział z wahaniem:
– Tak, jasne.
– Oczywiście będę płacić czynsz.
– Nie martw się o to. – Wydawało mu się niewłaściwe obciążanie jej opłatami, skoro i tak nie używali tego pokoju.
– Dziękuję, Adam. Jestem twoją dłużniczką.
– To żaden problem. – Zastanawiał się, co pomyślałaby Lauren. Zerknął na zegarek. Musiał wrócić do domu na kolację.
– Dobrze, więc chyba od razu pojadę do was. Mogę zabrać swoje rzeczy jutro.
Adam pomyślał o wszystkim, co Kiera zgromadziła od czasu powrotu do kraju. W mieszkaniu Carmelle było sporo miejsca, dużo więcej niż w pokoiku Adama.
– Dobrze – odpowiedział powoli. Nie powinien teraz wspominać o romantycznym posiłku, zaplanowanym przez Lauren, prawda? Przecież przez to Kiera poczułaby się okropnie niechciana. Lauren zrozumie, prawda?
– Wspaniale – powiedziała Kiera. – Wezmę torebkę.
– Pozwól, że zadzwonię do Lauren i powiem jej, że przyjedziesz.
– Nie będzie miała nic przeciwko, prawda?
– Oczywiście – stwierdził, chociaż brzmiał bardziej pewnie, niż się czuł. – Chcę tylko dać jej znać.
– Nie chcę wam przeszkadzać.
– Nie będziesz. Poproszę, żeby przygotowała kolację też dla ciebie.
– Jesteś pewien?
– Tak, to żaden problem. Po prostu do niej zadzwonię.
Wyjął telefon i wybrał numer do Lauren. Dzwonił i dzwonił, ale nie odebrała. Musiał po prostu mieć nadzieję, że zrozumie.ROZDZIAŁ 4
Lauren
Lauren z niedowierzaniem wpatrywała się w zdjęcie umieszczone w karcie. Lalka w podartej sukni ślubnej, z podciętym gardłem. Wyglądała jak ona. Była nią.
Gula stanęła jej w gardle, ale przełknęła ją. Podniosła kubek z herbatą i wylała zawartość do zlewu. Potem podeszła do lodówki i nalała sobie duży kieliszek wina, upewniając się, że wybrała tanią butelkę, bo nie chciała marnować drogiego trunku, który kupiła do strzępiela.
Musiała porozmawiać o tym z Adamem.
Słowa wypisane na kartce odbijały się echem w jej głowie. On cię nie kocha.
Czy będzie wiedział, kto to wysłał? I dlaczego? Wzięła łyk wina, czując ostry posmak, kiedy spłynęło jej do gardła. To brzmiało, jakby ktoś był zazdrosny o ich związek. Albo sam interesował się Adamem.
Krążąc w tę i z powrotem po salonie, próbowała przekonać samą siebie. To tylko kawałek kartki i fotografia. Nie mogą zrobić ci krzywdy.
Spojrzała na zegarek. Adam powinien wrócić już pół godziny temu. Zdała sobie sprawę, że nadal ma na sobie bransoletkę matki, więc szybko ją zdjęła i schowała do szkatułki z biżuterią, żeby była bezpieczna. Nastawiła ryż, a potem zaczęła krzątać się po mieszkaniu, nakrywać do stołu i ustawiać świece. Chciała porozmawiać z nim o ślubie, skonsultować rozmieszczenie gości i muzykę. Lauren stworzyła listę utworów, którą mieli wspólnie przeanalizować, i pomyślała, że mogliby posłuchać ich przy kolacji.
Misty miauknęła i otarła się o jej nogę, zaznaczając, że to pora karmienia. Była taka przewidywalna i rzetelna. Gdyby tylko ludzi można było tak łatwo zrozumieć. Lauren patrzyła, jak kotka pochłania swoje jedzenie i wycofuje się z powrotem do pokoju gościnnego.
Krzątając się po mieszkaniu, Lauren nie mogła pozbyć się z głowy wątpliwości związanych z otrzymaną kartką. Powtarzała sobie, że ktoś po prostu próbuje wyprowadzić ją z równowagi. Jednak ktokolwiek to był, miał jej adres oraz dostęp do zdjęć z zaręczyn.
Gonitwę jej myśli przerwał odgłos kroków na korytarzu. Wydawały się należeć do Adama.
Dzięki Bogu.
Rozmawiał z kimś. Prawdopodobnie z ludźmi wynajmującymi mieszkanie obok.
Włączyła szybkowar, żeby ugotować rybę i warzywa, akurat w momencie, kiedy usłyszała klucz w zamku.
– Halo? – zawołał Adam. – Lauren?
– Cześć – odpowiedziała, wchodząc do korytarza.
Zdała sobie sprawę, że ktoś stoi za nim. Kiera. Lauren zmusiła się do uprzejmego uśmiechu, maskując irytację. To miała być ich randka. Jedyny wieczór w ciągu ostatnich dwóch tygodni, który mieli spędzić razem.
– Próbowałem się do ciebie dodzwonić – powiedział szybko. – Kiera zerwała z Carmelle.
– Och. – Westchnęła Lauren, uśmiechając się współczująco do ich gościa. – Tak mi przykro.
Kiera nie miała na twarzy makijażu, co praktycznie się nie zdarzało, a jej oczy były spuchnięte.
– Powiedziałem, że może zatrzymać się u nas, zanim nie znajdzie sobie czegoś do wynajęcia.
Lauren powstrzymała złość na myśl o planowanym przeznaczeniu pokoju gościnnego. A właściwie dziecięcego.
– Jasne – odparła z wahaniem. Musiała pozwolić, żeby Kiera została. Była najbliższą przyjaciółką Adama. Wybrał ją nawet na swoją druhnę, w zastępstwie tradycyjnego drużby. – Po kolacji przygotuję łóżko w pokoju gościnnym.
– Nie rób sobie kłopotu – powiedziała Kiera. – Mogę zrobić to sama. A tak przy okazji, jedzenie pachnie wspaniale.
Lauren pomyślała o tych godzinach, które spędziła na szukaniu przepisu na przygotowanie strzępiela dokładnie tak, jak robią to w ulubionej tajskiej restauracji Adama. Przełknęła uczucie irytacji i uśmiechnęła się do Kiery.
– Masz ochotę na kieliszek wina? Już otworzyłam butelkę.
– Z przyjemnością – odpowiedziała Kiera.
– Tak mi przykro z powodu Carmelle. Co się stało? – zapytała Lauren, nalewając alkohol.
– Po prostu dotarłyśmy do kresu wspólnej drogi. – Kiera zarumieniła się, a po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Adam objął ją ramieniem, a Lauren skrzywiła się. Mimo że próbowała to ignorować, nigdy nie podobała jej się aż tak bliska relacja Adama z przyjaciółką.
Lauren odwróciła się, żeby spojrzeć na rybę. Mogła swobodnie podzielić ją na trzy części i nikt nie będzie głodny.
– Jest bardzo zazdrosna o każdego, z kim się przyjaźnię. Kobieta, mężczyzna, to bez znaczenia. Każdy, kto spędza ze mną czas, jest dla niej potencjalnym zagrożeniem – powiedziała Kiera. – Nawet Adam.
Mężczyzna przekręcił się na siedzeniu.
Carmelle była o niego zazdrosna? Jej myśli popłynęły do kartki. On cię nie kocha.
Odsunęła od siebie tę myśl. Jedzenie było już gotowe, więc nałożyła je na talerze. Gdy zasiedli przy stole, Lauren zobaczyła, że Kiera dostrzegła zapalone świece.
– Och – powiedziała, zakrywając usta z zażenowaniem. – Czy to miała być romantyczna kolacja? Przeszkodziłam w czymś? – Odwróciła się do Adama. – Powinieneś mi powiedzieć. Mogłam skoczyć do McDonald’s i przyjść, jak już skończycie.
– Nie bądź głupia – odparła Lauren. – Zawsze jesteś u nas mile widziana.
Kiera spojrzała na rybę i małą porcję ziemniaków oraz warzyw na swoim talerzu.
– Jesteś pewna? – zapytała.
– Oczywiście. – Gospodyni udało się uśmiechnąć.
– Lauren, zajęłaś się podawaniem i nawet nie nalałaś sobie wina – zauważyła Kiera. – Przyniosę ci.
– Och, zapomniałam – odpowiedziała. – Kupiłam butelkę specjalnie do strzępiela. Jest w lodówce.
Kiera przyniosła wino i nalała jej kieliszek, po czym uzupełniła własny, mieszając drogie wino z tanim.
– Jak ci minął dzień, Lauren? – zapytał Adam. – Udało ci się rozsadzić gości?
Lauren pomyślała o kartce. Nie mogła o tym wspomnieć. Nie kiedy Kiera była przy nich.
– W porządku – odpowiedziała. – I udało mi się wymyślić, jak posadzić twojego ojca z daleka od mamy. Ale nie mam pomysłu, gdzie znaleźć miejsce dla jego dziewczyny.
Kiera się zaśmiała.
– Śluby są skomplikowane, prawda? Nie zdawałam sobie sprawy, ile wymagają organizacji, do czasu, kiedy moja siostra go brała. Mama wychodziła z siebie, próbując wszystko opanować. Tego dnia szalała, przestawiała fotografa i dawała mu ścisłe instrukcje, jakie zdjęcia powinien zrobić.
Lauren przełknęła ślinę, myśląc o rodzicach. Wyobrażała sobie mamę w skrupulatnie dobranym stroju, gawędzącą z gośćmi i sprawdzającą, czy wszystko jest w porządku. Bez wątpienia ojciec spędziłby czas przy barze, promieniejąc z dumy, że jego córka wychodzi za mąż.
Adam sięgnął po jej dłoń ponad stołem.
– Mamy Lauren nie ma już z nami – powiedział. – Ale moja pragnie pomóc przy wszystkim.
Kiera spojrzała na Lauren ze współczuciem i zmieniła temat.
– Już nie mogę się doczekać twojego wieczoru kawalerskiego – oznajmiła Adamowi z szerokim uśmiechem. – Będziemy się świetnie bawić!
Lauren poczuła ukłucie zazdrości na myśl o tym, że będą bawić się bez niej. To w porządku, że Adam planował wyjść gdzieś z chłopakami w ostatni wieczór wolności, ale myśl o tym, że Kiera będzie wszystko organizować, wywoływała u niej dyskomfort. Będzie tam jedyną kobietą i chociaż wiadomo, że nie interesowała się mężczyznami, wciąż wydawało się to niewłaściwe.
– Też nie mogę się doczekać – odparł Adam. – Co zaplanowałaś?
Kiera postukała się palcem w nos.
– To tajemnica. Dowiesz się wszystkiego dopiero wieczorem.
Adam się zaśmiał.
– Powinienem się martwić?
– Może.
Po kolacji Kiera opadła na kanapę z kieliszkiem wina w dłoni. Odwróciła się lekko i podniosła oprawione w ramkę zdjęcie Adama i Lauren.
– Jest po prostu idealne – powiedziała z uśmiechem. – Naprawdę widać na nim waszą miłość.
– Dziękuję. – Lauren spojrzała na Adama, myśląc o kartce, na której przedzie mieściło się to samo zdjęcie. On jednak był zajęty w kuchni: przeglądał książkę z koktajlami, którą dostali na święta pięć lat temu, próbując wymyślić, co może stworzyć ze składników znajdujących się w domu.
– Spróbujcie tego – powiedział, kiedy skończył przygotowywać napoje. Każdej wręczył szklaneczkę z zielonym, limonkowym płynem. Lauren wzięła maleńki łyk mocnego drinka i patrzyła, jak Adam i Kiera wychylają całość.
– Pójdę przygotować twój pokój – oznajmiła.
Skierowała się do pokoju gościnnego, a Kiera ruszyła za nią. Pomogła jej zdjąć z łóżka stojak na tort i gazetki ślubne, po czym wspólnie założyły czystą pościel.
Lauren zerknęła na kuferek z biżuterią matki w rogu pokoju. Srebrna bransoletka, którą planowała założyć, leżała na samym wierzchu. Podeszła do niej i przesunęła palcami po gładkiej powierzchni.
– Jest piękna – stwierdziła Kiera, pojawiając się za nią. Lauren szybko schowała biżuterię do pudełka i uśmiechnęła się do Kiery.
– Myślę, że pokój jest gotowy – powiedziała i wyniosła szkatułkę do swojej sypialni.
Chcąc wypocząć przed jutrzejszą zmianą w pracy, postanowiła pójść do łóżka i zostawić Adama wraz z przyjaciółką i ich koktajlami. Narzeczony przyszedł do niej, zanim zasnęła.
– Jak tam Kiera? – zapytała.
– Zasnęła na kanapie. – Wypowiadał słowa niewyraźnie. – Przykryłem ją kocem.
– Mam nadzieję, że jutro poczuje się lepiej – powiedziała.
– Poradzi sobie z tym – odparł Adam. – Zapowiadało się na to już od dłuższego czasu.
– Tak?
– Rozmawialiśmy o tym po pracy. – Przez chwilę Lauren poczuła się wykluczona, wyobraziła sobie ich razem w pubie, przy kolacji. Prawdopodobnie częściej jadał z Kierą niż z nią.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała.
– O czym? – Adam zaczął rozbierać się do spania.
– Dostałam pocztą kartkę.
– Hmmm…?
– Przyniosę ją.
Wstała i poszła do salonu, próbując szybko wyjąć kartkę z szuflady, jednak ta zaskrzypiała przy otwieraniu, budząc Kierę.
– Wszystko w porządku, śpij dalej – powiedziała Lauren łagodnie.
Wzięła kartkę i wróciła do sypialni, jednak kiedy tam dotarła, Adam już głęboko spał.
Ciąg dalszy w wersji pełnej