Idealny partner - ebook
Idealny partner - ebook
Matt przyjeżdża do Chicago, by rozpocząć nowe życie. Zmienia nazwisko, ukrywa pochodzenie, zrywa wszystkie więzy z przeszłością. Gdy udaje mu się osiągnąć stabilizację, w jego uporządkowany świat wkracza z rozmachem dawna przyjaciółka, Tess Meredith. Odważna bojowniczka o prawa kobiet wcale nie ukrywa, że zamierza stoczyć kolejną bitwę, tym razem o serce Matta. Pochodzą z różnych środowisk i wiele ich dzieli? Tym lepiej, przynajmniej nie grozi im nuda, której oboje nie znoszą. Matt próbuje ostudzić zapał Tess, ale nie docenia jej determinacji…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6402-0 |
Rozmiar pliku: | 670 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Montana
Wiosna 1891
Pokryte ciemnymi chmurami niebo rozświetliła błyskawica. Wiosenne burze zdarzały się dość często w tym regionie, a Tess Meredith uwielbiała je obserwować, szczególnie teraz, gdy towarzyszył jej ktoś, kto zdawał się wiedzieć wszystko zarówno o tym naturalnym zjawisku… jak i o wszystkich innych, tych nienaturalnych.
Ale jeszcze bardziej niż obserwowanie wiosennych burz ze swoim przyjacielem, uwielbiała konne galopady, polowania i wędkowanie, życie wśród przyrody i to, co nazywała „przygodą”. Jej ojciec stracił już nadzieję, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż. Któż bowiem zainteresuje się młodą damą o upodobaniach, które nie mają nic wspólnego z tradycyjnymi zajęciami domowymi?
Tego dnia Tess wyglądała inaczej niż zwykle i poważniej niż na swoje czternaście lat. Jasne włosy, zwykle rozpuszczone, starannie upięła na czubku głowy, a zamiast ogrodniczek i jednej z koszul nagminnie „pożyczanych” od ojca, włożyła długą bawełnianą suknię zapiętą pod szyję, a na nogi wypolerowane sznurowane buciki. Ojciec aż się rozpromienił na ten widok, choć oczywiście nigdy nie krytykował jej sposobu ubierania i postępków nieprzystających młodej pannie. Był uosobieniem uprzejmości i życzliwości dla wszystkich, co czyniło go cudownym lekarzem o wyjątkowym podejściu do pacjentów.
Z westchnieniem obejrzała się na Tropiącego Kruka, jedynego mężczyznę, który traktował ją jak równą sobie, a nie jak głupie dziecko lub co gorsza, głupią dziewczynkę. Był Siuksem, który jeszcze osiem miesięcy temu mieszkał w rezerwacie Pine Ridge. Miał potężne bary, długie, gęste czarne włosy splecione w warkocz i przewiązane przepaską ze skóry, i przystojną surową twarz.
Na jego widok odczuwała melancholię połączoną z zaciekawieniem. Wydawało się jej, że on widzi wszystko nie tylko wokół siebie, ale i w oddali, której ona nie sięgała wzrokiem. Niekiedy trudno jej było uwierzyć, że jest tylko o sześć lat od niej starszy.
– Boisz się? – spytała.
– Wojownik nigdy nie przyzna się do strachu.
– Och, wybacz – odparła z uśmieszkiem. – A więc jesteś zdenerwowany?
– Niepewny. Chicago jest daleko stąd. Nigdy nie byłem w mieście białego człowieka.
– Papa mówi, że będziesz się tam uczył, a potem znajdziesz pracę. Zna kogoś, kto cię zatrudni.
Dotknęła lekko jego ramienia, choć bardzo tego nie lubił. Tak było od czasu, gdy został ciężko ranny w masakrze nad Wounded Knee w Dakocie Południowej, w której z rąk żołnierzy amerykańskich zginęło ponad dwustu Indian, w tym jego matka i dwie siostry. Dotyk ręki Tess był jednak inny i Tropiący Kruk go tolerował, gdyż pamiętał, jak go pielęgnowała podczas rekonwalescencji. Z tym że tolerował go z dużym trudem.
– Będzie dobrze – powiedziała łagodnie. – Polubisz Chicago.
– Jesteś tego pewna? – W jego czarnych oczach pojawiły się figlarne iskierki.
– Oczywiście! Kiedy po śmierci mamy papa powiedział, że zostanie lekarzem w rezerwacie, byłam śmiertelnie przerażona. Musiałam zostawić przyjaciół i krewnych. Ale po przyjeździe na Zachód okazało się, że nie jest tak źle. – Wygładziła spódnicę. – Nie podobało mi się tylko to, jak żołnierze traktują twoich ludzi – dodała cicho.
– Nam też nie. – Tropiący Kruk spojrzał w jej zielone oczy. – Twój ojciec odczuje ulgę po moim wyjeździe. Pozwala, żebym cię uczył różnych rzeczy, ale krzywi się, gdy je wykonujesz.
– Jest staroświecki! – Roześmiała się. – A świat się zmienia. Chcę, żeby tak było. Chcę robić rzeczy, których kobiety nigdy nie robiły.
– Już to robisz. Ściągasz skórę z jelenia, tropisz zwierzynę, jeździsz konno na oklep, strzelasz z łuku…
– I mówię w języku Siuksów. To wszystko dzięki tobie, Kruku. Jesteś dobrym przyjacielem i dobrym nauczycielem. Tak bym chciała pojechać z tobą do Chicago. Dobrze byśmy się bawili, prawda?
Tropiący Kruk tylko wzruszył ramionami i zaczął kreślić na ziemi jakieś znaki. Miał silne, ale szczupłe palce, a kiedy się pochylił, Tess popatrzyła na jego plecy. Wiedziała, że pod skórzaną koszulą kryją się liczne blizny, które już zawsze będą mu przypominać o masakrze.
Ojciec powiedział, że Tropiący Kruk przeżył tylko cudem. Plecy miał podziurawione kulami, a jedna trafiła w płuco, powodując jego zapadnięcie, choć nie była to najgorsza z jego ran. Harold Meredith robił, co mógł, wykorzystując całą swoją wiedzę medyczną, ale w końcu zasięgnął pomocy szamana. Nigdy się nie dowiedzieli, czy sprawiły to umiejętności jej ojca, czy szamana, a może jedno i drugie, ale w końcu Wielki Duch okazał łaskawość i Tropiący Kruk zaczął zdrowieć, a Tess nie odstępowała go na krok.
– Będziesz za mną tęsknić? – spytała.
– Oczywiście. Ocaliłaś mi życie – odparł ciepło.
– Nie ja. Papa i twój szaman.
– Ty. – Kruk ujął jej dłoń. – Przeżyłem tylko dlatego, że wciąż płakałaś. Było mi cię żal i wiedziałem, że nie mogę być aż tak bezduszny, by swoją śmiercią zniweczyć twoje nadzieje.
– To najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek usłyszałam z twoich ust – zachichotała – i tylko trochę kłamliwe.
Tropiący Kruk wstał i przyciągnął ją do siebie. Popatrzył na jej zarumienioną twarz. Niebawem będzie kobietą, i to bardzo ładną, może nawet piękną. Ale martwiła go. Tak głęboko wszystko przeżywała, tak łatwo ulegała emocjom.
– Przedtem się z tobą drażniłem, ale wierz mi, że nie przeżyłbym, gdybyście ty i twój ojciec nie byli tacy odważni… i tacy sprytni.
– Pojechaliśmy na pole bitwy, jak tylko usłyszeliśmy, że wielu ludzi umiera na zamarzniętej ziemi. Och, Kruku, było tak zimno, tak strasznie zimno. Nigdy tego nie zapomnę i dziękuję Bogu, że cię znaleźliśmy.
– Miałem szczęście, że opatrzyliście moje rany i ukryli w wozie, aż znaleźliśmy się poza Dakotą Południową.
– Mogliśmy tak zrobić, bo papę przeniesiono do rezerwatu Czejenów północnych. Udawaliśmy, że znaleźliśmy cię przy drodze w Montanie. Nikt nigdy nie zaprzeczył tej wersji, w każdym razie nie w naszej obecności.
Tropiący Kruk wziął ją za rękę i powiedział:
– Wracajmy, bo twój ojciec zacznie się niepokoić, co się z nami stało.
– Czy po twoim wyjeździe jeszcze się zobaczymy? – spytała Tess.
– Oczywiście. Będę cię odwiedzał – obiecał solennie. – Nie zapomnij, czego cię nauczyłem.
– Jakżebym mogła. – Spojrzała w jego czarne oczy.
– Chodźmy już, lada chwila może lunąć.
– Jeszcze minutka. Proszę, powiedz mi coś.
– Co takiego?
– Co zrobił Stary Jeleń, kiedy siedzieliśmy z nim tutaj w zeszłym tygodniu?
– Odprawił rytuał, który ma cię chronić. – Tropiący Kruk zmienił się na twarzy i zapatrzył w nieodgadnioną dal. – I nie będziemy już o tym mówić.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chicago, Illinois
Listopad 1903
Telegram oznajmiał:
Przyjeżdżam do Chicago niedziela 2 po południu Tess.
Matt Davis kilka razy przebiegł wzrokiem depeszę. Tess Meredith nie miała żadnego powodu, żeby przenosić się do Chicago. Zaledwie dwa miesiące temu zmarł jej ojciec, o czym Matt dowiedział się dopiero po pogrzebie. Oczywiście od razu napisał do niej, a ona mu odpowiedziała, ale nic nie wskazywało na to, żeby miała taki zamiar.
Od czasu, gdy wyjechał na Wschód, wiele razy odwiedzał Tess i jej ojca. Przeniósł się tu, żeby się uczyć, a potem przybrał nowe nazwisko i podjął pracę jako detektyw w Agencji Pinkertona. Tropiący Kruk stał się Mattem Davisem i zmienił się pod wieloma innymi względami, ale wobec Tess i Harolda Meredithów pozostał taki sam. Byli jego jedyną rodziną i niecierpliwie czekał na kolejne spotkania z nimi.
Ona też się zmieniała. W wieku szesnastu lat nie była już tak bezpośrednia jak dwa lata wcześniej, a gdy skończyła osiemnaście lat, wydoroślała i stała się bardziej zuchwała niż kiedykolwiek przedtem. A kiedy w zeszłym roku, już jako właściciel nowo powstałej agencji detektywistycznej, wybrał się do Montany, widok dwudziestoczteroletniej Tess zaparł mu dech w piersiach. Nie była już tą roześmianą i pełną życia czternastolatką, ani nieśmiałą szesnastolatką, ani przebojową osiemnastolatką. Była pełną poczucia humoru energiczną młodą damą, która niczego nie owija w bawełnę, jest szczera i wygadana. A w dodatku tak piękna, że w pierwszej chwili zaniemówił. I doprowadzała swego ojca do rozpaczy.
Zwierzył się Mattowi, że Tess nie pozwala nawet wspomnieć o małżeństwie… że z bronią u boku jeździ konno po mieście w znoszonych spodniach i koszuli… że zorganizowała grupę sufrażystek… i że groziła pistoletem jakiemuś mężczyźnie, który ją zaczepił. Doktor poprosił nawet Matta o radę, lecz jak mógłby pomóc zatroskanemu ojczulkowi?
Ale Harold Meredith już nie żył, więc to on przejął opiekę nad jego córką. Miał przy tym świadomość, że ta kłopotliwa scheda zmieni jego życie. Martwiło go to, ale i ekscytowało zarazem. Czekał więc na dworcu, a kiedy pociąg zajechał, zaczął w tłumie pasażerów wypatrywać Tess. Na próżno. Westchnął i rozejrzał się po peronie. Nagle ujrzał zgrabną kobietę w szykownym kostiumie z zielonego aksamitu i w kapeluszu z woalką według najnowszej paryskiej mody. Znał ją, oczywiście że znał… Czas jakby się cofnął i elegancka dama znów stała się dziewczyną z długimi jasnymi warkoczami. W tej samej chwili zauważyła go, popędziła w jego stronę i rzuciła mu się w ramiona.
– Och, Matt, tak bardzo za tobą tęskniłam – wyznała melodyjnym głosem. – Nic się nie zmieniłeś.
– Za to ty tak – odparł.
– Tylko dlatego, że urosły mi piersi.
– No wiesz! – Matt aż się zaczerwienił.
– Świat się zmienił. – Tess oparła ręce na biodrach i spojrzała mu prosto w oczy. – Przez długie wieki kobiety uczono hipokryzji i służebności, a teraz chcemy mieć to wszystko, co mają mężczyźni.
– Włochate piersi? – z błyskiem w oku skwitował Matt.
– Ty nie masz. A czy ktoś w Chicago wie, kim naprawdę jesteś? Skąd pochodzisz? – spytała, lustrując go wzrokiem. Miał na sobie elegancki garnitur z kamizelką, ręcznie szyte buty, na głowie melonik, a długie włosy związane w koński ogon ukrył pod kołnierzem koszuli. Mało kto w tym mieście wiedział, że jest Siuksem.
– Zależy, którą wersję mojej przeszłości wolisz – odparł. – W Agencji Pinkertona myślą, że pochodzę z Hiszpanii, kobieta, która robi mi pranie, że jestem Arabem. Niech myślą, co chcą. Jestem tajemniczym człowiekiem, Tess. Nic już nie będzie tak samo jak przed masakrą – dodał z goryczą. – Teraz Indianin nie może uczęszczać do państwowej szkoły, pracować na państwowej posadzie, ubierać się w strój narodowy, używać swojego języka…
– Ani – dodała ponuro – głosować we własnym kraju. – Ale szybko się rozpromieniła. – Tak samo jak ja! Cóż, panie Tropiący Davisie, razem musimy to zmienić.
Przyjrzał się jej z podziwem, ale i z troską o jej przyszłe losy. Jest przepiękna, ale pod zjawiskową urodą kryje się silny, niezależny i zuchwały charakter. Co ją czeka w życiu?
– Przykro mi z powodu twego ojca – powiedział. – Wiem, że wciąż za nim tęsknisz.
– Nie mówmy o tym – poprosiła, wstrzymując łzy. – Minęły już dwa miesiące, ale wciąż nie przywykłam do tego, że jestem sierotą. I pewnie nigdy nie przywyknę. Przez całą drogę starałam się nie rozklejać… – Przerwała na moment. – Nie jesteś zły, że zwaliłam ci się na głowę? Ale w Montanie nie mam nikogo, a jeden z żołnierzy zamęczał mnie, żebym za niego wyszła. Musiałam uciekać, zanim powiedziałabym „tak”, by wreszcie przestał marudzić, jak bardzo mnie kocha i pragnie uczynić mnie szczęśliwą.
– Porucznik Smalley, o którym twój ojciec wspominał w swoim ostatnim liście wysłanym do mnie?
– Ten sam. Zapamiętałeś jego nazwisko?
– Trudno zapomnieć nazwisko człowieka, który brał udział w wymordowaniu prawie całej mojej rodziny…
Tess rozejrzała się dokoła. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Inaczej niż w Montanie, gdzie widok młodej blondynki z pełnokrwistym Siuksem wywołałby coś więcej niż tylko uniesienie brwi. Boże, pomyślała, patrzyliby na nas z nieskrywaną furią, jak to się już kiedyś zdarzało.
– Gdzie twój bagaż? – wyrwał ją ze wspomnień.
– Tam, na wózku tragarza. – Wskazała ogromny kufer i spiętrzone torby. – Domyślam się, że nie mogę mieszkać z tobą… A może?
Zaszokowała Matta. Czyżby więcej wiedziała o przeszłości, niż chciała wyjawić? Wstrzymał oddech, a ona uściśliła zakłopotana:
– Nie mam na myśli „razem z tobą”. Chodzi mi o to, że mieszkasz w pensjonacie, więc może jest tam jakiś wolny pokój.
– Pewnie pani Mulhaney coś znajdzie. – Odetchnął z ulgą. – Ale młoda dama samotnie mieszkająca w pensjonacie może zostać uznana za kobietę lekkich obyczajów, więc rozpowiemy, że jesteś moją kuzynką. Tylko w ten sposób mogę cię chronić.
– Dzięki, ale nie potrzebuję ochrony. Sama dam sobie radę.
– Zapewne. – Nie miał co do tego wątpliwości. – Ale jesteś tu obca i nie znasz życia w dużym mieście, a ja tak.
– Oboje jesteśmy obcy, Matt. Oboje nie mamy nikogo.
– Ja mam kuzynów w Dakocie Południowej i w Montanie.
– Których nigdy nie odwiedzasz. Wstydzisz się ich?
– Nie waż się ingerować w moje życie prywatne – wycedził przez zęby. – Zrobię, co będę mógł, żebyś miała gdzie mieszkać, ale moje uczucia są moją sprawą.
– Co zamierzasz robić w Chicago? – spytał Matt, kiedy ulokowali jej bagaż w przechowalni.
– Znaleźć pracę.
– Pracę?! – Aż się zatrzymał.
– Dobrze słyszałeś. Wiesz, że nie jestem bogata, ale szczęśliwie mamy rok tysiąc dziewięćset trzeci. Czytałam, że kobiety zaczynają pracować we wszystkich zawodach. Są ekspedientkami, stenotypistkami, krawcowymi, a ja mogę się nauczyć wszystkiego. Z tym że mam już zawód, jestem doświadczoną pielęgniarką, przecież pracowałam z papą aż do jego śmierci. Może dostanę pracę w tutejszym szpitalu? Bo jest tu szpital, prawda? – Rzuciła mu szybkie spojrzenie.
– Tak. – Wiedział, że jest zdecydowana i nieustraszona. Ale wielu uważało, że pielęgniarstwo nie jest odpowiednim zajęciem dla przyzwoitych kobiet. Oczywiście praca w sklepie też… – Pracująca kobieta to dość niekonwencjonalne – podsumował.
Aż fuknęła ze złością i oznajmiła:
– Nawet nie próbuj dyskutować ze mną na ten temat! – Uśmiechnęła się lekko. – A w ostatniej klasie byłam najlepszą uczennicą.
Szli szeroką ulicą, mijając sklepy, których witryny były już udekorowane na Boże Narodzenie. Tess zainteresowała się wystawioną na jednej z nich kolejką elektryczną mknąca wśród górskiego krajobrazu.
– Och, Matt, spójrz, czy to nie urocze?
– Naprawdę chcesz znać moje zdanie na temat parowozów?
– Nieważne, zawsze psujesz zabawę. – Machnęła ręką. – Niebawem święta. Czy twoja gospodyni ustroi choinkę?
– Tak.
– To cudownie! Mogę zrobić na szydełku płatki śniegu.
– Zakładasz więc, że znajdzie dla ciebie pokój?
Przygryzła wargę. Przyjechała tu powodowana impulsem, ale teraz poczuła się niepewnie.
– A jeśli nie, to co będzie?
– Znajdzie – uspokoił ją Matt poruszony lękiem widocznym na jej twarzy. – Nie pozwolę, żebyś była daleko ode mnie. W tym mieście roi się od nikczemników i dopóki nie staniesz na własnych nogach, musisz mieć bezpieczną przystań.
– Narobiłam ci kłopotu. Wybacz, ale zawsze byłam impulsywna. I za bardzo wykorzystuję naszą wieloletnią znajomość, prawda? Jeśli ci przeszkadzam, powiedz, a od razu wrócę do domu.
– I do nachalnego porucznika? Po moim trupie. Chodźmy.
– Pan Blade mówił, że Chicago jest cywilizowanym miastem. To prawda?
– Czasami – mruknął Matt.
– Powiedz mi – zaczęła z wyraźnym zainteresowaniem – jakimi sprawami zajmujesz się w swoim biurze detektywistycznym.
– Najczęściej tropię przestępców, ale zdarzają się też inne zlecenia. Na przykład w sprawach rozwodowych szukam dowodów na okrucieństwo mężów. – Zerknął na nią kątem oka. – Oczywiście jako kobieta nowoczesna nie masz nic przeciwko rozwodom.
– Trochę mam. Uważam, że ludzie powinni się starać, żeby w małżeństwie się układało. Ale jeśli mąż znęca się nad żoną, zdradza ją albo uprawia hazard, to taka żona ma prawo się go pozbyć.
– A nawet zastrzelić – mruknął Matt.
– Jestem za! – Spojrzała na niego przez woalkę. – Czas się ciebie nie ima, wciąż zabójczy przystojniak z ciebie.
– Jesteś moją kuzynką – napomniał ją. – W Chicago uchodzimy za krewnych. Nie wolno ci spoglądać na mnie pożądliwie, nieważne, jak bardzo nowoczesna się czujesz.
– Chodząca cnotka! – rzuciła kąśliwie. – Stałeś się strasznie nobliwy.
– Wykonuję nobliwą profesję.
– Ale wciąż nosisz przy sobie ten potężny nóż myśliwski?
– Skąd o tym wiesz? – zdziwił się Matt.
– Czytałam o tobie w gazecie. Nie wiedziałeś, że opublikowali taki artykuł? Po tym, jak złapałeś herszta gangu rabującego banki. Fajnie być bohaterem. Kiedyś będziesz o tym opowiadał dzieciom.
– Nie będę miał dzieci – mruknął Matt.
– Dlaczego? Nie lubisz ich?
– Tak samo jak ty, prawda? Czy dwudzieste szóste urodziny to nie okazja do tego, by zyskać miano starej panny?
– Nie muszę wychodzić za mąż, żeby mieć dziecko – odparła wyniośle, choć oblała się przy tym rumieńcem. – Albo kochanka! – Zdziwiła się, że patrząc na niego, od razu pomyślała, jakim mógłby być kochankiem. Niestety niewiele wiedziała o sprawach męsko-damskich, tyle tylko, ile powiedziała jej pewna sufrażystka. Że bardzo boli i absolutnie nie jest to przyjemne.
– Ojciec sprawiłby ci lanie, gdyby to usłyszał – skwitował Matt.
– Nieważne… – mruknęła. – Zachowam swoje gorszące myśli dla siebie, dopóki nie przyłączę się do tutejszych sufrażystek. Może wiesz, detektywie, gdzie się spotykają?
– Niestety nie chodzę na mityngi rozwścieczonych kobiet – odparł ze śmiechem. – Nie mam czasu, za bardzo jestem zajęty robieniem na drutach. – Gdy szturchnęła go w ramię, dodał: – Ale łatwo je znajdziesz. Robią dużo hałasu i zamętu. – Wziął ją pod ramię. – Jesteśmy na miejscu.
Weszli po schodach do domu z brązowego kamienia z długimi oknami i ogromnymi drzwiami, na których była umieszczona kołatka w kształcie lwiej głowy.
Gdy Matt zapukał, drzwi otworzyła dość niska kobieta o jasnych, ale przetykanych siwizną włosach związanych w koczek i zerknąwszy na Matta, utkwiła wzrok w jego towarzyszkę.
– O, pan Davis, znalazł pan wreszcie żonę?
– Pani Mulhaney, to Tess Meredith, moja kuzynka. Jej ojciec zmarł, a ja jestem jej jedynym krewnym. Czy pokój na trzecim piętrze wciąż jest wolny?
– Tak, i z przyjemnością wynajmę go pannie Meredith. – Gospodyni uśmiechnęła się do niej, ale w jej oczach czaiło się mnóstwo niewypowiedzianych pytań.
– Będę wdzięczna, mogąc mieszkać blisko drogiego kuzyna. – Odwzajemniła uśmiech i spojrzała na Matta z uwielbieniem. – Czyż nie jest najsłodszym z mężczyzn?
Akurat nie tak by go określiła pani Mulhaney, ale być może dla kuzynki naprawdę jest jak ulepek.
– Pan Davis to życzliwy i dobry człowiek – wyraziła swoją opinię. – Może pani jadać z nami posiłki, kuzyn poda pani godziny. Wezmę klucz i pokażę pani pokój, panno Meredith. Będzie miała pani piękny widok na miasto.