Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Idol - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Idol - ebook

Książka jest swoistym studium psychologicznym, opisującym losy biednego chłopca, samotnie wychowywanego przez matkę (ojciec zginął na wojnie). Bohater dzięki niezwykłemu talentowi, robi oszałamiającą karierę sportową. Jednak prześladujące go uczucie traumy wyniesione z lat dziecinnej biedy, lat życia w okresie powojennym, w kraju zniszczonym wojną, nie dają o sobie zapomnieć. Czy zdoła osiągnąć szczęście?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8189-634-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Podwórko

Niezapomniany urok stwarzają padające płatki śniegu, w świetle latarni parkowych. O tej porze roku dzień jest bardzo krótki. Właśnie rozpoczynał się wczesny wieczór. Adrian szedł szeroką aleją parkową, pokrytą cienką warstwą świeżo padającego śniegu, który pokrywał również gałęzie drzew, tworząc piękną scenerię. Stąpając, pod stopami czuł miękki puszysty dywan świeżego śniegu, który pod butami wydawał charakterystyczny odgłos. Szedł wolno, mimo rosnącego podniecenia, powodowanego świadomością, że ona na niego czeka i zaraz będzie ją tulił w swoich ramionach.

Park znajdował się w dzielnicy w której się wychował. Mimo woli, idąc, wrócił myślami do lat swojego dzieciństwa. Przypominał sobie kamienicę w centrum miasta, w której mieszkał. Trzypiętrowa, rogowa kamienica, posiadała ładne podwórko, w kształcie zbliżonym do kwadratu, stanowiące pewnego rodzaju patio. Podwórko wyłożone było gładkimi płytami brukowymi, w kolorze czerwono–pomarańczowym. Wejście na posesję stanowiła dwuskrzydłowa furtka. W kamienicy, od frontu (z przodu od ulicy) znajdowały się w większości mieszkania jednoizbowe i dwuizbowe, bez pomieszczeń sanitarnych. Źródłem wody pitnej dla całej kondygnacji był pojedynczy kran wraz ze zlewem do spłukiwania umieszczony na ścianie w korytarzu. Adrian pamiętał jak się kiedyś zepsuł, trzeba było chodzić na inne piętro po wodę.

Po obu bokach podwórka kamienicy, usytuowane były dwie piętrowe oficyny. Były w nich mieszkania o wyższym standardzie, dwu i trzy — pokojowe, wszystkie wyposażone w łazienki. W lewej oficynie, mieściła się szeroka brama wjazdowa. Przez bramę wjeżdżały konne wozy z węglem. Były to czasy powojenne (kilkanaście lat po II-giej wojnie światowej). Wszystkie mieszkania opalane były piecami węglowymi. Piece te na ogół spełniały zarówno rolę ogrzewania mieszkań, jak i kuchenki do gotowania. Podwórko w tylnej części zamykały budynki gospodarcze o niskiej zabudowie. Były tam toalety (ogólne — dla całej kamienicy) oraz pralnia. Do budynków gospodarczych przylegał mały prostokątny ogródek, ogrodzony siatką.

Jezdnie ulic w większości miast, miały nawierzchnie brukowane. zwane popularnie „kocie łby„ układane z kamieni. Niemalże cały transport, zaopatrzenie do sklepów, dostarczanie węgla mieszkańcom, odbywał się przy pomocy wozów konnych. Węgiel wożono dużymi wozami, były to tak zwane rolwagi, ciągnione przez potężne konie tzw. wałachy. Z kolei napoje lemoniady, oranżady, piwa, przewożone były specjalnymi wozami, miały one obudowane nadwozie z rozsuwanymi drzwiczkami, tam chowano część przewożonych skrzynek z napojami. Pozostałe skrzynki układano na górę obudowy oraz podwieszano pod spód wozu. który ciągniony był przez parę koni.

Ruch na był taki, że chłopcy wprost na jezdni zaznaczali bramki i grali w piłkę nożną — rozgrywali mecze. Zenuś zwany „Portala” był to silny chłopak, dostał skądś, przedmiot marzeń chłopców piłkę futbolową, zwaną popularnie futbolówką w trzy łaty. Piłkę wynosił na podwórko ale nikomu nie pozwalał się do niej dotknąć. W końcu dał się namówić, abyśmy jego piłką rozegrali mecz. Graliśmy na znajdującym się nieopodal naszego domu placyku, który bezpośrednio przylegał do ulicy. W trakcie gry Zenuś kopną swoją piłkę na bramkę, którą bronił Tolek Sokołowski. Strzał był tak silny, że Tolek nie zdołał piłki wyłapać. Potoczyła się aż do skrzyżowania ulic. Traf chciał, że akurat nadjechał ciągniony przez konika wóz z pieczywem. Wszyscy staliśmy i z zapartym tchem, śledziliśmy ruch piłki. A ona wolno toczyła się wprost pod koła wozu z pieczywem, który na nią najechał. Wóz lekko uniósł się na piłce i zgniótł ją. W efekcie, z wielkim hukiem drogocenna piłka pękła na pół. Zenuś zzieleniał. Tolka już dawno nie było w bramce. Wolał nie czekać. Zenuś jak ochłonął, ruszył na klatkę schodową szukać bramkarza Tolka, którego obwiniał za to, że nie wyłapał piłki. Toluś zamknął się w domu i przez trzy dni nie wychodził na dwór.

Lato. Jest piękna upalna pogoda, świeci słońce. Po południu na dziedzińcu bawią się dzieci. Najstarszym z grupy dzieci bawiących się na podwórku, jest 12-stoletni Stach. Stach był inicjatorem i prowodyrem zabaw a często psot jakich dokonywały, bawiące się na podwórku dzieci. Za które jego matka praczka obwiniając go o przywództwo, nieraz zdzieliła mokrą ścierą po głowie, wykrzykując piskliwym głosem:

— Ty rudy Hitlerze!

Nikt z grupy dzieci tak go nie ośmielił się nazywać, bo Stach był najsilniejszy.

Dzieci bawią się w chowanego. Kryje 9-cioletni Jerzyk z drugiego piętra we froncie, znany powszechnie jako „Piciok”. A starają się ukryć: Bożenka nazywana „Bocianem” ze względu na długie chude nogi, oraz Ewka zwana „Cipką” — obie z lewej oficyny. Również, kryją się chłopcy: Krzyś, zwany „Piki”, Wiesiek, — „Kartofel”, Zenuś — „Portala” i jego starszy kuzyn Romek zwany niewybrednie „Sraka”. Wszyscy oni schowali się w piwnicy, gdzie było ciemno. Piciok odliczył do dziesięciu i rozpoczął szukanie, które z reguły kończyło się właśnie w piwnicy. Wejście wymagało ofiarnej odwagi, gdyż szukający był dla ukrytych widoczny. On sam nie widział przez pewien czas nic, wchodził bowiem z oświetlonego słońcem podwórka, do ciemnej piwnicy. Gdy Piciok wszedł zatrzymał się, wokół ciemność jak u murzyna, ledwo pomyślał, wtem chlast rozległo się głośne chlaśnięcie. To Piciok dostał w mordę.

— O kurwa, który to! — zawołał, w tym momencie zafasował parę solidnych kopów.

— No nie, skurwysyny jedne, sami sobie szukajcie! — wykrzykiwał uciekając z komórki.

Oczywiście po wyjściu z piwnicy nikt się do zadawanych ciosów nie przyznawał. I na tym gra w chowanego z reguły się kończyła.

Obok w rogu podwórka dziewczynki: Grażynka i Bogusia, na wyrysowanych kredą na chodniku dużych polach, (na ogół były to kwadraty i okręgi) grały w klasy. Gra wymagała podskakiwania, to na jednej nodze, to na obydwu. I tak podwórko tętniło wrzawą i śmiechem, bawiących się wesoło dzieci. Aż do czasu gdy przed wieczorem, kolejno były wywoływane przez rodziców do domu na posiłek, czy odrabianie lekcji. Jedynie Adriana nikt nie wołał, często sam zostawał na podwórku i ostatni szedł do domu. Wychowywała go tylko matka, nie miał ojca, który zginął na wojnie. Matka gdy pracowała na popołudniowej zmianie, późno wracała do domu. Adrian nie miał żadnego rodzeństwa, często bywał sam, nieraz z tego powodu płakał. Był chłopcem słusznego wzrostu ale o wątłej posturze. W szkole, gdzie wówczas rządziło prawo siły, istniała ścisła hierarchia. Każdy z chłopców wiedział jakie zajmuje miejsce według kryterium, jak skutecznie potrafił się bić. Adrian plasował się prawie na jednym z ostatnich miejsc.

A to w praktyce znaczyło częste ustępowanie, silniejszym chłopcom. Dlatego nie lubił szkoły i często wagarował. W końcu, kończąc piątą klasę, pomimo że był zdolny, nie zdał do następnej. Co prawda — razem z innymi kolegami, solidarność w tym względzie, nie była wówczas niczym szczególnym.

W wakacje wszystkie dzieci gdzieś wyjeżdżały. Niektóre na tak zwane „letniki” na wieś, najczęściej do rodzin. Z naszego domu na wieś wybierali się Dybalscy drugiego piętra i Kiełbasińscy z parteru. A odbywało się to następująco:

Na podwórko zajeżdżała fura ze wsi. Wynosili z domu pierzyny, garnki do gotowania i inne przedmioty, potrzebne na co dzień. Pakowali to wszystko na furę, potem cała rodzina sadowiła się na tych gratach. Woźnica chłop zacinał konia, który nie omieszkał w międzyczasie wypróżnić się i wysikać na środku podwórka, — ruszali. Bywało, że wybiegał z domu dozorca, z okrzykiem złaź chamie z wozu i sprzątaj te gówna.

Ale woźnica nie reagował zacinał konia i przy wrzawie tych okrzyków, wyjeżdżał na ulicę.; Cały ten ambaras, był nie lada atrakcją dla dzieci, bawiących się na podwórku. Woźnica, nie-raz pozwalał wsiadać dzieciom na furę i przejechać się kawałek. Była to dla nich frajda, mimo że musiały potem wracać na podwórko piechotą.

Swoistym rodzajem zabawy był też sąsiad z drugiego piętra, niejaki pan Innocenty Kotas..Zabawa polegała na tym, że wystarczyło zmienić jedną literę w jego nazwisku i ubaw był po pachy, Pan Innocenty gonił wtedy chłopaków po podwórku. Ale to nie wszystko, Pan Kotas miał motocykl marki NSU. Była to niemiecka maszyna wyprodukowana za czasów Hitlera. Złośliwi sąsiedzi mówili, że tę kupę złomu, wyprodukowano za Bismarcka. Otóż pan Innocenty codziennie po pracy, wytaczał motocykl na podwórko, rozkładał narzędzia i naprawiał. Na ogół wyrabiał się do soboty. A w sobotę wychodził z domu i szedł dumnie przez podwórze, do swojego motocykla. Ubrany w roboczy kombinezon oraz kufajkę, które zastępowały mu strój motocyklisty. Na nogach miał długie wędkarskie wodery, na głowie własnoręcznie wykonany kask z garnka, oraz nienaturalnie wielkie rękawice. Jak tak szedł przez podwórko to już naprawdę złośliwi mówili, że się wybiera na księżyc. Zaczym wsiadł, kilka razy obszedł motocykl dookoła. Bywało że właśnie w tym momencie, Jakiś łobuziak zawołał go po nazwisku, oczywiście przekręcając, literą, „u” zastępował literę „o”. Pan Innocenty zatrzymywał się wówczas i groźnie wypatrywał gnoja, który robił te „jaja„ Wreszcie zasiadł na swoim motorze i tu szykowała się dla chłopaków największa frajda. Pan Innocenty wołał ich żeby go popchnęli, by motor zapalił. Chłopaki pchali, najczęściej kilka przecznic zaczym motor zapalił, lub nie! Ostatnim razem tak się rozpędzili, pan Innocenty rozpaczliwie wołał:

— Stać gnoje, motor nie ma hamulców!

Ale oni nie reagowali, wepchnęli go na potężne drzewo, których wówczas było przy ulicach wiele. Pan Innocenty z impetem wpadł na drzewo, objął je oburącz, nogi zostały z tyłu. Motocykl zarył w drzewo kołem, które odleciało razem z kaskiem który z hałasem podskakiwał na bruku. Pan Inocenty jakoś się wygramolił, był podrapany na twarzy, portki rozdarte, kalesony wystawały błyskały bielą. Jąkając się zwrócił się do chłopców:

— Wołałem gnoje abyście stanęli!

— Motor warczał nie słyszeliśmy.

Polecieli na podwórko i zawołali kilku sąsiadów którzy pomogli panu Kotasowi się pozbierać. Już więcej nikt pana Innocentego na motocyklu nie widział.

Wakacje dla dzieci zawsze były okresem „laby” na które wyczekiwali cały rok szkolny. Dla Adriana który nigdzie nie wyjeżdżał był to okres nudy, ponieważ dzieci z podwórka prawie wszystkie wyjeżdżały, on często zostawał sam. Wówczas niemal codziennie biegł do okolicznego parku. Znajdował się tam nieduży lasek, gdzie biegał. wykonywał ćwiczenia siłowe, na prymitywnych przyrządach, jakie tam były. Z książki która przypadkowo wpadła mu w ręce, ustalił sobie zestaw ćwiczeń, które wykonywał codziennie. Rano zjawiał się na polance i trenował

Pierwszą zaprawą był bieg, przebiegał średnio około 500 metrów. Następnie ćwiczenia:

— tzw. pompki wykonywał ich 10 do 15

— leżąc na plecach, unosił proste nogi 6 do 8 razy

— tzw. pajacyk 6 razy

— wachlowanie wyprostowanymi nogami. 25 razy

— Podciąganie na drążku 6 razy

— Końcowy bieg około 500 m

Taki zestaw ćwiczeń, wykonywał codziennie, a bywało że dwa razy dziennie.

.. Przechodzący tędy często do pracy okoliczni mieszkańcy, przyzwyczajeni byli do widoku gimnastykującego się, lub biegającego chłopca. Ćwiczył sumiennie przez całe wakacje, A w ciągu całego roku ćwiczył niemal codziennie w domu. W systematyczności wykonywanych ćwiczeń, Adrian wykazywał nie spotykaną u takiego chłopca. determinację i siłę woli. Pewnego dnia podszedł do niego starszy pan, zapytał go.

Przechodzę tędy często i widzę z jaką pasją ćwiczysz. Nie chciałbyś ćwiczyć regularnie w profesjonalnym klubie kulturystykę? Jestem trenerem, masz tu jest moja wizytówka zgłoś się.

— Dziękuję zgłoszę się na pewno.

— Czekam na ciebie, Cześć do zobaczenia.

Adrian, od tej pory chodził na treningi i trenował pod okiem pana Stanisława, z którym się zaprzyjaźnił. Zakres treningów obejmował nie tylko kulturystykę, ale trenował też boks i zapasy. W ogóle nie zauważał że jego tężyzna fizyczna bardzo się rozwinęła. Aż Któregoś dnia, a było to pod koniec wakacji, rano rozebrany przypadkowo zobaczył się w lustrze. Podniósł do góry ręce i naprężył mięśnie, z satysfakcją po raz pierwszy, dostrzegł i podziwiał swoją muskulaturę.Rozdział II

Szkoła

Co roku, zawsze tak było, że przez kilka dni przeżywał traumę, nie mógł spać. Cały czas myśli wracały — rozpoczęcie roku szkolnego. W tym roku bardziej, ponieważ nie zdał, więc w zmuszony będzie rozpocząć naukę w nowej klasie. Nie miał pojęcia, że właśnie teraz stanie się coś, co zupełnie odmieni jego życie szkolne.

Ale kolejno — pierwszy września siódma rano, głośno zadzwonił budzik, wstał zaspany, mama szykowała śniadanie, Adrian dopełnił rannej toalety, która ograniczała się do umycia twarzy. w zimnej wodzie. Po czym ubrany, z dumą założył nowe buty i bez entuzjazmu wyszedł z domu..Szkoła mieściła się bardzo, blisko, wystarczyło przejść, na przeciwną stronę ulicy. Z przysłowiową duszą na ramieniu, wszedł do nowej klasy. Zdążył zauważyć że jego koledzy ze starej klasy, już zajęli miejsca w nowej klasie. Wtem ni stąd ni zowąd, wyłonił się uczeń z nowej klasy ze słowami:

— O ładne masz buty!

mówiąc te słowa, jednocześnie mocno nadepnął swoim butem, jego nowy but, wgniatając go. Wybuchnęła salwa śmiechu, a Adrianowi pociemniało w oczach. Wtem odrzucił tornister z książkami, stanęli naprzeciwko siebie. Gdy napastnik z furią ruszył do ataku, Adrian robiąc mały unik, uchwycił agresora za włosy, przygniótł jego głowę do dołu, jednocześnie z całej siły kilkakrotnie uderzył go od spodu kolanem, i puszczając, popchnął napastnika silnie do przodu. Chłopak poleciał w drugi koniec klasy, był oszołomiony i zakrwawiony, nie bardzo wiedział co się stało — było po walce.

Cała klasa oniemiała z wrażenia, po tym co się stało. Zapadła grobowa cisza, nikt nie miał odwagi się odezwać. Dopiero teraz Adrian się zorientował, że mimo woli znokautował, znanego w całej szkole łobuza. Chłopak zaczął się niezdarnie podnosić, ani mu w głowie była dalsza walka. Zasłaniając ręką jedną stronę twarzy, podszedł do zwycięscy i podał rękę, na zgodę. Adrian odwzajemnił uścisk w milczeniu. Po czym nie śpiesząc się, podniósł swój tornister, i zaczął powoli iść w głąb klasy. Siedzący w trzeciej ławce chłopiec, usłużnie posunął się, i gestem poprosił zwycięzcę, by usiadł koło niego w ławce. Rozległ się dzwonek na lekcje, Rozpoczęła się pierwsza lekcja, w nowym roku szkolnym. Chłopak pokonany przez Adriana, był jednym z największych łobuzów w szkole. Uchodził za najsilniejszego w swojej klasie, oraz jednym z najsilniejszych w całej szkole. Można więc sobie wyobrazić, na jakie wyżyny w hierarchii szkolnej, wzniósł się Adrian, biorąc pod uwagę pozycję jaką do tej pory zajmował. Chłopcy z klasy nie byli jednomyślnie decydowani, jak traktować nowego lidera, ale czuli respekt. albowiem pokonany kolega, był znanym nie tylko w szkole zabijaką. Nazywał się Władek Górski, lecz zwano go „łachu” i sam jego wygląd zniechęcał, do szukania z nim zwady.

Zbliżał się okres świątecznych ferii. Od czasu stoczenia pamiętnej walki, na początku roku szkolnego, życie szkolne Adriana odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przede- wszystkim w rankingu, jego pozycja powędrowała na czołowe miejsce, nie tylko w ramach klasy, ale całej szkoły.

Już nikt nie próbował go poszturchiwać, raczej z szacunkiem, schodzono mu z drogi. Z zadowoleniem stwierdzał, że pozycja jaką obecnie zajmuje, w społeczności klasowej, dostarcza mu nieznanego dotychczas uczucia satysfakcji. Wielu kolegów, starało się, wręcz zabiegało, by się z nim zaprzyjaźnić,.Już chodzenie do szkoły, nie było przykre, ale do nauki nadal zbytnio się nie palił. Lubił lekcje WF, ponieważ dobrze wykonywał, ćwiczenia gimnastyczne. Nigdy wcześniej nie interesował się swoją posturą, zawsze uważał się za cherlaka. Teraz lubił stawać rozebrany przed lustrem, z zadowoleniem podziwiać swoją muskulaturę.. Zwrócił też uwagę na następujący fakt. W każdej klasie trafiały się ładne dziewczyny, ale w żadnej nie było ich tak wiele, jak w tej jego obecnej klasie. Zauważył też, że niektóre z nich, wykazują nieraz dość wyraźnie zainteresowanie jego osobą. Cóż z tego, jeżeli zupełnie nie potrafił tego zainteresowania im odwzajemniać. Na wyraźne propozycje, niejednokrotnie kierowane w jego stronę, reagował jedynie zażenowaniem i zawstydzeniem.

W budynku szkolnym na każdym piętrze, po lewej stronie od klatki schodowej, wchodziło się do szerokiego, ale bardzo krótkiego korytarza. Bezpośrednio prowadził on do dużej kwadratowej sali, pełniącej rolę holu, w którym znajdowały drzwi do klas. W czasie dużej przerwy Chłopcy najczęściej grupowali się w rogu sali, przy oknie. Dziewczęta tworzyły duże koło, w środku którego jedna z nich kucała, zakrywając twarz rękom.. Dziewczęta w kole biegły coraz szybciej, śpiewając popularną przy tej zabawie pieśń,„ tysiąc pączków za wodą.” Biegły coraz szybciej, wtedy któryś z chłopców, najczęściej był to Łachu, dyskretnie podkładał jednej z nich nogę. Dziewczyna padała jak długa, rozpędzone koleżanki padały jedna na drugą. Ponieważ miały krótkie fartuchy, które się pozadzierały, świeciły gołymi majtkami na wierzchu, przy akompaniamencie, głośnego śmiechu chłopców.

W tym chaosie nikt nie słyszał dzwonka, kończącego przerwę. Na to wszystko weszła Pani, na kolejną lekcje. Dziewczyny zaczęły się niezdarnie podnosić, poprawiały majtki, i obciągały sukienki, w czym próbowali im pomagać, mający trudności z utrzymaniem powagi chłopcy. Pani od historii, poprosiła Pana kierownika szkoły, który oprócz słów reprymendy, zadał pytanie, z gatunku retorycznych:

— Niech sam się przyzna ten, który podłożył dziewczętom nogę.

Odpowiedzią była jedynie głucha cisza. Pan kierownik powtórzył pytanie kilkakrotnie, bez żadnego efektu. Dalsze zadawanie pytania było bez sensu. Wrócimy do tego tematu, powiedział i wyszedł z klasy. Wszystko się uspokoiło, uczniowie zajęli swoje miejsca w ławkach i rozpoczęła się lekcja historii. Pozostałe lekcje dzisiejszego dnia, odbyły się zgodnie planem, bez żadnych zakłóceń.

Do tego typu zachowań należało również następujące naganne zachowanie chłopców!. Otóż pod działaniem chyba jakiegoś niewidzialnego impulsu, z stojących w grupce chłopców, jeden z nich, a był to przeważnie „Łachu” Nagle wysuwał się z grupy. Chwytał z tyłu w pasie, przechodzącą obok nich dziewczynę i wciągał ją do środka kółka, jakie tworzyli chłopcy. Tu już pomagali koledzy. Wykręcali dziewczynie ręce, po czym następowało całowanie jej, przez kilku chłopców, gdzie popadło. Dziewczyna uspokajała się, i bezwolnie poddawała się, czekając jak im się znudzi. Była też przy tym obmacywana, również między nogami, wtedy próbowała protestować, jednak nie na wiele się to zdało. Wreszcie, gdy przy pomocy koleżanek z klasy, zdołała się wyswobodzić, poprawiła podniesioną sukienkę, włosy, i jak gdyby nigdy nic, wracała na swoje miejsce w ławce.

Tego typu ekscesy z dziewczynami wcześniej zdarzały się w klasie wielokrotnie. Teraz byśmy tego typu zachowania, nazwali skandalicznym molestowaniem. Znamiennym jest fakt, że żadna z dziewcząt, która była w ten sposób molestowana, nigdy się nie poskarżyła. Ani bezpośrednio wychowawcy, ani nikomu, z grona nauczycielskiego szkoły. Zachowania takie były traktowane, jako swoisty szkolny folklor, nie budzący niczyjego większego zainteresowania. Od pewnego czasu, coraz częściej uwagę Adriana zwracała dziewczyna z przedostatniej ławki, lewego rzędu pod ścianą. Nazywała się Elżbieta Jaworska. Była to ładna dziewczyna. Miała ciemne lekko falujące przycięte nad karkiem włosy, prowokująco opadające na czoło, przy każdym energicznym ruchu głowy. Ładna twarz, charakteryzowała się kształtnym podbródkiem, nad którym przykuwały wzrok usta, jakby gotowe do pocałunku. I wreszcie tajemnicze, szaro-niebieskie oczy. Zgrabna figura z lekką nadwagą i kształtną pupą, dopełniały całości. Ela siedziała w ławce razem z drugą dziewczyną, która również miała na imię Elżbieta. Była to szczupła, dość wysoka dziewczyna, z długimi chudymi nogami. Mimo że Ela kilkakrotnie przychwyciła jego wzrok, w nią wlepiony, to bynajmniej nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Mimo to, z czasem, jego uczucie do niej wzrastało. Nie miał jednak na tą jej obojętność, żadnego pomysłu. Pewnego pięknego, ciepłego dnia, Pan wykładający biologię zabrał klasę, na wycieczkę plenerową do ZOO. Adrian miał nadzieję, że może będzie okazja zbliżyć się, do w jego mniemaniu pięknej Elżbiety. Wziąwszy kanapkę, chlebek ze smalcem, z ochotą wyruszył wraz z całą klasą, na wycieczkę.

Gdy znaleźli się już w zoo, szli szeroką aleją, podziwiając zwierzęta w klatkach, Adrian wybiegał wzrokiem do przodu. gdzie szła ona. Wtem ze zdziwieniem zauważył, że idąc w grupce koleżanek i kolegów, pochłonięta jest rozmową z Piotrem Fiszerem, często się do niego uśmiechając. Chłopak ten, mniej więcej był jego wzrostu, niczym się nie wyróżniał. Nie mniej widok tych dwoje, nieco go zszokował. Po prostu pojawiła się u niego zazdrość, ale on tego uczucia jeszcze nie znał. Nie mniej dziwiło go ogromnie, że ona zainteresowała się takim zwykłym chłopakiem, który odkąd go znał, chodził dość niechlujnie ubrany, zawsze w tej samej powycieranej, starej marynarce. Ta sytuacja go irytowała. Gdy kolega Mirek Kowalski, zbytnio zbliżył się do niego chcąc o coś zapytać, odepchnął go dość brutalnie, Mirek nie śmiał zareagować, to było prawo silniejszego.

Adrian jednak przypomniał sobie, co czół będąc podobnie traktowany. Odwrócił się doszedł do Mirka, objął go ramieniem i na chwilę przytulił go do siebie. Mirek nie przyzwyczajony, by silniejszy tak go traktował, spojrzał na Adriana z wdzięcznością.

Wycieczka dobiegła do końca, Pan od biologii oznajmił, że można rozejść się do domu. Adrian szukał wzrokiem Elżbiety, w ostatniej chwili zauważył, jak wraz z grupką w której był Piotrek Fiszer, właśnie przeszła obok niego. Cześć zawołał do niego, przechodząc obok Piotrek. Tak się złożyło, że w naszej klasie była dziewczyna Dorotka Nawrocka, której Tatuś z zespołem muzycznym, grywał na weselach. Więc od czasu do czasu, w naszej klasie, organizowaliśmy wieczorki taneczne, na których grywał tatuś Dorotki, ze swoim zespołem.

Były to bardzo miłe wieczorki, na których właściwie uczyliśmy się tańczyć. Podczas takiego wieczoru, Adrian poprosił do tańca. obiekt swoich westchnień, Elę Jaworską. Pierwszy raz doznał wspaniałego uczucia bliskości dziewczyny, w której był debiutancko zakochany. Przez cały taniec, nie przemówił do niej ani słowa. Ale najlepiej mu się tańczyło, z Jadźką Paprocką. Ona umiała już tańczyć i bardzo się w tańcu przytulała, wsuwając swoje udo między nogi partnera. Co powodowało, że taniec z nią był bardzo podniecający. Do tego też była ładna, i to właśnie wówczas pierwszy taniec z nią, zapamiętał na zawsze. Wielokrotnie kiedy wracał pamięcią, wspominając lata szkoły powszechnej, To zawsze przypominał sobie te potańcówki, i tą koleżankę z klasy, która spowodowała, że poczuł pierwszy, bliski kontakt z dziewczyną.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, Krzyś rozpoczął naukę w liceum. A znalazł się tam, z pomocą koneksji. Otóż mama przyjaźniła się z panią, z którą razem pracowały. Pani ta znała się z dyrektorem tegoż liceum. Wykorzystując fakt bliskiej znajomości, znajoma mamy zarekomendowała Adriana u Pana dyrektora. W efekcie został przyjęty, do pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego.

Liceum mieściło się w pięknym gmachu, przy głównej ulicy miasta Od frontu po środku budynku, znajdowały się szerokie oszklone dwuskrzydłowe drzwi, stanowiły one główne wejście

do budynku. Z czasem Krzyś poznał, że było jeszcze wejście

boczne. Przekraczając główne drzwi, wchodziło się do

szerokiego holu, który kończył się w miejscu gdzie brały

swój początek szerokie schody, prowadzące na trzy piętra.

Z prawego boku, na początku holu, znajdowała się portiernia. Dalej usytuowane były drzwi prowadzące do sali gimnastycznej. Z lewej zaś strony znajdowała się stołówka.

Za stołówką korytarz w którym kolejne drzwi to sekretariat, następnie gabinet dyrektora szkoły, oraz dalej biura administracji szkolnej. W końcu korytarza, gabinety: lekarski oraz stomatologiczny.

Na pierwszym piętrze na początku korytarza z prawej strony,

znajduje się pokój nauczycielski. Dalej na końcu korytarza,

jest duże wejście z drzwiami dwuskrzydłowymi, prowadzącymi do pięknej dużej auli, której podłoga lśni słomkowego koloru parkietem. Resztę przestrzeni pierwszego i drugiego piętra zajmują klasy. Na trzecim piętrze znajdują się pracownie, geograficzna, chemiczna i przyrodnicza. W tej ostatniej największe zainteresowanie budzą dwa wielkie akwariumy z dużą ilością różnorodnych egzotycznych rybek. Adrian jest z tego powodu bardzo dumny, że chodzi do tak pięknej szkoły. Tu poznał nowe koleżanki i kolegów. Liceum zmieniło go, stał się teraz pilniejszym uczniem. Ani się obejrzał jak minął rok i znalazł się w II-giej klasie liceum ogólnokształcącego. Nie mniej nadal czuł się tu nieco odosobniony, niektóre uczennice i uczniowie pochodzili z tak zwanych dobrych domów. Stanowili oni swoistą niemalże hermetyczną elitę, skrupulatnie dbającą o swoją odrębność, nie integrującą się resztą klasy.

Bywały takie sytuacje, gdy ktoś z poza elity, próbował włączyć się, do grona rozmawiających uczniów należących do elity. Był wtedy przez nich ostentacyjnie ignorowany, lub wprost ośmieszany. W tej rzeczywistości, klasa była trwale podzielona, na dwa obozy. Uczniowie należący do elity, dominowali na lekcjach, byli wyraźnie gloryfikowani przez nauczycieli. Brało się to z tond, że ich rodzice to często ludzie na tak zwanych stanowiskach, byli w szkole znani. Krzyś niestety do elity uczniów nie należał. Nie próbował wzorem innych uczniów, narzucać swoje towarzystwo komukolwiek. Była jednak dziedzina, w której mógł zaimponować kolegom z klasy. Tą dziedziną była gimnastyka. Adrian z wątłego cherlawego dziecka, w szkole podstawowej, wyrastał na muskularnego, atletycznie zbudowanego przystojnego młodzieńca. Posiadał zatem predyspozycje, do uprawiania kultury fizycznej. Był w tej dziedzinie najlepszy, cała klasa podziwiała w jego wykonaniu skoki, oraz ćwiczenia na koniu z łękami. Gdy Nauczyciel z WF wprowadzał nowe ćwiczenie, to jemu polecał by je dla przykładu zademonstrował. Adrian nigdy nie popisywał się, zawsze cechowała go skromność i wrodzona nieśmiałość, zwłaszcza do dziewczyn. Nie miał natury agresywnej, gdy zaistniał jakiś konflikt, wolał ustąpić.

Jednak taka postawa nie znajdowała aprobaty wśród rówieśników. Takie zachowanie odbierane było jako oznaka tchórzostwa. Jego atletyczna postura zniechęcała ewentualnych śmiałków, chcących sprawdzić czy faktycznie był tchórzem. Drugi rok szkolny minął Jak oka mgnienie, i już wakacje.

Po wakacjach, III-cia klasa gimnazjum. początek roku szkolnego. Zbliżał się termin mającej się odbyć uroczystej akademii, trwały gorączkowe przygotowania. Uczniowie którzy mieli wystąpić na akademii, ćwiczyli, swoje wystąpienia na lekcjach, pod okiem Pani od języka polskiego. Największe jednak zainteresowanie wzbudzała w uczestnikach, mająca się odbyć w ramach części artystycznej, zabawa taneczna z udziałem zespołu muzycznego. Adrian z umiarkowanym entuzjazmem wybierał się na akademię, podobnie na zabawę. W klasie nie upatrzył sobie żadnej faworytki, która by mu się specjalnie podobała. Owszem było kilka ładniejszych dziewczyn, ale zachowywały się jak arystokratki, żadna nie dała mu odczuć odrobiny sympatii. Nie to co w szkole powszechnej. Dlatego z czasem, przestał zwracać na nie uwagę.

Natomiast coraz bardziej utrwalała się jego przyjaźń, z Wojtkiem Masnym, kolegą z którym wspólnie zajmowali ławkę. Wojtek był szczupły nieco wyższy, krótko ostrzyżony blondyn. W nauce się nie wyróżniał, skory do dowcipów, lojalny dobry kolega. Od razu się polubili, może głównie dlatego, że Adrian był z natury bardziej zrównoważony, Wojtek zaś ciągle uśmiechnięty, towarzyski i koleżeński.

W nauce obaj reprezentowali podobny średni poziom,.Często wzajemnie udostępniali sobie prace domowe, ale nie było to proste ściąganie. Dzisiaj obaj udają się na akademię, oraz zabawę. Adrian wystroił się w szare jasne spodnie i ciemną granatowo szarą marynarkę, Wojtek był w swetrze. Zajęli miejsca w szkolnej auli. Dyskretnie przyglądali się uczniom, siedzącym wokół nich, Kilka rzędów przed nimi dostrzegli, koleżanki arystokratki z ich klasy, w towarzystwie elitarnych kolegów. I tutaj trzymali się razem. Rozmawiali śmiejąc się często. Rząd przed nimi zajmowali koleżanki i koledzy, którzy tak jak oni nie należeli do elity klasowej., Na scenę wyszedł Pan Dyrektor szkoły, oznajmiając otwarcie akademii. W słowie wstępnym, nawiązał do bogatej tradycji szkoły. Zwrócił uwagę na stale zwiększającą się liczbą uczniów. Mówił o sukcesach nauczania, tu wymieniał udział wychowanków szkoły w prestiżowych olimpiadach, matematycznych i innych W dalszej części słowa wstępnego, mówił o przyszłych zamierzeniach. I tu wspomniał o wprowadzeniu w nowym roku szkolnym, lekcji śpiewu i utworzenia dziewczęco — chłopięcego chóru. W słowie końcowym życzył pedagogom i uczniom szkoły, dalszych sukcesów. Następnie zabrała głos w imieniu grona pedagogicznego, polonistka Pani Roma Jastrzembska. W swoim słowie, dziękowała Panu Dyrektorowi. W dalszej części swojego wystąpienia, wyraziła słowa uznania za owocną pracę wychowawczą dla kadry nauczycielskiej szkoły. Następnie życzyła, dobrych wyników nauczania wychowankom szkoły. Jako ostatni zabrał głos przedstawiciel młodzieży uczącej się, Jerzy Sikora.Rozdział IV

Hufiec

W drugiej połowie czerwca we wtorek Adrian z Wojtkiem Masnym, udają się do pałacyku siedziby ZMS na zbiórkę. W sprawie wyjazdu, na organizowaną przez ZMS akcję

„sianokosy” w ramach pomocy miasto wsi. W dużej sali

którą wypełniała młodzież szkolna, sekretarz ZMS dzielnicy

omawiał szczegóły dotyczące pracy w PGR.( Państwowym

Gospodarstwie Rolnym) Podany został dokładny termin spotkania na dworcu kolejowym poszczególnych grup. Wyjeżdżali do PGR we wsi Janów w województwie koszalińskim. Na zakończenie spotkania- zbiórki odśpiewano hymn — międzynarodówkę. W dniu wyjazdu, cała grupa odmeldowała się na dworcu kolejowym, z bagażem butelek wina tzw. „patykiem pisane „.Późnym popołudniem wsiedli do pociągu. W grupie Adriana oprócz Wojtka Masnego. znajdowali się jeszcze koledzy z klasy: Jurek Sikora, Mietek Rogalewski. Z poza naszej szkoły koledzy Zdzicho Karolczyk i Janusz Skibiński oraz jedna koleżanka Staśka, ładna dziewczyna. Gdy pociąg ruszył, Janusz puścił w obieg pierwszą butelkę wina, nie odmawiała również Staśka, piła dość chętnie. Po którejś butelce humory dopisywały, rozlegały się coraz głośniejsze ryko-śpiewy. Wreszcie znużeni, gdzie kto mógł przytulił się i spał. Obudzili się rano -taka cisza, pociąg stał na stacji w Bobolicach. Tu czekały dwie furmanki przysłane z PGR-u na których wszyscy się jakoś pomieścili. Woźnica wziął Staśkę koło siebie. Jechaliśmy do pewnego miejsca szosą, potem furmanki zjechały na wyboisty dukt, woźnicy podcięli konie. Furmanki, czyli zwykłe drabiniaste wozy raptownie dość wysoko podskakiwały na wyboistym dukcie. Chłopcy musieli mocno się trzymać szczebli bocznych drabin osłonowych, by nie powypadać z wozu, gdyż podskakiwali co chwilę na metr w górę. Mimo, że ta szaleńcza jazda była niebezpieczna, to śmieli się jeden z drugiego nawzajem. Wreszcie dojechali na miejsce. Powitał ich rubaszny, chyba niezbyt trzeźwy kierownik PGR-u słowami:

— Woloł bym jednygo robotnika ze wsi niż wos cołom

brygade,

Potem było już lepiej, kierownik ogólnie wyjaśnił co będziemy robić i ile zarabiać, co równało się mniej- więcej informacji, że będziemy pracować za darmo. Zakwaterowano nas wszystkich w jednej izbie, spaliśmy jeden koło drugiego na podłodze.

Drugi dzień rano

Do spania na kocu ułożonym na podłodze trzeba będzie się przyzwyczaić. Mycie w obskurnym pomieszczeniu zwanym umywalką, którego jedynym wyposażeniem były cztery krany

z podłużną rynną, Na ścianie wisiało kawałek czegoś, co zapewne było kiedyś lustrem, że o sraczu już nie ma co wspominać Po przemyciu twarzy zimną wodą — śniadanie. Chleb, smalec, po dwa nieduże kawałki kiełbasy i twaróg.

Do popicia kawa z mlekiem ( były własne krowy )

Po śniadaniu furą porozwożono chłopców na pola w celu zgrabiania siana. Zostaliśmy rozstawieni w takich odległościach, że jeden drugiego nie widział. Adrian zgrabiał trawę co chwila spoglądając na słońce. W oddali widać było srebrzącą się taflę powierzchni jeziora. Już chyba zbliża się południe- myślał. Zjawił się brygadzista, objeżdżał pola na koniu.

— Która godzina- panie brygadzisto?

— Dziesiąta rano.

— No nie, a do której pracujemy?

— Do osiemnastej.

W południe zajechała fura a na niej byli już chłopcy Masny Karolczyk, Sikora i Rogalewski — Karolczyk zawołał:

— Wsiadaj, jedziemy na obiad.

Adriana nie trzeba było dwa razy prosić. Wsiadł na furę i „kawalerską” jazdą dotarli do bazy.

Obiadek

Nalewająca zupę kobieta wyglądem nie przysparzała apetytu.

Brudny fartuch nosił ślady pobytu w oborze. Nie dało się określić jaką jedliśmy zupę. Drugie danie stanowiły kluski polane czymś w rodzaju gulaszu. Po obiedzie krótki odpoczynek i z powrotem na pole. Ale już nie tak daleko, tylko wszyscy razem ładowali siano na przyczepy traktorowe. Szybko okazało się, że ładowanie siana nie było takie łatwe jak wyglądało gdy brygadzista demonstrował załadunek. Otóż „gable”, tak tu nazywano grabie do siana, posiadały tylko dwie ostre końcówki. Lekko się je wbijało w stertę, natomiast podnieść było bardzo trudno, gdyż usiłując stertę podnieść, gable wyrywały się z siana nic nie unosząc. Trzeba było wielu prób, zaczym udawało się nabrać siana.

W czasie kiedy chłopcy próbowali załadować przyczepę traktorową sianem, traktorzysta Władek, nieopodal spał a traktor cały czas pracował. A to dlatego, że ówczesny traktor gdyby zgasł, bardzo trudno byłoby go z powrotem uruchomić. Po załadowaniu przyczepy traktorzysta oświadczył żeby tutaj jeszcze pograbili i pieszo wrócili na kolację, bo on już tu nie wróci. Gdy traktorzysta odjechał, chłopcy niewiele myśląc, chyłkiem pobiegli z pola nad jezioro. Jakże fantastyczna była kąpiel we wspaniałej wodzie po całym dniu przebywania na polu w słońcu. Powrót do bazy. Kolacja — identyczna jak śniadanie i tylko zamiast kawy z mlekiem — czarna kawa. Drugi dzień podobny do pierwszego.

Środa

Na trzeci dzień od rana padało. Po śniadaniu brygadzista zarządził pracę w stodole. Zostaliśmy tam zebrani wszyscy, nawet Staśka. Adrian nie miał wiedzy gdzie ona pracuje, gdzie jest zakwaterowana, chyba gdzieś z kobietami pracującymi w PGR-ze. W stodole oczywiście w tym tłoku nie było możliwości by cokolwiek robić. Chłopcy wynaleźli sobie zabawę. Otóż w podłodze znajdował się otwierany właz. Po otworzeniu go okazało się, że pod spodem są krowy. Natomiast równo pod włazem stał ogromnych rozmiarów byk.

Traf chciał iż Adrian miał na sobie czerwoną koszulkę. Chłopcy wymogli na nim by ją zdjął, po czym Mietek, trep wziął ją i przez otwór włazu zaczął machać tą koszulką bykowi po nosem. Ale o dziwo byk stał i w ogóle nie reagował. Miecio znudzony zabawą oddał mu koszulkę. W południe schodziliśmy na obiad. Aby wyjść na zewnątrz trzeba było przejść koło zagrody byka. Ten gdy przechodziliśmy koło niego nagle zarżał, następnie zerwał łańcuch, którego koniec miał w nozdrzach i zakrwawiony ruszył na nas taranując zagrodę. Wpadliśmy w panikę. Nie wiadomo było gdzie wiać, więc na płot. Miecio trep rozerwał całe gacie. Adrian zgubił sandałek. Będąc już na szosie, wiali na oślep, gdzie kto mógł. Aż zdyszani wpadli do zagrody bazy i tu stwierdzili, że nikt ich nie goni. Okazało się, że byk wybiegł za nimi, ale nim się wydostał z obory po staranowaniu ogrodzenia, chłopcy już znajdowali się na płocie. Gdy byk wybiegł z obory oni już uciekali szosą.

Robotnicy stajenni wgonili byka z powrotem do zagrody. Ale już w czasie obiadu Adrian z kolegami dowcipkowali z całej tej hecy z bykiem. którego na pewno będą omijać szerokim łukiem. Ponieważ pogoda deszczowa utrzymywała się nadal w dniu dzisiejszym na pole nie wychodzili.

Czwartek

Rano nie jest słonecznie, ale jest ciepło i nie pada. Po śniadaniu

Adrian razem ze Zdziśkiem Karolczykiem, Mieciem Rogalewskim, Jurkiem Sikorą i innymi wsiedli na przyczepę traktora. Jednak za czym ruszyli odbyły się długotrwałe zabiegi

w celu uruchomienia silnika. Między innymi tak zwany garnek znajdujący się z przodu, trzeba było nagrzewać, polewając go gorącą wodą. Wreszcie po prawie półgodzinnych działaniach traktorzyście Władkowi udało się uruchomić traktor. Więc z impetem i bojową pieśnią śpiewaną chórem, ruszyliśmy na pole, na którym jak zwykle spał Władek traktorzysta. My ładowaliśmy siano, tylko Zdzicho dostał nową robotę. Jeździł ciągnionym przez konia urządzeniem, którym zgarniał z pola siano i formował je w podłużne kupki. Kupki te były potem ręcznie zgarniane na duże sterty.

Janusz Skibiński nie chodził na pole. W jakiś sposób przy pomocy butelki wódki dogadał się z krawcem i został delegowany do pracy jako pomocnik krawca.

Widywany był ze Staśką z którą chodził na spacery. A na polu Miecio Trep wsiadł na miejsce traktorzysty i udawał, że prowadzi traktor. Dotykając w sposób przypadkowy gałek w pulpicie traktora nieopacznie spowodował, że silnik zgasł. Władek traktorzysta obudził się i zdenerwowany, niezbyt uprzejmie zapytał:

— Który to „kurwa „gnój zgasił traktor?

.Oczywiście Miecio się nie przyznał a nikt z nas go nie wydał,

— Następnie Władek zdjął usmolony kombinezon, ale był tak na ciele brudny, że wydawało się że on dalej w nim jest. Rozpoczął mozolne zabiegi w celu uruchomienia silnika. Chcieliśmy mu w tych zabiegach pomagać, ale nas odgonił. Chyba zauważył, że każdy z nas tłumił śmiech, patrząc na tego brudasa. Wreszcie po godzinie udało się traktor uruchomić. Adrian, Miecio i Jurek

wgramolili się na stertę i pojechaliśmy do stodoły rozładować siano. Przy okazji udaliśmy się na obiad. Zbliżając się do stołówki usłyszeliśmy jakąś awanturę. Okazało się, że to

kucharka trzymając w ręku jakiegoś mokrego kapcia głośno wykrzykuje:

— Co za skurwysyn wrzucił kapcia do kotła z gotującą się zupą? — Gdybym go dorwała, urwała bym mu jaja.

Któryś z jedzących obiad meliorantów zestrofował kucharkę niezbyt kulturalną uwagą:

— — Zamknij ździro mordę.

Mimo, że w zaistniałej sytuacji, musieliśmy się obejść tylko drugim daniem, to śmiechu było co nie miara. Braku zupy, której smak każdy znał, nikt nie żałował. Więc obiad przebiegał w atmosferze ogólnej wesołości.

Na polach były prowadzone prace melioracyjne przez zespól około czterdziesto-osobowy, składający się z samych silnych mężczyzn. Praca ich polegała na wycinaniu na bokach pozarastanych rowów melioracyjnych, kwadratów o wymiarach metr x metr Potem przy pomocy specjalnych bosaków, trzeba było taki kwadrat ziemi z wierzchnią warstwą darni wyciągnąć. z pozarastanych rów melioracyjnych. Wymagało to sporej siły. I tak biegł dzień za dniem, aż nastąpiła sobota. Pracowaliśmy w polu krócej, więc spokojnie po pracy poszliśmy całą grupa nad jezioro. Kąpiel, słońce, plaża spowodowały, że wracaliśmy do bazy w doskonałych nastrojach. Gdy zbliżaliśmy się, z bramy, wyszedł Janusz Skibiński i biegiem zbliżał się do nas. Zdyszany zatrzymał się koło nas, chwilę uspokajał się:

— Chłopaki nie chodźcie do domu, Pijany traktorzysta Władek, z takim drągiem w ręku czeka na was, grozi że was pozabija. Stanęliśmy jak wryci, ale decyzja musiała być krótka. Nie wracamy. Nie można ryzykować z pijanym wariatem. Jedziemy do domu. Tak jak stali, Adrian, Zdzicho Karolczyk,

Adaś Wilski podziękowali Januszowi za doniesione ostrzeżenie, I udali się w kierunku szosy, by złapać jakąś okazję do Szczecinka. Udało im się dość szybko zatrzymać wojskowy samochód ciężarowy. Młody żołnierz — kierowca zgodził się za srebrną papierośnicę ofiarowaną przez Zdzicha podwieźć ich do Szczecinka.

Tam jednak na stacji kolejowej dowiedzieli się, że nie mając pieniędzy, PKP nie ma możliwości dania im biletów kredytowych. na przejazd. Wyszli ze stacji, zapadła noc. Szli w niewiadomym kierunku.Przypadkowo trafili na przystań przy jeziorze, weszli do zadaszonej wiaty. Stały tam wewnątrz przycumowane łodzie, każda przykryta brezentowym rodzajem pokrowca. Nie namyślali się długo. Zdzicho pierwszy wsunął się pod pokrowiec, po chwili Adrian i Adaś poszli w jego ślady. Zmęczeni szybko zasnęli. Chlup. Adriana obudził odgłos, spojrzał a koło niego tuż koło wiaty kołysał się spławik wędki,

które stojący na brzegu wędkarz zarzucał. Obudzili się wszyscy. Wstali przecierając oczy. Promienie słoneczne wpadały do środka. Przemyli twarze wodą w jeziorze. Następnie wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę szosy do miasteczka Bobolice a stamtąd blisko do PGR Janów. Weszli do napotkanego po drodze baru mlecznego Zamówili zupę mleczną i bułki na drogę. Siedząc w barze uradzili, że w tej sytuacji najlepiej będzie jak wrócą do PGR-u. Dzisiaj jest niedziela więc jutro wypłata, wezmą pieniądze i pojadą do domu, a traktorzysta Władek na pewno już wytrzeźwiał.

Wyszli więc z baru i skierowali się do szosy prowadzącej do Bobolic, a stamtąd już krok do PGR Janów. Słońce przypiekało coraz intensywniej. Według słupków przy drodze przeszli około cztery kilometry, nic nie jechało. Coraz bardziej dawało się we znaki zmęczenie Przy siódmym kilometrze Adaś zasygnalizował, panowie coś jedzie. Rzeczywiście daleko na horyzoncie coś się pojawiło. Czekali z rosnącym napięciem. Gdy znalazł się koło nich okazało się, że to traktor z przyczepą na której załadowano jakieś meble, siedzieli też jacyś ludzie. Na ich sygnały by się zatrzymał kierowca nie zareagował, ale wskazał ręką, że mogą wskoczyć na przyczepę. Krzyś z Zdzichem zgrabnie wskoczyli, niestety Adaś nie zdołał wdrapać się na wysoką dla niego burtę przyczepy. Po chwili jednak kierowca zatrzymał się i Adaś uradowany do nas dołączył. Dojechaliśmy do wsi Wierzchowo Nowe. Tu traktor kończył bieg. Wysiedliśmy i szliśmy bez celu. Zdzich zobaczył plakat ogłaszający zabawę we wsi, poszliśmy tam. Oczom naszym ukazała się duża sala, w wejściu też był taki sam plakat. Koło plakatu stał dość inteligentnie wyglądający młodzieniec. Zdzich postanowił do niego zagadać:

— Kolego, nie orientujesz się, co to za zabawa?

— Lokalna wiejska zabawa.

— Wszyscy mogą wejść, czy tylko swoi?

— Myślę że wszyscy.

Mieszkasz tu, co porabiasz?

— Chodzę do szkoły muzycznej w Koszalinie i tam mieszkam.

Tak. słuchaj, nie wiesz gdzie moglibyśmy dzisiaj przenocować?

Możecie zatrzymać się u mnie, mam wolny pokój!

Nie wiem jak ci dziękować. Niebo nam chyba ciebie zesłało, ale poznajmy się: Zdzisław Karolczyk, Adrian Bais oraz Adaś Wilski.

— -Leszek Grzybowski — Słuchajcie, jak chcecie iść na zabawę, to jest za kilka godzin. Teraz chodźcie do mnie. Napijecie się herbaty, odpoczniecie i o osiemnastej przyjdziemy.

— Super jasne idziemy.

Poszli z nowym przyjacielem do jego domu. Leszek mieszkał

z rodzicami. Dom był duży. Leszek zajmował odrębną część domu i miał wolny pokój. Wypili herbatę i poczęstowali się kanapkami, które przygotowała i podała mama Leszka. Przed godziną osiemnastą zjawili się w sali klubowej na zabawie. Właśnie orkiestra składająca się z czterech muzykantów zaczynała grać pierwszy utwór. Przyszli we trzech Leszek Zdzicho i Adrian. Adaś został w domu. Stanęli pod ścianą i zaczęli się rozglądać.

Adrian dojrzał kilka ładnych dziewczyn, planował z którą kolejno zatańczy. Wyróżniali się, mieli modne koszule z rypsu\

w kwiaty Nikt tu takich nie miał. Odezwały się akordy popularnej melodii, Adrian poprosił jedną z najładniejszych dziewczyn. Uśmiechnęła się i chętnie zbliżyła się do niego.

Przytulił ją delikatnie i zagadnął:

— -Jesteś z stąd?, piękna miejscowość.

— Tak pochodzę z stąd, ale mieszkam w Koszalinie, tam się uczę. A ty z kąt pochodzisz?

W tej chwili przestali grać.

— Zatańczysz jeszcze ze mną?

— O tak chętnie — odparła odchodząc.

Adrian i Zdzicho wyróżniali się wśród młodzieży wiejskiej, ubiorem umiejętnością tańca Ale o ile dziewczynom mogli

może imponować, to nie uchodziło to uwadze miejscowym

kawalerom. W pewnym momencie na sali zgasło światło,

być może to tutaj jest normalką. Po jakimś kwadransie światło

na sali się zapaliło. Do stojących cały czas w tym samym

miejscu Adriana ze Zdzichem podszedł miejscowy chłopak i

ni mniej ni więcej, oświadczył:

— w czasie gdy nie było na Sali światła zostałem uderzony,

mam podejrzenia że to zrobił któryś z was? Będzie gorzej jak się nie przyznacie!

Mówiąc to wyraźnie patrzył na Zdzicha. Więc Zdzich się odezwał:

— Słuchaj kolego, przecież w ogóle się nie znamy, jaki mielibyśmy powód cię uderzać?

Chłopak nic się nie odezwał, odwrócił się i odszedł do grona

swoich kolegów. Widocznie składał relację z rozmowy z nami, gdyż co chwilę odwracali głowy, i patrzyli w naszą stronę. Zaczeli grać, odechciało im się tańczyć. Sytuacja z każdą chwilą stawała się groźniejsza. Miejscowych była spora grupa, spoglądali w naszą stronę, coraz bardziej złowrogo, w ewentualnej walce z nimi nie mieliśmy żadnych szans. Nie było też możliwości ucieczki, z sali było tylko jedno wyjście, przy

którym właśnie skupiali się miejscowi chłopcy. Pomysł żeby próbować prosić o pomoc orkiestrę odrzucili, nie znajdowałi żadnego sposobu wyjścia z tej pułapki.

Wtem jakieś zamieszanie przy drzwiach, na salę wchodzi duża grupa, Z nieukrywaną radością witają się z kolegami z PGR-u jest też Janusz Skibiński. Już nic im nie groziło. Miejscowi teraz mogli czuć obawy. Chłopak który im groził podszedł do nich i podał rękę na zgodę. Wyszli z zabawy udali się do domu Leszka, obudzili Adama, razem wrócili na zabawę, następnie nad ranem z kolegami wrócili do PGR-u. Dzisiaj dzień wypłaty. Chłopcy pobrali pieniądze, — podziękowali za pracę. Janusz Skibiński nie wracał z nami, wyraził chęć zostania.

PGR-rze. Prawdopodobnie, on nie chciał się do tego przyznać, ubiegał się o względy Stasi. Która być może aż taką nie była. W każdym bądź razie na pierwszy rzut oka wyglądała, oraz tak się zachowywała, jakby sugerowała że swoich wdzięków nie odmawia. Szczególnie jeżeli ktoś stawiał.

Zadawała się z szemranym towarzystwem. Adrian ją z widzenia znał, bo chyba była żoną lub partnerką jego rówieśnika z sąsiectwa. Teraz prowadza się po polach z Jasiem Skibińskim. Adrian z Jasiem był W jednej klasie nawet kolegowali się, ale specjalnie się nie lubili. Konkurowali o koleżeńskie względy Zdzicha Karolczyka który również był w tej klasie i jeszcze w tej grupie był kolega Hieronim o pseudonimie „Armstrong „Mimo że Jasio mieszkał ze Zdzisiem na jednej ulicy, niemalże po sąsiedzku. To rywalizację raczej przegrywał.

Pożegnali się z Jasiem i udali się na dworzec kolejowy, pociąg do łodzi był po południu.

Adrian zakończył Pracę dla kraju. Teraz wybiera się jeszcze na obóz wędrowny. w Karkonosze. -Około drugiej połowy lipca, po powrocie z PGR wyjeżdża na obóz wędrowny w Karkonosze na dwa tygodnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: