- promocja
Ignacy Paderewski - ulubieniec kobiet - ebook
Ignacy Paderewski - ulubieniec kobiet - ebook
Ignacy Jan Paderewski był nie tylko wybitnym pianistą, ale także politykiem i społecznikiem, a przede wszystkim – wielkim patriotą. Choć Paderewski miał wyjątkową łatwość zdobywania sympatii innych, swoją oszałamiającą karierę zawdzięczał w głównej mierze… kobietom. To one, jego muzy, żony i kochanki praktycznie go stworzyły, czyniąc z niego gwiazdę międzynarodowego formatu. A kobiet było w jego życiu wiele, bowiem ten niewysoki mężczyzna z burzą rudych włosów na głowie, jak przysłowiowy magnes przyciągał przedstawicielki płci pięknej i to nie tylko te urodziwe, lecz także te wpływowe, ale przede wszystkim obdarzone niebanalną osobowością. Dla niego zdradzały i porzucały mężów, wykorzystywały znajomości, by ułatwić mu karierę.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15145-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazwisko Ignacego Jana Paderewskiego figuruje w każdej encyklopedii, a jego postać i działalność przypominana jest corocznie z okazji rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, czyli 11 listopada. Wszyscy wiedzą, że był to wybitny pianista, kompozytor, społecznik, polityk, a przede wszystkim – wielki patriota. Jednakże niewielu zdaje sobie sprawę, że Paderewski swą oszałamiającą karierę zawdzięcza tylko i wyłącznie… kobietom. „Jeżeli nie będzie się miał na baczności, to go kobiety zgubią” – pisał jego ojciec, zaniepokojony plotkami o poczynaniach Ignacego w salonach Paryża. Ale pan Jan Paderewski się mylił, kobiety nie tylko nie zgubiły jego syna, ale wręcz utorowały mu drogę do światowej kariery.
To one, jego muzy, żony i kochanki, praktycznie stworzyły Paderewskiego, czyniąc z niego gwiazdę międzynarodowego formatu. A kobiet w jego życiu było wiele, bowiem ten niewysoki mężczyzna z burzą rudych włosów na głowie, jak przysłowiowy magnes przyciągał przedstawicielki płci pięknej, i to nie tylko te urodziwe, także te wpływowe, ale przede wszystkim obdarzone niebanalną osobowością. Dla niego zdradzały i porzucały mężów, wykorzystywały znajomości, by ułatwić mu karierę. Na koncertach egzaltowane panny i szacowne damy dosłownie szalały, gdy tylko pojawił się na scenie, niczym współczesne nastolatki na widok idola muzyki pop. Głównie im zawdzięczał też sukces swego pierwszego tournée po Stanach Zjednoczonych, po którym na tamtejszym rynku pojawiły się perfumy i wina Paderewskiego oraz różne gadżety sygnowane jego imieniem, a sam pianista stał się prawdziwym celebrytą owych czasów.
Dzięki kobietom Paderewski w ogóle zaczął koncertować. Pamiętajmy, że stosunkowo późno rozpoczął naukę gry na fortepianie w klasie koncertowej i bez owej protekcji nie miałby szansy zaistnieć na estradach światowych. Poza tym, po śmierci swej pierwszej żony, Antoniny Korsakówny, cierpiał na depresję spotęgowaną przez chorobę swego jedynego syna. Gdyby nie zauroczenie Heleny Modrzejewskiej, cieszącej się już sławą wielkiej aktorki, prawdopodobnie skończyłby jako zwykły nauczyciel gry na pianinie. Na szczęście artystka oczarowana intrygującym młodym muzykiem umożliwiła mu wspólne koncerty. To dzięki niej mógł wyjechać na studia do Wiednia, do Teodora Leszetyckiego, gdzie poznał kolejną kobietę, żonę swego profesora, której miłości zawdzięczał… katedrę w Strasburgu.
Już jako uznany pianista odnoszący sukcesy rozkochiwał w sobie damy z ówczesnej śmietanki towarzyskiej wielu krajów, hrabiny i księżne, którym dedykował swoje kolejne utwory. Wzbudził też zachwyt samej królowej Wiktorii, przed którą miał zaszczyt koncertować. Jednak w kraju czekała na niego „ta jedyna”, kobieta, która postanowiła przeczekać kolejne miłosne zawirowania w życiu Paderewskiego i w końcu stanąć z nim na ślubnym kobiercu. Ową kobietą była Helena Górska. Sytuację komplikował fakt, że była żoną jego przyjaciela, Władysława Górskiego. Helena czekała na ukochanego aż siedemnaście lat, ale w końcu dopięła swego. To właśnie ona była u jego boku, kiedy z woli Józefa Piłsudskiego w styczniu 1919 roku stanął na czele rządu odrodzonej Rzeczypospolitej. Jako pani premierowa, Helena swoim bezprecedensowym i kontrowersyjnym zachowaniem stała się obiektem niewybrednych żartów i komentarzy.
Małżeństwo z panią Górską nie wyleczyło Paderewskiego ze skłonności do romansowania. Choć zazdrość jego żony stanowiła poważną przeszkodę, wciąż pisał pełne erotyzmu listy do swoich kolejnych muz, oczywiście korzystając z pośrednictwa swojego sekretarza. W końcu jednak się ustatkował i przeobraził w wiernego męża. Należy zwrócić uwagę, że Paderewski nie był uwodzicielem w typie donżuana, był raczej trochę nietypowym casanową, podobnie bowiem jak pierwowzór był prawdziwym koneserem płci pięknej, szczerze oczarowanym kobiecością samą w sobie, ale dodatkowo wzbudzał u kobiet silny instynkt opiekuńczy. A ponieważ był dżentelmenem, łaskawie pozwalał opiekować się sobą.
Poznajmy więc kobiety Paderewskiego, jego żony, muzy i kochanki, z którymi przyszło mu dzielić życie i które marzyły tylko o jednym – by roztoczyć nad muzykiem swoją opiekę.
Przypisy
1 Za: A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Jan Paderewski w latach 1860–1902, s. 189.Rodzinne gniazdo
Paderewscy to ród wywodzący się z niewielkiej wioski Paderewo na Podlasiu, która później zmieniła nazwę na Paderew. Początkowo różne gałęzie rodu używały różnych nazwisk: Padarewscy, Padarzerwscy czy Podarewscy, ale ostatecznie cała rodzina przyjęła nazwisko Paderewscy. Niezależnie od pisowni wszyscy pieczętowali się herbem Jelita nadanym, zgodnie z rodzinnym podaniem, przez samego Władysława Łokietka.
Według Jana Długosza, nadanie owego herbu odbyło się w bardzo dramatycznych okolicznościach, kiedy Władysław Łokietek objeżdżał pole bitwy pod Płowcami, po potyczce z Krzyżakami „ celem zebrania ciał swych poległych i obejrzenia klęski wrogów, niemiłej nawet dla nieprzyjaciół. Kiedy zbiera się tam i rozpoznaje trupy swoich, którzy polegli, napotyka też jednego ze swoich rycerzy, Floriana z przydomkiem Szary, który potykając się w czasie walki niezwykle dzielnie, miał ciało pokłute wieloma włóczniami. Leżał żywy między poległymi i zmarłymi, z otwartym wskutek rany brzuchem i w obydwu rękach trzymał własne jelita i wnętrzności. przyjrzał mu się baczniej i wyraziwszy mu serdeczne współczucie, zwrócił się do otaczających go rycerzy i powiada: »Jak ciężko cierpi ten nasz rycerz, którego tu oglądamy«. Wtedy tamten, westchnąwszy, powiada jego ludzi czterdziestu tylko i kilku na placu legło, a nazajutrz objeżdżał pobojowisko, między trupami polskimi napadł na jednego swego rycerza Floriana Szaryusza (Floriana Szarego), który mężnie w tej batalii potykając się, wielu ranami zwątlony, jelita swe własną ręką w wnętrzności tłoczył. Ujrzawszy to, król z politowaniem rzekł do swoich: »O, jaką ten zacny żołnierz ponosi mękę«. Wtedy tamten, westchnąwszy, odpowiada: »Dotkliwsze to cierpienie, jeżeli ktoś musi znosić mieszkającego z nim w tej samej wsi przykrego sąsiada, czego ja doświadczyłem«. Wtedy król rzecze: »Bądź całkowicie spokojny. Jeżeli wyleczysz się z tej rany, wiedz, że dzięki mej hojności pozbędziesz się towarzystwa przykrego sąsiada«. Zabrano go i całkowicie wyleczono”.
Łokietek, pomny danego słowa, nie tylko uwolnił rycerza od „przykrego sąsiada”, ale nadał mu herb „Jelita”. Współcześni historycy powyższą historię kładą między bajki, bo choć wspomniany herb rzeczywiście jest jednym z najstarszych polskich herbów, ale pojawił się dopiero w drugiej połowie XIV stulecia, podczas gdy bitwa pod Płowcami rozegrała się 27 września 1331 roku, a więc w pierwszej połowie XIV wieku. Obok Paderewskich herbem Jelita pieczętowali się m.in. Zamoyscy oraz Żeromscy.
Pierwszymi znanymi przedstawicielami zacnego rodu Paderewskich byli: Adam Padarewski z Paderewa, posiadacz dwóch i pół włók ziemi, oraz Piotr Podarewski, pan na półtorej włóki w Tchórznicy. Obaj żyli w XVI wieku. Wnuk ostatniego z wymienionych, Krzysztof Podarewski, piastował urząd podwojewodziego drohickiego w 1607 roku. Pozostali członkowie rodu posłowali z ziem drohickiej i mielnickiej na sejmy elekcyjne, nabywali też ziemie w okolicy rodzinnego gniazda Paderewa, które ostatecznie w XIX wieku przeszło w ręce Stanisława Rzewuskiego. Pradziad bohatera naszej opowieści, Jan Paderewski, pod koniec XVIII wieku posiadał majątek Didkowicze, ale jego syn i dziadek kompozytora po mieczu, Józefat, był już tylko dzierżawcą, a nie właścicielem majątku ziemskiego. Ojciec Ignacego, Jan, pracował jako administrator majątku Dionizego Iwanowskiego, przedstawiciela zamożnej, szlacheckiej rodziny. Żona Dionizego zaangażowała się w działalność patriotyczną, za co zesłano ją do Kurska, dokąd podążył również jej mąż z córkami. Kiedy władze carskie zezwoliły jej na opuszczenie tego miasta, cała rodzina wyjechała do Francji, przekazując rodzinny majątek Kuryłówkę, w powicie lityńskim na Podolu, pod zarząd Jana Paderewskiego.
Najprawdopodobniej pod koniec lat pięćdziesiątych XIX stulecia Jan ożenił się z Polikseną Nowicką, panną wywodzącą się z podobnego co Paderewski środowiska. Jej ojciec był profesorem prawa na Uniwersytecie Wileńskim, a jako młody człowiek był członkiem stowarzyszenia filomatów i przyjaźnił się z samym Adamem Mickiewiczem. Jako jeden z nielicznych filomatów uniknął zarówno prześladowań, jak i procesu, ale po powstaniu listopadowym został wraz z brzemienną żoną wtrącony do więzienia, a później zesłany do Kaługi, gdzie urodziła się jego córka Poliksena, przyszła pani Paderewska.
Młodzi małżonkowie, jako się rzekło, zamieszkali w Kuryłówce, gdzie Jan administrował powierzonym mu majątkiem. Nie zajęli jednak okazałego, neoklasycznego dworu Iwanowskich, ale ulokowali się w znacznie skromniejszym dworku, drewnianym i jednopiętrowym, znajdującym się na skraju wioski Kuryłówka. Najbliższym ośrodkiem miejskim był Żytomierz, jedno z najstarszych i największych miast na Podolu, które jednak czasy świetności miało dawno za sobą, a w drugiej połowie XIX wieku było bardzo zaniedbane i dosłownie tonęło w błocie. Jak słusznie zauważył biograf Paderewskiego Adam Zamoyski: „Jeśli mierzyć to symbolami postępu z dziewiętnastego wieku – takimi jak koleje żelazne, bite drogi i rozwój handlu – ta część Europy była doprawdy prymitywna. Bogactwem jej była jednak piękna architektura, wspaniałe dwory z wartościowymi zbiorami książek i obrazów oraz ich mieszkańcy – inteligencja szlachecka. Od końca osiemnastego wieku postęp cywilizacji jak gdyby omijał cały ten obszar, co nadało mu specyficzną atmosferę; fizycznie był odległy od reszty Europy, kulturalnie natomiast pozostawał z nią w głębokiej łączności duchowej”.
W 1858 roku na świat przyszło pierwsze dziecko Jana i Polikseny Paderewskich – córka Antonina, a dwa lata później 6 listopada – według kalendarza juliańskiego, a 18 listopada zgodnie z kalendarzem gregoriańskim – urodził się młodszy syn ten pary – Ignacy, któremu na drugie imię dano Jan, po ojcu. Niestety, zaledwie kilka miesięcy po narodzinach chłopca nieznana bliżej choroba zakaźna zabrała ze świata jego matkę. Owdowiały Jan jak mógł radził sobie z wychowaniem dwójki dzieci i, jak później wspominał Ignacy Paderewski, starał się być dla nich ojcem i matką zarazem. Ale dzieciom musiało brakować matczynej opieki i podświadomie do niej tęskniły. „Gdy byliśmy mali, w domu nie było żadnej kobiety, z wyjątkiem ciotki, która od czasu do czasu przyjeżdżała” – napisze po latach w swoich wspomnieniach. Po Poliksenie pozostała jedyna pamiątka w postaci małego portretu pieczołowicie przechowywanego przez syna oraz wspomnienia ojca, opowiadającego o zmarłej swoim dzieciom. Najprawdopodobniej była kobietą obdarzoną zdolnościami artystycznymi, tak przynajmniej wspominał ją Jan.
Pan Paderewski również miał zamiłowanie do sztuki. Jego syn po latach tak opowiadał o nim dziennikarce spisującej jego wspomnienia: „Po amatorsku zajmował się i malarstwem, i rzeźbą. Rzeźbił małe figurki do kościołów. Od czasu do czasu, w wolnych chwilach, wykonywał owe małe rzeźby, które były urocze. Rzeźbił je powodowany głębokim uczuciem religijnym. Zawsze był czymś zajęty, zawsze wesoły i chętny do pracy. Nie przypominam sobie ojca próżnującego”. Jan był również człowiekiem muzykalnym i umiał grać na skrzypcach, co prawda, głównie proste melodie taneczne, ale Antosia i Ignaś często widzieli, jak przygrywa do tańca służbie i okolicznym dzieciom. Choć pan Paderewski nie lubił okazywać uczuć i chyba był nieco zbyt oschły dla córki i syna, to wydaje się, że dzieci czuły się kochane i, choć pozbawione opieki matki, prawdopodobnie były szczęśliwe. Trudno twierdzić, że Poliksena wywarła jakikolwiek wpływ na ukształtowanie się charakteru syna, bez wątpienia utrata matki we wczesnym dzieciństwie wycisnęła piętno na życiu Ignacego i najprawdopodobniej zdeterminowała jego późniejsze wybory partnerek życiowych. Autor Fantazji polskiej wiązał się bowiem zawsze z kobietami starszymi od siebie, szukając u nich opiekuńczości, czułości oraz altruizmu.
Okolica, w której dorastały dzieci Jana Paderewskiego, była bardzo piękna i bardzo urodzajna. Słynęła też ze wspaniałych sadów, które stały się wkrótce ulubionym miejscem zabaw małego Ignasia, a on sam bardzo szybko nauczył się wspinać na drzewa, by zjadać rosnące na nich owoce. Przy okazji darł niezliczone ilości portek i koszul, a jego nieszczęsny ojciec nie nadążał z ich łataniem. Buty okazały się bardziej trwałe, głównie dlatego, że latem dzieci biegały boso.
Stosunkowo wcześnie historia wkroczyła w życie Ignacego, przerywając beztroskie dzieciństwo i naznaczając go na całe życie, choć on sam był zbyt mały, by pojąć wagę wydarzeń, których był świadkiem. Jego ojciec, który ze zrozumiałych względów nie mógł brać bezpośredniego udziału w powstaniu 1863 roku, kierując się uczuciami patriotycznymi, postanowił chociaż w niewielkim stopniu włączyć się do walki o niepodległość i zgodził się, by powstająca właśnie powstańcza armia przechowywała w jego domu mundury i broń. Niestety, faktu tego nie udało się zachować w tajemnicy i pewnego pięknego dnia, gdy mały Ignaś beztrosko bawił się na podwórzu, ujrzał on zbliżający się szwadron kozaków, którzy szybko okrążyli dom. Część z nich zsiadła z koni i weszła do środka, przy tej okazji odtrącając uderzeniem nahajki pętającego się między nimi małego chłopca. Po wejściu do domu dowódca szwadronu nakazał przeszukanie wszystkich pomieszczeń, a następnie aresztowano Jana, którego zakutego w kajdany kilku kozaków powlekło za sobą. Mały Ignacy był bardzo przerażony zaistniałą sytuacją i zapytał jednego z nich, co stanie się z jego ojcem. Jak można się domyślić, nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ale chłopiec niezrażony nadal indagował żołnierza, który zirytowany odpędził natręta kilkoma uderzeniami bata. Ten drastyczny incydent wstrząsnął głęboko przyszłym pianistą. „Razy były bolesne, przecięły skórę, ale poza tym uważałem je za wielką zniewagę mej chłopięcej dumy, mimo iż nie miałem jeszcze czterech lat! Zraniły moją duszę” – wspominał po latach. Jeden z biografów pianisty, Henryk Przybylski, uważa nawet, iż: „Odtąd Paderewski wprost przeczulony był na punkcie własnej godności, a urażenie dumy Polaka i muzyka uznawał za nie do zniesienia. Godność własną nosił tak wysoko, że przez całe życie pamiętał nawet drobne uchybienia”.
Wkrótce po dzieci przyjechała ciotka ich ojca, która zabrała je do siebie, do domu położonego w Nowosiółkach koło Cudnowa nad rzeką Teterew, miejscowości odległej od Kuryłówki o jakieś sto kilometrów. Antosia i Ignaś mieszkali u niej przez cały okres pobytu Jana w więzieniu, a ciotka, choć miała poważne kłopoty zdrowotne, zajęła się nimi z iście matczyną czułością. Zatroszczyła się też o edukację bratanków, a mały Ignaś wkrótce nauczył się czytać i pisać, jak również, dzięki lekcjom udzielanym przez zatrudnioną przez ciotkę guwernantkę francuską, mówić po francusku. Trudną sztukę pisania i czytania opanował już w wieku czterech lat, dzięki czemu mógł napisać swój pierwszy list do przebywającego w więzieniu ojca. Pomimo upływu lat wciąż pamiętał jego treść, o czym opowiedział dziennikarce, która spisywała jego wspomnienia: „Pamiętam pierwszy mój list pisany z wielkim wysiłkiem. Pisałem w nim wyłącznie o kuzynku Florianie i o jego pięknych, zielonych butach. W Polsce, zgodnie z tradycją, do narodowego stroju noszono buty w rozmaitych wesołych kolorach: żółtym, zielonym, czerwonym itp. Florian, o rok starszy ode mnie, dostał parę takich nadzwyczajnych butów, które wkładał przy każdej możliwej okazji, ku zazdrości towarzyszy zabaw. Wydawały mi się wspaniałe i tak byłem nimi przejęty, że pierwszy list do ojca pełen był wiadomości o zielonych butach”. Choć po latach Paderewski uznał swoje pisanie do ojca za dziecinne, naiwne i „mało zajmujące”, to zapewne dla Jana listy te stanowiły ważny przerywnik jego więziennej niedoli, łącznik z niewidzianym na co dzień synem.
Ciotka zadbała też o muzyczne wykształcenie powierzonych jej opiece dzieci, które bardzo wcześnie przejawiały zainteresowanie muzyką, jak również talent muzyczny. Ignaś zaczął grać na stojącym w salonie ich domu starym pianinie niemieckiej marki Graff jeszcze przed skończeniem trzech lat. Początkowo wystukiwał jednym palcem kilka dźwięków, które z czasem, ku niekłamanemu zdumieniu jego ojca, zmieniały się w melodie znane chłopcu ze słyszenia. Pan Paderewski uznał, że skoro malec ma takie zainteresowania, należy postarać się o nauczyciela, który nauczy go grać na tym instrumencie. Pierwszym nauczycielem gry przyszłego wirtuoza fortepianu był pewien skrzypek, zaangażowany przez Jana Paderewskiego jeszcze przed jego uwięzieniem. Po latach, już jako uznany pianista i kompozytor, Ignacy niezbyt dobrze wyrażał się o zdolnościach pedagogicznych i kwalifikacjach swego pierwszego nauczyciela: „Będąc skrzypkiem niewiele wiedział o fortepianie; był miłym, sumiennym starszym człowiekiem; twierdził, że chociaż właściwie może nie potrafi mnie kształcić tak jak należy w muzyce fortepianowej (do której byłem szczególnie uzdolniony), sądzi jednak, iż mógłbym całkiem dobrze grać duety! Tak więc duety z siostrą były głównym celem naszych lekcji. Biedny człowiek! Pracował w pocie czoła, wystukując o brzeg fortepianu takt swymi starymi, wychudłymi rękami”. Chłopiec instynktownie czuł, iż lekcje są właściwie stratą czasu, i dlatego wolał grać na pianinie sam, improwizując, niż ćwiczyć godzinami palcówki pod okiem nieudolnego nauczyciela.
Kiedy dzieci przeprowadziły się do ciotki, ta, zdając sobie sprawę z uzdolnień swoich bratanków, postarała się o nauczyciela muzyki. Był to niejaki Piotr Sowiński, człowiek dość wiekowy, ale cieszący się opinią „muzyka z bożej łaski” i żyjący z lekcji muzyki udzielanych dzieciom okolicznej szlachty. Przejście pod jego opiekę Paderewski po wielu latach uznał za postęp, choć i tak nie miał zbyt wysokiego mniemania zarówno o umiejętnościach muzycznych, jak i pedagogicznych nowego nauczyciela. Pan Sowiński przyjeżdżał do domu ciotki co tydzień, zatrzymywał się tam przez jeden lub dwa dni i w tym czasie uczył rodzeństwo Paderewskich. „Jedyne co od nas wymagał, to abyśmy z siostrą grali na cztery ręce najrozmaitsze kompozycje i wyjątki z oper, podczas gdy on siedział przy fortepianie i przysłuchiwał się naszej grze. Tak więc mimo wszystko okazał się niewiele lepszym od skrzypka nauczycielem” – wspominał po latach wirtuoz.
Po roku pobytu w więzieniu Jan wreszcie odzyskał wolność, głównie na skutek starań chłopów z majątku Kuryłówka. Dzieci nie miały okazji się z nim zobaczyć przez kilka kolejnych miesięcy, bowiem Paderewski musiał się zająć poszukiwaniem posady. Poprzednią stracił, a wraz z nią lokum zajmowane dotąd z rodziną. Nie było to zadanie łatwe i wkrótce, zniechęcony niepowodzeniem, przyjechał do siostry, u której zamieszkał wraz z dziećmi. W końcu, w 1867 roku znalazł pracę jako administrator majątku bogatej polskiej rodziny, której majątek leżał nieco dalej na południe. Wówczas mógł zdjąć z siostry obowiązek utrzymywania swojej rodziny i wraz z dziećmi oraz starym ojcem, Józefatem, przeprowadził się do Sudyłkowa, niewielkiej i, jak określił to Ignacy, „smutnej” mieściny, w której mieszkało około dwóch tysięcy mieszkańców, głównie Żydów. Dom Paderewskich usytuowany był na wzgórzu, a jego okna wychodziły wprost na cmentarz żydowski. Nie było to zbyt wesołe sąsiedztwo, a Antosia i Ignaś stanowczo za często byli świadkami tradycyjnych żydowskich pogrzebów, których wspomnienie na długo wryło się w pamięć przyszłego kompozytora. „Gdy sprowadziliśmy się tam, miałem siedem lat i byłem dzieckiem bardzo wrażliwym, a musiałem teraz co najmniej dwa razy w tygodniu patrzeć wprost z naszego ogródka na pogrzeby tamtejszych biednych Żydów i słuchać zawodzenia. To było straszne. Pogrzebom towarzyszyły zawsze głośne lamenty, potem zaś następowały długie godziny zawodzenia. Odgłosy te przeciągłymi jękami unosiły się w powietrzu. Pamiętam okropne wrażenie, jakie to wywierało na mój dziecięcy umysł. Nie używano mar ani trumny, ciało zawijano po prostu w wielkie czarne płótno i niesiono na ramionach do grobu. Był to widok ponury i przerażający. Po pochowaniu nieboszczyka mężczyźni szli do domu, a w parę godzin później przychodziły kobiety i zaczynały lamentować nad mogiłą. Modliły się i modliły, od czasu do czasu głośno zawodziły, a nawet krzyczały, z wyrazem dojmującego bólu. Było to przygnębiające, a ciągnęło się godzinami, i dziś jeszcze zawodzenie to dźwięczy mi w uszach”.
Te przygnębiające ceremonie, których świadkiem mimowolnie był Ignaś, odbiły się niekorzystnie na jego psychice, a on sam z wesołego, skorego do psot chłopca przedzierzgnął się w dziecko poważne i smutne, które gnębiły ponure myśli o śmierci oraz irracjonalny strach, by nie zostać pochowanym żywcem. Jan zdawał sobie sprawę, iż sąsiedztwo cmentarza ujemnie wpływa na usposobienie jego dzieci, ale niewiele mógł zrobić. Budowa nowego lokum w ogóle nie wchodziła w grę, na terenie objętym niegdyś powstaniem obowiązywał bowiem stanowczy zakaz budowy nowych domów, a starania o inne mieszkanie kończyły się fiaskiem i Paderewscy przez okrągły rok oglądali żałobne ceremonie. W dodatku, w pobliżu ich domu znajdował się staw, w którym latem, raz w tygodniu, w piątek wszyscy mężczyźni narodowości żydowskiej odbywali rytualną kąpiel. Hałas i rwetes, jaki przy tej okazji czynili, skutecznie uniemożliwiał Paderewskim przyjmowanie gości.
Jedyną rozrywką małego Paderewskiego była jazda konna. Całymi dniami jeździł na oklep na kucyku, swoim ulubieńcu i, jak sam przyznał po latach, jedynym towarzyszu dzieciństwa. Przyjaźń skończyła się zupełnie nagle, kiedy pewnego pięknego dnia, bez żadnej racjonalnej przyczyny, kucyk odwrócił się do karmiącego go ciastkami swego małego pana i kopnął go w brzuch tak mocno, iż mały Ignaś stracił przytomność. Po kilku godzinach wciąż nieprzytomnego znalazł go ktoś z rodziny. Chłopcu na szczęście nic się nie stało, ale stracił na zawsze ciepłe uczucia w stosunku do kuca, jak i zamiłowanie do konnej jazdy. Musiało to być bardzo bolesne przeżycie, skoro Paderewski pamiętał ten incydent do końca życia i wspominał to jako stratę… towarzysza.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Przypisy
1 Polska Jana Długosza, Warszawa 1984, s. 131.
2 A. Zamoyski, Paderewski, Warszawa 1992, s. 15.
3 I.J. Paderewski, Pamiętniki, Kraków 1961, s. 29.
4 Tamże, s. 28.
5 Tamże, s. 32.
6 H. Przybylski, Paderewski. Między muzyką a polityką, Katowice 1992, s. 30.
7 I. J. Paderewski, Pamiętniki, op.cit., s. 33.
8 Tamże, s. 32.
9 Tamże, s. 43.
10 Tamże, s. 36–37.