Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Igraszki z cieniami - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 września 2025
19,00
1900 pkt
punktów Virtualo

Igraszki z cieniami - ebook

Coral jako dziecko odkryła przejście do Shadowland – świata pełnego potworów. Dziewczynka, która nie pasowała do rówieśników, właśnie tam odnalazła swoje miejsce i z niego czerpała siłę. Choć – jak się przekonała – nie wszystkim potworom to się podobało.
Jako dorosła kobieta Coral pokazuje swój tajemniczy świat córce i siostrzenicy. Potwory mogą być złowrogie i niebezpieczne, ale Shadowland staje się dla matki i córki odskocznią od codziennej, nieraz przytłaczającej rzeczywistości w Chicago. Dzięki psychokinetycznym mocom mają niektóre potwory na swoje usługi. Z czasem okazuje się jednak, że to ludzie mogą być groźniejsi niż potwory.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8308-932-4
Rozmiar pliku: 993 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY
ŚWIĘTO ZMARŁYCH

Siostra zawsze mówiła Lily, że wracają z wojny do bezpiecznego fortu. Czasem w tej retoryce miejsce wojny zajmowało piekło, a fort zmieniał się w azyl. W rzeczywistości dziewczynki wracały codziennie ze szkoły do domu, jak wszystkie inne dzieci. Lily nie przepadała za większością przedmiotów. Zdawała sobie sprawę, że wiele z tego, czego się uczą, szybko zapomną – a część i tak nigdy im się nie przyda. Mimo to lubiła szkołę, choćby dlatego, że mogła spotykać się z koleżankami. Dlaczego miałaby jej nie lubić? Jej starsza siostra teoretycznie też miała jakieś koleżanki. Teoretycznie, bo jak sama mówiła, nawet w więzieniu trzeba mieć jakichś sojuszników wśród współwięźniów.

W czasie przerw starała się trzymać z siostrą. Ze względu na różnicę wieku dziewczynki chodziły do różnych klas i siłą rzeczy nie miały wspólnych koleżanek, ale nie był to duży problem. Lily miała znajomych zarówno wśród rówieśników, jak i starszaków, a poza tym kochała siostrę. Czasem brała ją pod swoje skrzydła i zapraszała do wspólnego spędzania czasu z innymi dzieciakami. To było dziwne – tak jakby opiekować się starszą siostrą. Zwłaszcza że ta i tak zawsze trzymała się z tyłu, choć czasem podejmowała ostrożne próby udawania, że pasuje do innych dzieci. To jednak działało tylko na krótką metę… Zawsze było widać, że odstawała od reszty, że coś jest z nią nie tak, że jest obcym elementem. A potem, już w domu, Lily słyszała, jak siostra mówiła rodzicom, że dzieciaki zachowują się jak dzikie zwierzęta, jakby miały cztery lata, że nie może znieść ich krzyków…

Rodzice – Annabell i Carlos Almaraz – mieli nadzieję, że coś się zmieni po przeprowadzce. Pragnęli szczęścia dla obu córek. Zdaniem Lily to było naiwne. Sama przeprowadzka była dobrym pomysłem. Teraz mieli salon, ojciec miał swój mały gabinet, a dziewczynkom podobały się nowe pokoje. Wiele rzeczy zmieniło się na lepsze, ale nie można było oczekiwać, że coś się zmieni w przypadku starszej córki. Gdziekolwiek by nie poszli, ona i tak pozostałaby sobą. I w tym tkwił problem. Lily to rozumiała. Tak już musiało być.

Lily szła korytarzem z dwoma koleżankami, gdy zauważyła siostrę – ta akurat wychodziła z przebieralni w towarzystwie znajomych dziewcząt z klasy, z czego jedna była na nią wyraźnie zła. Lily ją rozpoznała. Tak się składało, że znała imiona większości uczniów w podobnym wieku, więc wiedziała, że to była Helen. Lily spojrzała na siostrę. Ta unikała długotrwałego kontaktu wzrokowego z rozmówczynią. Była podenerwowana.

– Idzie twoja siostra – rzuciła do Lily jedna z towarzyszących jej dziewcząt.

– Pójdę do niej – odpowiedziała jej.

– Dobra.

– Zobaczymy się później.

Skierowała się w stronę siostry. Gdy była blisko, usłyszała urywek wypowiadanego przez nią zdania:

– …denerwuje mnie, kiedy tak mówisz.

– Musisz odbić piłkę za wszelką cenę, rozumiesz?! Choćby głową! – Helen już nie mówiła, ona krzyczała.

Jej rozmówczyni zacisnęła zęby. Zarumieniła się, ale wciąż nad sobą panowała.

– Coral! – zawołała Lily, po czym skinieniem przywołała siostrę.

Spojrzała w jej stronę, wreszcie ją dostrzegając. Natychmiast skorzystała z okazji, by uwolnić się od Helen, i szybko podeszła do Lily. Obie dziewczynki ruszyły korytarzem ramię w ramię. To było całkowicie naturalne – nikogo nie dziwiło, że siostry zostawiły rówieśniczki, żeby iść razem. Coral nie przyciągała niepożądanej uwagi.

– Masz problem z Helen? – zapytała Lily. Inne dzieci zazwyczaj ignorowały Coral i raczej nic do niej nie miały. Helen była twarda, ale też nie była typem dręczycielki.

– Nie. Po prostu mnie nie znosi, bo nie umiem dobrze grać w siatkówkę na WF-ie.

To miało sens.

– Nie możesz bać się piłki. Musisz do niej biec.

– Widziałaś, jakie ostatnio miałam od niej siniaki na nadgarstkach?

– To dlatego, że nieprawidłowo ją odbijasz.

– A o co, twoim zdaniem, ma do mnie pretensje Helen?

– Przecież nie musi cię wybierać do swojej drużyny.

– Musiała. Byłam już ostatnia, a to była jej kolej wyboru.

Lily przez chwilę milczała.

– Chcesz poćwiczyć po lekcjach?

– Nie chcę. W ogóle nie chcę grać w tę głupią grę. Chcę, żeby wszyscy zostawili mnie w świętym spokoju. Czy ja tak wiele wymagam? – Coral się rozkręcała.

– Ile masz jeszcze lekcji? – Lily przezornie przerwała siostrze.

– Dwie. A ty?

– Jedną.

– Świetnie, nie będziemy mogły nawet wracać razem – podsumowała Coral.

– Podobno twoja klasa też wybiera się za miesiąc na wycieczkę na trzy dni. Jedziesz?

– Nie przepadam za kilkudniowymi wycieczkami. I co to za pomysł, żeby organizować wycieczkę o tej porze roku? – zapytała Coral, jakby nigdy w życiu nie słyszała o czymś równie niedorzecznym. – To już wolę te nieszczęsne lekcje.

***

Lily zeszła do salonu, który również służył jako jadalnia, gdzie – według zapewnień matki – rodzina wkrótce miała zjeść razem kolację. Znajdująca się już w pomieszczeniu Coral oglądała jakiś film w oczekiwaniu na obiecany posiłek. Lily zerknęła na ekran. Widziały to już kiedyś z mamą – było to nagranie z musicalu _Wicked_. Leciało właśnie pożegnanie Glindy i Elfaby. Lily zauważyła, że oczy pogrążonej zwykle w marazmie siostry niebezpiecznie się szklą. Może jednak po przeprowadzce Coral uświadomiła sobie, że coś straciła, opuszczając dawną szkołę? Zawsze trudniej się aklimatyzowała niż młodsza siostra, a przecież przed przeprowadzką miała jakieś koleżanki, z którymi się trzymała.

– Czy jest ci smutno, bo tęsknisz za znajomymi z twojej starej klasy? – zapytała Lily.

– Jest mi smutno, bo nie mam za kim tęsknić – odpowiedziała Coral, nie odrywając wzroku od ekranu. – I jeszcze dlatego, że żal mi Elfaby i Glindy – dodała po chwili namysłu.

Lily nie po raz pierwszy pomyślała, że siostra jest dla niej wieczną, niezrozumiałą zagadką. W tym momencie rodzice przynieśli kolację.

– Możesz oglądać, kochanie – powiedziała Annabell, gdy dostrzegła, że pierworodna chwyciła pilot do telewizora.

Coral usiadła przy stole obok Lily, ale ulokowała się tak, aby widzieć telewizor.

Podczas posiłku młodsza córka opowiedziała o tym, co działo się w szkole. Carlos wspomniał o nowym kontrakcie w wydawnictwie. Annabell oznajmiła mężowi, że dziewczynki będą potrzebowały kilku grubszych ubrań, mimo iż jesień jak na razie jest ciepła. Coral – po skończeniu się filmu – błądziła gdzieś nieobecnym wzrokiem, pogrążona jak zwykle w swoich myślach.

– Pomyśleliśmy z mamą, że w tym roku pojedziemy do mnie na Dzień Zmarłych – oznajmił Carlos, gdy wszystkie bieżące sprawy zostały już omówione.

To oświadczenie przykuło uwagę obu dziewczynek. Nawet Coral błyskawicznie weszła w stan najwyższej czujności.

– Do Hiszpanii? – upewniła się.

– Tak – potwierdziła Annabell. – Dawno nie byliśmy u waszego dziadka.

– Fajnie! – ożywiła się Lily. Podobało jej się w Barcelonie, gdzie mieszkała rodzina ze strony Carlosa.

– Dopiero co się przeprowadziliśmy. Znowu musimy gdzieś jechać? – zaoponowała Coral. – I czy w ogóle nas na to stać? I jak my to zorganizujemy, żeby nie opuścić szkoły? Znowu będziemy miały zaległości… Dopiero co jakoś ogarnęłyśmy temat.

– Co to ma do rzeczy, że niedawno się przeprowadziliśmy? – zapytała Lily, która chciała poznać odpowiedź akurat na to, resztę zignorowała.

– Chodzi o to, że przydałoby się trochę spokoju.

– Mój ojciec i brat nas zapraszają – wyjaśnił Carlos. – Oni fundują przelot dla was dwóch.

– To z okazji Dnia Zmarłych? – zapytała Coral. – Jeśli chcecie w tym roku odwiedzić groby w Barcelonie, możecie lecieć sami. Albo z Lily, jeśli chce – dorzuciła szybko, najwyraźniej gotowa bronić interesu siostry.

Carlos był Hiszpanem, a Annabell Francuzką, więc siłą rzeczy w Dniu Zmarłych rodzina zwykle nie szła na cmentarz. Trudno byłoby im odwiedzić groby w Paryżu i Barcelonie. Co roku ograniczali się do nabożeństwa w kościele i mieszanki tradycji. Składały się na nią głównie obyczaje związane z hiszpańskim _el Día de_ _Todos los Santos_ oraz amerykańskim _Halloween_, ponieważ francuskie _la Toussaint_, zdaniem Annabell, nie było obchodzone zbyt podniośle.

Zwykle trzydziestego pierwszego października dziewczynki przebierały się w jakieś stroje i wczesnym wieczorem przechodziły się po okolicznych domach. Znaczy – Lily szła z przyjaciółmi, a Coral czasem do nich dołączała, ale zwykle i tak wracała wcześniej i już w domu przyjmowała z rodzicami dzieci zbierające słodycze. Carlos i Annabell zaopatrywali się w tradycyjne hiszpańskie słodycze powiązane ze Świętem Zmarłych, takie jak marcepanowe kości świętych czy chleb zmarłych. Wyjmowali zdjęcia swoich bliskich zmarłych, coś o nich opowiadali dziewczynkom, a potem zwykle całą rodziną oglądali jakiś film nawiązujący do _Halloween_.

Można było przewidzieć, że Coral nie będzie zachwycona tak diametralną zmianą ich obyczajów.

– Nie zostawimy cię samej, kochanie – obiecała Annabell. – Nie, kiedy my będziemy na innym kontynencie. Nie opuścicie za wiele dni w szkole. Poza tym, usprawiedliwimy was.

– Znowu będziemy mieć zaległości. Myślicie, że to przyjemne tak ciągle żebrać o pożyczenie zeszytów?

– Za bardzo się tym przejmujesz – pocieszała siostrę Lily.

– Przecież możemy tam pojechać w czasie wakacji – argumentowała Coral. – Wy możecie wrócić do pracy po przerwie i robić to, co zwykle. My w szkole będziemy się już zajmować zupełnie czymś innym.

– Pomożemy wam – zapewniła Annabell.

Jej uspokajający ton i łagodne spojrzenie niebieskich oczu zapobiegło rozegraniu się dramatu. Lily z zadowoleniem stwierdziła, że wszelkie niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Od Annabell biło ciepło i aura bezpieczeństwa, może dlatego tylko ona potrafiła uspokoić Coral. Przynajmniej na krótką metę…

– Będą z tego kłopoty – stwierdziła jeszcze tylko Coral na zakończenie swojego wkładu w dyskusję. Następnie wycofała się gdzieś w głąb siebie.

Carlos i Annabell wymienili spojrzenia, zanim zaczęli wykładać wstępny plan działania. Nie musieli nic na ten temat mówić, ale oboje martwili się o starszą córkę i mieli nadzieję, że wizyta w Barcelonie trochę ją rozweseli.

***

Potwór wypełzł z lustra pod postacią cienia. Była noc i w pokoju było ciemno, więc nawet gdyby znajdujący się tam ludzie nie spali, to i tak mogliby nie dostrzec zagrożenia. Cień szybko przesunął się w po podłodze i już w swojej cielesnej postaci stanął nad łóżkiem.

Leroy przez chwilę przypatrywał się śpiącej parze swoimi żółto-pomarańczowymi ślepiami. To koszmary mężczyzny go przywabiły. W snach kobiety też przewijały się lęki i obawy, ale te nie były dostatecznie interesujące. Strach, że nie jest dość dobra w nowej pracy, umiarkowane zmartwienia dotyczące oddziaływania czasu na jej urodę… Nic specjalnego. Mężczyzna był atrakcyjniejszą ofiarą. Należało tylko przypilnować, żeby nie obudzić jego partnerki, ale z tym nigdy nie było problemów. Bestie takie jak Leroy zawsze poruszały się bezszelestne, jeśli zaszła taka potrzeba. Na wszelki wypadek potwór pochylił się nad nią i wyssał trochę jej koszmarów i wyolbrzymionych obaw. Jej sen stał się spokojniejszy. Nie powinna się obudzić.

Leroy znów skierował swoją uwagę na mężczyznę. Jego koszmary były ciekawsze. Do zwykłego strachu, że żona w jakiś sposób dowie się o jego zdradach, dochodziło coś jeszcze. Katusze, jakie przeżywał, myśląc o tym, czego się dowiedział jakiś czas temu. Coś, czego wolałby nie wiedzieć i czego nigdy nie brał pod uwagę. Chodziło o jego sporo młodszą kochankę, która nie tylko była znacznie atrakcyjniejsza od jego żony, ale w której naprawdę się zakochał – była jego bratnią duszą, dawała mu bliskość i zrozumienie, których to już od dawna nie dawała mu żona. Kochanka, w przeciwieństwie do jego współmałżonki, lubiła seks i powieści kryminalne – tak jak on. Tylko że… była jego córką. Jako młody chłopak oddał swoją spermę do banku nasienia. Potrzebował dorobić. Skąd mógł wiedzieć, że tak to się skończy? I co miał teraz zrobić? Leroy czuł strach, rozpacz i wszystkie inne uczucia miotające tym człowiekiem, kiedy tej nocy pożerał jego koszmary. Karmił się nimi, ale ich właścicielowi nie przynosiło to ulgi. Leroy nie chciał go uspokoić, jak to zrobił z kobietą. Przeciwnie. Rano ów człowiek – któremu zdawało się, że jednak po przerażającym odkryciu jakimś cudem uda mu się pozbierać i pogodzić z samym sobą – znowu wszystko poczuje i to równie intensywnie jak wcześniej. Wszelkie myśli i emocje do niego wrócą. Nie uda mu się wyprzeć tego czy wmówić sobie, że to wszystko nieprawda.

Kiedy potwór się nasycił, przez chwilę wodził ciemnymi szponami po klatce piersiowej mężczyzny, zastanawiając się, czy jednak go nie zabić. Mógłby to zrobić. W całym domu nie wyczuwał żadnych świętych przedmiotów strzegących mieszkańców. Mężczyzna i kobieta nie posiadali żadnych mocy, którymi mogli go powstrzymać. Ale przede wszystkim – śmierć takiego pokręconego, sponiewieranego człowieka niekoniecznie wywołałaby reakcję władcy. Król strzegł ludzi przed potworami, ale miał też inne sprawy i obowiązki – ważniejsze od tej nieszczęsnej kreatury. Mimo wszystko Leroy porzucił ten pomysł. Śmierć tego człowieka była niepotrzebna. Jeśli już miał balansować na krawędzi, to z jakiegoś powodu. Poza tym zabawniej będzie, jeśli pozwoli się temu mężczyźnie żyć – niech dalej się męczy. Może za jakiś czas Leroy znowu go odwiedzi i sprawdzi, czy mężczyzna zdołał jakoś przerwać impas i jak sobie radzi z koszmarami.

Leroy znowu przybrał postać cienia i wślizgnął się do lustra. Chwilę potem wyszedł z innego w łazience w zupełnie innym kraju. Tu też panowała noc, choć godzina była inna. Zbliżał się poranek. Cień błyskawicznie pomknął na sufit, po czym z zawrotną prędkością przemknął przez pozostałe pomieszczenia, usiłując zlokalizować swój następny cel. Czuł jego obecność – wiedział, że znajduje się w tym mieszkaniu. W końcu go odnalazł i przyczaił się na suficie, bezpośrednio nad nim.

To też był mężczyzna, ale ten nie miewał złych snów, dlatego trudniej było go odnaleźć wśród ponad ośmiu miliardów dusz. Zdaniem Leroya brak koszmarów, ukrytych lęków czy jakichkolwiek głębokich traum był dziwny – zwłaszcza u kogoś takiego. To był handlarz ludźmi. A przecież nigdy nie śnili mu się, że niewolnicy rozrywający go na strzępy w szalonej zemście. Ani nawet że to jego ktoś sprzedaje. Ludzie są dziwni.

Istotne jednak było to, że po pierwsze, jego śmierć nie zmartwi króla, a po drugie, że przyda się Leroyowi. Leroy nie był kimś, kto wymierzał sprawiedliwość. Od tego ludzie mieli policję i sądy. Ten człowiek – z sobie tylko znanych powodów – zainteresował się nadnaturalnymi zjawiskami. Ćwiczył tak długo, aż rozwinął w sobie moc – i to na tyle dużą, że udało mu się przejść do świata potworów i spotkać różne kreatury. Zabił parę pomniejszych bestii, a przy kolejnej wizycie zabrał ze sobą kilku przyjaciół. Chcieli złapać jakiegoś potwora i sprzedać go na czarnym rynku… i jakimś cudem im się to udało. Potwór, choć ranny i osłabiony, potem zabił swoich nabywców i uciekł, ale później i tak zginął od odniesionych ran. Oczywiście po tym incydencje król zamknął przejście do swojego świata, ale tego człowieka lepiej było zabić.

Do Leroya przyłączył się drugi cień – na wszelki wypadek lepiej było działać w parach. Co prawda ten człowiek umiał walczyć, ale Leroy się go nie bał, a jego towarzysz miał głównie obserwować, czy w międzyczasie nie pojawi się ktoś trzeci.

Leroy zwinnie zeskoczył z sufitu i stanął nad mężczyzną. Miał ochotę go obudzić i się z nim zabawić. Czasem tak robił… ale może nie tym razem. Było wciąż ciemno, bo o tej porze roku słońce późno wschodziło – niektórzy ludzie już powoli wstawali. Lepiej było załatwić tę sprawę szybko. Leroy bardzo delikatnie, niemal pieszczotliwym ruchem, przekręcił człowieka nieco bardziej na wznak, po czym szybko i bez zawahania podciął mu gardło pazurem. To go obudziło. Potwór patrzył z satysfakcją, jak mężczyzna wybałuszył oczy, kiedy wykrwawiał się na śmierć.

Leroy znów zmienił się w cień i wraz ze swoim towarzyszem zniknął w lustrze. Na razie dość zabijania. Zbliżało się Święto Zmarłych i należało je uczcić wraz z innymi. A skoro on i jego horda mieli się pojawić przed królem, to wypadało zachować względną neutralność.

***

Carlos skończył wnosić walizki do domu. Był w dobrym humorze. Cieszył się, że zobaczy ojca i starszego brata Victora, a nawet z tego że wspólnie odwiedzą grób jego matki – Carmen.

Podróż upłynęła im bez większych problemów. Lily bała się momentu, w którym samolot startował, dlatego Carlos i Annabell musieli trzymać ją za ręce, siedząc po obu jej stronach, potem było już dobrze. Annabell przespała większość podróży, a Coral czytała książkę. Starsza córka wciąż była trochę obrażona – według niej z powodu kłopotów, na jakie narażają ją rodzice – ale ostatecznie ograniczyła się do tego, co było im znane, czyli do zamknięcia się w sobie.

Z lotniska przywiózł ich Victor. Kiedy dotarli na miejsce, nastąpiło przywitanie z seniorem rodu, a potem zaczęli się rozpakowywać. Gdy już się z tym uporali, cała rodzina zebrała się razem przy stole, aby coś zjeść i wygadać się po długiej rozłące.

Carlos ożenił się z Annabell we Francji, a żona przyjęła po ślubie jego nazwisko¹. Na kilka lat zamieszkali w Paryżu, gdzie przyszło na świat ich pierwsze dziecko. Później przenieśli się do Chicago, przez co Carlos rzadko widywał swoją hiszpańską rodzinę. Teraz opowiadał bratu i ojcu, jak idzie mu w wydawnictwie, jednocześnie z ukontentowaniem obserwując resztę rodziny.

– Nie mogę narzekać – powiedział Carlos, uśmiechając się do brata. – Mówi się, że ludzie nie mają czasu czytać książek, ale przynajmniej tam, gdzie teraz mieszkamy, wiele osób chętnie sięga po niezbyt długie kryminały i powieści detektywistyczne. I sensacyjne. Na takie książki, ten moment, jest zapotrzebowanie. Spokojnie wychodzimy na swoje.

– Bardzo się cieszę – powiedział ojciec. – A z tym twoim wspólnikiem dobrze ci się współpracuje?

– Tak, Felix jest w porządku. Nie narzuca się, mimo że ma większość udziałów.

– Świetnie – stwierdził Victor. – Jesteśmy z ciebie bardzo dumni.

– Tak naprawdę to trochę kwestia szczęścia. Chociaż z Felixem bardzo się do tego przygotowywaliśmy, to liczyłem się z tym, że może się nie udać. Na to też byłem przygotowany.

– Ale najważniejsze, że wam się udało – pochwalił Victor.

– Jedyne, czego teraz może trochę żałuję, to, że nazwaliśmy wydawnictwo naszymi nazwiskami.

– A co w tym złego? – zapytał ojciec.

– Znaleźliśmy na rynku pewną niszę, ale była ona częściowo okupowana przez dwa inne wydawnictwa. Mieliśmy trochę szczęścia, bo odkryliśmy dwóch bardzo dobrych pisarzy. A ponieważ oferujemy dość korzystne warunki nowym autorom, wzbudza to pewną zawiść. Z kolei moje hiszpańskie nazwisko… czasem zdarzały się anonimowe pogróżki.

– Pogróżki? – zaniepokoił się Victor. Zawsze troszczył się o młodszego brata.

– Nic szczególnie agresywnego – stwierdził Carlos. – Telefony albo liściki typu: ,,Weźcie się za hiszpańskich pisarzy” czy ,,Wracajcie do Meksyku”. Bo większość ludzi w USA kojarzy wszystko, co hiszpańskie, z Meksykiem. Czasem na jakichś pisarskich forach pojawiały się dziwne komentarze na nasz temat. Że niby niepatriotycznie jest wysyłać teksty do obcokrajowców, albo że będziemy dyskryminować rodowitych Amerykanów. Co, pomijając już rasizm, jest śmieszne, ponieważ Felix jest Amerykanem chyba jeszcze od czasów brytyjskiej kolonizacji. A to jego nazwisko widnieje jako pierwsze. Do mojego doczepili się na upartego.

Nadanie wydawnictwu nazwy ,,Price & Almaraz” było pomysłem wspólnika Carlosa. Jak na ironię, argumentował, że zestawienie popularnego angielskiego nazwiska z zagranicznym przyciągnie uwagę i zadziała na ich korzyść. Faktycznie, przyciągnęło, ale nie tych, co trzeba.

– A myśleliście o zmianie nazwy? – zapytał ojciec.

– Teraz? Jak już ta stara się przyjęła i utrwaliła? – zaoponował Carlos.

– Właśnie, już wyrobili sobie markę – poparł go Victor, po czym zaczął opowiadać o swojej pracy.

Annabell rozmawiała ze szwagierką. Dobrze się dogadywały. Zresztą jego żona potrafiła porozumieć się niemal z każdym i łatwo odnajdywała wspólny język. Należała do tych ciepłych, pogodnych osób, które większość ludzi lubiła. Opromieniała świat łagodnym uśmiechem.

Lily z ożywieniem rozmawiała z kuzynką Eulalią o nowo odkrytych piosenkarkach, które obie lubiły. Bezwiednie bawiła się platynowym kucykiem. Jej piękne jasnobłękitne oczy błyszczały z podekscytowania – były jaśniejsze od oczu jej matki. Patrząc na nią, Carlos pomyślał o tym, jak bardzo ją kocha. Zawsze była pełna życia i lubiana przez inne dzieci, chodziła na lekcje gry na wiolonczeli, lubiła podróżować. Napawał się dumą.

Ojciec skierował wzrok na swą starszą latorośl. Coral jak zwykle była wycofana. Siedziała spokojnie obok matki, starała się trzymać blisko niej. Starsza córka była wyłączona z rozmowy ze swoją siostrą i kuzynką – te dwie łączyła jakaś nić porozumienia, z której ona była wykluczona. Prawdopodobnie nawet nie kojarzyła osób, o których te rozmawiały. Widać było, że Coral jest zmęczona po podróży i nie ma na nic ochoty. Ewentualnie na powrót do przerwanej lektury _Atramentowego serca_. Carlosowi trudno było ocenić, czy obserwuje i ocenia towarzystwo, czy też błądzi myślami po jakichś nieznanych krainach. Z jej – nietypowych jak na blondynkę – ciemnobrązowych oczu nie dało się nic wyczytać. Te oczy i ich ciemną oprawę odziedziczyła po jego rodzinie, ale mimo wszystko odstawała jakoś od całego towarzystwa… Była nawet ubrana inaczej niż wszyscy – jak zwykle wystrojona, choć bez specjalnej ku temu okazji – pozostali członkowie rodziny zdecydowali się na swobodne ubrania. Lily, mimo swej zjawiskowej, jasnej urody, pasowała tu dużo bardziej. Zresztą Lily zawsze zdawała się pasować wszędzie.

Carlos odwrócił wzrok od starszej córki. Ponad stołem napotkał spojrzenie Annabell. Żona posłała mu smutny, ale pokrzepiający uśmiech. Ich starsze dziecko pozostawało przygnębione i wiecznie zmartwione, pogrążone w apatii. Coś było z nią nie tak, chociaż trudno było określić, co dokładnie. Carlos pamiętał, że jeszcze kilka lat temu wszystko wyglądało inaczej. Obie jego córki były roześmiane, radosne. A potem coś się zmieniło. Zbyt wcześnie, żeby można było to zrzucić na karb dojrzewania.

– Jaki jest plan na jutro? – Carlos skierował pytanie do brata i szwagierki. – Idziemy zobaczyć Castañadę?

– Tak, a potem przejdziemy się na cmentarz – odpowiedział jego brat.

– Festiwal organizują prawie przy nim – dodał ojciec. – Będzie po drodze i w ten sposób dziewczynki będą mogły sobie popatrzeć na dekoracje czy kupić jakieś słodycze.

– Nigdy nie widziałam Castañady – odezwała się Annabell. – Jak to właściwie wygląda?

– U nas to po prostu coś w rodzaju festiwalu organizowanego na ulicy. Ludzie są poprzebierani – zaczął wyjaśniać jej teść.

– Jest dużo stoisk ze słodyczami i pieczonymi kasztanami – dorzuciła bratanica Carlosa.

– I mnóstwo rozpalonych ognisk – dopowiedziała Alma.

Tym razem zarówno Lily, jak i Coral wydawały się uważnie słuchać. _Może to będzie właśnie to coś_ – pomyślał Carlos. _To coś, czego potrzeba, żeby ożywić Coral. I_ _na pewno sprawi to przyjemność Lily._

Następnego dnia wszyscy razem przemierzali ozdobioną ulicę, podziwiając dekoracje. Lily robiła dużo zdjęć, ku zadowoleniu siostry, która została zwolniona z tego obowiązku. Dziewczynki były poprzebierane w upiorne stroje. Aby się wzajemnie nie blokować i zapewnić dzieciom jak najwięcej swobody, rodzina szybko podzieliła się na mniejsze grupy. Victor i Alma pilnowali Lily i Eulalii. Annabell towarzyszyła teściowi, a Carlos czuwał nad Coral. Ta obdarzyła siostrę i kuzynkę melancholijnym spojrzeniem, ale w końcu zajęła się oglądaniem ulicznych atrakcji. Nie było ich jeszcze zbyt wiele – wyszli z domu wcześnie, aby najpierw odwiedzić grób Carmen.

W końcu rodzina dotarła na cmentarz.

– Odwiedzimy mamę, a potem jeszcze pospacerujemy z dziewczynkami – stwierdził Victor. – Jutro odwiedzimy pozostałe groby.

Pomysł wydawał się sensowny. Carmen była jedyną zmarłą z ich rodziny, którą znała Annabell i o której coś wiedziały dziewczynki. Pozostali zmarli to dalsi krewni, znani głównie z opowieści.

– Ojej, jakie to dziwne – powiedziała Lily, wskazując na wielopiętrowe wnęki z prochami. – To wygląda zupełnie inaczej niż u nas.

– W USA mamy nagrobki wmurowane w ziemię – opowiadała Annabell, zwracając się do hiszpańskich członków rodziny.

– To tutaj. – Carlos wskazał córkom wnękę znajdującą się tuż poniżej poziomu jego wzroku.

– Możemy pooglądać cmentarz? – zapytała Lily, gdy dorośli zajęli się wkładaniem sztucznych kwiatów do wazoników.

– Może to dobry pomysł. – Dziadek ochoczo poparł najmłodszą wnuczkę. – Hiszpańskie cmentarze są bardzo piękne. Dzieci popatrzą sobie na inną kulturę, poznają swoje korzenie.

– To może się rozdzielimy? – zaproponowała Alma. – My się jeszcze pokręcimy po ulicy.

– Macie wszyscy telefony? – upewnił się przezornie Victor.

Wszyscy przytaknęli.

– Nie zgubimy się – dodał jeszcze Carlos. – Jest jeszcze wcześnie, a ja pamiętam tę okolicę.

Lily zaczęła robić zdjęcia cmentarzowi. Annabell z ciekawością przyglądała się architekturze. Coral wyglądała na rozdartą. Carlos odniósł wrażenie, że wolałaby dalej oglądać festiwal, ale nie chciała ryzykować w tym obcym dla niej mieście – najwidoczniej obawiała się, że wujostwo, dziadek i kuzynka beztrosko zgubią ją w tłumie.

– Ale potem my też idziemy na festiwal? – upewniła się

– Tak, oczywiście – uspokoiła ją Annabell. – Tylko trochę się tu rozejrzymy.

Rodzina ruszyła w kierunku drugiego końca cmentarza. Ta część była wyraźnie mniej reprezentacyjna – jakby bardziej dzika. Grobowce stawały się coraz rzadsze, wyglądały na zaniedbane i miały mniej pięter. Za to coraz więcej było drzew. Ścieżki nie były już wyłożone kostką brukową. Kiedyś znajdował się tutaj niewielki kompleks leśny. Nie wszystkie drzewa zostały wycięte – część lasku, w ramach ochrony przyrody, została ogrodzona i włączona do cmentarza. Zdaniem Carlosa był to może nietypowy krok ze strony lokalnych władz, ale miał swoje estetyczne zalety. Teraz właściwie spacerowali bardziej po lasku niż po zwyczajowym cmentarzu.

– A to co? – zapytała w pewnym momencie Lily, wskazując coś palcem.

– Mauzoleum – wyjaśniła jej matka.

– Możemy wejść do środka? – kontynuowała dziewczynka.

– Warto spróbować – potwierdziła Annabell, ruszając w stronę drzwi jasnoszarej budowli, która wyłaniała się spośród roślinności.

Coral westchnęła.

– Jak tak dalej pójdzie, to tu zostaniemy – powiedziała cicho do siebie. Carlos jednak to usłyszał.

– Nie kracz, bo wykraczesz – zażartował.

– A czy to w ogóle jest legalne? – wyraziła swoją wątpliwość Coral.

– A czemu nie? Do mauzoleów można wchodzić.

Annabell otworzyła drzwi i weszła do środka. Lily wślizgnęła się za nią, a potem to samo uczynił Carlos. Nie oglądał się za siebie – wiedział, że Coral pójdzie jego śladem.

W środku Lily zaczęła fotografować krypty i trumny.

– Czy to nie jest profanacja? – zapytała Coral, wskazując na siostrę.

– Bez przesady, kochanie. – Annabell zbyła jej obawę.

Lily skręciła w lewo i natknęła się na drzwi.

– Zobaczcie! Może tu jest drugie pomieszczenie! – krzyknęła i szarpnęła za klamkę, ale nie dała rady otworzyć drzwi. – Chyba jest zamknięte.

– Daj, ja spróbuję – odparł Carlos, ruszając w jej stronę. – Ale to raczej tylko boczne wyjście.

– Skoro jest zamknięte, to pewnie nie wolno tam wchodzić – zauważyła Coral.

Carlos również złapał za klamkę i pociągnął. Potem powtórzył czynność. Miał wrażenie, że drzwi tylko się zacięły. Wyraźnie czuł, że drgnęły.

– Nie szarp, widocznie nie wolno… – Starsza córka nie skończyła mówić, kiedy drzwi jednak ustąpiły.

Wszyscy się zbliżyli. Co ciekawe, nie zobaczyli wyjścia na cmentarz, choć wszystko na to wskazywało. Za to ich oczom ukazał się kolejny korytarz – był dość ciemny i miał ściany porośnięte bluszczem. Lily zrobiła mu zdjęcie.

– Co wy na to, żebyśmy sprawdzili, dokąd prowadzi? – zapytała zachęcająco Annabell.

– Tak, chodźmy – poparł żonę Carlos.

Mężczyzna przesunął stojącą w pobliżu niewielką ławeczkę, aby użyć jej do zablokowania drzwi – na wypadek, gdyby miały się zatrzasnąć. Był pewien, że w takim przypadku dałby sobie z nimi radę, ale lepiej dmuchać na zimne. Miał w końcu przy sobie trzy kobiety, za które odpowiadał.

– Tam pewnie nie wolno wchodzić – powtórzyła Coral, ale tym razem powiedziała to bez przekonania. Wizja eksploracji mauzoleum nie była wcale taka nieatrakcyjna. Po chwili ruszyła za rodziną.

Korytarz okazał się bardzo krótki i cała czwórka zobaczyła, że po prostu prowadzi na zewnątrz. Trochę dalej widać było jakichś ludzi i słychać było muzykę – festiwal najwidoczniej dotarł nawet na cmentarz.

– Nic tam nie ma – stwierdziła Coral. – Wracajmy.

– To boczne wyjście – dodała Lily.

_Mogliśmy to tak zostawić_ – myślał później Carlos_. To właśnie Coral nie chciała iść dalej. Mogliśmy się wtedy odwrócić i_ _odejść._

Tylko że Carlos uznał, że przecież równie dobrze mogą wyjść tym bocznym wyjściem. Zaś Annabell, z natury bardzo ciekawska, chciała zobaczyć, czy rzeczywiście zabawa jakimś cudem dotarła na sam cmentarz. A Lily chciała sprawdzić, czy te dochodzące ich odgłosy, to na pewno część Castañady. Więc poszli przed siebie.

Następne wydarzenia każde z nich zapamiętało trochę inaczej, ale wszystkie wersje układały się w spójną całość.

------------------------------------------------------------------------

¹ W Hiszpanii po ślubie kobiety zachowują swoje panieńskie nazwisko. Dziecko natomiast otrzymuje pierwsze nazwisko po ojcu, a drugie po matce, przez co każdy posiada dwa nazwiska. Wszystkie przypisy pochodzą od autorki.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij