Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Iluzya: opowiadanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Iluzya: opowiadanie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 210 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Opo­wia­da­nie

Z il­lu­stra­cy­ami Emi­la Lin­de­ma­na

War­sza­wa

Na­kład Ge­be­th­ne­ra i Wolf­fa

1896

Дозволено Цензурою

Варшава 9 Мая 1895 г

Tak, pani, je­stem ofia­rą ilu­zyi. Po­wiem, jak się to sta­ło, sko­ro pani so­bie tego ży­czy. Mia­łem już lat trzy­dzie­ści i za­wód mi­ło­sny w du­szy. Prze­ży­łem już smut­ną hi­sto­ryę uczu­cia, któ­re ani na chwi­lę nie otrzy­ma­ło sank­cyi roz­sąd­ku mo­je­go. Ko­cha­łem przez dwa lata sza­le­nie isto­tę niż­szą mi du­chem, kłam­li­wą i próż­ną, któ­ra mię, krok za kro­kiem, prze­pro­wa­dzi­ła przez wszyst­kie sta­cye mę­czą­cej Kal­wa­ryi, po prze­by­ciu któ­rej utra­ca się czę­sto na za­wsze zdol­ność ko­cha­nia i wia­rę w szczę­ście.

Ta wsty­dem okry­wa­ją­ca mi czo­ło tra­ge­dya mo­ich lat naj­pięk­niej­szych uczy­ni­ła mię jed­nym z tych smut­nych kan­dy­da­tów do sta­nu mał­żeń­skie­go, któ­rzy w por­cie tym chcą wy­po­cząć, po­go­ić rany i stwo­rzyć ro­dzi­nę, któ­rą to for­mę bytu przy­zwy­cza­je­ni je­ste­śmy uwa­żać za do­ga­dza­ją­cą naj­więk­szej względ­nie licz­bie na­szych ide­ałów i po­trzeb. Chcia­łem się oże­nić, po­trze­bo­wa­łem się oże­nić. Tkwi­ło we mnie pra­gnie­nie usta­le­nia się, za­mknię­cia za sobą owych drzwi wol­no­ści ka­wa­ler­skiej, któ­re śmierć tyl­ko na nowo otwo­rzyć może. Czu­łem próż­nię wo­ko­ło sie­bie i w so­bie. Trze­ba było rzu­cić w nią coś sta­now­cze­go, coby mi dało przy­najm­niej złu­dze­nie, że za­peł­nio­ną zo­sta­ła.

Mu­sia­łem się oże­nić i na zim­no ule­pi­łem po­wo­li w wy­obraź­ni mo­jej ko­bie­tę, jaką zna­leźć chcia­łem. Przedew­szyst­kiem po­win­na to była być żona z ga­tun­ku spo­koj­nych. Nie czu­łem w so­bie siły na ko­bie­tę ru­chli­wą, peł­ną za­chcia­nek, ko­cha­ją­cą wy­bu­cho­wo, po­trze­bu­ją­cą scen za­zdro­ści, wy­obra­ża­ją­cą so­bie, że mąż jest od tego, by wiecz­nie trwał go­re­ją­cy, cze­ka­ją­cy na ski­nie­nie, kwia­ta­mi uście­ła­ją­cy dro­gę.

O, nie, nie! Ja po­trze­bo­wa­łem spo­ko­ju i nie szam­pań­skie­go wina, wy­sa­dza­ją­ce­go kor­ki, ale let­niej ba­war­ki, choć­by ona nie­co mdłą być mia­ła. I cóż ła­twiej­sze­go, jak w ta­kim ra­zie oże­nić się we­dle swo­ich wy­ma­gań? Wszak ja wie­dzia­łem, że się nie za­ko­cham, bo by­łem już żuż­lem wy­pa­lo­nym przez mi­łość.

Oglą­da­łem się zim­no i bez­na­mięt­nie za skrom­ną, obo­wiąz­ko­wą a po­spo­li­tą isto­tą, któ­rą chcia­łem przy ogni­sku swo­jem po­sa­dzić. Mia­ła być nie ład­na, miła tyl­ko i dla oczu mo­ich zno­śna. Broń Boże, nie ja­skra­wa! Mia­łem uczu­cie, jak gdy­by mój wzrok był osła­bio­ny i nie zno­sił ja­skra­wych barw. Niech bę­dzie we wszyst­kiem sza­ra! Bez wy­raź­ne­go sma­ku, jak chleb, i jak chleb do­bra. Niech bę­dzie ubo­ga, ale nie z nę­dzy wy­cią­gnię­ta, bo nę­dza daje żą­dze, nie­na­wi­ści, za­zdro­ści!

Ach, Boże! Tyle jest w na­szym kra­ju pa­nien bez po­sa­gu, a prze­cie nie roz­ją­trzo­nych, nie roz­go­ry­czo­nych, nie do­pro­wa­dzo­nych do ja­skra­wo­ści żad­nej. Więc taką ja­kąś ubo­gą krew­ną czy­jąś, co to się nią wy­słu­gi­wa­no, co to nią za­ty­ka­no dziu­ry, co to ją niby trak­to­wa­no jak swo­ją, ale pod wa­run­kiem, że bę­dzie pierw­szą słu­gą. Do­praw­dy, prze­cież o taką nie trud­no. Pra­wie w każ­dym domu coś po­dob­ne­go się krę­ci. Taka nie bę­dzie chcia­ła mi­ło­ści, a za­do­wo­li­li się do­bro­cią…

Aha! A nuż się do nie­straw­no­ści oczy­ty­wa­ła ro­man­sa­mi, gdy się zna­la­zła w swo­jej ciup­ce na koń­cu domu? A nuż tam był jaki ku­zy­nek, któ­ry za por­ty­era­mi szu­kał ust ubo­giej dziew­czy­ny, znaj­du­jąc w tem uroz­ma­ice­nie cza­su w ocze­ki­wa­niu na po­saż­ną dzie­dzicz­kę, o któ­rej ma­rzył? A nuż to była jed­na z tych pa­nien skrom­nych, któ­rej po za­mąż­pój­ściu wy­ra­sta­ją na­gle, ni z tego, ni z owe­go, skrzy­dła, pa­zu­ry, czub, tu­pet i ogon pawi? A nuż jej skrom­ność, jej usłuż­ność, jej obo­wiąz­ko­wość, jej spo­koj­ność, były tyl­ko zręcz­ną for­mą ko­kie­te­ryi?

Ah! nie­ste­ty, nie będę taił przed pa­nią, że mię moja pierw­sza, nie­szczę­śli­wa, okry­wa­ją­ca wsty­dem mi­łość, uczy­ni­ła okrop­nie po­dejrz­li­wym. Wie­rzy­łem w cno­tę ko­biet, ale tych je­dy­nie, o któ­re sta­rać się nie mia­łem za­mia­ru.

Gdy tyl­ko na­wie­dzi­ła mnie myśl, że dana pan­na mo­gła­by zo­stać moją żoną, za­czy­na­łem ją na­tych­miast kry­ty­ko­wać. Bra­łem szkło po­więk­sza­ją­ce, przy­pa­try­wa­łem jej się bacz­nie i za­raz przed moim wzro­kiem wy­stę­po­wa­ły ty­sią­ce skaz, ty­sią­ce wad. Na­pa­da­ła mię ja­kaś na­mięt­na żą­dza kry­ty­ki. Przy­cze­pia­łem się do drob­no­stek, roz­bie­ra­łem każ­de sło­wo, każ­de spoj­rze­nie, śle­dzi­łem my­śli zmie­nia­ją­ce wy­raz twa­rzy, do­ba­dy­wa­łem się za­mia­ru w każ­dym kro­ku, w lada po­ru­sze­niu. Dla­cze­go zro­bi­ła to? Dla­cze­go po­wie­dzia­ła tam­to? Wszyst­ko w niej sta­wa­ło mi się po­dej­rza­nem, kry­ty­ka za­mie­ni­ła się we mnie w ma­nię, w cho­ro­bę! I tak trwa­ło lat kil­ka.

Nie pa­mię­tam już może na­wet tych wszyst­kich ko­bie­cych po­sta­ci, któ­re w wy­obraź­ni niej prze­ni­co­wa­łem tak, że pod­szew­ka świe­ci­ła dziu­ra­mi, bru­dem, ła­ta­mi nędz­ne­mi. Z isto­ty, któ­ra, jak mi się w pierw­szej chwi­li zda­wa­ło, mo­gła zo­stać moją żoną, sta­wa­ła się pod szkłem bez­li­to­śnem taka, któ­rej­bym za żad­ne skar­by świa­ta to­wa­rzysz­ką do­zgon­ną uczy­nić nie chciał. Wcho­dzi­łem już w czwar­ty krzy­żyk, ro­dzi­ce moi się nie­cier­pli­wi­li, dom mój po­trze­bo­wał pani, a ja żad­ne­go sta­łe­go pro­jek­tu po­wziąć nie by­łem w sta­nie.

Mia­łem ciot­kę. Ciot­ki bar­dzo czę­sto waż­ną rolę w ży­ciu męż­czy­zny od­gry­wa­ją. Ale dla­cze­go się pani uśmie­cha? To wca­le nie ciot­ka mło­da, ład­na i za­lot­na. Dla­cze­go za­raz po­dej­rze­nie, wy­cią­gnię­te z ja­kichś re­mi­ni­scen­cyi po­wie­ścio­wych? Za­wie­le, do­praw­dy, czy­ta­ni}' ro­man­sów fran­cu­skich! Ciot­ka Lu­dwi­ka była to bar­dzo ru­chli­wa, pięć­dzie­się­cio­let­nia ko­bie­ci­na, nie mo­gą­ca żyć bez od­gry­wa­nia roli opatrz­no­ści, bez pra­co­wa­nia nad czy­jemś szczę­ściem, bez kar­to­wa­nia czy­jejś po­myśl­no­ści, bez po­ma­ga­nia oko­licz­no­ściom, by się sta­ły zbie­giem do­god­nym. Mie­wa­ła za­wsze kie­sze­nie wy­pcha­ne bi­le­ta­mi na lo­te­ryę, no­si­ła w pa­mię­ci li­stę osób, któ­rym chcia­ła za­pew­nić miej­sce, po­sa­dę, żonę, męża, przy­tu­łek.

Bano się jej po­tro­sze, ale ją lu­bio­no. Miła, uśmiech­nię­ta, cza­sem nie­tak­tow­na, mó­wią­ca bez­ład­nie, z lo­gi­ką praw­dzi­wie nie­wie­ścią, ra­dzą­ca się wszyst­kich, a po­stę­pu­ją­ca za­wsze we­dług wła­sne­go wi­dzi mi się, lu­bią­ca wie­dzieć, co się w ca­łej oko­li­cy dzia­ło, z oczy­ma za­pa­la­ją­ce­mi się, gdy jej opo­wia­da­no jaką plot­kę, strze­gą­ca się wszak­że po­wta­rzać ją przez mi­łość bliź­nie­go – taką była ciot­ka Lu­dwi­ka. I ta to zła dy­plo­mat­ka, ta isto­ta, któ­rej my­śli zda­wa­ły się być wy­pi­sa­ne na jej czo­le, ta prze­zro­czy­sta ciot­ka Lu­dwi­ka po­tra­fi­ła jed­nak oszu­kać mię i zła­pać w sa­mo­trzask.

Była wdo­wą bez­dziet­ną, wię­cej niż za­moż­ną. Miesz­ka­ła na wsi, w ślicz­nej miej­sco­wo­ści, w bar­dzo ład­nym i przy­tul­nym domu wiej­skim, wśród pięk­ne­go, cie­ni­ste­go ogro­du. By­łem je­dy­nym sy­nem jej bra­ta. Pie­ści­ła mię i ob­sy­py­wa­ła po­dar­ka­mi, gdy by­łem dziec­kiem, po­tem ła­ma­ła nade mną ręce, gdym był go­tów od­dać ży­cie całe ko­bie­cie, któ­ra na­wet kwa­dran­sa ży­cia po­rząd­ne­go czło­wie­ka nie była war­ta. Mia­łem w jej domu po­kój, któ­ry nig­dy przez ni­ko­go zaj­mo­wa­nym nie był i któ­ry za­rów­no ciot­ka, jak służ­ba, na­zy­wa­ła po­ko­jem »pana Wła­dy­sła­wa«.

Dom w Gó­rzy­skach za­wsze był pe­łen. Re­zy­den­ci, ku­zy­ni, ku­zyn­ki, go­ście, za­peł­nia­li go zwy – kle po brze­gi. Tań­czo­no tam czę­sto, gdyż ciot­ka Lu­dwi­ka prze­pa­da­ła za wi­do­kiem tań­czą­cej mło­dzie­ży. Kil­ka razy do roku, obo­wiąz­ko­wo, mu­sia­łem tam by­wać, a na­wet zaj­mo­wa­łem się in­te­re­sa­mi ciot­ki. Na­pa­da­ła na mnie, bym się że­nił, ale gdym kil­ka razy po­wie­dział jej bar­dzo do­bit­nie i bar­dzo wy­raź­nie, że swa­ty mo­gły mi tyl­ko mał­żeń­stwo obrzy­dzić do resz­ty, prze­sta­ła mó­wić o żo­nie dla mnie, czy­ta­łem tyl­ko wy­raz ten w jej wzro­ku, a my­śli wy­pi­sa­ne na jej czo­le mó­wi­ły wy­raź­nie, że pra­gnę­ła za mo­jem po­śred­nic­twem zdo­być jed­ną sio­strze­ni­cę wię­cej. Pew­ne­go razu, w mo­jej obec­no­ści, mó­wi­ła wie­le o Aniel­ce Kier­wi­czów­nie. W jej mnie­ma­niu był to ide­ał pan­ny. Ro­zum­na, a przy­tem słod­ka, obo­wiąz­ko­wa, a przy­tem we­so­ła, o sil­nych prze­ko­na­niach, a przy­tem skrom­na, wie­le war­ta, a nie wy­ma­ga­ją­ca. Po­wierz­chow­ność? O, bar­dzo miła! Oczy ko­lo­ru nie­za­po­mi­na­jek, zmu­sza­ją­ce do my­śle­nia o ja­kiemś nie­bie; uśmiech na tle ząb­ków bia­łych, któ­re tyl­ko gryźć umia­ły, a nig­dy ką­sać; wło­sy ciem­ne, wca­le nie ka­pry­śne, po­słusz­ne wło­sy oso­by ła­god­nej… O, nie myśl tyl­ko, że to są tłu­ste, ob­le­pio­ne, przy­li­za­ne wło­sy dziew­ki wiej­skiej! Wca­le nie! To tyl­ko ta­kie wło­sy, któ­re nig­dy nie są roz­czo­chra­ne i gdy je Aniel­ka uło­ży rano, do wie­czo­ra po­zo­sta­ją w po­rząd­ku. Ża­den kę­dzio­rek nie od­sta­je!

– To źle! – ozwa­łem się prze­kor­nie.

– Źle? – od­par­ła żywo ciot­ka Lu­dwi­ka. – To tyl­ko kwe­stya ma­szyn­ki spi­ry­tu­so­wej i na­grza­nych ru­rek do fry­zo­wa­nia!

– Ach! Nie­na­wi­dzę my­śli, żeby pan­na, któ­rej wło­sy się kar­bu­ją, po­trze­bo­wa­ła go­dzi­nę sie­dzieć przed lu­strem ze szczyp­ca­mi w ręku!

– Więc jak­że chcesz? Każ­dy męż­czy­zna musi ko­niecz­nie być nie­kon­se­kwent­ny! Chciał­byś, by Aniel­ka się nie fry­zo­wa­ła, a mia­ła ufry­zo­wa­ne wło­sy!

– Nic nie chcę od cio­ci­nej Aniel­ki i mam bło­gą na­dzie­ję, że jej nig­dy w ży­ciu nie po­znam!

– Po­znasz! Dla­cze­go nie miał­byś po­znać? Ja prze­cie nie chcę cię swa­tać, ale chcia­ła­bym ci po­byt w moim domu uprzy­jem­nić, wresz­cie sama bar­dzo lu­bię Aniel­kę. Bę­dzie w Gó­rzy­skach na moje imie­ni­ny. Ra­dzę ci strzedz do­brze ser­ca! Ja przy­najm­niej, na two­jem miej­scu…

– Ach! moja cio­ciu, pro­si­łem cio­ci…

– To też ja nie swa­tam by­najm­niej, tyl­ko ostrze­gam! Za­nad­to cię ko­cha­ni, bym cię nie mia­ła ostrzedz przed nie­bez­pie­czeń­stwem.

– Niech tyl­ko cio­cia pa­mię­ta tej Aniel­ki nie po­da­wać mi z róż­ne­mi przy­pra­wa­mi dla za­ma­sko­wa­nia sma­ku i za­pa­chu swa­tow­stwa. Nie chcę ani ostre­go, ani mio­do­we­go sosu.

– Po­da­ni ci ją au na­tu­rel! Po – sa­dzę ją obok cie­bie przy obie­dzie…

– Po­pro­stu nie przy­ja­dę na św. Lu­dwi­ka i ko­niec.

Ciot­ka na do­bre się prze­stra­szy­ła. Krą­ży­ła po­tem koło mnie, jak gdy­bym był krza­kiem tar­ni­ny, a ona pa­ję­czy­ną, chcą­cą na każ­dym kol­cu za­cze­pić się le­ciuch­no, nie ura­ża­jąc, nie ugnia­ta­jąc, a jed­nak ob­mo­tu­jąc. Wresz­cie wy­my­śli­ła ja­kiś in­te­res, ja­kiś kon­trakt, któ­ry ko­niecz­nie wy­ma­gał mej obec­no­ści w Gó­rzy­skach w sam św. Lu­dwik. Uli­to­wa­łem się nad ko­bie­ci­ną i po­wie­dzia­łem w koń­cu, że sko­ro był in­te­res. sko­ro ten kon­trakt…

Ści­ska­ła mię ura­do­wa­na i pew­na, że jej dy­plo­ma­cya za­że­gna­ła wszyst­ko.

W grun­cie by­łem cie­ka­wy tej Aniel­ki. Ha! kto wie, może te po­słusz­ne wło­sy zna­mio­no­wa­ły na­tu­rę po­wol­ną, nie wy­bu­cho­wą, ci­chą, jak księ­życ, a spo­koj­ną, jak woda w stud­ni. 'Może te oczy ko­lo­ru nie­za­po­mi­na­jek szep­ną mi co o nie­bie ma­try­mo­nial­nem? Zo­ba­czy­my!

Abym w nie­bo uwie­rzył, to może prze­sta­nę kry­ty­ko­wać. Nie chcę już kry­ty­ko­wać! Zwy­kle przy­jeż­dża­łem do Gó­rzysk w wi­lię imie­niu ciot­ki, tym ra­zem po­sta­no­wi­łem przy­być w sam dzień. Niech Aniel­kę zo­ba­czę ubra­ną ja­sno, wśród gro­na in­nych pa­nien. Po­zna­ni ją po owych spo­koj­nych wło­sach, w któ­rych ani je­den kę­dzio­rek nie od­sta­je. Wie­rzy­łem bar­dzo pierw­sze­mu wra­że­niu. Ja­kie też ono bę­dzie tym ra­zem?

Przy­je­cha­łem przed sa­mym obia­dem. Ciot­kę za­sta­łem w ist­nej go­rącz­ce. Wi­docz­nie po­czy­na­ła już wąt­pić o mo­jem przy­by­ciu. Za­czę­ła nie­zwłocz­nie pre­zen­to­wać mię oso­bom, któ­rych nie zna­łem, a gdy w koń­cu lo­kaj otwo­rzył na oścież drzwi do ja­dal­ne­go po­ko­ju, oznaj­mia­jąc, że waza była na sto­le, ciot­ka ma­new­ro­wa­ła tak, że się zna­la­złem idą­cym przez sa­lon z rącz­ką Amel­ki na mo­jem ra­mie­niu.

– Ona jest pew­no w zmo­wie z ciot­ką – prze­mknę­ło mi od­ra­zu przez gło­wę. – Toć one od­ra­zu urzą­dza­ją na mnie ob­ła­wę! Ta mała rącz­ka ja­koś bar­dzo bli­sko się zna­la­zła mego ra­mie­nia, ja­koś bar­dzo na za­wo­ła­nie, gdy ciot­ka chcia­ła mi zna­leźć damę do pro­wa­dze­nia.

By­łem sztyw­ny i mia­łem się na bacz­no­ści.

Aniel­ka zdję­ła rę­ka­wicz­ki i po­czę­ła jeść zupę spo­koj­nie. W isto­cie, wszyst­ko w niej było spo­koj­ne, jak jej wło­sy.

– Na­my­śla się, od cze­go za­cząć – mó­wi­łem so­bie w du­chu – bo że za­cznie roz­mo­wę i bę­dzie się sta­ra­ła mnie nią za­jąć, na to przy­się­gnę.

Tak się też sta­ło.

Aniel­ka, zjadł­szy zupę, zwró­ci­ła ku mnie swe nie­bie­skie oczy i z wiel­kim spo­ko­jem rze­kła:

– Bar­dzo by­łam za­do­wo­lo­na, gdy pan przy­je­chał, ze wzglę­du na tę do­brą pa­nią Lu­dwi­kę. Wzbu­dza­ła po­pro­stu li­tość swo­im nie­po­ko­jem. Spo­dzie­wa­ła się pana wczo­raj jesz­cze.

– Pani tu już od wczo­raj bawi?

– Tak, od wczo­raj.

– I dłu­go pani zo­stać za­mie­rza?

– Ma­nia ka­za­ła mi zdać się na ła­skę i nie­ła­skę pani Lu­dwi­ki.

Pani Lu­dwi­ka zaś za­trzy­mu­je mię na parę ty­go­dni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: