- W empik go
Iluzya: opowiadanie - ebook
Iluzya: opowiadanie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z illustracyami Emila Lindemana
Warszawa
Nakład Gebethnera i Wolffa
1896
Дозволено Цензурою
Варшава 9 Мая 1895 г
Tak, pani, jestem ofiarą iluzyi. Powiem, jak się to stało, skoro pani sobie tego życzy. Miałem już lat trzydzieści i zawód miłosny w duszy. Przeżyłem już smutną historyę uczucia, które ani na chwilę nie otrzymało sankcyi rozsądku mojego. Kochałem przez dwa lata szalenie istotę niższą mi duchem, kłamliwą i próżną, która mię, krok za krokiem, przeprowadziła przez wszystkie stacye męczącej Kalwaryi, po przebyciu której utraca się często na zawsze zdolność kochania i wiarę w szczęście.
Ta wstydem okrywająca mi czoło tragedya moich lat najpiękniejszych uczyniła mię jednym z tych smutnych kandydatów do stanu małżeńskiego, którzy w porcie tym chcą wypocząć, pogoić rany i stworzyć rodzinę, którą to formę bytu przyzwyczajeni jesteśmy uważać za dogadzającą największej względnie liczbie naszych ideałów i potrzeb. Chciałem się ożenić, potrzebowałem się ożenić. Tkwiło we mnie pragnienie ustalenia się, zamknięcia za sobą owych drzwi wolności kawalerskiej, które śmierć tylko na nowo otworzyć może. Czułem próżnię wokoło siebie i w sobie. Trzeba było rzucić w nią coś stanowczego, coby mi dało przynajmniej złudzenie, że zapełnioną została.
Musiałem się ożenić i na zimno ulepiłem powoli w wyobraźni mojej kobietę, jaką znaleźć chciałem. Przedewszystkiem powinna to była być żona z gatunku spokojnych. Nie czułem w sobie siły na kobietę ruchliwą, pełną zachcianek, kochającą wybuchowo, potrzebującą scen zazdrości, wyobrażającą sobie, że mąż jest od tego, by wiecznie trwał gorejący, czekający na skinienie, kwiatami uściełający drogę.
O, nie, nie! Ja potrzebowałem spokoju i nie szampańskiego wina, wysadzającego korki, ale letniej bawarki, choćby ona nieco mdłą być miała. I cóż łatwiejszego, jak w takim razie ożenić się wedle swoich wymagań? Wszak ja wiedziałem, że się nie zakocham, bo byłem już żużlem wypalonym przez miłość.
Oglądałem się zimno i beznamiętnie za skromną, obowiązkową a pospolitą istotą, którą chciałem przy ognisku swojem posadzić. Miała być nie ładna, miła tylko i dla oczu moich znośna. Broń Boże, nie jaskrawa! Miałem uczucie, jak gdyby mój wzrok był osłabiony i nie znosił jaskrawych barw. Niech będzie we wszystkiem szara! Bez wyraźnego smaku, jak chleb, i jak chleb dobra. Niech będzie uboga, ale nie z nędzy wyciągnięta, bo nędza daje żądze, nienawiści, zazdrości!
Ach, Boże! Tyle jest w naszym kraju panien bez posagu, a przecie nie rozjątrzonych, nie rozgoryczonych, nie doprowadzonych do jaskrawości żadnej. Więc taką jakąś ubogą krewną czyjąś, co to się nią wysługiwano, co to nią zatykano dziury, co to ją niby traktowano jak swoją, ale pod warunkiem, że będzie pierwszą sługą. Doprawdy, przecież o taką nie trudno. Prawie w każdym domu coś podobnego się kręci. Taka nie będzie chciała miłości, a zadowolili się dobrocią…
Aha! A nuż się do niestrawności oczytywała romansami, gdy się znalazła w swojej ciupce na końcu domu? A nuż tam był jaki kuzynek, który za portyerami szukał ust ubogiej dziewczyny, znajdując w tem urozmaicenie czasu w oczekiwaniu na posażną dziedziczkę, o której marzył? A nuż to była jedna z tych panien skromnych, której po zamążpójściu wyrastają nagle, ni z tego, ni z owego, skrzydła, pazury, czub, tupet i ogon pawi? A nuż jej skromność, jej usłużność, jej obowiązkowość, jej spokojność, były tylko zręczną formą kokieteryi?
Ah! niestety, nie będę taił przed panią, że mię moja pierwsza, nieszczęśliwa, okrywająca wstydem miłość, uczyniła okropnie podejrzliwym. Wierzyłem w cnotę kobiet, ale tych jedynie, o które starać się nie miałem zamiaru.
Gdy tylko nawiedziła mnie myśl, że dana panna mogłaby zostać moją żoną, zaczynałem ją natychmiast krytykować. Brałem szkło powiększające, przypatrywałem jej się bacznie i zaraz przed moim wzrokiem występowały tysiące skaz, tysiące wad. Napadała mię jakaś namiętna żądza krytyki. Przyczepiałem się do drobnostek, rozbierałem każde słowo, każde spojrzenie, śledziłem myśli zmieniające wyraz twarzy, dobadywałem się zamiaru w każdym kroku, w lada poruszeniu. Dlaczego zrobiła to? Dlaczego powiedziała tamto? Wszystko w niej stawało mi się podejrzanem, krytyka zamieniła się we mnie w manię, w chorobę! I tak trwało lat kilka.
Nie pamiętam już może nawet tych wszystkich kobiecych postaci, które w wyobraźni niej przenicowałem tak, że podszewka świeciła dziurami, brudem, łatami nędznemi. Z istoty, która, jak mi się w pierwszej chwili zdawało, mogła zostać moją żoną, stawała się pod szkłem bezlitośnem taka, którejbym za żadne skarby świata towarzyszką dozgonną uczynić nie chciał. Wchodziłem już w czwarty krzyżyk, rodzice moi się niecierpliwili, dom mój potrzebował pani, a ja żadnego stałego projektu powziąć nie byłem w stanie.
Miałem ciotkę. Ciotki bardzo często ważną rolę w życiu mężczyzny odgrywają. Ale dlaczego się pani uśmiecha? To wcale nie ciotka młoda, ładna i zalotna. Dlaczego zaraz podejrzenie, wyciągnięte z jakichś reminiscencyi powieściowych? Zawiele, doprawdy, czytani}' romansów francuskich! Ciotka Ludwika była to bardzo ruchliwa, pięćdziesięcioletnia kobiecina, nie mogąca żyć bez odgrywania roli opatrzności, bez pracowania nad czyjemś szczęściem, bez kartowania czyjejś pomyślności, bez pomagania okolicznościom, by się stały zbiegiem dogodnym. Miewała zawsze kieszenie wypchane biletami na loteryę, nosiła w pamięci listę osób, którym chciała zapewnić miejsce, posadę, żonę, męża, przytułek.
Bano się jej potrosze, ale ją lubiono. Miła, uśmiechnięta, czasem nietaktowna, mówiąca bezładnie, z logiką prawdziwie niewieścią, radząca się wszystkich, a postępująca zawsze według własnego widzi mi się, lubiąca wiedzieć, co się w całej okolicy działo, z oczyma zapalającemi się, gdy jej opowiadano jaką plotkę, strzegąca się wszakże powtarzać ją przez miłość bliźniego – taką była ciotka Ludwika. I ta to zła dyplomatka, ta istota, której myśli zdawały się być wypisane na jej czole, ta przezroczysta ciotka Ludwika potrafiła jednak oszukać mię i złapać w samotrzask.
Była wdową bezdzietną, więcej niż zamożną. Mieszkała na wsi, w ślicznej miejscowości, w bardzo ładnym i przytulnym domu wiejskim, wśród pięknego, cienistego ogrodu. Byłem jedynym synem jej brata. Pieściła mię i obsypywała podarkami, gdy byłem dzieckiem, potem łamała nade mną ręce, gdym był gotów oddać życie całe kobiecie, która nawet kwadransa życia porządnego człowieka nie była warta. Miałem w jej domu pokój, który nigdy przez nikogo zajmowanym nie był i który zarówno ciotka, jak służba, nazywała pokojem »pana Władysława«.
Dom w Górzyskach zawsze był pełen. Rezydenci, kuzyni, kuzynki, goście, zapełniali go zwy – kle po brzegi. Tańczono tam często, gdyż ciotka Ludwika przepadała za widokiem tańczącej młodzieży. Kilka razy do roku, obowiązkowo, musiałem tam bywać, a nawet zajmowałem się interesami ciotki. Napadała na mnie, bym się żenił, ale gdym kilka razy powiedział jej bardzo dobitnie i bardzo wyraźnie, że swaty mogły mi tylko małżeństwo obrzydzić do reszty, przestała mówić o żonie dla mnie, czytałem tylko wyraz ten w jej wzroku, a myśli wypisane na jej czole mówiły wyraźnie, że pragnęła za mojem pośrednictwem zdobyć jedną siostrzenicę więcej. Pewnego razu, w mojej obecności, mówiła wiele o Anielce Kierwiczównie. W jej mniemaniu był to ideał panny. Rozumna, a przytem słodka, obowiązkowa, a przytem wesoła, o silnych przekonaniach, a przytem skromna, wiele warta, a nie wymagająca. Powierzchowność? O, bardzo miła! Oczy koloru niezapominajek, zmuszające do myślenia o jakiemś niebie; uśmiech na tle ząbków białych, które tylko gryźć umiały, a nigdy kąsać; włosy ciemne, wcale nie kapryśne, posłuszne włosy osoby łagodnej… O, nie myśl tylko, że to są tłuste, oblepione, przylizane włosy dziewki wiejskiej! Wcale nie! To tylko takie włosy, które nigdy nie są rozczochrane i gdy je Anielka ułoży rano, do wieczora pozostają w porządku. Żaden kędziorek nie odstaje!
– To źle! – ozwałem się przekornie.
– Źle? – odparła żywo ciotka Ludwika. – To tylko kwestya maszynki spirytusowej i nagrzanych rurek do fryzowania!
– Ach! Nienawidzę myśli, żeby panna, której włosy się karbują, potrzebowała godzinę siedzieć przed lustrem ze szczypcami w ręku!
– Więc jakże chcesz? Każdy mężczyzna musi koniecznie być niekonsekwentny! Chciałbyś, by Anielka się nie fryzowała, a miała ufryzowane włosy!
– Nic nie chcę od ciocinej Anielki i mam błogą nadzieję, że jej nigdy w życiu nie poznam!
– Poznasz! Dlaczego nie miałbyś poznać? Ja przecie nie chcę cię swatać, ale chciałabym ci pobyt w moim domu uprzyjemnić, wreszcie sama bardzo lubię Anielkę. Będzie w Górzyskach na moje imieniny. Radzę ci strzedz dobrze serca! Ja przynajmniej, na twojem miejscu…
– Ach! moja ciociu, prosiłem cioci…
– To też ja nie swatam bynajmniej, tylko ostrzegam! Zanadto cię kochani, bym cię nie miała ostrzedz przed niebezpieczeństwem.
– Niech tylko ciocia pamięta tej Anielki nie podawać mi z różnemi przyprawami dla zamaskowania smaku i zapachu swatowstwa. Nie chcę ani ostrego, ani miodowego sosu.
– Podani ci ją au naturel! Po – sadzę ją obok ciebie przy obiedzie…
– Poprostu nie przyjadę na św. Ludwika i koniec.
Ciotka na dobre się przestraszyła. Krążyła potem koło mnie, jak gdybym był krzakiem tarniny, a ona pajęczyną, chcącą na każdym kolcu zaczepić się leciuchno, nie urażając, nie ugniatając, a jednak obmotując. Wreszcie wymyśliła jakiś interes, jakiś kontrakt, który koniecznie wymagał mej obecności w Górzyskach w sam św. Ludwik. Ulitowałem się nad kobieciną i powiedziałem w końcu, że skoro był interes. skoro ten kontrakt…
Ściskała mię uradowana i pewna, że jej dyplomacya zażegnała wszystko.
W gruncie byłem ciekawy tej Anielki. Ha! kto wie, może te posłuszne włosy znamionowały naturę powolną, nie wybuchową, cichą, jak księżyc, a spokojną, jak woda w studni. 'Może te oczy koloru niezapominajek szepną mi co o niebie matrymonialnem? Zobaczymy!
Abym w niebo uwierzył, to może przestanę krytykować. Nie chcę już krytykować! Zwykle przyjeżdżałem do Górzysk w wilię imieniu ciotki, tym razem postanowiłem przybyć w sam dzień. Niech Anielkę zobaczę ubraną jasno, wśród grona innych panien. Poznani ją po owych spokojnych włosach, w których ani jeden kędziorek nie odstaje. Wierzyłem bardzo pierwszemu wrażeniu. Jakie też ono będzie tym razem?
Przyjechałem przed samym obiadem. Ciotkę zastałem w istnej gorączce. Widocznie poczynała już wątpić o mojem przybyciu. Zaczęła niezwłocznie prezentować mię osobom, których nie znałem, a gdy w końcu lokaj otworzył na oścież drzwi do jadalnego pokoju, oznajmiając, że waza była na stole, ciotka manewrowała tak, że się znalazłem idącym przez salon z rączką Amelki na mojem ramieniu.
– Ona jest pewno w zmowie z ciotką – przemknęło mi odrazu przez głowę. – Toć one odrazu urządzają na mnie obławę! Ta mała rączka jakoś bardzo blisko się znalazła mego ramienia, jakoś bardzo na zawołanie, gdy ciotka chciała mi znaleźć damę do prowadzenia.
Byłem sztywny i miałem się na baczności.
Anielka zdjęła rękawiczki i poczęła jeść zupę spokojnie. W istocie, wszystko w niej było spokojne, jak jej włosy.
– Namyśla się, od czego zacząć – mówiłem sobie w duchu – bo że zacznie rozmowę i będzie się starała mnie nią zająć, na to przysięgnę.
Tak się też stało.
Anielka, zjadłszy zupę, zwróciła ku mnie swe niebieskie oczy i z wielkim spokojem rzekła:
– Bardzo byłam zadowolona, gdy pan przyjechał, ze względu na tę dobrą panią Ludwikę. Wzbudzała poprostu litość swoim niepokojem. Spodziewała się pana wczoraj jeszcze.
– Pani tu już od wczoraj bawi?
– Tak, od wczoraj.
– I długo pani zostać zamierza?
– Mania kazała mi zdać się na łaskę i niełaskę pani Ludwiki.
Pani Ludwika zaś zatrzymuje mię na parę tygodni.