- W empik go
Imieniny Haneczki - ebook
Imieniny Haneczki - ebook
Haneczka Gniecioszkówna to rezolutna dziewczynka, która kocha zwierzęta. Jej tato jest doskonałym szewcem i dziewczynka czasami odnosi klientom zreperowane przez niego buty. W ten sposób bohaterka o niebieskich oczach i blond włosach zawitała u narratora opowieści. W paru zdaniach wyjaśnia mu relacje pomiędzy mieszkańcami jej podwórka i zaprasza w odwiedziny, aby poznał kotkę Kukusię i psa Amorka. Ciepła i wciągająca lektura, z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom książki "Oto jest Kasia" Miry Jaworczakowej.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-9660-5 |
Rozmiar pliku: | 480 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Haneczka... Jaka Haneczka? No, ten miły brzdąc o oczach niebieskich jak majowe niebo, złotym łepku, z którego sterczały jej dwa warkoczyki sztywne jak druciki! Znacie ją na pewno!
Nie znacie? Nie może być!
Ta Haneczka! Gniecioszkówna! Z drugiej klasy powszechniaka! Córka pana Gniecioszka, szewca z Nowego Światu! Tego, co to nad sklepem ma szyld, a na nim wymalowany wysoki but z cholewą i damski pantofelek na wysokim obcasie! A pomiędzy butem i pantofelkiem wypisane jest jak wół:
Tu mieszka szewc Gniecioszek, ma obuwie modne,
Co na zimę jest ciepłe, a na lato chłodne.
No, teraz już wiecie na pewno, o kim mówię, prawda?
Otóż ta Haneczka Gniecioszkówna przyszła kiedyś do mnie. Odniosła mi kamaszki, do których pan Gniecioszek był łaskaw doszyć piękne łatki. Zobaczyła dzieci mojej Imki. Piękne to były kociaki! Nawet wyjątkowo piękne! Przyjrzała się im. I powiada:
— A moja Kukusia też ma kocięta!
— Kukusia? — dziwię się. — A któż to jest Kukusia?
— Moja kotka — mówi mi Haneczka. — Bardzo jest miła i mądra.
— A skąd ją masz?
— Przyszła kiedyś do nas na podwórze. Był tego dnia mróz. Kukusia była taka zmarznięta, że bardziej zmarzniętego kota na pewno pan nigdy nie widział!
— No i co?
— Dałam jej ciepłego mleka, posadziłam przy blasze na kuchni.
— Odtajała?
Haneczka kiwnęła swoim wyzłoconym łepkiem.
— Myła się i myła. A mruczała, powiadam panu, tak rozkosznie, że aż mi się na sercu ciepło robiło! Potem zeskoczyła z kuchni. I zaczęła się o mnie ocierać. Pieściła się i pieściła. A taka była przymilna, jak mało który kot.
— No i co? Została już u was? — pytam.
— A któż by miał serce wypędzać biedną kocinę na mróz — oburzyła się Haneczka. — Pan Niedojadło to nawet się ucieszył z tego, że mamy kota w domu. Nie będą mi myszy po nocy na strychu harcować, powiada!
— A któż to jest pan Niedojadło? — pytam.
— To pan nie zna pana Niedojadły? — zdziwiła się Haneczka. — To wielki artysta! Gra na skrzypcach! I śpiewa! Wprawdzie śpiewa ciągle jedną tylko piosenkę, ale za to tak ładnie, że nasłuchać się nie można! Pani radczyni Bimbanowska to nie bardzo lubi, kiedy pan Niedojadło śpiewa. Ale pani radczyni trudno dogodzić! Cały dzień słucha radia albo patefonu! I wszystko jej przeszkadza! Nawet i to, że mój Amorek szczeknie sobie od czasu do czasu. Czy pan zna takiego psa, co by milczał jak zaklęty i nie szczeknął sobie czasami?
— Nie. Nie znam takiego psa. A jak się nazywa twój piesek?
— Amorek, proszę pana. Też przybłęda! — zaśmiała się Haneczka. — Skąd się u nas znalazł, tego nikt nie wie. Przyszedł. No i jest.
— A jak żyją z kotką?
— Jeżeli panu powiem, że jadają oboje z jednej miski, to już nic więcej nie potrzebuję panu opowiadać, prawda?—powiada Haneczka i patrzy mi w oczy tymi swoimi chabrowymi ślepkami.
— Oczywiście, że już wszystko wiem o Kukusi i Amorku! — mówię.
— A może by pan chciał zobaczyć Amora i Kukusię? — pyta mnie Hanka. — Niech pan kiedy wstąpi do nas. Ale nie do sklepu. Tylko na podwórze. Od razu przez bramę. Zobaczę pana przez okno w kuchni. I zaraz wyjdę do pana, dobrze?
— Dobrze, kochanie. Dziękuję ci za zaproszenie. Wpadnę w tych dniach.
— No, to czekam. I do widzenia! — szepnęła Haneczka.
Kucnęła przede mną w pięknym dygu, zawróciła na pięcie i poszła.
Nie skorzystalibyście to z tak miłego zaproszenia? Ja się nie wahałem ani chwili!
Wybrałem się do niej za kilka dni.
Brama na podwórze wychodziła na ciasną uliczkę. Pomiędzy domkiem, gdzie pan Gniecioszek miał sklep i warsztat, a innym maleńkim dominą. Domyśliłem się od razu, że w tym maciupeńkim domku mieszka pani radczyni Bimbanowska. Bo radio ryczało tak, że w uszach dudniło! Musiał też tam zamieszkiwać i pan Niedojadło, bo z jednego okna słychać było męski głos. Nie bardzo piękny, powiem wam od razu. Skrzypiał, jak nie nasmarowane koło u wozu! I wyciągał z całej piersi:
O, gwiazdeczko, coś błyszczała,
Gdym ja ujrzał świat!
Tak mi się zdaje, że panu Niedojadle zależało na tym, żeby przekrzyczeć radio! I dlatego zapewne wolał śpiewać głośno niż przyjemnie.
Jeszcze nie zdążyłem wejść do bramy, a już okno pani radczyni zatrzasnęło się z hałasem i jakiś skrzekliwy głos wołał przez lufcik:
— Ciemna masa! Prostak! Radia nie znosi! Wynalazków ludzkiego rozumu nie szanuje! Pomiędzy jakich to ludzi rzuciłeś mnie losie niesprawiedliwy!
Lufcik się zamknął. A z drugiego okna zaraz zagrzmiał zsiadły bas:
— Pomiędzy ludzi, co mają uszy, pani szanowna! I chcieliby słyszeć jako tako do końca swego życia! Ha, ha, ha! — zaśmiał się pan Niedojadło.
— „Niedobrze — myślę sobie — zalewają sobie wzajemnie sadła za skórę pan artysta i pani radczyni! Ale co to mnie obchodzi? Idźmy zobaczyć Haneczkę i jej zwierzyniec.“
Jestem już na podwórzu. Rozglądam się. Ciepło jest. Bo to środek lata. War z nieba płynie. Oddychać nie ma czym. Toteż domyślam się od razu, że Amor śpi zapewne gdzieś w chłodku, a Kukusia wygrzewa się na słońcu, w największym upale, po kociemu.
Jest!
Leży na daszku drwalki. W pełnym słońcu. Oczywiście śpi!
I Amorek się znalazł. Nie potrzebowałem go szukać. Sam do mnie wyszedł. Ale był tak zaspany, że nawet mu się szczekać nie chciało!
Obejrzał mnie z daleka. Raz, drugi, trzeci zerknął na mnie spode łba.
— Nieźle ci z oczu patrzy! — powiada. — Nie chce mi się na ciebie szczekać! Ani doskakiwać do ciebie, jak by właściwie należało, kiedy jesteś obcy! Ale tak mi się spać chce! — ziewnął, a tak głęboko, że mu pół gardzieli było widać.
Później przeciągnął się raz w tył, raz naprzód, zamiótł za sobą nogami. I dopiero wtedy spojrzał na mnie przytomniej.
— Czego się wałęsasz po naszym podwórku? — spytał mnie już zupełnie poważnie. — Nikt cię tu nie zna.
— Przestań się boczyć, Amorek! — powiadam do niego i wyciągam rękę.
Spojrzał mi raz jeszcze zezem w oczy. Niepewnie. I ostrożnie podszedł bliżej. Nie ruszałem się. Obwąchał mnie starannie.
— Czuć cię kotem — mruczał. — Nie wiadomo, po co trzyma się te kociska po domach! Ale czuć cię też i psami! Pewno mieszkasz w takim samym domu, jak ten. Takim, co to pies musi żyć pod jednym dachem z kotem! Ale na żadnego drapichrusta nie wyglądasz! — stwierdził.
I zamajtał najuprzejmiej w świecie ciężkim ogonkiem.
W ten to sposób zawarliśmy miłą znajomość z Amorkiem.
Czy był piękny? Phi — co się komu podoba!
Wyglądał na stryjecznego brata jamnika. Był długi i miał ostry pyszczek. Za to uszy sterczące do góry i zadarty nosek. A ogon puszysty zawijał mu się w okazały obarzanek. Cały był jak kawa z mlekiem. Tylko na końcu ogonka miał biały pędzelek.
Ale minę miał godną. I z oczu patrzyło mu bardzo poczciwie.
Spostrzegła mnie Haneczka. Wybiegła do mnie. No i wtedy nastąpiło poznanie z Kukusią.
Miła była kocica! A widać, że nie z jednego pieca chleb już jadła! Bo uszy miała porządnie postrzępione i ogon nadłamany.
Podrapałem ją za uchem tak, jak to koty lubią. Spojrzała na mnie. Skoczyła na drwalkę. I nuż mi coś opowiadać! Mruczała i mruczała!
— Nasza Kukusia to taka gaduła, że opowiadałaby bez ustanku! — zaśmiała się Haneczka.
— Każdy się rad wygadać — powiadam — kiedy mu coś dolega!
Ledwiem to powiedział, Kukusia się nastroszyła i jednym skokiem już była na jabłoni, co rosła w kącie podwórza.
Zakrakało coś. Zatrzepotało się w powietrzu. I wielkie wronisko przefrunęło tuż nad naszymi głowami.
— Co Kukusia cierpi do tej wrony? — pytam Haneczkę.
— To obrzydliwe ptaszysko! Porwała jej jedno kocię! A takie było śliczne!
— A widzisz! To pewnie o tym porwanym dziecku chciała mi Kukusia opowiedzieć! Matka daruje wszystko, tylko nie zapomni krzywdy, jaka się stała jej dziecku.
Pogaworzyliśmy sobie z Haneczką o tym i o owym. Amorek pokazał mi, jak pięknie potrafi służyć. Kukusia skakała przez Hanczyne ręce.
— Uczone są twoje zwierzaki — powiadam. — Bardzo się cieszę, że je poznałem. A zabierz je kiedy do mnie. No i zaglądaj do mojego ogródka, jak tylko będziesz miała czas!
Żegnam się z Haneczką. Z Amorkiem. Z Kukusią. I wychodzę.II
Ledwiem wyszedł za bramę, natknąłem się na pana Niedojadłę.
Boże, jakiż to był chudy człowiek!
Pierś — jak deska! Nogi — jak u bociana! Ręce — jak szczapy! Twarz — skóra i kości! Aż dziwne było, że się taki kościotrup mógł poruszać!
A ruszał się wcale żwawo! Machał rękoma jak skrzydłami wiatraka! I mrugał do mnie oczyma, co mu się świeciły jak węgle.
Opowiadał mi o Haneczce. Jaka ona miła, jaka gospodarna, jak wszystko w domu na jej tylko głowie!
— Taki mały menelik — powiada — a wszystko w całym domu nią tylko stoi. Bo pan Gniecioszek jest wdowiec. Rozumie pan? Wdowiec! — powtórzył i wytrzeszczył na mnie swoje ogniste oczy.
— Rozumiem — mówię mu na to. — Czemuż bym nie miał rozumieć? Znaczy to mniej więcej tyle, że matka Haneczki umarła.
— Właśnie! Właśnie! — ucieszył się pan Niedojadło, jak bym mu nie wiem jaką nowinę zwiastował.
Schwycił mnie pod ramię, nachylił się ku mnie. I szepnął mi w samo ucho, jak największy sekret:
— Czy pan wie, że za parę dni są Haneczki imieniny?
— A tak. Rzeczywiście. Za parę dni jest Anny.
— Właśnie, właśnie! — uradował się znów pan Niedojadło.
Obejrzał się na prawo, na lewo. Zajrzał w zamknięte okno pani radczyni. Przeprowadził mnie na drugą stronę ulicy. Jeszcze raz się obejrzał na wszystkie strony. A ulica pusta była, jak wymiótł.
— Czy pan nie ma czasem jakiegoś pierścionka? — spytał mnie najbardziej tajemniczym szeptem, jaki kiedykolwiek słyszałem.
— Pierścionka? — zdziwiłem się. — A na co to panu?
Pan Niedojadło rozejrzał się raz jeszcze trwożliwie po pustej uliczce.
— Muszę mieć pierścionek! Wszystko jedno czy złoty, czy srebrny, czy ołowiany! Tylko żeby wchodził łatwo na serdeczny palec Haneczki! — powiedział i spojrzał mi tajemniczym zezem w oczy.
— Chce jej pan zrobić prezent imieninowy? — spytałem.
Pan Niedojadło zaśmiał się rechotliwie.
— Prezent? Rozumie się, że prezent! I to jaki! Sułtan turecki oddałby wszystko, co ma, za taki pierścionek, jaki ja dam Haneczce!
Patrzę na pana Niedojadłę, przyglądam mu się. Nadyma się jak paw. Zdjął kapelusz i siwe włosy palcami przegarnia.
— Ha — powiadam wreszcie do niego. — Pierścionka takiego, co by był w sam raz na palec Haneczki, nie mam niestety. Ale, wie pan, mam myśl!
— No? Jaką myśl? — ucieszył się pan Niedojadło.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.