- promocja
Imperium bólu - ebook
Imperium bólu - ebook
Bracia Arthur, Raymond i Mortimer Sacklerowie w ciągu kilku dekad zbudowali imperium. Niczym Medyceusze obejmowali mecenatem artystów, a setki milionów dolarów przeznaczali na filantropię. Najstarszy stał za sukcesem Valium i komercjalizacją rynku farmaceutycznego. Braciom podarował firmę Purdue Frederick – zbili na niej fortunę, lecz na zawsze pogrzebali dobre imię Sacklerów.
Majątek rodziny szacowano na miliardy dolarów, ale niepohamowana rządza bogactwa pchnęła ich dalej: do intratnego sektora leków opioidowych. Arthur i Mortimer chcieli, by ich produkt był czymś więcej niż tylko specjalistycznym środkiem stosowanym w opiece paliatywnej. Miał przynieść ulgę rzeszom zwykłych Amerykanów cierpiących na pospolite bóle. Swój lek – OxyContin – reklamowali jako bezpieczną alternatywę dla morfiny. W rzeczywistości jego główny składnik – oksykodon – był od niej dwa razy silniejszy, o czym doskonale wiedzieli. Agresywna strategia marketingowa w ciągu kilkunastu lat doprowadziła do tragedii – setki tysięcy Amerykanów uzależniło się od opioidów, a śmierć z powodu przedawkowania była jedną z głównych przyczyn zgonów w USA. Sacklerowie uparcie powtarzali, że problem nie leży w leku, tylko w jego użytkownikach.
„Odchodząc, należy zostawić świat w lepszym stanie, niż ten, w jakim go zastaliśmy” – zwykł mówić Arthur Sackler. Wybitny reporter Patrick Radden Keefe przedstawia historię rodziny, która z rzekomej troski o pacjentów uczyniła listek figowy dla swojej zachłanności. Imperium bólu to porażająca opowieść o ambicji i filantropii, o zbrodniach i bezkarności. O korumpowaniu publicznych instytucji, o chciwości i władzy. To także historia stulecia amerykańskiego kapitalizmu i świata, w którym pieniądz i sława wygrywają z etyką i człowieczeństwem.
„W ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci na skutek epidemii opioidowej zmarło prawie pół miliona Amerykanów. Wielu ich bliskich, a także wielu aktywistów i ekspertów w dziedzinie zdrowia publicznego uważa, że pewna niezwykle bogata, niezwykle sławna rodzina w znacznym stopniu przyczyniła się do tego kryzysu, lecz nigdy nie została za to ukarana. „Imperium bólu”, szokująca książka reportera Paricka Raddena Keefe’a, to próba wymierzenia sprawiedliwości i wykazania winnych. To saga o aroganckiej, chciwej dynastii, obojętnej na cierpienia niezliczonych ludzi. […] Keefe zgromadził masę dowodów i prezentuje je z prokuratorską precyzją. […] Z niezwykłą zręcznością prowadzi narrację i wyśmienicie kreśli portrety poszczególnych bohaterów.” Jonathan Cohn, „The Washington Post”
„Kawał reporterskiej roboty, trzymająca w napięciu książka o rodzinie Sacklerów, właścicielach firmy Purdue Pharma, która w latach dziewięćdziesiątych wypuściła na rynek OxyContin, opioid odpowiedzialny za epidemię uzależnień i zgonów w Stanach Zjednoczonych. W odróżnieniu od poprzednich książek poświęconych kryzysowi opioidowemu „Imperium bólu” poświęcone jest bogatej, ambitnej i bezlitosnej rodzinie, która zawdzięcza fortunę środkom przeciwbólowym. Keefe tworzy wielki amerykański moralitet. Opowiada o chciwości ukrywanej pod płaszczykiem ostentacyjnej działalności filantropijnej.” „Time”, rekomendacja towarzysząca przyznaniu tytułu jednej z najlepszych książek 2021 roku
„Prawdziwa tragedia w wielu aktach. Historia rodziny, która straciła oderwała się od rzeczywistości i straciła kompas moralny. „Imperium bólu” to książka pisana z powieściowym rozmachem, reportaż mogący się równać z „Sagą rodu Forsyte’ów”, osadzony w realiach branży farmaceutycznej, wartki i pasjonujący.” David M. Shribman, „The Boston Globe”
„Wciągająca (i często oburzająca) opowieść o ambicji, skrywanych tajemnicach i ludziach, którzy wierzą we własne kłamstwa. […] Keefe zręcznie prowadzi nas przez gąszcz rodzinnych intryg. […] Nawet kiedy relacjonuje najpodlejsze epizody, zachowuje spokój i godną podziwu powściągliwość. Pozwala, aby fakty, które odtworzył dzięki żmudnej reporterskiej pracy, mówiły same za siebie. W ten sposób potępienie wybrzmiewa jeszcze dobitniej.” Jennifer Szalai, „The New York Times”
„Historia, jak z serialu „Sukcesja”, tyle że wszystko wydarzyło się naprawdę i zakończyło się tragedią. […] Mistrzowski reportaż.” Laura Miller, „Slate”
„Ta książka sprawia, że krew się burzy. […] Wstrząsający obraz rodziny opanowanej przez chciwość, niezdolnej wziąć na siebie choćby cząstki odpowiedzialności ani nawet okazać współczucia z powodu nieszczęść, które spowodowała. […] Wciągający, oburzający reportaż.” John Carreyrou, „The New York Times Book Review”
„Niezmordowany dziennikarz śledczy Patrick Radden Keefe napisał arcyciekawą biografię, będącą zarazem wstrząsającym aktem oskarżenia rodziny Sacklerów. Pokazał, że nie obchodziło ich nic oprócz władzy i przywilejów. Dzięki talentowi Keefe’a saga rodzinna staje się aktem oskarżenia, budzącą słuszny gniew opowieścią o tym, co dzieje się, gdy obsesja na punkcie zysków łączy się z brakiem skrupułów i lekceważeniem ludzkiego życia i zdrowia.” Carol Haggas, „Booklist”
„Brutalna rozprawa z kolejnymi pokoleniami Sacklerów. […] Keefe pozwala nam ujrzeć ich historię z szerokiej perspektywy, przywołuje bowiem postać Arthura Sacklera, ambitnego rodzinnego patriarchy, który jako pierwszy zastosował bezwzględne środki, byle tylko osiągnąć cel. […] Jego życie mogłoby stanowić wzorcową opowieść o amerykańskim marzeniu, gdyby nie to, że działania Sacklera przyczyniły się ostatecznie do trwającej po dziś dzień ogólnokrajowej tragedii.” Brian Mann, National Public Radio
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-743-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Legs McNeil Gillian McCain _Please kill me. Punkowa historia punka_ (wyd. 2)
Magdalena Rittenhouse _Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero_ (wyd. 2 zmienione)
Rachel Louise Snyder _Śladów pobicia brak. W pułapce przemocy domowej_
Jon Krakauer _Wszystko za życie_
Ewa Winnicka _Greenpoint. Kroniki Małej Polski_
Paul Theroux _Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji_ (wyd. 2)
Lawrence Wright _Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej_
Geert Mak _Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki_ (wyd. 2)
Timothy Egan _Brudne lata trzydzieste. Opowieść o wielkich burzach pyłowych_
Charlie LeDuff _Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje_ (wyd. 2)
Alex Kotlowitz _Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago_ (wyd. 2)
Piotr Jagielski _Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie_
Jan Błaszczak _The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side_ (wyd. 2)
Woody Guthrie _To jest wasz kraj, to jest mój kraj_
Lawrence Wright _Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę_ (wyd. 2 zmienione)
Sara Marcus _Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl_
Nick Bilton _Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę_ (wyd. 2)
Nicholas Griffin _Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni_
Nicholas D. Kristof Sheryl WuDunn _Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu_
Richard Grant _Najgłębsze Południe. Opowieści z Natchez, Missisipi_
Lawrence Wright _Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary_ (wyd. 2)
Sam Quinones _Dreamland. Opiatowa epidemia w USA_ (wyd. 3)
Rosecrans Baldwin _Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach_
Alex Marzano-Lesnevich _Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara_
William S. Burroughs Jack Kerouac _A hipopotamy żywcem się ugotowały_ (wyd. 2)
Robert Kolker _W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii_ (wyd. 2)
Bob Drury Tom Calvin _Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów_ (wyd. 3)
Jon Krakauer _Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija_ (wyd. 2)
Olivia Laing _Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych_
Jenn Shapland _Moja autobiografia Carson McCullers_
Charlie LeDuff _Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków_ (wyd. 2)
Patti Smith _Pociąg linii M_ (wyd. 2)
Harry Crews _O mułach i ludziach. Dzieciństwo w Georgii_
Patti Smith _Poniedziałkowe dzieci_ (wyd. 3)
John Bloom Jim Atkinson _Bardzo spokojna okolica. Zbrodnia w Teksasie__PROLOG_ _PIERWOTNA PRZYCZYNA_
Nowojorska siedziba główna międzynarodowej kancelarii prawniczej Debevoise & Plimpton zajmuje dziesięć pięter eleganckiego czarnego biurowca rosnącego w gaju drapaczy chmur pośrodku Manhattanu. Kancelaria została założona w 1931 roku przez dwóch przedstawicieli prawniczej elity, uciekinierów z pewnej szacownej firmy z Wall Street. Wkrótce Debevoise również zyskała poważanie, rozrastała się przez dziesięciolecia, przeistoczyła w globalnego kolosa zatrudniającego ośmiuset prawników, mogącego się pochwalić miliardem dolarów rocznego przychodu¹ oraz tym, że z jego usług korzystają najbogatsi, topowi klienci. Dawno temu w siedzibie firmy dominowały zapewne wytworne dąb i skóra, ale dziś próżno ich szukać. Wnętrza urządzono w banalnych kolorach typowych dla współczesnych korpo: mamy tu szorstką wykładzinę w korytarzach, sale konferencyjne przypominające wielkie akwaria oraz biurka, przy których pracuje się na stojąco. W XX wieku władza była ostentacyjna; w wieku XXI prawdziwą władzę najłatwiej rozpoznać po tym, że próbuje nie rzucać się w oczy.
Chmury przesuwające się po niebie odbijały się w czarnym szkle wieżowca, wiosenny ranek 2019 roku był chłodny i pogodny. Mary Jo White weszła do budynku, wsiadła do windy i wybrała jedno z pięter zajmowanych przez Debevoise². Odnalazła właściwą salę konferencyjną, usiadła i przez chwilę chłonęła panującą tu atmosferę cichego napięcia. Miała siedemdziesiąt jeden lat i niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, bardzo krótkie brązowe włosy i małe oczy przesłonięte ciężkimi powiekami. Jej wygląd znakomicie obrazował zasadę, że władza powinna być dyskretna. Z reguły wypowiadała się w sposób brutalnie szczery i bezpretensjonalny. Jako adwokatka specjalizująca się w zwalczaniu pozwów budziła prawdziwy postrach: czasami żartowała, że jest ekspertką od wielkich firm, które narobiły „wielkiego bałaganu”³. Jej usługi sporo kosztowały, ale jeśli miało się dużo pieniędzy i zarazem duże kłopoty, warto było zapłacić.
Dawniej przez niemal dziesięć lat pracowała jako prokurator federalna w okręgu Nowy Jork Południe. To ona postawiła przed sądem sprawców zorganizowanego w 1993 roku zamachu bombowego na World Trade Center. Barack Obama powierzył jej kierowanie Komisją Papierów Wartościowych i Giełd. Ilekroć odchodziła z sektora publicznego, zawsze wracała do Debevoise. Dołączyła do firmy jako młoda adwokatka, została drugą w historii kobietą, którą włączono do grona wspólników. Reprezentowała potężnych graczy: z jej usług korzystały Verizon, JP Morgan, General Electric, NFL⁴.
W sali konferencyjnej roiło się od prawników nie tylko z Debevoise, ale też z przeszło dwudziestu innych kancelarii. Przynieśli ze sobą notatniki, laptopy i gigantyczne trójramienne segregatory najeżone karteczkami samoprzylepnymi. Na stole stał telefon z zestawem głośnomówiącym, dzięki któremu w spotkaniu mogło uczestniczyć kolejnych dwudziestu prawników z całego kraju. Cała ta armia zebrała się, by wysłuchać składanych pod przysięgą zeznań miliarderki unikającej zazwyczaj rozgłosu i wystąpień publicznych, która teraz musiała stawić czoła kanonadzie pozwów. Skarżący twierdzili, że zdobywając swoją fortunę, doprowadziła do śmierci setek tysięcy ludzi.
White, wieloletnia adwokatka miliarderki, mawiała, że praca prokuratora jest prosta. „Postępujesz słusznie, bo ścigasz złych gości. Każdego dnia robisz coś dobrego dla społeczeństwa”⁵. Natomiast w sektorze prywatnym wszystko jest nieco bardziej skomplikowane. Topowi prawnicy – tacy jak White – to wysoko wykwalifikowani profesjonaliści, którzy cieszą się prestiżem społecznym, ale w ostatecznym rozrachunku liczy się dla nich wyłącznie dobro klienta. Inne wartości nie mają najmniejszego znaczenia. Typowa ścieżka kariery prokuratora wygląda następująco: ciężko pracujesz, żeby dopaść przestępców, ale coraz częściej myślisz o kredycie na dom i o tym, skąd weźmiesz pieniądze, żeby posłać dzieci na uczelnię, więc ostatecznie przechodzisz na drugą stronę, zatrudniasz się w kancelarii adwokackiej i odtąd reprezentujesz tych, których wcześniej ścigałeś.
Tamtego ranka pytania zadawał Paul Hanly, specjalista w zakresie pozwów zbiorowych. Nie wyglądał jak typowy prawnik. Dobiegał siedemdziesiątki, ubierał się w krzykliwe garnitury szyte na miarę i koszule ze sztywnym kołnierzykiem, których kolor kontrastował z resztą stroju. Stalowosiwe włosy zaczesał do tyłu, okulary w rogowych oprawkach znakomicie podkreślały jego przenikliwe spojrzenie. O ile White do perfekcji opanowała styl dyskretnie maskowanej władzy, o tyle Hanly stawiał na zupełnie odwrotny wizerunek i wyglądał jak postać ze starych komiksów o Dicku Tracym. Był jednak godnym przeciwnikiem White, ponadto otwarcie i szczerze gardził ludźmi jej pokroju, próbującym nadawać pozory przyzwoitości przesłuchaniom takim jak dzisiejsze. Przestańmy czarować, mówił sobie Hanly. Klientów White uważał za „aroganckich dupków”⁶.
Miliarderka wezwana do składania zeznań była po siedemdziesiątce, ukończyła studia medyczne, ale nigdy nie pracowała w zawodzie. Miała jasne włosy, szeroką twarz, wysokie czoło i szeroko osadzone oczy. Wypowiadała się dość oschle. Ewidentnie nie chciała tu być; jej prawnicy stoczyli zaciekłą walkę, żeby nie musiała składać zeznań. Sprawiała wrażenie zniecierpliwionej. Jeden z obecnych pomyślał: oto ktoś, kto nigdy nie musiał czekać w kolejce, żeby wejść na pokład samolotu.
„Nazywa się pani Kathe Sackler?”, spytał Hanly.
„Tak”, odpowiedziała.
Kathe należała do rodziny Sacklerów, wpływowej dynastii nowojorskich filantropów. Kilka lat wcześniej „Forbes” zaliczył ich do grona dwudziestu najbogatszych rodów w Stanach Zjednoczonych, ich fortunę szacowano na czternaście miliardów dolarów, co oznaczało, że „wyprzedzali Buschów, Mellonów i Rockefellerów”⁷. Tabliczki z nazwiskiem „Sackler” prezentowały się dumnie w muzeach, szpitalach i na uniwersytetach na całym świecie. Zaledwie dwadzieścia przecznic od sali konferencyjnej, w której musiała się stawić Kathe, znajdował się Instytut Nauk Biomedycznych im. Sacklerów stanowiący część Szkoły Medycznej Uniwersytetu Nowojorskiego. Gdyby Kathe przeszła dziesięć przecznic w drugą stronę, dotarłaby do Centrum Biomedycyny i Badań nad Odżywianiem im. Sacklerów na Uniwersytecie Rockefellera i do położonego nieco dalej Centrum Edukacji Artystycznej im. Sacklerów w Muzeum Guggenheima lub do Skrzydła Sacklerów w Metropolitan Museum of Art przy Piątej Alei.
Przez ostatnie sześć dekad rodzina Kathe odgrywała w Nowym Jorku tę samą rolę, którą dawniej brali na siebie Vanderbiltowie oraz Andrew Carnegie i jego spadkobiercy. Sacklerowie byli przy tym bogatsi od poprzedników, a ich szczodrość nie sprowadzała się do finansowania instytucji w tym jednym mieście: wystarczy wspomnieć Muzeum Harwardzkie im. Arthura M. Sacklera, Podyplomową Szkołę Nauk Biomedycznych im. Sacklerów na Uniwersytecie Tuftsa, Bibliotekę Sacklerów w Oksfordzie, Skrzydło Sacklerów w Luwrze, Szkołę Medyczną im. Sacklerów na Uniwersytecie Telawiwskim, Muzeum Sztuki i Archeologii im. Arthura M. Sacklera w Pekinie. „Moi rodzice prowadzili fundacje”, wyjaśniła Kathe Hanly’emu. Dodała też, że „łożyli na cele społeczne”.
Przeznaczyli setki milionów dolarów na filantropię i przez wiele dekad kojarzono ich wyłącznie z tego rodzaju działalnością. Dyrektor pewnego muzeum porównał ich do Medyceuszy, arystokratycznego rodu z piętnastowiecznej Florencji, który obejmował mecenatem najróżniejszych artystów i przyczynił się do nastania renesansu⁸. Medyceusze zgromadzili fortunę jako kupcy i bankierzy, mało kto natomiast wiedział, skąd właściwie wziął się majątek Sacklerów. Hojność, z jaką finansowali różne instytucje kulturalne i edukacyjne, wydawała się niemal obsesją. Ich nazwisko wykuwano w marmurach, grawerowano na miedzianych tabliczkach, znalazło się nawet na witrażu w opactwie westminsterskim. Istniały katedry uniwersyteckie imienia Sacklerów, stypendia imienia Sacklerów, cykle wykładów imienia Sacklerów, nagrody imienia Sacklerów – mimo to osobie postronnej trudno byłoby skojarzyć ich z jakąkolwiek firmą czy choćby branżą⁹. Znajomi z socjety spotykali członków rodziny na uroczystych kolacjach, na przyjęciach charytatywnych w Hamptons, na jachtach żeglujących po Karaibach lub w szwajcarskich kurortach narciarskich i szeptem próbowali dociekać, skąd Sacklerowie wzięli pieniądze. Było to o tyle dziwne, że większość rodowej fortuny została zgromadzona w ostatnich dekadach, a nie w odległej epoce wielkich pionierów przemysłu.
„Ukończyła pani Uniwersytet Nowojorski w 1980 roku, zgadza się?”, zapytał Hanly.
„Owszem”, odparła Kathe Sackler.
„A następnie, w 1984 roku, Szkołę Medyczną Uniwersytetu Nowojorskiego?”
„Tak”.
„Czy to prawda – zapytał Hanly – że po dwóch latach rezydentury na chirurgii poszła pani pracować w Purdue Frederick Company?”
Purdue Frederick Company była firmą z branży farmaceutycznej, poprzedniczką Purdue Pharma, stanowiącą główne źródło rodzinnej fortuny. O ile Sacklerowie domagali się, aby wspierane przez nich galerie i ośrodki badawcze wyraźnie deklarowały, komu zawdzięczają możliwość działania – obdarowywani musieli się do tego zobowiązywać w specjalnych pisemnych kontraktach – o tyle rodzinna firma nie nosiła nazwiska Sacklerów. Co więcej, nie pojawiało się ono na stronie internetowej Purdue Pharma – a przecież było to przedsiębiorstwo nienotowane na giełdzie, należące tylko i wyłącznie do Kathe Sackler i jej krewnych. W 1996 roku Purdue wypuściło na rynek nowy, zupełnie przełomowy lek, silny opioidowy środek przeciwbólowy o nazwie OxyContin, który jak obwieszczano, zrewolucjonizuje leczenie przewlekłego bólu. Wkrótce stał się on jednym z największych hitów w dziejach branży farmaceutycznej, przyniósł producentowi około trzydzieści pięć miliardów dolarów przychodu¹⁰. Zarazem często bywał nadużywany i powodował uzależnienia. W Stanach Zjednoczonych rozszalała się wkrótce epidemia opioidowa. Amerykanie z najróżniejszych zakątków kraju wpadali w uzależnienie od silnych leków przeciwbólowych. Wielu z tych, którzy zaczęli nadużywać OxyContinu, przerzuciło się ostatecznie na uliczne narkotyki w rodzaju heroiny czy fentanylu. Liczby przyprawiały o zawrót głowy¹¹. Według Centrów Kontroli i Prewencji Chorób w ciągu ćwierćwiecza, odkąd OxyContin trafił na rynek, około czterystu pięćdziesięciu tysięcy Amerykanów zmarło z powodu przedawkowania opioidów. Stało się to główną zewnętrzną przyczyną zgonów w Stanach Zjednoczonych: śmierć w wypadku samochodowym czy śmierć od ran postrzałowych, stanowiąca, zdawałoby się, amerykańską specjalność, musiały się zadowolić dalszymi pozycjami na liście. Ba, więcej Amerykanów straciło życie wskutek przedawkowania opioidów, niż zginęło łącznie podczas wszystkich wojen z udziałem Stanów Zjednoczonych, począwszy od drugiej wojny światowej.
Mary Jo White mawiała czasem, że w byciu prawniczką najbardziej kocha „konieczność docierania do sedna każdego podejmowanego problemu”¹². Paul Hanly również zdawał się hołdować tej zasadzie. Przesłuchując Kathe Sackler, próbował ustalić praprzyczyny przeogromnej, nieprawdopodobnie skomplikowanej tragedii, jaką był kryzys w zakresie zdrowia publicznego spowodowany przez epidemię opioidową. Przed wprowadzeniem na rynek OxyContinu w Stanach Zjednoczonych nie było epidemii opioidowej. Po wprowadzeniu OxyContinu ludzie zaczęli masowo uzależniać się od leków przeciwbólowych. Przeciwko Sacklerom oraz ich firmie skierowano ponad dwa tysiące pięćset powództw: wnosiły je władze miast, stanów i hrabstw, plemiona rdzennych Amerykanów, szpitale, okręgi szkolne i najrozmaitsze inne instytucje. Wszystko to stanowiło element szeroko zakrojonej kampanii, w ramach której prawnicy reprezentujący podmioty zarówno prywatne, jak i publiczne próbowali pociągnąć do odpowiedzialności firmy farmaceutyczne prowadzące sprzedaż nowych, silnych leków i upowszechniające nieprawdziwe informacje na temat bezpieczeństwa ich stosowania. Podobna rzecz zdarzyła się wcześniej tylko raz, gdy koncerny tytoniowe ukarano za to, że celowo zbagatelizowały ryzyko towarzyszące paleniu papierosów. Kierownicy koncernów zostali wówczas przeczołgani przez jedną z komisji Kongresu¹³, w 1998 roku cała branża musiała przystać na epokową ugodę o wartości dwustu sześciu miliardów dolarów.
Rolą White było niedopuszczenie, aby podobny scenariusz powtórzył się w przypadku Sacklerów i firmy Purdue. Musiała się zmierzyć z potężnymi rywalkami. Letitia James, prokurator generalna stanu Nowy Jork, wniosła akt oskarżenia przeciwko Kathe Sackler i siedmiu innym członkom rodziny, w którym podkreśliła, że OxyContin to „pierwotna przyczyna epidemii opioidowej”¹⁴, zmienił on bowiem podejście amerykańskich lekarzy do przepisywania pacjentom środków przeciwbólowych. Z kolei prokurator generalna stanu Massachusetts, który również wystąpił przeciwko Sacklerom, oznajmiła: „Za epidemię opioidową w ogromnym stopniu odpowiadają decyzje tej konkretnej rodziny”¹⁵.
White się z nimi nie zgadzała¹⁶. Ludzie oskarżający Sacklerów naginają fakty, próbują zrobić z jej klientów kozłów ofiarnych, twierdziła. Jakie niby przestępstwo popełnili Sacklerowie? Sprzedawali jak najbardziej legalny farmaceutyk, produkt dopuszczony przez Agencję Żywności i Leków, teraz zaś padli ofiarą „kampanii pozwów mającej na celu zrzucenie na kogoś winy” za epidemię opioidową. Kryzys ten, podkreślała stanowczo White „nie został wywołany ani przez moich klientów, ani przez Purdue”.
Mimo to podczas składania zeznań przez Kathe prawie w ogóle się nie odzywała. Na początku się przedstawiła („Mary Jo White, kancelaria Debevoise & Plimpton, reprezentuję doktor Sackler”), potem tylko słuchała. Przerywanie Hanly’emu i sprzeciwianie się pytaniom, które zadawał, zostawiła swoim podwładnym. Nie zamierzała sama robić hałasu, aczkolwiek przez cały czas siedziała u boku klientki, chciała być na widoku, jak broń w kaburze. Wcześniej wraz ze swoim zespołem starannie przygotowała Kathe do udziału w przesłuchaniu. Owszem, White lubiła mówić, że prawo pozwala wydestylować „esencję” danego zagadnienia, ale przecież kiedy wasz klient jest maglowany przez prawników drugiej strony, musicie im to uniemożliwić.
„Pani doktor, czy Purdue ponosi jakąkolwiek odpowiedzialność za kryzys opioidowy?”, zapytał Hanly.
„Sprzeciw!”, zawołał zaraz jeden z adwokatów Kathe. „Sprzeciw!”, zawtórował mu drugi.
„Moim zdaniem Purdue nie ponosi odpowiedzialności prawnej”, powiedziała Kathe.
Hanly odparł, że nie tego dotyczyło pytanie. Chciał się dowiedzieć, czy „postępowanie firmy Purdue spowodowało epidemię opioidową”.
„Sprzeciw!”
„Myślę, że jest ona wynikiem skomplikowanego splotu czynników, różnych okoliczności, problemów społecznych i medycznych oraz niedoskonałych regulacji w niektórych stanach – oznajmiła Kathe. – To naprawdę bardzo, bardzo, bardzo złożone zagadnienie”.
Można by się spodziewać, że ze względu na straszliwą spuściznę OxyContinu Kathe będzie próbowała dystansować się od leku. Zamiast tego podkreślała, że nie zgadza się z założeniami Hanly’ego. Sacklerowie nie mają się czego wstydzić, nie mają za co przepraszać, powtarzała, ponieważ OxyContin to znakomity farmaceutyk. „Mówimy o bardzo dobrym lekarstwie, bezpiecznym, mającym wysoką skuteczność”, oznajmiła. Osoby pozywane o miliardy dolarów często uciekają się do wymówek i wykrętów, ale nie Kathe. Kathe była z siebie zadowolona. Oznajmiła, że w istocie należy jej się uznanie, bo to ona „wymyśliła OxyContin”. Zdaniem skarżących lek ten dał początek jednemu z najtragiczniejszych kryzysów w dziedzinie zdrowia publicznego w ostatnim stuleciu. Tymczasem Kathe Sackler z dumą ujawniła, że to ona dała początek OxyContinowi.
„Czy przyznaje pani, że setki tysięcy Amerykanów uzależniło się od OxyContinu?”, zapytał Hanly.
„Sprzeciw!”, wykrzyknęła unisono para prawników. Kathe przez chwilę się zawahała.
„To proste pytanie – powiedział Hanly. – Tak czy nie?”
„Nie wiem, jak na to odpowiedzieć”, stwierdziła.
W pewnym momencie Hanly zapytał o budynek przy Wschodniej Sześćdziesiątej Drugiej Ulicy, zaledwie kilka przecznic od biurowca, w którym odbywało się przesłuchanie. „Mówiąc ściślej, to dwa budynki”, poprawiła go Kathe. Z zewnątrz wydają się osobne, ale „zostały połączone” i „z funkcjonalnego punktu widzenia stanowią całość”, wyjaśniła. Chodziło o dwie atrakcyjne, ponadczasowe kamienice obłożone wapieniem, znajdujące się w wytwornej okolicy przy Central Parku, budynki z gatunku tych, które budzą zazdrość i skłaniają do snucia nostalgicznych fantazji o dawnych czasach. „Mowa o biurze, które jest… – zaraz się poprawiła. – Które pierwotnie zajmowali mój ojciec i mój stryj”.
Było kiedyś trzech braci Sacklerów, Arthur, Mortimer i Raymond. Mortimer był ojcem Kathe. Saga o życiu każdego z nich i o dynastii, którą założyli, to zarazem opowieść o ostatnim stuleciu amerykańskiego kapitalizmu. Wszyscy zostali lekarzami, mieli jednak „żyłkę przedsiębiorczości”, toteż nie poprzestali na praktykowaniu medycyny. W latach pięćdziesiątych XX wieku kupili firmę Purdue Frederick. „Była wówczas znacznie mniejsza niż obecnie – opowiadała Kathe. – Właściwie była to niewielka firma rodzinna”.1 Dobre nazwisko
Arthur Sackler urodził się na Brooklynie latem 1913 roku¹, w epoce, gdy Brooklyn zalewały kolejne fale imigrantów ze Starego Świata. Każdego dnia widziało się nowe twarze, na ulicach rozbrzmiewała nieznana muzyka nowo przybyłych języków, gdziekolwiek spojrzeć, rosły domy mające pomieścić przybyszów. Panowała podniecająca, więziotwórcza atmosfera, jaka zazwyczaj towarzyszy rodzeniu się czegoś nowego. Arthur, pierworodny syn pary imigrantów, przesiąknął z czasem marzeniami i ambicjami tamtej generacji nowych Amerykanów, rozumiał ich głód i energię, którą sam tryskał niemal od kołyski. Rodzice nadali mu imię Abraham, z czasem jednak pozbył się go, za bardzo bowiem kojarzyło się ze Starym Światem – wybrał nowe, proste, amerykańsko brzmiące imię Arthur². Zachowała się fotografia, zrobiona w 1915 albo 1916 roku, przedstawiająca Arthura jako niemowlaka siedzącego na trawie. Jego matka, Sophie, leży na drugim planie, wyciągnięta jak lwica. Ma ciemne włosy i ciemne oczy, od razu widać, że to imponująca kobieta. Arthur patrzy prosto w obiektyw, jest słodkim cherubinkiem w krótkich spodenkach, ma odstające uszy i spokojne, wręcz nadnaturalnie spokojne spojrzenie, jak gdyby już rozgryzł zasady gry³.
Sophie Greenberg wyemigrowała z Polski zaledwie kilka lat wcześniej⁴. Kiedy w 1906 roku znalazła się na Brooklynie, była nastolatką. Wkrótce poznała tam uprzejmego, starszego od niej niemal o dwie dekady Isaaca Sacklera⁵. Pochodził z Galicji, stanowiącej wówczas część Austro-Węgier, do Nowego Jorku przypłynął z rodzicami i rodzeństwem w 1904 roku. Był człowiekiem dumnym⁶, chętnie opowiadał o swoich przodkach, rabinach, którzy w epoce inkwizycji uciekli z Hiszpanii do Europy Środkowej⁷. Teraz zamierzał zbudować sobie przyczółek w Nowym Jorku. Wraz z bratem założył niewielki sklep spożywczy przy Montrose Avenue 83 w Williamsburgu. Nazwali go Sackler Bros⁸. Rodzina przeniosła się do mieszkania w tym samym budynku. Trzy lata po narodzinach Arthura Isaac i Sophie powitali na świecie drugiego syna, Mortimera. Cztery lata później urodził się Raymond. Arthur był niezwykle oddany swoim młodszym braciom, dzielnie bronił ich przed wszelkimi niebezpieczeństwami. W dzieciństwie przez pewien czas wszyscy trzej sypiali w jednym łóżku⁹.
Interes Isaaca szedł nieźle, więc rodzina wkrótce przeprowadziła się do tętniącego życiem Flatbush, które zdawało się sercem Brooklynu¹⁰. W porównaniu z Brownsville czy Canarsie uchodziło wówczas za okolicę zamieszkiwaną przez wyższą klasę średnią¹¹. Już wtedy miejsce zamieszkania było w Nowym Jorku ważnym symbolem statusu; nowy adres mówił wszem wobec, że Isaac Sackler odniósł sukces i zdołał zapewnić swojej rodzinie nieco stabilniejsze życie. Na przeprowadzkę do Flatbush trzeba było sobie zasłużyć. Nagrodę stanowiły zieleń ulicznych drzew oraz przyzwoite, przestronne mieszkania. Jeden ze współczesnych Arthura posunął się nawet do stwierdzenia, że z perspektywy brooklyńskich Żydów tamtej epoki Żydzi, którzy mieszkali we Flatbush, byli „w zasadzie gojami”¹². Pieniądze zarobione dzięki sklepowi spożywczemu Isaac inwestował w nieruchomości: kupował kamienice, wynajmował mieszkania¹³. Zarówno on, jak i Sophie snuli śmiałe marzenia na temat przyszłości synów, marzenia wykraczające poza Flatbush, a nawet poza Brooklyn. Czuli, że opatrzność im sprzyja, i chcieli, by kolejne pokolenie Sacklerów odcisnęło swoje piętno na nowym kraju.
Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, jak wiele żywotów wiódł Arthur. Na pewno sprzyjał mu fakt, że bardzo wcześnie zaczął pracować: już jako mały chłopiec asystował ojcu w sklepie spożywczym¹⁴. Od pierwszych lat przejawiał niespotykany wigor, wszechstronną inteligencję i nienasyconą ambicję, słowem cechy, które zaważyły na całym jego życiu. Sophie była mądra, chociaż nie miała wykształcenia; w wieku siedemnastu lat poszła do pracy w fabryce ubrań, nigdy nie zdołała w pełni opanować angielskiego¹⁵. W domu rozmawiała z mężem w jidysz¹⁶, lecz oboje oczekiwali od synów, że ci będą się asymilować. Przestrzegali reguł koszerności¹⁷, ale rzadko kiedy chadzali do synagogi. Dzielili mieszkanie z rodzicami Sophie¹⁸. Jak to często bywa w imigranckich enklawach, czuło się, że nagromadzone nadzieje i aspiracje starszego pokolenia zostaną teraz zainwestowane w dzieci urodzone po przeprowadzce do Ameryki. Arthur czuł na sobie szczególny ciężar oczekiwań. Był przecież pionierem, pierworodnym amerykańskim synem, tym, który ma spełnić marzenia rodziny¹⁹.
Aby to osiągnąć, musiał zdobyć wykształcenie. Jesienią 1925 roku Artie (takim zdrobnieniem się posługiwał) podjął naukę w szkole średniej Erasmus Hall przy Flatbush Avenue. Dopiero co skończył dwanaście lat i był młodszy od innych uczniów w klasie, ale dobrze poradził sobie na egzaminie, więc postanowiono przyjąć go do specjalnego programu dla szczególnie uzdolnionej młodzieży. Choć Artie’ego mało co potrafiło speszyć, liceum Erasmus Hall mogło budzić onieśmielenie²⁰. Założyli je Holendrzy w XVIII wieku, pierwotnie mieściło się w dwukondygnacyjnym drewnianym budynku. Na początku XX stulecia szkołę rozbudowano, powstały wówczas czworokątny dziedziniec przywodzący na myśl kampus uniwersytetu w Oksfordzie, a także zamkopodobne neogotyckie gmachy obrośnięte bluszczem i dekorowane maszkaronami. Wszystko po to, by zrobić miejsce dla ogromnej fali imigranckich dzieci z Brooklynu. Kadra i uczniowie uważali się za awangardę nowego amerykańskiego eksperymentu – mobilność społeczną i asymilację, osiągane za pomocą pierwszorzędnej publicznej edukacji, traktowano tu niezwykle poważnie. Szkoła mogła się pochwalić pracowniami przyrodniczymi i chemicznymi²¹, uczyła łaciny i greki. Niektórzy nauczyciele mieli nawet doktoraty²².
Liceum było ogromne, zaliczało się do grona największych szkół średnich w kraju. Uczęszczało tam osiem tysięcy uczniów²³, w większości takich jak Arthur Sackler: na korytarzach i w salach lekcyjnych spotykali się ambitni potomkowie imigranckich rodzin, dzieci szalonych lat dwudziestych, młodzież o bystrych oczach i z włosami napomadowanymi na błysk. Chłopcy nosili obowiązkowe garnitury i czerwone krawaty²⁴, dziewczęta ubierały się w sukienki i wiązały włosy czerwonymi wstążkami. Kiedy podczas przerwy obiadowej wszyscy tłoczyli się przed potężnymi drzwiami wejściowymi zwieńczonymi łukiem, wyglądało to, jak wspominał kolega z klasy Arthura, niczym „hollywoodzkie cocktail party”²⁵.
Arthur był zachwycony²⁶. Podczas zajęć z historii odkrył w sobie podziw dla ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza Thomasa Jeffersona, z którym szybko zaczął się utożsamiać. Podobnie jak Jefferson interesował się najróżniejszymi dziedzinami – sztuką, nauką, literaturą, historią, sportem, biznesem. W każdej z nich chciał spróbować sił. Dobrze trafił, gdyż liceum Erasmus Hall przywiązywało ogromną wagę do aktywności pozalekcyjnych. Działało tam chyba sto różnych klubów uczniowskich: w późne zimowe popołudnia, już po zakończeniu lekcji, gdy za oknami zapadał mrok, w szkole nadal paliły się światła, rozjaśniając dziedziniec, a na korytarzach słyszało się zgiełk towarzyszący otwieranym właśnie zebraniom („Panie przewodniczący, ja w kwestii porządkowej…”)²⁷.
W późniejszych latach, wspominając liceum, Arthur mówił o „wielkim marzeniu”²⁸. Erasmus Hall stanowiło potężną kamienną świątynię amerykańskiej merytokracji. Arthurowi wydawało się, że to, czego może oczekiwać od życia, zależy w praktyce głównie od tego, ile gotów będzie zainwestować. Sophie często domagała się, żeby opowiadał jej, jak było w szkole. „Czy zadałeś dzisiaj jakieś mądre pytanie?”²⁹. Arthur wyrósł na tyczkowatego chłopaka o szerokich ramionach, miał kwadratową twarz, jasne włosy i niebieskie, krótkowidzące oczy. Potrafił pracować bez ustanku, co bardzo mu się przydawało. Redagował gazetę uczniowską, znalazł też zajęcie w szkolnym wydawnictwie, gdzie odpowiadał za sprzedawanie powierzchni reklamowej uczelniom³⁰. Zamiast przyjąć standardowe wynagrodzenie, zaproponował, że będzie dostawał niewielki procent od każdej sprzedanej reklamy. Administracja szkoły wyraziła zgodę i wkrótce Arthur zaczął zarabiać w miarę niezłe pieniądze.
Tak oto w bardzo młodym wieku dokonał odkrycia, które później bardzo mu się przydawało: lubił stawiać na samego siebie³¹. Chętnie kreślił plany, których realizacja wymagała od niego nie lada wysiłku, ale też mogła przynieść cenną nagrodę. Nigdy nie zadowalał się jednym wyzwaniem naraz. Założył zakład fotograficzny, by przygotować zdjęcia do szkolnej księgi pamiątkowej. Pewnego dnia sprzedał miejsce na reklamę Szkole Biznesu Drake, zespołowi placówek specjalizujących się w kształceniu policealnym pracowników biurowych. Przy okazji zaproponował firmie, żeby zatrudniła go jako menedżera do spraw reklamy, choć przecież był tylko licealistą. Firma się zgodziła³².
Za sprawą niewyczerpanych zapasów werwy i kreatywności mógł nieustannie rzucać nowymi pomysłami, ciągle próbował coś ulepszać. Erasmus Hall regularnie dystrybuowało wśród ośmiu tysięcy swoich uczniów „rozpisane plany zajęć”³³ oraz inne dokumenty. Czemu na odwrocie nie umieszczać reklam? Poza tym Szkoła Biznesu Drake mogłaby zamówić linijki ze swoją nazwą i rozdawać je za darmo uczniom Erasmus Hall³⁴. Choć Arthur nie skończył jeszcze piętnastu lat, dzięki swoim rozmaitym małym biznesom zarabiał tak dużo, że mógł się dokładać do domowego budżetu³⁵. Dostawał nowe prace i zlecenia tak często, że przestał nadążać, zatrudnił więc młodszego brata, Morty’ego, jako podwykonawcę³⁶. Początkowo uważał że Ray, najmłodszy z trójki, nie powinien pracować – „mały niech się lepiej zajmuje zabawą”³⁷, mawiał – ale z czasem zwerbował również jego. Bracia zajęli się sprzedawaniem powierzchni reklamowej w „The Dutchman”, czasopiśmie wydawanym przez uczniów Erasmus Hall, i nakłonili producenta papierosów marki Chesterfield, by zamieścił tam reklamę adresowaną do młodzieży. Prowizja okazała się całkiem niezła³⁸.
Liceum Erasmus Hall było nastawione na przyszłość, ale mogło się też pochwalić wspaniałą historią. Wśród sławnych darczyńców szkoły znalazło się kilku spośród ojców założycieli, których tak bardzo podziwiał Artie Sackler: w swoim czasie placówkę wspierali finansowo Alexander Hamilton, Aaron Burr i John Jay³⁹. Patronem był piętnastowieczny holenderski uczony Erazm z Rotterdamu, witraż w szkolnej bibliotece przedstawiał sceny z jego życia i stanowił hołd dla „wielkiego człowieka, którego imię nasza szkoła nosi od stu dwudziestu czterech lat”⁴⁰. Każdego dnia Arthurowi i innym uczniom wpajano, że w przyszłości oni również zajmą miejsce w długim szeregu wybitnych Amerykanów, któremu początek dali ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych. Nie miało znaczenia, że na razie muszą mieszkać w ciasnych kamienicach, że codziennie chodzą w tych samych tanich garniturach, że ich rodzice nie mówią po angielsku. Nowy Kraj był gotów paść im do stóp, wystarczyło tylko się postarać. Każdy z uczniów mógł osiągnąć wielkość. W szkole nieustannie natrafiało się na pamiątki po wybitnych ludziach z przeszłości, na ich portrety i nazwiska. Ich spuścizna została wykuta w kamieniu.
Pośrodku dziedzińca wciąż stał stary, drewniany, podupadający budynek holenderskiej szkoły, pozostałość po czasach, gdy na Brooklynie ciągnęły się pola uprawne. Zimą przy każdym silniejszym powiewie wiatru drewniane belki trzeszczały, a koledzy Arthura żartowali, że to duch Wergiliusza, który jęczy z rozpaczy, gdy słucha swoich starannie dopieszczanych strof recytowanych teraz łaciną z wyraźnym brooklyńskim akcentem⁴¹.
Niewykluczone, że hiperaktywność Arthura w tamtym okresie wynikała po części z niepokoju, gdyż jego ojca zaczęło opuszczać szczęście⁴². Kilka inwestycji w nieruchomości okazało się niewypałami i Sacklerowie musieli przeprowadzić się do tańszego mieszkania. Isaac kupił sklep z obuwiem przy Grand Street, ale interes upadł i trzeba było zwinąć działalność. Wkrótce Isaacowi nie pozostało nic innego, jak tylko przyjąć kiepsko płatną pracę w cudzym sklepie spożywczym, w przeciwnym bowiem razie nie zdołałby utrzymać rodziny.
Arthur wspominał później, że w tamtych latach często było mu zimno, ale nigdy nie chodził głodny. W Erasmus Hall działała agencja pomagająca uczniom znaleźć zatrudnienie poza szkołą, zaczął więc brać różne prace, by zarobić dodatkowe pieniądze dla rodziny. Rozwoził gazety, dostarczał kwiaty⁴³, nie starczało mu czasu, żeby chodzić na randki i przyjęcia, a tym bardziej żeby latem jeździć na kolonie. Pracował. Z dumą opowiadał, że dopóki nie skończył dwudziestu pięciu lat, ani razu nie miał wakacji⁴⁴.
Od czasu do czasu trafiała mu się okazja, by ujrzeć przez moment inny świat, rozciągający się poza granicami jego codziennego brooklyńskiego życia, a zarazem tak bliski, że niemal dawało się go dotknąć. Niekiedy robił sobie krótką przerwę, szedł do Muzeum Brooklyńskiego, wspinał się po kamiennych schodkach prowadzących do wejścia strzeżonego przez rosłe jońskie kolumny i przechadzał się po salach, zachwycając się zgromadzonymi tam dziełami sztuki⁴⁵. Zdarzało się, że obowiązki dostarczyciela kwiatów oznaczały podróż na Manhattan, do krainy pozłacanych pałaców przy Park Avenue. W święta Bożego Narodzenia rozwoził tam bukiety, potem zaś przechadzał się szerokimi alejami, zaglądał w jasno rozświetlone okna wielkich mieszkań, czasem udawało mu się ujrzeć w środku migające lampki choinkowe⁴⁶. Czuł dreszcz podniecenia, ilekroć odźwierny wpuszczał go do potężnego budynku: przestępował próg, dźwigając naręcze kwiatów, zostawiał za sobą zimną ulicę i pozwalał, by spowiło go aksamitne ciepło panujące w holu⁴⁷.
W 1929 roku nadszedł wielki kryzys i problemy Isaaca Sacklera przybrały na sile⁴⁸. Niewielkie pieniądze, które zdołał dawniej zarobić, włożył w kamienice, te zaś stały się zupełnie bezwartościowe. Wszystko, co miał, przepadło. Na ulicach Flatbush ludzie o zbolałych twarzach ustawiali się w kolejkach po jedzenie rozdawane przez organizacje dobroczynne. Agencja pośrednictwa pracy w Erasmus Hall dostawała teraz zgłoszenia nie tylko od uczniów, ale również od ich rodziców⁴⁹. Pewnego dnia Isaac wezwał swoich trzech synów na rozmowę. Z przebłyskiem starej rodzinnej dumy oznajmił im, że nie zamierza formalnie ogłaszać bankructwa. Odpowiedzialnie gospodarował resztką pieniędzy, nadal był w stanie spłacać rachunki, ale nic więcej mu nie zostawało. Zarówno on, jak i Sophie rozpaczliwie pragnęli, aby synowie mogli kontynuować edukację, aby poszli na studia, wspinali się po szczeblach drabiny, jak przystało na młodych ambitnych Amerykanów, nie mogli im jednak tego zapewnić. Młodzi Sacklerowie sami będą zatem musieli zarobić na swoje wykształcenie.
Z pewnością słowa te nie przychodziły mu łatwo, podkreślił jednak, że dał synom coś znacznie cenniejszego niż pieniądze. „Zawdzięczacie mi najważniejszą rzecz, jaką syn może dostać od ojca: dobre nazwisko”, oznajmił Arthurowi, Mortimerowi i Raymondowi⁵⁰.
Gdy Arthur i jego bracia byli dziećmi, Sophie Sackler regularnie całowała ich w czoło, by sprawdzić, czy nie mają gorączki⁵¹. Pod względem przebojowości i asertywności zdecydowanie przerastała swojego męża, bardzo wcześnie wiedziała też, czego oczekuje po swoich synach: chciała, żeby każdy z nich został lekarzem⁵².
„O tym, że będę zajmował się medycyną, wiedziałem już w wieku czterech lat – wspominał później Arthur. – Rodzice zrobili mi pranie mózgu, nie miałem żadnego wyboru”⁵³. Sophie i Isaac uważali medycynę za niezwykle szlachetną profesję⁵⁴. W XIX wieku lekarze często uchodzili za szarlatanów, kojarzyli się ze sprzedawcami różnych cudownych leków wątpliwej jakości. Arthur i jego bracia przyszli jednak na świat w nieco późniejszej epoce, którą określono później mianem złotego wieku amerykańskiej medycyny⁵⁵. Początek XX stulecia to czas, gdy jej skuteczność, a także reputacja lekarzy znacznie się poprawiły za sprawą odkryć naukowych na temat przyczyn chorób i za sprawą opracowania nowych terapii. Nie było już nic niezwykłego w tym, że rodzina żydowskich imigrantów chciała dochować się synów lekarzy. Panowało przekonanie, że lekarze to ludzie zacni, porządni i moralni, że służą społeczeństwu, a w zamian zapewniają sobie prestiż i stabilność finansową.
Arthur ukończył liceum w roku, w którym doszło do krachu na giełdzie, i poszedł na kurs przygotowujący do studiowania medycyny, oferowany przez Uniwersytet Nowojorski⁵⁶. Uwielbiał studiowanie. Ponieważ nie miał pieniędzy, musiał korzystać z używanych lub pożyczonych rozpadających się podręczników, które spinał gumkami recepturkami⁵⁷. Uczył się intensywnie, chłonął wiedzę na temat starożytnych medyków w rodzaju Alkmeona z Krotonu, który zidentyfikował mózg jako ośrodek ludzkiego umysłu, oraz Hipokratesa, ojca medycyny, autora słynnej zasady „po pierwsze nie szkodzić”, stanowiącej fundament kodeksu lekarskiego⁵⁸.
Mimo ogromnej ilości materiału do opanowania Arthur zdołał znaleźć czas na pracę w gazecie studenckiej i czasopiśmie satyrycznym, pomagał ponadto w przygotowaniu corocznej księgi pamiątkowej. Wieczorami chodził na zajęcia plastyczne w szkole Cooper Union, uczył się rysunku i rzeźby⁵⁹. W pochodzącym z tamtego okresu artykule pisał, że różnorodna aktywność poza uczelnią „zapewnia studentowi odpowiedni pogląd na życie i jego problemy, przez co z czasem wielokrotnie zwiększy się użyteczność technik i faktów przyswojonych w ramach formalnej nauki”⁶⁰. Pracował też jako kelner w stołówce uniwersyteckiej, a w wolnym czasie między zajęciami obsługiwał saturator w sklepie ze słodyczami⁶¹.
Wysyłał pieniądze rodzicom, nadal mieszkającym na Brooklynie, doradzał też Mortimerowi i Raymondowi, jak mają wykonywać prace, które po nim odziedziczyli⁶². O młodszych braciach mówił „dzieciaki”⁶³. Może była to kwestia wielkiego kryzysu i konieczności utrzymywania ojca i matki, a może szczególnego statusu związanego z pierworództwem lub po prostu dominującej osobowości – w każdym razie Arthur zachowywał się wobec Mortimera i Raymonda nie tyle jak starszy brat, ile raczej jak rodzic.
Kampus Uniwersytetu Nowojorskiego znajdował się w tamtych czasach na Bronksie, daleko od Brooklynu, Arthur jednak z radością wyprawił się w podróż po wielkiej metropolii. Odwiedzał muzea, echo jego kroków dudniło w galeriach wykładanych marmurami, nazywanych na cześć tytanów przemysłu. Chętnie chadzał z dziewczętami do teatru, aczkolwiek było go stać tylko na miejsca stojące. Najbardziej podobały mu się randki na statku opływającym dolny Manhattan, choć z powodu braku pieniędzy statkiem tym był niezbyt romantyczny prom na Staten Island⁶⁴.
Nim w 1933 roku ukończył kurs przedmedyczny, udało mu się zarobić dostatecznie dużo pieniędzy (mimo rekordowo wysokiego bezrobocia), by kupić rodzicom nowy sklep z mieszkaniem na zapleczu⁶⁵. Przyjęto go do Szkoły Medycznej na Uniwersytecie Nowojorskim. Od razu zaczął studia, a przy okazji zajął się redagowaniem czasopisma studenckiego⁶⁶. Na fotografii z tamtego okresu ma na sobie dość elegancki garnitur i z bardzo poważną miną trzyma w dłoni pióro. Wygląda, jakby ktoś właśnie wyrwał go z zadumy, choć zdjęcie jest ewidentnie pozowane⁶⁷. Kochał medycynę, bo oznaczała rozwiązywanie zagadek i gotowa była „ujawnić swoje sekrety”⁶⁸ dostatecznie wytrwałemu badaczowi. „Dla lekarza nie ma rzeczy niemożliwych”, twierdził⁶⁹. Medycyna to połączenie „technologii i ludzkiego doświadczenia”.
Zdawał sobie jednak sprawę, że wiąże się ona również z ogromną odpowiedzialnością, gdyż od tego, czy w danej sytuacji podejmie się dobrą czy złą decyzję, może zależeć ludzkie życie. Podjął staż na chirurgii. Ordynatorem był wówczas powszechnie poważany chirurg, który jednak szybko się starzał i zdaniem Arthura zdradzał oznaki demencji: zapominał o standardowych protokołach higieny, przed operacją szorował ręce, a potem w roztargnieniu schylał się, by zawiązać sobie sznurowadło. Co gorsza, stracił zręczność posługiwania się skalpelem i zdarzało się, że powodował zgon pacjenta. Działo się to tak często, że część personelu zaczęła za jego plecami nazywać go Aniołem Śmierci.
W pewien wtorkowy poranek Arthur towarzyszył staremu chirurgowi podczas obchodu. Zatrzymali się przed łóżkiem trzydziestokilkuletniej kobiety cierpiącej z powodu perforacji wrzodu żołądka. Arthur zbadał pacjentkę i uznał, że powstał ropień, więc nie zagraża jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, chirurg oznajmił jednak: „Zoperuję ją w czwartek”.
Arthur się przestraszył; nie chciał, żeby niepotrzebny zabieg zagroził życiu kobiety. Próbował ją przekonać, że wszystko jest w porządku i że powinna wypisać się ze szpitala. Powtarzał, że jest potrzebna w domu, że musi zająć się dziećmi i mężem. Nie ujawnił jednak prawdziwej przyczyny swoich niepokojów – byłoby to niesubordynacją i rażącym naruszeniem reguł. Kobieta wolała zostać w szpitalu, Arthur postanowił więc nakłonić jej męża, by podjął decyzję za nią. Bez powodzenia. Pacjenci z reguły ufają doświadczeniu i osądowi lekarzy, powierzają im życie swoje i swoich bliskich. „Profesor przeprowadzi zabieg”, oznajmił mąż Arthurowi.
W wyznaczony dzień Anioł Śmierci wziął kobietę na stół operacyjny. Przebił ropień, kobieta zmarła. Czy Arthur pozwolił, by ambicje dotyczące kariery przesłoniły mu to, co najważniejsze? Gdyby wystąpił przeciwko przełożonemu, gdyby zdecydował się na konfrontację z Aniołem Śmierci, być może ocaliłby życie tej kobiety. Zawsze żałował, że nie zdołał zapobiec operacji. Mimo to mawiał później: „W medycynie panuje hierarchia i zapewne musi tak być”⁷⁰.
Rozmyślaniom o szczególnej odpowiedzialności związanej z wybranym zawodem towarzyszyły też inne rozterki. Arthur zastanawiał się, czy praktykując medycynę zapewni sobie satysfakcjonujący poziom życia. Lekarze mieli zazwyczaj solidną sytuację finansową, ale z drugiej strony w okresie wielkiego kryzysu na Brooklynie widywało się zdesperowanych medyków, którzy zajmowali się sprzedawaniem jabłek na ulicznych straganach⁷¹. Poza tym pieniądze to nie wszystko, ważne było też stymulowanie umysłu. Arthur nigdy nie marzył o zawodzie artysty, uważał go za zbyt niepraktyczny, miał za to żyłkę przedsiębiorcy, interesował się biznesem. Podczas studiów trafiła mu się ciekawa praca na pół etatu, został mianowicie copywriterem w niemieckiej firmie farmaceutycznej Schering. Utwierdził się wówczas w przekonaniu, że ma prawdziwą smykałkę do sprzedawania ludziom najróżniejszych rzeczy. Spośród jego licznych talentów ten zdecydowanie wysuwał się na pierwsze miejsce.PRZYPISY KOŃCOWE
Prolog. Pierwotna przyczyna
1 _Debevoise & Plimpton Posts Record Revenue, Profits_, Yahoo Finance, 12 marca 2019.
2 Jeżeli nie podano innych źródeł, fragmenty dotyczące zeznań Kathe Sackler są oparte na relacjach dwóch naocznych świadków oraz na transkrypcji zeznań: Zeznanie Kathe Sackler, _In re National Prescription Opiate Litigation_, MDL No. 2804, Case No. 1:17-MD-2804, 1 kwietnia 2019 (dalej Zeznanie Kathe Sackler).
3 _Interview with Mary Jo White_, „Corporate Crime Reporter”, 12 grudnia 2005.
4 _Mary Jo White Executive Branch Personnel Public Financial Disclosure Report_, 7 lutego 2013.
5 _Street Cop_, „New Yorker”, 3 listopada 2013.
6 _A Veteran New York Litigator Is Taking On Opioids. They Have a History_, STAT, 10 października 2017.
7 _The OxyContin Clan_, „Forbes”, 1 lipca 2015.
8 _Convictions of the Collector_, „Washington Post”, 21 września 1986.
9 Thomas Hoving, _Making the Mummies Dance. Inside the Metropolitan Museum of Art_, New York: Simon & Schuster, 1993, s. 93.
10 _OxyContin Goes Global_, „Los Angeles Times”, 18 grudnia 2016.
11 _Understanding the Epidemic_, strona internetowa CDC.
12 _Mary Jo White Oral History_, ABA Women Trailblazers Project, 8 lutego i 1 marca 2013, 7 lipca 2015.
13 _Cigarette Makers and States Draft a $206 Billion Deal_, „New York Times”, 14 listopada 1998.
14 First Amended Complaint, _State of New York v. Purdue Pharma_ LP _et al_., Index No.: 400016/2018, March 28, 2019 (dalej Akt Oskarżenia – Nowy Jork).
15 First Amended Complaint, _Commonwealth of Massachusetts v. Purdue Pharma_ LP _et al_., C. A. No. 1884-cv-01808 (BLS2), Jan. 31, 2019 (dalej Akt Oskarżenia – Massachusetts).
16 _Purdue’s Sackler Family Wants Global Opioids Settlement. Sackler Lawyer Mary Jo White_, Reuters, 23 kwietnia 2019.