- promocja
Imperium Lewandowska - ebook
Imperium Lewandowska - ebook
To pierwsza nieautoryzowana książka o Annie Lewandowskiej i jej biznesach. Pełna nieznanych faktów z życia, o których opowiadają znajomi, osoby z rodziny, współpracownicy. Jaka jest kobieta, którą na Instagramie codziennie ogląda pięć milionów trzysta tysięcy osób? Celebrytka? Na pewno. Ale jest coś, co różni ją od innych gwiazd i gwiazdeczek. Anna Lewandowska to jedna z nielicznych w Polsce kobiet w biznesie z ogromnym majątkiem osobistym.
Zaczęło się dziesięć lat temu od bloga. Przez dekadę jej portfolio urosło do sześciu silnych marek. Ten biznesowy pęd doprowadził do tego, że w rankingu magazynu „Wprost” majątek Lewandowskiej zgromadzony dzięki jej działalności biznesowej wyceniony został na trzysta trzynaście milionów złotych. To nie są pieniądze Roberta Lewandowskiego. To pieniądze z biznesowego imperium, jakie stworzyła sama Anna Lewandowska. Jak to zrobiła? I po co, skoro jest żoną megagwiazdy piłkarskiej? Czy gdyby nie mąż, osiągnęłaby taki sukces? A może warto się też przyjrzeć, co Robert Lewandowski zawdzięcza żonie? Znacie pewnie tę anegdotę, która w różnych wersjach przypisywana jest Hilary i Billowi Clintonom albo Michelle i Barackowi Obamom. W skrócie: prezydent i prezydentowa jadą incognito na obiad do dość pospolitej restauracji. Tam okazuje się, że właścicielem knajpki jest facet, który w młodości starał się o prezydentową. Ucinają sobie miłą pogawędkę po latach. Później prezydentowa siada przy stoliku z mężem, a on mówi: „Widzisz, gdybyś wybrała jego, dziś byłabyś żoną właściciela restauracji”. Na co ona: „Nie, gdybym wybrała jego, on byłby dziś prezydentem USA”.
W pewnym sensie ta anegdota pasuje do Lewandowskich. Anna Lewandowska nie jest ani autorką, ani kreatorką talentu swojego męża, ale stworzyła mu warunki, dzięki którym mógł w spokoju i komforcie ten talent rozwijać. Wiele decyzji zdjęła mu z barków, w dużej mierze stworzyła mu świat, jakiego potrzebował, by nie rozbić się o stres, destrukcyjne rozrywki i nałogi, jak wielu innych piłkarzy.
Autorka już po napisaniu książki konfrontuje zdobyte informacje z bohaterką. Anna Lewandowska udzieliła obszernego wywiadu, w którym po raz pierwszy tak szczerze opowiedziała o sobie, swoich kompleksach, operacjach plastycznych, o tym, że w Hiszpanii wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi, o co ma żal do polskich hejterów, przyznaje się do swoich błędów, opowiada, w czym nie zgadzają się z Robertem na co dzień.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66219-83-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ANNA LEWANDOWSKA ma w tej chwili pięć firm oraz sześć marek własnych. Wszystkie działają w obszarze sportu i zdrowego stylu życia.
PIĘĆ MILIONÓW TRZYSTA TYSIĘCY OSÓB codziennie ogląda ją na Instagramie. To absolutny rekord. W 2023 roku Lewandowska została uznana za najbardziej wypływową kobietę w polskim internecie.
Jej aplikację treningową na telefon „Diet & Training by Ann” do kwietnia 2023 roku pobrało TRZY MILIONY OSIEMSET TYSIĘCY OSÓB.
W rankingu magazynu „Wprost” majątek Lewandowskiej zgromadzony dzięki jej działalności biznesowej wyceniony został na TRZYSTA TRZYNAŚCIE MILIONÓW ZŁOTYCH.
„Forbes Women Polska” WYCENIŁ MARKĘ OSOBISTĄ ANNY LEWANDOWSKIEJ NA DWIEŚCIE SIEDEMDZIESIĄT OSIEM MILIONÓW ZŁOTYCH. Wycena ta to szacowany potencjał reklamowy gwiazdy. Na podstawie takich rankingów celebryci ustalają swoje gaże przy podpisywaniu kontraktów reklamowych.
Wielki biznes jest niemal całkowicie zmaskulinizowany, co widać chociażby w rankingu 100 najbogatszych Polaków „Forbesa”, gdzie kobiet funkcjonujących jako samodzielne bizneswoman jest zaledwie pięć. Reszta to mężczyźni lub rodziny. NA TYM TLE LEWANDOWSKA JEST FENOMENEM.ROZDZIAŁ I. SIŁA WPŁYWU
Rozdział I
Siła wpływu
Jestem pewna, że co najmniej raz w życiu o niej pomyśleliście, była tematem waszych rodzinnych i towarzyskich rozmów, że padały komentarze o jej stroju, wyglądzie, pieniądzach. Bo ona jest wszędzie. Ile widzieliście dziś artykułów o Annie Lewandowskiej? Żadnego? To znaczy, że nie zaglądaliście jeszcze do sieci. Ile produktów wytwarzanych przez jej firmy bezwiednie zapisało się w waszej podświadomości? Nie trzeba być jej fanem, wystarczy być użytkownikiem internetu, telewizora, sklepu. Wystarczy wejść do galerii handlowej albo korzystać z sieci. Setki przekąsek, napoje, kosmetyki, catering dietetyczny z dostawą do domu, suplementy diety, treningi w aplikacji w telefonie, na live’ach na Instagramie lub w jej fitness klubie. A do tego mnóstwo produktów, których wprawdzie nie wytwarza, ale je reklamuje.
Każdego dnia media produkują od kilku do kilkunastu artykułów na jej temat. To w dni, kiedy nic wyjątkowego się wokół niej nie dzieje. Jeśli jednak Lewandowska idzie na jakąś premierę, kibicuje mężowi na sportowych trybunach albo udzieliła właśnie wywiadu, artykułów jest minimum czterdzieści, a przy okazji większych imprez sportowych, jak na przykład mistrzostwa świata w piłce nożnej, bywa, że i dwa, a nawet trzy razy tyle. Mowa tu o samych dziennikarskich tekstach, a przecież pod każdym z nich widzimy setki komentarzy i wzmianek powielanych w nieskończoność w mediach społecznościowych.
Gdy w 2016 roku okazało się, że Lewandowska spodziewa się pierwszego dziecka, w gazetach, radiach, telewizjach i w portalach pojawiło się prawie trzy tysiące tekstów na temat jej ciąży. Press-Service Monitoring Mediów policzył wtedy, że ekwiwalent reklamowy, czyli wskaźnik wyrażający ilość pieniędzy, jaką należałoby wydać na publikację jakiegoś przekazu, gdyby był on reklamą, wyniósłby trzy i pół miliona złotych. Kiedy Lewandowskim urodziła się pierwsza córka, media natychmiast chóralnie nazwały ją polskim „royal baby” i śledziły każdy najmniejszy ruch związany z dzieckiem, relacjonując to na wzór brytyjskiej kampanii wokół dzieci Windsorów. Przez pierwszy rok po narodzinach Klary publikacji na temat Lewandowskiej i jej córki było w sumie prawie dwadzieścia tysięcy.
Jest też rzesza Polaków, która z własnej woli poszukuje informacji o niej. Pięć milionów trzysta tysięcy osób codziennie ogląda na Instagramie to, co robi Anna Lewandowska. To tak jakby postawić obok siebie wszystkich mieszkańców Warszawy i ich potroić! To jest absolutny rekord – żadna inna Polka nie ma tak dużych zasięgów w mediach społecznościowych. Tyle osób codziennie poświęca swój prywatny czas, by dowiedzieć się, co Lewandowska zjadła na śniadanie, w co się ubrała, czym posmarowała twarz, jak wyglądał dziś jej trening, ile róż dał jej mąż w dowód miłości, jak bawi się z dziećmi, czym układa fale na włosach i jakie nowe produkty można od niej kupić.
W 2023 roku Lewandowska w prestiżowym rankingu została uznana za najbardziej wpływową kobietę w polskim internecie. Co roku organizowanych jest kilka podobnych rankingów, szacujących, kto ma najsilniejszą markę własną, najwyższą wartość reklamową, największy wpływ społeczny. Lewandowska w tych konkurencjach plasuje się zwykle między pierwszym a trzecim miejscem. Jeśli ktoś ją wyprzedza, to najczęściej jest to jej mąż.
***
Zaciekawiło mnie, co takiego skłania ludzi, żeby codziennie śledzić życie obcej w końcu osoby, której nigdy nie spotkają, z którą nigdy nie zamienią słowa. Postanowiłam zrobić minibadanie. Napisałam wiadomość do stu losowo wybranych obserwatorek Lewandowskiej na Instagramie. Były to kobiety w wieku od trzydziestu do pięćdziesięciu lat, z dużych miast, miasteczek i wsi. Pracujące zawodowo i te skupiające się wyłącznie na prowadzeniu domu. Kobiety z różnym portfelem. Zapytałam je, dlaczego obserwują Lewandowską, co powoduje, że poświęcają swój czas, który mogą przeznaczać na kontakt z rodziną, pasje, pracę, relaks.
Odpowiedzi okazały się zaskakujące. Byłam pewna, że głównym powodem jest fakt, że Anna Lewandowska jest żoną Roberta Lewandowskiego. Na drugim miejscu stawiałam wspólne ćwiczenia z ich fitness guru. Myliłam się. Kobiety podawały kilka powodów, ale najczęściej, bo aż siedemdziesiąt pięć procent z nich, wskazywały, że obserwują Lewandowską, bo chcą podglądać jej biznes, patrzeć, jak go rozwija, jak zarządza swoją sławą i swoim potencjałem. Jest to ciekawe nie tylko dla kobiet, które prowadzą własne firmy, większość z nich to pracowniczki etatowe, ale tłumaczyły, że wiedza, jak Lewandowska żyje i buduje swoje imperium, motywuje je, daje im do myślenia w kontekście innych dziedzin ich własnego życia. To je inspiruje do samorozwoju.
Połowa badanych przeze mnie kobiet wskazała jako powód do obserwowania Lewandowskiej otrzymywanie darmowych treści związanych z dietą. Szukają u niej inspiracji do znalezienia darmowych przepisów na zdrowe posiłki, zwłaszcza desery, szczególnie te dla dzieci.
Czterdzieści procent ankietowanych przeze mnie pań wskazało, że równie ważnym powodem są ćwiczenia, do których zachęca Lewandowska. Większość moich respondentek ma ściągniętą aplikację „Diet & Training by Ann”, bardzo chętnie też uczestniczą one w treningach live na jej Instagramie.
Tyle samo kobiet wskazało jako powód chęć podglądania życia najgorętszej polskiej „power couple”, a z konta Lewandowskiej podpatrują życie prywatne Roberta. Traktują jej Instagram jak odwiedziny portalu plotkarskiego, jako rozrywkę.
Co trzecia followerka Lewandowskiej odpowiedziała mi, że czerpie od niej również inspiracje modowe oraz że śledzi jej życie w social mediach ze względu na ładny kontent, obrazki, pięknie sprzedane treści. Większość respondentek, które wskazały na ten powód, zaczęła regularnie wchodzić na konto Lewandowskiej dopiero wtedy, gdy przeprowadziła się z rodziną do Barcelony. Co czwarta badana kobieta powiedziała, że ogląda Lewandowską z powodu inspiracji urodowych i kosmetycznych.
***
Kiedy pisałam książkę o stylu życia polskich miliarderów, jedną z bardziej zaskakujących informacji, które usłyszałam od ich partnerek, córek, żon, była ta, że wzorują się na Annie Lewandowskiej. I nie chodziło o wylewanie siódmych potów na macie i pieczenie bezglutenowych bułeczek, ale o to, co nosi. Nie była to oczywiście jedyna osoba, którą owe miliarderki czy żony miliarderów podglądają na Instagramie i w portalach plotkarskich, ale z pewnością była numerem jeden. W tych rozmowach nie padło nazwisko żadnej polskiej aktorki, piosenkarki, prezenterki telewizyjnej, nawet modelki. Było to dla mnie ciekawe, bo Lewandowska buduje swoje imperium i wpływy głównie w obszarze sportu i zdrowego stylu życia, a poza tym nie obraca się na co dzień w towarzystwie polskiej elity finansowej. Dopytywałam, o co chodzi. Najbogatsze Polki tłumaczyły mi, że Lewandowska ma moc przyciągania, bo jest już tak popularna, że „zapraszana do Cannes”, pojawia się na światowych tygodniach mody, a jeśli zakłada na rękę kilka konkretnych bransoletek Cartiera, to znaczy, że są one modne. Krótko mówiąc, trenerka fitness, dietetyczka, żona piłkarza jest postrzegana przez bardzo bogate kobiety jako wzór stylu. Paradoksalnie, bo Lewandowska przez lata swojej obecności w social mediach pokazywała się głównie w strojach sportowych. Najwyraźniej wystarczyły dwa lata (od tego czasu wyraźnie zaczęła wprowadzać do swoich mediów społecznościowych treści modowe), by z guru fitness stać się dla wielu może jeszcze nie ikoną stylu, ale na pewno trendsetterką. Przełom nastąpił wraz z przeprowadzką do Hiszpanii. Uczestniczenie w przyjęciach podczas Festiwalu Filmowego w Cannes, zatrudnienie stylistki pracującej jako szefowa działu mody w polskiej edycji „Vogue’a”, pokazywanie się na najważniejszych modowych eventach na świecie w towarzystwie światowych projektantek i modelek było wypłynięciem na szerokie celebryckie wody. Anna Lewandowska przestała być postrzegana wyłącznie jako ambasadorka zdrowego życia.
***
Ale jest jeszcze inny aspekt siły niewiarygodnie szybko rosnącej popularności Lewandowskiej. To wspólnotowa wielka potrzeba posiadania narodowej rodziny królewskiej. Co ciekawe, Anna i Robert dostali takie wytyczne od znanego trenera rozwoju osobistego, specjalisty od wizerunku i coacha w jednym – Mateusza Grzesiaka, który już w 2017 roku miał przygotować dla Lewandowskich kompendium wiedzy, opracowanie strategii budowania ich publicznego wizerunku o tytule „RAL Power Couple”. W części zatytułowanej „Wizja” zapisane było: „Power couple jako model wzorcowy dla każdego małżeństwa. Metaforycznie: król i królowa Polski”. Lewandowskim ta strategia i porównanie wyjątkowo nie przypadły do gustu. Od osób z ich bliskiego kręgu wiem, że Robert nie chciał słyszeć rad, jak ma się przeistoczyć w króla, a Lewandowska irytowała się na każdą PR-ową próbę zrobienia z niej polskiej wersji księżnej Kate, mówiąc, że „to nie są jej buty”, to nie jest jej energia, sposób bycia i nie pozwoli zamknąć się w złotej klatce. Do dziś na tego typu porównania reagują alergicznie. Niemniej bez względu na to, czy Lewandowscy przyjęli, czy odrzucili model zaproponowany przez Grzesiaka, bez wątpienia wpisuje się on w potrzeby społeczne. Polacy, podobnie jak inne narody, podświadomie chcą podziwiać wybraną jednostkę, również krytykować, ale przede wszystkim uczestniczyć w jej życiu prowadzonym w narracji bajki.
Są bajki światowe i te bardziej lokalne. Lewandowscy jako jedyna para, jedyna rodzina (wcześniej taki potencjał miała tylko para prezydencka Kwaśniewskich, ale nie zostało to przez nich wykorzystane) od kilku lat stoją na styku Polski i świata, łącząc naszą lokalną dumę i światowe aspiracje. Czasem dochodzi do kuriozalnych sytuacji. Tak było na przykład wtedy, gdy Lewandowscy zaczęli mieć problemy wizerunkowe związane z doniesieniami Cezarego Kucharskiego, byłego menedżera Roberta, który przekonywał opinię publiczną i organy ścigania, że Lewandowscy dopuścili się przestępstw podatkowych. Wówczas w sieci hejterskie komentarze szły łeb w łeb z tymi, które porównywały atak na Lewandowskiego do ataku na papieża Polaka, z argumentem, że bohaterów narodowych się nie rusza. Do dziś krytycy, a nawet hejterzy Lewandowskich często odwołują się do tamtej sytuacji, pisząc z przekąsem w komentarzach pod setkami artykułów o najsłynniejszym polskim piłkarzu i jego żonie, że w Polsce to rodzina „santo subito” i jej się nie tyka.
Dlatego Lewandowscy, pomimo bardzo silnego „negatywnego elektoratu” skupiają na sobie uwagę coraz większej liczby Polaków, a wpływy tej „power couple” przebijają się za granicą.
Jak nad tym panuje Anna Lewandowska i jak tę relację „love-hate” z potencjalnym klientem przekuwa w twardy biznes? Dlaczego w ogóle kobieta, która mogłaby zajmować się tylko przyjemnym konsumowaniem majątku swojego męża, prowadzi własny biznes i od dziesięciu lat buduje z wielkim sukcesem swoją markę osobistą? O tym jest ta książka.
ROZDZIAŁ II. CAMP BY ANN
Rozdział II
Camp by Ann
Przejeżdżam przez imponującą wielkością bramę wjazdową. Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki „Dojo”, Stara Wieś. Jeszcze przed chwilą jechałam przez zwykłą, pospolitą, polską wieś, ale ostatnie kilkaset metrów jak magiczny pas transmisyjny teleportowały mnie do Kraju Kwitnącej Wiśni. Szeroki, piękny podjazd prowadzi przez zaaranżowaną według dalekowschodniego stylu przestrzeń, gdzie po jednej stronie widzę japoński ogród, duży wybieg dla koni, a pagórkowate zbocza odsłaniają zgrabne japońskie domki, w których wśród zupełnie nieznanych mi kobiet mam spędzić najbliższy tydzień. Po drodze mijam parking. Na nim pierwsza podpowiedź, kogo tu spotkam. Większość samochodów to luksusowe limuzyny, sportowe fury o wartości mieszkań, gdzieniegdzie przeplatane poczciwymi oplami i skodami. Przy samej recepcji można na chwilę zostawić swoje auto, szybko zameldować się i uciekać na parking. Tu, przy recepcji, jest dozwolone miejsce tylko dla wielkiego, czarnego, terenowego mercedesa G 63, który na tle tej japońskiej ascezy wygląda jak Pałac Kultury w otoczeniu mikrych domów towarowych. Żeby nie stał tak sam, towarzyszy mu drugi, nie aż tak potężny, ale też spory SUV. W środku siedzi trzech mężczyzn jakby żywcem wyciągniętych ze statystowania w filmach Patryka Vegi. Dwóch ma wzrok wlepiony w komórki, trzeci się rozgląda. Gołym okiem widać, że to osobiści ochroniarze.
Tak zaczynam tygodniowy obóz treningowy Anny Lewandowskiej.
W recepcji witają mnie uśmiechnięte dziewczyny. Zabierają dokumenty, podpisuję zgodę na wykorzystywanie wizerunku w internecie (czytaj: Instagramie), podaję zgodę lekarza na ćwiczenia fizyczne. W lobby panuje gwar jak na Dworcu Centralnym, euforyczne powitania dziewczyn, które znają się z poprzednich obozów, należących już do rodziny „by Ann” nakładają się na kakofonię odgłosów turkoczących kół dziesiątek walizek prowadzonych również przez te nowe, lekko przestraszone uczestniczki, podobne do mnie. Dostajemy klucze do domku i pakiety sponsorskie. W środku spory prezent: zdrowe batoniki „by Ann”, napoje „by Ann”, kosmetyk „by Ann”, bon rabatowy na catering dietetyczny i aplikację do ćwiczeń. Wszystko oczywiście „by Ann”. Jest jeszcze sportowa koszulka od 4F – marki, z którą Lewandowska ma podpisany kontrakt reklamowy i którą w różnych konfiguracjach kolorystyczno-fasonowych będę widziała przez ten tydzień częściej niż swoje odbicie w lustrze. Jest jeszcze cienka, kolorowa książeczka. W książeczce jadłospis na cały obóz plus przepisy wszystkich dań, skomponowanych osobiście przez Annę Lewandowską. Przepisy zredagowane są tak, że Lewandowska w pierwszej osobie zwraca się do swojej czytelniczki i mówi, co dokładnie robi. Na przykład: kroję pomidory w kostkę, obieram cytrynę, zamiast cytryny czasem używam limonki i też to się świetnie sprawdza.
A, taka wiedza tajemna – myślę z przekąsem i przewracam oczami.
– To jest fajne, serio – słyszę obok głos dziewczyny. – Będziemy mieszkać razem w domku – dodaje i uśmiecha się do mnie. – Ja tu już kolejny raz – mówi i ściska mi dłoń. – Niektóre dania robiłam później sama w domu. Mówię ci, czad. Ciasto Snickers wyszło mi identycznie jak to, które będziemy tu jeść.
Wczytuję się w tę książeczkę, sprawdzam, kiedy będziemy jeść ten „czad”, wychodzi, że w piątek, czyli dopiero pod koniec obozu. Niech to będzie motywacja, żeby dotrwać. Kultowe ciasto Snickers by Ann niech mam przed oczami za każdym razem, gdy będę nieprzytomna ze zmęczenia walić głową o matę. Rzucam jeszcze szybko okiem na to, co będę jadła przez najbliższy tydzień na śniadanie, obiad i kolację. Zero glutenu, mleka, dodanego cukru, kawa, nie normalna, tylko o nazwie HPBA, czyli „Healthy Plan by Ann”. Czekam na kultowe kulki mocy. Mają być w środę. Brzmi to wszystko strasznie zdrowo. Za zdrowo, by mogło być dobre, myślę.
Biorę walizkę, idę z nowo poznaną koleżanką, szukamy swojego domku. Wszystkich jest kilkanaście, my mamy ten numer siedem. Moja szczęśliwa liczba, dodaję sobie w myślach otuchy, chociaż już sama droga pod górę z walizką i prezentami by Ann sprawia, że po minucie dostaję zadyszki i staram się mówić rzadziej, żeby nie zdradzić, jak jestem słaba. Ale szczerze mówiąc, myślę tylko o tym, że mam na czole napisane, że nigdy nie ćwiczyłam, i zaraz wylecę stąd z hukiem albo sama ucieknę ze wstydu pod osłoną nocy.
Ją zobaczyłam dwie godziny później, gdy szła na pierwszy trening i uroczyste otwarcie obozu „Summer” AD 2022. Koleżanka z domku podenerwowana pogania mnie, żebym szła szybciej, bo nie zdążymy i będziemy miały karne „barpisy”. Nie wiem, czym jest to coś na „b”, ale słowo „karne” natychmiast odpala mi w głowie wielki czerwony neon z napisem „NIE”. Nie jestem w kolonii karnej ani w wojsku, nikt nie będzie mnie za nic karał. Ale zostawiam te refleksje na później, bo teraz widzę Lewandowską, jak idzie ścieżką pod górę do sali treningowej, obok niej jej najlepsza przyjaciółka Aleksandra Dec, rozmawiają. Wiem, że media kłamią, zwłaszcza social media. Wiem, że zdjęcia przechodzą obróbkę, te wszystkie filtry, Photoshopy, światła, pozy, przez które każdy instagramowicz robi innych w bambuko i wszyscy kończymy na terapii z rozjechaną samooceną, ale teraz zobaczyłam na własne oczy żywo idący przede mną Instagram. Poczułam się brzydka. Ta jej sprężystość, chód, postawa ciała. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Szła pewna siebie, z podniesioną głową, z wyprostowaną do granic możliwości sylwetką. Ciało opalone, nabalsamowane, nabłyszczone, fryzura perfekcyjna, upleciona sportowo, widać gołym okiem, że przez fryzjerkę. Nie wiem, co to jest, jakaś dziwna aura, ale ona się wyróżnia. Jest ubrana w bardzo skąpy różowy strój do ćwiczeń, oczywiście marki 4F. Ładny, może nawet sobie kupię, przemyka mi przez myśl. Wtedy jeszcze nie wiem, że nie kupię, bo wszystkie te stroje, te fasony, będą odwzorowywane na dziesiątkach ćwiczących na tym obozie ciałach, bo każda z uczestniczek chce wyglądać jak Anna Lewandowska. Więc tych różowych staników, koszulek, legginsów naoglądam się przez cały tydzień więcej niż reklam w telewizji przez całe życie i odechce mi się kupowania.
Idę za nią przez trzy, cztery minuty i zastanawiam się, patrząc na jej niezwykle umięśnione plecy, ramiona, pośladki, czy to jest możliwe, żeby tak wyglądać, jedynie płacąc za to. Bo przecież tak się mówi o Lewandowskiej, że każdy by tak wyglądał, każdy wiódłby takie życie, gdyby miał taką fortunę jak ona. Za te miliony, miliardy przecież wszystko można odessać, wszczepić, doczepić, domalować, dosmarować, dosolariować. Chcę się do niej zbliżyć, chcę zobaczyć, jak daleko posunięta jest ta granica między naturą a zakupem piękna. W końcu zrównujemy się, ale ona się nie odwraca, pochłonięta jest rozmową z przyjaciółką.
Przy wejściu na salę zostawiamy buty, w ośrodku sportowym w stylu japońskim ćwiczy się boso. Wtedy ją mijam, jesteśmy bardzo blisko, przecinają się nasze spojrzenia, wyciągam do niej rękę, przedstawiam się. Ona odpowiada uśmiechem, swoim imieniem, podaje mi rękę. Koleżanka z pokoju współlokatorka jest zdziwiona moją bezpośredniością. Kiedy już mijamy Lewandowską, mówi do mnie: – Wow, powinnam być taka jak ty, muszę pierwsza wyciągać rękę. Być może wtedy Anna by mnie zapamiętała. Ona zawsze patrzy na mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
Myślę sobie – jak cię może nie pamiętać, przecież jesteś tu już trzeci raz, wrzucasz na swoje social media mnóstwo relacji z jej treningów, lajkujesz jej wszystkie posty, na pewno cię pamięta.
***
Na sali treningowej panuje chaos. Sporo dziewczyn pozuje w nowych kostiumach przed wielkimi lustrami. Prężą się, zadowolone pokazują swoje wąskie talie, długie nogi, sprężyste, mało sportowe, bardziej filmowe piersi. Właśnie przyjechałam do świątyni ciała, gdzie przez tydzień sto kobiet będzie skupiać się wyłącznie na nim, będzie to ciało zajeżdżać na katorżniczych treningach przez pięć i pół godziny dziennie. A niektórym będzie jeszcze mało. Są tu takie kobiety, które w przerwach między treningami będą pływać, biegać, tańczyć. Rozglądam się, jest tu trochę osób nowych, takich jak ja, które nikogo nie znają. Są nieco skrępowane. To dodaje mi otuchy, nie jestem sama. Przepiękne ciała sportsmenek, żon piłkarzy, modelek, celebrytek równoważy całkiem spory obraz prawdziwego życia: kobiet z nieidealną figurą, nadwagą, zmarszczkami, przebarwieniami, twarzami niewidzianymi w gabinetach medycyny estetycznej.
– Świetne masz te cycki, u mojego robiłaś? – słyszę z narożnika tych ze świata bez przebarwień.
Odwracam się, widzę celebrytkę, która też przyjechała wyciskać tu siódme poty, podobno nie pierwszy raz. Chwali biust prześlicznej dziewczyny, zgrabnej, o miłej twarzy. Dziewczyna jest zadowolona ze swojego wyglądu, ale wyraźnie skrępowana tym, że tak publicznie i trochę za głośno padło o jej piersiach.
Czuję się obco i przesuwam się bliżej tych „zwyczajnych”. Łapię oddech.
– Hej, dziewczyny! – ogłuszający krzyk z głośników na jakiś czas wycisza dalsze intymne opowieści. Błąd techniczny, sprzężenie mikrofonu.
– Ludzie, zróbcie coś z tym mikrofonem. – Lewandowska daje znać swojej ekipie trenerów, że coś poszło nie tak. – Zaczynamy! Witam wszystkich na letnim Camp by Ann 2022!!!
Wielka treningowa sala rozbrzmiewa gigantycznym aplauzem. Dziewczyny krzyczą, piszczą, wiwatują. Na to właśnie czekały! Niektóre próbowały dostać się tu przez kilka lat. Niektóre oszczędzały długo, by móc pozwolić sobie na taki wyjazd. Kombinowały, by ktoś mógł w tym czasie zająć się ich dziećmi, chorymi rodzicami, by szef dał im dodatkowe wolne w pracy. One tu są, one widzą teraz na żywo swoją idolkę, to z nią będą ćwiczyć, to z nią będą walczyć „o lepszą siebie”, o spełnione marzenia.
– Każdy tu przyjechał z jakimś celem, i to jest ten moment, aby o tym celu pomyśleć. – Lewandowska stara się, by jej słowa brzmiały jak coaching, patrzy na nas jak mówca motywacyjny. – Wyznacz sobie zadanie na ten tydzień. Pomyśl, z czym tu przyjechałaś, co chcesz poprawić, o co chcesz walczyć.
Dziewczyny milkną. Chyba myślą o tym celu. Werbalizują go wewnętrznie. To wszystko idealnie wpisuje się w treści, które Lewandowska od lat zamieszcza na swoim Instagramie. Czyli że dla niej ćwiczenia to nie tylko po prostu ćwiczenia. To wstęp do bycia kobietą sukcesu, pewną siebie, wspinającą się po drabinie osiągnięć. Kobietą, która doskonale wie, czego chce, i codziennie jest coraz lepszą wersją siebie.
Po tej chwili ciszy Anna kontynuuje:
– To ja wam zdradzę swój cel. Przyjechałam tu po to, aby w końcu wziąć się za siebie i zrobić formę. Strasznie się zapuściłam, ale wybaczam to sobie, bo miałam teraz trudny czas przeprowadzki z Niemiec do Hiszpanii.
Rozglądam się, łapię spojrzenia innych dziewczyn. A jednak, nie przesłyszałyśmy się, ona to właśnie powiedziała. Kobieta z ciałem nadidealnym stoi właśnie przed setką innych kobiet, z czego przynajmniej połowa ma ciała niedoskonałe, poobijane ciążami, krzywymi kręgosłupami, zmęczone codzienną domową harówką, powyginane przez nużącą pracę przed komputerem, zniekształcone nadwagą, i ta kobieta mówi nam, że się zapuściła.
Zaczynamy, pierwszy gwizdek, muzyka na ful. Stop, stop, stop! Ania jeszcze ma słowo do nas. Mówi wprost:
– Przez pierwsze trzy dni dostaniecie totalny wpierdol.
Używa słowa „wpierdol”, podoba jej się, że nam się podoba. Owacje. Okrzyki. Wszystkie chcemy dostać wpierdol! Po to tu przyjechałyśmy. Po trzecim dniu ma być już z górki. Żebym tylko przetrwała do trzeciego dnia. Dziewczyna stojąca obok łapie mój wzrok, czyta we mnie jak w otwartej księdze. Szepcze:
– Nie martw się, jeśli nie będziesz już mogła ruszyć żadną częścią ciała, mam leki przeciwzapalne, one zniwelują zakwasy, przetrwasz.
Czuję absurdalną mieszaninę ulgi i strachu. Tu naprawdę chodzi o to, żeby się zajechać, wyeksploatować ciało tak, by nieustannie przekraczać te pieprzone granice. Chcę się zbuntować, ale nagle kiełkuje we mnie myśl: a co jeśli ja potrafię przekroczyć tę granicę, nie być gorsza, może ja to umiem, tylko o tym nie wiem? Może jednak jestem lepsza niż myślę, może jestem zajebista? Zobaczymy.
Zaczyna się pierwszy trening, jest godzina dwudziesta. Ćwiczymy trójkami, dziewczyny, do których dołączam, są uśmiechnięte, nie odbiegam od nich bardzo kondycją, wspieramy się. Udaje mi się dobrnąć do końca, ale czuję, że na dziś Lewandowska przygotowała dopiero przystawkę.
Po treningu jest festiwal selfie z idolką. Nie biorę w tym udziału. Idę na spacer po ośrodku. Jest już noc, wszystkiego nie widać, ale i tak to miejsce robi wrażenie. Po dłuższym spacerze słyszę jakieś krzyki, kończą się gromkim „Gooool!”. Lewandowska ze swoją najbliższą gwardią ogląda mecz męża, jeden z pierwszych w barwach Barcelony. W innych domkach niektóre uczestniczki też oglądają. Może Anna to doceni. Ja wracam do siebie. W mojej „siódemce” jest ciszej. Atmosfera nietoksyczna, czuć, że dziewczyny przyjechały tu po to, żeby naprawdę ćwiczyć, zajechać się, wprowadzić do swojego życia nową dyscyplinę. Nie trafił mi się domek ani specjalnie lansiarski, ani krzykliwy. Spróbuję zasnąć.
Przyjechałam na ten obóz z jednego powodu. Żeby zrozumieć fenomen Lewandowskiej. Chciałam dowiedzieć się, po co właściwie ona robi te obozy sportowe. Po co od lat trzy razy do roku przyjeżdża na tę polską wieś, by z setką w większości obcych jej kobiet męczyć się na macie. Trzy tysiące sześćset pięćdziesiąt złotych, nawet pomnożone przez sto, to nie są pieniądze, o które osoba na jej poziomie finansowym musi w ten sposób walczyć. Może je zarobić znacznie łatwiej, reklamując coś na Instagramie. Poza tym ona ma już tyle pieniędzy, że może do końca życia nie robić nic. A ona jednak zrzuca z siebie dolczegabany, diory i robi te obozy. Te przysiady, te pompki, te setki selfie ze spoconymi fankami. Po co?
Przyjechałam zobaczyć, jak Anna Lewandowska buduje swoją społeczność i jak gromadzi wokół siebie ludzi. Dlaczego idą za nią tysiące kobiet. Ćwiczą razem z nią, kupują jej produkty, chcą być takie jak ona. Bycie żoną bardzo znanego piłkarza to za mało. Jest wiele żon znanych piłkarzy, a tylko ona gromadzi wokół siebie wielomilionową rzeszę ludzi, zwłaszcza kobiet, które naprawdę wylewają siódme poty na siłowni, przed ekranem z jej aplikacją, kupują jej wcale nie tanie kosmetyki, suplementy, jedzenie, śledzą każdy krok i co ciekawe – zmieniają swoje życie. Jakie tajemnicze zaklęcia wymawia Anna Lewandowska, jaki ma klucz, wytrych do umysłów tych kobiet? Te rzesze to nie są raczej młode, ledwie kończące szkołę nastolatki, tylko w dużej mierze dojrzałe kobiety z dorobkiem zawodowym, z rodziną, z pieniędzmi, z pozycją społeczną, z ambicjami, z doświadczeniami. I idą za nią. Nie tylko idą, one biegną, przez tydzień wstają codziennie o siódmej rano, zaliczają dystans pięć i pół kilometra przez las, wokół boiska, pod górę, później robią jeden dwugodzinny trening, odpoczywają i wieczorem kolejny. I tak codziennie. Pięć godzin totalnego hardcore’u, zajeżdżania się na macie, wypluwania płuc. Ale nikt nikogo nie trzyma tu na siłę.
Na ten obóz nie jest łatwo się dostać.
Kiedy podjęłam decyzję, że chcę tu przyjechać, dotarłam do dziewczyny, która ćwiczy z Lewandowską od lat i była już na jej obozie. I powiedziała mi coś, w co nie mogłam uwierzyć. Że nawet ona, będąc znajomą Lewandowskiej, jest traktowana dokładnie tak jak każda inna potencjalna uczestniczka. Czyli musi wykonać cały rytuał inicjacyjny. Na czym on polega? Ano na tym, że Lewandowska nigdy nie mówi, kiedy rozpoczną się zapisy. Element zaskoczenia ma wywołać niepewność i wzmóc czujność. Dokładnie instagramową czujność. Wymienialną na walutę zasięgów, wprost proporcjonalnie wymienialną na złotówki, a może lepiej dolary czy euro. Element niepewności powoduje, że osoby zainteresowane przyjazdem cały czas obserwują jej media społecznościowe, nie chcą przegapić żadnej relacji, są wręcz przywiązane do Instagrama, bo nie wiadomo, kiedy i o której godzinie Lewandowska wrzuci informację, że rozpoczyna rekrutację na obóz. Co robią te kobiety? Już kilka tygodni wcześniej mają napisanego gotowego maila z prośbą o przyjęcie na obóz i trzymają go w kopiach roboczych, czekając na zielone światło. Wtedy szybko SEND i modlitwa o szczęście. Jedna z uczestniczek, którą poznałam już na obozie, bardzo zaradna, inteligentna kobieta na co dzień prowadząca firmę w dużym mieście, powiedziała mi, że aby się tu dostać, jej pracownicy od początku czerwca (obóz jest pod koniec sierpnia, więc mniej więcej wiadomo, że zapisy są zwykle jakieś dwa miesiące wcześniej) razem z nią cały czas monitorowali social media Lewandowskiej, aby nie przegapić momentu rekrutacji. Dzięki temu nie przegapiła, wysłała maila, zdążyła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki