Impuls - ebook
Impuls - ebook
Tomek ma dwanaście lat i spektrum autyzmu. Po jednej z terapii nie wraca do domu, a ślady urywają się w głębi lasu. Wkrótce matka chłopca musi zmierzyć się z własnym lękiem i strachem. Czy zdoła zagłuszyć wyrzuty sumienia? Anna spodziewa się córki. Lekarze nie dają dziecku szans na przeżycie. Brak oparcia w bliskich sprawia, że wpada w obłęd. Z pomocą przychodzi jej dawny przyjaciel. Za jego sprawą Anna wplątuje się w sieć intryg i kłamstw.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-333-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Wielowymiarowi bohaterowie oraz elektryzująca grozą fabuła. Porażający thriller napisany niezwykle dojrzałym stylem przez młodą autorkę, która odważnie i bezkompromisowo porusza trudne tematy. Przy tej książce zarwane noce gwarantowane!_
Katarzyna Trojnacka, @ZIELONA_GLOWA_KT
_Książka was pożre, pochłonie od pierwszej strony. Później dosłownie wypluje was z każdych możliwych emocji. Tego jeszcze nie było na rynku thrillerów! Dla mnie totalnie emocjonalna i bardzo mocna lektura. Na pewno zostanie w mojej głowie na zawsze. Tego nie da się zapomnieć._
Paulina Domeła, @ZCZYTNIKIEM
_To jedna z tych książek, które potrafią przytłoczyć, przeorać i zmęczyć, a przy tym paradoksalnie budzą zachwyt. A to wszystko dlatego, że „Impuls” daje do myślenia. Nie da się przejść obok niego obojętnie, a raz napotkany, zostanie w Was na zawsze._
Katarzyna Ziembicka, @AELLIRENN_CZYTA
_Znakomity thriller, który wstrząsa czytelnikiem i zaskakuje odważnym, brawurowym konceptem fabularnym. Absolutny powiew świeżości! Autorka w świetnym stylu konstruuje historię oryginalną, mocną i wzbudzającą emocje. Czy odważysz się zanurzyć w ten lekko oniryczny klimat jak z mrocznej baśni, w której strach ma postać damy kier, a żółty kolor nabiera złowrogiego znaczenia?_
Joanna Starybrat, @PISANEZUSMIECHEM
_Nagłe zwroty akcji, trudne sytuacje, rozmaita paleta emocji, jakie towarzyszą bohaterom oraz czytelnikowi, który poniekąd stoi gdzieś z boku i przygląda się tym wszystkim wydarzeniom. Jestem pewna, że ta historia pozostanie ze mną na długo i ile nie na zawsze._
Karolina Paulina Książek, @ZEROOSIEMZEROTRZY
_Jeśli myślisz, że już żaden thriller cię nie zaskoczy — zapnij pasy! Czeka cię ostra jazda bez trzymanki. Gwarantuje, że twoje serce przyspieszy. Przygotuj się na niezapomniane wrażenia i akcję, która wywoła w tobie niesamowite emocje._
Justyna Zagórska, @ZAPACH_STRON
_Jolanta Żuber powraca w wielkim stylu serwując historię utkaną z ludzkiego dramatu, o której nie da się zapomnieć! Już od pierwszych stron stopniowo rozkłada czytelnika na łopatki sposobem w jaki ukazuje przeżycia swoich bohaterów. Sięgając po impuls przygotujcie się na emocjonalną miazgę!_
Patrycja, @RECENZJE_WIEWIOOORY
_
_
_Czytając tę książkę zataczał się wokół mnie krąg pełen niepokoju, który z każdą przeczytaną stroną zaciskał swym mrokiem moje ciało. Jolanta Żuber skonstruowała opowieść, od której nie sposób się oderwać. Wystarczył impuls, by zdarzyło się, to co się zdarzyło, a czytelnicy po lekturze pozostali z ogromem różnych myśli w głowie…_
Krzysiek Skrzypski, @KRZYCHU_AND_BUKProlog
Cisza. Dużo ciszy.
Powoli wchodziła na górę. Schody z każdym kolejnym krokiem skrzypiały coraz bardziej. Słyszała własny oddech i odgłos przełykania śliny. Poręcz była śliska, pokryta kurzem i czymś lepkim. Stopnie prowadziły na ogromne piętro. Miała wrażenie, że przestrzeń wygląda niemal identycznie jak parter. Wszystko było jasne: białe meble, ściany, płytki w kolorze écru, tak jakby ktoś lubił jedynie stonowane barwy. Próżno było szukać ciemniejszego elementu.
— Tyk, tyk, tyk — szeptał ktoś w rytm uderzeń zegara nad kominkiem.
Kobieta zdążyła otworzyć przesuszone od mrozu usta i zaczerpnąć powietrza, kiedy jedne z drzwi lekko się uchyliły. Przesunęła się w ich stronę, wciąż zastanawiając się, czy dobrze postępuje. Nie znała jednak lepszego wyjścia, a ciężar, który nosiła, był zbyt duży, by dalej go dźwigać. Otworzyła szerzej drzwi i spuściła wzrok, jak wierny podczas kościelnego błogosławieństwa. Weszła powoli do wnętrza pokoju. Uderzyło ją przeraźliwe zimno. Przeciąg. Okryła się szczelniej chustą.
— Co ja robię? — spytała głośno samą siebie, sprawdzając, czy na pewno w kieszeni nadal tkwi portfel i nóż.
Okno rzeczywiście było uchylone, jednak nie to wprawiło ją w największy niepokój, lecz widok, który ujrzała przed sobą. Czerwone ściany, języki ognia wymalowane na suficie i kilkanaście obrazów z drogą, ścieżką bądź asfaltem. Pokój mocno kontrastował z bielą całego budynku.
— Co ja… — znów powtórzyła, ale tym razem odpowiedź nadeszła, zanim zdążyła dokończyć.
— Spokojnie — odezwał się ktoś z drugiego pomieszczenia. Dźwięk przedostawał się przez szczelinę w drzwiach. — Jesteś pewna? Trzeba będzie podjąć wiele kroków, żeby wszystko doprowadzić do końca, począwszy od przygotowania. Jestem teraz w takim momencie, że bardzo cię potrzebuję. Wiem, jakie to ciężkie… — Głos na chwilę umilkł. — Nie podchodź! Widzę, że chcesz się zbliżyć. Jeśli ma się udać, lepiej, żebyś nie patrzyła. Czasem ludzie zmieniają zdanie, a ja nie chcę mieć problemów, dlatego… sama rozumiesz — usłyszała westchnięcie.
— Czy…
— Nie. Nie jestem zła — odpowiedziała postać, jakby doskonale przewidziała dalszą część pytania. — Po prostu pomagam. Sama też tego potrzebuję.
Kobieta odetchnęła z ulgą. Nadal jednak nie była przekonana o słuszności swojej wizyty w tym dziwnym miejscu. Chciała zapytać o tak wiele rzeczy, ale żadna z nich nie wydawała się w tej chwili sensowna. Myślała gorączkowo, co robić.
— Zostaw zdjęcie i notatki — usłyszała. — Za trzy, może cztery miesiące będzie po wszystkim. Opisałaś go według wytycznych na stronie? Choroba, leki, zachowanie, wszystko, co lubi?
— Tak, nie, nie wiem. Starałam się zanotować to, co wiedziałam. Jest tego trzydzieści stron — jęknęła, bo w tym momencie jeden z obrazów nagle spadł ze ściany.
— Pieniądze znajdziesz w komodzie. Nie musisz liczyć, dotrzymuję obietnic.
— Dlaczego tutaj jest tak biało?
— To coś w rodzaju czyśćca, jeśli wierzysz w Boga. Ja średnio, więc nazywam to po prostu przejściem.
Kobieta nie mogła dać wiary temu, co usłyszała, przez chwilę miała ochotę wyjść i zapomnieć o całej sprawie, jednak plik banknotów, choć niewielki, nieco rozgonił jej wątpliwości. Odetchnęła głęboko, rozglądając się po suficie, spojrzała za siebie i zmrużyła oczy, porażona tą intrygującą, szpitalną jasnością. W końcu skinęła głową. Miała wrażenie, że każdy jej ruch jest obserwowany.
— Wszystko jasne? — Głos zza drzwi brzmiał sucho, beznamiętnie.
— Tak. Uhm. — Tylko na taką odpowiedź potrafiła się zdobyć. Wzięła pieniądze z szuflady i położyła w ich miejscu zeszyt. Zdjęcie wsadziła tuż za pierwszą stronę, a później wolno podeszła do drzwi. Dopiero kiedy je zamknęła, uzmysławiając sobie, że nie ma już odwrotu, zaczęła biec. Chciała jak najszybciej znaleźć się na dole. Z dala od białych ścian. Schody trzeszczały głośno, w jej głowie z kolei wirowało. Biegła, ile sił w nogach.
Wreszcie poczuła na policzkach oddech mroźnego wiatru. Kolorowa chusta, którą okrywała twarz i szyję, zaplątała się w wystające, obsypane śniegiem gałęzie. Stopy zapadały się w białym puchu, a zamszowe buty znów pęczniały od nadmiaru wody. Kobieta próbowała wyrwać materiał, szarpała mocno, ale nie chciał ustąpić.
Wtedy zobaczyła ten błysk. Światło mrugnęło kilka razy, aż w końcu zgasło. W oknie tkwiła nieruchoma postać. Jej palce trzymały róg firanki i lekko ją uchylały. Wiatr poruszał suchymi gałęziami drzew. Kobieta znieruchomiała, zapatrzona w chudą dłoń. Później przeniosła wzrok na twarz w masce. Patrzyła na nią przez kilka chwil, dopóki nie usłyszała kroków.
Trzask, trzask. Ktoś nadchodził. Był coraz bliżej. Trzask, trzask.
Jej serce waliło wściekle. Poczuła na szyi gorący oddech, a następnie zobaczyła, że tajemnicza postać wyciąga rękę w kierunku pnia. Bała się odwrócić.
— To twoje. — Męski głos brzmiał jak śpiew. Melodyjny, spokojny, tkwiło w nim jednak coś przerażającego. Czuła się tak, jakby została przyłapana na gorącym uczynku i nie miała możliwości wyjaśnienia sytuacji. — Nie bój się — powtórzył ktoś tuż przy jej uchu, wywołując tym samym wręcz odwrotną reakcję. Jej tętno przyspieszyło. — Dobrze postąpiłaś. Po prostu musisz nauczyć się milczeć, inaczej… — Mężczyzna stał teraz naprzeciwko niej. W rękach wciąż ściskał kwiecisty materiał. Chwycił kobietę za brodę i lekko pomasował. Natychmiast otworzyła szeroko oczy, jej źrenice były niemal tak duże jak piwne tęczówki. Granica między nimi nie istniała. — Ciebie też będę musiał zabić — dokończył.
Zarzucił jej chustkę na szyję i starannie zawiązał. Przez cały czas nie spuszczał z kobiety wzroku. Skinął głową i ruszył w kierunku białego domu. Ona zaś obracała w myślach jego ostatnie słowa. Zrobiło jej się gorąco. Mimo mrozu czuła, że palą ją nie tylko policzki, ale też coś więcej.
Tym czymś było sumienie.1. Coś złego
Chłopak szedł wolno. Trzymał w rękach czerwony plecak z rozerwaną kieszonką. Przez otwór wystawały zeszyty i kilka długopisów. Wbijał wzrok w ziemię, jakby bał się, że patrząc przed siebie, na pewno się potknie. Zaciskał ręce i rozluźniał je, a w myślach liczył do dziesięciu, tak jak prosił pan Jacek. To zawsze działało. Czasem potrzebował jeszcze jednej dziesiątki, ale zwykle uspokajał się już za pierwszym razem. Teraz było inaczej. Zacinał się, mylił cyfry, nie potrafił się na niczym skupić.
— To nie działa! — krzyknął w końcu.
Dopiero wtedy odezwała się towarzysząca mu blondynka.
— Co takiego? — Pogłaskała brata po włosach. — Co jest?
Nie odpowiedział. Z minuty na minutę irytował się jednak coraz bardziej. Nadal nie potrafił policzyć ani odetchnąć głęboko, z ulgą. Zatrzymali się na czerwonym świetle. On unikał jej wzroku, dziewczyna zaś patrzyła na niego wyczekująco.
— Hej, jeśli coś ci nie wyszło, musisz mi o tym powiedzieć. Pan Jacek nie był z ciebie zadowolony? Coś nabroiłeś, tak?
Pokręcił głową. Całe jego ciało napięło się jak cięciwa. Dziewczyna dostrzegła ledwo wyraźne, ale znane jej od dawna, nerwowe tiki. Robił tak często, kiedy coś mu nie odpowiadało. Teraz nasilało się.
— Tomek, gdzie porwałeś plecak? — Spróbowała zmienić temat i skupić jego uwagę na czymś innym. — Oj, mama nie będzie zadowolona. Przecież niedawno dostałeś nowy. Tata sprawi ci lanie, pasek już jest gotowy — zarechotała, czekając na jego reakcję.
Nie odpowiedział i tym razem.
Chwyciła brata za ramię i przeszli przez ruchliwe skrzyżowanie. Dalsza droga prowadząca w głąb mało uczęszczanego parku minęła na ciągłym wypytywaniu, dlaczego chłopak jest tak zdenerwowany. Żadne prośby i groźby nie przyniosły jednak oczekiwanego rezultatu, a niepokój i ciekawość dziewczyny rosły z każdą minutą. Zatrzymała się. Tomek zrobił to samo.
— Jeśli mi natychmiast nie wyjaśnisz, kto zniszczył plecak i dlaczego jesteś taki dziwny, powiem mamie, że biłeś się z kolegami. Wiesz, że nie będzie wtedy zadowolona.
W końcu podniósł wzrok i popatrzył na siostrę. Kiedy wydawało się, że zamierza już opowiedzieć, co się stało, syknął jednak:
— Jesteś okropna, Olga. Okropna. Nie lubię cię. — Jego głowa drżała rytmicznie.
— Trudno. Jakoś muszę z tym żyć. Kto ci to zrobił? Mów! Umówiłam się z kimś, nie mam czasu, żeby stać i wyciągać z ciebie jakieś tajemnice. Co się dzieje? Przestraszyłeś się czegoś? Powiedz, przecież możesz mi zaufać. To będzie nasz sekret.
— Nie mogę. — Rozłożył ręce i zdjął plecak. Trzymał go teraz przed sobą. — On powiedział, że jeśli pisnę choćby słowo, to stanie się coś złego. Rozumiesz? — Znów zadrżał.
— Kto, twój kolega? Ten gruby Bartek, tak? Bzdury. Zawsze tak mówią, żeby się trzymało język za zębami. — Ciekawość dziewczyny pęczniała jak drożdżowe ciasto i powoli osiągała apogeum. Nastolatka obracała w myślach całą tę sytuację. Co tak zdenerwowało brata? Przecież zawsze wychodził z gabinetu wesoły, śmiał się, opowiadał o tym, że kiedyś z Jackiem pójdą na mecz i zobaczy tych wszystkich sławnych piłkarzy na żywo. Chciała znać prawdę. — Mów, co się dzieje! — krzyknęła i rozejrzała się wokoło. W pobliżu nie było żywej duszy. — Tomek, dbamy o ciebie, martwimy się, musisz być z nami szczery. Jeśli zobaczyłeś albo podsłuchałeś coś złego, nie możesz tego ukrywać. — Popatrzyła mu prosto w oczy. — Dlaczego milczysz? Odpowiedz albo mama odda cię z powrotem do domu dziecka! — Złapała go za ręce i potrząsnęła nim. Wiedziała, że nie powinna, ale ta cisza była zbyt irytująca.
— Nie! Nie! — wybuchnął, chwytając się za głowę.
— Dlaczego? Przecież możesz mi powiedzieć wszystko. Musisz. Co zobaczyłeś?
— Nic! Zostaw mnie. — Uderzył ją lekko dłonią. Kiedy nadal pytała, naparł na siostrę całym ciałem. Trząsł się, a z jego ust zaczęła lecieć ślina.
Spróbowała raz jeszcze złapać go za ramiona, ale właśnie wtedy poczuła mocny chwyt. Tomek odepchnął ją tak, że straciła równowagę. Włożył w to cały swój gniew. Dziewczyna zachwiała się, a potem upadła na ścieżkę, tuż obok ławki. Głową zahaczyła o kant. Natychmiast z tego miejsca poleciała strużka krwi. Tomek zakrył usta dłonią i kucnął przy siostrze. Nie otwierała oczu, a maź nadal sączyła się z rozcięcia, wnikając w parkową alejkę. Dotknął czerwonej plamy i wzdrygnął się. Spojrzał na swoje palce, a jego tętno podskoczyło gwałtownie.
— Olga, wstań! Musimy już iść do domu, mama czeka! — mówił gorączkowo. — Przepraszam, naprawdę nie chciałem.
Nie doczekał się ze strony siostry żadnej reakcji.
— Wstań, ja już ci wszystko powiem. — Ruszał się rytmicznie w przód i w tył. Wciąż odpowiadało mu jednak tylko milczenie. Nie odzyskiwała przytomności. — Olga, co mam robić?! — Sięgnął po telefon. Rozładowany. — Boże, nie!
Próbował szarpnąć nią jeszcze kilka razy, ale bez skutku. Usłyszał za sobą czyjś donośny śmiech i dzwonek rowerowy. Ktoś zbliżał się bardzo szybko. Ktoś nadjeżdżał. Szuuur. Szuuur. Kamienie uderzały o koła.
— Olga, nie chciałem — jęknął znów, zanim uderzyła go myśl, że zrobił coś bardzo złego i będzie musiał ponieść za to karę. O wiele większą niż lanie. Taką, o której wspominał pan Jacek. Nie potrafił teraz wrócić do domu, nie kiedy przed nim wciąż było tyle skrzyżowań, tyle świateł, w których gubił się tak samo jak na szkolnych korytarzach.
Śmiech był coraz wyraźniejszy, a wraz z dźwiękiem kół sunących po ścieżce tworzył przerażający dwugłos. Tomek zacisnął dłonie, chwycił plecak i zrobił kilka kroków do tyłu. Zabiłem ją, ona już nie wstanie, tak jak dziadek, pomyślał. Zerwał się i pobiegł, ile sił w nogach. Zdążył jeszcze usłyszeć krótkie:
— Łapać gówniarza! — Potem droga przed nim wyglądała jak przesuwająca się w kalejdoskopie taśma.
Biegł. Długopisy i zeszyty wyleciały z plecaka na drogę. Nie zwracał uwagi na czerwone światła, na dźwięk klaksonów, pędził przed siebie, aż wreszcie zatrzymał się w miejscu, którego nie rozpoznawał. Oddychał z trudem, głośno. Wiedział, że powinien się ukryć, dopóki nie zabiorą siostry gdzieś daleko, ale wszędzie było pełno ludzi, on z kolei miał wrażenie, że wszyscy patrzą tylko na niego i jego splamione krwią ręce. Tak, musi zniknąć. Zgubić się. Przykucnął za jednym z drzew, układając w głowie plan, że zaczeka tu do zmroku, a później pomyśli, co dalej. Serce waliło mu wściekle.
Jestem schowany, tu jest moja kryjówka, myślał. Tu nikt mnie nie widzi. Nie widzi Tomka.
— Jeden, dwa, trzy… — Tym razem zaczął liczyć na głos. — Cztery, pięć, sze-eeść…
— Siedem — dokończył za niego jakiś głos. — Dziś jest szczęśliwa siódemka.
Bał się odwrócić. Tak bardzo nie chciał, żeby go teraz znaleziono. Przecież był w kryjówce. W swoim własnym ochronnym pancerzu. Jak to możliwe, że ktoś go znalazł?2. Nie skrzywdzę cię
Obudził się. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł w ciemności, było malutkie okienko. Deszcz bębnił o szyby. Równo, równiutko, jak w rytm metronomu. Szumiało. Przez warstwę czegoś kłującego i śmierdzącego widział smugę światła. Doszedł do tego jeszcze dźwięk. Kroki i uderzanie jakimś przedmiotem w podłogę. Tomek spróbował się poruszyć, ale nie mógł — ręce i nogi miał skrępowane grubym sznurem. Kolejna próba oswobodzenia się z więzów skończyła się bólem w nadgarstkach i otarciami na kostkach. Zakwilił cicho. Jak niemowlę. Drgnął nerwowo, gdy usłyszał czyjś rechot.
— Przykro mi, chłopaku. Nie sądzę, żebyś zdołał się z tego uwolnić. Na razie musisz zostać tutaj. Polubisz to pomieszczenie.
Tomek nie odpowiedział. Patrzył przez wycięte w szmacianym worku otwory w stronę mówiącego do niego człowieka i próbował odnaleźć jego twarz. Było jednak zbyt ciemno. Przez myśl przeszła mu scena z filmu, który pokazywali w szkole koledzy. Dziesięcioletnia dziewczynka i facet mierzący do niej z pistoletu. Jej krzyk. Jej przeraźliwy pisk. Ta migawka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Miał szczęście. Do niego nikt nie mierzył.
Utkwił wzrok w poruszającym się cieniu mężczyzny. Wydedukował, że postać zbliża się do niego, kroki były coraz głośniejsze. W końcu poczuł oddech przy swojej twarzy. Głośne, chrapliwe sapanie.
— Do szybkiego zobaczeniaaa — powiedział obcy tuż przy jego ustach, przeciągając ostatnie słowo, i odsunął się. — Dobrze cię tu znowu mieć.
Tomek nic z tego nie rozumiał. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi i przekręcanego klucza. Zaraz za tym przyszedł grzmot. Burza była blisko. Błyskało się jasnym światłem. Chciał krzyknąć, ale za bardzo się bał. Kwilił jedynie pod nosem, wydając z siebie zlepek niezrozumiałych słów, wołał mamę, Olgę, przepraszał za wszystko, co zrobił. Oddychał szybko, jakby chciał nabrać powietrza na zapas. Jakby bał się, że przez dziurę w worku nie wleci go wystarczająco dużo. Nie zamykał oczu. Starał się nie mrugać. Nie pokrywać jeszcze większą ciemnością tego, co przesłaniało widok. Nie nakrywać mroku mrokiem.
Spocił się. Czuł, że pomieszczenie jest wilgotne, ale i duszne. Tkwił w bezruchu, oparty o ścianę. Właśnie wtedy ktoś znów otworzył drzwi. Nieznajomy wszedł i znalazł się bardzo blisko Tomka, ale nie odezwał się ani słowem. Dotykał go po rękach, próbując rozplątać węzeł. Kiedy się udało, przeszedł do uwolnienia nóg. Na końcu odwiązał nakrycie głowy. Tomek głośno odetchnął, zaczął się trząść i kiwać w obie strony. Do przodu, do tyłu. Byleby jakoś się uspokoić. Nie widział twarzy osoby, która go oswobodziła, ale nie odczuwał już lęku, tylko wdzięczność.
Nagle coś ostrego wbiło mu się w ramię, a do ust wlał się gorzki płyn. Tomek usłyszał jeszcze:
— Udało się, to wszystko się nam udało. Teraz jesteś ze mną. Z Anną.
W tym momencie wzrok zaczął mu się rozmazywać. Nie widział przed sobą już nawet tego małego świetlnego punkcika, hałasy letniej burzy ucichły. Jakby przebrzmiały, przepadły. Osunął się na zimną posadzkę i przywarł do niej. Wargi zwilżyła ślina.
***
Upał. Deszcz nie przyniósł żadnego wytchnienia. Powietrze wciąż było nieznośnie ciężkie i przygniatało zmęczonych codzienną gonitwą ludzi. Znużone twarze tkwiły za buczącymi wentylatorami, a miętowy domek przesłonięty cieniem drzew dawał przyjemne uczucie chłodu. Pachniało w nim żywicą. Można było odnieść wrażenie, jakby ktoś zbudował go niedawno i nie zdążył wywietrzyć.
Kobieta, na oko trzydzieści parę lat, wyglądała przez okno. Ciemne włosy związane w luźny kucyk opadały niedbale na jej szyję. Przeszła kilka kroków, po czym głośno westchnęła.
— Ciepło, wilgotno. W końcu przyjemnie. — Przygryzła skórkę koło paznokcia. Wypluła. Pogładziła wypukłość pod sukienką, a ta niemal natychmiast poruszyła się. — Niedługo umrzesz. We mnie. — Kąciki ust uniosły się delikatnie, nie przypominało to jednak uśmiechu. Przez moment słychać było jedynie uderzanie zegara. Wreszcie padło jedno krótkie słowo:
— Grzyb.
Odwróciła głowę w kierunku głosu. Na jej twarzy pojawił się grymas, który gładko przeszedł w nieszczery uśmiech.
— Tak — odpowiedziała spokojnie. Siedzący obok chłopiec nawet nie podniósł głowy. — W tym lesie jest mnóstwo grzybów. Jeśli chcesz, możemy ich wspólnie poszukać.. Teraz namaluj coś. Wiem, że to cię uspokaja. Tam masz kredki. — Wskazała na białą komodę.
— Gdzie Olga? Nie żyje? Chcę do mamy. Zaraz przyjdzie? Dlaczego mnie zamknęłaś? Dlaczego kręci mi się w głowie? Oddaj mi długopis — wyrzucił z siebie na jednym tchu.
— Sporo pytań jak na chłopca z autyzmem. Nie podoba ci się tutaj?
— Nie. Co masz w brzuchu?
Znów utkwiła wzrok w widoku za oknem. Nic się nie zmieniło. Wciąż ten sam obraz. Chłonęła wszystko, jakby widziała to po raz pierwszy. Odwróciła głowę w kierunku chłopaka.
— Martwy płód — odpowiedziała chłodno.
— Dlaczego?
— Co dlaczego? — Podeszła bliżej. Tym razem strużka potu spłynęła po jej twarzy. Kobieta trzymała się kurczowo za brzuch, jakby chciała go ochronić przed ciosem. Pachniała drogimi perfumami o zapachu mdłej pomarańczy i drzewa sandałowego. Świeżo i rześko.
— Tak po prostu wyszło. Komplikacje jakieś, i tak nie zrozumiesz — jęknęła, wyraźnie zdenerwowana. — Wada letalna, jeśli już musisz koniecznie wiedzieć.
— Aha — odpowiedział beznamiętnie i zajął się przeglądaniem kredek. — Ta nie ma rysika. Kredki powinny być naostrzone równo. Nie lubię połamanych.
— Co?
— Zepsuta, widzisz? Gdzie mama? Jest na mnie bardzo zła? Kim jesteś?
— Już powtarzałam, musiała wyjechać na chwilę i przekazała mi opiekę nad tobą — wysapała, robiąc parę głębokich oddechów. — Możesz mówić mi ciociu. Ciociu Aniu.
— A tata? Też musiał wyjechać? — Nie patrzył na nią, wzrok wciąż miał spuszczony.
— Tak, tata prowadzi samochód. Przecież wiesz, że mama nie jeździ najlepiej. — Poczuła, jak przez jej podbrzusze przechodzi skurcz, mięsień natychmiast stwardniał, a źrenice się rozszerzyły.
— A Olga? — znów zapytał Tomek, tym razem nieco łamiącym się głosem. Odpowiedziało mu milczenie. Za nim przyszła kolejna fala skurczów, a kobieta nagle zgięła się wpół.
— To już. — Jej głos przeszedł w powolne rzężenie. — Nie mogę zrobić tego przy tobie. Nie tutaj. — Złapała się mocniej za podbrzusze.
— Boli cię? — Chłopiec przesuwał kredki, porządkował je i oglądał z każdej strony. — Mam w domu lalkę, która sika. To znaczy już nie, bo coś się zepsuło.
— Przestań! — krzyknęła i zacisnęła zęby. — Nic nie mów! — Podniosła głos, a on natychmiast zakrył uszy. Było zbyt głośno. Nie lubił krzyku.
Anna wyjrzała przez okno. W pobliżu nie było żywej duszy, jakby wszyscy schowali się przed upałem w cieniu czterech ścian.
— W łazience. Pójdziemy do łazienki. Nożyczki, papier. Jezuuu — wyrzęziła. — Dlaczego teraz? To za wcześnie, potrzebuję miesiąca, dwóch… Do auta! — wrzasnęła w końcu, jakby nagle odnalazła właściwe wyjście z sytuacji. — Jedziemy!
Niebieskie tęczówki dziecka nabrały jeszcze głębszej barwy. Tomek patrzył to na kredki, to na kartkę, której nie zdążył nawet lekko pomalować, po czym schował do kieszeni tę, którą trzymał w dłoniach. Żółtą. Kolor słońca, radości.
Nawet nie miał czasu zaprotestować, kiedy kobieta szarpnęła go za bluzę. Gorączkowo rozejrzała się po domu. Walizka, pomyślała. Potrzebuję jakiejś torby, żeby upchać potrzebne rzeczy. Weszła do łazienki. Huk spadających butelek to było pierwsze, co przerwało pełną napięcia ciszę. Zgarnęła do torby kilka fiolek z oszklonej szafki, zapas papieru toaletowego i opakowanie podpasek. Za nimi powędrowały też fryzjerskie nożyczki i gumowe rękawice do sprzątania. Wydawało się, jakby straciła zdolność logicznego myślenia, wrzucając do torby wszystko, co było pod ręką.
— Jeździłeś kiedyś samochodem? — zapytała z wnętrza łazienki.
— Tak, z tatą. Kiedy tam wrócę?
— Raczej powinieneś zapytać, kiedy my wrócimy. — Rozejrzała się po domku. Otworzyła po brzegi wypełnioną ubraniami komodę i zgarnęła kilka koszulek, trzy pary spodni, bluzę, bieliznę.
Zamknęła okno. Zaczęło padać. Małe wytchnienie od wszechobecnego skwaru. Skupiła myśli na tym, co powinna jeszcze zabrać, ale nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Nie miała niczego dla noworodka — pampersów, niezbędnika, który powinien stanowić wyprawkę każdej matki. Po co, skoro był już praktycznie martwy? Nie dawano mu szans na przeżycie. Nie z taką wadą. Zacisnęła pięści i sięgnęła do schowka pod zlewem. Zabrała duże worki na śmieci. Takie, których używa się do utylizacji odpadów organicznych i które sporo pomieszczą. Zamknęła oczy, próbując wytrzymać skurcz bez wydawania żadnego odgłosu. To było trudne. Niemal czuła, jak coś tępego próbuje przeciąć jej brzuch.
— Jedziemy. To ten moment — powiedziała z krzywym uśmiechem.
Chłopiec jednak nie odwzajemnił go, nadal wpatrywał się w wypukłość pod sukienką. Kiedy zmrużył oczy, zauważył coś jeszcze. Małą strużkę krwi spływającą po nogach brunetki. Zaraz za nią kolejną. W końcu galaretowata maź spadła na podłogę. Patrzył tak, jakby pierwszy raz zobaczył słońce. Anna jednak zdawała się tym wcale nie przejmować. Na jego oczach wcisnęła pod ubranie dużą podpaskę i nacisnęła klamkę. Nie było czasu na zastanawianie się. Musiała działać szybko. Wiedziała, że jedynie w ten sposób będzie mogła poczuć się szczęśliwa.
Problem był tylko jeden — urodzić tak, żeby nikt się nie zorientował. Pytanie brzmiało: jak długo będzie musiała na to czekać?
***
Auto poruszało się z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, tak by można było spokojnie zdążyć przed kulminacyjnym momentem, a jednocześnie nie wzbudzać podejrzeń policji. Nie mogła się zatrzymać, nie teraz. Zaciskała palce sztywno na kierownicy. Tomek zaś wodził wzrokiem po mijanych domach, wciąż ściskając w rękach kredkę. Podniósł ją i na moment zmrużył oczy. Blask słoneczny wdarł się do wnętrza auta, oślepił kobietę, która lekko się zawahała i straciła na moment panowanie nad samochodem. Spojrzała we wsteczne lusterko. Pustka. Nikogo za nimi. Poczuła, jak po nogach znów leci jej krew. Zacisnęła uda, a pedał gazu znacznie się obniżył.
— Nigdy cię nie widziałem — powiedział zdenerwowany chłopiec. — Mama mówi, że nie można wsiadać z obcymi do auta.
— Ale ja cię znam — odparła spokojnie. — Nie jestem obca i nie zrobię ci krzywdy. To tak jak z nianią, rozumiesz? Będę się tobą opiekować, aż rodzice nie wrócą. Wiem, co zrobiłeś, to było bardzo złe. Za to są kary…
— Dlaczego rodzice nie dzwonią? — zapytał.
— Może jadą. W trakcie jazdy nie używa się telefonów.
— Ty czasem zerkasz — szepnął na granicy słyszalności.
— Bo muszę! — warknęła, a ból kolejny raz zaczął się nasilać. — Nie zadawaj tylu pytań! — zaczęła coraz głośniej krzyczeć. — Chcę to z siebie wyjąć. Wydrzeć. Jezu! — Zacisnęła dłonie na kierownicy tak mocno, że kostki niemal zbielały. Chłopiec skulił się w sobie, a z jego oczu poleciały łzy. Nagromadzone emocje znów doszły do głosu, a on sam zrozumiał, że znajduje się gdzieś daleko i na rychły powrót nie ma raczej szans.
— Nie ufam ci — jęknął. — Chcę do domu. Do mamy i do Olgi. Martwią się. Zawieź mnie tam albo…
— Albo co? Uciekniesz stąd? Do lasu? Tam, dokąd jedziemy, będzie tylko to. — Wskazała na widok za oknem. — Drzewa. Wiesz chociaż, jak określić kierunek, patrząc na nie? Tomeczku — użyła po raz pierwszy tego słowa — chodziłbyś wkoło, dopóki byś nie padł, a ja jestem za ciebie odpowiedzialna. Muszę tylko zrobić coś z tym brzuchem i wtedy wszystko będzie już dobrze — wystękała.
— Do mamy — zachlipał. — Nie lubię cię, jesteś dziwna! I leci ci krew! Zabrałaś mój długopis!!!
— Niczego nie zabierałam. — Zadrżała, starając się opanować. Ból jednak stawał się z minuty na minutę coraz bardziej intensywny. Czuła to. Nie musiała nawet liczyć przerw między jednym a drugim skurczem, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że rozwarcie jest coraz większe. Miała świadomość, że kolejny poród jest gorszy od pierwszego, tym bardziej wtedy, gdy dziecko nie współpracuje. Jeśli urodzi się martwe, wysiłek się zwielokrotni. Ułożyła w głowie plan. Oddychać spokojnie i miarowo, nie odrywać wzroku od kierownicy. Znów oddychać.
— Do taty… Wróćmy. Nie powiem o tej krwi, to będzie nasza tajemnica.
Anna uśmiechnęła się, choć jednocześnie grymas bólu przeciął jej twarz. Potarła intensywnie czoło i pokiwała głową, a kiedy Tomek już miał wrażenie, że jego prośba zostanie spełniona, i poruszył się nerwowo na siedzeniu w oczekiwaniu na decyzję, ostro rzuciła:
— Przyzwyczajaj się. Tej krwi będzie więcej. Tajemnica? Całe moje życie składa się z sekretów. Ty też nim jesteś. Kto wie, czy nie większym niż to, co we mnie siedzi. A teraz posłuchaj. Jeśli chcesz zobaczyć mamę, musisz być grzeczny. Nie bój się, nie skrzywdzę cię. Po prostu udawajmy, przynajmniej na razie, że jestem twoją ciocią. Dobrze? Chociaż raczej nikt nie zapyta. Tam, gdzie jedziemy, będzie pusto.
— Czyli gdzie?
— Mówią, że mieszka tam potomek Hel. Pewnie nie wiesz zbyt wiele o mitologii. To nieopodal polany, na której wszystko się zaczęło. Tam ukryjemy ciało.
Tomek zacisnął pięści. Szybko obracał kredkę w dłoniach. W jego uszach dźwięczało tych kilka strasznych słów. Tam. Ukryjemy. Ciało.
— Ma-mmoo! — wydał z siebie głośny ryk, zachłystując się powietrzem, ale Anna natychmiast posłała mu pełne wyrzutów spojrzenie.
Niebo przesłoniły duże, różnokształtne obłoki. Kolejna letnia burza nadciągała nad obszar, do którego zmierzali — do Hamerni. Małej mieściny w okolicach Zamościa. Kilkanaście budynków, z których większość było w ruinie, stary, pamiętający lepsze czasy młyn i zdezelowana stacja benzynowa. Coś w rodzaju miasteczka widma, choć ludzie nadal tam mieszkali, a las, który znajdował się tuż obok, obfitował w grzyby i jagody.
Wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Została godzina drogi, a Annę coraz częściej dopadały skurcze, które nie mogły skończyć się porodem. Jeszcze nie.
Tomek zamilkł. Zdołał na chwilę odciąć się myślami od sytuacji, w której się znalazł. Trwało to jednak krótko, pięć, może sześć minut. Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę kobiety i znów wrócił ten sam smutek i przerażenie.
Im dłużej o tym myślał, tym większy niepokój go ogarniał. Miasteczko, domy, kolorowe światła, wszystko znikało gdzieś w oddali. Chłopak obserwował teraz jedynie las bliźniaczo podobny do parku, w którym widział siostrę po raz ostatni. Zrobiło mu się przykro. Ze wszystkich sił starał się nie rozkleić, ale to uczucie było silniejsze. Łzy poleciały jedna za drugą. W końcu zaczął drżeć, a płacz przeszedł w jeden wielki spazm.
Anna tym razem nie zareagowała. Skupiła się jedynie na drodze i na tym, żeby ból nie przeszkodził jej w prowadzeniu samochodu. Była blisko, wiedziała, że jeszcze kilkanaście kilometrów i droga zacznie się zwężać. Słońce przedarło się przez szyby, oślepiając ją na moment. Wcisnęła pedał gazu jeszcze mocniej, pocieszając się w duchu, że cel, do którego zmierzają, jest już niedaleko.
Skręciła w leśną ścieżkę. Słyszała teraz wyraźnie chrzęst gałęzi i najmniejszych krzewów. Przejechała jeszcze trzy, może cztery kilometry, błądząc po krętych drogach, aż w końcu zatrzymała się. Dopiero wtedy przeniosła wzrok na Tomka.
— W schowku są chusteczki. Wytrzyj nos. Jesteś cały mokry.
— Dlacz-cz-ee… Dlaczego tutaj jesteśmy?! Zgubiliśmy się?! — krzyknął. — I co tak śmierdzi? — Dopiero teraz, kiedy pociągnął mocniej nosem, poczuł dziwny zapach.
— Ja nic nie czuję. — Anna zgasiła auto i odchyliła fotel kierowcy do tyłu. Ułożyła się wygodnie i odetchnęła. Podbrzusze było napięte. Kobieta poruszyła się. Czuła, że po udach poleciała jej kolejna strużka krwi.
Otworzyła drzwi. Czyste powietrze wdarło się do wnętrza auta, co sprawiło, że mogła oddetchnąć już głębiej. Gdzieś w górze przeleciały ptaki i zniknęły w koronach strzelistych drzew. Wszystko było tu tak spokojne, jakby las na moment zamarł, a jedynym dźwiękiem, który przecinał ciszę, był jej chrapliwy oddech.
Chłopiec próbował pociągnąć za klamkę. Raz, drugi, trzeci, ale kiedy ta stawiała opór, przymknął powieki, a z kącików oczu znów spłynęły mu łzy. Radość, którą czuł w sercu jeszcze kilka dni temu, była czymś w rodzaju mglistego wspomnienia. Zaszlochał.
Nie przeszkadzało to Annie skupić się na tym, co powinna zrobić.
— Odwróć głowę. Popatrz w lusterko albo gdzie indziej — wycedziła przez zęby.
Pokiwał pospiesznie głową. Ona z kolei rozszerzyła nieco nogi, zagryzła wargi i wsunęła dwa palce między uda. Miękko. Szyjki tak naprawdę już nie ma, ale coś jest nie tak z rozwarciem, za małe, za małe, myślała gorączkowo. Zacisnęła pięść na fotelu, sięgnęła między uda i opuszką palca próbowała coś zdziałać. Ból natychmiast przeszył jej ciało.
— Nie ma wyjścia. Muszę się ruszyć. Przejdziemy się. Zanim się ściemni, powinno być już po wszystkim, wtedy będę mogła skupić uwagę tylko na tobie.
Dźwignęła się i wyszła na zewnątrz. Przez jedną krótką chwilę zrobiło jej się słabo, ale wiedziała, że musi to przetrwać, bo cena będzie satysfakcjonująca. Zakołysała biodrami i podeszła do auta z drugiej strony. Otworzyła je i wskazała chłopcu drogę, ten zaś rozejrzał się po okolicy, jakby ze strachu, że coś nagle wyskoczy z krzaków.
— To ten las? — zapytał tylko. — Tu widziałem grzyba?
Odpowiedziało mu milczenie, więc zwiesił nogi poza samochód i spojrzał w oczy kobiety.
— Jeśli ucieknę, nie dogonisz mnie — powiedział spokojnie.
— Och, nie będę musiała — odparła z subtelnym uśmiechem. — W schowku mam broń, więc nie zdążysz dobiec nawet do tamtego drzewa, bo będziesz martwy, a uwierz mi, nie chcę tego robić. Pamiętasz o naszym sekrecie?
— Do… do domu — wyjąkał Tomek.
— Wrócisz do niego. Mam wobec ciebie po prostu pewien plan. Niedługo dostaniesz coś słodkiego. Lubisz słodycze? Wiem, że tak. Tylko po zjedzeniu ich będziesz miał dziury w zębach. Wielkie jak oczy — mruknęła, pokazując ubytek w dolnej czwórce.
— Nie chcę twoich słodyczy. Chcę, żeby mama wróciła. Chcę do szkoły, do kolegów — zawył. — Tu nikogo nie ma! Ciągle krwawisz. Dlaczego tego nie zakleisz? — Wskazał na jej nogi.
Rzeczywiście, ciemna, jakby zakrzepnięta krew płynęła po udzie. Nawet podpaska, którą włożyła Anna, nie zdołało jej zatamować. Pomyślała, że finał jest już blisko, skoro odchodzi taka ilość wydzieliny, coś jednak zaczęło się dziać. Trzeba tylko to przyspieszyć.
— Wyskakuj. Muszę to rozchodzić.
Wzięła torbę i wolno, wciąż trzymając się za podbrzusze, weszła w miejsce, gdzie las stawał się coraz gęstszy. Kostropate krzewy raniły ją w ramię, a z ran natychmiast sączyła się krew. Szła. Chłopiec ściskał kurczowo w rękach żółtą kredkę. Coś, co kojarzyło mu się ze zwyczajnym dzieciństwem i przypominało o tym, jak malował z mamą. W górze zaskrzeczało. Nad ich głowami przeleciało stado wron, kracząc zajadle. Tomek przesłonił głowę rękami i zaczął biec. Dopiero po chwili zorientował się, że to było przecież zabronione. Miał trzymać się blisko, nie uciekać, bo inaczej…
Wolno odwrócił się w kierunku Anny. Stała daleko, opierając ciało o pień sosny. Wzdychała. W jej rękach błyszczał metalowy przedmiot. Coś takiego widział jedynie na filmach i choć sam miał kolekcję kilkunastu plastikowych imitacji broni — ta była rzeczywista.
— Nie powinieneś w ten sposób reagować. W lesie jesteśmy cicho. Bardzo cicho, bo inaczej sprowadzisz na nas niebezpieczeństwo.
Serce chłopca omal nie wyskoczyło z piersi, zrobił się blady od czubka głowy aż po cofniętą linię żuchwy. Zazgrzytał zębami, a nogi, choć przecież zdrowe i jego własne, odmówiły mu posłuszeństwa.
— Jesteś słaby — mruknęła. — Potrzebujesz opieki, sam nie poradzisz sobie ani w życiu, ani w tym lesie. Wiem to. Wiem też, że masz coś z psychiką, ale nie przeszkadza mi to, bo oprócz tego jesteś idealny. Tak, naprawdę piękny — powiedziała.
Podszedł bliżej. Zobaczył, że jej oczy świeciły. Wydawało mu się, że od łez. To był jednak tylko wysiłek. Anna nie poczuła żadnego wzruszenia własnymi słowami, po prostu ból był już na tyle uciążliwy, że nie wytrzymała.
Tomek zwiesił smutno ręce, otarł wilgotne powieki rękawem i czekał na to, co nastąpi. Kobieta z trudem zarzuciła torbę na ramię, choć nie ważyła więcej niż dwa, trzy kilogramy, i wskazała ręką kierunek. Tym razem nie było już ucieczki. Szli wolno i równo, robiąc małe przerwy, gdy nadchodził kolejny skurcz.
Przed nimi pojawił się niedokończony budynek, drewniana szopa i murek z czerwonej cegły. Całość wyglądała tak, jakby ktoś w trakcie budowy porzucił plany architektoniczne i po prostu uciekł.
Anna usiadła. Zimno ceglastego podłoża na moment ją sparaliżowało i wprawiło w drżenie. Oparła się o murek, wciąż nie spuszczając chłopca z oczu.
— Tu zaczekamy. Nie możemy odejść zbyt daleko od samochodu, bo kiedy urodzę, będę miała mniej siły, a kiedy adrenalina mnie opuści, poczuję jeszcze większy ból.
Tomek przekrzywił głowę. Pocierał kredkę, a nogą rozgrzebywał stertę liści.
— Wiem, że nie rozumiesz — powiedziała między jednym oddechem a drugim. — Nie musisz. Po prostu usiądź tutaj.
— Kiedy wrócimy do domu? Kiedy zobaczę mamę? Chcę tosty z dżemem. — Zaczął się kiwać. Do przodu, do tyłu.
— W lesie trzeba być bardzo cicho — przypomniała i napięła całe ciało niczym strunę. Tomkowi wydawało się, że kobieta traci przytomność. Zerknął w stronę auta, a w jego głowie kołatała się jedna myśl. Słowa ojca, który zabrał go kiedyś na przejażdżkę. „Musisz po prostu patrzeć daleko przed maskę i pilnować biegów. To proste. Nauczysz się”.
Miał kilka sekund. Zabrać broń i wejść do auta albo uciec na drogę i liczyć, że ktoś go odnajdzie.
— Usiądę. Poczekam tu z tobą — uśmiechnął się do własnych myśli. Na pewno się uda. Nie dogoni mnie, myślał.
Czy tak właśnie postąpiłby bohater jego ulubionej gry? Poczekałby na moment osłabienia przeciwnika? A może ona miała rację? Nie dałby rady przebrnąć przez gęstwinę lasu. Za wiele ścieżek pokonali i droga była zbyt zawiła, żeby móc uciekać tam, gdzie poprowadzą go nogi.
Oddychał spokojnie i miarowo. Coś poruszyło się między gałęziami drzew. Tomek poczuł, jak jego serce niemal spada w stronę żołądka. Im szelest był wyraźniejszy, tym większy niepokój w niego wstępował, ale i większa nadzieja, że nie utknęli tu sami.
Spojrzał na Annę. Wydawało się, że nie słyszała odgłosów. Zbyt mocno skupiona na bólu, tkwiła nieruchomo pośród chłodu budowli. Krew wciąż sączyła się z jej krocza. Wycierane papierem bordowe ślady krzepły, kontrastując z bladością ud.
Odgłos łamanych gałęzi był coraz wyraźniejszy. Tomek miał wrażenie, że jeszcze chwila, a zobaczą coś lub kogoś przedzierającego się przez zwoje lepkiej pajęczyny.
Oprócz tego było jednak przeraźliwie cicho. Zamarł. Nie wsłuchiwał się już w szybkie bicie serca, teraz czekał na to, czy będzie kolejne uderzenie, a to było jeszcze bardziej przerażające.
Kolejny krok. Cichy jęk kobiety, nerwowe poruszenie udami. Do auta daleko. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Przecież nie zabije go w tym stanie, a on jest już na tyle szybki, że mógłby jej uciec, choćby na drogę. Ktoś na pewno zatrzyma tam samochód i zapyta, co się dzieje. Policja, jacyś ludzie. Było kilka wyjść. Tylko które wybrać?
Odpowiedź nadeszła wraz z kolejnym krokiem.8. Na wyciągnięcie ręki
Otworzyła drzwi. Pierwsze, co zobaczyła, to długa spódnica w kwiaty i bursztynowe korale na szyi starszej kobiety. Stojąca w progu kobieta w rękach trzymała słomkowy kapelusz. Minę miała taką, jakby przed chwilą zrobiła coś bardzo złego i przyszła przeprosić.
— Babciu… — Dziewczyna w końcu się odezwała. Ostatni raz widziała ją jakieś trzy tygodnie temu. Przed wyjazdem na wspólny urlop Róża przychodziła często, gotowała, kiedy rodzice byli w pracy, i opiekowała się Tomkiem. Kiedy zniknął, a matka całą winą obarczyła Olgę, odcinając się od świata zewnętrznego i odbierając telefony tylko od policji, babcia przestała się do nich wpraszać.
— Jest… Ewa? — zapytała teraz niepewnie i wychyliła głowę przez drzwi.
— Wyszła. Myślę, że chwilę jej nie będzie. Chodź. Dawno cię nie było. — Przytuliła ją serdecznie i zaprowadziła do kuchni. — Chcesz herbaty, może coś zrobię?
— Nie, nie rób sobie żadnego kłopotu. — Róża przetarła oczy, w których zdążyły zgromadzić się łzy. — Jak mama?
— Źle — skwitowała Olga. — Wpada w jakąś paranoję i ma zmienne humory. Raz rozmawia ze mną normalnie, raz jest dziwna. Mówi, że to wszystko moja wina, zresztą wiesz. Tobie pewnie też to powtarzała przez telefon, ale jak mogę być za to odpowiedzialna, skoro on mnie uderzył? Co mogłam zrobić?
— Mogłaś nie pytać, nie denerwować go. — Rozłożyła ręce.
— Babciu…
— Tak, tak. To nie jest twoja wina, źli ludzie porwali Tomeczka — powiedziała smutno kobieta i usiadła z ciężkim westchnieniem na stołku. Trzymała na kolanach torbę i co chwilę spoglądała na kuchenny zegar. Wskazywał dziesiątą. Starsza kobieta wyglądała tak, jakby mocno nad czymś rozmyślała, ale wnioski wolała zostawić dla siebie.
— Coś wiadomo? — zapytała ponownie.
— Nic. Chyba nic. Wiesz… — Olga usiadła tuż przy niej. Niemal stykały się kolanami. — Mam przeczucie, że to nie był przypadek, tylko coś dobrze zaplanowanego. Nie ma żadnych śladów oprócz plecaka z rzeczami. Albo ktoś go zostawił, albo Tomek go zgubił, kiedy go zabierano. Gdyby był w Lublinie, na pewno ktoś by go już rozpoznał… Innych tropów brak.
— Zawsze jakieś są. Kiedyś czytałam w takim kryminalnym magazynie, że nawet jak ciało spłonie, to i tak można zidentyfikować ofiarę.
— Babciu, ale my mówimy o śladach zostawionych przez tego, kto go zabrał, a nie o ciele. Żadnego pożaru nie było.
— No to na pewno zostały jakieś na drodze. Na tym nie można oprzeć poszukiwań?
Olga uniosła brwi. Wiedziała, że rozważania kobiety są mocno naiwne, ale rozczuliło ją to. Nie chciała mówić, że takie sprawy są jednymi z najtrudniejszych. Wzruszyła jedynie ramionami na znak, że nie ma pojęcia, czy to coś pomoże.
— Ewa nie chce z nikim rozmawiać — kontynuowała kobieta. — Przecież ja nie jestem wrogiem, po prostu chciałabym na coś się przydać, tak jak dawniej.
— Wiem, ale ona twierdzi, że nikogo nie chce widzieć, bo im więcej osób, tym bardziej ją to przytłacza. Przedwczoraj pod domem złapał ją jakiś samozwańczy dziennikarz. Nawet go nie interesowało to, jak się czujemy i co mama ma o tym wszystkim do powiedzenia, tylko od razu ją zaatakował i wypalił z grubej rury, czy myśli o tym kimś jak o porywaczu, czy jak o mordercy. I co na to odpowiedzieć? Oczywiście w efekcie to ja oberwałam. Bo od tego wszystko się zaczęło. A ja też chcę przecież pomóc. Myślę, że… — zawahała się, ale po chwili dokończyła — w tym zagajniku i okolicach mieszkają sami dziwni ludzie. Była tam kobieta, trochę starsza od ciebie. Kiedy przyjechała policja, stała przed swoim domkiem i coś bełkotała.
— Starzy ludzie tak mają, czepiają się nas różne cholerstwa.
— Tyle że ona wyglądała, jakby coś wiedziała. Mówiła o jakiejś legendzie, szeptała do siebie, a jej twarz, babciu… Myślę, że to nie były żadne starcze przypadłości, tylko autentyczne przerażenie albo schizofrenia. Coś, co miała ciotka, pamiętasz?
Na dźwięk tych słów starsza kobieta się podniosła. Rozejrzała się po pomieszczeniu i ruszyła pod okno, a kolorowa spódnica sunęła wolno po zimnych płytkach. Zrobiła kilka kroków wzdłuż kuchni i dopiero wtedy zdobyła się na odpowiedź.
— Mirka, to znaczy twoja ciocia, nie miała żadnej schizofrenii. Tu chodziło o coś innego. Lekarze wpisali tak, bo musieli postawić diagnozę, ale ona od urodzenia była inna, milcząca taka. Dzieciaki krzyczały, biły się, a Mira siedziała spokojnie. Przesuwała sobie kredki, koraliki nawlekała.
— Czyli była grzeczna?
— Nie, taka bardziej, jak to się teraz mówi, zamknięta w sobie. Cicha. I z tej ciszy coś złego się narodziło. Tak to jest, jak człowiek trzyma wszystko w środku. Miała jakąś wadę, ale nie wiem, skąd jej się to przyplątało, bo u nas w rodzinie wszyscy zdrowi, żadnych takich głupstw nie mieliśmy, tylko ona. Może w niebie znajdzie spokój, którego szukała na ziemi. — Uśmiechnęła się.
— A gdzie ona właściwie zginęła? W Niemczech? — drążyła temat Olga. — I jak do tego doszło? Mama nie chce o tym mówić.
— Bo to trudna historia. Rzuciła się pod samochód, pod taką ciężarówkę dostawczą, i po wszystkim. Śmierć na miejscu.
— Mówisz o tym tak spokojnie, a przecież minęło ledwie kilka miesięcy…
— Bo swoje już wypłakałam. I przez tę chorobę, co miała, i przez ten jej stosunek do nas, przez wszystkie złe rzeczy, które zrobiła, i w końcu przez tę śmierć. Został po niej tylko plecak z dokumentami i portfel. Ciała nie przywieźli. Nie mieliśmy na to pieniędzy. — Tym razem Oldze wydawało się, że oczy babci zaszły na moment łzami, żadna z nich jednak nie spłynęła. Tak jakby płacz, przynajmniej z tego powodu, był już zakazany. — Szkoda, że skończyło się to w ten sposób i że znów coś spadło na naszą rodzinę.
Róża oparła ręce o blat i spojrzała na ulicę. Ciężko oddychała. Wyglądało na to, że wejście na trzecie piętro sprawia jej już kłopot, a uspokojenie tętna zajmuje coraz więcej czasu.
— Chcę tam znów pojechać. Przekonałam mamę, żebyśmy powęszyły — powiedziała spokojnie Olga. — Muszę zapytać tej kobiety, co miała na myśli. Starsi ludzie mają lepszą intuicję niż młodzi. Potrafią przeczuwać złe rzeczy i więcej widzą.
— Policja przeszukała teren od razu? Niczego nie znaleźli?
— Chyba nie. Nie dzwonią z nowymi informacjami, zapewniają tylko, że ciągle szukają. Nie mogę patrzeć na mamę. Coś niedobrego się z nią dzieje. Uważa, że tylko ona jedna cierpi i nikt więcej nie ma prawa do smutku.
— Może to dobry pomysł, żebyście tam pojechały. Trzeba się chwytać wszystkiego. — Dopiero teraz staruszka odwróciła się w kierunku dziewczyny. Na jej twarzy zagościł blady uśmiech. W głowie jednak miała nie Tomka, lecz Mirkę. Słowa Olgi przypomniały jej dokładnie dzień, w którym zniknęła.
To stało się zimą. Pokłóciły się o wyjazd, na który nie pozwoliła córce, choć ta od dawna była już dorosła. Czuła, że to nie będzie dobry pomysł, zwłaszcza że Mirka nie pasowała do towarzystwa organizującego ten wypad. Chęć przypodobania się kolegom i koleżankom była jednak tak wielka, że mimo ostrzeżeń wyjechała. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Przez pierwszych kilka dni dzwoniła, wysyłała esemesy, dzieliła się wrażeniami, a potem nagle… przeraźliwa cisza. Zero kontaktu. Jakby zapadła się pod ziemię. Dosłownie tak jak teraz Tomek, tyle że o nim nie mieli żadnej wiadomości. Z Mirką to był podobno wypadek, ale Róża w to nie wierzyła. Miała przeczucie, że córka zrobiła to umyślnie. Nie pasowało jej też, że grupka, z którą pojechała, nagle się ulotniła. Jakby mieli coś na sumieniu i chcieli uniknąć odpowiedzialności.
— Babciu? — zagadnęła Olga. — O czym tak myślisz?
— O tych wszystkich złych rzeczach, które dzieją się wokół nas. Mirka, Tomeczek. Kto wie, co jeszcze spadnie na tę rodzinę. — Pokręciła głową. Zrobiła kilka kroków w kierunku dziewczyny, a kiedy już miała przytulić ją na pożegnanie, w drzwiach zazgrzytało. Usłyszały dźwięk przekręcanego zamka i otwieranych drzwi. Za nimi stała Ewa. Wyglądała tak, jakby całą drogę biegła. Trzymała w rękach telefon, a jej twarz nabrała brunatnego koloru aż po linię włosów. Ciężko oddychała.