- promocja
- W empik go
In-Ka - ebook
In-Ka - ebook
Zamknij oczy i poczuj rytm własnego serca, rytm życia. Cichutko, cichuteńko. Nie spiesz się. Wypełnij płuca powietrzem i poczuj jak rozchodzi się po wszystkich członkach twojego ciała. Wytrzymaj je chwilkę w ciele i wypuść. Poczuj jak bardzo się różni tlen który wdychasz, od tego który wydychasz. Poczuj jak serce kieruje powietrze do ciała, jak pulsuje życiem, jak nadaje mu sens, jak pracuje ciężko, wydajnie, nieustępliwie. Historia chłopca, który stał się Przebudzonym.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
| Mariusz Olenkiewicz |
| |
| In-Ka |
+--------------------------------------------------------------------------+
Rozdział 1 Akademia Walki
Rozdział 2 Czarny
Rozdział 3 Szkoła
Rozdział 4 Zmiany
Rozdział 5 Chrzest braterstwa dusz
Rozdział 6 Siostry
Rozdział 7 Zdrada
Rozdział 8 Śmierci, gdzie jesteś? Przyzywam cię moja śmierci!
Rozdział 9 Narada
Rozdział 10 Walka
Księga imion
Rozdział 1 Akademia Walki
Zamknij oczy i poczuj rytm własnego serca, rytm życia. Cichutko, cichuteńko. Nie spiesz się. Wypełnij płuca powietrzem i poczuj jak rozchodzi się po wszystkich członkach twojego ciała. Wytrzymaj je chwilkę w ciele i wypuść. Poczuj jak bardzo się różni tlen który wdychasz, od tego który wydychasz. Poczuj jak serce kieruje powietrze do ciała, jak pulsuje życiem, jak nadaje mu sens, jak pracuje ciężko, wydajnie, nieustępliwie.
___________________________________
To nie jest kwestia wyboru. Skulił się i czekał na karzącą dłoń strażnika. Nie poczuł bólu tylko ciepło, które odebrało mu świadomość. Znowu. Niestety chwile błogiej niepamięci zawsze trwały krótko, a przynajmniej jemu tak się wydawało. Tym razem było chyba jednak inaczej. Powoli otwierał oczy. Ogarniała go fala paniki. Nic nie widział. Próbował dotknąć rękami twarzy i poczuł jak przejmuje go niewysłowiony ból, a z ust wydobywa się zwierzęcy skowyt. Ręce nawet nie drgnęły, poczuł tylko, jak po policzkach ciekną mu łzy. Gdyby nie one pomyślałby, że już nie żyje. A jednak nie mógł otworzyć oczu, czuł narastający ból i bezwład kończyn. Z gardła wciąż wydobywało się charczenie.
- Nie ruszaj się – usłyszał i zamarł – jesteś w lecznicy.
No tak, pomyślał. To w końcu jego „prawie” dom.
Chciał wytłumaczyć strażnikowi, że ukradł tych kilka jabłek, ale to nie była kwestia wyboru. Po prostu musiał. Był tak głodny, że w desperacji zdecydował się złamać prawo. Wiedział, jak może to się skończyć, ale w końcu był kolejnym dzieckiem ulicy, na które prawo nie miało żadnego pomysłu. Kradzież była kradzieżą. Strażnik za bardzo wczuł się w rolę i pogruchotał mu kość. Wiedział doskonale, że z pewnością przyniosło mu to sporo satysfakcji. Strażnikami zostawali niedoszli magowie, sfrustrowani swoją porażką, ale odziani w mundury, symbol pseudo-władzy. Mieli chronić i bronić. W majestacie prawa mogli sponiewierać wszystkich mieszkańców slumsów, ponieważ samo mieszkanie poza granicami miasta było nielegalne. A kradzież … to całkowicie „usprawiedliwiało” nadużycie siły. W końcu ktoś musiał bronić … „porządku”.
In leżał. Wiedział, że nikt go nie odwiedzi i nikt się już do niego nie odezwie. Był sierotą. Nie znał swoich rodziców. Wolał myśleć, że umarli podczas jego narodzin, choć dobrze wiedział, że jest inaczej. Porzucony jak dziesiątki innych dzieci. Niechciany i nigdy niekochany. Dożył 16 lat i dorobił się przezwiska – In. Cały jego dorobek. Czuł złość. Gdyby tylko był trochę większy, starszy, silniejszy. Obrócił głowę i poczuł jak ogarnia go ciepło. Tym razem wiedział, że nadchodzi sen.
Na drugi dzień wstał z łóżka i ruszył przed siebie. Nikt nawet go nie zapytał dokąd idzie, ani jak się czuje. Miał tylko problemy z rozwiązaniem wszystkich bandaży, ponieważ ktoś nasączył je w żywicy, przez co stwardniały. Ale udało mu się i ruszył do swojego świata. Na ulicę. Tych kilka jabłek, które ukradł, zdążył wrzucić za kartony przy bazarze. Dobrze wiedział, że taki skarb szybko zostanie odkryty. Musiał się spieszyć i mieć dużo szczęścia.
- Hej ty – usłyszał za sobą, ale ruszył biegiem bojąc się, że może któryś ze strażników kazał się powiadomić, jak tylko stanie na nogach. Tylko raz wylądował w miejskim więzieniu i postanowił więcej tam nie wracać!
- Zatrzymaj się! – poczuł jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, ale wiedział, że nie może zostać złapany. Z całej siły więc ruszył przed siebie. Lecznica była położona tuż przy murze zewnętrznym w granicach miasta. Musiał więc dostać się niepostrzeżenie do bramy zachodniej i uciec na swój teren. Tylko jak pędzący szesnastolatek miał na siebie nie zwrócić uwagi. Tym postanowił martwić się później. Ostro skręcił w lewo i zatrzymał się za gzymsem. Wyjrzał delikatnie i zobaczył jak mag w niebieskich szatach przebiega tuż obok. Ciężko dyszał i poczuł zawrót głowy. Pomyślał, że to efekt niedawnego urazu. Uśmiechnął się do siebie. Znów mu się udało.
*
- A coś ty robił? – Selena spojrzała na dyszącego i spoconego maga.
- Kim był ten chłopiec, którego wczoraj przynieśli strażnicy?
- To mały złodziejaszek. Wołają go In. Trafia do nas co jakiś czas.
- Gdzie go znajdę?
- Usiądź i poczekaj. Znów go przyniosą. Oni zawsze wracają.
- Muszę go znaleźć, powiedz mi, gdzie mieszka!?
- Ależ Panie, on jest wyrzutkiem. Nie ma domu. Pewnie nie ma nawet rodziny. Żyje w slumsach, a tam, to jak igły w stogu siana. Zresztą tych dzieci jest taka masa …
- Selena, muszę znaleźć tego chłopca! Powiedz mi, jak?! – zielarka podniosła wzrok i zobaczyła, jak szaty maga przybrały granatową, prawie czarną barwę. Spojrzała mu w oczy i skurczyła się w sobie. Teraz dopiero zrozumiała: bezbronny nastolatek uciekł magowi. Magowi! Jak to mogło się stać?
- Nie wiem – wyszeptała i odwróciła wzrok. Mag wyszedł z lecznicy. Tak rzadko magowie pomagali w lecznicy, a teraz przez jakiegoś dzieciaka będzie musiała znów sama zajmować się tym całym bajzlem. Z jej głowy szybko uleciało zdziwienie i pojawiła się złość.
*
- Rany In, jesteś cały? – podbiegła do niego Kala – Strażnicy zabrali cię półżywego. Tym razem wszyscy myśleli, że z tobą koniec.
- Mam szczęście. W lecznicy był jakiś mag. Pewnie on mnie poskładał.
- No coś ty … magowie nie zajmują się dziećmi.
- Więc miałem szczęście. Mną się zajął – In ruszył przed siebie. Przed południem rynek był pełen sprzedawców i kupujących. Panował tak duży tłok na wąskich uliczkach, że chłopiec bał się o swój skarb. Był tak przeraźliwie głodny, że nie mógł myśleć o niczym innym. Pod stertą desek i starych papierów leżały jabłka. Uśmiechnął się i zaczął je pożerać. Kala stanęła tuż za nim i wielkimi oczami przyglądała mu się. Była dla niego prawie jak siostra. Zawsze byli razem. Los już dawno połączył ich ścieżki i oboje uczyli się żyć w tej małej wspólnocie. To Kala zazwyczaj zdobywała jedzenie, bo jej szczera buzia i małe rączki zawsze w kimś wzbudzały litość. In musiał ich chronić przed chmarą pozostałych sierot. Wyciągnął rękę i podał dojrzałe jabłko. Dziewczynka bez słowa zaczęła jeść. Wiedziała, że muszą szybko uporać się z posiłkiem, bo nie pozostaną długo niezauważeni.
*
- Wczoraj spotkałem chłopca, ma na imię In. Przynieśli go wieczorem strażnicy. Miał pękniętą podstawę czaszki, złamane dwa żebra, jedno z nich przebiło płuco, liczne złamania kości, stłuczenia, pęknięta śledziona. Tak go poturbowali, że powinien umrzeć zanim go dowieźli. Zielarka tylko obwiązała go bandażami, które nasączyła żywicą. Od razu wyczuła śmierć, więc nie bardzo przyłożyła się do roboty. Przeprowadziłem pełny skan ciała. Nawet nie wiem dlaczego to zrobiłem, było wiadomo, że chłopak umrze. Dopiero dziś dotarło do mnie, że pomimo tak dużych obrażeń wszystkie funkcje życiowe pozostawały na normalnym poziomie. Ale wczoraj tego nie dostrzegłem. Chłopak rano wstał, zdjął bandaże i uciekł. Goniłem go. Zdecydowałem się użyć paralizatora i gazu, żeby go zatrzymać. Wiem, że na pewno trafiłem, bo widziałem jak chłopak się zakołysał … i pobiegł dalej. Obezwładniony paraliżującym gazem. Wczoraj na wpół umarły. Nawet gdyby trafił do Akademii, nic byśmy nie zrobili. Można było co najwyżej uśmierzyć ból i dać mu spokojną śmierć. W żaden sposób nie ingerowałem. Nie dostał nawet leków przeciwbólowych. Po prostu nic. Nie mam pewności co się tam stało, ale chłopca trzeba natychmiast odnaleźć. Może w końcu odnaleźliśmy źródło mocy. Choć to niemożliwe. W końcu skaner nie znalazł żadnego źródła energii. Po prostu nic, tylko ludzkie ciało. Zmasakrowane, umierające…
- Czy to oficjalny raport?
- Nie. To tylko relacja na żywo. Nie wiem co powinno się znaleźć w raporcie.
- Więc panu powiem – stary człowiek wyprostował się na swoim krześle i spojrzał mu prosto w oczy, jego czarna szata zaszeleściła ponuro – Wczoraj do lecznicy przywieziono rannego chłopca, który po udzieleniu pierwszej pomocy o własnych siłach wrócił do domu. A Pan Noname ma 24 godziny na odnalezienie chłopca i sprowadzenie go do Akademii. Dalsze instrukcje dostanie Pan po wykonaniu zadania. Może Pan korzystać z dowolnych środków, ale w całkowitej tajemnicy. Proszę wybrać dwóch najlepszych trenerów walki i wprowadzić ich wyłącznie w kwestie związane z odnalezieniem chłopca. Bez żadnych szczegółów. Sprawa ma najwyższy priorytet, ale z racji z uwagi na tajność operacji nie mogę Panu dać pełnomocnictw. Proszę się nie martwić, potwierdzę Pana każdy rozkaz. Oczekuję wyników nie później niż jutro rano. Może Pan odejść.
- Dobrze Kalimaska-Ten.
*
Noname szybko ruszył przez korytarze Akademii. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Zbrojowni, gdzie dyżur kończył trener Roger. Ten młody, ambitny i wysportowany mężczyzna wydawał się najlepszym wyborem do zadania, które miał pilnie wykonać. Kiedy zszedł z głównego korytarza i zobaczył przed sobą w odległości jakiś 15 metrów zamykające się drzwi Zbrojowni, z której wychodził Roger, ruszył biegiem przed siebie. Roger natychmiast zaczął uciekać.
- Stój Roger! Baczność! – wiedział, że jeżeli nie nawiąże kontaktu wzrokowego ten będzie go ignorował, tak jakby co drugi trener nazywał się Roger i nie wiadomo było, o kogo chodzi – Roger, dorwę Cię! – Noname obrócił się na pięcie i ostro skręcił na dziedziniec. Miał niewielkie szanse, że złapie przyjaciela, ale jeżeli dobrze przewidział trasę jego ucieczki, to miał szansę. Popędził na przełaj nie bacząc na trawę, rabaty, krzewy. Wpadł do przeciwległego skrzydła, dobiegł do najbliższych schodów i szybko wbiegł na 2 piętro. Tam spowolnił, starając się uspokoić oddech i nie hałasować. Powoli otworzył drzwi kwatery Rogera i wszedł do na wpół ciemnego pokoju. Stanął i skupił się na oddechu. Już słyszał bieg przyjaciela i to jak stara się to robić na palcach, jak najciszej. Otworzył drzwi niemal bezgłośnie i od razu je zaryglował. Widział jak ten uśmiecha się w półmroku.
- Roger, baczność! – powiedział twardo, ale cicho. Ten i tak podskoczył wystraszony.
- Cholera Noname, w jakie gówno tym razem mam wdepnąć? Twoje „tajne” misje wpędzą mnie do grobu. Tym razem tajna szajka, czy obcy szamani za wschodniej granicy?
- Tylko dziecko. U nas, w naszym mieście. Ma na imię In, mieszka w slumsach i jutro rano masz go przyprowadzić bezpośrednio do mnie. Czego potrzebujesz?
- Cudu. W slumsach? Człowieku! A przydzielisz mi kilkunastu obserwatorów i kilku łapaczy?
- Będą za godzinę przy bramie – Roger szeroko otworzył oczy.
- O ho, więc nie masz nic na papierze? Mhhhh … Więc nie ma o co pytać.
- Dlatego cię wybrałem. Ruszaj.
*
Święto w środku tygodnia? In i Kala powoli przebijali się przez tłum gapiów. To była chyba jedyna sytuacja, gdzie dziękował bogu, że jest mały i chudy. Przebijali się przez masę tłumu mozolnie, ale do przodu. Na centralnym dziedzińcu zmieściło się pięć owalnych scen i każda z nich była już szczelnie okrążona przez ludzi. Nikt nie organizował rozrywek dla biedoty, więc ludzie cisnęli się niewiarygodnie. Dzieci chciały być jak najbliżej widowiska. Nie wiedzieć czemu, żołnierze ochoczo rozgarniali tłum, żeby dzieci mogły podejść jak najbliżej. In poczuł się trochę zaniepokojony. Cała szajka spod muru w jednym miejscu? Ale nikt nie był w stanie powściągnąć ciekawości. Wszyscy przepychali się do przodu.
Cyrkowcy zabawiali tłum i robili wszystko żeby przykuć uwagę. Kala stała jak zaczarowana, ale In czuł na sobie czyjś wzrok. Ktoś go intensywnie szukał i był już tuż, tuż.
*
Noname, Roger oraz 12 innych obserwatorów intensywnie przeszukiwało tłum. Wprawdzie tylko Noname widział chłopca, ale dysponowali dokładnym opisem zielarki Seleny. Z drugiej strony wszyscy byli tak bardzo do siebie podobni: obdarci, brudni, chudzi. Kolor włosów, czy cery nie miał żadnego znaczenia. A mimo to Major doskonale wiedział, że go rozpozna. Musiał tylko nawiązać kontakt wzrokowy.
- Emanon spójrz lekko w prawo, mała dziewczynka, chyba w czerwonej bluzie i obok chłopiec, który próbuje odciągnąć ją od sceny – rzeczywiście widok był osobliwy. Wszystkie dzieci stały zapatrzone w cyrkowców, tylko ten chłopiec wydawał się całkowicie niezainteresowany widowiskiem.
- Brać ich – natychmiast ruszyli do drzwi. Akcja była wcześniej przygotowana, więc ktoś od razu wypuścił sygnał dymny, co dla wszystkich służb na placu było jednoznacznym sygnałem: zamknąć plac, przygotować ścieżki przez tłum i czekać w gotowości. Przyjaciele pierwsi ruszyli przez tłum. Spokojnie, z uśmiechem na twarzy, bez nerwowych ruchów. Nie chcieli spłoszyć dzieci, bo zdawali sobie sprawę, że zamknięcie wszystkich dróg ucieczki jest a wykonalne. Zawsze znajdzie się jakaś dziura. W tym momencie cyrkowcy sięgnęli po słodycze i zaczęli rozdawać dzieciom. To była kulminacyjna chwila. Łakocie dla wygłodniałych dzieci były niczym magnes. In nie był w stanie utrzymać Kali, wyszarpała się i jak wszyscy ruszyła wprost do sceny. In jeszcze próbował ją zawołać, ale poczuł na ramieniu czyjś dotyk i stanął jak sparaliżowany.
- Spokojnie In. Nie zrobimy Ci krzywdy. Chcemy tylko porozmawiać – chłopiec powoli podniósł wzrok i zobaczył obok siebie dwóch magów. Powoli się rozejrzał i wiedział już, że od dawna byli w potrzasku. Tylko to nie miało sensu. Był nikim. Kto dla sieroty organizuje tak szeroko zakrojoną akcję?
- A Kala?
- Ta dziewczynka?
- Tak. To moja … - zawahał się – siostra.
- Chodźcie razem. Nakarmimy was, porozmawiamy, a potem wrócicie do … domu … - do domu? Nie mieli domu. I czy w ogóle będą mogli wrócić? Podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy mężczyzny. Jego szata była błękitna, jakby zapowiadała piękny słoneczny dzień. Lekko się uśmiechał. Wyglądał tak spokojnie, a jednak In, jeżeli tylko by mógł, uciekałby ile sił w nogach, byle dalej. Czuł narastający niepokój i wiedział, że to nie jego emocje. Oni się go … bali? Nie, raczej byli trwożnie zaniepokojeni, jakby odnaleźli długo poszukiwany skarb i teraz nie do końca dowierzali, że to jest prawda.
Kalę na rękach niósł jeden z trenerów. Szarpała się, wiła, gryzła, kopała. Dzielna dziewczynka, walczyła jak umiała. Uspokoiła się dopiero, jak zobaczyła swojego towarzysza. Skoro stał spokojnie, to znaczy, że już nic nie dało się zrobić. Zobojętniała, a jej oprawca głośno westchnął. Najwyraźniej jej walka wcale nie była mu obojętna.
*
Zakwaterowali ich w osobnych pokojach w kampusie kadetów. Drzwi nie zostały zamknięte na zamek, co było tylko iluzją wolności, ponieważ przy drzwiach stało dwóch (!) wartowników. Chłopiec rozejrzał się po pokoju. W sumie nie pierwszy raz był w pokoju, ale raczej odwiedzał je wbrew woli właścicieli. Teraz nie wiedział jak się zachować. Stał lekko ogłupiały na środku pokoju nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Spojrzał za okno, nadchodziła burza. Czarne chmury pożerały niebo i kradły światło. Z oddali słychać już było grzmoty i głuche pohukiwania wiatru. Nadchodziło nieuniknione. In usiadł na łóżku i zaczął rozmyślać. Nie ma co się nad sobą użalać. Czegoś od niego chcieli i było to bardzo ważne. Jeżeli tylko dowie się czego, może uda mu się coś uzyskać. Może odmieni ich życie? Warto się przygotować na negocjacje. Ale sokoro się nic nie wie, to najlepiej milczeć. Tak. Podjął decyzję, że o co by nie pytali, nic im nie powie. Najpierw musi się dowiedzieć ile jest to warte? Tylko o co może chodzić? Ostatnio podsłuchał rozmowę dwóch szefów gangów, którzy wyjątkowo się dogadali i chcieli przeprowadzić wspólną akcję. Chodziło o kradzież królewskich klejnotów, które miał przewozić panicz Konstanty w pierwszą niedzielę po pierwszej letniej pełni księżyca. Chodziło o jakiś rytuał, w którym uczestniczyli nawet możnowładcy i stroili się na potęgę. W sumie, to nie miała być kradzież, tylko prymitywny, brutalny rabunek. Akcję dało się opisać jednym zdaniem: Napaść na karetę w drodze powrotnej na zamek, zrabować, ile się da i uciekać. Ach, jeszcze jedno: nie zabijać. To bandyci wiedzieli aż za dobrze. Jeżeli ktokolwiek zginie podczas akcji, odwet zamku będzie potężny i nieodwracalny. Tylko, czy na pewno o to chodziło? O zwykłą kradzież?
*
Otworzyły się drzwi i do środka wszedł młody mężczyzna w czerwonym, prostym stroju. Za nim stała Kala w swoich łachmanach. In spojrzał na siebie i poczuł się nieswojo. Na ulicy ich stroje były „normalne”, powszechne. Teraz czuł się wyjątkowo wyobcowany. Nie pasowali tu.
- Mam na imię Al. Choć za mną – odwrócił się na pięcie i ruszył.
- Dokąd? – In podskoczył na łóżku i ruszył za nimi.
- Zanim dołączycie do reszty pierwszoroczniaków, muszę was ubrać, ale Noname kazał jeszcze przedtem was nakarmić.
- Pierwszoroczniaków? Czyli kogo?
- Też jestem zdziwiony. Jesteście biedni, nikt za was nie zapłacił, nie posiadacie żadnych szczególnych umiejętności i w dodatku semestr trwa od zimy. Nie wiem co, ani kogo macie za plecami, ale to musi być potężna osoba.
- Do czego mamy dołączyć?
- Trafiliście do Akademii Walki i nie wiecie, czego będziecie się uczyć?
- Uczyć?
- Ale chryja. Nic nie wiecie? To może jesteście po prostu kaprysem władz. Od czasu do czasu robią takie eksperymenty: wiedza dla wszystkich, wśród biedoty też mogą być utalentowani ludzie, ble ble ble. Te idee nie mają zbyt dużego poparcia, ale z racji, że głosi je Czarny, to nikt nie śmie ich kwestionować. Tym bardziej, że są społecznie poprawne i usypiają tłum, który myśli, że ktoś się nim interesuje.
- Ten niebieski mag, to Czarny? Chce nas w Akademii?
Al się zatrzymał i spojrzał ze zdziwieniem:
- Żartujesz? To nie ta liga. Fakt, przyprowadził was nauczyciel strategii. Ale bez przesady. Nawet ja nigdy nie widziałem Czarnego na własne oczy. Myślałem, że się czegoś od was dowiem, ale wy naprawdę nic nie wiecie.
In teraz dopiero pomyślał, że jeszcze przed chwilą obiecywał się w ogóle nie odzywać i już wszystko zaprzepaścił. Zaraz wszyscy będą wiedzieć, że oni nic nie wiedzą, że są nic nie warci. Trzeba się najeść i uciekać.
Ich przewodnik już się nie odezwał.
*
To była uczta. Byli sami w wielkiej jadalni. Pod nos dostali wielkie talerze z kaszą, mięsem i warzywami. Porcje były tak wielkie, że wystarczyłyby im na tydzień jedzenia. Ale teraz się nad tym nie zastanawiali. Jedli w pośpiechu, nakładając jedzenie rękami do ust. Kątem oka widział, jak ich przewodnik patrzy na nich z pogardą. Ale co go to obchodziło. Jadł bez opamiętania. W pewnym momencie poczuł okropny zawrót głowy i wszystko co zjadł, zwymiotował prosto na lśniącą podłogę. Kucharz wyjrzał zza kontuaru i wyrzucił ich z jadalni. Kala jeszcze oblizywała tłuste palce, on pozostał z niczym. Czuł się jeszcze gorzej. Dalej głodny, ale teraz z bolącym brzuchem i pieczącym gardłem.
- Świnie – cichutko powiedział Al i już normalnym głosem dodał – za mną.
Wszystko tutaj wydawało się Inowi olbrzymie. Wielkie sale, długie korytarze, ogromne drzwi. Teraz też doszli do drzwi, które były wręcz nienaturalnie duże. Przecież nie ma tak wysokich ludzi? Nawet starszy od nich Al miał kłopot z ich otworzeniem, ale zaparł się i pchnął barkiem. W środku był magazyn, w którym było chyba wszystko. Spodnie, bluzy, buty, czapki wszystkich rozmiarów, kolorów, kształtów. Regały ciągnęły się przez kilka metrów. Przed nimi stała lada, za którą siedział stary człowiek:
- O, nasi znakomici nowi kadeci? Cała Akademia o Was rozprawia. Czym mogę służyć?
- Dwa komplety poprosimy. Damski i męski – odezwał się Al.
- Kolor?
- Nie wiem. Nikt mi nie powiedział do jakiej dziedziny ich przydzielili.
- No tak - starzec sięgnął i wyciągnął spod lady dwa komplety ubrań całkowicie szarych – to dla was. Jak się nazywacie?
- In
- Kala
- Ja jestem Yoonosmokimaska. Wszyscy mówią do mnie Yo, a za plecami Starzec. Tak wiem, nie słyszeliście jeszcze tak długiego imienia. Tylko kilku możnowładców ma dłuższe. Jestem ze starego i zubożałego rodu. W sumie moje imię, to jedyne dobro, które teraz posiadam. Pewnie dokładnie tak jak wy teraz. Prawda? – Yo uśmiechnął się – Uciekajcie. Musicie się koniecznie umyć i przebrać. A potem do Wielkiej Sali. Wszyscy chcą was zobaczyć. A nie zostało zbyt dużo czasu.
*
Mycie to nic dobrego. Może In i pachniał, ale skóra okropnie go swędziała. Ubrania były za szorstkie, za równe, za czyste. Czuł się jakby włożył na siebie obcą skórę. Wyszedł przed drzwi swojego pokoju. Na korytarzu stała już Kala. Równiutko i schludnie. Teraz dopiero pomyślał, że była bardzo ładną dziewczynką. W sumie pierwszy raz w życiu wyglądała jak dziewczynka. Do tej pory dopóki się nie odezwała, ciężko było zgadnąć czy jest chłopcem, czy dziewczynką? Teraz nie było wątpliwości. Uśmiechnął się, ale Kala nawet nie drgnęła. Odkąd zawitali w Akademii nie mieli czasu zamienić ani słowa. Teraz mieli iść jak baranki na rzeź i stanąć przed tłumem gapiów jako główna atrakcja. W oczach Kali kręciły się łzy. Złapał ją za rękę, jak zawsze to robił na targu po akcji i ruszyli przed siebie. To on ją tu wciągnął i czuł się winny. Nigdy nie wiedzieli, co czeka ich jutro. Żyli tu i teraz. Ale dziś po raz pierwszy w życiu w ogóle nic nie wiedzieli.
Spojrzał na korytarz, ale nikogo nie zauważył. Gdzie podziali się strażnicy? Może trzeba uciekać. Jak na razie nic dobrego ich tu nie spotkało. Tylko jak tu się wyrwać w tych strojach? Przecież nie mogą tak wrócić na ulicę. Spojrzał na Kalę i szepnął:
- Uciekamy? – podniosła zapłakane oczy i w tym momencie zza zakrętu wyszedł niebieski mag. Spojrzał na chłopca i jego postawę:
- Chyba już udowodniłem, że się przede mną nie ukryjesz. In daj mi szansę. Chodźcie ze mną – nie oglądając się ruszył przed siebie. Kala bezwiednie poczłapała za nim. Wciąż trzymała chłopca za rękę więc go szarpnęła, a ten poddał się mimowolnie. Na razie nic mu nie wychodziło, więc może rzeczywiście czas poddać się nurtowi rzeki? Poznał drogę, którą szli. Już dziś raz ją pokonali. Poczuł w żołądku ścisk. Był taki głodny, ale nie widział, czy da radę cokolwiek wziąć do ust.
- Słyszałem co was spotkało, to był mój błąd. Chciałem wam głupio zaimponować, stąd te wielkie porcje. Teraz to poprawimy. Jak masz na imię? – zwrócił się do dziewczynki:
- Kala.
- Kala, ty dostaniesz tylko coś do picia i proszę pij bardzo powoli. Jak będziesz chciała więcej, to ktoś ci doniesie. Proszę nie spiesz się, bo źle się to skończy. Ty In dostaniesz porcję jedzenia. Na razie małą, zobaczymy jak ci pójdzie. I powolutku, powolutku.
W ogromnej jadalni byli całkowicie sami. Na stole stała miska z parującą potrawą i kubek z napojem. Kala od razu podniosła go do ust i aż oczy jej się otworzyły szeroko. Picie było orzeźwiające, słodkie, zimne, ale wewnątrz czuła jak ją rozgrzewa. Chciała przechylić kubek i szybko dokończyć, ale mężczyzna złapał ją za rękę:
- Co mówiłem? – In widząc to, podniósł łyżkę i jego oczy aż napełniły się łzami. W życiu nie jadł nic tak pysznego. Tylko obecność Kali spowodowała, że się opamiętał i nie rzucił się na jedzenie. Chciał za wszelką cenę pokazać jej, że panuje nad sytuacją, a przynajmniej nad samym sobą. Przełknął najwolniej jak tylko mógł i sięgnął po drugą łyżkę. Powoli, powoli … Musiał sobie powtarzać w myślach.
- Jedzcie powoli. Należy wam się kilka słów wyjaśnień. Nazywam się trener strategii Noname. Ale często też usłyszycie jak zwracają się do mnie Emanon. Prawie każdy ma tu swój pseudonim. Ale wam nie wolno ich używać. Narazicie się tylko. Ale to was raczej nie obchodzi. Chcecie wiedzieć, dlaczego tu jesteście? Po co was zabrałem z ulicy? No cóż, ty Kala jesteś przez Ina. Podjąłem decyzję, że nie będę rozdzielał rodzeństwa, ale teraz, jak na was patrzę, to w ogóle nie dostrzegam podobieństwa. Na razie to zostawmy. Potem o tym porozmawiamy. Natomiast ty In jesteś tu, bo potrzebujemy w szeregach kadetów chłopców z „ludu”. Dlaczego ty? Bo wpadłeś mi w oko w lecznicy. Pamiętasz, byłeś tam pobity. A ja sprawdzałem twój stan zdrowia. Czy pamiętasz dlaczego się tam znalazłeś?
- Żołnierze …, strażnicy – In jadł powoli ale wlewał w siebie duże porcje – pobili mnie na targu. Chyba straciłem przytomność. Potem obudziłem się w lecznicy, ale jak zawsze nic mi nie było, więc uciekłem.
- No właśnie. Nic ci nie było. Czyli to nie pierwszy raz jak trafiłeś do lecznicy, bo „nic ci nie było”?
- Tak. W sumie moje imię nadano mi w lecznicy.
- Czyli tak się nie nazywasz?
- Nie. Ale nie pamiętam mojego imienia. To było tak dawno temu. A od lat wszyscy do mnie mówią IN. Bo był taki pan, co w lecznicy pomagał. I on kiedyś mnie też badał, to nie to, co teraz. Byłem naprawdę podobno pogruchotany, czy coś tam? No i na drugi dzień jak wstałem, to on do mnie powiedział „Inmortal”. Bo to obcokrajowiec był. A ja uciekłem, ale od tamtej pory In do mnie wołają.
- Inmortal? Pewny jesteś, że właśnie tak powiedział?
- No, jakoś chyba tak – Major spojrzał na Ina i zamilkł. Chłopiec spuścił wzrok i skupił się na jedzeniu. W końcu odezwała się Kala:
- Pić – Noname wstał i sam nalał soku do kubka.
- To was nie ominie i nie mogę wam pomóc. Będziecie wyzywani, odpychani i znienawidzeni. Tutaj dostaje się tylko elita elit. Ci chłopcy i dziewczęta często poświęcili całe swoje dotychczasowe życie, żeby się tu dostać. Za innych słono zapłacili rodzice. Tak czy siak będziecie dla nich cierniem. Nie będą w stanie zrozumieć dlaczego tu jesteście? Dla większości, tylko pomyłką, a w najlepszym razie kaprysem Czarnego. Wtedy jest przynajmniej szansa, że będą was ignorowali. Będę starał się wam pomagać, ale nie będę mógł tego robić otwarcie. Więc jesteście sami. Ale proszę was, nie uciekajcie. I tak was odnajdę. Wytrzymajcie i postarajcie się wtopić w tłum. Nie wychylajcie się, to w końcu dadzą wam spokój. Dobra? Stary jest mądry. Dostaliście szare stroje, więc nie należycie do żadnej frakcji. Wszyscy będą mieli nadzieję, że nie traficie do nich. To na początek wystarczy. Niestety gdzieś was muszę przydzielić. Obserwujcie uważnie liderów. Każdy z nich będzie w jednokolorowej szacie, ale przepasany czarnym pasem – Oboje pokiwali głowami nie odrywając się od jedzenia i picia. Odpychani? Znienawidzeni? Przezywani? Bici? Przecież byli specjalistami we wtapianiu się w tłum. W końcu In zobaczył światełko w tunelu. Mają robić wszystko to, co dotychczas i dostaną za to wikt i opierunek? Zawsze na czas, do syta? Trafili do raju. Na jego twarzy pojawił się niedostrzegalny uśmiech.
*
Wielka Sala.
In podniósł wysoko głowę, trzymał za rękę Kalę i wszedł do Wielkiej Sali pewnie i dumnie. Ale to co zobaczył całkowicie przerosło jego wyobrażenia. Wielka … ? Wielka … ? Ktoś się tu pomylił i to grubo: monstrualna, gigantyczna, przeolbrzymia. In poczuł jak uginają się pod nim kolana i poczuł się mały. Sala miała kształt graniastosłupa o podstawie sześcioboku. Na jego środku wyznaczono jakby arenę, idealnie okrągłą, do której właśnie zmierzali. Prostopadle do każdej ściany ustawione były rzędami ławki i krzesła, a każdy rząd był nieco wyżej, niż poprzedni. Tak, że ci siedzący najdalej “sceny”, byli też najwyżej, więc każdy miał pełny widok na środek. Na oko sala mogła pomieścić z 1000 osób, ale teraz na pewno było ich dużo więcej. Niektórzy przyszli z własnymi krzesłami, inni siedzieli lub stali na stopniach. Wszyscy zamilkli i skierowali wzrok na ich dwójkę. In nie był w stanie podnieść wzroku. Poczuł się przytłoczony i osaczony. Jednak nie będzie tak łatwo. Spostrzegł, że w każdej części siedzą ludzie w ubraniach innych kolorów. Przechodzili pomiędzy tymi na czerwono i granatowo. Dalej widział zielonych, białych, czarnych i jasno niebieskich. Przy samej arenie siedzieli mistrzowie każdej Domeny. Ubrani na czarno, przepasani pasami koloru Domeny, którą reprezentowali. Reszta trenerów, nauczycieli i wszelakiej kadry ubrana na czarno zajmowała po prostu jedną z części sali.
W końcu dotarli. In poczuł, że jego serce się uspokaja i myśli zwalniają. Mógł w końcu spojrzeć wszystkim w oczy i to co spostrzegł przestało go przerażać. Zauważył, że dostojny Yo siedzi w pierwszym rzędzie w czarnej części, wśród nauczycieli. Ale on jako jedyny patrzył z uśmiechem i jakby przyjaźnie na niego i Kalę. In lekko odwzajemnił uśmiech, prawie niedostrzegalnie, bo nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył ten gest, ale Yo zauważył. Bezceremonialnie uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową. Przy tak dużym skupieniu uwagi nie mogło to ujść niepostrzeżenie. Miał wrażenie, że ten drobny gest wywołał olbrzymie, bezdźwięczne poruszenie.
Czuł, że na sali nie ma nikogo więcej, kto choćby czuł obojętność wobec nich. Pogarda, złość, zaskoczenie - te uczucia wisiały w powietrzu. Wyrok już zapadł, a to była egzekucja.
Wstał Noname i wszedł na arenę:
- Cisza! Cisza! - teraz do Ina dotarło, że wcale nie było tak przerażająco cicho jak myślał. Właśnie ucichł szum tysiąca szeptów. Zadźwięczało mu w uszach.
- Dziś tylko dwa ogłoszenia. Pierwsze ma na imię In, a drugie Kala. To wasi nowi koledzy, którzy już wkrótce dołączą do … - zawiesił celowo głos - odpowiednich Domen - dało się usłyszeć głośne westchnięcie i ulgi i trwogi równocześnie: “nie do nas”, “do kogo?”, “w życiu ich nie zaakceptujemy”.
- Z racji, że dotarli do nas w trakcie nauki otoczymy ich szczególną opieką, żeby mogli nadrobić zaległości. Na razie wszyscy trenerzy dołożą wszelkich starań, żeby In i Kala odnaleźli się w odpowiednich domenach. Do tego czasu są pod moją bezpośrednią opieką. Czy to zrozumiałe?
- Rozejść się do zajęć.
Wstali tylko nauczyciele i ruszyli do wyjść. Wszyscy uczniowie cierpliwie czekali, aż z Sali wyjdzie ostatni. Dopiero wówczas ruszyli pośpiesznie do drzwi. Ci, którzy musieli przejść obok nich, albo obchodzili ich szerokim łukiem albo celowo przepychali się blisko, żeby szturchnąć, zahaczyć łokciem, lub kopnąć. Ale w sumie nikt się nie zorientował, że nikomu się nie udało choćby mocniej popchnąć nastolatków. Kala i In płynnie uchylali się przez każdym ruchem, zauważyli każdy gest. I nawet sprawiło im to przyjemność. Kiedy wyszli już wszyscy, Kala pokazała dłoń na której leżał srebrny łańcuszek. In trzymał pióro oraz dwie monety. Oboje się uśmiechnęli.
- Nie róbcie tego więcej – aż podskoczyli z wrażenia. Stary cały czas siedział w ławce, ale zauważyli go dopiero, kiedy się odezwał. Ich „skarby” zniknęły. Szybko oboje schowali je w fałdach odzieży. Oczywiście nie do kieszeni. Te są zawsze sprawdzane. Yo tylko się uśmiechnął:
- Po prostu tego więcej nie róbcie. Ich właściciele pomyślą, że je zgubili. W Akademii panuje całkowity zakaz kradzieży. Za to, co zrobiliście, kadeci są wyrzucani i jest to najniższa możliwa kara. Choć biorąc pod uwagę co poświęcili, żeby się tu dostać, to chyba nic gorszego nie może ich spotkać. A wy? No właśnie. Noname już wam na pewno powiedział. Jesteście zaprzeczeniem wszystkich wysiłków, zasad i poświęceń. I nikt nie będzie zwracał uwagi, że to nie wasza wina. Wasza, bo tu jesteście. A z drugiej strony, to gdzie indziej mieli byście być? – Starzec uśmiechnął się – Pasujecie tu bardziej, niż którekolwiek z nich, ale trochę potrwa zanim to odkryją. In twój „dar” jest niemal widoczny jak na dłoni. To tylko kwestia czasu, jak upomną się o ciebie wszystkie frakcje. Z tobą Kala może być gorzej. Nie jesteś oczywista, ale dam Ci radę – idź do czerwonych. Trochę cię poobijają, ale tam najszybciej zdobędziesz odrobinę spokoju.
- Przecież ja nie umiem się bić, ani walczyć. Nigdy tego nie robiłam. To In jest wojownikiem.
- To, że się nigdy nie biłaś, nie oznacza, że tego nie potrafisz robić.
- Jestem za słaba
- Nikomu w walce nie jest potrzebna siła. Nie wygrywają silni, tylko żywi. Chodźcie ze mną, coś wam pokażę.
*
Sala treningowa mistrzyni Ala-Mis wypełniona była po brzegi. Ilość kadetów stanowczo przekraczała możliwości ćwiczebne sali, a mimo to nikt najwyraźniej nie miał ochoty opuścić sali.
Trójka nowych osób ledwo wcisnęła się przez drzwi. Mistrzyni gniewnie spojrzała w ich stronę, ale jej wyraz twarzy zmienił się natychmiast, kiedy rozpoznała Yo:
- Mistrzyni Ala-Mis - ukłoniła się głęboko na dźwięk swojego imienia - bez zbędnych ceregieli - Starzec tylko się uśmiechnął i ruszył przez zdziwioną gawiedź:
- Tak, wiem że ci przeszkadzam, ale mam tu taką jedną perełkę - wyraz twarzy od razu się jej zmienił. Popatrzyła na dwójkę nastolatków i widać było, że sama nie wie, która gorsza plaga może ją jeszcze spotkać. Trochę ją uspokoiła liczba pojedyncza, oznaczało to, że Yo nie zamierza jej wcisnąć dwójki nowych.
- O co chodzi Mistrzu?
- Jeżeli pozwolisz Kala zaatakuje cię 3 razy. A potem wyjdziemy stąd zgodnie z twoimi instrukcjami. Co powiesz, tak się stanie - Ala-Mis nie była w stanie powstrzymać uśmiechu. Stanęła w pozycji bojowej i ręką skinęła przed siebie zapraszając dziewczynę. Natychmiast wszyscy uczniowie odsunęli się i utworzyli krąg wokół pań. To nie mogło być takie proste. Przecież dziewczyna nawet jej nie dotknie. Po co to widowisko? Ale nie mogła odmówić Yo. I jeszcze nigdy nie zawiodła się na jego intuicji. Przysłani przez niego kadeci zawsze okazywali się najlepsi. Czasami chwilę trwało oszlifowanie brylantu, ale się opłacało. Ala się zawahała, więc o co tu chodzi?
Starzec podszedł do Kali i szepnął jej do ucha: nic nie tracisz, wszystko możesz zyskać. Zamarkuj uderzenie prawą ręką prosto w podbródek, a następnie postaraj się lewą nogą kopnąć ją w kolano. Powtórz to zdanie trzy razy i chyba nie muszę ci mówić, żebyś dokładnie obserwowała jej ruchy?
Kala stanęła naprzeciw mistrzyni. Popatrzyła jej w oczy, a następnie ustawiła się w identycznej pozycji. Nigdy wcześniej nie walczyła i poczuła się trochę dziwnie. Postawa wydała jej się niestabilna, co w jej przekonaniu było nierozsądne. Jak się bić, to trzeba twardo stać na nogach. Ale niech będzie. Przez chwilę stały nieruchomo. Następnie Kala wyprowadziła cios ręką i szybko zmieniła go w uderzenie nogą. Efekt był opłakany, sala ryknęła śmiechem. Wydało się, że mistrzyni w ogóle się nie poruszyła. Od razu dostrzegła zamarkowany ruch ręką, więc w ogóle na niego nie zareagowała, a kopnięcie było tak powolne, że nogę odsunęła ledwie dostrzegalnie, ale wystarczająco, żeby Kala zamiast uderzyć straciła równowagę i upadła. Żałosne.
Kala wstała i zajęła pozycję bojową. Teraz już zrozumiała jej ideę. To była pozycja “atakuj”, dlatego czułą się niestabilnie. Jej ciało miało być gotowe do szybkiego ruchu w przód, a nie obrony. Tylko zastanawiała się, dlaczego mistrzyni zajęła taką postawę, skoro było wiadomo, że nie będzie atakować? Bo po co? Broniąc się i tak mogła zrobić z Kalą, co chciała. Ale to dawało dziewczynie cień szansy. Wycofanie nogi z tej pozycji nie było takie naturalne.
Kala powtórzyła atak. Sala znów wybuchła śmiechem, a nastolatka ciężko podniosła się z ziemi. Kiedy jednak spojrzała w górę zobaczyła, że mistrzyni wcale już się nie uśmiecha. Stała tylko mocno zamyślona, jakby nie do końca rozumiejąc, co się stało? Niby nic, uniknęła ataku. Przewidziała każdy jej ruch, nawet mrugnięcie oczu, a jednak w jej ruchu było coś … innego. Tylko co?
Kala już stała naprzeciw. Zrozumiała już idee obrony mistrzyni. Wykorzystywała po prostu jej siłę, która nie trafiając na żaden opór powodowała, że upadła. Zaczęła powoli oddychać i wyobrażać sobie swoje ruchy. Ależ to było proste. Do zamarkowanego ruchu ręką wystarczyło dodać lekką rotację w przeciwnym kierunku niż uderzenie nogą, co spowoduje, że jeżeli nie trafi w cel, nie upadnie i będzie gotowa do kolejnego ruchu, a jeżeli trafi, to zyska dodatkowy moment obrotowy dla ciosu z drugiej ręki.
Ruszyła. Nie wydarzyło się nic nowego. Kala wprawdzie stała na nogach, ale kadeci wręcz płakali ze śmiechu. Nawet nie drasnęła mistrzyni, a jej ruchy wszystkim wciąż wydawały się ślamazarne. Tylko Ala-Mis się nie uśmiechała. Patrzyła dziewczynie prosto w oczy. Dostrzegła wszystkie poprawki, jakie ta wprowadziła w swój atak. To było niezwykłe. Niektórzy z jej osiłków dziś jednym ciosem posłaliby ją na ziemię i Kala nawet by się nie zorientowała jak to się stało, ale i tak w sensie mentalnego przygotowania ataku, wyprzedziła ich wszystkich. Niewiarygodne. Taki postęp w 3 atakach, baz żadnej korekty mistrza?
- Cisza – Ala ledwie szepnęła, ale sala od razu umilkła. Śmiechy się skończyły i już utworzył się szpaler, żeby trójka niechcianych gości opuściła salę – Kala zostaje. Dziękuję Yo-Ten – Mistrzyni się pokłoniła:
- Al-Ka, leć po czerwoną szatę. Natychmiast – w tradycji Akademii przyjęcie kadeta do domeny było formalne, w momencie założenia szaty odpowiedniego koloru i najwyraźniej Ala nie zamierzała czekać. Grobowa cisza jaka zapadła, aż mrowiła po grzbiecie.
*
Kala stała oniemiała. Jej pierwszy dzień w czerwonej szacie był dość niezwykły. Ala-Mis okazała się szorstka i bezpośrednia. Zaraz po przebraniu w czerwoną szatę wróciła na salę treningową, a tam nie czekali na nią nowi „koledzy”. W progu od razu usłyszała gniewne szepty: „czego plebsie? Sierota! Wracaj do swojego koryta brudasie”. Mistrzyni też nie zamierzała jej pomóc. Szorstko zapytała:
- Czego? – a Kala oniemiała – Przecież nie będziesz tu ćwiczyć. Pozabijają Cię. Wynocha za drzwi i czekaj!
Trening okazał się długi, ale ciekawy. Drzwi co chwilę się otwierały i wychodzili przez nie kolejni poturbowani kadeci. W końcu pozostały otwarte, a Kala z otwartą buzią śledziła każde ćwiczenie i każdą walkę sparingową. Choć walki ciężko było nazwać treningowymi. Przeciwnicy się nie oszczędzali i dopóki mistrzyni nie przerwała walki, gotowi byli bić, szarpać, rzucać, a nawet gryźć. W oczach każdego widziała tą samą zapalczywość: zwycięstwo albo śmierć. Zrozumiała dlaczego mistrzyni wyrzuciła ją z Sali. Już by nie żyła.
W naturalny sposób poczuła jak pręży się na ławce przed salą. Jej ciało próbowało powtórzyć każdy ruch i każdą postawę. Czuła, że najchętniej by wstała, ale wolała nie ryzykować. Nie rzucać się w oczy, patrzeć w ziemię, być niewidzialną. To miała wpojone do perfekcji, bo to był sekret przeżycia w slumsach.
Al, którego poznali wcześniej, okazał się jednym z lepszych kadetów. Wprawdzie nie wygrał wszystkich swoich walk i nie wykonywał ćwiczeń idealnie czysto, na co wciąż wszystkim zwracała uwagę mistrzyni, to nadal pozostawał w sali bez żadnego siniaka. A to był nie lada sukces.
Trening dobiegł końca i wszyscy opuścili salę:
- Chodź – mistrzyni nie spojrzała w stronę Kali, ale najwyraźniej wciąż o niej pamiętała - Zamknij drzwi. Odczekaj chwilę, otwórz i sprawdź, czy nikt nie podsłuchuje. Nie sądzę, żeby się odważyli, ale … - Kala posłusznie wszystko zrobiła:
- Nikogo nie ma.