- W empik go
In the Band - ebook
In the Band - ebook
Dla fanów After i Tak blisko!
„Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam, z akcją na studiach i motywem hate-love!”.
Gorące Book Story
Riley Middleton miała zacząć studia w innym stanie niż ten, w którym mieszkała. Taka przyszłość bardzo jej się podobała. Jednak przez problemy rodzinne musiała z niej zrezygnować. Dobrze, że miała w swoim mieście przyjaciół jak również pasję – grała na bębnach – inaczej totalnie by oszalała.
Kiedy okazuje się, że uczelniany zespół szuka perkusisty, przyjaciele Riley namawiają ją, żeby się zgłosiła. W końcu świetnie gra na tym instrumencie. Jednak czy grupa muzyków będzie chciała widzieć w swoich szeregach dziewczynę?
Zespół jest rewelacyjny, to Riley musi im przyznać. Ku jej zaskoczeniu decydują się ją przyjąć, ale szybko okazuje się, że to banda zarozumiałych facetów, którzy mają gigantyczne ego i głównie uganiają się za panienkami.
Jeden z nich, zdecydowanie najseksowniejszy, jest też największym dupkiem, jakiego dziewczyna w życiu spotkała. Daje jej do zrozumienia, że nie widzi jej w zespole. Szkoda, że to właśnie on powoduje, że serce Riley zaczyna grać równie mocno jak ona na bębnach. Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-397-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój wskazujący palec zastyga w bezruchu nad przyciskiem myszki – to kliknięcie całkowicie odmieni moje życie. Biorę głęboki wdech i z całej siły próbuję zmusić się do wykonania ruchu, ale nadal nic się nie dzieje. No dalej. Jedno kliknięcie i oficjalnie będzie po wszystkim. Zamykam oczy i opuszczam palec. Jakimś cudem udaje mi się kliknąć. I proszę. Jak pięknie – jednym mailem spłukałam własną przyszłość, jak wodę w kibelku. Kładę czoło na biurku i staram się oprzeć wewnętrznej potrzebie walenia głową w blat. Trzask otwieranych drzwi do mojej sypialni przywraca mnie do rzeczywistości.
– Hej, Riley – wita mnie moja młodsza siostra Jamie. Na głowie ma odwróconą tyłem do przodu bejsbolówkę, do tego założyła żółty kostium kąpielowy w białe groszki i wielgachne buciory. Jej wyczucie stylu ośmiolatki pomaga mi osłodzić ciężar maila. Tylko odrobinę. Wpada w podskokach do mojego pokoju. – Dzisiaj przychodzi Chloe, prawda?
Staram się zachować neutralny wyraz twarzy i kiwam twierdząco głową.
Pomiędzy nami stoi niezamknięte pudło, a ona zaczyna bawić się wieczkiem, na zmianę je otwierając i zamykając. Spakowane kartony, które nigdy nigdzie nie zostały wysłane.
– A mogę zaprosić Mandy, żeby przyszła popływać?
Nadal nie mogę wydusić z siebie słowa, więc znowu tylko kiwam głową. W nagrodę uśmiecha się do mnie od ucha do ucha.
– Fajnie.
Kiedy skacząc, opuszcza mój pokój niczym gumowy pasikonik, staram się nie rozpłakać, nie rozpamiętywać niekończących się godzin spędzonych na grze na perkusji. Nie myśleć o najcudowniejszej wolności, z której właśnie zrezygnowałam. Ale miałam ważny powód – dwa, ściśle rzecz ujmując. I nadal będę mogła pójść do college’u. Dalej będę miała przed sobą jakąś przyszłość. Po prostu nie taką, jaką planowałam.
Wzdycham i loguję się na miejscowy uniwerek, żeby z konta studenckiego opłacić zajęcia – jest sierpień, więc do wyboru zostały same okropieństwa. Dopóki nie zapadła ostateczna decyzja, nie chciałam bulić za jedenaście godzin zajęć z takich przedmiotów jak podstawy filozofii, historia starożytnego Rzymu, czy analiza matematyczna – część trzecia dla zaawansowanych.
A teraz decyzja z całą pewnością jest ostateczna.
Klamka odnośnie do mojej przyszłości zapadła, a ja siedzę i gapię się na ekran, gdzie z tapety spogląda na mnie mój jeden jedyny chłopak, który mnie zostawił dwa tygodnie temu, bo wybrał college w innym stanie. Patrzę, jak stoimy z głowami obok siebie, w mundurkach orkiestry, z okularami słonecznymi na nosach, trzymając przed sobą bębny. Wyglądamy na szczęśliwą parę. Zdjęcie zostało zrobione w zeszłym roku. Chociaż właściwie przeczuwałam, że zerwiemy, to nadal boli, a ja wciąż mam ochotę do niego zadzwonić. Odnoszę nieodparte wrażenie, że wszystkie pary się rozstają. Powinnam zmienić tapetę, ale zamiast cokolwiek zrobić, nadal trzymam dłonie nieruchomo na kolanach.
– Hej, laska, schodzisz? – krzyczy stojąca u podnóża schodów Chloe.
Wyrwana z objęć melancholii zamykam klapę komputera i wrzeszczę:
– Dwie minuty!
Zastaję Chloe siedzącą na tarasie z widokiem na wielki, rozstawiany basen. Przyjaciółka na sobie krótki top wiązany na szyi, kapelusz z szerokim rondem i kocie okulary przeciwsłoneczne – wygląda jak żywcem wyjęta z filmu z lat czterdziestych. Siedzi w cieniu parasola, z którego zwisają lampki z Myszką Miki, zatkniętego w sam środek stołu. Jej platynowe blond włosy i krągłości jeszcze bardziej prowokują skojarzenia z wyglądem gwiazdy filmowej. Ja natomiast, ze swoimi długimi, ciemnymi włosami, wielkimi, brązowymi oczami i ciałem patyczaka, zdecydowanie bardziej pasuję do tych lampek. Fizycznie wyglądam na trzynaście lat. Emocjonalnie – ostatnio wydaje mi się, że przekroczyłam trzydziestkę.
Znad basenu dobiegają nas chichoty i pluski, a w powietrzu unosi się zapach chloru. Mandy chyba musiała pędzić na złamanie karku, jak tylko Jamie ją zaprosiła.
Chloe wskazuje głową na basen i wyjaśnia:
– Powiedziałam, że ich popilnuję, dopóki nie zejdziesz – podaje mi plastikowy kubek ze sterczącą słomką – Może mocha frappuccino? Miks kofeiny w płynie i czekolady jest dobry na wszystko.
– Nic mi nie jest – odpowiadam, chwytając napój, po czym siadam obok Chloe pod parasolem, na leżaku najbliżej basenu. Mimo że nie pogodziłam się jeszcze z tym, co się dzisiaj wydarzyło, nie chcę martwić przyjaciół. Muszę sobie po prostu to wszystko ułożyć w głowie. Choć trochę już to trwa. Nie jestem jednak kimś, kto będzie w nieskończoność rozpamiętywał przeszłość. Wolę zostawić to za sobą i zrobić, co trzeba.
– Ta, jasne. Jest przezajebiście. – Chloe upija łyk kawy. Nie pojmuję, jak w ogóle może pić coś gorącego w upalne sierpniowe popołudnie. – Rezygnacja ze stypendium dla perkusistów dla każdego bębniarza to jak splunąć i zapomnieć.
Zerkam na moją siostrę i jej przyjaciółkę wygłupiające się w wodzie.
– Ciszej. Nie chcę, żeby Jamie pomyślała, że coś mnie martwi.
– Jakby mogły nas usłyszeć?¹ – Macha ręką w stronę, z której dobiegają chichoty i wrzaski. – I pomyśleć, że mogłaś napisać dla nich linię perkusyjną. Ile razy w sumie oglądałaś tę szmirę?
Przypominam sobie godziny, które spędziłam z Marcusem, siedząc i grając jednocześnie z filmem, więc prycham tylko:
– Naprawdę chcesz, żebym poczuła się jeszcze bardziej chujowo?
Odchyla się w fotelu, a ja mam wrażenie, jakbym dostała w twarz. Bardziej czuję, niż widzę, jak mruga za ciemnymi szkłami okularów.
– Próbuję tylko zakończyć twoją żałobę.
Rozsiadam się na krześle i biorę spory łyk pełnej kofeiny ambrozji, podczas gdy z basenu dochodzą odgłosy rozchichranych dziewczynek. Roluję kubek w dłoniach zupełnie tak, jak zwykle robię to z pałeczkami.
– Nie ma potrzeby. Myślałam nad tym od maja.
Zrywa okulary i z trzaskiem odkłada je na stół. Spogląda na mnie zmrużonymi, zielonymi oczami, obficie podkreślonymi tuszem do rzęs.
– Riley Jones Middleton, trzymałaś to przede mną w tajemnicy.
– Chciałam sama się nad wszystkim zastanowić – odpowiadam, wzruszając ramionami.
Bębni palcami o szklany blat. Każde stuknięcie podkreśla tylko jej irytację.
– Powód pozostaje ten sam?
Zerkam na moją siostrę wirującą w dmuchanym kole, otoczoną falami w basenie. Jamie pozostawiana z opiekunką prawie codziennie do dziewiątej wieczorem stanowiła główny powód. Ale były też inne. Mama balansowała właściwie na skraju wypłacalności. Tata, który nie był w stanie mnie wesprzeć w opłatach za akademik. Postępująca depresja mamy. Wszystko to sprowadzało się do jednej rzeczy.
– Dokładnie, rozwód.
– Rozwody są do dupy. – Chloe bierze kolejny długi łyk kawy i zakłada z powrotem okulary. – Co zrobisz, jeśli odezwie się ta kobieta z orkiestry uniwersyteckiej?
– Powiem jej, że mi przykro. Co innego mogę zrobić? – pytam.
– Pewnie masz rację. Ale przyznaj, że wysłanie do niej maila na dwa dni przed tym, jak miałaś się pojawić, było trochę niegrzeczne.
Znowu wzruszam ramionami.
– Tak, masz rację. Nie byłam w stanie się na to zdobyć aż do dzisiaj.
Słyszę dochodzące zza moich pleców skrzypnięcie furtki, a potem odgłos uderzenia w drewniany płot. Moje podejrzenia potwierdzają wykrzywione usta Chloe. Nawet nie muszę oglądać się przez ramię.
– Myślałam, że już słowa ze mną nie zamienisz?
– To byłoby zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe – mamrocze Chloe pod nosem.
– Czyli co, wysłałaś tego maila? – pyta Marcus, mój drugi najlepszy przyjaciel, stojąc u podnóża tarasu.
– Tak, ale mogłeś mnie o to zapytać w SMS-ie.
Zamiast odpowiedzieć, wbiega na taras i otacza mnie ramionami.
– Och, Riley, wkurza mnie, że musiałaś tak postąpić, ale wszystko rozumiem.
Trzymając między nami zaklinowany kubek z frappuccino, odpowiadam:
– Nie musiałeś olewać próby orkiestry, żeby osobiście złożyć mi kondolencje.
– Oczywiście, że musiałem. – Odsuwa się ode mnie i siada na najbliższym krześle. – Ale dziś rano graliśmy prawie idealnie. Dlatego popołudnie mamy wolne. – Odgarnia opadający na oczy niesforny kosmyk blond włosów.
Unoszę zdziwiona brwi.
– Serio, jakiego wy tam macie dyrygenta?
– W orkiestrze college’u jest inaczej niż w liceum. Ludzie naprawdę ćwiczą. – Spogląda na Chloe, ale wita ją tylko skinieniem głowy. – W dodatku chciałem z tobą o czymś porozmawiać.
Chloe unosi kubek z kawą, jakby miała wznieść toast i pyta:
– Dostałeś nagrodę kujona miesiąca?
Rzucam jej jednoznaczne spojrzenie. Nie mam ochoty wysłuchiwać, jak skaczą sobie z Marcusem do gardeł.
– Właściwie zostałem kujonem roku – odpowiada szyderczo i grzebie w kieszeni. – Zauważyłem to któregoś dnia na tablicy ogłoszeń w akademiku. – Rozkłada kawałek papieru i kładzie na szklanym stole.
Ściągam brwi.
– Nie przenoszę się do akademika.
– Dokładnie – rzuca Chloe. – Co za matoł mieszka w akademiku pół godziny od własnego domu?
– Jakie dziunie zapisują się do szkoły kosmetycznej? – szydzi Marcus, po czym dodaje: – Już wiem, takie, którym na imię Chloe.
Moja przyjaciółka mruży oczy.
– Przypomnę sobie twoje słowa, kiedy następnym razem będziesz chciał się ostrzyc.
– Na szczęście nie masz tak dobrej pamięci.
Wtedy zaczynam się śmiać. Nie z tego, że Chloe jest głupia, ale z powodu zbyt długich włosów Marcusa. Czując na sobie spojrzenie zza stołu, gestem wskazuję na kartkę papieru.
– I jest to na tyle ważne, że przyjechałeś tu aż z akademika?
– Cóż… mają tam taką kapelę i potrzebują perkusisty.
Kawa niemal wyślizguje mi się z dłoni
– Chcesz do nich dołączyć? W sensie do zespołu rockowego?
– Z tego, co widzę – wskazuje na ogłoszenie – grają różne kawałki, nie tylko rocka. Ale nie o tym myślałem, nie mam na to czasu. Chociaż chciałbym. – Pochyla się do przodu i intensywnie się we mnie wpatruje. – Za to ty byś mogła.
Chlapanie i wrzaski z basenu wydają się głośniejsze w głuchej ciszy, która zapadła. Osłupiała, po prostu gapię się na Marcusa.
Chloe prycha, przerywając ciszę.
– Iście szatański pomysł.
Bezustannie się w niego wpatruję.
– Jaja sobie ze mnie robisz? – dopytuję zszokowana.
Marcus potrząsa głową.
– Dlaczego miałbym z tego żartować? Jesteś najlepszą perkusistką, jaką znam.
Wykrzywiam twarz w wyrazie niedowierzania.
– W orkiestrze marszowej.
– On nie żartuje – zaczyna podekscytowana Chloe. Klepie Marcusa po ramieniu. – Muszę ci to przyznać, kujonie roku. Twój pomysł urywa dupę.
Marcus tylko się krzywi, a następnie spogląda znowu na mnie.
– Daj spokój, Riley. Grasz na perkusji równie długo jak ja.
W mojej głowie pojawia się przerażający obraz mnie na scenie przed rozgrzanymi fanami, więc jedyne na co mnie stać to sarknięcie:
– Wygłupiałam się.
– Twoje wygłupy są dziesięć razy lepsze niż moja gra całkowicie na poważnie – stwierdza z jęknięciem. – Przecież to żadne wygłupy. Kurde, wystarczy, że dwa razy przelecisz piosenkę i już grasz ją lepiej niż ja po czterech godzinach ćwiczeń. Idealnie się do tego nadajesz.
Oboje przyglądają mi się z wypisanym na twarzach wyczekiwaniem. Powoli odstawiam swój kubek na blat.
– Skoro nie mam czasu na granie w orkiestrze uniwersyteckiej, to skąd pomysł, że będę go miała na bycie w kapeli? – Kiedy Marcus dowiedział się, że nie jadę do Wirginii, błagał mnie, żebym pozwoliła mu pogadać z liderem ich zespołu, ale ponieważ musiałam niemal codziennie pilnować Jamie, nie miałabym czasu, żeby z nimi grać.
– W tym właśnie tkwi całe piękno. – Marcus stuka palcem w papier. – Spotykają się na próbach tylko dwa razy w tygodniu i mają jakieś dwa występy w miesiącu. Wszyscy jeszcze chodzą na normalne zajęcia, tak jak my.
– Ma rację. To idealne rozwiązanie – przekonuje Chloe. – Będziesz mogła grać, jednocześnie nadal odgrywać rolę mamusi i faktycznie może być fajnie. Może nawet w grę zaczną wchodzić jacyś gorący kolesie.
Marcus wzdryga się, po czym oboje skupiają na mnie wzrok.
Odsuwam się na krześle od stołu i ramionami otaczam zgięte w kolanach nogi.
– Chyba was ostro pogrzało. Nie pasuję do zespołu. Przecież nawet nie wyglądam, jakbym skończyła liceum.
– Cztery godziny. – Czerwone paznokcie Chloe błyszczą, gdy rozczapierza cztery palce. – Dobra, może pięć godzin – dodaje jeszcze kciuk – trochę farby do włosów, odrobina makijażu i jakieś sensowne ciuchy, a sprawię, że będziesz wyglądała jak gwiazda rocka.
Na samą myśl o Chloe, mnie i wszystkich tych rzeczach, które będzie mi robiła w pokoju przez pięć godzin, zaczynam kręcić głową. Ja w zespole? Hmm, podziękuję – sama myśl o tym napawa mnie przerażeniem.
Marcus pochyla się do przodu, gniotąc przy okazji swój T–shirt z napisem Pij mleko!, po czym opiera łokcie na kolanach.
– Słuchaj, będą grali dzisiaj wieczorem. Moglibyśmy pójść ich obczaić. Jeśli spodoba ci się ich styl, zaczniemy działać. Przesłuchania zaczynają się w przyszłym tygodniu. Będziesz miała czas, żeby to przemyśleć i poćwiczyć.
W ich tunelu czystego szaleństwa pojawia się światełko.
– Nie mogę dzisiaj. Mama musi zostać w pracy do późna. Inwentaryzacja.
– Oj, słabe to było – stwierdza Chloe. – Ja mogę popilnować Jamie. Mogę też się nią zająć, kiedy ty będziesz ćwiczyć.
Zgrzytam tylko zębami i z całej siły próbuję się oprzeć, by nie oblać jej idealnie odpicowanej postaci resztą mojego napoju. Ona próbuje pomóc. Chce mi pomóc, po tym jak ja pocieszałam ją po rozstaniu z Neilem – chłopakiem, który miał być tym jedynym – ale to zdecydowanie wykracza poza wsparcie.
– Daj spokój – odzywa się Marcus błagalnym tonem. – Musisz wyjść z domu. Ostatnio jesteś jak stara baba z kotami, tylko bez kotów. Będzie fajnie, zobaczysz.
Spoglądam to na jedno, to na drugie, kiedy jednocześnie kiwają głowami. Mam ochotę ich trzepnąć. Mocno zaciskając ręce wokół kolan, obserwuję, jak dziewczynki przepływają na dmuchanym materacu przez całą długość basenu, po czym patrzę w pełne wyczekiwania oczy moich przyjaciół. Presja rówieśników staje się kurewsko nieznośna.
– Jeśli tam pójdę i nie spodoba mi się kapela, to oboje odpuścicie?
– Słowo harcerza – oznajmia Chloe i kładzie sobie rękę na środku klatki piersiowej.
Marcus zirytowany marszczy brwi.
– Harcerze nie przysięgają w ten sposób.
Ona przewraca oczami.
– Dobra, wszystko jedno.
– Marcus? – Naciskam.
– Tak, zgoda. – Wzrusza ramionami. – Jeśli nie spodoba ci się zespół, to przestanę cię męczyć. Ale wydaje mi się, że będziesz nieszczęśliwa, jeśli przestaniesz grać.
Czuję ulgę, że oboje dali mi słowo, bo pomijając moje wewnętrzne uczucia, wiem, że spodoba mi się ten zespół.
– Dobrze, w takim razie pójdę.
Marcus się do mnie szczerzy.
– Zaczynają grać dopiero o dziesiątej, ale pomyślałem, że moglibyśmy wpaść do skateparku, skoro jedziemy do centrum.
– Och, czyżbyś przeżywał drugą młodość? – pyta Chloe. – Może to ty powinieneś zostać opiekunką? Wy będziecie się bawić, a ja co.
– Marcus – odpowiadam, jęcząc. – Nie jeździłam na desce od prawie dwóch lat, a Chloe ma rację. Poza tym byłoby to okropnie niegrzeczne z naszej strony, gdybyśmy zostawili tu Chloe z Jamie, a sami sobie poszli.
Podnosi ręce do góry, jakby się poddawał, ale Chloe tylko macha ręką.
– Nie, tak sobie z wami pogrywam. On ma rację. Musisz wyjść do ludzi. Pozwól mi przez chwilę pobawić się w mamusię. Kurde, przecież macierzyństwo przed ukończeniem trzydziestu pięciu lat mi nie grozi. A nawet wtedy wcale nie byłabym tego taka pewna.
Wyraz twarzy Marcusa sprawia, że jęczę wewnętrznie. Nawet nie wiem, gdzie podziałam deskę.
– Dobra, pójdziemy do skateparku, ale ty stawiasz obiad. – Może złamię sobie rękę, spadając z deski, i cały ten kretyński pomysł szlag trafi.
Uśmiecha się szeroko.
– Budko z hot–dogami, oto nadciągamy.
– Wstawię tylko lasagne do piekarnika i nastawię timer – zwracam się do Chloe.
Moja przyjaciółka raczy mnie iście wilczym uśmiechem.
– I to jest właśnie powód, dla którego tu jestem. Jedzenie to jedyny pozytywny element tej całej twojej zabawy w mamusię.
Ignorując ją, wstaję i zwracam się do Marcusa:
– Znajdę swoją deskę i podejdę do ciebie do domu.
– Nie zamierzasz się przebrać? – pyta Chloe.
Zerkam w dół na moją żółtą bokserkę i luźne szorty koloru khaki.
– Tak, powinnam chyba założyć rybaczki. Przynajmniej raz w życiu będę wymiatać.
– Riley – marudzi Chloe. – Idziesz na koncert. Tam będą faceci. Gorący, starsi od ciebie kolesie.
Rzucam jej zimne spojrzenie.
– Robię sobie przerwę od facetów. A już gorący i starsi, to zupełnie nie moja liga.
Jej spojrzenie mrozi bardziej niż lód.
– Aaron naprawdę nie jest tego wart. – Odchrząkuje Marcus.
– Idź do domu. Przyjdę za pięć minut – rzucam mu i ruszam w stronę przesuwnych szklanych drzwi, podczas gdy Chloe coś do siebie mamrocze. Może jednak to będzie więcej niż pięć minut, zanim uda mi się dokopać do dna szafy. Zakładając oczywiście, że to tam schowałam deskę. Rozsuwam szklane drzwi i dociera do mnie, że w sumie jestem podekscytowana – najpierw pojeżdżę na desce, a potem pójdę na koncert.
Ale z całą pewnością nie piszę się na przesłuchania do kapeli.ROZDZIAŁ 2
Od miesięcy nie byłam równie najedzona. Ostatnio bardziej grzebię w talerzu, niż tak naprawdę jem. A dzisiaj, po pochłonięciu dwóch hot dogów na ostro i podzieleniu się z Marcusem smażonym serem, żołądek mi chyba zaraz pęknie. Natomiast po dwóch godzinach spędzonych na desce mam ręce i nogi jak z waty. Mimo wszystko, po dwóch latach przerwy nie szło mi tak najgorzej. Pewnie, nie było rewelacyjnie, ale też nie totalnie tragicznie. Mniej więcej od czwartej do dziesiątej klasy deskorolka była moim życiem, oprócz oczywiście gry na perkusji. Chociaż interesowałam się chłopakami od ósmej klasy, to pod koniec drugiej liceum jeden szczególnie wpadł mi w oko. Miał na imię Aaron. Potrzebowałam roku, żeby wyjść z fazy chłopczycy – aczkolwiek Chloe uważa, że nadal częściowo w niej tkwię – a potem kolejnych trzech tygodni w ostatniej klasie, aby w końcu zaprosił mnie na randkę – niemniej, udało się.
Teraz nie jesteśmy już razem.
A ja wróciłam do jazdy na desce.
Może Chloe ma trochę racji. Wracam do bycia chłopczycą. Od rozstania z Aaronem nawet nie zbliżyłam się do kosmetyczki z rzeczami do makijażu. Przez większość lata miałam w dupie to, jak wyglądam. Teraz, stojąc oparta o balustradę balkonu i czekając na rozpoczęcie koncertu, otoczona przez dziewczyny z wyglądu przypominające raczej półnagie panienki na telefon, żałuję, że jednak nie posłuchałam Chloe. Czuję się totalnie nijaka w starych jeansowych rybaczkach i bokserce. Odrobina pikanterii by mi w tej chwili nie zaszkodziła.
Stare kino, w którym odbywa się koncert, pęka w szwach. Wszędzie tłoczą się ludzie, zarówno na parterze, jak i na balkonie. Słychać szmer rozmów, który unosi się do nas, podczas gdy z głośników nad nami płynie muzyka. Biorąc po uwagę niezły tłum, zaczynam zdawać sobie sprawę, że zespół jest bardziej popularny, niż sugerował Marcus. Próbował mi wmówić, że to tylko zespół z college’u. Ale patrząc na zgromadzoną publiczność, widać, że to coś dużo poważniejszego.
– To powiedz mi, Riley – zwraca się do mnie Marcus, odwracając wzrok od głębokiego dekoltu dziewczyny stojącej obok. – Czy twoja mama w ogóle próbowała cię przekonać, żebyś nie rezygnowała ze stypendium?
Mrużę oczy, po czym spoglądam na tłum pod nami.
– Czyżbyś sugerował, że moja matka jest egoistką? Wiesz, że przechodzi teraz ciężki okres.
– Kocham Mags – odpowiada, a ja słyszę uśmiech w jego głosie. Choć moja mama ma na imię Maggie, on od szóstej klasy nazywa ją Mags. Przynajmniej, kiedy ona tego nie słyszy. Szturcha mnie ramieniem. – Wiesz przecież. Po prostu jestem ciekawy.
Chwytam się pokrytej licznymi wyżłobieniami drewnianej balustrady.
– Kilka razy zapytała, czy na pewno chcę zostać w domu. – Nie zamierzam mówić mu o pełnym ulgi spojrzeniu, które mi rzucała za każdym razem, gdy odpowiadałam „tak”.
– A twój tata?
Wzruszam ramionami.
– Jest zajęty nową dziewczyną.
– Dlaczego twoi rodzice musieli akurat teraz się rozwieść? Wiesz, że Chloe i ja zamierzaliśmy ogłosić zawieszenie broni i wybrać się na wycieczkę, żeby zobaczyć, jak występujesz w sekcji perkusyjnej?
Zaczyna mnie boleć brzuch. Chciałabym, żeby wszyscy przestali gadać o tej pieprzonej sekcji perkusyjnej.
– No to my przyjedziemy w takim razie oglądać ciebie – odpowiadam.
– Drużyna Hawks w ogóle nie ma bębnów. Ja pierniczę, Riley, jesteśmy ledwo drugoligowym uniwerkiem.
– No cóż, słabo w takim razie.
– A ty miałaś darmowy bilet do pierwszej ligi i to na dodatek do ciepłego stanu.
Czuję, jak ser zastyga mi w żołądku. Wirginia to tropikalny raj w porównaniu ze środkowym Michigan.
– Stypendium pokrywało tylko czesne i książki. Akademik opłacony był tylko częściowo.
– To niczego nie zmienia – stwierdza.
– Ten temat jest już zamknięty, okej? – Staram się odsunąć na tyle, na ile mogę przy tłoczących się wszędzie ludziach, i jednocześnie walczę z napływającymi łzami. Cały czas starałam się ukryć swoje rozczarowanie, ale czuję, że zaraz wybuchnę, dając upust nagromadzonym emocjom.
– Zaraz wracam. Skoczę tylko do toalety.
– Szykuj się na przygodę życia, kiedy będziesz starała się tu wrócić.
Wzruszam ramionami i przeciskam się przez tłum. Mijam łazienkę i wychodzę bocznymi drzwiami do strefy dla palaczy. Stanowi ją wąska przestrzeń pomiędzy budynkami, która pewnie kiedyś była alejką – teraz spowija ją tylko mrok. Wzdłuż dolnego brzegu każdej z ceglanych ścian biegną sznury lampek. Oczywiście do palenia wcale nie potrzeba światła – wystarczy, że człowiek może ruszać ręką. Mijam grupkę palaczy, którzy rozmawiają wśród śmierdzących oparów, po czym kieruję się do tyłu, gdzie jest najciemniej, opieram głowę o chropowatą cegłę i pozwalam łzom płynąć, kiedy żołądek zwija mi się w supeł.
Nienawidzę tego całego syfu. Nienawidzę płakać. Ale im bardziej próbuję nad tym zapanować, tym więcej łez spływa mi po policzkach.
Właśnie dlatego nie spędzam już często czasu z przyjaciółmi. Ich troska, choć wzruszająca, łamie mi serce. Poświęciłam cztery lata, starając się zrealizować cel, jakim było stypendium. Rezygnacja, tuż po tym jak udało mi się go osiągnąć, i ciągłe wałkowanie tego tematu jest po prostu ciosem poniżej pasa. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że gdyby to Chloe i Marcus mieli wyjechać na studia, byłabym kompletnie rozwalona. Fakt, że są przy mnie przyjaciele, dużo dla mnie znaczy. A tak naprawdę w tej chwili wydaje mi się, że znaczy to dla mnie dosłownie wszystko.
Usiłuję zapanować nad szlochem. Staram się głęboko oddychać i powoli wypuszczać powietrze, kiedy nagle tuż przed moim zamglonym spojrzeniem pojawia się coś, co wygląda jak zwinięta bandana.
– Zdaje się, że możesz tego potrzebować – odzywa się głęboki głos.
Ogarnia mnie zażenowanie, gdy spoglądam na wysokiego faceta podającego mi chustę. Jego ciemne włosy stapiają się z kolorem nocy. Ubrany jest w workowate szorty i białą koszulkę. Jego twarz pozostaje głównie ukryta w cieniu, a lampki rozciągnięte wzdłuż ściany oświetlają jedynie znoszone klapki, czyli najbardziej charakterystyczny element jego wyglądu.
Potrząsa raz jeszcze chustą tuż przy mojej twarzy.
– Jest czysta.
Przerażona publiczną kompromitacją, sięgam po materiałowy trójkąt.
– Eee… dzięki.
– Nie ma sprawy. – Opada ciężko na ceglaną ścianę obok mnie, siadając na zgiętej w kolanie nodze. Gdy wycieram zapłakane oczy, w ciemności dobiega mnie dźwięk otwieranej zapalniczki.
– Chłopak?
Zanim udaje mi się powstrzymać, wyrywa mi się żałosny śmiech.
– Coś w tym rodzaju… – Nie mam zamiaru spowiadać się obcemu kolesiowi z własnego życia. Nie mogę nawet opowiedzieć o nim przyjaciołom.
– Faceci potrafią być prawdziwymi kutasami. – Słyszę zadowolenie w jego słowach.
– Tak… – Kończę wycierać łzy i jednocześnie zastanawiam się, dlaczego ten facet w ogóle ze mną rozmawia. Dlaczego nie pozwala mi się wypłakać w spokoju.
Wypuszcza kłąb dymu.
– Uwierz mi, będzie dobrze. A pewnego dnia nawet nie będziesz pamiętała, co właściwie widziałaś w takim dupku.
Choć bardzo bym chciała, żeby znalazł sobie inne miejsce, absolutne przekonanie w jego głosie każe mi powiedzieć:
– Wygląda na to, że masz doświadczenie w tych sprawach.
W ciemności błyskają jego białe zęby. Przykłada do klatki piersiowej ogromną dłoń.
– Myślałem, że moje serce zostało roztrzaskane w drobny mak. Myślałem, że umieram. Później zrozumiałem, że nie była tego warta.
Wbijam swoje vansy w cementową ścieżkę.
– Właściwie to nie powinnam tak mówić. Wcale nie jest kutasem. On… po prostu nie lubił mnie na tyle, żeby kontynuować nasz związek w college’u. Trudno go za to nienawidzić.
Skryty w cieniu człowiek od bandany milczy.
– Przepraszam – mamroczę. – Za dużo informacji o kimś, kogo nie znasz.
Potrząsa głową.
– Wcale nie. Byłem po prostu zaskoczony. Cóż, całkiem dojrzałe podejście, jak na kogoś, kto ma… Ile trzeba mieć lat, żeby tu wejść? Szesnaście?
– Osiemnaście – mruczę zirytowana. – Mam osiemnaście lat. Dziewiętnaście za nieco ponad dwa miesiące.
Zaczyna się śmiać.
Czuję wpływający na twarz rumieniec, który mój towarzysz pewnie jest w stanie dostrzec, bo przy moich stu sześćdziesięciu dwóch centymetrach wzrostu znajduję się znacznie bliżej światełek niż on. Wstydząc się zarówno własnych łez, jak i tego, jak wyglądam, wyciągam do niego chustę.
– Dzięki. Muszę się zbierać. Eee, nie smarkałam w nią, ani nic.
Gasi papierosa na ceglanej ścianie, po czym sięga po bandanę. Jego ciepła dłoń dotyka mojej, co sprawia, że gwałtownie się cofam.
– Nic ci nie będzie?
Choć nie wiem, dlaczego miałoby go to w ogóle obchodzić, przytakuję.
– Proszę, może ci się nie przyda – mówi, grzebiąc w tylnej kieszeni, po czym wyciąga wizytówkę, którą ujmuję między palce. – Masz, na wszelki wypadek.
Jestem całkowicie zaskoczona, ale nie chcę być niegrzeczna, więc biorę kartonik i chowam do przedniej kieszeni, mamroczę słowa pożegnania i ruszam w półmrok. Tym razem zatrzymuję się w łazience. Opłukuję twarz i osuszam ją szorstkim papierowym ręcznikiem, ale na szczęście nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Rzucam szybkie spojrzenie na swoje odbicie, w którym dostrzegam lekko zaczerwienione, podpuchnięte oczy. Marcus nie powinien być w stanie tego zauważyć w ciemności panującej w kinie. A przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie. Jeśli miałby choć cień podejrzenia, że płakałam, nie odpuści, dopóki nie wyrzucę z siebie wszystkiego.
Przeciskam się z trudem przez tłum, wielokrotnie powtarzając „przepraszam”. Trafia mi się nawet kilka sprośnych spojrzeń, ale w końcu udaje mi się wrócić do Marcusa.
– Dobrze, że jesteś – rzuca, gdy staję obok niego. – Właśnie będą zaczynać. Długa kolejka?
– Bardzo – odpowiadam, patrząc przed siebie i udając ogromne zainteresowanie tym, co dzieje się na scenie.
Znów trąca mnie ramieniem.
– Pokochasz tę kapelę.
Nie na tyle, żeby spróbować u nich swoich sił. Nie spuszczam wzroku ze sceny, ale obdarzam go lekkim uśmiechem.
Górne światła przygasają, gdy scenę zaczynają oświetlać reflektory, a tłum głośno wita zespół. Wśród okrzyków, klaskania i świrującej publiczności na scenę wchodzi czterech facetów. Nic nie mówią, po prostu zajmują swoje miejsca. Oczywiście mój wzrok wędruje prosto do perkusisty. Wokalista i gitarzysta rozpoczynają piosenkę od niskich dźwięków i powtarzającego się riffu. Natychmiast rozpoznaję Teenagers zespołu My Chemical Romance.
Głośna muzyka wypełniająca stare kino sprawia, że tłum szaleje jeszcze bardziej, a reszta zespołu dołącza do utworu. Przyglądam się perkusiście. Jest dobry. Piosenka też nieźle brzmi. Choć grają ją podobnie do oryginału, to mają szybsze tempo, które sprawia, że wydaje się głośniejsza.
Obok mnie Marcus tańczy, wymachując pięściami, i śpiewa razem z nimi.
– Dobrzy są, nie? – krzyczy do mnie.
Przytakuję, chociaż nie wydałam jeszcze ostatecznego werdyktu. Wystukuję palcami rytm na balustradzie i przyglądam się krytycznym okiem, i uchem, chyba nawet bardziej skupiając się na analizowaniu niż zabawie.
Kolejny utwór, Gamma Ray Becka, jest zupełnie inny. Przypominam sobie, jak Marcus mówił, że nie trzymają się jednego stylu. Chyba właśnie ten nagły zwrot w wyborze utworów najlepiej o tym świadczy. Po tym jak przez większość piosenki skupiałam się głównie perkusiście, teraz przyglądam się reszcie zespołu. Nikomu oczywiście talentu nie brakuje, a wokalista potrafi śpiewać, jednak ta nieskupiona na muzyce część mnie dostrzega także umięśnione ramiona grające na instrumentach, lśniącą nagą klatkę piersiową wokalisty pod rozpiętą kamizelką i tatuaże na jego ramionach. Choć z tej odległości nie mogę dostrzec wyraźnie twarzy, mam wrażenie, że niektóre z dziewczyn nie znalazły się tu tylko ze względu na muzykę. Wydaje się, że rzesze damskiej publiczności zgromadzone pod sceną przyszły głównie nacieszyć oko.
Trzeciego kawałka nigdy wcześniej nie słyszałam. Nuta jest chwytliwa, z długim powtarzającym się refrenem, mocnym bitem i wyraźnym wpływem folku. Szturcham Marcusa łokciem.
– Co to? – pytam bezgłośnie.
– To ich piosenka! – wrzeszczy mi do ucha.
Jestem coraz bardziej zaintrygowana. Wcale tego nie chcę, ale fakt, że nie grają tylko coverów, robi na mnie wrażenie. Ponownie szturcham Marcusa.
– Jak się nazywają?
– Luminescent Juliet.
Obdarzam go zaskoczonym spojrzeniem, w którym zawarte jest pytanie: co to za kretyńska nazwa?
Marcus wzrusza tylko ramionami i kontynuuje swój taniec z wymachiwaniem pięściami. Jak na chłopaka tak utalentowanego muzycznie w ogóle nie potrafi tańczyć.
Przez resztę występu głównie obserwuję perkusistę, aż do momentu, w którym bicie serca i pragnienie dziwnie wypełniające moją klatkę piersiową sprawiają, że zaczynam przyglądać się pozostałym członkom zespołu, choć mój wzrok zawsze wraca do perkusisty. Serio jest dobry. Nie rzuca się bardzo w oczy, co mi akurat nie przeszkadza, ale jego wyczucie rytmu jest idealne. Wygląda też na to, że dobrze się bawi, szczególnie podczas przejść perkusyjnych. Między utworami wokalista opowiada jakieś głupoty, ale przez większość czasu zespół wydaje się poważnie podchodzić do muzyki. Podoba mi się to. W końcu wokalista krzyczy:
– Dobranoc! – Zespół schodzi ze sceny.
Kiedy zapalają się światła, Marcus pyta:
– I co sądzisz?
– Są dobrzy. – Odwracam się, by opuścić budynek razem z resztą zgromadzonego tłumu. Wtedy kładzie mi rękę na ramieniu.
– Pójdziesz na przesłuchania?
Zaciskam wargi w wąską linię.
Czuję, jak jego palce mocniej wbijają się w moje ramię.
– Powiedz mi, że chociaż się nad tym zastanawiasz.
– Prawdopodobnie nie. – Otwiera usta, ale nie pozwalam mu dojść do słowa. – Możemy już iść?
Wskazuje głową w stronę ludzi wychodzących pod nami.
– Poczekaj chwilę. Chcę cię przedstawić zespołowi.
Spoglądam na niego gniewnie.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ich znasz?
W ogóle nie zwraca uwagi na mój wkurzony ton.
– Po prostu znam wokalistę. Dał mi bilety. Mieszka w moim akademiku, ale resztę też możemy poznać.
Robię krok do tyłu i wpadam na poręcz.
– Nie ma mowy… Nie jestem w nastroju.
– No co ty, Riley.
Kręcę tylko głową, po czym z jego twarzy znika całe podekscytowanie.
– Dobra, to pozwól mi się chociaż przywitać. – Po kolejnym spojrzeniu, którym go częstuję, dodaje: – Powiedziałem mu, że przyjdę.
– Dobra. Tylko mnie nie przedstawiaj.
Podążamy w ogonku tłumu schodzącego po schodach, a potem czekamy, aż parter w końcu opustoszeje, żeby tam wejść. W pobliżu sceny kręci się kilku maruderów, takich jak my. Cóż, właściwie to Marcus jest blisko sceny – ja zostaję parę kroków za nim i opieram się o barierkę.
Rozmawia z jakimś gościem o występie, a ja przypominam sobie faceta od chusty, którego spotkałam na zewnątrz, i wizytówkę tkwiącą w kieszeni. Szybko sprawdzam, czy w sali nie zobaczę chłopaka w białej koszulce i szortach. Ale w zasięgu wzroku nie ma nikogo z bandaną. Wyciągam kartonik. Ponieważ wydawało mi się, że facet dał mi swój numer – nie żebym chciała do niego zadzwonić – mrugam gwałtownie, przyglądając się czarno-zielonym literom. Wyraźnie odznacza się słowo samobójstwo, a zaraz po nim w oczy rzucają się darmowa i pomoc. Powoli, jakbym tańczyła walca, uświadamiam sobie, że dał mi wizytówkę infolinii dla osób pragnących popełnić samobójstwo.
Na moją twarz wypływa gorący rumieniec. Rozglądam się dookoła, ale ponieważ wciąż nie widzę faceta, którego spotkałam na zewnątrz, wpycham kartonik z powrotem do kieszeni spodni.
Tylko dlatego, że dziewczyna płacze w ciemnej alejce, nie oznacza, że ma myśli samobójcze. Jednak oprócz płonącego we mnie zażenowania, czuję się poruszona, że ktoś próbował mi pomóc, nawet jeśli mnie nie zrozumiał.
Bardzo się pomylił.
Mimo to rozumiem, dlaczego facet od chusty tak pomyślał. Pewnie wyglądałam żałośnie, płacząc samotnie. Jedna wielka porażka. Na chwilę opadł na mnie cały ciężar mojego życia. I to byłoby na tyle. Wszystko jest w najlepszym porządku. Zaciskam palce na wizytówce w kieszeni. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Z drugiej strony wylewanie w samotności łez w ciemnym zaułku może wskazywać, że jednak potrzebuję w życiu zmiany.
Pogrążona w myślach, z zaskoczeniem spostrzegam, że na salę przyszli członkowie zespołu. Wokalista stoi, obejmując w talii jakąś dziewczynę, a w drugiej ręce trzyma piwo i rozmawia z Marcusem. Z bliska – i mimo że ma teraz na sobie koszulę – widzę, że jego twarz wygląda równie dobrze, jak ciało, które podziwiałam z balkonu. Jest dość przystojny, ma ciemne blond włosy, głębokie dołeczki i łobuzerski promienny uśmiech. Jego przedramiona pokrywają tatuaże, a okrągły kolczyk w brwi odbija światło. Gdyby była tu ze mną Chloe, właśnie szeptałaby mi gorący towar do ucha. Na scenie pojawia się więcej facetów, którzy rozmawiając, zaczynają pakować sprzęt. Wysoki perkusista zabiera się za rozkładanie swojego zestawu. Kawałek dalej basista rozmawia z inną grupką. Dobrze zbudowany i energiczny, z rozwichrzonymi włosami i szerokim uśmiechem, emanuje z niego czysta radość i zabawa. Stanowi kwintesencję słodkiego chłopca, który wciąż nieco podryguje, jakby ciągle występował.
Przyglądam się perkusiście i zastanawiam się, jakby to było, gdybym to ja pakowała bębny po zakończonym koncercie, wtedy do Marcusa i wokalisty podchodzi gitarzysta. Chloe nie szeptałaby gorący towar – wypowiedziałaby te słowa głośno i wyraźnie, a za nimi popłynęłaby wiązanka przekleństw. O ile wokalista jest prawdziwym słodziakiem, o tyle gitarzysta to obiekt pożądania w najczystszej postaci. Ciemne włosy. Ciemne oczy. Umięśnione ciało w obcisłym, ciemnym podkoszulku. Wszystko jest w nim ciemne, oprócz rzędu małych srebrnych kolczyków w uszach. Praktycznie słychać dyszenie czekających tuż za nim dziewczyn.
Odgarnia z czoła kosmyk włosów i spogląda w górę. Nasze spojrzenia się spotykają. Cholera. Przyłapał mnie na gapieniu się. Mruży oczy. Rumienię się, po czym wbijam wzrok w podłogę. Pewnie myśli, że lecę na niego jak inne dziewczyny. Nie wie, że moje zainteresowanie ogranicza się wyłącznie do muzyki.
Czuję się jak ostatnia idiotka, ale w końcu udaje mi się znaleźć w sobie odwagę, by spojrzeć w górę na scenę. Kątem oka dostrzegam, że zarówno gitarzysta, jak i wokalista wciąż rozmawiają z Marcusem. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Krzyżuję ramiona, wpatrując się w starą, podartą tapetę na dalekiej ścianie, i telepatycznie przekazuję Marcusowi, żeby się zamknął i w końcu do mnie przyszedł. Poza irytacją w głowie słyszę uderzenia perkusji.
Przyglądam się postrzępionej tapecie, jakby to było jakieś dzieło sztuki, dopóki nie podchodzi do mnie Marcus.
– Gotowa? – pyta.
– Nie, pomyślałam, że chciałabym jeszcze pięć minut gapić się na tapetę – odpowiadam sarkastycznie i odwracam się w kierunku wyjścia. Marcus dogania mnie w holu.
– Cholera, Riley, zwolnij. – Ale szalejące myśli w mojej głowie każą mi się błyskawicznie przemieszczać. Może jeśli będę dalej poruszać się w tym tempie, myśl, która wdarła się do mojego mózgu, pozostanie nienazwana.
– Dlaczego perkusista odchodzi? – pytam, gdy stajemy na chodniku.
– Przenosi się na inną uczelnię. – Marcus grzebie w kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków, mimo że jesteśmy kilka przecznic od jego samochodu. – Jest dobry, ale ty jesteś lepsza.
Nie odpowiadam. Zamiast tego wyobrażam sobie, że znowu gram. Podniecenie buzuje w moim wnętrzu.
– Więc jak będzie? – Marcus trąca mnie łokciem w bok.
Nie mam ochoty występować na scenie. Już prędzej zostałabym w orkiestrze marszowej.
Ale pragnę grać. I to bardzo.
– Masz ich playlistę?
Na jego twarzy pojawia się uśmieszek.
– Mogę ją zgrać na twojego iPoda. Już powiedziałem mamie, że będziesz ćwiczyć w garażu.
Spoglądam na niego. Tym razem daję mu kuksańca łokciem – takiego mocnego, prosto w żebra.ROZDZIAŁ 3
Gitarzysta wpatruje się we mnie z drugiej strony olbrzymiego, zakurzonego pomieszczenia, patrząc na mnie z porażającym wręcz lekceważeniem. Z wysokiego sufitu zwisają trzy nagie żarówki. Jedna nad rozstawionymi dokoła zestawami perkusyjnymi i grupą osób czekających na przesłuchanie. Druga nad instrumentami na środku sali. I ostatnia nad zespołem stojącym na jej odległym końcu.
Pokryte kurzem pudła ciągną się wzdłuż ścian wyłożonych boazerią, a po dwóch przeciwległych stronach sali znajdują się wysokie okna. Szyby, pokryte zgromadzonym przez ostatnie sto lat brudem, wpuszczają niewiele popołudniowego światła. Mimo że gitarzysta stoi częściowo ukryty w cieniu, wyczuwam jego wrogie spojrzenie nawet w półmroku.
Niech sobie znajdzie coś innego do oglądania.
I tak nerwy mam napięte do granic możliwości. Zazwyczaj zdenerwowanie to dobra rzecz. Skłonność do rywalizacji zmieszana z tremą pozwala mi wznieść swoje umiejętności gry na perkusji na wyższy poziom. Ale jego mroczne spojrzenie wywołuje inny rodzaj zdenerwowania. Taki, który sprawia, że żołądek zwija mi się w supeł.
I zupełnie nie łapię, dlaczego on ciągle się na mnie gapi. Zakładam, że nie pamięta mnie z zeszłego weekendu, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość dziewczyn, które się na niego wtedy napalały. Uznaję, że lekceważenie w jego spojrzeniu może mieć związek z tym, że jestem jedyną kobietą w tym dusznym pomieszczeniu nad sklepem z antykami na obrzeżach centrum. A może gapi się, bo po metamorfozie w wykonaniu Chloe wyglądam jak groupie.
Powinnam była bardziej zetrzeć eyeliner. Powinnam była odmówić założenia topu, który sprawia, że nawet ja wyglądam, jakbym miała rowek między piersiami. Może nie powinnam była przychodzić.
Przysuwam się bliżej Marcusa, gdy dostrzegam, że stopą nerwowo wystukuję rytm. Obejmuje mnie i ściska mi ramię. Ciągle próbuję zignorować spojrzenie posyłane w moją stronę z drugiego końca pomieszczenia i zagłębić się w tej stronie mojego charakteru, która lubi rywalizację, podczas gdy Marcus rozmawia z moimi konkurentami, czyli pozostałymi trzema perkusistami. Trochę trudno mi to zrobić, bo Pan Mroczny i Seksowny nieprzerwanie gapi się na mnie, a ja czuję się, jakbym nie była sobą, tylko punkową lalką Barbie autorstwa Chloe.
Trzeba przyznać, że Chloe doskonale oszacowała czas. Przemiana zajęła pięć godzin. Obcięła i przefarbowała mi włosy. Teraz mam gęstą postrzępioną grzywkę, podkreśloną jaśniejszymi pasemkami w kolorze blond i takiego samego koloru warstwę wystającą spod moich naturalne ciemnobrązowych włosów. Założyłam przylegający do ciała czarny top i obcisłe szorty do kolan. Pierwotny, przygotowany przez Chloe strój był zdecydowanie zbyt kusy, więc za każdym razem, kiedy uderzałabym nogą w pedał bębna, pokazywałabym całemu światu bieliznę. I mimo że pozwoliłam jej zaszaleć z makijażem, to odmówiłam przyklejenia sztucznych rzęs. Halo? Będę się sporo ruszać, Chloe. Jeśli chodzi o obuwie, udało nam się osiągnąć kompromis, dzięki parze czarnych butów przypominających baletki. Chciałam założyć vansy. Ona nalegała, żebym założyła buty na wysokim obcasie. Nie. Perkusiści używają stóp, Chloe. A ponieważ odmówiłam „upiększenia stroju” toną bransoletek, którymi chciała dopełnić moją rockową metamorfozę, to zamiast tego poprosiła swoją kumpelę ze szkoły kosmetycznej o pokrycie moich przedramion tatuażami z henny, w czasie gdy moje włosy tleniły się na blond.
– Będziemy pomału zaczynać.