Indygo - ebook
Indygo - ebook
Skye, trzydziestoletnia rozwódka, wiedzie uporządkowane i nieco nudne życie agentki nieruchomości. Wszystko zmienia się, gdy w jej biurze pojawia się tajemniczy brunet Daniel, który okazuje się wilkołakiem. Pracując dla Daniela, Skye pakuje się w tarapaty, gdy na jaw wychodzi, że jest ona człowiekiem indygo odpornym na hipnozę wampirów. By ochronić dziewczynę przed ich zakusami, Daniel i jego wataha przyjmują ją pod swoją opiekę, wtedy poznaje ona trudne zależności hierarchiczne panujące w stadzie. Tymczasem odkrycie specyficznych zdolności indygo staje się dla Skye dopiero początkiem problemów, zwłaszcza gdy okazuje się, że rodzące się między nią a Danielem uczucie nie wszystkim jest na rękę…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7856-893-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Zostało jeszcze tylko siedem minut do zamknięcia biura. Dzień należał do średnio udanych i myślałam tylko o tym, by rozłożyć się w domu na kanapie i poczytać książkę albo pooglądać jakiś serial. Kiedyś robiliśmy to we dwoje – ja i mój mąż. Obecnie były mąż.
Kiedy trafiła się jakaś serialowa perełka, potrafiliśmy obejrzeć kilka odcinków z rzędu. Podobały się nam te same historie, tak samo reagowaliśmy na świetne czy głupie sceny. Rozumieliśmy się bez słów. A potem pojawiła się ona.
Gwoli ścisłości, między nami różnie bywało, ale wciąż naiwnie wierzyłam, że mamy czas, że jeśli tylko zaczniemy więcej rozmawiać… Ale czasu już dawno nie było, tylko ja nie potrafiłam, a może po prostu nie chciałam tego dostrzec.
Pewnego dnia Mark wrócił z pracy i powiedział, że musimy porozmawiać. Od razu wiedziałam, że to jakaś poważniejsza sprawa. Sposób, w jaki to oświadczył, sprawił, że przeszedł mnie dreszcz, a jeszcze nie wiedziałam, że dalej będzie tylko gorzej. Siedziałam nieruchomo i patrzyłam w przestrzeń, gdy opowiadał, że się zakochał, że nic na to nie poradzi, że i tak się nie dogadywaliśmy od dłuższego czasu. Evelynn po prostu pojawiła się w jego życiu i tak jakoś wyszło. „Tak jakoś wyszło” – dokładnie tych słów użył. Zakończył prośbą o rozwód.
Czułam się, jakby to działo się poza mną, jakby mnie nie dotyczyło. Dopiero gdy podniósł nieco głos, prosząc mnie, bym coś powiedziała, wyrwałam się z tego otępienia.
Nagle wszystko do mnie dotarło. Ból był rozdzierający, jakbym rozpadła się na drobne kawałeczki. Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to przytaknąć Markowi. Wstałam i walcząc, by zachować resztkę godności, normalnym krokiem poszłam do łazienki na piętrze.
Chciałam wylać morze łez, ale on nie mógł tego usłyszeć, więc próbowałam jedynie uspokoić oddech i serce, powtarzając sobie w myślach, że to się nie dzieje naprawdę.
Po około dziesięciu minutach usłyszałam kroki na schodach. Chciał się upewnić, czy wszystko ze mną w porządku. Wiedziałam, że nie odpuści, póki nie zobaczy, że nie zamierzam zrobić czegoś głupiego z rozpaczy. Zebrałam się więc w sobie, a w tamtym momencie wymagało to ode mnie nadludzkiej siły, i wyszłam z łazienki. Powiedziałam, że dam sobie radę i że potrzebuję pobyć sama. Spojrzał na mnie nieufnie, ale zdecydował nie drążyć tematu. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy i na odchodne rzucił, że porozmawiamy jutro, jak to przetrawię. Jakby dwadzieścia cztery godziny miały sprawić, że będzie mniej bolało. Jakby doba była wystarczająca na wymazanie kilku lat życia spędzonych razem.
Przepłakałam pół nocy. Kolejnego dnia na tydzień przyleciała do mnie moja przyjaciółka Sarah, która pomogła mi stanąć na nogi po tej druzgocącej wiadomości. Potem wszystko potoczyło się dość szybko i oto niemal rok później miałam status trzydziestoletniej rozwiedzionej agentki nieruchomości z własnym biurem, do którego otworzenia zachęcił mnie nikt inny jak mój (teraz już były) mąż. Co prawda Mark nalegał, bym otworzyła je w oddalonym o kilkanaście kilometrów Los Angeles, ale ja zupełnie nie widziałam się w tak dużym mieście. Około stutysięczne Rykersville w zupełności mi wystarczało. Po rozwodzie nie mogłam być sobie bardziej wdzięczna, że jednak zdecydowałam się tutaj pozostać. W LA samotność jeszcze bardziej by mi doskwierała.
Zostały cztery minuty do piątej, gdy usłyszałam dzwoneczek sygnalizujący wejście klienta. Taki gadżet może i nie pasował do biura pośrednictwa i obrotu nieruchomościami, ale nie potrafiłam się zmusić, by się go pozbyć, gdy przejęłam ten lokal po cukierni. Wydawało mi się, że nadaje temu miejscu choć trochę swojskości, a odbiera nieco tej nadętej powagi. Ponadto lubiłam wiedzieć, że ktoś przyszedł, gdy byłam akurat na zapleczu.
Zaczęłam przerzucać papiery, by ukryć gazetę, którą wcześniej czytałam. Wolałam wyglądać na zapracowaną niż raczącą się jakimś podrzędnym pisemkiem w godzinach pracy. Kątem oka widząc, że klientem jest mężczyzna, rzuciłam znad papierów swoją formułkę:
– Dzień dobry, za moment się panem zajmę.
Przeglądając dokumenty, usiłowałam sprawiać wrażenie profesjonalistki. Liczyło się pierwsze wrażenie. Gdyby uznał mnie za znudzoną panienkę, więcej by nie wrócił. A teraz, kiedy byłam sama, pieniądze miały dla mnie większe znaczenie. W końcu do budżetu nie dorzucał się już wzięty programista.
– Na to liczę.
Głęboki bas zmusił mnie do oderwania się od papierów i podniesienia głowy. Na moment mnie zamurowało. Miałam przed sobą wyjątkowo atrakcyjnego mężczyznę o charyzmatycznym spojrzeniu zielonych oczu. Czarne włosy delikatnie opadały mu na czoło, kilkudniowy zarost przykrywał idealną linię szczęki. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale zdecydowanie nie wyglądał jak lalusiowaty model z okładki. Bił od niego dziwny magnetyzm i nie potrafiłam przestać wpatrywać się w jego twarz. Zdałam sobie sprawę, że się gapię i że jak najszybciej powinnam coś powiedzieć, by przerwać ten dziwny trans.
– Proszę usiąść. Jestem Skye Evans, w czym mogę panu pomóc? – Miałam nadzieję, że nie wyszło najgorzej, może nawet nie zauważył, jakie wywarł na mnie wrażenie.
– Daniel Norton, miło mi. Liczę, że w znalezieniu dużego domu w okolicy. – Uśmiechnął się lekko, a ja walczyłam, by nie oblać się rumieńcem. Jak nastolatka. Wystarczyło jedno intrygujące spojrzenie, żebym straciła grunt pod nogami.
– Będę prosiła o wypełnienie kwestionariusza, by móc znaleźć dla pana jak najlepszą ofertę. Na ogół klienci uzupełniają go online, ale skoro jest pan na miejscu, to możemy zrobić to od razu. To znaczy kwestionariusz, może pan kwestionariusz wypełnić od razu na miejscu.
I mój profesjonalizm szlag trafił. Nie ma to jak zrobić z siebie idiotkę już na wstępie. Podałam mężczyźnie kartkę w formacie A4 z kilkunastoma pytaniami, nie patrząc mu w oczy. Kątem oka zauważyłam jednak, że przygląda mi się dość intensywnie z lekkim uśmiechem na ustach. Chyba rozśmieszyło go moje zażenowanie. Cóż, przynajmniej jedno z nas się dobrze bawiło.
– Dziękuję, raczej nie zajmie mi to wiele czasu. Dokładnie wiem, czego chcę.
Pomyślałam w duchu, że ja też, i natychmiast skarciłam się za to w myślach. Owszem, facet był intrygujący, ale taka reakcja była do mnie niepodobna. Zrzuciłam to na karb rocznego celibatu.
Gdy zaczął wypełniać formularz, postanowiłam dyskretnie się mu przyjrzeć. Był wysoki, mierzył co najmniej sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, a pewnie nawet nieco więcej. Miał też dość muskularną budowę, choć daleko mu było do typowego fanatyka siłowni. Biały T-shirt cudownie kontrastował z lekką opalenizną. Facet nie wyglądał na więcej niż trzydzieści pięć lat, a na jego palcu nie dostrzegłam obrączki. Sprawnie uzupełniał kwestionariusz, chyba rzeczywiście dobrze wiedział, czego szuka.
Gdy skończył, podał mi kartkę, nachylając się lekko w moim kierunku.
– Kiedy możemy się umówić na pierwsze oglądanie? Zależy mi na czasie. – Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja musiałam się bardzo postarać, by nie uciec wzrokiem.
– Zwykle mogę coś zaproponować w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin, ale jeśli to takie pilne, możemy umówić się na jutro, powiedzmy, w południe?
Nie byłam pewna, czy uda mi się tak szybko coś dla niego zorganizować, ale chciałam mu pomóc. Gdy mówił, że zależy mu na czasie, poczułam wyraźnie, że się spiął, jakby czas rzeczywiście go gonił. Poza tym miałam wolne moce przerobowe. Fakt, że przebywanie w jego towarzystwie zaspokajało moją potrzebę wrażeń estetycznych, nie miał z tym nic wspólnego. Nic a nic. Naprawdę.
– Super, dwunasta jak najbardziej może być. Wyśle mi pani adres?
– Tak, jutro rano proszę oczekiwać wiadomości ode mnie. Wyślę ją na podany w kwestionariuszu numer telefonu.
– W takim razie do zobaczenia jutro. – Wstał i zawahał się na moment. – I dziękuję, że znajdzie pani dla mnie czas tak szybko, to dla mnie bardzo ważne.
– Podziękuje pan, jak uda nam się znaleźć coś, co spełni pana oczekiwania. Do zobaczenia jutro.
Odetchnęłam głęboko, gdy wyszedł, i postanowiłam chwilę ochłonąć po tak nieoczekiwanym zakończeniu dnia. Pierwszy raz od rozwodu poczułam coś innego niż przygnębienie otaczającą rzeczywistością. Nie do końca potrafiłam określić ten stan, ale nie licząc oczywistego pociągu fizycznego, coś zdecydowanie było na rzeczy. Na ogół dość dobrze odbierałam innych ludzi, zauważałam drobne gesty, czytałam między słowami, ale z Danielem było inaczej. Stanowił dla mnie zagadkę i należało się mu dokładniej przyjrzeć.2.
Jako że do późnego wieczora pracowałam nad ofertami dla Daniela, rano trudno było mi się dobudzić. Pół nocy śnił mi się koszmar, że ktoś mnie atakuje, a potem więzi w ciemnościach. Podziękowałam na głos mojej podświadomości, najwyraźniej miły sen o przytulankach z zielonookim przystojniakiem nie wchodził w grę. Jak dobrze, że nie mieszkałam już w naszym dawnym domu – po takim koszmarze wypatrywałabym intruzów w każdym jego zakamarku.
Mark chciał mi go zostawić po rozwodzie. Pewnie była to jedna z wielu prób zagłuszenia wyrzutów sumienia wywołanych tym, co zrobił. Nie zgodziłam się, dom był duży i nie byłabym w stanie go utrzymać z mojej pensji. Wystawiliśmy go na sprzedaż, ale do tej pory nie udało się zrealizować tego celu. Pewnie trochę z naszej winy, bo na początku nie mieliśmy ochoty się widywać, by razem załatwiać sprawy z tym związane, a gdy emocje już opadły, też jakoś nam się nie spieszyło, nie odnowiliśmy ogłoszenia. Jak to mówią – szewc bez butów chodzi.
Każde z nas kupiło sobie mniejszy apartament, zużywając wszystkie oszczędności, jakich się dorobiliśmy. Moje mieszkanko miało zaledwie dwa pokoje z kuchnią, ale było bardzo przytulne i byłam dumna z tego, jak się w nim urządziłam. Dominowały beże i jasne brązy. Meble wybrałam nowoczesne, ale udało mi się uniknąć wrażenia surowego wnętrza. Widok też okazał się całkiem przyjemny, z okien sypialni można było podziwiać pobliskie wzgórza dzielnicy dla najbogatszych mieszkańców Rykersville i zbudowane na nich rezydencje. Lubiłam, gdy w którejś z nich odbywała się huczna impreza, a tych nie brakowało nigdy. Głośna muzyka, śmiech ludzi – to wszystko sprawiało, że czułam się choć trochę mniej samotna, nawet jeśli uczestniczyłam w tych imprezach jedynie na odległość.
Kiedy w końcu udało mi się zwlec z łóżka i pójść do łazienki, czekała mnie niemiła niespodzianka. Po słabo przespanej nocy wyglądałam jak zombie. Cienie pod oczami triumfowały bezczelnie na mojej twarzy, a włosy żyły swoim życiem.
Nigdy nie narzekałam specjalnie na swój wygląd, ale miałam też świadomość, że żadna ze mnie miss świata. Będąc niską i raczej drobną blondynką, zazdrościłam wysokim ponętnym brunetkom. Potrafiłam powiedzieć, co mi się w sobie podoba (i potencjalnie mogłoby się spodobać innym) – jasnoniebieskie oczy i zgrabne nogi. Ale wiedziałam również, co nie jest moją mocną stroną – wieczne cienie pod oczami i drobny biust. Swego czasu Mark powiedziałby, że kocha ten mały biust i uwielbia to, że jestem drobna. Do listy moich atutów dodałby jeszcze zgrabny tyłek. Swego czasu. Bo dzisiaj przecież był już z Evelynn – wysoką biuściastą brunetką o oliwkowej cerze, czyli totalnym przeciwieństwem mnie. Na wypadek gdyby sam rozwód nie okazał się wystarczająco bolesny, aparycja Evelynn stanowiła dodatkowy cios, który miał mnie znokautować. Wyglądałam przy niej jak podlotek.
Dziś jednak nie chciałam o nich myśleć, ten dzień miał mi upłynąć pod znakiem Daniela. Byłam podekscytowana i jednocześnie przerażona, choć przecież takich spotkań z klientami odbyłam już mnóstwo. Oprowadzałam po dziesiątkach domów i byłam w tym całkiem niezła. Musiałam sobie to powtórzyć kilka razy, by utrzymać nerwy na wodzy.
Po kilkunastu minutach rozmyślania, w co się ubrać, zdecydowałam się postawić na wygląd profesjonalistki. Kusiły mnie krótsze spódniczki czy nieco większe dekolty, ale ostatecznie zdrowy rozsądek wygrał z chęcią przypodobania się Danielowi.
Włożyłam lekko przylegający do ciała różowy sweterek z krótkim rękawem i szarą ołówkową spódnicę do kolan. Ten, kto wymyślił wysoki stan, powinien dostać Nobla. Uwielbiałam ten krój, dzięki któremu nawet przy stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu moje nogi miały szansę wydawać się długie. Szare szpilki, wysoko upięte włosy oraz teczka z laptopem i dokumentami dopełniały obrazu grzecznej agentki nieruchomości. Wyglądałam całkiem nieźle, jedynie cienie pod oczami, które tak trudno ukryć bez nakładania tony tapety, a tego nie robiłam nigdy, przypominały mi o kiepskiej nocce.
SMS-a z adresem pierwszej nieruchomości wysłałam Danielowi jeszcze przed dziewiątą rano. Odpisał, że będzie na pewno.
W biurze nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Próbowałam robić porządki w dokumentach, ale nie szło mi za dobrze. Wciąż myślałam o tym, jak się zachowywać przy Danielu, by nie zdradzić, jak na mnie działa. Patrzeć w oczy czy nie? Prowadzić luźną rozmowę czy trzymać się wyłącznie tematu kupna domu? Zdecydowanie wyszłam z wprawy, ostatnim razem, gdy mężczyzna tak mi się spodobał, skończyło się to ślubem. I rozwodem.
Gdy w końcu wybiła 11.45, zamknęłam biuro, wsiadłam do mojej toyoty i ruszyłam ku przygodzie. No dobrze, ruszyłam do pracy, ale miło było pomyśleć, że może będzie to jednak wyjątkowy dzień.
Daniel szukał ogromnej rezydencji, więc większość propozycji, które dla niego przygotowałam, skupiała się na wzgórzach widocznych z okna mojej sypialni i to od nich właśnie mieliśmy zacząć. W Rykersville, mieście średniej wielkości, miałam ograniczone możliwości, biorąc pod uwagę wymagania Daniela. Ale jeśli zdecydowałby się na nieruchomość na wzgórzach, miałabym go na oku. Ta myśl, nie wiedzieć czemu, wydała mi się bardzo pocieszająca.
Podjechałam pod adres pierwszego domu, jaki mieliśmy dzisiaj zobaczyć, i ze zdziwieniem odkryłam, że Daniel już tam jest. Pięć minut przed czasem. Na ogół to ja musiałam czekać, bo klienci rzadko kiedy cenili sobie punktualność. Ale nie on. Zaplusował. Zaskoczona wysiadłam z samochodu i ruszyłam w jego kierunku.
Stał z założonymi rękami oparty o czarnego forda mustanga. O ile to w ogóle możliwe, wyglądał jeszcze lepiej niż dzień wcześniej. Przełknęłam ślinę i zebrałam się w sobie.
– Dzień dobry! Jest pan przed czasem, rzadko mi się to zdarza – przyznałam szczerze i rzeczowo. Na razie szło mi dobrze.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się na powitanie, czym dodał mi trochę otuchy. – Tak sobie pomyślałem, mam do pani prośbę, nie chcę wyjść na zbyt nachalnego, ale może przejdziemy na ty? Będzie nam łatwiej…
Jego propozycja pozytywnie mnie zaskoczyła. W myślach już i tak mówiłam do niego po imieniu, czemu nie miałabym tego robić naprawdę?
– Jasne. Skye. – Wyciągnęłam dłoń, a on podał mi swoją. Uścisk miał silny i stanowczy, ale jednocześnie ostrożny, jakby nie chciał zrobić mi krzywdy.
– Daniel. A teraz prowadź, Skye, zobaczmy, co dla mnie przygotowałaś.
Poczułam lekką presję. Kolejny raz musiałam powtórzyć w myślach, że dam sobie radę i że wiem, co robię. Zdecydowanie zbyt długo byłam sama, skoro wystarczyło zwykłe spotkanie z facetem, który mi się podobał, bym zaczęła tracić grunt pod nogami.
W kwestionariuszu Daniel zaznaczył, że szuka sporej rezydencji. Wśród warunków koniecznych znalazło się kilka punktów, między innymi co najmniej dziewięć pokojów, sala treningowa, piwnica i masywne ogrodzenie. Zastanawiałam się, po co mu tak wielki dom, ale przecież nie mogłam ot tak o to spytać. Może jednak miał żonę i piątkę dzieci. Albo dziesiątkę.
Pierwsza rezydencja, którą zamierzaliśmy obejrzeć, miała dokładnie dziewięć pokojów, dwa salony, cztery łazienki, siłownię, basen, spory ogród i malutką piwnicę. Wszystko urządzone było w klimacie hiszpańskim, dominowały ciepłe kolory. Podświadomie czułam, że to nie do końca jego styl. Cierpliwie jednak chodził za mną, gdy oprowadzałam go po każdym zakamarku, i słuchał, jak zachwalam istnienie dwóch salonów czy uroczego tarasu.
Kiedy obeszliśmy już cały dom, a zajęło nam to dobre czterdzieści minut, spytałam Daniela, czy ma jakieś pytania.
– Tylko jedno. Co ty sądzisz o tym domu, Skye?
Z trudem udało mi się ukryć zdumienie. Nie przychodziło mi do głowy żadne logiczne wyjaśnienie, dlaczego miałoby go interesować moje zdanie. Na ogół klienci nie pytali o opinię pośrednika, bo nie wiedzieli, czy mogą liczyć na szczerość.
Ja odpowiedziałam zgodnie z prawdą, patrząc mu w oczy:
– Cóż, jest ładny, ale to nie byłby mój wybór.
– I ja tak myślę. Poza tym skreśla go fakt, że piwnica jest zbyt mała. Jedźmy do kolejnego.
Wydało mi się dziwne, że jego jedyny komentarz dotyczył akurat piwnicy. W domu było mnóstwo pomieszczeń, a jemu najważniejsza wydała się jej wielkość. Czasami klienci mieli naprawdę dziwne wymagania. Potrafiłam zrozumieć potrzebę posiadania dużej piwnicy, ale nie to, że jej wielkość podważała sens kupna domu.
Pod drugi adres zajechaliśmy niemal jednocześnie. Mimo że mustang Daniela był oczywiście o wiele szybszy od mojej toyoty, mój klient całą drogę jechał posłusznie za mną. Z jakiegoś powodu ujęło mnie to, że nie próbuje szpanować samochodem i dostosowuje się do mojego tempa jazdy.
Frontowa elewacja drugiego domu w kolorze beżu i piasku sprawiała wrażenie kosztownej i luksusowej. Półkolisty podjazd otoczony drzewami z obu stron, szerokie drzwi wejściowe i dębowa brama ogromnego garażu nadawały budynkowi charakter raczej rezydencji niż domu. Wszystko to znajdowało też odzwierciedlenie w cenie posiadłości.
Sięgnęłam po klucze do teczki. Niełatwo było je znaleźć, gdy Daniel przyglądał mi się uważnie. Pewnie pod wpływem jego intensywnego spojrzenia, gdy już je odszukałam, wypadły mi z ręki. Zażenowana kucnęłam, by je podnieść, ale on był szybszy: gdy ja chciałam po nie sięgnąć, on już mi je podawał. Nasze czoła znalazły się przez moment niebezpiecznie blisko siebie, nieświadomie wstrzymałam oddech. Mogłam przysiąc, że to jeden z tych momentów, jakie widuje się w filmach, po których bohaterowie rzucają się na siebie. Kiedy wystarczy, żeby przeskoczyła jedna mała iskra. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło, a ja nie wytrzymałam napięcia i pierwsza wstałam, dukając podziękowanie. Daniel lekko się uśmiechał.
Otworzyłam drzwi i naszym oczom ukazał się duży hall. Na wprost znajdowały się schody prowadzące na piętro, a pod nimi schowane były drzwi do piwnicy. Korciło mnie, by zapytać, czy chce ją najpierw obejrzeć, ale ugryzłam się w język. Mark i Sarah zgodnie twierdzili, że moje zamiłowanie do sarkazmu i przekora wpędzą mnie kiedyś w niezłe tarapaty. Chciałam szczerze wierzyć, że dziś się tak nie stanie.
– No dobrze, od czego chcesz zacząć? – zapytałam jedynie.
– Od piwnicy – odpowiedział bez wahania, ale musiał dostrzec niedowierzanie na mojej twarzy, bo natychmiast dodał: – Żartowałem. Zacznijmy od salonu. Zostawmy piwnicę na koniec.
Ten dom wystrojem znacznie różnił się od poprzedniego. Umeblowanie było nowoczesne, ściany pomalowane na biało i jasnoszaro potęgowały wrażenie i tak już dużej przestrzeni. Dominowały prostota i elegancja, którą nadawały dodatki w klasycznych kolorach: czarnym, białym lub srebrnym. Gdyby i w tym przypadku spytał mnie o zdanie, powiedziałabym, że ten dom podoba mi się dużo bardziej niż poprzedni.
Po zwiedzeniu wszystkich pomieszczeń i ogrodu, który był moim ulubionym ze wszystkich, jakie obecnie miałam w ofercie, została nam do obejrzenia jedynie ta nieszczęsna piwnica. Różne rzeczy przychodziły mi do głowy odnośnie do tego, dlaczego tak bardzo mu na niej zależy. Może był jak Christian Grey i chciał tam stworzyć swój pokój bólu? A może był psychopatycznym mordercą i miał zamiar przetrzymywać tam swoje ofiary? Żadne z tych wytłumaczeń nie napawało optymizmem. Próbowałam więc przekonać samą siebie, że piwnicy potrzebuje najpewniej do przechowywania dużej ilości gratów, z którymi nie ma co zrobić.
Schodząc po schodach i wiedząc, że Daniel jest tuż za moimi plecami, słyszałam, jak wali mi serce. Nie rozumiałam, skąd wziął się u mnie ten irracjonalny strach. Byłam z przemiłym, przystojnym mężczyzną, z którym dobrze mi się rozmawiało, i zamiast cieszyć się chwilą, wałkowałam w głowie czarne scenariusze. Gdybym pracowała dla agencji, wiedzieliby, gdzie jestem w danej chwili, ale jako że byłam wolnym strzelcem, nikt nie miał pojęcia, komu i jaki akurat pokazuję dom. Gdyby mnie zamordował, nikt nie dowiedziałby się o tym przez wiele dni. Miałby też czas na pozbycie się ciała. Piwnica na graty, musiałam powtórzyć sobie dobitnie w myślach.
Gdy zeszliśmy na dół, mogłam przysiąc, że w jego oczach pojawił się błysk. Wyraźnie widać było, że spodobało mu się to, co zobaczył. Zaczęłam nabierać przekonania, że rzeczywiście potrzebuje tego pomieszczenia do jakichś niecnych celów. Mój dyskomfort wynikający z przebywania z nim sam na sam w ciemnym pomieszczeniu narastał, choć usilnie starałam się utrzymać nerwy na wodzy.
Z irracjonalnych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk komórki. W tej głuchej ciszy głośny dzwonek sprawił, że aż podskoczyłam ze strachu. Pospiesznie odrzuciłam połączenie, które, jak zdążyłam zauważyć, było od Marka. Mój były mąż miał doprawdy świetne wyczucie czasu.
Daniel przestał podziwiać piwnicę i podszedł do mnie powoli. Ciarki przeszły mi po plecach.
– Wszystko w porządku, Skye? – zapytał z troską w głosie. – Wyglądasz na wystraszoną.
Świetnie, zauważył, że się boję, a wydawało mi się, że mimo wszystko udało mi się zachować pokerową twarz.
– W porządku, to przez ten telefon.
– Nieprawda. Boisz się. Bałaś się już, gdy schodziliśmy po schodach. – Patrzył na mnie badawczo, wydawał się szczerze zmartwiony. – Jeśli chodzi o mnie, to nie masz się czego obawiać. – Chwycił moją dłoń, a ja, nie wiedzieć czemu, nie cofnęłam jej. – Nic ci nie grozi z mojej strony. Czy ktoś cię skrzywdził?
No tak, gdyby ktoś mnie skrzywdził, miałabym wytłumaczenie dla mojej paranoi. Ale nie, nikt mnie nigdy nie skrzywdził, oprócz Marka, a nie o takiej krzywdzie rozmawialiśmy. Poczułam się głupio.
– Nie, naprawdę wszystko w porządku. Wystraszył mnie dźwięk dzwonka, to wszystko. Jak na ironię, dzwonił mój były mąż. – Zupełnie nie wiedziałam, po co mu o tym mówię, choć okazało się to zręczną zmianą tematu.
– Jesteś rozwódką? – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Tak, czemu cię to dziwi? – Nie wiedziałam, czy powinnam poczuć się urażona.
– Nie, po prostu… – zawahał się – nie przypuszczałem, że byłaś… że ktoś mógłby… po prostu wyglądasz bardzo młodo, nie sądziłem, że w ogóle byłaś zamężna. – Dyplomatycznie udało mu się wybrnąć, ale nie byłam przekonana, czy faktycznie dlatego tak się zdziwił. Szybko zmienił temat: – Widziałem już chyba wszystko, wyjdźmy z tej ciemnicy na powietrze.
Dotarliśmy przed dom, gdzie poinformowałam go, że skoro zależy mu na czasie, to mimo nadchodzącego weekendu możemy umówić się na oglądanie kolejnych dwóch nieruchomości jak najszybciej. Nie przepadałam za pracą w weekendy, ale w tym przypadku, o dziwo, nie miałam z tym problemu. Mój irracjonalny strach z piwnicy nie był najwyraźniej aż tak paraliżujący, by trzymać się od Daniela z daleka.
– Zanim się umówimy, mam do ciebie nietypową prośbę. Co prawda ten dom bardzo mi się podoba, ale może jest na rynku coś, co jeszcze bardziej przypomina ideał, którego szukam. Tak się składa, że mój znajomy urządza dziś imprezę, a w jego domu jest kilka rozwiązań, które by mnie interesowały. Może wybrałabyś się ze mną służbowo, by obejrzeć jego rezydencję i ocenić, czy masz w ofercie coś zbliżonego? Oczywiście zapłacę podwójnie za nadgodziny – mówił z przejęciem, a ja uwierzyłam, że byłoby to wyjście służbowe. – Jest tylko jeden haczyk: to impreza mieszana. Nie wiem, jak się zapatrujesz na takie eventy…
Impreza mieszana. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że mogłabym w takiej uczestniczyć. Nieludzie już dawno wyszli z ukrycia, ale trzymali się raczej na uboczu i nie integrowali specjalnie z ludźmi. Wiedziałam, że na takich imprezach oprócz wampirów, wilkołaków czy innych nieludzkich stworzeń bywają też ludzie, ale z pewnością byli w mniejszości. Czy to w ogóle bezpieczne? Co innego mieć świadomość, że nieludzie istnieją, a co innego się z nimi bawić. Izolowali się na tyle, że dla przykładu nikt z moich znajomych nie znał żadnego nieczłowieka osobiście. Jedynie Sarah miała niewielkie doświadczenie w tej kwestii, bo spotykała się kiedyś z wampirem, nie wiedząc, kim tak naprawdę jest Josh. Gdy przyznał się na czwartej randce, stwierdziła, że nie da rady funkcjonować w takim związku. Któż by ją winił?
Daniel musiał zauważyć moje zaniepokojenie, bo zaraz potem dodał:
– Jak już mówiłem, to impreza u mojego znajomego, znam też większość gości, którzy mają się pojawić. – Uśmiechnął się zachęcająco.
Rozsądek podpowiadał, że powinnam odmówić, ale serce wyrywało się, by pójść tam z Danielem. W końcu, skoro znał gości imprezy, co takiego mogło mi grozić? Ignorowanie faktu, że jego samego znałam od wczoraj, przyszło mi wyjątkowo łatwo. Zresztą, czy całe życie miałam postępować zachowawczo? Może właśnie nadszedł czas, by zrobić coś szalonego?
– W porządku, chyba dam się namówić. – Sama nie wierzyłam, że to powiedziałam.
Daniel uśmiechnął się szeroko i rzucił na pożegnanie:
– Świetnie, przyślij mi adres, przyjadę po ciebie o wpół do ósmej.
Odjechał, a ja zostałam sama na podjeździe, myśląc, że chyba postradałam zmysły, zgodziwszy się pójść na imprezę mieszaną. Mark nigdy by mnie nie puścił. Właśnie, Mark! Postanowiłam od razu sprawdzić, po co dzwonił, by mieć tę rozmowę z głowy. Po jego telefonach zawsze byłam rozbita, chciałam jak najszybciej to załatwić, żeby przygotować się jakoś na to, co mnie czekało wieczorem. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Skye, musimy pogadać, możemy się spotkać dziś wieczorem? Poszlibyśmy na kolację do jakiejś włoskiej knajpy. – Od razu założył, że nie mam planów na piątkowy wieczór, typowe.
– Cześć, Mark, spotkać się możemy, ale nie dzisiaj. Idę na imprezę mieszaną. – Pożałowałam tego wyznania od razu, gdy tylko wyszło z moich ust, ale było już za późno.
– Imprezę mieszaną? Zwariowałaś? Co to za szalony pomysł?! – Zareagował dokładnie tak, jak się spodziewałam.
– Spokojnie, nie idę sama. Mam eskortę. O czym chcesz gadać na tej kolacji? – W mało wyrafinowany sposób próbowałam zmienić temat, ale tym razem nieskutecznie.
– Znasz go dobrze? Jak długo się spotykacie? Ufasz mu? Nie podoba mi się ten pomysł, Skye. Wiem, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby cię od tego odwieść, ale nie pamiętasz, jak o tym kiedyś rozmawialiśmy?
Pamiętałam. Stwierdziliśmy wtedy, że ludzie chodzący na takie imprezy sami proszą się, by zostać kolacją jakiegoś wampira czy wilkołaka. Ale przecież szłam tam z Danielem. Którego znałam od wczoraj. Tego Mark nie musiał wiedzieć, a mnie nad wyraz dobrze szło ignorowanie tego faktu.
– Jak już mówiłam, mam obstawę. Jeśli chcesz pogadać, możemy umówić się jutro na lunch. Na przykład w Ricasso o drugiej? – Zaproponowałam knajpę, którą oboje lubiliśmy.
– W porządku, ale obiecaj mi chociaż, że będziesz na siebie uważać. Nie rób niczego głupiego i może pomyśl dwa razy, zanim powiesz coś przy nieludziach. Oboje wiemy, że czasem powinnaś ugryźć się w język.
Powinnam była się na niego wkurzyć, ale miał rację. Niekiedy sporą trudność sprawiało mi powstrzymanie się przed jakimś sarkastycznym komentarzem czy docinkiem. To z pewnością nie przysparzało mi fanów, musiałam uważać. Zdziwiła mnie zawoalowana, ale jednak troska z jego strony. Zawsze był jednym z tych dobrych, ale odkąd odszedł do Evelynn, nawet jeśli przejmował się moim stanem, nie okazywał tego w tak bezpośredni sposób jak teraz. Być może istniała jeszcze szansa, żebyśmy pozostali przyjaciółmi.
– Obiecuję. Do zobaczenia jutro.
Rozłączyłam się z myślą, że chyba po raz pierwszy od rozwodu nie czuję się przybita po rozmowie z byłym mężem. W końcu po roku robiłam krok naprzód. W nieznane, ale naprzód.