Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Informatyk – klik kłamstwa, klik grozy. Część 2. Konrad - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
22 kwietnia 2025
35,00
3500 pkt
punktów Virtualo

Informatyk – klik kłamstwa, klik grozy. Część 2. Konrad - ebook

Nawet wytrawni agenci wywiadu gubią tropy.

Dyrektor Agencji Techniki Operacyjnej i Wywiadu major Konrad Maj poszukuje zaginionej agentki, co nie przeszkadza mu w wytężonej służbie i w zdobywaniu kolejnych awansów. W wyniku intensywnego śledztwa demaskuje spisek przeciw Gabrieli i odkrywa jej tajemnice. Giną ludzie. Lecz to wszystko nie prowadzi go do celu. Mijają lata…
Iwe Hulkon w drugiej część swej powieści ukazuje sensacyjne wydarzenia wewnątrz służb specjalnych w trudnych czasach transformacji ustrojowej lat dziewięćdziesiątych i usilnych starań polskich służb o członkostwo w NATO.
Ten tom powieści nie kończy całej historii – czytelnik znajdzie jej zakończenie w książce "Informatyk – klik kłamstwa, klik grozy", część III.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8308-961-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WRZESIEŃ 1993

Nad dachami domostw zalegała aksamitna ciemność, nawet liczne gwiazdy na wypogodzonym niebie nie oświetlały asfaltowej drogi przez wieś; brakowało blasku ukrytego w nowiu księżyca, a ulicznych lamp nigdy tu nie było.

Norbert Maślak wracał z drugiej zmiany z fabryczki plastikowych doniczek i aby dotrzeć do swojego mieszkania, musiał pokonać całą długość wioski. Nie śpieszył się, nigdy się nie śpieszył do gderliwej żony i dwójki rozwrzeszczanych dzieciaków, po drodze zahaczył o przydrożny bar, czynny dopóki goście zasiadali, i w towarzystwie miejscowych smakoszy wypił dwa piwa, zaprawiane setką wódki. W rozchełstanej kurtce, z rękami w kieszeniach wlókł się wzdłuż jezdni, potykając się o przydrożne kamienie, nie czując nawet zimnej aury – pogodna noc zapowiadała jesienny przymrozek.

Zbliżała się północ, gdy dotarł do wiejskiego osiedla mieszkaniowego, na które składały się raptem dwa kilkupiętrowe bloki, oddzielone boiskiem sportowym od reszty wsi i tylko na parkingu przed nimi ustawiono dwie latarnie uliczne, oświetlające różnej marki motory i kilka samochodów.

Przechodząc obok nich, zauważył otwarte drzwiczki fiata 126p swojego sąsiada, ucieszył się, bo czasem wspólnie wypijali piwko. Podszedł tam, lecz samochód był pusty. Przymknął drzwi i rozejrzał się, wokół nie było żywego ducha. Wtem „maluch” zagrał ostrym dźwiękiem uruchomionego silnika – Norbertem targnęło, teraz zauważył otwartą tylną klapę auta, zrobił krok w tym kierunku, gdy nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim niewielka postać. Nie zdążył o nic zapytać, dostał kopniaka w okolicę żołądka, zwinął się, cofnął o krok, jednocześnie nagła złość wypełniła jego trzewia. Prostując sylwetkę, sięgnął do ramienia osobnika, lecz zanim go dotknął, dostał cios w przedramię tak silny, że odwróciło go bokiem do napastnika, a rękę odrzuciło gdzieś poza plecy. Następne kopnięcie powaliło go na ziemię, cudem uniknął uderzenia głową o beton. Upadł na prawą rękę, pozostawiając ją pod plecami, poczuł ból w barku, a mimo to chciał się zerwać, i w tym momencie ciemna postać wskoczyła na niego niczym zwinny kot – stopa w czarnym bucie stanęła na przegubie jego lewej dłoni, przyszpilając rękę do podłoża, czubek zaś drugiego buta kopnął go leciutko w brodę, przytrzaskując język pomiędzy zębami. A za sekundę stało się to najgorsze – but zsunął się na jego szyję i lekko przycisnął krtań.

– To twoje auto?

Głos był miękki, łagodny, nie należał do dorosłego mężczyzny, a cała postać nad nim tkwiła wyprostowana, z lekko ugiętymi rękami w łokciach. Spod czarnego kaptura patrzyły w niego ciemne, błyszczące w półmroku oczy.

– Nie… – wychrypiał przerażony.

– To leż tu cicho, dopóki nie odjadę, a nawet pięć minut dłużej, wtedy nic złego ci się nie stanie.

Nie odpowiedział, patrzył w górę w jasną twarz z nadzieją, że osobnik nie zechce tupnąć i zmiażdżyć mu krtani.

– Zrozumiałeś? – Odwrócił stopę i noskiem buta trącił podbródek Norberta.

– Tak…

Drobna postać w dziwaczny sposób uwolniła go od ciężaru, zeskakując jednocześnie obiema nogami i zaraz usłyszał trzaśnięcie drzwiczek, po czym maluch zwiększył obroty silnika, ale nie zawył przy starcie. Jeszcze przez chwilę słyszał pomruk oddalającego się auta. Podniósł się z ziemi, usiadł, pomasował przyciśniętą wcześniej rękę, a później szyję. Był oszołomiony. Nie należał do mięczaków, o czym nieraz przekonała się jego żona, a jednak to zdarzenie zaskoczyło go, wytrąciło z równowagi.

Wstał, otrzepał spodnie i pobiegł do sąsiada na pierwsze piętro budynku.

– Ukradli ci samochód! – oświadczył zaspanemu mężczyźnie.

Komisariat we Wrzecinie zamykano na noc na wszystkie spusty, jednak gdy kilka pięści waliło w jego drzwi, oficer dyżurny wyszedł ospale zza wysokiego kontuaru i otworzył podwoje. Wewnątrz było jeszcze dwóch policjantów, jeden z nich przyjął zgłoszenie o kradzieży fiata 126p.

– Jak wyglądał złodziej? – dopytywali na przemian Norberta Maślaka, który sprawiał wrażenie nieobecnego duchem.

– No… wyższy ode mnie, potężniejszy, miał niesamowitego kopa… – Znowu pomasował sobie grdykę.

– Jak wyglądał?! Miał wąsy, brodę?

– Nie wiem, było ciemno, a on skrywał twarz pod kapturem – kłamał. Wstydził się przyznać, że w ułamku sekundy pokonała go drobna postać o twarzy anioła.

Nad miasteczkiem Kiercz, leżącym o sto kilometrów na południe od Wrzecina, wstawał blady jesienny świt. Kapitan Mirosław Zygiel spojrzał na zegarek. Był kwadrans po szóstej, gdy na parking przed blokiem numer 2 przy ulicy Kasztanowej wtoczyła się wolno laweta. Kapitan wysiadł ze służbowego volkswagena golfa i ręką wskazał całkowicie spalone cinquecento pod czarnymi kikutami kasztanowca. Na pierwszy rzut oka było widać, że drzewo spłonęło wraz z samochodem.

Kierowca ustawił lawetę tyłem do wraku, a z szoferki wyskoczył porucznik Arkadiusz Potempa i ze zwojem lin w dłoni podszedł zamaszystym krokiem do auta. Wciągnięcie wraku nie było proste – strawiony ogniem samochód nie miał ogumienia i gubił części karoserii. W końcu opasano je linami i zapięto do wciągarki.

Kapitan Zygiel zbierał z bruku lusterka wsteczne, wycieraczki szyb, tablice rejestracyjne, i w tym momencie spod jednej z nich wypadła metalowa pinezka. Pochylił się, wziął ją w palce i ułożył na dłoni. Nie miał wątpliwości, co to jest. Przez moment ważył krążek, spoglądając na osmalone cegły nad wybitymi szybami w oknach na parterze budynku, po czym schował go do kieszeni. Nie miał pojęcia, w co wmieszała się Lalka, wszak była na etapie pobierania nauk w Agencji Techniki Operacyjnej i Wywiadu, i nikt nie wiedział, co szefostwo zamierzało z nią uczynić w przyszłości, więc, do cholery, cóż mogło się stać?! Dlaczego spłonęło jej mieszkanie i samochód, a ona zniknęła bez śladu?

Laweta odjechała, uwożąc smętną stertę złomu, a kapitan wraz z porucznikiem nadal przyglądali się scenerii, gdzie przed dwoma dniami rozegrała się tragedia.

– Rozumiesz coś z tego? – Pierwszy odezwał się Arkadiusz Potempa. Był w dwójnasób wstrząśnięty, gdyż Lalka od początku poruszyła jego zmysły. – Bo ja nic…

– Powiedz, Arek, śledziliście ją?

– Nie, nic o tym nie wiem.

– Latem pytała mnie, czy ją podsłuchujemy, jakby miała jakieś podejrzenia.

– I?

– Co „i”?! – obruszył się. – Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie, a jednak ktoś podłożył lokalizator pod tablicę rejestracyjną w jej samochodzie. – Wydobył pinezkę i pokazał ją porucznikowi.

Arkadiusz zmarszczył brwi.

– Hm… należałoby docisnąć tego psa z komendy policji, który dopytywał ją o agenta.

– On siedzi na tymczasówce i nie sądzę, aby informacja o jej mobilności była mu do czegokolwiek potrzebna. Myślę o kimś innym. – Spojrzał badawczo w twarz porucznika.

– Szef? – zapytał Arkadiusz z nutą niepewności w głosie.

– Uhm, on jeden nie był dla niej sympatyczny i nikt nie wie, o co ją ciągle podejrzewał. Myślę, że to on ją śledził.

– Schowaj to i nikomu o tym nie mów, jeszcze pomyślą, że to major zlecił cały ten bajzel.

– A jesteś pewny, że nie on? Jest mistrzem mistyfikacji!

– Wiesz, czego jestem pewien? Zaczęła się sobota, a od środy nie ma śladu po Gabrysi. I wbrew opinii kapitana Koska, powinniśmy powiadomić majora o tym, co się tutaj stało!

– Dzwoń do niego, jeśli chcesz, ja tego nie zrobię. – Podrzucił krążek, złapał go w powietrzu i schował do kieszeni. Nie lubił się wychylać, czasem to mogło być jak sikanie pod wiatr.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij