Inne matki mnie nie cierpią - ebook
By ratować tych, których kochasz, musisz najpierw ocalić siebie.
Florence Grimes ma 31 lat, za to nie ma powodów do dumy. Jest samotna, spłukana, a jej kariera w girlsbandzie skończyła się skandalem. Na szczęście ma kogoś, kto trzyma ją w pionie – dziesięcioletniego syna, Dylana. Choć trudno ją nazwać idealną matką, we dwoje jakoś sobie radzą.
Niestety, chłopak ma własne sekrety. I to takie, których Florence wolałaby nigdy nie odkryć.
Gdy podczas szkolnej wycieczki znika Alfie Risby, łobuz i dziedzic fortuny, a Dylan staje się podejrzanym w sprawie zaginięcia, kobieta musi działać. Wie, że tym razem nie może sobie pozwolić na porażkę. Nawet jeśli oznacza to konfrontację z wrogo nastawionymi matkami pozostałych uczniów i zmierzenie się z pytaniem, co tak naprawdę oznacza bycie dobrą matką.
Problem w tym, że pomysły Florence mają w sobie tyle wdzięku co logiki. A to zapowiada spektakularną katastrofę.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368370348 |
| Rozmiar pliku: | 893 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaginionym chłopcem jest dziesięcioletni Alfie Risby i jeśli mam być całkowicie szczera, to mały wredny gnojek.
Wiem, że to potworne mówić tak o dziecku, szczególnie zaginionym. I chociaż nie jestem z tego dumna, gdybym miała wskazać chłopca z klasy Dylana, by zniknął w środku dnia, Alfie znalazłby się na szczycie mojej listy.
Po prostu są takie dzieciaki, które ma się ochotę walnąć w zęby, a Alfie się do nich zaliczał. Może to przez jego włosy – ten blady odcień rudego, który kiedyś nazywaliśmy truskawkowym blondem. Albo te jego tępe oczy w kolorze rodzynek. Albo ostre ząbki, przez które przypominał fretkę.
Nie żartuję z tą ostrością. W zeszłym roku Alfie ugryzł swoją nianię Cecilię tak mocno, że potrzebowała szwów. Tygodniami przychodziła na popołudniowy odbiór dzieciaków niczym smutny duch, przyciskając do piersi obandażowane przedramię.
Ten jeden raz, kiedy zgłosiłam się na opiekunkę na wycieczkę szkolną – piknik w Hampstead Heath – Alfie nachylił się nad tacą kanapek z kiełbasą i oznajmił całkowicie swobodnym tonem, zupełnie jakbyśmy byli dorosłymi w barze, że „podobają mu się moje zdzirowate paznokcie”.
No i jest jeszcze jego rodzina. Nie są zwyczajnymi bogaczami z St. Angeles. Nie, należą do zupełnie innej ligi.
– Bogatsi od Boga – skwitowała jedna z matek, szepcząc do mnie w zeszłym roku na wiosnę w czasie zbiórki pieniędzy, kiedy układałyśmy ciasteczka z cukrem na maleńkich plastikowych tackach.
Szczerze mówiąc, moje uczucia do Alfiego nie mają nic wspólnego z jego włosami, bogactwem czy zębami fretki. Nie. Nie lubiłam go wyłącznie z powodu tego, jak traktował Dylana, mojego wrażliwego jedynaka, mój największy skarb – jakby był robakiem, którego można zdeptać.
Nikt nie depcze mojego dziecka.1
Shepherd’s Bush w Londynie
PIĄTEK, 7.45
Budzę się z piosenką Girls’ Night w głowie. Szczerze mówiąc, The Quake nigdy nie osiągnęło takiego sukcesu, na jaki liczyła wytwórnia. Nie pomogło to, że w tygodniu premiery akurat przez Kalifornię przeszło katastrofalne w skutkach trzęsienie ziemi o magnitudzie 8,9, przez które wielopiętrowy parking zapadł się niczym suflet i uwięził w środku trzysta czterdzieści sześć osób. Chociaż piosenka nadal jest niczego sobie.
Jesteś jak trzęsienie ziemi,
Dziesięć w skali Richtera
Chciałeś krótkiej przerwy,
A wziąłeś się za tę su…
Nucę pod pościelą, wyobrażając sobie, że śpiewam na wypełnionym po brzegi stadionie Wembley, zamiast szykować się do niezbyt ciepłego prysznica na parterze wiktoriańskiego szeregowca. Nawet nie mam całego przeklętego domu dla siebie.
– Dylan! – wołam. – Wstawaj! Spóźnisz się do szkoły!
Mój syn pojawia się w progu, już ubrany, nawet ze szkolnym kapeluszem i krawatem.
– Bardzo śmieszne, mamo. – Przewraca oczami i wciska mi do ręki zimną puszkę red bulla.
Upijam łyk. Kiedy nasz poranny rytuał zostaje wypełniony, naciągam ciepłą kołdrę z powrotem na twarz.
– Ale poważnie, moglibyśmy się dzisiaj nie spóźnić? – prosi Dylan. – Pani Schulz mówi, że tym razem autobus nie będzie czekał.
Przed oczami mam niewyraźne wspomnienie karteczki z pozwoleniem i mojego podpisu wykonanego eyelinerem w kolorze oberżyny oraz zaznaczonej kratki przy opcji „niedostępny/a w roli opiekuna/ki”.
– Z powodu wycieczki, tak? – mamroczę spod pościeli.
– Tak. Jedziemy do Wetland Centre. Będziemy oglądać ptaki. Możesz już wstać, proszę?
– Jasne. Podekscytowany? – Gram na zwłokę, ale dzieciakowi śpieszy się jeszcze bardziej niż zwykle. Może to oznacza, że wreszcie przestał być dręczony w szkole.
Dylan patrzy na mnie błagalnym wzrokiem swoich zielonych oczu.
– Mogę po prostu iść sam? – trochę pyta, trochę jęczy.
Po raz drugi ściągam kołdrę z twarzy. Przyćmione światło późnej jesieni wpada przez szczeliny między żaluzjami, przeszywając moje źrenice. Siadam. Dlaczego poranki muszą być tak strasznie jasne?
– Dylan, rozmawialiśmy o tym. Masz dziesięć lat. Nie możesz chodzić sam do szkoły. Chcesz skończyć w piwnicy jakiegoś starego, owłosionego pedofila? Co? Chcesz spędzić resztę życia…
Nie pozwala mi skończyć.
– Tylko Amerykanie tak mówią, mamo.
Kiedy marszczy nos przy słowie „Amerykanie”, to dla mnie jak cios prosto w serce.
Wypijam duszkiem resztę energetyka i dorzucam puszkę do rosnącej kolekcji na mojej toaletce. Dylan patrzy na nie niczym na żółte pojemniki z promieniotwórczymi odpadami z elektrowni atomowej.
– Oddasz to do recyklingu, prawda? Aluminium wymaga bardzo dużo energii do wytworzenia, wiesz? Pan Foster pokazał mi taki dokument…
– Nie teraz, mój mały aktywisto. Spóźnimy się.
Dylan jęczy głośno i maszeruje do kuchni.
– Dobra – wzdycha. – Ale mamo… – Jego głos niesie się korytarzem. – Możesz dzisiaj założyć normalną bluzkę? Jak inne mamy? Prooooszę.
Spoglądam na swój T-shirt z trasy Girls’ Night z dwa tysiące ósmego. Ze wszystkich koszulek zespołu ta jest moją ulubioną. Pochodzi z wczesnego okresu, zanim doszło do tej całej afery z Rose. Na przodzie widać zdjęcie mojej znacznie młodszej twarzy, a z tyłu jest moje imię, Florence, dużymi literami, niczym u zawodniczki drużyny piłkarskiej.
Ściągam to jakże obraźliwe ubranie przez głowę i w tym samym momencie odbija mi się bąbelkami z energetyka. Ze sterty ciuchów na podłodze spoziera na mnie błyszczący pomarańczowy krótki top.
– Jasna sprawa, młody.
Oczywiście w oryginale Dylan ma pretensje o użycie słowa „basement”, ponieważ w Wielkiej Brytanii używa się raczej „cellar”. To tak jak poznaniak wychodzi na dwór, a krakowianin na pole (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).