- W empik go
Inne niebo - ebook
Inne niebo - ebook
Podróż Julii, zapoczątkowana w "Magii ukrytej w kamieniu" i kontynuowana w drugim tomie – "Las Potępionych", nadal nie dobiegła końca. Życie dziewczyny jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Wieszczba piętrzy problemy, a liczni wrogowie czekają, aby zadać ostateczny cios. Osamotniona, pozbawiona oparcia Julia nadal stara się odkryć najważniejszy sekret Burii. Czy uda się jej zdjąć klątwę nałożoną przed wiekami? Czy wreszcie nad Burią zaświeci słońce?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-725-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka miesięcy, które spędziłam najpierw w Burii, a później w Cedowii, nie przybliżyło mnie do rozwiązania tajemnicy Mateo. Poznałam wprawdzie kilka sekretów, jednak nadal daleka byłam od odkrycia prawdy. Zemsta bogów przed wiekami połączyła moje losy z losami Oilell, sprawiając, iż przyszło mi doświadczyć cierpień będących udziałem siostry Cahala. Tak jak i ona weszłam w skomplikowane relacje uczuciowe z trzema mężczyznami, tak jak i ona musiałam pożegnać swoją największą miłość. Tak jak Oilell stałam się również odpowiedzialna za skazanie najbliższej memu sercu osoby na wieczność w Lasie Potępionych. Złowrogie fatum wisiało nad moją głową, niczym ciemne chmury nad pogrążoną w chaosie krainą.
Ja, Julia, dziewczyna z dwudziestego pierwszego wieku, trafiając do Burii, stałam się magikiem, czarodziejką, która, korzystając z cudów współczesnej mi techniki, zaskarbiła sobie przychylność księcia Ekharda. Dzięki jego opiece mogłam zaadaptować się do warunków jakże odmiennych od tych mi znanych. To, że przetrwałam, że nie spłonęłam na stosie, zawdzięczałam przede wszystkim Weylinowi, który jako pierwszy wyciągnął do mnie pomocną dłoń. To również on ocalił moje życie, gdy uznana za zdrajczynię i posądzona o paranie się czarną magią, miałam zostać skazana na śmierć.
Uciekając przed okrutną karą, podążając przez Las Potępionych, odkryłam swoje przeznaczenie. Nie wpłynęło to jednak na poprawę mojej sytuacji. Wręcz przeciwnie. Dopiero wtedy zrozumiałam, iż wszystko, co się ma wydarzyć, już dawno zostało zaplanowane, a ja jestem jedynie pionkiem. Moje życie przypominało rozpędzoną kolejkę górską. Raz znajdowałam się na samym dole, a za chwilę wznosiłam się na szczyt, z którego zjazd przyprawiał mnie o szaleństwo. Zostając zmuszoną do ślubu z Ewenem, byłam pewna, iż poślubiam znajdę bez żadnych praw i majątku, a tymczasem okazało się, iż pomocnik medyka tak naprawdę jest wybrańcem bogów i wnukiem potężnego wielkiego księcia Cahala.
Zostałam księżną. Tak, tak dokładnie. Czyż to nie zabawne? A jednak ten zaszczytny tytuł nie uchronił mnie przed kolejną klęską. Przeznaczenia nie można oszukać. Odnalazło mnie w Cedowii i dało o sobie znać z jeszcze większą i okrutniejszą siłą. Straciłam Hermana… Teraz musiałam opuścić Ewena. Moje życie w tej dziwnej krainie zatoczyło koło. Ponownie zostałam zmuszona do ucieczki. Znowu, niczym przestępca, chyłkiem opuszczałam zamek, który jawił mi się jako bezpieczna przystań. Płonący zamek Cledwina został za nami. Z oddali dolatywały nas przytłumione okrzyki wojenne walczących rycerzy i szczęk oręża. Wprawdzie byliśmy w dość sporej odległości od oblężonej twierdzy, jednak odgłosy niosły się poprzez wrzosowiska i pagórki, odbijając się echem od skał, na których staliśmy.
Nie mogłam na to dłużej patrzeć. Odwróciłam się i przymknęłam powieki. Chciałam pozbyć się tego przerażającego widoku. My byliśmy bezpieczni, ale wszyscy, którzy pozostali w zamku, zostali wydani na pastwę wroga.
Czy Moreena okaże litość poddającym się? Czy dochowa warunków kapitulacji? Jeśli tylko po to, aby osiągnąć swój cel, pozbawiła życia niewinne dzieci, musiała być zdolna do wszystkiego.
Martwiłam się o Noelę, Orina, księcia Cledwina, no i o… Ewena. Znałam nastawienie Moreeny do mojego męża. Uważała go za znajdę i nie chciała zaakceptować faktu, iż był wnukiem księcia.
‒ Najmiłościwsza pani… – Lucjusz podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. – Wszystko będzie dobrze.
‒ Wierzysz w to? – Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. – Wierzysz, że może być dobrze? Jesteś aż tak naiwny?
Nie odpowiedział, a w jego wzroku dostrzegłam bezmiar smutku. On także martwił się o losy swoich bliskich. Pozostawił na zamku miłość swego życia. Był kolejną osobą, która cierpiała przeze mnie. Poczułam się winna.
‒ Przepraszam. – Teraz to ja go pocieszałam. – Masz rację, będzie dobrze. Trzeba w to wierzyć. Na pewno będzie dobrze.
‒ Musimy ruszać – odezwał się Weylin. Nadal stał ukryty za skałą i patrzył na łunę wznoszącą się nad zamkiem. – Trzeba tylko zachować ostrożność, bo wojska Moreeny mogą patrolować drogi.
‒ Dlatego nie możemy podróżować tak jak teraz. – Lucjusz otrząsnął się ze smutnych myśli. Na powrót stał się rzeczowym i kompetentnym sekretarzem księcia. Obowiązek przede wszystkim.
‒ W takim razie co proponujesz?
‒ Najmiłościwszy pan o wszystkim pomyślał. – Lucjusz sięgnął do leżącego u jego stóp worka podróżnego. – Musim się przebrać, aby podejrzeń nijakich nie wzbudzać. W naszych szatach jesteśmy zbyt widoczni. Trza nam stać się jednymi z ludu.
Rozsupłał troczki wiążące pakunek i wyłuskał z niego kilka szarych, prostych szat, jakie noszą zwykli wieśniacy.
‒ Nasz pan kazał od chłopów, którzy schronili się na zamku, wziąć co lepsze odzienie, cobyśmy mogli wroga zmylić.
‒ Te szaty? – Weylin czubkiem miecza uniósł jeden ze strojów. – Mamy je na siebie wdziać?
‒ Nie inaczej – potwierdził Lucjusz. – Będziem udawać zwykłych wieśniaków, którzy podróżują do sąsiedniej wsi.
‒ Kpić raczysz? – Weylin zmarszczył brwi.
Dostrzegłam, że mięsień na jego policzku znowu zaczął niebezpiecznie drgać. Dobrze wiedziałam, że jest to oznaka ogromnego wzburzenia.
‒ Gdzieżbym śmiał, panie. Tu chodzi o bezpieczeństwo najmiłościwszej pani. Przeca to najważniejsze…
‒ Ależ to wyborny pomysł! – Pospieszyłam sekretarzowi z pomocą. – Idąc wystrojeni, tak jak teraz, na pewno wzbudzilibyśmy podejrzenia – zaczęłam tłumaczyć. – Lepiej przebrać się za kogoś innego. Przecież gdy uciekaliśmy z Burii, też przywdziałam męskie szaty i udawałam giermka. To nic strasznego.
‒ A niby jak mam iść w chłopskim stroju z mieczem u boku? – Teraz do rozmowy wtrącił się Dunham.
Jedynie Bredon i Kamena nie zabierali głosu. Młody książę ze stoickim spokojem podziwiał łunę unoszącą się nad zamkiem, a przerażona służka przykucnęła pod skałą i przyciskając do siebie wypchany pakunek, starała się ukryć za nim.
‒ Nie pójdziem z mieczami – odpowiedział Lucjusz.
Weylin prychnął ze złości i cisnął szarą szatę na ziemię.
‒ Głupoty wierutne prawisz! Bez miecza mamy iść? Nędzarzy udawać? A jak niby mamy się bronić, gdy nam słudzy Moreeny drogę zajdą?
‒ Jeśli zajdą, to i wolno puszczą. Będą myśleli, żeśmy prości chłopi. Takowi ich nie interesują. Wybacz, panie, ale oni lud zwykły za nic mają i się nim nie kłopoczą. Gorzej, jeśli napotkaliby na drodze kogoś z rycerstwa. Nie twierdzę, że nie jesteście wybornymi wojownikami, jednakże dwa miecze… – Tu z powątpiewaniem popatrzył na Bredona, szacując zapewne, czy gdyby książę miał miecz, przydałby się do czegoś, jednak uznawszy, że brat Moreeny nie nadaje się do walki, ciągnął dalej: – …nic nie zdziałają w starciu z wrogimi wojskami.
‒ I niby dlatego mam za tchórza robić i szaty chłopskie wdziewać? Honor swój mam i pierwej zginę, niż jako tchórz w obcej skórze się schowam! – zagrzmiał groźnie Dunham.
‒ Racja to! Rycerzowi nie przystaje uciekać w przebraniu. Co innego niewiastom. – Tu Weylin wyraźnie nawiązał do moich wcześniejszych słów. – My ślubujemy, że godności i honoru rycerskiego będziem przestrzegać i zginiem, a miecza nie złożym.
‒ Tu chodzi o życie najmiłościwszej pani! – upomniał Lucjusz. – Czy służąc swej pani, nie możesz stać się i tchórzem, jeśli to zapewni jej bezpieczeństwo? Pomnij, że czasem sytuacja wymaga ogromnego poświęcenia.
Weylin umilkł. Przeniósł wzrok na mnie i przez dłuższą chwilę patrzył uważnie prosto w moje oczy. Pewnie przeklinał w myślach dzień, gdy spotkał mnie o poranku na buriańskim trakcie. Gdyby wtedy nie ulitował się nad dziwadłem dysponującym ogniem Mateo i światłem, które nie parzy, nadal wiódłby spokojny żywot na zamku księcia Ekharda. Gdyby posłuchał słów swych towarzyszy, radzących pozbyć się mnie jak najprędzej… Sprzeciwił się im wtedy. Zaufał mi, że nie jestem złem wcielonym, i oto teraz zbierał plony swego zaufania. Przeze mnie, chociaż był jedynym spadkobiercą Ekharda, musiał opuścić dwór swego wujka. Musiał porzucić wszystko, co znał i co było mu bliskie. Przeze mnie został zbiegiem przedzierającym się przez ostępy Lasu Potępionych, poszukiwanym i napiętnowanym w ojczyźnie. Przez to, że ocalił mi życie, naraził własną siostrę na niebezpieczeństwo. Przecież gdyby nie ja, Lavena nigdy nie musiałaby doświadczyć niewygód pieszej wędrówki przez przeklęty las, do którego nawet najdzielniejsi rycerze podczas polowania wchodzą z trwogą. Gdyby nie ja, nie stałaby się też ofiarą gwałtu, co skutkowało jej późniejszą próbą samobójczą. Gdyby nie ja, Herman nadal by żył…
Weylin miał prawo mnie przeklinać. Zaryzykował wszystko, a oprócz cierpień nie otrzymał w zamian nic. Nie potrafiłam odwzajemnić jego uczucia, nawet nie chciałam. Był tylko moim przyjacielem, a jemu to nie wystarczało. Jakże musiał się czuć, zdając sobie sprawę, że ta nieporadna, przestraszona dziewczyna w nieprzyzwoicie krótkiej, jak na panujące tu zwyczaje, sukience, dziewczyna, do której wzdychał i dla której na szali postawił swoje życie, została żoną innego, a co więcej stała się księżną, której musiał służyć?
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie pełnię odczuć Weylina. Dewin miał rację, mówiąc, iż przyniosę samo nieszczęście. Tak się stało! Wszyscy, których napotkałam na swojej drodze, doznali cierpień. Zraniłam każdego, a najbardziej tych, którzy obdarzyli mnie miłością.
‒ Mam stać się nędznym tchórzem – powtórzył wolno Weylin, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. – Mam się okazać człekiem bez honoru… Tamci życie tracą w walce, a ja… Urodziłem się rycerzem. Rycerzem chciałem pomrzeć.
‒ Wiem, panie…
‒ Milcz! – Uciszył Lucjusza gestem. Wolno obracał w dłoni miecz, wpatrując się w jego połyskujące ostrze. – Nie ma rzeczy cenniejszej dla rycerza niż jego miecz. Ten mu i matką, i ojcem. Nigdy go nie opuszcza. Powinnością rycerza jest umrzeć, dzierżąc miecz w ręce lub od ran nim zadanych. Jeśli jednak… – Umilkł na chwilę. – Jeśli jednak tak ma być, to tak będzie. Jeśli… najmiłościwszą panią ochronię w ten sposób…
Odrzucił miecz i pełnym dostojeństwa ruchem odpiął pas, który następnie również cisnął na ziemię.
‒ Ale jak to, Weylinie? – Dunham z nienawiścią w oczach popatrzył na mnie. – Cóż ty czynisz? Przeca się nie godzi…
‒ Rób to, co ja! – warknął gniewnie. – Ślubowałeś swemu panu posłuszeństwo. To rozkaz!
‒ Ten znajda nie jest twoim panem! – krzyknął Dunham, ale nim zdążył zareagować, Weylin wymierzył mu policzek. Plaśnięcie dłoni zabrzmiało ze zdwojoną siłą w moich uszach.
‒ Weylinie! – Dunham wyglądał na zaskoczonego. – Przecie ty następcą Ekhardowego tronu jesteś, a Ewen to znajda!
‒ Jużem nie jest następcą. – Roześmiał się jak szaleniec. – Ten znajda, jak go nazywasz, okazał się wnukiem księcia Cledwina, a co za tym idzie, jest też synem mego wujka. Nie tylko tron Cedowii mu się należy, ale i Burii. Pojmujesz? Pomnij też, że książę Cledwin gościny nam na swym zamku udzielił, a my do niego przystali. Pod jego służbę się zaciągnęli. W chwili, gdy władzę w ręce wnuka oddał, my Ewenowi staliśmy się podlegli.
‒ Nawet jeśli, to i tak tchórzyć nie chcę! Nie potom tyle lat z mieczem w dłoni przepędził, abym teraz miał hańbą się okryć! To wstyd przeogromny! Jak z czymś takim mógłbym dalej żyć? Jako kto? Tobie też nie lza tego czynić! Opamiętaj się! Załóż pas i przypnij miecz na powrót! Rycerzem jesteś!
‒ Nie! – Odepchnął ręce Dunhama, podające mu podniesiony z ziemi miecz. – Rozkaz jest rozkazem. Musim go wypełnić. Jeśli ty nie chcesz, ja cię zmuszać nie będę. Twój wybór, czy tchórzem się staniesz, czy zdrajcą, co rozkazów swego pana nie słucha.
‒ Ewen nie jest moim panem – powtórzył z mocą Dunham. – Ty nim jesteś!
‒ Więc czyń tak, jak ci każę!
‒ Mam stać się tchórzem, bo zamiast rozumu słuchasz serca? Przez tyle lat byliśmy wiernymi druhami, a teraz mówisz mi, że mam miecz odrzucić lub zdrajcą się okazać? Wszystko przez nią! – Splunął ze wstrętem w moją stronę. – Żałuję, żeśmy ją wtedy, tam, na trakcie, nie potraktowali kuszą… Gdyby ta wiedźma…
Nigdy już jednak nie dowiem się, co chciał dalej powiedzieć, gdyż Weylin gwałtownym ruchem pochwycił swój miecz, nadal trzymany przez Dunhama, i bez chwili wahania zagłębił ostrze w jego piersi.
‒ Weylinie! – zdołał krzyknąć olbrzym, nim w pełni zdał sobie sprawę z tego, co właśnie się stało.
Nie spodziewał się takiego zachowania po swoim przyjacielu. Z wyrazem bezgranicznego zdziwienia na twarzy przeniósł wzrok z Weylina na swoją pierś. Uniósł obie dłonie i zacisnął je na ostrzu, tak jakby chciał upewnić się, że to wszystko dzieje się naprawdę.
‒ Weylinie… – powtórzył, a z jego ust poleciała strużka krwi.
Opuścił ręce bezwładnie wzdłuż ciała. Już zrozumiał okrutną prawdę. Ten, któremu ufał, którego uważał za przyjaciela, przedłożył życie obcej kobiety nad własny honor i więzy braterstwa.
‒ To wszystko przez nią… – wyrzęził.
‒ Wybacz. – Weylin z niezwykłym spokojem, wręcz opanowaniem wyciągnął miecz z ciała Dunhama, po czym, odrzuciwszy oręż, objął słabnącego towarzysza. – Nie będziesz tchórzem ani nie dopuścisz się zdrady. Zginiesz jak rycerz. Tyle mogę dla cię uczynić, za te wszystkie wspólne lata.
Krzyk uwiązł mi w gardle. Zasłoniłam usta dłonią, gryząc palce z bezsilności. Patrzyłam, jak ciałem Dunhama wstrząsają drgawki. Jak nagle nieruchomieje i wiotczeje w objęciach Weylina, u stóp którego utworzyła się czerwona plama.
Wszyscy zamarliśmy. W niemej ciszy patrzyliśmy na tę dramatyczną scenę. Żadne z nas nie wydało z siebie najcichszego dźwięku, nawet staraliśmy się oddychać ciszej, tak jakby jakiś niepotrzebny ton lub ruch mógł zagrozić i naszemu istnieniu. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co się właśnie stało. To wykraczało poza nasze możliwości zrozumienia.
Weylin i Dunham byli przyjaciółmi. Wspólnie z Lannem i Hermanem tworzyli zgraną drużynę, która dzielnie stawiała czoło niebezpieczeństwom. Nic nie było im straszne, razem mieli siły, aby przenosić przysłowiowe góry. Jednakże ta wspaniała kompania przestała już istnieć. Śmierć Hermana, odejście Lanna, pragnącego wspierać Lavenę, i teraz zabójstwo Dunhama. Bo to było zabójstwo! W moich oczach nic nie usprawiedliwiało postępku Weylina. Jak mógł zadać cios przyjacielowi? Jak mógł zabić go bez mrugnięcia okiem? Jak w ogóle mógł się na to zdobyć? Po tym wszystkim, co razem przeszli? Przypomniałam sobie chwilę, gdy wracając z Hermanem po łowach na skrzydlaki, podwiezieni przez uczynnego wieśniaka, napotkaliśmy na zamku Dunhama. Nie poznał nas wtedy. Albo gdy, przemierzając ostępy Lasu Potępionych, podziwialiśmy kunszt łowiecki olbrzyma, który wykonawszy własnoręcznie włócznię, brodził po rzece, łowiąc dla nas ryby. Może i Dunham nie był moim fanem, ale na pewno cechowała go wierność swemu panu. Nie lubił mnie, gdyż widział to, czego nie dostrzegł Weylin. Rozumiał, iż sprowadzam nieszczęście na bliskich mi ludzi, a ceniąc swego pana, po prostu się o niego lękał. Chciał go przede mną uchronić. Niestety, nie udało mu się tego dokonać i, co gorsza, przyszło mu za to zapłacić jakże wysoką cenę.
Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że minęły już całe wieki, a Weylin nadal stał wyprostowany, ściskając bezwładne ciało Dunhama. Wyglądał jak posąg wykuty w marmurze. Chłód zdawał się od niego emanować i mrozić nasze serca. Nie byliśmy w stanie pojąć tego, co właśnie się stało.
‒ Panie… – Lucjusz pierwszy przemówił, zbierając w sobie dość odwagi na przerwanie pełnej tragizmu ciszy. – Trza go pochować, nim pójdziem dalej…
Weylin drgnął na dźwięk jego głosu. Przychylił się i złożył ciało Dunhama na ziemi. Spojrzał na swoje zakrwawione dłonie i szatę. Jego wzrok przeniósł się wolno na kałużę krwi u stóp. Odwrócił się w moją stronę.
‒ Musiałem to zrobić – wyjaśnił, chociaż wcale go nie zapytałam. – Musiałem… Nie zasłużył, aby być tchórzem, a tym bardziej zdrajcą. Był dzielnym rycerzem! Dzielnym! – powtórzył z mocą.
Zatrzęsłam się, a Lucjusz objął mnie współczująco.
‒ Najmiłościwsza pani, czy wszystko w porządku? Dobrze się, pani, czujesz?
‒ Dlaczego? – wydukałam z trudem. – Dlaczego? Tak nie powinno się stać. To przeze mnie…
‒ Najmiłościwsza pani… – Sekretarz skinął ręką na nie mniej przerażoną niż ja Kamenę. – Proszę o tym nie myśleć. A ty – zwrócił się do drżącej służki, która wreszcie podniosła się i zbliżyła do nas – pomóż się przebrać swojej pani. Masz wszystko przygotowane, czyż nie?
Kiwnęła głową, niezdolna do wypowiedzenia chociaż jednego słowa. Z trwogą zerknęła na Weylina.
Jedynie Bredon nie okazał po sobie żadnych uczuć. Mimo iż widział, co się stało, nadal ze stoickim spokojem kontemplował łunę unoszącą się nad zamkiem.
Kamena i Lucjusz odprowadzili mnie na bok, gdzie zostałam sama ze służką. Choć oddaliłam się z miejsca zbrodni, ciągle przed oczami miałam zdziwione spojrzenie Dunhama i wyraz jego twarzy, gdy zdał sobie sprawę, że jego pan, najlepszy druh, właśnie go zabija.
Do tej pory miałam Weylina za przyjaciela, obrońcę. Wiele mu zawdzięczałam, i mimo że często się z nim kłóciłam, czułam przed nim pewien respekt. Nie miałam pojęcia, że potrafi być tak bezduszny i okrutny. Ten, który wydawał się moim aniołem stróżem, okazał się oto nikczemnym łotrem, za nic mającym przyjaźń. Przypomniały mi się ostatnie słowa wypowiedziane przez Baldurię: „Czasem przyjaciele wcale nie są przyjaciółmi”. Teraz nabrały dla mnie nowego znaczenia.