Inne tempo - ebook
Inne tempo - ebook
Wiersze uznanego tłumacza i krytyka, łączące erudycję, melodyjność i czułość dla frazy w zapadającą w pamięć opowieść. Tempo nieco inne niż u większości pisarzy rówieśników - subtelniejsze, równiejsze i mocniej zapadające w serce. Książka nominowana do Nagrody Nike i Nagrody Literackiej Gdynia 2009.
Spis treści
[Ledwie tknięty, wieża i czarne planty]
Suchy dryf
Mgła
Żywioły
Metamorfozy
Nad stawem
Rytuały
Zielsko. Wspomnienie
Sen
Zachód słońca po deszczu
Pomiędzy
Łubiny
Bug
I.
II.
III.
IV.
V.
Inne tempo
Hebrajszczyzna
Wiersz przeciw podróżom
Parataksa
Temat z Kitaja
Mandarynka
Czego nie namalowali Holendrzy
Z notatnika: grudniowe spacery
Pierwszy
Drugi
Trzeci
Czwarty
Piąty
Ale przecież romantyzm się skończył
Się
Akt poetycki
Sygnalizacja świetlna w mieście Opolu (po lekturze Pokarmów ziemskich André Gide'a)
Temat z Schuylera
Koniec lata miłości (wrześniowa piosenka)
Zbliżenia
I. Jadąc na wieczór poezji
II. Sznurowadło
III. Na temat
IV. All heavy forms
V. Creative writing
Kasztan
Śliwy
Nad brzegiem rzeki
Dekompresja (piosenka)
[Dwie białe łódki na białym tle]
Bez tytułu
Jak w zwierciadle
Koniec bajki (apokryf)
Od Autora
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65358-36-3 |
Rozmiar pliku: | 859 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Suchy dryf
Mgła
Żywioły
Metamorfozy
Nad stawem
Rytuały
Zielsko. Wspomnienie
Sen
Zachód słońca po deszczu
Pomiędzy
Łubiny
Bug
I.
II.
III.
IV.
V.
Inne tempo
Hebrajszczyzna
Wiersz przeciw podróżom
Parataksa
Temat z Kitaja
Mandarynka
Czego nie namalowali Holendrzy
>Z notatnika: grudniowe spacery
Pierwszy
Drugi
Trzeci
Czwarty
Piąty
Ale przecież romantyzm się skończył
Się
Akt poetycki
Sygnalizacja świetlna w mieście Opolu (po lekturze Pokarmów ziemskich André Gide’a)
Temat ze Schuylera
Koniec lata miłości (wrześniowa piosenka)
Zbliżenia
I. Jadąc na wieczór poezji
II. Sznurowadło
III. Na temat
IV. All heavy forms
V. Creative writing
Kasztan
Śliwy
Nad brzegiem rzeki
Dekompresja (piosenka)
Bez tytułu
Jak w zwierciadle
Koniec bajki (apokryf)
Od AutoraSuchy dryf
Zapłaczmy nad tym miejscem. Szerokość wstęgi
i jej splot w naszym wspólnym pandemonium,
kiedy sny dzielone są po uważaniu. Znaczki, muszki owocówki,
szorstka dolina w głąb ekranu, z którego suniemy
wprost na górki, uroczyska i nagle spiętrzone
wertepy. Płaczmy, bo nikt nie woła. Jedźmy
z tym koksem na brzeg świata, gdzie bogowie
jeszcze przed chwilą palili światła.
Pozostał po nich żwir. Nawet głodne spojrzenie
nie wskrzesi poranka, który mógł być tuż tuż,
za zakrętem. Pusty dźwięk nie odnajduje echa.
Tornado myśli to burza w szklance wody.
Okolica ma sucho w gardle; spieczone skały
fosforyzują w czas taniego zmierzchu.
Utknęliśmy tu na dobre – jak kursory
obojętne na ruchy myszką, trapy zawieszone w nicości,
szare eminencje, ale tylko we własnych oczach lub we własnym gronie.
To czas kursywy, kiedy wszystko odbywa się na stronie.
Czas myszkowania po nieistotnych zakamarkach pamięci.
Czas jak sztolnia, w której uczymy się żyć,
poboczne dygresje na samobójczym torze;
zapadnia otwiera się i jest czas zmarnowanej szansy,
długi jak życie. Dryf znosi nas poza ekran.
Wężej i ciaśniej, aż wciska nas w wir
sumujący wszystkie operacje. Stąd już niedaleko do gwiazd,
tych żebraczych, trzymających nas w szachu
od chwili urodzenia. Lecimy w dół skali, którą mierzyliśmy
stopień prawdziwości nas samych. Po szybie
spływają łzy, a niezakotwiczony statek wpatruje się jednym okiem
w nadchodzącą burzę. Edytor podkreśla błędy w tych obrazach:
żadnej zatoki, bo ta jest mirażem; żadnych łez, bo mamy suche oczy;
żadnej serenady na najwyższym piętrze, skąd dochodzą tylko
głosy opuszczonych istot. Ostatni widok
pruje się na wietrze i raz jeszcze
przybywa lat. Zapłaczmy nad tym miejscem,
które mocno nas trzyma, wchodzi pod skórę
i wypiera duszę. Na wieży nikt nie woła.
Na dole skrzętnie pracują cienie.
Ktoś wypożycza sprzęt i schodzi, ale nie jest
prorokiem w ten czas sypania po oczach,
kiedy skały następują po sobie jak przęsła kolejnych stron –
jeszcze jedna, jeszcze jedna, aż w naszym świecie
robi się uskok i jest marna, dwuwymiarowa perspektywa.
Na nią być może zasłużyliśmy. Bo na pewno nie na świt
na podgórskiej łące, sunący powoli przez zaplecza myśli.
Coś mogło schodzić do lądowania, ale zostaliśmy tutaj
sami i rozproszeni. Czekajmy cierpliwie.Mgła
Bierze rozpęd i znika. Jakby jedna prosta,
tak oczywista, że jej nie widać. Ale utrudnia
dostęp. Wadzi nowo przybyłemu, który chciałby
rozeznać i opisać. Uzyskać jasny wgląd.
Ścieżki pragną biec w głąb, ale jednocześnie
schodzą się w pół drogi i nie sposób trafić.
Mapy pastwią się nad naszymi snami.
Ledwie się domyślamy końca, jakiejś ciemniejszej
smugi na pożegnanie dnia. Tymczasem
myśli za nas biała magma, połyskująca
jak niepamięć: misterny wzór na własne nieistnienie;
suma zbiegów i nagłych rozproszeń,
które wcale nie przynoszą widoczności.
Przechodzimy ślepo na drugą stronę.