- nowość
Inny plan na szczęście - ebook
Inny plan na szczęście - ebook
Po tragicznej śmierci rodziców Parys obejmuje tron. Zaskoczony przedwczesnym dziedzictwem i pogrążony w żałobie wyjeżdża na jedną z wysp swojego kraju. Zaniepokojeni urzędnicy chcą go sprowadzić z powrotem do pałacu. Proszą o pomoc jego dawną przyjaciółkę, Madelyn Jones. Parys nie wiedział, że jest ona matką jego dziecka. Świadomość, że jest nie tylko królem, ale i ojcem, skłania go, żeby wrócić, objąć władzę i zaopiekować się rodziną. Jest tylko jeden warunek – Madelyn musiałaby go poślubić, a ona nie wyobraża sobie życia w pałacu…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-577-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ze wszystkich powrotów do przeszłości ten był chyba najbardziej spektakularny.
Co więcej, dał Madelyn Jones sporo czasu, by zastanowić się nad konsekwencjami głupstw, jakie popełniła w ciągu całego ostatniego semestru studiów za granicą. Jakby przez ostatnie sześć lat nie robiła tego praktycznie bez przerwy.
Choć z biegiem lat myślała o tym jakby rzadziej. Tak właśnie działała rzeczywistość. Eliminowała bezsensowne rozważania, wszystkie „co by było, gdyby” i stres, jaki im towarzyszył. Zostawało samo życie. Tylko tyle i aż tyle.
Madelyn lubiła swoje obecne życie. Ciężko pracowała, by zapanował w nim ład. Teraz w zasadzie mogłaby się już niczym nie przejmować.
Zaśmiała się przy tej myśli, choć nie dlatego, że była zabawna. Madelyn siedziała na tylnej kanapie opancerzonego SUV–a wiozącego ją prawie na sam szczyt góry znajdującej się w najbardziej odosobnionym regionie wyspiarskiego królestwa Ilonii, które już w czasach antycznych zasłynęło wieloma wygranymi wojnami przeciwko Wizygotom. Zasnuty przeważnie chmurami, wilgotny archipelag leżał u wybrzeży Półwyspu Iberyjskiego, na północny wschód od Azorów.
Wyspiarskie królestwo mogłoby się kojarzyć z lazurowym, ciepłym morzem, piaszczystymi plażami, palmami, koktajlami z egzotycznych owoców, feerią kwiatów i łagodnymi zimami.
Madelyn nawet pod tym względem miała pecha. Stolica Ilonii ze starym portem, kolorowymi kamienicami, urokliwymi uliczkami i pałacem królewskim przycupniętym na najwyższym ze wzgórz, znajdowała się na innej wyspie. Tam wylądowali i choć nie były to Karaiby, uznała, że jest całkiem ładnie. Natomiast ta wyspa – dostępna tylko dla wyselekcjonowanych pasażerów promu lub transportem powietrznym pałacu – była uważana za prywatne schronienie monarchy. Górzysty teren prawie w całości był pokryty lasami, kraterami wulkanów i nieprawdopodobną wręcz ilością kwitnących na niebiesko hortensji.
Znajdowała się tutaj najwyższa góra w Ilonii, tak jej powiedziano. Z przesadną dumą, co zauważyła Madelyn pochodząca z zachodniej części Stanów i obeznana z krajobrazem wysokich gór. W praktyce oznaczało to, że było tu wysoko i zimno, choć temperatury i tak były nieco wyższe w porównaniu z rodzinną wioską Madelyn w pobliżu jeziora Tahoe, aktualnie zasypaną śniegiem, który utrzyma się tam pewnie do czerwca. W każdym razie panujący na zewnątrz przenikliwy chłód, gdy samochód – środkowy w konwoju – wspinał się krętą drogą na szczyt wzgórza, był czymś, czego się nie spodziewała.
Podobnie jak reszta zdarzeń.
– Otrzymała pani pozwolenie na wejście do pustelni, panno Jones – odezwała się siedząca obok niej starsza kobieta prawie nienagannym angielskim.
Madelyn wyrzuciła już z głowy wszelkie protesty albo raczej uznała, że będą one całkowicie daremne.
– Szczęściara ze mnie – mruknęła sarkastycznie, nadal nie mogąc wyjść ze zdumienia, że jej życie skręciło w tak nieoczekiwaną stronę.
Kobieta obok – nieco demonicznie wyglądająca Angelique Silvestri, u której nawet srebrne włosy zdawały się emanować złymi zamiarami – tylko się uśmiechnęła.
Taki sam uśmiech widniał na jej twarzy, gdy przedstawiła się, zapukawszy wcześniej do drzwi domu, który Madelyn dzieliła z ciotką Corrine. Ubrana na czarno świta stała nieco dalej z tyłu. Taki sam uśmiech pozostał na jej twarzy także później, podczas wszystkich zdarzeń, które doprowadziły do tego, że przemierzyły pół świata, by znaleźć się tutaj, w samochodzie zalewanym teraz strugami deszczu ze śniegiem.
– Wyraziła pani na to zgodę – przypomniała jej kobieta, jakby to miało Madelyn uspokoić.
– Nie tyle wyraziłam zgodę, co otrzymałam propozycję nie do odrzucenia – sprostowała Madelyn. Zbyt ciężko walczyła w ciągu ostatnich sześciu lat, by teraz przełknąć tak ewidentne kłamstwo. Po chwili jednak westchnęła, ponieważ nie była również tak naiwna jak kiedyś. Nie upierała się przy czymś, co mogło przynieść jej tylko szkody. Taka była rzeczywistość. Takie było życie. I zazwyczaj brała to za dobrą monetę. – Skoro już tu jestem, proszę mi powiedzieć, ilu śmiałków zginęło po ześlizgnięciu się z tej wąskiej ścieżyny prosto w przepaść?
Angelique Silvestri była ministrem w rządzie wyspiarskiego państwa. Madelyn nie wiedziała, jakim resortem dowodziła, ale też nieszczególnie ją to obchodziło.
– Bardzo niewielu zwykłych ludzi może znaleźć się na tej wyspie, panno Jones. Ci, którym zostało to dane, są w pełni świadomi przywileju. Szlak wbrew pozorom jest bezpieczny, proszę trzymać się blisko skały. Wszystko, co musi pani zrobić, to wejść na górę do pustelni. Mam nadzieję, że to nie przekracza to pani możliwości?
Madelyn nie skomentowała tej uwagi. Jednym z talentów Angelique Silvestri było opakowywanie złośliwych komentarzy w taki sposób, by nie można ich było ocenić jednoznacznie jako złośliwe. Może nawiązała do pracy Madelyn, która była „tylko” kelnerką w jednym z eleganckich ośrodków nad jeziorem Tahoe, a może chodziło o to, że Madelyn nigdy nie zwróciła się do dworu o pomoc?
Ugryzła się teraz w język, bo wiedziała, że komentując wypowiedź Angelique, nic nie zyska. Zgodziła się tu przylecieć, a skoro powiedziała A, powinna też powiedzieć B, nawet jeśli cała sytuacja wydawała się bardziej przerażająca, niż początkowo myślała.
Zmotywowana tą ostatnią myślą, pchnęła drzwi SUV–a, które niełatwo było otworzyć z powodu silnego wiatru, i wygramoliła się z samochodu prosto w śnieżną zawieję. Przez chwilę walczyła z kapturem, próbując utrzymać go na głowie. Nie żeby jakoś skutecznie chronił przed zimnem i lecącym w twarz deszczem ze śniegiem, ale zawsze lepsze to niż nic.
– Musisz się zadowolić tym, co masz – mruknęła do siebie.
Życie przeważnie miało dla niej smak cytryn, dlatego zawsze starała się z nich zrobić o wiele lepszą w smaku lemoniadę. Nie obejrzała się na stojący z tyłu samochód i Angelique, której twarz zniknęła za przyciemnionymi szybami. Zamiast tego ruszyła w górę wykutą w skale ścieżką, która w tych warunkach pogodowych wyglądała wyjątkowo nieprzyjaźnie. Ścieżka oddalała się od małego płaskiego fragmentu drogi, gdzie zaparkował konwój, otulając stromą skałę, następnie skręcała, pnąc się dookoła w górę. Coraz wyżej i wyżej.
Madelyn wiedziała, dokąd idzie. Podczas lotu przez Atlantyk przeglądała pilnie wszystkie zdjęcia pustelni, którą wybudowano wieki temu ku czci króla Ilonii. Sama pustelnia wykuta była w skale, imponując surową sylwetką i migając światłami, które włączano, gdy monarcha przebywał na wyspie.
Wielkie jak latarnia morska nad archipelagiem.
Albo ego mężczyzny, który czekał na Madelyn w środku.
Ale na rozmyślanie o nim przyjdzie jeszcze czas. Najpierw musiała przetrwać tę wędrówkę.
Wiatr wzmógł się, toteż stawiała kroki ostrożniej, przysuwając się jak najbliżej ściany. Miała świadomość, że z każdym krokiem znajduje się coraz bliżej i bliżej jednego z głównych powodów, dla których jej życie było tak ciężką walką.
Wolała nie myśleć o ostatnich kilku tygodniach studiów w Cambridge. To były słoneczne i upalne dni, które bardzo rzadko się tutaj zdarzały. Po nich nadchodziły długie wieczory i gorące noce, które na zawsze zmieniły życie Madelyn.
Gdy wracała pamięcią do tamtego okresu, wciąż słyszała jego śmiech, który wydawał się teraz tańczyć w podmuchach wiatru wokół niej. Niemal widziała radosne iskry w jego niezwykłych zielonych oczach, zbliżonych odcieniem do turkusowego morza. W jej wyobrażeniach morze takiego koloru otaczało wyspy, o których opowiadał.
Pamiętała też, jak to się wszystko skończyło. Jej lot powrotny do domu został odwołany w ostatniej chwili, przez co musiała spędzić w Anglii jeszcze jedną noc. Zamiast zostać w Londynie, złapała pociąg do Cambridge. Była tak podekscytowana tym, że zrobi mu niespodziankę. Tak pewna, że ucieszy się na jej widok, że nawet nie zadała sobie trudu, by się zastanowić. W tamtym czasie w ogóle nad niczym się nie zastanawiała.
To było naprawdę żałosne, stwierdziła w myślach, próbując bez większego powodzenia skoncentrować się na stawianiu stóp w taki sposób, by się nie poślizgnąć.
W domu trwała impreza. Nie zdziwiło jej to, ponieważ organizował je często. Przeciskała się raźno przez tłum gości, aż doszła do schodów prowadzących do sypialni. Tu zatrzymali ją strażnicy, których uważała za jego przyjaciół. Patrzyli na nią z politowaniem, zaś ona na nich z niedowierzaniem. Zawsze byli dla niej mili, a teraz…
Zrozumiała wtedy, że był tylko jeden powód, dla którego chronią dostępu do księcia. Do dziś nie mogła się pozbyć uczucia zażenowania, że tak długo zajęło jej dojście do tak prostego wniosku.
– Idiotka – mruknęła pod nosem, kierując się na coraz węższą ścieżkę. – Okazałaś się kompletną idiotką.
W końcu dała za wygraną, odwróciła się od pełnych litości spojrzeń przyjaciół księcia i ruszyła do wyjścia. Ale to nie poprawiło jej sytuacji, bo tam z kolei natknęła się na Annabel, jedną ze znajomych księcia, która zajmowała się głównie wydawaniem rodzinnej fortuny na imprezowanie. Kiedy później Madelyn analizowała całą tę sytuację, była pewna, że Annabel musiała ją widzieć wchodzącą do domu i pewnie miała sporo zabawy, obserwując jej starcie u stóp schodów i litościwe spojrzenia mężczyzn, którzy nie wpuścili jej na górę. Tak więc nawet jej współczucie było udawane. Podobnie jak sympatia, którą okazywała jej przez kilka ostatnich tygodni.
– Biedactwo – zaświergotała Annabel. – Wyglądasz na całkowicie załamaną. Ostrzegałam go, że nie powinien tak cię traktować, ale on ma to gdzieś. Nikt nigdy mu nie powiedział, że nie psuje się swoich zabawek.
Co śmieszniejsze, pomyślała teraz Madelyn, kiedy wróciła wtedy na Heathrow, by spędzić najgorszą noc w swoim życiu na podłodze w hali odlotów, wyobrażała sobie, że rozmowa z fałszywą do bólu Annabel była najgorszą rzeczą, jaka ją spotkała.
A to był dopiero początek…
Madelyn przyspieszyła kroku. Miała dość przenikliwego zimna i marznącego deszczu. Chciała jedynie zrobić to, na co się zgodziła, a potem zejść z tej przeklętej góry. Przeprosi wiedźmowatą Angelique, że nic nie wskórała, bo zapewne tak będzie, a potem wróci do swojego życia.
Madelyn, która na chwiejnych nogach wyszła z wypełnionego imprezowiczami domu księcia, była słaba. Głupiutka i naiwna, co zawsze w mniej lub bardziej zawoalowany sposób sugerowała Annabel. Fakt, że przyznała się do tego sama przed sobą, bolał. Był jak gorzka pigułka, a jej paskudny smak Madelyn czuła do dzisiaj.
Teraz była silniejsza, o wiele silniejsza. Nie miała zresztą innego wyboru. Straciła wszystko, co było wtedy dla niej ważne. Spłonęła doszczętnie, by odrodzić się jak feniks z popiołów. Dziś myślała o tamtym zdarzeniu jak o czymś, co ją uformowało, a nie zniszczyło.
Za ostatnim zakrętem zobaczyła wejście do budynku. Nareszcie! Pokonując ostatnie metry, przyjrzała się budowli zwanej pustelnią. Z bliska wydawała się jeszcze bardziej imponująca. Sam fakt, że wykuto ją w skale, był dowodem kunsztu budowniczych.
Budowla miała kilka pięter i bramę, która w dawnych czasach zapewne skutecznie chroniła ją przed sforsowaniem. Podeszła bliżej, poszukując wzrokiem czegoś w rodzaju kołatki albo sznura od dzwonu.
W głębi duszy miała nadzieję, że niczego podobnego nie znajdzie. Już układała w myślach wytłumaczenie, dlaczego jej misja się nie powiodła. No ale skoro nie udało jej się nawet pokonać bramy… to może po prostu odwiozą ją na lotnisko, a królestwo Ilonii rozwiąże swoje problemy bez jej udziału.
Niestety, gdy była już całkiem blisko, zauważyła mniejszą furtkę w bramie, już otwartą. Mrucząc pod nosem, przestąpiła próg. Rozejrzała się i zdziwiła, bo nadal była na zewnątrz, tyle że nad głową miała wystający fragment skały. Zdała sobie sprawę, że to, co wcześniej wzięła za ozdobne okno pomiędzy pierwszym i kolejnym piętrem, było balkonem. W pogodne dni można było stąd zobaczyć większość wysp Ilonii, o czym powiedział jej asystent Angelique Silvestri, gdy byli jeszcze na pokładzie samolotu. Wtedy nie zwróciła na to szczególnej uwagi, ale teraz, kiedy była na miejscu, prawie pożałowała, że dzień nie jest suchy i słoneczny. Widok musiał być spektakularny i na pewno wart wędrówki na szczyt.
Zapatrzona w niezwykłą architekturę, dostrzegła kątem oka ruch i odwróciła głowę w tamtą stronę. Oddech uwiązł jej w gardle.
Jego widok rozdarł jej serce. Aż się zdziwiła, że nie runęła na ziemię z wrażenia. Rozstanie z księciem było ciężkie, ale przecież je przeżyła. Zdecydowanie! Madelyn nabrała powietrza w płuca i pomyślała, że to tylko chwilowe wzruszenie, które minie. Nie było czym się przejmować.
Nie potrzebowała nic czuć. Spojrzała więc na niego krytycznie.
Stał na szczycie wykutych w skale stopni, ubrany cały na czarno, w butach nadających się raczej do wojska, spodniach bojówkach, jakby miał zaraz po ich spotkaniu ruszyć na podbój jakiejś fortecy w okolicy. Do tego przylegająca do ciała bluzka, która akcentowała każdy mięsień jego brzucha, torsu i ramion.
W czasach, gdy utrzymywali znajomość, był szczupły i wysoki, niemalże eteryczny, jak podkreślało wiele jego wielbicielek. Blond włosy, nieco dłuższe i falowane nadawały mu anielski wygląd. Dziś były krótko przycięte i ściemniały, połyskując niczym miedź. Ale to nie włosy najbardziej zafascynowały Madelyn. Nie uczucia, które kłębiły się w jej wnętrzu i do których istnienia nigdy by się nie przyznała. Ale to, że gospodarz tego miejsca się nie uśmiechał.
Miał zaciętą minę, co jednak wcale nie ujmowało mu zmysłowości, która była cechą, jaką większość ludzi od razu u niego zauważała. Swoją charyzmą mógłby rozświetlić całe miasta bez specjalnego wysiłku. Zawsze wyglądał na zaskoczonego wpływem, jaki wywierał na ludziach. Bawiła go paleta cech, którą dysponował, jakby osobiście przyłożył rękę do swojej urody i seksapilu. Te wysokie kości policzkowe, kształtne usta, symetria obiektywnie doskonałej twarzy. Był po prostu piękny, nie tylko przystojny.
Dziś jednak w jego wyglądzie nie było nic, co sugerowałoby dawną frywolność. Zmężniał, choć było to dość nieadekwatne określenie jego osoby. Madelyn zawsze wyobrażała go sobie w pozycji półleżącej na szezlongu czy sofie, pogrążonego w filozoficznych rozważaniach albo zasłuchanego w muzyce.
Emanował taką samą zmysłowością jak dawniej, ale doszedł do niej element zdecydowania i szorstkiej siły. Ciarki przebiegły jej po plecach i jak do tej pory było jej zimno, tak miała wrażenie, że jest jej za gorąco. Nie należała do osób, którym ktoś z wyższej klasy mógłby łatwo zawrócić w głowie. Ciężko pracowała, by dostać się na studia. Chciała, by rodzice byli z niej dumni. Chciała też osiągnąć coś w życiu, by udowodnić, że nauka się opłaciła. Jej rodzice, Angie i Timothy Jones, uważali, że nie warto zawracać sobie tym głowy.
Któregoś wieczora Madelyn pomyliła puby i znalazła się w miejscu wypełnionym elegancko ubranymi ludźmi. Jej lepiej poinformowani przyjaciele powiedzieli, że część z nich regularnie pojawia się na stronach „Tatlera”. Na ich życie składały się głównie imprezy w rezydencjach rozrzuconych po całym świecie i spędzanie lata na luksusowych jachtach pływających po Morzu Śródziemnym.
Madelyn patrzyła na rozbawione towarzystwo, jak na egzotyczne zwierzęta w zoo. Z całej tej grupy tylko on odwzajemnił jej spojrzenie.
A potem nic nie było już takie samo.
Znalazła swojego księcia w Anglii, tak jak przepowiedzieli jej przyjaciele, zanim jeszcze wyjechała ze Stanów.
Pod jego wpływem zmieniła zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni i ze skromnej, pracowitej dziewczyny stała się śmiałą i rozrywkową dziewczyną zapatrzoną w swojego księcia jak w obraz. Wielokrotnie zastanawiała się, jakim cudem tego dokonał.
Ale kiedy powolnym krokiem schodził po schodach, stwierdziła, że całkowicie rozumie tamtą wersję samej siebie.
Mimo że dziś się nie uśmiechał, mimo że wydawał się mniej uwodzicielski niż zawsze. Mimo że minęło sporo czasu, i tak sprawił, że Madelyn zapomniała o całym świecie, a zwłaszcza o tym, że utknęła tu z nim w cieniu nieprzyjaznej skały smaganej wiatrem i śniegiem, tysiące stóp nad poziomem morza. Zapomniała o wszystkim z wyjątkiem jego, jakby był jej przeznaczeniem.
Nawet w sposobie jego poruszania się było coś, co kazało myśleć, że cały świat został stworzony po to, by celebrować każdy jego krok. Skupione spojrzenie przewiercało ją na wylot. Tak samo, jak wiele lat temu ogarnęła ją panika, że zajrzy w każdą myśl, która była w jej głowie.
Nie miało znaczenia, że wydawał się inny, odmieniony i bardziej ponury.
To nadal był on. Parys Apollo, król Ilonii. Mężczyzna, który wywrócił życie Madelyn Jones do góry nogami.
Wyprostowała się i uniosła wyżej głowę, gdy przystanął naprzeciwko niej.
– Przyznam, że jestem zaintrygowany – powiedział głosem, który tak dobrze znała, ponieważ pamięć o nim była czysto fizyczna. Tembr jego głosu rozchodził się po jej ciele niczym wędrujący płomień. – Dlaczego po tylu emisariuszach, którzy nic nie wskórali, zdecydowali się przysłać ciebie – kobietę w tandetnych butach.
Madelyn nie uległa pokusie i nie powiedziała mu, że są to najdroższe buty, jakie kiedykolwiek kupiła. Musiał wiedzieć, jak lekceważący był jego komentarz.
– Nie masz nic do powiedzenia? – Jego głos był spokojny, ale o wiele bardziej władczy, niż zapamiętała. Ale też rzeczywistość była teraz inna. Parys Apollo nie był już księciem jak dwa lata temu, lecz królem. Został nim po śmierci obojga rodziców, co wyjaśniła jej Angelique. – Nie jesteś tu chyba po to, żebym się zabawił? Gdyby tak było, z pewnością nie wybraliby ciebie, tylko kobietę z krwi i kości. Rozumiesz, o czym mówię?
To było jeszcze bardziej zdumiewające. Co prawda nie obchodziło jej, jakich epitetów używał, mówiąc do niej, ale i tak było jej przykro tego słuchać.
– Przeleciałam pół świata, żeby się wspiąć na tę niegościnną górę i jeszcze spotkały mnie same obelgi. Masz szczęście, że nie jestem w nastroju do awantur.
– Ktoś tu się znowu pomylił w ocenie – rzucił, robiąc krok do przodu. Patrzył teraz na nią z góry, jakby szukał dowodu tej pomyłki wymalowanego na jej twarzy. – Nie chodzi o to, że jesteś brzydka. Połączenie niewinności i amerykańskiego akcentu może być nawet urocze. Powinni ci jednak powiedzieć, że preferuję zdecydowanie bardziej wyrafinowany typ urody.
Cofnął się i wykonał ręką gest, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że audiencja się skończyła.
Co on sobie myślał, że przysłano ją tutaj w roli ekskluzywnej prostytutki?
– Nie poznajesz mnie?
Zawahał się i przymrużył oczy.
– A powinienem?
Tysiąc odpowiedzi cisnęło się na usta Madelyn. Była wściekła i urażona. Nie było nawet sensu zaprzeczać.
W przeciwieństwie do niego, ona o nim nie zapomniała. Pamiętała każdy dzień, który razem spędzili, nawet te mniej udane. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że on nawet jej nie zapamięta. Miała ogromną ochotę przypomnieć, kim była dla niego, podać daty, a nawet pokazać jedyne zdjęcie, na którym byli obydwoje, ale tego nie zrobiła.
Bo jeśli on jej nie pamiętał, to i tak by go nie przekonała, a to był jedyny powód, dla którego się tu znalazła. A jeśli nie mogła na niego wpłynąć, jeśli nie wykorzysta przewagi, jaką przypisywała jej Angelique Silvestri, to równie dobrze mogła wrócić na dół.
Dziwne tętnienie wypełniło jej wnętrze i próbowała sobie wytłumaczyć, że to uczucie ulgi. Nie pozostawało nic innego, jak dochować należytej staranności.
– Cierpisz na amnezję?
Bladozielone oczy patrzyły na nią z jeszcze większym zdziwieniem, kontrastując z ciemnymi blond, krótko ostrzyżonymi włosami. Zauważała teraz rzeczy, które przedtem jakoś jej umknęły, na przykład to, jak ciemne miał rzęsy. Nadal był przystojny, ale wszystko poza tym się zmieniło. Jakby od ich ostatniego spotkania pozbywał się stopniowo wszystkiego, co było w nim łagodne, otwarte, zmysłowe i wreszcie nie zostało nic poza hartowaną stalą.
Jakby był bronią albo może pociskiem, a nie człowiekiem.
– Czy to oficjalna narracja? – spytał miękko. – Plotkują w pałacu o mojej chorobie? Przysłali cię, żebyś to potwierdziła? Już widzę, jak udzielasz wywiadów, z pewną niechęcią, ale jednak. „Biedny Parys Apollo… Nie dorósł do swojej roli, co było do przewidzenia. Już za młodu roztrwonił swoje talenty”. Jeśli tak, masz moje błogosławieństwo i możesz mówić, co ci się żywnie podoba.
Madelyn zignorowała tę wypowiedź.
– Więc to nie uraz głowy? Nie cierpisz na zanik pamięci, tylko zwyczajnie nie masz pojęcia, kim jestem?
Nawet ją to ucieszyło, ale starała się nie okazać radości.
– Nigdy nie lubiłem testów – odparł z charakterystyczną dla siebie niegdyś nonszalancją. – Myślisz, że powinienem cię pamiętać?
Madelyn poczuła tąpnięcie w okolicy serca.
– Nie. Na pewno nie – stwierdziła.
Nie zamierzała przeklinać jego imienia. Nie pozwoliła też dojść do głosu tamtej naiwnej dziewczynie stojącej za drzwiami jego sypialni i niezdolnej pojąć, że pocieszył się inną, zanim jeszcze zdążyła wsiąść w samolot. Może nawet nie uważał, że byli parą? Nie miała ochoty udowadniać mu, że go zna. Poczuła tylko, że tak naprawdę nigdy go nie znała. Gdyby tak było, jej życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.
Ale przecież nie skarżyła się. Lubiła swoje życie takim, jakie było. Uważała je za największe osiągnięcie.
To nie jej wina, że jego życie nie układało się idealnie, a rząd grał z nim w dziwne gry. Najwyraźniej nie miał ochoty nic z tym zrobić.
– Nie – powtórzyła bardziej zdecydowanym głosem. – Jeśli mnie nie znasz, to tak po prostu jest. Miłego pobytu w tej… pustelni.
Potem odwróciła się i ruszyła w stronę furtki w bramie, by zejść tą samą ścieżką, którą tu przyszła. Musiała wydostać się z tych odmętów przeszłości, zanim całkowicie ją pochłoną.
BESTSELLERY
- EBOOK
20,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
20,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK37,90 zł
- Wydawnictwo: Prószyński MediaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansNajnowsza powieść Stephena Kinga Dallas '63, która trafi do polskich czytelników w dniu światowej premiery 8 listopada 2011, odwołuje się do klasycznego motywu literatury fantastycznej, czyli podróży w czasie. Korzystając z ...EBOOK
29,90 zł 39,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Sonia DragaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansIch gorący i zmysłowy romans zakończył się złamanym sercem i wzajemnymi pretensjami, ale Christian Gray nie może uwolnić się od Anastazji Steele, która uparcie tkwi w jego umyśle, krwi. Zdeterminowany by ją odzyskać, próbuje ...33,50 złEBOOK33,50 zł