- W empik go
Inny początek. Adopcja - piękno powtórnych narodzin - ebook
Inny początek. Adopcja - piękno powtórnych narodzin - ebook
Mówi się, że nie ma miłości silniejszej i piękniejszej niż macierzyńska. Że tylko ona może nadać prawdziwy sens życiu. Ale co zrobić, gdy upragniony moment, w którym dwoje kochających się ludzi zostaje rodzicami, nie nadchodzi, a każdy kolejny dzień jest pełen ogromnej tęsknoty i przypomina o tym, że wkrótce może być za późno?
Bohaterka „Innego początku” próbuje oswoić się z bolesną myślą, że nigdy nie będzie jej dane urodzić dziecka. I wtedy pojawia się słowo „adopcja”, a wraz z nim cała masa pytań. Czy to naprawdę jedyne rozwiązanie? Czy się uda? A co, jeśli nie?... To jedno słowo staje się początkiem długiej, niezwykle trudnej drogi. Drogi, podczas której co chwilę pojawiać się będą strach, niemoc i niepewność. A jednak na jej końcu czeka coś, o co warto zawalczyć... Nieopisana radość i spełnienie, jakie daje pojawienie się w życiu tego upragnionego Małego Człowieka, który jest dopełnieniem wszystkiego i swojego rodzaju ratunkiem. Poczucie, że daje się szczęście dziecku, które w swojej biologicznej rodzinie tego szczęścia zaznać nie mogło. I pewność, że to była ta właściwa droga.
Każda Rodzina ma swój standardowy początek: dwoje ludzi, ciąża, narodziny… Ty Synku urodziłeś się 30 sierpnia 2007 roku, a my niecały rok później, nie wiedząc o Tobie i o Twoim istnieniu, wiedzieliśmy w jakiś niewytłumaczalny sposób, że „Nasz początek” będzie trochę „inny” i że kiedyś będzie nam dane zostać Rodzicami. Twoimi Rodzicami.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-316-3 |
Rozmiar pliku: | 950 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Te lata to pasmo ogromu szczęścia, miłości i radości, ale też wielu wyrzeczeń, łez, zwątpienia, pracy… Jednak od tamtego momentu moje życie naprawdę nabrało sensu. Nadal mięknę na dźwięk słowa „mama”. A kiedy mój Dziewięciolatek wtula się we mnie i mówi: Mama, ja tęskniłem za tobą, kiedy cię nie było, kiedy byłem dzidziusiem, to łzy same ciekną mi po policzkach, bo ja też tęskniłam. I wytęskniłam go…
Każda Rodzina ma swój standardowy początek: dwoje ludzi, ciąża, narodziny… Ty, Synku, urodziłeś się 30 sierpnia 2007 roku, a my niecały rok później, nie wiedząc o Tobie i o Twoim istnieniu, wiedzieliśmy w jakiś niewytłumaczalny sposób, że „nasz początek” będzie trochę „inny” i że kiedyś będzie nam dane zostać Rodzicami. Twoimi Rodzicami.Czerwiec 2008
Uczęszczamy z Mężem na szkolenia dla rodziców adopcyjnych. Jest sympatycznie, wesoło, ciepła atmosfera działa na wszystkich uspokajająco. Jednak nie mogę przestać myśleć o tym, czy inni czują to co ja, to co my. Wewnętrzny niepokój i kołatające się po głowie pytanie: czy to nasza droga?Panie z ośrodka powiedziały, że najlepiej jest dziecku przekazać fakt, że jest adoptowane, w formie bajki. Mamy już nawet z Mężem swoją bajkę, na razie tylko początek, czyli to, co dzieje się tu i teraz, dalej to, co sobie wyobrażamy i o czym marzymy. Końca nie ma, ale czy taka bajka ma koniec, a jeśli ma, to przecież nie inny jak tylko: …i żyli długo, i szczęśliwie?
Bajka dla naszego dziecka została napisana w ciągu dziesięciu minut, na kolanie, na gorąco. Kobieta prowadząca spotkanie się wzruszyła. Nie wiedziałam, że tak dobrze nam to wyjdzie. Głos mi się łamał, kiedy ją czytałam. Może właśnie te nasze emocje to dobry znak? Strach, czy będziemy dobrymi rodzicami adopcyjnymi, jest w nas od samego początku. Czy będziemy umieli pokochać bezwarunkowo, tak jak kocha się swoje biologiczne dziecko? Mimo cudownej lektury „Wieży z klocków” i przekazu, że ta miłość w nas po prostu jest, nie mam pewności… Nie mam pewności, czy będę mądrą i cierpliwą matką dla „takiego” dziecka. Nie mam pewności, czy dam „mojemu” dziecku siłę do życia i odwagę bycia sobą. Czy nie załamię się, kiedy nadejdą trudności. I boję się środowiska, ludzi, choć wierzę w ich mądrość i w to, że będziemy spotykali na swojej drodze tylko tych życzliwych.
Codziennie o tym myślę. Ileż wątpliwości i strachu we mnie. Jestem pewna tylko jednego: mam w sobie ogrom miłości macierzyńskiej.Lipiec 2008
Czy to źle, że cały czas myślimy o tym, żeby jeszcze spróbować zapłodnienia in vitro? Żeby mieć pewność, że spróbowaliśmy wszystkiego, aby mieć swoje własne, biologiczne dziecko?O adopcji rozmawialiśmy długo przed zapisaniem się na zabieg.
W grudniu 2007 roku wykonałam pierwszy telefon do ośrodka adopcyjnego. Wolne terminy były we wrześniu 2008 roku. Zapisałam nas. Byliśmy na spotkaniu, aby dowiedzieć się czegoś więcej. I nasze szkolenie tak naprawdę miało się zacząć dopiero we wrześniu, wcześniej mieliśmy spróbować zapłodnienia pozaustrojowego. Jeden telefon z ośrodka, jakaś para zrezygnowała i jest dla nas miejsce, pytanie, czy chcemy zacząć wcześniej. Nasza odpowiedź mogła być tylko jedna. Mieliśmy zacząć na początku czerwca. To znak, że adopcja to słuszny wybór? Jedyny wybór? My to chyba po prostu czuliśmy, wiedzieliśmy gdzieś tam w środku, że tak.
Jednak pojechaliśmy do stolicy, do kliniki wykonującej zabiegi zapłodnienia pozaustrojowego. Personel miły, uśmiechnięty. Pary z takimi samymi problemami jak nasze, zerkamy na siebie.
– Jaka jest ich historia – myślimy.
– Jaka jest ich historia – myślą oni.
Spoglądam na jakąś młodą kobietę i zastanawiam się, co czuje i na ile jej desperacja jest bliska mojej. Ile czasu przepłakała, rozpaczając jak ja, gdy kolejny raz dostała miesiączkę i już wiedziała, że nie usłyszy od lekarza: gratuluję, jest pani w ciąży.
Nigdy tego nie usłyszałam, ale raz moja nadzieja była większa niż kiedykolwiek wcześniej. Była prawie pewność. Nie dostałam okresu o czasie. Czekałam, bo znam swój organizm i wiem, że lubi mi płatać takie figle. W końcu zadzwoniłam do lekarza, kazał zrobić badanie beta hCG. Pojechaliśmy rano przed pracą. Wynik będzie po południu. Przed końcem pracy (oczywiście nie byłam w stanie się na niczym skupić) przyjechał mój Mąż i już widziałam w jego oczach, jakie wieści ma dla mnie. Była ciąża. Był nasz cud, ale to były tylko cyfry. Lekarz nic nie widział na USG. Kazał uzbroić się w cierpliwość i nie pozwolił się cieszyć.
Tylko że my nie mogliśmy się nie cieszyć. Tyle czasu na to czekaliśmy. Powiedzieliśmy tylko Rodzicom i dwóm znajomym parom. Przy sobotnim śniadaniu myśleliśmy o imieniu, gdzie stanie łóżeczko, jak pomalujemy pokój. Świetnie się składało, bo byliśmy w trakcie remontu.
Dostałam leki, bo lekko plamiłam. Po weekendzie miałam ostre bóle, znowu lekarz, zwiększona dawka leku, zwolnienie. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Te same badania, magiczne cyferki lecą w dół, ciąża biochemiczna… Moja rozpacz, łzy. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Jeszcze kilka dni zwolnienia. Pojechaliśmy nad morze. Trochę odpoczęliśmy. Bunt, złość, rozpacz cały czas mi towarzyszyły. Moja dobra znajoma była w ciąży i u niej wszystko było w porządku. Jej dziecko się w niej rozwijało. Ja dostałam tylko namiastkę tego, co ona miała tak po prostu, od razu, bez wysiłku. Ja nie zobaczyłam tego magicznego punktu na USG. Moje dziecko noszę cały czas tylko w swojej wyobraźni, nie pod sercem, choć wtedy – dokładnie rok temu – prawie je tam poczułam. Nie! Ja je poczułam, ale to był tylko sen, z którego brutalnie zostałam wyrwana. Patrząc w klinice na inne pary, wiem, że są smutniejsze i tragiczniejsze historie niż nasza. Nie lubię do niej wracać, bo boli tak samo, bo myślę, ile lat dziś miałoby to dziecko, które dało mi o sobie znać, że jest, że próbuje znaleźć we mnie bezpieczne miejsce. Tak chciałam mu pomóc, rozmawiając z nim i prosząc je, aby było silne, by mnie nie zostawiało. Nie jestem w stanie pojąć rozpaczy kobiet, które ronią ciąże dużo bardziej zaawansowane. Nasza była tylko czterotygodniowa, a ja już zdążyłam to dziecko pokochać. Już nie mam w sobie tego buntu i pretensji do świata. Wiem, że TO się kiedyś stanie. Będę mamą.
Jednak nie pomoże nam w tym medycyna, to nie dla nas. Trzymając w rękach z jednej strony procedurę zapłodnienia in vitro i procedurę adopcyjną, nie mieliśmy wątpliwości. To pierwsze było dla nas zbyt skomplikowane, przeraziła nas liczba badań, jakie musi przejść kobieta, i liczba leków, które musi przyjąć. Do tego ogromne jak dla nas koszty, mały procent szans na powodzenie. Następnej wizyty w klinice nie było.
***
Kolejne pytanie, które sobie zadaję, dotyczy tego, czy jestem próżna, bo chciałabym, aby moje dziecko było ładne. Rodzice biologiczni myślą dokładnie tak samo – usłyszałam od naszej psycholog.
Tyle razy mówiono nam, że „zrobimy” ładne dzieci. Jak każda matka będę pewnie i tak myślała, że moje dziecko jest najpiękniejsze, najmądrzejsze, najlepsze. Często marzę sobie, że mamy dwójkę swoich biologicznych dzieci. Chłopiec jest starszy, podobny do Męża, ma jego niebieskie oczy z takim samym błyskiem i takimi samymi chochlikami, proste, rozjaśnione letnim słońcem włosy. Zapuszczałabym mu je, wyglądałby jak jego tata, kiedy sam był dzieckiem. Ma na imię Marcel, Kacper, Szymon… Mała jest podobna do mnie, ma moje kręcone, ciemnobrązowe włosy, ciemne oczy. To nasza Amelia, Lena, Sonia… Ma charakterek, po mamusi.
Przyziemne mam te marzenia. Mimo ich zwykłości nie chcą się spełnić. A może gdzieś tam czekają już na nas taki Marcel, taka Amelia. Tylko że my jeszcze o tym nie wiemy. Oni też jeszcze nie…Sierpień 2008
Wczoraj miałam ciężki dzień. Było mi cholernie smutno: czemu nic nie może być prostsze??? Przeszło pięć lat starań o dziecko, seks na zawołanie, kiedy tylko jajeczko rozpoczyna swoją wędrówkę. Wiele badań. Nawet nie liczę, ile razy rozkładałam nogi przed kolejnymi lekarzami – trochę bólu, ciąża biochemiczna, dziesiątki inseminacji, dwie laparoskopie i mnóstwo naszych nerwów.
Kończymy ten rozdział, koniec bez „happy endu”. Wiem, że długo jeszcze nie zaznamy spokoju, bo dwa tygodnie urlopu to za mało, żeby wyciszyć wszystko, co przez ten czas się w nas nagromadziło. Zastanawiam się, czy w końcu w naszym związku zapanuje ten spokój, którego tak oboje pragniemy. Wiem, że musimy jeszcze poczekać. Choć brakuje nam już czasami cierpliwości, to mamy w sobie jeszcze nadzieję, która podobno nigdy nie umiera, wolę walki i miłość, która uskrzydla. Tylko trochę mamy obciążone te nasze skrzydła.
Coś się ze mną stało, ale coś dobrego. Naprawdę teraz wierzę, że będzie nas troje już niedługo, będziemy mieli tylko trochę inny początek. Boże, jeśli tam jesteś, jeśli mnie słyszysz… WIERZĘ.
Co, mój maluszku, ze mną zrobiłeś? Co takiego magicznego, że tak spokojnie czekam na Ciebie…?Wrzesień 2008
Często myślę o dzieciach niechcianych, niekochanych. Nie mają do dyspozycji matczynych ramion, aby mogły się w nich skryć, gdy cokolwiek złego wydarzy się w ich życiu. Kto im tłumaczy świat na lepsze i daje wiarę w siebie? Kto kocha je tak, jak tylko matka kochać potrafi swoje dziecko? Ich matki rodzą je, porzucają, nie wiedząc o tym, jaki cud właśnie zdarzył się w ich życiu. Żal mi tych kobiet, że tego nie czują, nie chcą. Może właśnie dzięki takiej kobiecie, takiej niegotowej, egoistycznej, może zagubionej, ja będę mogła doświadczyć tego, co jest moim największym pragnieniem i jej niechciany cud stanie się moim własnym, wyczekanym…
***
W środę mieliśmy już ostatnie spotkanie. Każde z nas indywidualnie rozmawiało z psychologiem. I znowu się poryczałam, bo mówienie o dziecku, o potrzebie bycia matką, to dla mnie zawsze wielkie emocje. Usłyszeliśmy wiele dobrych rzeczy o nas, już się nie obawiam o kwalifikację. Komisja zbierze się w październiku. Czyli już niedługo.
***
Czas szybko leci, a Ty gdzieś tam sobie rośniesz, może w łonie matki, może już poza nim. Mam nadzieję, że nie jest Ci bardzo źle, że Twój Anioł czuwa nad Tobą… Ja myślę o tym każdego dnia. Biorę na ręce inne dzieci, wdycham ich cudowny zapach, całuję miękką skórę, tulę, czując to niesamowite ciepło dziecka. Chciałabym już móc Ciebie tak brać w ramiona, tak czuć i tak kochać. Jak Tobie jest? Czy tęsknisz za mną, za nami tak jak my za Tobą? Chciałabym znać odpowiedź chociaż na jedno pytanie, ale wiem, że muszę uzbroić się w cierpliwość. Jeszcze trochę, jeszcze muszę być dzielna. Dajesz mi tę niesamowitą siłę, tylko smutno mi, że nie wiem, kiedy się spotkamy. Strasznie mi Ciebie brakuje, moje Dziecko. Mój Synku, moja Córeczko…Październik 2008
Często słyszałam od kobiet w ciąży coś na zasadzie: a wiesz, w międzyczasie urodziłam dziecko, no drugie i mam spokój. To wszystko tak brzmi, jakby mówiły: byłam przeziębiona. Czemu to, co dla innych kobiet jest czymś najnormalniejszym w świecie, dla mnie stało się nieosiągalne? Czy ma jakiś głębszy sens ten „boski plan”? Chcę wierzyć, że ma i na końcu tego wszystkiego poznam odpowiedzi na te pytania, i tak jak inne kobiety będę mogła mówić głośno to, co na razie wypowiadam po cichu, szeptem…
***
Uświadomiłam sobie ostatnio – codziennie w sumie to do mnie dociera – jakim wsparciem jest dla mnie Mąż. Wakacyjna miłość przerodziła się w coś wielkiego, poważnego. Chociaż różnie u nas bywało, to zawsze czuliśmy, że po prostu jesteśmy sobie przeznaczeni. Czasami zastanawiam się, jak by to było, gdyby kilka lat temu nasze drogi się rozeszły. Czy każde z nas miałoby już swoją rodzinę, dziecko? Czy bylibyśmy szczęśliwi bez siebie? Podjęliśmy inne decyzje, jesteśmy razem, inaczej być nie mogło. Czy inny mężczyzna dałby mi tę siłę? Nie potrafiłabym walczyć z kimś, kto nie chciałby adopcji, przekonywać go do tego. Może kiedyś dojrzałby do tego, ale mnie była potrzebna taka postawa, jaką przyjął mój mężczyzna. Dało mi to pewność, że możemy to zrobić, że razem damy radę. Najważniejsze jest dziecko, a drogi, aby zostać rodzicami, są różne. Nasza droga to adopcja. On wiedział chyba o tym już od dawna, ja dzięki niemu zrozumiałam to szybciej, niż się spodziewałam.
Wiem, że on, tak samo jak ja, codziennie o Tobie myśli. To wszystko, co do Ciebie tu kieruję, jest również tym, co chciałby Ci powiedzieć Twój Tata. On tak samo czeka na Ciebie, tęskni za Tobą…
***
Piętnasty października – to dziś zbiera się komisja kwalifikacyjna. Jestem raczej spokojna, chciałabym tylko zacząć działać. Myślimy jeszcze cały czas o zawyżeniu wieku. Sama nie wiem. Zobaczymy po kwalifikacji. Dotykałam dużego brzucha ciężarnej koleżanki i już nie zazdrościłam jej tak bardzo… nie bolało…
***
Koniec października i… MAMY KWALIFIKACJĘ. To nie fakt, że ją dostaliśmy, wywołuje we mnie takie emocje, bo pani z ośrodka wcześniej uspokoiła nas, że z tym raczej nie będzie problemów (chociaż i tak się denerwowałam), tylko fakt, że to się stało i teraz jesteśmy tak blisko jak nigdy dotąd i że ja już nie tylko wierzę, ale i wiem, że będziemy wkrótce mamą i tatą. Tak jakbym usłyszała to wyczekane: gratulacje, jest pani w ciąży!
Jestem taka szczęśliwa. Już się niczego nie boję. To wszystko dzięki Tobie… Już niedługo się zobaczymy…