- promocja
- W empik go
Inspektor i złodziejka. Carski agent. Tom 1. Część 2 - ebook
Inspektor i złodziejka. Carski agent. Tom 1. Część 2 - ebook
Londyn, 1902 rok. Radykalne, wielonarodowe Clerkenwell i rozrywkowe Soho. Na drodze do wspólnego szczęścia inspektora Scotland Yardu Valentine’a Cosgrove’a i złodziejki Caitlin Brogan stają duchy przeszłości. Gdy na trop Caitlin wpada agent carskiej tajnej policji Ochrany, Irlandka postanawia podjąć ryzykowną grę i pokonać szpiega jego własną bronią. Niebezpieczna prowokacja może kosztować ją życie…
Czy Caitlin jest gotowa poświęcić miłość, aby zdemaskować carskiego agenta i uratować dwójkę porwanych przyjaciół? Czy Valentine wybierze bezpieczeństwo Zjednoczonego Królestwa czy zakazane uczucie do irlandzkiej złodziejki?
Kłamstwa i namiętności przeplatają się z klimatem pełnego kontrastów edwardiańskiego Londynu - od marmurowych posadzek i sal balowych w zachodniej dzielnicy Westminster po pełne nędzy uliczki we wschodnim East Endzie.
Kochasz romanse historyczne pełne tajemnic i intryg jak „Poldark” czy „Outlander”? A może preferujesz zagadki kryminalne rodem z seriali „Ripper Street” lub „Alienista”? Jeśli pragniesz poznać mroczną stronę epoki, seria „Londyn – Dublin – Petersburg” będzie dla ciebie wymarzoną lekturą.
Londyn – Dublin – Petersburg. Trzy miasta. Dwoje bohaterów. Jedna historia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8391-546-3 |
Rozmiar pliku: | 684 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Valentine Cosgrove – inspektor Scotland Yardu z dywizji H (Whitechapel)
Caitlin Brogan – Irlandka, aktorka, uciekinierka przed tajną rosyjską policją – Ochraną
Hope Cogrove – młodsza siostra Valentine’a
Ivy Cosgrove – starsza siostra Valentine’a, znana pod pseudonimem jako rajfurka Madame Reverie
Edmund Villers – przyjaciel Valentine’a, lekarz i pasjonat psychoanalizy
Pani Wallis – starsza gospodyni w mieszkaniu Valentine’a
Henry Williams – dawny przełożony Valentine’a, nadinspektor z dywizji C (Soho)
Dean O’Callaghan – przyjaciel z dzieciństwa Caitlin, członek Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego
Liam O’Callaghan – starszy brat Deana, członek Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego
Harold Stilley – sierżant z dywizji Tamizy, odpowiedzialny za śmierć rodziców Caitlin
Borys Morozow – agent rosyjskiej Ochrany, znany pod pseudonimem „Napoleon”
Daniel Whitman – arystokrata, z zamiłowania dziennikarz gazety „The Morning Post”
Aleksander „Sasza” Siergiejowicz Andriejew – przyjaciel Caitlin z czasów Petersburga, członek londyńskiej komórki komunistycznej, z unikalnym talentem udawania wielu akcentów
Fiodor Nikołajewicz Siergiejew – właściciel teatru Skazka w Petersburgu, członek komunistycznej komórki, kochanek Caitlin, zmarł 17 stycznia 1900 roku
Nadia Nikołajewna Siergiejew – siostra Fiodora, członkini komunistycznej komórki w Londynie
Wasilij Kiriłow Sorokin – zmarły przyjaciel Valentine’a, uciekinier z Cesarstwa Rosyjskiego
Zoja Kiriłowna Sorokin – młodsza siostra Wasilija
Doktor Kildare – lekarz, Irlandczyk, znajomy Valentine’a z przeszłości
Aine – pierwsza miłość Valentine’aValentine
Londyn, 31 grudnia 1901 roku
Każdy, kto przekraczał próg hotelu Savoy usytuowanego przy ulicy Strand i dumnie odbijającego się w wodach Tamizy, mógł poczuć się jak na królewskich salonach. Wypolerowana na błysk podłoga foyer przypominała ogromną czarno-białą planszę do gry w warcaby, po której sunęły damy wystrojone w jedwabne suknie wieczorowe i pastelowe tiule. Obcasy aksamitnych pantofelków stukały o marmurowe posadzki, tafty szeleściły przy najdrobniejszym geście, kolczyki z kamieni szlachetnych zaś kołysały się niczym kryształowe sople, zdobiące majestatyczne żyrandole nad głowami gości.
Valentine ścisnął dłoń Caitlin, wyczuwając pod palcami śliski materiał rękawiczki i drobne guziczki na nadgarstkach, po czym, jak wielu przed nim, zawiesił wzrok na kolumnach z pozłacanymi głowicami w stylu korynckim. Wrażenie przebywania w starożytnej Grecji potęgował śnieżnobiały posąg trzech trzymających się za ręce kapłanek, odwróconych do siebie plecami. Na ich głowach spoczywał dziewięcioramienny kandelabr, jednak próżno było szukać na nim prawdziwych świec oraz ich smukłych płomieni.
Od otwarcia hotelu w osiemdziesiątym dziewiątym roku właściciele jako pierwsi na świecie szczycili się w pełni elektrycznym oświetleniem oraz windami. Większość pokojów wyposażono również w prywatne łazienki z bieżącą wodą oraz tuby, przez które wzywano obsługę hotelową – nic dziwnego zatem, że niewielu śmiertelników mogło sobie pozwolić na nocleg w takich luksusach. Noworoczny Bal Londyńskiej Policji jedynie wzmacniał niebywały splendor hotelu, ponieważ stanowił wyśmienitą okazję do spotkania wybitnych osobistości Londynu, w tym burmistrza oraz komisarza policji. Pod pretekstem tańca i darmowego jedzenia omawiano w kuluarach bieżące sprawy i polityczne strategie oraz nawiązywano cenne znajomości. Każdy, kto chciał się liczyć w życiu publicznym miasta, musiał znaleźć się tego wieczoru w hotelu Savoy.
Restaurację przystosowano na potrzeby przyjęcia, dzieląc ją na dwa sektory: w jednym ustawiono stoły, a kelnerzy na bieżąco odbierali zamówienia i częstowali szampanem; w drugiej części sali kilkunastoosobowa orkiestra złożona z najlepszych muzyków Zjednoczonego Królestwa dbała o to, by przez całą noc płynęły dźwięki walca, mazura czy kadryla. W zakamarkach i kątach sali rozstawiono również fotele i kanapy, aby zmęczeni tańcem goście mogli oddać się konwersacji, skryci za egzotycznymi palmami, bananowcami i monsterami o rozłożystych, zielonych liściach.
Jeśli Val pragnął wtopić się w tłum, to wybrał nieodpowiednią partnerkę. Caitlin wyglądała olśniewająco i przyciągała wzrok zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Dzięki odstawieniu używek, jej skóra nabrała zdrowszego koloru, sińce pod oczami zbladły, a ciało odzyskało kobiece kształty. Suknia dodatkowo podkreślała jej zgrabną figurę. Szeroki dekolt karo idealnie współgrał z tiulowymi rękawkami zdobiącymi ramiona oraz dopasowanym stanikiem w subtelny, kwiatowy wzór. Talia osy, którą osiągnęła dzięki ciasno zasznurowanemu gorsetowi, znaczyła granicę pomiędzy przylegającą górną częścią stroju a swobodnie spływającymi błękitnymi jedwabiami, tworzącymi tren sukni. Aparycję wieńczyły loki ułożone w finezyjny kok tuż nad szyją, a inspektor ledwo się powstrzymał, żeby samodzielnie nie odgarnąć swobodnych kosmyków, które okalały jej twarz. Zamiast tego musiał co chwilę ściskać dłonie ludzi, których spotykał sporadycznie i kłaniać się szefom, którzy zmieniali się na stanowiskach co kilka lat.
On też od kilku tygodni znacznie zmniejszył zażywane dawki opioidów. Teraz Caitlin była jego morfiną i wymazywała wszystkie ponure myśli, wprowadzając go w stan euforii i błogości. I tylko czasem, kiedy zapomniał wziąć codziennej porcji narkotyku, odzywał się tłumiony strach, żołądek zwijał się w supeł, a serce kołatało w piersi jak po intensywnym biegu. Val sięgał wtedy po laudanum, żeby zapanować nad coraz bardziej drżącymi dłońmi, ale sama świadomość, że związał się z kobietą, która kochała go w ten sam szaleńczy sposób, wystarczała, aby zapomnieć o dręczących go wątpliwościach i demonach przeszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość, a jego przyszłością była Caitlin.
– Mam nadzieję, że między policjantami prowadzone są ciekawe rozmowy – szepnęła bez przekonania ukochana, powstrzymując grymas rozbawienia, gdy ruszyli w głąb zapełnionej sali, zręcznie omijając grupy dam i dżentelmenów wymieniających się uprzejmościami. – Bo inaczej umrzemy z nudów, zanim dojdzie do morderstwa.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo przydatne są pogawędki z kolegami po fachu – mruknął cicho, dotykając jej dłoni. Tradycyjnie włożył rękawiczki, tym razem jednak cieńsze i białe, a pod pachą ściskał swój świeży nabytek, szapoklak, który kupił specjalnie na bal. Całe szczęście, że w pomieszczeniu nie musiał wkładać go na głowę. – Niestety, nie na takich spędach, lecz przy kuflu piwa lub na nocnej służbie.
– Cosgrove! Co za niespodzianka.
– Zaczyna się – skomentował Val pod nosem i uśmiechnął się szeroko. – Nadinspektorze Williams, miło pana widzieć.
– No, no, chyba nie tak miło, sądząc po twojej minie. – Wąsaty nadinspektor uścisnął mu dłoń. Nosił białą jedwabną kamizelkę zapiętą na perłowe guziki i frak, a resztki swoich włosów zaczesał starannie na bok. – Zapewne wciąż masz do mnie żal, że wplątałem cię w te nieszczęsne irlandzkie morderstwa. Pismaki nie pozostawiły na nas suchej nitki po procesie O’Callaghana, ale nie martw się, ja nadal trzymam twoją stronę – dodał i poklepał go po ramieniu, po czym przeniósł wzrok na Caitlin. – Cóż to za piękność u twojego boku? Żenisz się? Moja małżonka, jak widzisz, plotkuje z panią Swanson.
– Jeszcze nie, ale kto wie.
Kąciki ust inspektora drgnęły, jednak zamiast w stronę ukochanej, spojrzał w kierunku małżonki swojego rozmówcy, podobnie jak on, kobiety dojrzałej i wciąż całkiem przystojnej.
– Nadinspektor Donald Swanson nadzorował śledztwo w sprawie seryjnego mordercy z Whitechapel – wyjaśnił Caitlin. – Było niezwykle trudne i jak wiesz, dotąd go nie rozwiązano…
– Trudne! Mało powiedziane, Cosgrove. To był prawdziwy koszmar. Setki wariatów wysyłających do nas pocztówki i listy, że to oni są Rozpruwaczami albo ich sąsiedzi. – Williams pokręcił głową z niesmakiem. – Źle wspominam te czasy, więc Swanson musiał mieć prawdziwe piekło. Nie przyszliśmy jednak na bal, żeby rozmawiać o pracy. Jak się pani miewa? Moja Nancy mawia, że małżeństwo z policjantem to prawdziwa udręka. Pojawianie się u boku konstabla to nic specjalnego, ale ranga inspektora chyba już robi wrażenie?
– Nie tak duże jak tytuł nadinspektora, panie Williams. Można zemdleć z zachwytu. – Valentine wyczuł kpinę w głosie Caitlin, ale nadinspektor dostrzegał tylko czarujący uśmiech i błękitne oczy, wpatrujące się w niego z podziwem. – Aileen Carmody, miło mi.
Cosgrove drgnął zaskoczony, kiedy Brogan odezwała się z wyraźnym, irlandzkim akcentem. Będziesz po prostu moją Caitlin, oczywiście pod innym nazwiskiem. Nie spodziewał się, że potraktuje jego radę dosłownie, przyjmując ojczysty akcent i przedstawiając się imieniem matki. Jak wielka to ironia losu po tym, co zrobił – Irlandka u jego boku, kiedyś i dziś.
– Jest pani Irlandką? – Williams wydawał się nie mniej zdziwiony.
– Zgadł pan. – Skinęła energicznie głową. – Burza związana ze sprawą Kuby Rozpruwacza nie ominęła nas i nawet mieszkańcy Dublina żyli wtedy w strachu. Co prawda, byłam dzieckiem, ale uwielbialiśmy bawić się w policyjne pościgi – opowiadała z przejęciem. Ciekawe, czy zawarła choćby ziarno prawdy w tej historii… – Jedna osoba odgrywała rolę Kuby, a reszta szukających go policjantów. – Urwała na moment i nachyliła się do Williamsa, zniżając konspiracyjnie głos. – Zdradzę panu w tajemnicy, że najbardziej lubiłam uciekać przed policją.
– Najwyraźniej tym razem policja była skuteczniejsza. – Nadinspektor zaśmiał się z własnego dowcipu, spoglądając znacząco w stronę swojego byłego podwładnego.
– Albo Kuba zdecydował, że nie chce już dłużej uciekać. – Również przeniosła wzrok na Valentine’a.
– Więc, co panią sprowadza do Londynu, panno Carmody?
– Poszukiwania.
Nawet bez scenariusza i poza deskami teatru zdawała się doskonale bawić odgrywaniem kolejnej roli, a Val zastanawiał się, jakim cudem przeplatanie prawdy z kłamstwem przychodziło jej tak łatwo. Tuż obok nich przeszedł kelner, częstując gości alkoholem, więc Caitlin wzięła do ręki kieliszek i zmoczyła usta w musującym szampanie.
– Rodzice poprosili mnie, abym odnalazła znajomego z przeszłości. To tak naprawdę bardzo nudna i żmudna praca, mnóstwo godzin spędzonych w archiwach… Pan Cosgrove służył mi nieocenioną pomocą.
Posłała Valowi uśmiech, który sugerował, że ich uczucie zrodziło się podczas ślęczenia nad archiwalnymi księgami.
– To bardzo niezwykłe zajęcie, jak dla tak młodej osoby! – zawołał ze zdziwieniem Williams.
– Lubię próbować nowych rzeczy.
– Widzę, że masz jak zwykle oryginalny gust, Cosgrove. – Nadinspektor pokręcił głową z niedowierzaniem. – Kiedy znalazłeś czas, żeby siedzieć w archiwach?
Val tylko uśmiechnął się uprzejmie, mając pustkę w głowie. Odpowiadał mu fakt, że Caitlin przejęła inicjatywę. On potrafiłby dzisiaj rozprawiać tylko o śledztwach i sprawach zawodowych. Nie musiał zdobywać się na pokaz własnej nonszalancji, jeśli ona w ciągu sekundy potrafiła oczarować całe otoczenie.
– Musisz się pokazać, Cosgrove. Spotkałeś już kiedyś Melville’a Macnaghtena? Nie? – Williams westchnął ciężko i skinął przyjaźnie głową do dżentelmena o dobrotliwym spojrzeniu i idealnie przystrzyżonych, lekko podkręcanych wąsach. – Jak to możliwe? To wszystko przez to, że nie bywasz na takich wydarzeniach towarzyskich i to twoja wielka strata. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Obiecująca kariera, mówi się, że Macnaghten lada chwila zostanie zastępcą komisarza Scotland Yardu – wyszeptał do Vala w pośpiechu i zaraz przybrał na twarz uśmiech niewiniątka. – Witaj, Melville, jak się miewasz?
Uścisnęli sobie serdecznie dłonie, Melville Macnaghten zaś podkręcił wąsa i spojrzał na stojącą przed nim parę. Valentine słyszał o nim od dawna, właściwie to odkąd Macnaghten napisał sprawozdanie, w którym prezentował swoje teorie na temat trzech podejrzanych w sprawie Skórzanego Fartucha. Jego rozumowanie było interesujące, pomimo braku twardych dowodów. Macnaghten kształcił się w Eton i miał wręcz fenomenalną pamięć do twarzy.
– Pan Valentine Cosgrove, jeśli się nie mylę? – Wyciągnął dłoń w jego stronę, po czym ukłonił się również Caitlin. – To pan przeprowadził tę spektakularną akcję przeciw Fenianom, kiedy służył pan w dywizji C. Dokładnie takich ludzi potrzebowaliśmy w ciężkich czasach Kampanii Dynamitowej. Szkoda, że nie zdecydował się pan pozostać w Wydziale Specjalnym.
– Na szczęście ciężkie czasy są dawno za nami, naczelniku – odparł, czując, jak zaschło mu w gardle. Właśnie dlatego nie chodził na takie bale. Zbyt wiele osób przypominało mu o jego grzechach z przeszłości. – Jeśli system zbierania odcisków palców szybko się przyjmie, nie będziemy musieli uciekać się do tak czasochłonnych metod śledztwa.
– Czasochłonnych to jedno, ale przede wszystkim niebezpiecznych. Przenikanie środowisk anarchistycznych wymaga nie lada odporności psychicznej! – Macnaghten uniósł palec w pouczającym geście. – Ma pan rację, daktyloskopia podbije świat szybciej, niż nam się wydaje. Jeszcze kilka lat i żadne morderstwa z Whitechapel nie będą już dla nas zagadką. Czyli słyszał pan o nowopowstałym Wydziale Daktyloskopii1? Edward Henry to prawdziwy wizjoner! Przeprowadził w bengalskiej policji nie lada rewolucję, opracowując razem z lokalnymi funkcjonariuszami metody zbierania i przechowywania odcisków palców – opowiadał entuzjastycznym tonem. – Efekty ich pracy są zdumiewające. Wiele byśmy zdziałali z takim człowiekiem jako komisarzem. Proszę mi wybaczyć, ale zauważyłem właśnie doktora Bonda i koniecznie muszę zamienić z nim słówko. Bardzo miło było państwa poznać.
Ledwie się obejrzeli, a Macnaghten już rozprawiał z chirurgiem o najnowszych osiągnięciach medycyny oraz rozwoju profilowania kryminalnego, którego Thomas Bond był prekursorem, współpracując z policją przy sprawie Kuby Rozpruwacza. W międzyczasie do grupy dołączyła żona nadinspektora Williamsa, zabawiając Caitlin rozmową. W końcu wszyscy się rozstali, a Valentine miał ochotę wydać z siebie głośne westchnienie. Zgarnął od kelnera kieliszek ponczu i opróżnił go, zanim dotarli do stolika z alkoholami, gdzie czekała na niego cała gama dobroci. Wybrał bourbon, którego hojną porcję otrzymał głównie za sprawą swojego groźnego spojrzenia.
– To Williamsowi zawdzięczam awans na sierżanta – wyjaśnił po chwili, kiedy stanęli z boku, obserwując salę pełną gości. Oparł się o ścianę i niepostrzeżenie sięgnął za plecami po dłoń Caitlin. – Wiesz, zazwyczaj otrzymujesz taką rangę najwcześniej po kilkunastu latach służby. Myślę, że zabolało go moje przeniesienie do Whitechapel, a jednak wciąż o mnie pamięta… Gdybym mógł, odciąłbym się od czasów, o których wspominał Macnaghten – wycedził cicho przez zęby i ścisnął mocniej jej dłoń. Wychylił szklankę i powiódł wzrokiem po sali. Jego uśmiech pozostał niewzruszony i hojny jak uśmiechy aktorów teatralnych. – Było, minęło, jak mawiają. Masz ochotę jeszcze raz przypomnieć mi, jak się tańczy?
Kąciki jego ust ledwie drgnęły, zaprawione ironią i zachętą zarazem. Pociągnął Caitlin na parkiet i kiedy tylko rozbrzmiał nowy utwór, wszyscy stanęli do walca.
Oczywiście kłamał w sprawie tańca. Detektyw nie mógł sobie pozwolić na braki w obyciu i nieznajomość konwenansów, nie ktoś taki jak Val, kto musiał zabiegać o cenne kontakty i obracać się wśród ludzi z najróżniejszych klas i środowisk. Kiedy wirowali na parkiecie, mógł swobodnie patrzeć na Caitlin i cieszyć się jej bliskością. Po raz pierwszy tego wieczoru poczuł się tak, jakby znów byli sami, ale chwila skończyła się równie szybko, co zaczęła. Ktoś inny poprosił ją do tańca, on zaś wdał się w rozmowę z kolegami po fachu z dawnej dywizji. Bal służył głównie zawieraniu znajomości i pokazaniu się – należało przypomnieć się przełożonym i uścisnąć dłoń naczelnika albo komisarza.
Zaczynał ziewać z nudów i zamierzał odnaleźć Caitlin, ale szczęśliwie trafił na Edmunda, jak zwykle nienagannie ubranego i sztywnego niczym pomnik Lorda Nelsona na Trafalgar Square. Zabawne, iż jego przyjaciel na przyjęciach zachowywał się jeszcze bardziej sztucznie niż poza nimi, ale Val z zaskoczeniem dostrzegał, że w obecności niektórych osób – głównie swoich ulubionych pacjentów, jak Hope – Edmund potrafił wykazać się wręcz czarującą naturalnością.
Powitał przyjaciela, zezując w stronę znajomego stolika z alkoholami, który znajdował się niestety zbyt daleko, bo na drugim końcu sali. Zgarnął od kelnera kolejny kieliszek ponczu, wzdychając ciężko. Cokolwiek, byle miało procenty.
– Nie wytrzymam dzisiaj kolejnego wykładu o zaburzeniach umysłu, Ed. Słyszałem, że Zoja szybko doszła do siebie.
– Obawiam się, że szybciej niż oszacowałem, ponieważ pewnego dnia zastałem pusty pokój.
– To do niej podobne – stwierdził bez ogródek Val. – Miałem zamiar ją odwiedzić, ale zatrzymały mnie inne sprawy.
– Czy te inne sprawy mają błękitne oczy i przyciągają wzrok połowy mężczyzn na tej sali?
Ukradkiem dźgnął Edmunda łokciem, a ten skrzywił się lekko, znosząc to z godnością króla.
– Wybacz moją niedyskrecję, Valentine, ale czy kobieta, z którą tu przyszedłeś… Jesteś pewien tego, co robisz?
– Jak nigdy w życiu. – Val poklepał przyjaciela po ramieniu i odstawił pusty kieliszek. Kelnerzy pojawiali się znikąd z zapełnioną tacą i równie szybko znikali. – Idę się zająć swoimi „innymi sprawami”, które, mam nadzieję, wytańczyły się za wszystkie czasy.
Jednak Caitlin nie było już na parkiecie i nie wiedzieć kiedy, zniknęła mu z oczu na dobre. Ruszył na poszukiwania, zręcznie skrywając irytację kolejnymi rozmówcami, którzy stawali mu na drodze. Już wcześniej dostrzegł obecność Stilleya na balu. Sierżant stał w kącie sali i sączył alkohol, wodząc gniewnym wzrokiem po parkiecie.
Stąpamy po cienkim lodzie, Cat, pomyślał. Cholernie cienkim.
Pierwsze pęknięcia były tylko kwestią czasu.
------------------------------------------------------------------------
1 Wydział Daktyloskopijny założony w lipcu 1901 roku przez Edwarda Henry’ego, świeżo mianowanego zastępcę komisarza londyńskiej policji, jako drugi na świecie (po argentyńskim, powstałym w 1892 roku), zajmował się klasyfikacją i identyfikacją odcisków palców według opracowanego przez niego systemu.Caitlin
Już uciekasz? Cosgrove szybko ci się znudził.
Od razu rozpoznała ten głos. Zatrzymała się i odwróciła powoli, by stanąć dokładnie na wprost Stilleya. Ciężki krok sierżanta zmniejszył pomiędzy nimi dystans, ale nie cofnęła się, przygotowana na to spotkanie.
– Chciałbyś być na jego miejscu, prawda? – spytała z udawaną litością.
Stilley zaśmiał się krótko.
– Będę. Już za rok.
– Nie sądziłam, że jesteś takim marzycielem.
– A ja nie sądziłem, że jesteś aż tak naiwna – rzucił zimno. Nie odpowiedziała, odczuwając trudny do wyjaśnienia niepokój. Zamierzała skończyć rozmowę i znaleźć Vala, kiedy Stilley złapał ją za ramię. – Po co cię tu przyprowadził? Pracuje już na tytuł nadinspektora?
– Znowu przesadziłeś z opium?
– Myślisz, że to wszystko jest naprawdę? – Harold roześmiał się głośno, jakby usłyszał dobry dowcip. – Jesteś tylko kolejnym szczeblem do pokonania na jego drodze, Caitlin. Wykorzysta cię tak, jak kiedyś swoją narzeczoną, też Irlandkę.
Zaskoczona przestała się wyrywać, a sierżant uśmiechnął się z satysfakcją.
– Cosgrove nienawidzi Irlandczyków. Myślisz, że dlaczego unika ich jak ognia?
– Przestań – wycedziła przez zęby.
– Pewnie nie słyszałaś tej historii. Związał się z Irlandką, żeby dotrzeć do jej brata nacjonalisty, który działał w londyńskim odłamie Bractwa. A kiedy miał wszystkich dynamitardów w garści, porzucił ją, bo przestała być mu potrzebna. Proste i genialne, prawda?
– Zamknij się – powtórzyła jeszcze głośniej, choć mniej przekonująco. Serce waliło jak oszalałe, a w oczach pojawiły się pierwsze łzy.
– To samo zrobi z tobą. Gdybyś mi nie wierzyła, ten Irlandczyk nazywał się Cian Boyle. Możesz to sprawdzić.
Chwyt Stilleya zelżał, więc musiała przytrzymać się ściany, by nie upaść. Głos, który jeszcze chwilę temu tak głośno krzyczał „nie”, przycichł do ledwo słyszalnego szeptu. Tak, to prawda, dobrze to wiesz. Historia opowiedziana przez Stilleya brzmiała zbyt wiarygodnie jak na wymyślone na poczekaniu kłamstwo z zazdrości.
Jęknęła cicho na myśl o własnej głupocie. Co teraz? Czy kolejnym krokiem miało być rozbicie organizacji komunistów? Przenikanie środowisk anarchistycznych wymaga nie lada odporności psychicznej! Na wspomnienie słów Macnaghtena ugięły się pod nią kolana. Tylko cud sprawił, że nie opowiedziała Valowi o wszystkich swoich planach, chociaż do dzisiaj bezgranicznie mu ufała.
Nie oglądała się już na Stilleya. Obcasy stukały presto2 o posadzkę, ginąc w dźwiękach polki rozbrzmiewającej na sali balowej. Pędziła przed siebie na oślep i zatrzymała się dopiero wtedy, gdy owionęło ją mroźne powietrze, a satynowe pantofle zanurzyły się w świeżym śniegu, pustym niczym serwowany dzisiejszego wieczoru Yorkshire pudding. Z trudem chwytała powietrze i walczyła z odruchami wymiotnymi, z dala od spojrzeń usłużnych boyów, czających się przy wejściu do Savoy.
Ogień, który wypalał ją od środka, pozostawił za sobą zgliszcza. Wiesz, że jestem twój, Katja. Jak mogła okazać się tak głupia i naiwna, by uwierzyć, że szczęście, którego doznała, było prawdziwe?
– Nie płacz. Na pewno nie jest tego wart.
– Nie płaczę – wycedziła przez ściśnięte gardło, szybkim gestem wycierając policzek.
– Quinn Daugherty. – Podał jej dłoń. – Obserwowałem cię od początku balu. Przyszłaś z Cosgrovem.
Daugherty. Skojarzyła nazwisko, choć Gus pewnie nie byłby zadowolony, że nadstawiała ucha wtedy, gdy nie powinna. Zaciekawiło ją, że fałszerz świadczył usługi również inspektorom Scotland Yardu. Skierowała spojrzenie na mężczyznę, który odezwał się do niej tak, jakby znali się od lat. Wysoki i dobrze zbudowany, wyróżniał się przystojną twarzą, która zachowując młodzieńczą świeżość, kontrastowała z przedwczesną siwizną. Szare oczy przyglądały się jej z niecodzienną powagą.
Nie silił się na słowa pocieszenia, lecz wyciągnął w jej stronę niewielką buteleczkę. Wzięła ją bez zastanowienia, smakując w ustach gorzki koktajl z alkoholu i opiatów. Cokolwiek, byle zmniejszyć ból. W tej chwili nie pogardziłaby nawet arszenikiem.
Niemal zapomniała o obecności Daugherty’ego. Zanim zorientowała się, co zamierzał zrobić, poczuła jego zimne usta na swoich. Przycisnął ją do ściany, całując wzdłuż szyi, aż do krawędzi bufiastych rękawów. Jej ciało poddało mu się bezwładnie, ale dusza pozostała martwa i pusta jak u lalki. Nie pragnęła tych pocałunków, a gładkie i miękkie dłonie mężczyzny nie wywołały gęsiej skórki na ramionach. Jestem twoja, Valentine. Nawet teraz. Na przekór głosowi, który rozbrzmiał w jej głowie, przyciągnęła do siebie Daugherty’ego. Oddałaby mu się choćby tutaj, w opuszczonym, ciemnym zaułku, gdyby mogła dzięki temu zabić miłość do Valentine’a. Mężczyzna to wyczuł i zawahał się, odsuwając jej twarz od swojej. Delikatnie uniósł jej podbródek i spojrzał prosto w oczy.
– Nie chcę twojego ciała. Chcę, żebyś patrzyła na mnie tak, jak na niego.
Z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Powinna była mu powiedzieć, że to nie miało sensu, a tamta Caitlin umarła i już nigdy nie spojrzy na nikogo tak, jak niedawno jeszcze na Valentine’a. Tajemniczy napój powoli przejmował nad nią kontrolę i chociaż pulsujący w klatce piersiowej ból nie odpuszczał, wszystko inne zdawało się blednąć.
– Próbuj – zakpiła z niego kokieteryjnie. – Może kiedyś…?
Wyrwała się z jego objęć i puściła biegiem w stronę Savoy. Jak tylko poczuła pod stopami miękki, czerwony dywan, potulnie zwiesiła głowę, jedynie falująca klatka piersiowa zdradzała, jak wiele kosztowało ją zaczerpnięcie każdego oddechu. Narastający szum w uszach zagłuszył słowa Stilleya, odtwarzane w myślach jak katarynka, umysł zaś spowił się gęstą mgłą zapomnienia. Bezwiednie stawiała kolejne, coraz bardziej chwiejne kroki, czując, jak podłoga pod jej stopami wznosiła się i opadała.
Zamarła w bezruchu pośrodku pustego korytarza. Naprzeciwko stał Valentine, który wykrzywiał usta w szyderczym uśmiechu, zadowolony z publicznego upokorzenia swojej fałszywej narzeczonej. Ledwo mrugnęła powiekami, a znalazł się tuż obok. Westchnęła z rozmarzeniem, gdy dotknął jej dłoni. Znajoma pieszczota uspokoiła ją i już miała błagać, by wyjaśnił nieporozumienie, kiedy szarpnął ją brutalnie za ramiona i popchnął na ścianę. Spojrzała na odsłoniętą skórę i wrzasnęła na widok purpurowych siniaków. Pocierała ramię, ale ślady nie chciały zniknąć, zerwała więc rękawiczkę i gołymi rękami drapała skórę, aż pod paznokciami zarysowały się krwawe pręgi. Pot spływał wąską strużką po jej plecach, a serce kołatało w szaleńczym tempie, jakby chciało wyrwać się spod fiszbin zbyt ciasnego gorsetu. Słaniała się na nogach, ledwo panując nad mdłościami i zawrotami głowy. Przycisnęła dłonie do skroni, żeby odgonić te potworne demony, które miały dopaść ją po wielu latach rozpaczliwej ucieczki, ale było już za późno. Osunęła się na podłogę zemdlona.
* * *
– Wszystko w porządku? Słyszy mnie pani? Proszę powoli kiwnąć głową.
Uległa, lecz niechętnie. Aksamitny głos brzmiał znajomo, więc z wahaniem otworzyła oczy. Jasnoniebieskie tęczówki spoglądały na nią zza szkieł pince-nez z prawdziwą troską, szczupła dłoń zaś chwyciła jej nadgarstek, by wyczuć słaby, nierówny puls. Uśmiechnęła się nieprzytomnie, skoncentrowana wyłącznie na jednym pragnieniu.
– Zabierz mnie do niego – szepnęła zachrypniętym głosem. – Zabierz mnie do Vala.
Jego imię przywróciło wszystkie wspomnienia. Jak mógł jej to zrobić?! Oszukał ją, rozkochał w sobie, a wszystko w imię czego? Kolejnego awansu? Czy naprawdę był aż takim potworem? Spojrzała na ramiona, ale nie dojrzała ani siniaków, ani śladów krwi.
– Edmund, prawda? – Powoli się podniosła, wspierając na jego dłoni. – Proszę… nie mów mu o tym, co widziałeś.
– Edmund Villers – doprecyzował i skinął uprzejmie głową. – Miło panią poznać w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach niż poprzednio.
Bez towarzystwa rannej Rosjanki – miała ochotę dopowiedzieć, ale ograniczyła się do bladego uśmiechu. Odprowadził ją do zacisznego miejsca i posadził na najbliższej kanapie. Przyłożył dłoń do jej czoła, drugą wyciągnął przed siebie i powiedział, żeby śledziła wzrokiem jego palec.
– Proszę powąchać, powinno pomóc pani dojść do siebie. – Doktor wyjął małą buteleczkę soli trzeźwiących z wewnętrznej kieszeni fraka. – Poczekam tu, aż objawy miną. Sama pani zadecyduje, o czym mówić Valentine’owi, a o czym nie. Na życzenie pacjenta dotrzymuję tajemnicy lekarskiej – uśmiechnął się i opadł na pobliski welurowy fotel – przynajmniej, dopóki nie dochodzi do stanu zagrożenia życia.
Siedzieli w milczeniu, z odległej sali balowej docierały zaś stłumione dźwięki kadryla. Wybiła dopiero jedenasta, jednak goście, zmęczeni tańcami, zajmowali stoliki restauracyjne, przy których mogli skosztować wybornych potraw: zupy żółwiowej, pieczonego homara, auszpiku z przepiórczymi jajami, na deser zaś puddingu chlebowego, obłoczków jabłkowych i syllabuba3. Zazdrościła im beztroski, życia, które toczyło się jednostajnym rytmem, umiejętności radzenia sobie z emocjami, które ją przygniatały jak śnieżna lawina.
– Co jest ze mną nie tak? Dlaczego nie umiem żyć tak, jak oni?
– Naprawdę chciałaby pani obsesyjnie przestrzegać konwenansów?
– Nie musisz być szczęśliwy, musisz tylko oszukać innych, że jesteś – wyszeptała do siebie, nie zwracając uwagi na słowa lekarza. – Czasem jestem szczęśliwa, tak naprawdę, do szpiku kości… To uczucie… Tego nie da się opisać. Jakbym nauczyła się latać. Świat nabiera kolorów, wszystko, nawet East End wydaje się piękniejszy, a problemy bledną. On widzi mnie, słyszy, akceptuje. Jako jedyny…
– Mówi pani o Valentinie?
– To nie mogło trwać wiecznie. Koniec zawsze nadchodzi wcześniej, niż tego chcemy. I wtedy koszmar zaczyna się na nowo. – Caitlin objęła się ramionami, kuląc się na zbyt dużej kanapie. Zrobiło jej się zimno, ale nie miała czym się okryć. Muzyka dochodząca z sali stała się uciążliwa i drażniła jej, napięte jak struny, nerwy do granic możliwości. O włos od pęknięcia. – On nie może mnie kochać. Nie zasługuję na to, doskonale to wiem, ale miałam nadzieję, że…
Co właściwie chciała powiedzieć? Jak miała mu to wytłumaczyć? Prosiła o niemożliwe, bo kto chciałby ją pokochać na dłużej niż kilka nocy? Edmund tego nie zrozumie. Nikt nie potrafił. I dobrze, bo przecież skrywała taki mrok, że każdy – prędzej czy później – musiał od niej uciec.
– Próbowałam udawać – odezwała się obcym, nieswoim głosem. – Alkohol zalewał pustkę, ale to za mało, żeby przestało boleć. Czasem sama już nie wiem, kim jestem. Mam ochotę wyrwać sobie serce… Co mam zrobić, żeby przestać tak mocno czuć, powiesz mi?
Nie zależało jej już na nikim ani niczym, nie obchodziło, co sobie o niej pomyśli. Edmund, Valentine czy pierwszy lepszy obcy na balu. Co za różnica? Posłucha, pokiwa głową, zapomni. A ona musiała to z siebie wyrzucić, jak żółć z przełyku, żeby choć na chwilę poczuć się lepiej.
– Często tak się pani czuje? Niechciana, przerażona i…
– Pusta – dokończyła za niego, zwieszając głowę. – Albo wręcz przeciwnie, przytłoczona emocjami. Jak przelana szklanka.
Edmund oparł brodę o splecione dłonie, wyraźnie nad czymś dumając. Aż tak ciekawym była przypadkiem? Nieprzewidywalna, niestabilna i szalona jak…
– Czy Hope…? – przywołała imię siostry Valentine’a, pragnąc odwrócić uwagę od siebie. Teraz czuła tylko palące piętno wstydu, że odsłoniła się jak amator. Aktorka, a tak łatwo wyszła z roli. Kto by pomyślał. – Co jej właściwie dolega? Mam wrażenie, że… wcale nie jest tak trudno do niej dotrzeć. Bardzo dobrze się rozumiałyśmy, nawet w najgorszych chwilach.
Przypomniała sobie kuszącą otchłań brudnej Tamizy i wiry wodne, które wciągnęłyby ją pod powierzchnię. Może powinna była wtedy skoczyć, ale co by się stało z biedną Hope? A z Valentinem…?
– Panna Cosgrove często o pani wspomina. – Edmund przerwał ciszę, przenosząc na nią rozkojarzone spojrzenie, jakby wyrwała go z głębokiego zamyślenia. – Najwidoczniej przypadła jej pani do gustu. Zazwyczaj nie dopuszcza tak łatwo obcych do swojego otoczenia, ale wygląda na to, że świetnie się dogadujecie. Jej choroba nie jest wrodzonym zaburzeniem psychicznym, lecz wynika z głębokiej traumy, której doświadczyła. Nie umiem jej jeszcze rozszyfrować, nie potrafię dociec jej przyczyny ani tym bardziej znaleźć sposobu na to, aby ją z tego stanu wyprowadzić. Ale jestem blisko. – Doktor uśmiechnął się do siebie, uciekając na chwilę wzrokiem. Po chwili wystudiowanym gestem poprawił binokle. – Ostatnio panna Cosgrove była w świetnej formie, co niezwykle mnie cieszy. Czasem wydaje mi się, że jestem o krok od diagnozy, innym razem mam ochotę się poddać. Valentine oczywiście nie chce słyszeć ani o psychoanalizie, ani o terapii w Bethlem – powiedział z pobłażliwym uśmiechem, jak to zwykli robić lekarze świadomi przesądów panujących w społeczeństwie. – Odzyskała pani siły? Myślę, że możemy wracać na salę.
Wyjął z kieszeni jedwabnej kamizelki złoty zegarek i skontrolował czas, po czym wstał i podał jej rękę. Zawahała się, bo powrót na salę oznaczał spotkanie z Valentinem i dziesiątki wygłodniałych spojrzeń, wyglądających jej upadku. Nie mogła jednak ukrywać się do końca balu, więc przyjęła wyciągniętą dłoń.
– Co do Valentine’a – kontynuował, gdy idąc pod ramię, spacerowali korytarzem – to znam go już dobrych parę lat i wiem, że chęć sięgnięcia po opioidy nie wynika wyłącznie z silnego uzależnienia. To skutek uboczny, jak domniemana choroba Hope. Ucieczka w używki to tylko mechanizm obronny, równie wyniszczający co wyrzuty sumienia, które tak trudno stłumić. – Doktor zdjął binokle, żeby je przetrzeć chusteczką, po czym włożył znów na nos. Zmarszczył brwi, jakby wahał się, czy powiedzieć to, co przyszło mu właśnie na myśl. – Niewiele osób naprawdę go rozumie… Wydaje mi się, że pani jest jedną z nich i może dlatego tak bardzo mu na pani zależy.
– Z ludźmi jest trochę jak z medycyną – zauważyła. – Wystarczy jeden odmienny symptom, by cała poprzednia diagnoza przestała mieć sens.
– Trafne spostrzeżenie – spokojny głos Edmunda ginął w gwarze rozmów i dźwięków muzyki – aczkolwiek należy pamiętać, że do dobrej diagnozy niezbędny jest pełen obraz... Valentine! – wykrzyknął na widok inspektora. – Pozwoliłem sobie ukraść jeden taniec pannie Carmody – poinformował go, kiedy znaleźli się tuż obok. Spojrzał porozumiewawczo na Caitlin i ukłonił się lekko. Tajemnica lekarska została dochowana. – Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Wybaczcie, ale po drodze słyszałem niezwykle interesującą dyskusję o profilowaniu charakteru przestępców. Jeśli się nie mylę, brał w niej udział jeden z bardziej znanych alienistów w kraju, więc koniecznie chciałbym skorzystać z okazji, żeby wymienić z nim poglądy.
Skinął im głową na pożegnanie i zniknął w tłumie w poszukiwaniu wspomnianego towarzystwa. Val odwrócił się do niej z wyrazem niedowierzania.
– Naprawdę tańczyłaś z Edmundem? Szkoda, że tego nie widziałem. – Cosgrove uśmiechnął się szeroko.
Uniósł jej dłoń i ucałował, ale przyjęła gest sztywno, nie odrywając wzroku od wygiętego nadgarstka. To, co usłyszała od Stilleya, nie mogło być prawdą. Jeśli nią było, jak zdoła przeżyć kolejną godzinę, dzień, miesiąc, rok? A gdyby tak… Rozwiązanie kusiło swoją prostotą. Z łatwością dożyłaby choćby stu lat, gdyby umiała wmówić sobie oszustwo. Valentine cię kocha. Valentine jest szczery i uczciwy. Valentine nie stanie w pierwszym rzędzie, by oglądać twoją egzekucję.
Ciekawe, ile zyskałaby czasu? Co zabiłoby ją pierwsze, szubienica czy narkotyki?
– Uwielbiam cię – wyznał, nie zauważając jej zmieszania. – Edmund zapewne zanudzał cię na śmierć najnowszymi teoriami o ludzkiej psychice i dziwacznych metodach leczenia schorzeń umysłu, ale to dobry człowiek. Jest ogromnym wsparciem dla Hope i… dla mnie. – Odwrócił na chwilę wzrok pod pretekstem obserwowania tańczących par. – Masz ochotę na jeszcze jeden taniec czy istnieje zbyt duże ryzyko, że trafisz na depczących po palcach sierżantów?
– Wiesz, co mówią. Bez ryzyka nie ma zabawy. – Dziewczyna przeniosła wzrok w tym samym kierunku. – Może tym razem trafi mi się wyjątkowy tancerz?
Ten taniec w żaden sposób nie przypominał pierwszych minut balu, gdy ich spragnione bliskości ciała nie przestrzegały konwenansów. Teraz przyjęła przepisową odległość i zgodnie z regułami walca uparcie patrzyła ponad ramieniem partnera. Każda minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a liczenie kroków nie pomagało zająć myśli. Odetchnęła z ulgą, gdy walc dobiegł końca.
– Uczyni mi pani ten zaszczyt? – usłyszała tuż za swoimi plecami.
Odwróciła się i nie zdążyła w porę powstrzymać uśmiechu, gdy Quinn Daugherty wbił w nią badawcze spojrzenie, ostentacyjnie ignorując Valentine’a. Bez słowa podała mu dłoń i razem przeszli na skraj sali, gdzie tłoczyło się mniej par. Od pierwszych dźwięków walca przyciągnął ją do siebie, mierząc poważnym wzrokiem, z ledwie zauważalną nutką ironii czającą się w uniesionych kącikach ust. Położył dłoń na jej talii, z każdą sekundą muzyki zsuwając palce wzdłuż jej pleców i delikatnie gładząc je opuszkami palców.
– Aileen Carmody. Ładnie, klasycznie, irlandzko – skomentował z uznaniem. – Nie musisz udawać akcentu. To najmłodsze dziecko Gusa?
– Nie zawracam mu głowy takimi drobnostkami.
– Wstydzisz się swojego nazwiska? A może to Cosgrove się ciebie wstydzi?
– A może każdy ma coś do ukrycia, jak inspektor dywizji C, który nie jest tym, za kogo się podaje? – odpowiedziała, skrywając urazę za bezczelnym spojrzeniem.
– Myślisz, że Gus załatwił mi tożsamość?
– Myślisz, że mnie to obchodzi?
Roześmiał się sztucznie, jakby rzadko to robił i się wstydził. Choć tego nie okazywała, ona też świetnie bawiła się ich wzajemnym przekomarzaniem. Przecież taką widział ją cały świat. Bezczelną i prowokującą, bez żalu łamiącą serca napotkanym mężczyznom.
– Zrozumiałem. – Kiwnął powoli głową. – Nie obchodzi cię nic i nikt – zaakcentował wyraźnie ostatnie słowo.
Zatrzymał się, nie zważając na tańczące wokół nich pary. Patrzył na nią z pożądaniem, jakby zamierzał pocałować na oczach wszystkich gości. Uniosła wyżej podbródek i zmierzyła go prowokującym spojrzeniem. Starczy mu odwagi? Wywołaliby niezły skandal, ale niewiele ją to obchodziło. Oblizała spierzchnięte wargi. Zrób to, Daugherty, wiem, że mnie pragniesz. Dosyć racjonalnego myślenia. Liczyła się wyłącznie doskonała zabawa, nawet jeśli pozostawiała nieprzyjemny posmak oszukiwania samej siebie.
Drgnęła, gdy Daugherty wyciągnął dłoń, ale smukłe palce jedynie odgarnęły niesforny kosmyk włosów, opadający jej na twarz. Zbliżył usta do jej ucha, a ciepły oddech muskał rozgrzaną od tańca skórę.
– Nie oszukasz mnie, Caitlin.
Tego się nie spodziewała. Zapadła cisza, dali więc porwać się muzyce, wirując z lekkością i gracją. Zanim walc dobiegł końca, Daugherty wyjął z kieszeni fraka niewielki przedmiot, który wsunął w jej dłoń, przytrzymując sekundę dłużej, niż wypadało. Maleńki, złoty kluczyk przygniatał ciężarem wyrzutów sumienia.
– Gdybyś potrzebowała rozproszenia myśli – wyjaśnił szeptem, nie zwracając uwagi na jej przejęte spojrzenie. – Golden Square dwadzieścia cztery.
– Umiem zadbać o swoje rozrywki – zripostowała, ale włożyła kluczyk do torebki.
Daugherty skinął głową, ignorując słowa, za to biorąc gesty za dobrą monetę. Odprowadziła go wzrokiem, pozostając na środku parkietu z uniesionym podbródkiem i szeroko otwartymi oczami, w których zalśniły łzy. Żenujące. Jakby nigdy wcześniej tego nie robiła. Kluczyk jak kluczyk, pasował do drzwi, za którymi kryła się sypialnia i łóżko. Stilley, Daugherty czy jeszcze ktoś inny, żadna różnica, byle na oczach Valentine’a. Niech cierpi równie mocno, co ona.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
------------------------------------------------------------------------
2 W muzyce określenie szybkiego tempa.
3 Tradycyjny angielski deser, przygotowywany z pełnego mleka lub śmietany, doprawiony cukrem i lekko ukwaszony winem.