Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Inspektor i złodziejka. Irlandzka zemsta. Tom 1. Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Inspektor i złodziejka. Irlandzka zemsta. Tom 1. Część 1 - ebook

Londyn, 1900 rok. Ponure zaułki East Endu i wielokulturowe, tętniące życiem Soho. Caitlin Brogan, żyjąca na przekór konwenansom złodziejka z Dublina, szuka zemsty na człowieku, który zabił jej rodziców. Kiedy poznaje ekscentrycznego inspektora Scotland Yardu Valentine’a Cosgrove’a, postanawia wykorzystać go do własnych celów. Nie wie jednak, że znajomość z inspektorem może sprowadzić niebezpieczeństwo na jej kochanka, irlandzkiego nacjonalistę.

Czym skończy się igranie z uczuciami inspektora, dręczonego demonami z przeszłości? Czy między zemstą a poczuciem obowiązku jest miejsce na miłość?

W stolicy Imperium Brytyjskiego u schyłku XIX wieku narodzi się zakazane uczucie między detektywem i znienawidzonym wrogiem Fenian oraz Irlandką poza prawem, która każdego dnia odgrywa inną rolę swojego życia.

Kochasz romanse historyczne pełne tajemnic i intryg jak „Poldark” czy „Outlander”? A może preferujesz zagadki kryminalne rodem z seriali „Ripper Street” lub „Alienista”? Jeśli pragniesz poznać mroczną stronę epoki, seria „Londyn – Dublin – Petersburg” będzie dla ciebie wymarzoną lekturą.

Londyn – Dublin – Petersburg. Trzy miasta. Dwoje bohaterów. Jedna historia.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8391-520-3
Rozmiar pliku: 858 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Caitlin

Londyn, 7 listopada 1900 roku

Większość podróżnych najpóźniej w kolejce do kasy znało cel podróży i nabywało bilet w obie strony, jednak dla Caitlin Brogan bilety powrotne zawsze kupowała Śmierć. Jej lodowaty oddech na karku wyznaczał kolejny kierunek ucieczki, kostucha zaś, niczym bezlitosny urzędnik, na każdym przystanku przybijała stempel wyrzutów sumienia.

Dublin. Petersburg. Londyn.

Do trzech razy sztuka – wyliczała Caitlin z nadzieją, że Śmierć zebrała na tyle hojne plony, by na wiele lat zaspokoić swój wiecznie nienasycony głód.

Po raz pierwszy spotkały się prawie dwadzieścia lat temu w Irlandii, po raz drugi – na początku tego roku w Rosji. Tym razem Caitlin zamierzała ją skutecznie zgubić wśród flegmatycznych mieszkańców Imperium Brytyjskiego.

Nie spodziewała się jednak, że tłum na Liverpool Station będzie tak gęsty i ruchliwy. Zupełnie inaczej niż tamtego styczniowego dnia w Petersburgu. Wtedy szalała śnieżyca, stanęła kolej, a setki nieszczęśliwych przyjezdnych i dziesiątki ich popsutych planów utknęły na peronie. Nie ona. Wybiegła radośnie z pociągu, chcąc rozruszać zmarznięte ciało. Popchnąć pierwszą kostkę domina. Upadały kolejno, błąd za błędem, aż trafiła tutaj.

Wszyscy zdążyli wysiąść, a ona wciąż siedziała wciśnięta w kąt przedziału trzeciej klasy, wrośnięta w najgłębsze warstwy ławki, szukając pomiędzy słojami drewna życiodajnej energii, dzięki której inni ludzie wykonywali najprostsze czynności. Dziesiątki pasażerów tłoczyły się na peronie, witały, żegnały lub biegły w sobie tylko wiadomym celu.

Cel. To słowo uwierało ją jak drzazga, która wbiła się w opuszkę palca, gdy Caitlin zsunęła rękawiczkę w dusznym przedziale. Zaparowana szyba dzieliła ją od kłębowiska ciał, rozlewającego się niczym wezbrana fala na cztery strony świata. Podchodziła pod samo okno i lada chwila mogła ją zalać, pogrzebać na dnie morza. Zapomnianą.

– Wysiada pani?

Zignorowała pytanie, mając nadzieję, że współpasażerka da jej spokój. Przez całą drogę uparcie milczała, gdy ktokolwiek zaczynał rozmowę. Stateczna, siwiejąca dama poprawiła kapelusz z szerokim rondem, który ledwo mieścił się w ciasnym przedziale, a zdobiące go strusie pióra nieustannie łaskotały sąsiadów w nosy.

– Pierwszy raz w Londynie? Przyjeżdża po mnie córka wraz z zięciem, możemy pani pomóc znaleźć przyzwoity pensjonat.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Na pewno? Londyn to niebezpieczne miasto, na każdym kroku czyhają…

– Dziękuję – powtórzyła stanowczo, podnosząc się z ławki. Przynajmniej ta wścibska, natrętna baba zmusiła ją do wykrzesania z siebie iskierki energii. – Z dworca odbierze mnie kochanek, a potem wspólnie pojedziemy do posiadłości na przedmieściach, gdzie zamierzam spełnić każdą jego zachciankę. Czy podać pani sole trzeźwiące? – dopytała słodkim głosem, gdy kobieta przyłożyła dłoń do piersi, jakby lada moment miała dostać ataku apopleksji.

Po chwili zbulwersowana w pośpiechu opuściła przedział, a Caitlin zyskała cenne sekundy, by móc powtórzyć w myślach słowa, które towarzyszyły jej przez całą podróż.

To tylko kolejny przystanek. Kolejny punkt na mapie, który musiała odhaczyć. Londyn. Miasto jak każde inne, bez historii, bez emocji. Tutaj nie popełni tych samych błędów.

– Uważaj!

Z najbliższego toru z ogłuszającym gwizdem ruszył pociąg, a Caitlin z wrażenia wciągnęła głośno powietrze, gdy lokomotywa przetoczyła się tuż przed jej nosem. Sięgnęła drżącą dłonią po paczkę papierosów i odgarnęła ze spoconego czoła ciemny kosmyk. Kilka miesięcy podróży, a ona wciąż ubierała się jak petersburżanka. Zirytowana rozpięła wełniany płaszcz i wygładziła kołnierz obszyty futrem z soboli.

– Mogła pani zginąć.

– Nie sądzę. Pociąg jechał za wolno.

Jej niski, zachrypnięty głos łatwo przebił się przez gwar panujący na peronie. Dopiero teraz zmierzyła uważnym wzrokiem swojego wybawcę. Wysoki, chudy mężczyzna z blond czupryną i roześmianymi ciemnymi oczami sprawiał wrażenie przerażonego, ale z podziwem przyjął jej powściągliwą reakcję. On też tak na nią patrzył, dawno temu, w samym środku burzy śnieżnej.

Włożyła papierosa do ust i zerknęła wyczekująco na nieznajomego, przekonana już teraz, że dla jego dobra widzą się pierwszy i ostatni raz.

– Pomóc pani? – zreflektował się, osłaniając płomień zapałki dłonią, i ruchem głowy wskazując na torbę, którą niosła na ramieniu.

– Dziękuję. Jest lekka. – Posłała mu tajemniczy uśmiech, a na jej piegowatych policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Dawno nie uśmiechała się w ten sposób. Niezawodny środek, by sprawić, że mężczyźni jedli jej z ręki.

– Pewnie na krótko?

Nie. To zależy…

– Tak. – Skinęła głową, zarzucając torbę mocniej na ramię. Bezkształtny worek, w którym przechowywała najpotrzebniejsze rzeczy, zupełnie nie pasował do kobiety.

– Chodźmy, to nie najlepsze miejsce na pogawędki – rzucił wesoło i chwycił ją za ramię. Zacisnęła usta w grymasie sprzeciwu, czując lodowaty dreszcz sunący wzdłuż ręki, ale pozwoliła spokojnie prowadzić się aż do wyjścia. – Przepraszam panią… – speszył się, gdy dostrzegł jej minę – nie chciałem…

Uciszyła go wyzywającym wzrokiem i stanowczym krokiem zmniejszyła między nimi dystans. Mógłby się zamknąć. Zadarła głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy, a potem położyła dłoń na jego ramieniu, kierując ku górze żarzący się koniec papierosa.

– Zabierz mnie gdzieś.

– Dokąd?

– Po prostu chcę się zabawić.

– Znam miejsce, które powinno się pani spodobać, pół Whitechapel pije tam po pracy.

Rzuciła papierosa na ziemię i przygniotła obcasem.

– Jak ma na imię mój wybawca?

– Chris. A nieuważna panna, która zawdzięcza mi życie?

– Caitlin.

– Proszę mieć oczy dookoła głowy i trzymać się mnie – uprzedził Chris, gdy mijali ruchliwą ulicę. Jego głos ginął w oszałamiającej kakofonii stukotu końskich kopyt i kół tramwajowych, toczących się po kocich łbach. – Whitechapel to niezbyt reprezentacyjne miejsce, ale nie znam lepszego do zabawy. Zobaczy pani prawdziwą twarz Londynu, a nie tylko wychuchane salony.

– Daleko mi do salonów.

– Tym lepiej. Swoich, to znaczy Paddych, znajdzie tu pani bez liku. Zresztą, ostatnio na East Endzie coraz trudniej usłyszeć cockneya. Polacy, Żydzi, Włosi… Każdy chce skubnąć swoją część tortu.

Piętrowy omnibus, zapełniony po brzegi pasażerami, przeciął im drogę, rozmijając się o kilka cali z automobilem, który przyciągnął wzrok Caitlin. Pośród tego chaosu gadanina Chrisa działała na nią uspokajająco.

– U Włochów można dobrze zjeść i przy okazji nasłuchać się wykładów o nierówności klas, ale oni racji trochę mają. Kto jest dzisiaj w stanie przeżyć za dwadzieścia szylingów tygodniowo? – opowiadał, gestykulując nadmiernie jak południowcy. – Moja matka była szwaczką; parszywa robota, i do tego ledwo starczało na broxy. Wie pani co to? Jak owca zdechnie na jakieś choróbsko, to rzeźnik opycha ją pierwszemu… Zresztą nieważne. Zaraz będziemy na miejscu. Jest pani głodna?

– Niespecjalnie.

– Szkoda, bo za rogiem sprzedają dobre węgorze w galarecie.

– Może innym razem. Daleko jeszcze?

Caitlin posłała mu przelotny uśmiech, rozglądając się po obskurnej okolicy. Setki mil na zachód od Petersburga i zupełnie inny świat. Próbowała nadążyć za Chrisem i nie zgubić się wśród londyńczyków zręcznie kluczących między pojazdami.

– Widzi pani tę iglicę? To Christ Church. The Ten Bells jest tuż obok na rogu i podobno wziął swoją nazwę od dziesięciu dzwonów wiszących w kościele – wyjaśnił, gdy na horyzoncie zamajaczyła im śnieżnobiała wieża. Skinęła głową jak pilna uczennica, choć nie słuchała go zbyt uważnie. – Mówią, że jesteśmy centrum świata. Imperium, rozumie pani? A i owszem, w innych częściach miasta złapie pani metro czy przejedzie się tramwajem elektrycznym… Ale konia z rzędem temu, kto znajdzie w East Endzie dom z wanną! – Chris zaśmiał się, lawirując pomiędzy włóczęgami. Co chwila ktoś nieopatrznie go potrącał, a gazeciarz próbował wcisnąć mu w ręce najnowsze wydanie pisma. – Słyszałem, że bogacze mają w domach nawet podgrzewane wanny, wyobraża to sobie pani? A światło zapala się wciśnięciem jednego guzika. Niech mnie szlag trafi, jeśli ktokolwiek tutaj widział takie cuda.

Zapadł zmrok, a do pubu zaczęły napływać tłumy klientów, spragnionych piwa po całodziennej pracy w dokach i fabrykach. Caitlin z trudem zaczerpnęła powietrza, choć nie miała na sobie gorsetu. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to przez strach. Strach? Był czymś niespodziewanym i obcym w jej ciele… Jak poradzić sobie z czymś, co nie miało prawa się pojawić?

Zignorować. Zagłuszyć. Zapić.

Skwitowała swoje myśli cynicznym uśmiechem, pozostawiając wszystkie obawy na progu pijalni. Wyminęła Chrisa i podeszła prosto do baru, wpychając się bez ceregieli między pozostałych bywalców, potulnie czekających na to, aż zabiegany barman wreszcie się nad nimi zlituje.

– Dwa razy wódka! – krzyknęła, przechylając się przez ladę i pokazując mu na palcach pożądaną liczbę porcji. Na wypadek, gdyby nie dosłyszał w tym gwarze.

Po chwili, ku zdziwieniu sąsiadów, wylądowały przed nią dwie wypełnione po brzegi setki. Wychyliła jedną za drugą bez mrugnięcia okiem i otarła wierzchem dłoni kącik ust.

– Teraz możesz przedstawić mnie swoim znajomym. – Poklepała Chrisa przyjacielsko po ramieniu, ignorując, co najmniej tuzin zdumionych spojrzeń. Strach? Dobre sobie! Szybko rozpuścił się w alkoholu, który przyjemnie palił w gardło i rozluźniał spięte mięśnie. – I zamówić mi piwo.

– Robisz to na własną odpowiedzialność – oznajmił z rozbawieniem, kiedy odzyskał głos. – Piwo tutaj to szczyny.

Wzruszyła ramionami. Wszystko jedno, byle tylko ugasić pragnienie.

Dopiero teraz przyjrzała się uważniej wnętrzu pubu. Ściany wyłożono boazerią i ręcznie malowanymi, majolikowymi kaflami. Niektóre z nich przywodziły na myśl ornamenty z łaźni tureckich, inne stanowiły część większej mozaiki przedstawiającej Spitalfields z dawnych czasów. W sercu lokalu stał bar z kolekcją trunków, które zadowoliłyby nawet najbardziej wybrednego smakosza, choć większość gości i tak zamawiała piwo nalewane prosto z beczki. Salwy śmiechu mieszały się z brzękiem szkła i gwarem rozmów, a gęsta piana spływała po ściankach cynowych kufli, tworząc na wypolerowanej ladzie lepkie plamy. Pierwsze miejsce i od razu przypadło jej do gustu. Chris miał nosa.

– Caitlin, tu jest wolne! – Chłopak machał do niej radośnie, znalazłszy się pod ścianą przy długim, drewnianym stole. – Przedstawiam ci Matta, Iana, Roberta i Petera. A to Jane.

Jedyna kobieta w towarzystwie zmierzyła ją nieprzychylnym spojrzeniem, ale niektórzy mężczyźni skinęli głowami albo w geście powitania podnieśli kufle. Nie czekając na zaproszenie, usiadła koło Petera, potężnie zbudowanego Anglika o wyglądzie robotnika zmęczonego życiem.

– Przyjezdna? – zapytał bełkotliwie, upijając łyk jasnego piwa. Nie musiała odpowiadać, w tym stanie poprowadziłby rozmowę nawet ze ścianą. – Codziennie przewijają się tu tłumy ludzi. Przepuszczają marne, ciężko zarobione pensy, marząc o lepszym życiu. Nie wiedzą, w jakie wpakowali się gówno. A ty, czego tu szukasz?

– Raczej „kogo” – mruknęła, rozglądając się po wnętrzu lokalu.

– Miejmy nadzieję, że nie Kuby Rozpruwacza.

Zarechotał pod nosem i zaczął opowiadać o jednej z jego ofiar, która rzekomo wystawała przed tym pubem. Caitlin kiwała mechanicznie głową, słysząc co drugie słowo i puszczając resztę mimo uszu. Intuicja do ludzi ją zawiodła, skoro wybrała na sąsiada pierwszego z brzegu nudziarza. Drgnęła dopiero wtedy, gdy poczuła na udzie ciężar jego łapska.

– Na szczęście jestem dużo milszy niż rzeźnik z Whitechapel – wyszeptał jej do ucha ochrypłym tonem.

Ledwo powstrzymała grymas obrzydzenia, gdy ciepły, pijacki oddech owionął jej policzek. Nie powinna pakować się w kłopoty już pierwszego dnia, więc z anielską cierpliwością zniosła zbyt intymny gest i posłała mężczyźnie wymuszony, kwaśny uśmiech. W międzyczasie wrócił Chris, stawiając przed nią kufel spienionego piwa.

– Co za ulga. Czyli mogę spać spokojnie i nie bać się, że potraktujesz mnie jak kupę mięsa?

– O ile nie jesteś dziwką. – Peter przesunął palce w górę jej uda, jakby pragnął przekonać się o tym osobiście. – Kto was tam wie, nierobów wychowanych na naszym garnuszku… Wątpię, czy w ogóle widziałaś mięso na oczy, zajęta swoimi gnijącymi ziemniakami. A teraz panoszycie się po Soho i chcecie cholernej rewolucji, co?

Zmiana tonu na pełen pretensji sugerowała, że rozpoznał jej irlandzki akcent. Myślała, że po tylu latach osłabł, ale niestety on zawsze dawał o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach. Zganiła się w duchu za brak ostrożności i położyła palce na dłoni Petera, łagodnym gestem zsuwając ją z uda. Za późno zrozumiała, że jeszcze bardziej rozdrażniła i tak już rozjuszoną osę.

– Myślisz, że jestem idiotą? – warknął głośno, czym zwrócił uwagę nie tylko Chrisa, ale też wszystkich wokół. – Znam takie jak ty, pełno was się kręci w dokach. Zawszone, irlandzkie kurwy. – Splunął z lekceważeniem na ziemię. – Najpierw zgrywacie takie niedostępne, a potem pieprzycie się z pierwszym lepszym…!

W pubie zaległa cisza, ale dopiero po chwili dotarło do ­Caitlin, że to jej zasługa. Zaślepiona furią nie od razu dostrzegła na policzku Petera ognisty rumieniec, który był dziełem jej dłoni. Nagle poczuła szarpnięcie za włosy, a drewniany blat wbijał się jej boleśnie w plecy, gdy mężczyzna przystawił jej do szyi mały, składany nożyk.

– Nie pozwolę, by jakaś dziwka…

Nie czuła strachu. Nikt, kto umarł za życia, nie będzie bał się śmierci. Wystarczyło jedno obojętne, puste spojrzenie, aby zaskoczony Anglik zmniejszył siłę uchwytu. Wykorzystała chwilę zawahania i z impetem przyłożyła mu kolanem w krocze, aż zachwiał się niczym drewniane niewalaszki1. Na pomoc rzucił się Chris. Gdyby dorównywał Peterowi posturą, w porę by go powstrzymał, ale zamiast tego wylądował na ziemi, kuląc się pod gradem ciężkich jak młot ciosów Anglika.

Złapała pusty kufel i zamachnęła się, mierząc w głowę. Peter zatoczył się i runął na podłogę u jej stóp. Nawet nie drgnęła. Wpatrywała się w wielkie cielsko, powtarzając jak mantrę słowa:

– Żyj. Kurwa, żyj.

Anglik jęknął cicho, a wokół niego zebrała się reszta towarzystwa. Nikt nie zwracał na nią uwagi, ale wiedziała, że zaraz otrząsną się z szoku. Pierwsza zerwała się Jane, podnosząc na nią pełen wściekłości wzrok.

– Pożałujesz tego.

Wywróciła oczami bardziej zaciekawiona niż przestraszona groźbami, ale i tak straciła towarzyszy do picia. Złapała torbę i rzuciła się do ucieczki, klnąc w duchu; na świat, na pieprzonych mężczyzn i na całe Zjednoczone Królestwo. Cholerny Angol zasłużył na to, żeby pozbawiła go męskości i gdyby mogła, chętnie wetknęłaby mu ziemniaka do gardła na pamiątkę.

Dokąd teraz? Gęstniejący mrok nie dodawał jej odwagi, choć na przekór logice, bardziej od żywych, bała się umarłych. Skoro w tej okolicy ponad dekadę temu grasował Rozpruwacz… Do cholery, nie wierzyła w duchy! Zresztą, o ile Kuba nie zyskał naśladowców, raczej nie groził jej ten sam los, co zamordowanym prostytutkom. Co innego lokalne opryszki. Gdyby ją napadli, nawet nie zdążyłaby sięgnąć po browninga.

Z rozmyślań wyrwał ją narastający odgłos kroków. Nie po to uniknęła samosądu w pubie, by teraz zginąć z rąk typa spod ciemnej gwiazdy. Przyspieszyła, łapiąc powietrze nerwowymi haustami, aż szarpnięcie za rękaw wciągnęło ją do najbliższego zaułka. Na moment zabrakło jej tchu.

– Byłem pewien, że to ty.

Ten głos rozpoznałaby wszędzie. Znajoma mieszanka zadziorności, uporu, odrobiny szaleństwa i ducha wolności, a wszystko zaprawione twardym, irlandzkim akcentem. Jej bijące głośno serce powoli się uspokajało, ale to wiatr rozwiał chmury i ostatnie wątpliwości, gdy światło księżyca padło na twarz nieznajomego.

Wciąż byli do siebie bardzo podobni i kiedyś często brano ich za rodzeństwo – tak samo błękitne oczy i ciemne włosy. Niewiele się zmienił, co najwyżej zmężniał, bo jego potężna sylwetka robiła wrażenie nawet w ciemnościach. Uśmiechał się dokładnie tym samym, figlarnym uśmiechem co dawniej, jakby czekał na kolejną okazję do psot w świecie będącym jego prywatnym placem zabaw. Nic dziwnego, że wieczory spędzał w najbardziej zatłoczonym pubie w okolicy.

Na twarzy Deana O’Callaghana pojawił się cały wachlarz emocji – najpierw niedowierzanie, potem nadzieja, aż w końcu dziecięca radość.

– Wreszcie postawisz mi piwo.

– Byłam ci winna piwo?

– Ostatniego dnia w końcu wygrałem z tobą w pokera. Pamiętasz?

Przytaknęła bez przekonania, wypuszczając zbyt długo wstrzymywane powietrze. Runda pokera, jedna z wielu, jakie rozegrali, paląc papierosy i popijając piwo w dublińskich spelunach, zatarła się w jej pamięci. Wspominała jedynie słowa, które padły później, gdy ośmielony przez alkohol Dean zadeklarował jej miłość, poprosił o rękę, a na końcu bełkotliwie zapewnił, że będzie opiekował się trójką ich dzieci. Z ulgą zorientowała się, że zapomniał, jak skończyła się ich ostatnia rozmowa.

– Nic się nie zmieniłaś.

Poczciwy Dean. Nie mógł się bardziej mylić, ale tej nocy nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Wyjęła z bocznej kieszeni plecaka paczkę papierosów i poczęstowała go.

– Rosyjskie. Mocne jak ich wódka, ale smak mają raczej obrzydliwy.

– Daleko cię wywiało.

– Powinno jeszcze dalej.

Na szczęście nie wypytywał o szczegóły, pewnie domyślał się, że i tak nie dostałby całej prawdy na tacy.

– Jutro mam robotę – odezwał się, gdy niezręczna cisza zaczęła się przedłużać. – Wstaję o świcie.

– Po co myśleć o jutrze? – Caitlin przekornie przechyliła głowę.

– Zastanawiałem się, czy z twoim talentem do pakowania się w kłopoty w ogóle dożyjesz jutra.

Wzruszyła ramionami.

– Bierz torbę. Dzisiaj nocujesz u mnie.

– Przywiążesz mnie do łóżka?

– W porcie nauczyłem się marynarskich więzów.

Kąciki ust Deana uniosły się w dwuznacznym uśmiechu. Wziął od niej worek i pewnym krokiem przeprowadził przez gąszcz splątanych, wąskich uliczek. Zacisnęła palce wokół jego szerokiej dłoni, wyczuwając wszystkie odciski, zgrubienia i zadrapania. Ślady historii, jaką w ciągu ostatnich kilku lat napisał bez niej, ale jakie to miało teraz znaczenie?

Po krótkim marszu stanęli przed murowanym dwupiętrowym domem. Dean wielkopańskim gestem zaprosił ją do środka, a gdy przekroczyli próg, przyłożonym do ust palcem nakazał ciszę. Już pierwszy krok postawiony na drewnianych schodach wywołał u nich niekontrolowany wybuch śmiechu, bo skrzypienie desek obudziłoby nawet nieboszczyka. Wtoczyli się na górę i zanim zdążyli złapać oddech, znaleźli się w ciasnym, skromnie wyposażonym pokoju. Tylko łóżko, szafka i balia z wodą.

Dean zamknął drzwi, potęgując wrażenie ciasnoty wnętrza. Odsunęła się instynktownie, a śmiech uwiązł jej w gardle.

– Nie powinieneś tego robić.

Na przekór swoim słowom położyła na łóżku plecak.

– Czego?

– Znowu złamię ci serce.

– Może tym razem ja złamię twoje?

Uśmiechnęła się blado. Sięgnęła po dłoń Deana i położyła na swojej klatce piersiowej.

– Słyszę jego bicie, ale… nic nie czuję.

Wyglądał tak, jakby jej wcale nie słuchał. Przysunął się, aż poczuła jego ciepły oddech na szyi i pieszczotę dłoni przyjemnie ciążącej na piersi. Tak niewiele brakowało, aby znów przypomniała sobie kształt jego warg i smak pocałunków.

– Dean, ja…

Nie miała serca, więc czego właściwie oczekiwał? Dostrzegła zawód na jego twarzy, kiedy się odsunął, ale zaoszczędził im obojgu krępującej ciszy. Przepchnął na bok szafkę nocną i wyciągnął z wnęki szkocką whisky. Rozsiadł się na łóżku, zrzucił plecak na podłogę i poklepał ręką miejsce obok siebie. Usiadła tam niechętnie, skupiona na pęknięciach na ścianie i chlupotaniu alkoholu, przelewającego się w przystawianej do ust butelce.

– Kiedy wyjechałaś… myślałem, że to kolejna gra. Wszyscy tak myśleli. Taka magiczna sztuczka, po której wykonaniu zaraz wrócisz. Pamiętasz tego gościa? – Dean uśmiechnął się do własnych wspomnień, a ona kiwnęła głową, nie chcąc mu przerywać. Nie wierzyła w magię, ale pamiętała występ objazdowej trupy i wrażenie, jakie na niej to zrobiło. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy przeanalizowała od początku do końca każdy ruch rzekomego iluzjonisty. – Wiesz, byłabyś tym… królikiem z kapelusza. – Mężczyzna upił whisky z butelki. – Godzinami odtwarzałem w głowie nasze ostatnie spotkanie, zastanawiałem się, co zrobiłem nie tak. Twoi dziadkowie umierali z niepokoju. Zniknęłaś z dnia na dzień, bez pożegnania.

– Wysłałam im kartkę. Z Berlina.

– Na pewno odetchnęli z ulgą.

Zignorowała ironię w głosie Deana. Wyciągnęła paczkę papierosów, z ukłuciem w sercu rejestrując znikający w szybkim tempie rosyjski tytoń. Odpaliła jednego i wzięła do drugiej ręki butelkę. Pierwsze aromatyczne nuty drewna osiadły na języku. Tak smakowało whisky, gdy ostatnie promienie słońca tańczyły na rzece Liffey, a oni szukali po kieszeniach półtora pensa, by przeprawić się przez Ha’Penny Bridge. Czasem trzęśli się z zimna, włócząc się po dokach czy Stephen’s Parku. Mocny alkohol palił w gardle, docierał do żołądka i wywoływał przyjemne ciepło wspomnień.

– Więc… co tutaj robisz? – odezwał się ostrożnie Dean.

– Szukam kogoś.

– Kogo?

Sięgnęła po leżącą pod łóżkiem torbę. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnęła stare, wyblakłe i wymięte od wielokrotnego składania zdjęcie, na którym widać było grupę młodych mężczyzn ubranych w jednakowe policyjne mundury.

– Powód, dla którego wciąż żyję – prychnęła z rozbawieniem. Co za banał. Gdyby nie leżała tam, we własnych rzygowinach, pijana i naćpana, przygnieciona wyrzutami sumienia, uznałaby swoje wyznania za komiczne. – Ten człowiek zabił moich rodziców – Caitlin stuknęła wskazującym palcem w jedną z osób na fotografii, mężczyznę o jasnych włosach i rybich oczach – tylko tyle wiem.

Wiem, kto zabił twoich rodziców.

Jedno proste, naiwne zdanie, które w Petersburgu przywróciło ją do życia. Przeniosło w czasie do maja tysiąc osiemset osiemdziesiątego drugiego roku i morderstw w dublińskim Phoenix Park, w następstwie których została sierotą i przyjęła nazwisko dziadków.

Dublin, 30 lipca 1882 roku

Mała Caitlin uwielbiała zabawy w chowanego. Stawała się wtedy niewidzialna i przenosiła się do baśniowego świata. Kiedyś, podczas spaceru z mamą po Phoenix Park schowała się w krzakach i bawiła się cichutko patykowymi ludzikami oraz ich liściastymi psami. Kiedy znudziło ją czekanie i zrobiła się głodna, wróciła do domu. Długo potem pamiętała okrzyk radości i uściski tak mocne, jakby mamusia chciała ją udusić. Nie rozumiała, skąd ten śmiech i łzy, ale liczyło się tylko to, że wtedy pierwszy raz wygrała zabawę w chowanego. Ona, mała dziewczynka, zdołała przechytrzyć dorosłego. Do głowy przyszło jej mnóstwo nowych, szalonych pomysłów. Ucieczki, kryjówki, uniki. To już chyba magia, prawda?

Zazwyczaj tata i mama nie mieli dla niej czasu. Często znikali na całe dnie lub rozmawiali szeptem z wypiekami na twarzy. Nigdy nie wspominali, że wyjadą na długą wycieczkę i nie zabiorą jej ze sobą. Miała wtedy pięć lat i kilka razy na godzinę męczyła babcię i dziadka tymi samymi pytaniami, wypowiadanymi jak zaklęcie:

– Gdzie są rodzice?

– Wyjechali.

– A kiedy wrócą?

– Niedługo, kruszynko – zapewniała ją czule babcia. – Może nawet za kilka dni.

Ale kilka dni minęło, a potem całe tygodnie, aż upłynął miesiąc, a po rodzicach ani widu, ani słychu. Caitlin nie zauważyła czerwonych oczu babci i wiecznego kataru dziadka, więc postanowiła wrócić do gry w chowanego.

Tego dnia babcia robiła na drutach kolejny sweter, który miał drapać w szyję, a dziadek poszedł „załatwiać ważne sprawy”. Caitlin skryła się pod łóżkiem w sypialni i czekała na jego powrót. Drgnęła, słysząc odgłos klucza przekręcanego w zamku i niecierpliwe kłapanie babcinych pantofli.

– Nareszcie, Niall! Dowiedziałeś się czegoś?

– Gdzie jest Caitlin?

– Nie wiem, chyba bawi się na dworze.

Na wszelki wypadek babcia zajrzała do sypialni. Czary działały, Caitlin wciąż była niewidzialna.

– Mów! Nie zniosę dłużej tego czekania, to wykańczające. Żeby nie móc doprosić się, choćby o jedno widzenie!

– Podobno nikomu nie pozwalają – oznajmił ponuro dziadek. Jego głos zadrżał. – Rozmawiałem z O’Brienami, przychodzą na posterunek codziennie, ale odmawiają im zobaczenia syna nawet przez kraty, a co dopiero rozmowy. Posłuchaj, Roisin, ja… dostałem od inspektora Mallona tylko to.

– To obrączka Aileen! Ale…

– Powiedział, że to był nieszczęśliwy wypadek. Gdybym mógł wydusić z tego skurwiela choćby jeden szczegół! Jakim niby cudem…? Dlaczego oboje…? Ale nigdy nie potrafili bez siebie żyć, prawda? Nawet…

Głos dziadka załamał się, a do uszu Caitlin dobiegł stłumiony szloch babci. Zacisnęła piąstki, wytężając wszystkie siły, aby nie stracić ani słowa. Czuła, że ta rozmowa była ważna, ale nie miała pojęcia dlaczego. Nigdy nie słyszała babci płaczącej tak histerycznie. Może powinna wyczołgać się spod łóżka i ją przytulić? W końcu babcia Roisin piekła najpyszniejszą tartę jabłkową pod słońcem!

– O Boże, jak my jej o tym powiemy, Niall? Oni nie wrócą! Nie wrócą… Boże najdroższy… Nasza jedyna, najukochańsza córka…

Caitlin zakryła dłońmi buzię, żeby zdusić krzyk. Nie miała pojęcia, dlaczego babcia chlipała, a zazwyczaj donośny, pogodny głos dziadka brzmiał tak ochryple i matowo. Jak kot pazurkami uczepiła się jedynego zdania, które zrozumiała. „Oni nie wrócą”. Do błękitnych oczu napłynęły wielkie jak groch łzy, które po chwili kapały na zakurzoną podłogę. Nie wrócą. Rodzice wyjechali i zostawili ją na zawsze samą, a przecież ona niczym nie zawiniła.

– To wtedy przestałam mówić. Inne dzieci śmiały się ze mnie, ale nie ty.

– Pamiętam, jak bawiłaś się tymi idiotycznymi patykami. Wymachiwałaś nimi bez ładu i składu.

– To były moje lalki.

– Takie same niemowy.

– Ale ty je rozumiałeś.

– Pokaż to zdjęcie. – Dean odchrząknął z zakłopotaniem i wyciągnął dłoń. – Konstabl – stwierdził, przyglądając się niewyraźnym rysom twarzy. – Możesz mi to dać? Popytam ludzi, może go skojarzą.

Kiedy zdjęcie zniknęło jej z oczu, wzięła do ręki butelkę i wypiła whisky do dna. Upłynęło kilka sekund, zanim odwróciła się do Deana ze swoim wymuszonym, ironicznym uśmiechem.

– Moje życie jest teraz w twoich rękach. Dla mnie nie ma zbyt dużej wartości, ale ty, po starej znajomości, cenisz je pewnie wyżej.

– Nie pochlebiaj sobie. Życie Irlandczyków zasadniczo nie ma wygórowanej ceny – skwitował cynicznie, po czym kiwnął głową w kierunku pustej butelki. – Na dzisiaj wystarczy zwierzeń. Prześpię się na podłodze.

Ściągnął z łóżka derkę, zostawiając dla niej grubszy, wielokrotnie cerowany koc. Przygotował sobie prowizoryczne posłanie i odwrócił się plecami. Patrzyła na niego przez chwilę, zanim ściągnęła z siebie bluzkę i spódnicę. Leżąc pod samym kocem, drżała z zimna, ostrożnie sięgnęła więc po zaczepiony przy worku płaszcz. Dopiero wtedy ułożyła się na lichym materacu, starając się nie zwracać uwagi na wbijające się w plecy sprężyny.

Westchnęła ciężko, zaciskając z całych sił powieki, ale sen nie przychodził. Przez ostatnie miesiące nocowała w gorszych warunkach, czasem nawet pod gołym niebem. Każda noc w innym miejscu, każda podszyta lękiem, czy nadejdzie dla niej świt. Bywały chwile, gdy budziła się zlana potem, a najmniejszy szmer sprawiał, że odruchowo sięgała po pistolet. Browning M1900 – wyprodukowany w belgijskiej fabryce, jedyny towarzysz podróży i jej najlepszy przyjaciel, jak nikt inny umiał zagłuszyć natrętne myśli i opanować atak paniki, gdy widziała pusty wzrok przyjaciół, z którymi nie zdążyła się nawet pożegnać.

Ledwo przymknęła powieki, gdy dobiegł ją odgłos otwieranych drzwi i wyplutego z wściekłością przekleństwa. Zerwała się z łóżka, wyciągnęła browninga i wycelowała prosto w nieznajomego, próbując przyzwyczaić oczy do pierwszych promieni wschodzącego słońca.

– Co, do cholery… Dean, kurwa jego mać, wstawaj, bo zaraz spóźnisz się na zmianę. I wytłumacz mi ten bajzel. Od kiedy sprowadzasz tutaj dziwki?

Nawet spod półprzymkniętych powiek dojrzała, że mężczyzna niezbyt przejął się skierowaną w jego stronę lufą pistoletu. Skoro tak, to ona też nie drgnęła, gdy jego podkrążone, niebieskie oczy, obrzuciły pogardliwym spojrzeniem jej kształty zarysowane pod bawełnianą halką. Gdy spuścił wzrok, kopnął zwiniętego na podłodze Deana, który jęknął ciężko, próbując się dobudzić.

– Liam, zlituj się. Umieram.

Opuściła broń, w jednej chwili zdając sobie sprawę, z kim miała do czynienia. Wrzuciła browninga do torby, szukając równocześnie resztek względnie czystych ubrań. Nie byłaby sobą, gdyby przy okazji nie odegrała małego, leniwego przedstawienia przed czujnymi oczyma Liama. Zobaczył więcej, niż powinien, ale niewiele ją to obchodziło. Już ubrana usiadła na łóżku i odpaliła papierosa, wyglądając bezmyślnie przez brudne okno.

– To Caitlin. Caitlin Brogan. Pamiętasz?

Dean zwlókł się z podłogi, choć na nogi postawił go dopiero chlust lodowatej wody. Zrobiło jej się go szkoda, gdy przecierał zaspane oczy, manewrując w ciasnym pokoju, pomiędzy dwoma wrogimi obozami.

– Caitlin, to mój brat Liam. Na pewno też go pamiętasz.

Wypuściła z ust kłębek dymu, ignorując prezentację. Oczywiście, że go pamiętała, aż za dobrze. Chudszy i drobniejszy od młodszego o dziesięć lat brata, charakterem wdał się raczej w matkę, a Caitlin umiałaby policzyć na palcach jednej ręki osoby, które darzyły panią O’Callaghan sympatią. Mrukliwy, zawzięty i antypatyczny już za dziecka, wcale nie starał się o przyjaciół. Widywała go, jak snuł się pogrążony we własnych myślach, zazwyczaj krążących wokół niepodległości Irlandii. Liam wyjechał z Dublina, gdy grunt zaczął mu się palić pod nogami, a do rodziny i sąsiadów dochodziły budzące grozę legendy o wywrotowej działalności starszego O’Callaghana w Londynie. Po latach udało mu się ściągnąć do stolicy młodszego brata, który od urodzenia wpatrzony był w niego jak w obrazek.

– To… To ja będę wieczorem.

Dean wymknął się chyłkiem, zamykając za sobą cicho drzwi. Zgasiła papierosa i wrzuciła niedopałek do wypełnionego popiołem glinianego spodeczka. Chciała wyminąć Liama, ale ten zagrodził jej drogę.

– Do jutra ma cię tu nie być.

– Bo co?

Spojrzała na niego wyzywająco, ale się nie speszył. Widziała w jego oczach pogardę i wstręt, co i on mógł wyczytać z jej wzroku. Nic się między nimi nie zmieniło. W Dublinie ze sobą nie rozmawiali i nie patrzyli na siebie, a jednak wiedziała, że postrzegał ją jako najbardziej bezużyteczny i niebezpieczny rodzaj kobiet – diabelską pokusę, która siała spustoszenie gorsze niż bomby o największej sile rażenia.

– Nie masz pojęcia, co on przeżył. Przyjechał tu rok po twoim wyjeździe. Snuł się jak cień, ledwo poznałem własnego brata. Oboje wiemy, że znowu to zrobisz. Znowu uciekniesz. Zostawisz go i pójdziesz gdzieś indziej, aby niszczyć życie komuś innemu.

Nie znasz mnie. Najchętniej wykrzyczałaby mu w twarz same obelgi, ale, jak na złość, do oczu napłynęły jej łzy. Trafił w punkt, pewnie nawet sam nie wiedział, jak celnie. Może byli do siebie podobni bardziej, niż podejrzewała…? Zrobiła krok do przodu i na przekór własnej niechęci, uśmiechnęła się do niego.

– Ty zostawiłeś go pierwszy – wycedziła, akcentując każde słowo.

Ominęła go, łapiąc po drodze płaszcz, w którego kieszeni bezpiecznie spoczywał browning. W przeciwieństwie do Deana, gdy zamykała drzwi, głośno nimi trzasnęła.

* * *

Kilka tygodni później, gdy Dean wrócił z doków, już od progu wiedziała, że nastąpił przełom. Stało się. Człowiek ze zdjęcia otrzymał imię i nazwisko. Litery cyrylicy zatańczyły jej przed oczami, odłożyła więc małą, elegancko wydaną książkę, którą czytała, i zaczęła wodzić wzrokiem za przyjacielem, zajętym stawianiem kroków po pokoju w rytm własnych myśli. Podciąg­nęła kolana do brody i niewiele brakowało, by uciekła, zanim Dean zdołałby otworzyć usta. Bała się prawdy równie mocno, jak jej pragnęła.

– Mamy go. Nazywa się Harold Stilley. Podobno straszna gnida, ale najwidoczniej jest jakaś sprawiedliwość na świecie, bo pełni teraz służbę w dywizji Tamizy. Paskudne miejsce, konstable pracują na nocne zmiany, patrolując rzekę, a nawet nie wyobrażasz sobie, ilu nieszczęśników próbuje tam codziennie skończyć swój żywot – stwierdził, kręcąc głową. – Pija w portowych tawernach, czasem zachodzi do szynków na East ­Endzie, ale duszą towarzystwa to podobno on nie jest.

Co miał na myśli? Zaschło jej w gardle i ostatecznie nie wypowiedziała pytania na głos. Bajka, która dotyczyć mogła każdego, stała się faktem. Człowiek ze zdjęcia istniał naprawdę, możliwe nawet, że minęła go podczas wielogodzinnych wędrówek po Londynie. Harold Stilley. Powtórzyła nazwisko w myślach, próbując wyobrazić sobie mężczyznę, do którego ono należało.

– Co teraz? – spytał Dean, zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą.

Zmusiła się, by unieść kąciki ust w wyćwiczonym uśmiechu. Łatwizna, Caitlin, oszukiwałaś tak siebie i wszystkich wokół setki razy.

– Poznam wszystkie jego sekrety, a potem zniszczę.

– Niby jak chcesz to zrobić?

– Jeszcze nie wiem.

Myślała o tym przez całą drogę, od samego Petersburga, nic więc dziwnego, że Dean jej nie uwierzył. Zerwał się z łóżka i oskarżycielsko wycelował w nią palec.

– Nie. Nie ma mowy. Nie wykręcisz mi znowu tego numeru. Nie pozwolę ci na to, słyszysz? Pomogę ci. Znam ludzi, załatwimy to razem. Pomogę ci. – Walczył ze sobą jeszcze przez chwilę, aż w końcu zaklął pod nosem i spojrzał na nią z rozpaczą. – Kocham cię – wyrzucił z siebie zduszonym głosem. – Zawsze kochałem. I zawsze będę kochać.

– Wiem – wyznała, walcząc z napływającymi do oczu łzami. – I właśnie na tym polega problem.

Nie czekała, aż zrozumie jej słowa. Zanim zdążył zaprotestować, przycisnęła usta do jego warg tak mocno, że zderzyli się zębami. Całowała go, pragnąc przeprosić za to, co już zrobiła i co dopiero zamierzała uczynić; za wszystko, o czym wiedział i czego nigdy miał się nie dowiedzieć.

– Naprawdę tego chcesz? – spytał z wahaniem, łagodnym gestem odsuwając jej twarz od swojej. Czułość, słyszalna w jego głosie, zupełnie wytrąciła ją z równowagi. W milczeniu skinęła głową. Wszystko, byle nie rozmawiać ani nie patrzeć w te jego ufne, beznadziejnie zakochane oczy.

Byle zapomnieć o Haroldzie Stilleyu.

Kochali się w pośpiechu, jakby pragnęli nadrobić stracone lata. Dzięki Deanowi zapominała o wyrzutach sumienia i czekającym ją zadaniu, bezkarnie rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa w jego silnych, szerokich ramionach. Nie musiała dziękować ani przepraszać, lata rozłąki rozpłynęły się, i przez tę krótką chwilę wydawało jej się, że leży w dawnym pokoju Deana, z którego ucieknie przez okno, zanim nastanie świt. Wychudzona, wiecznie milcząca i nierozumiana przez cały świat siedemnastolatka, która lada chwila kupić miała bilet na statek do Liverpoolu. Łudziła się, że nic się nie zmieniło, a jednak… zmieniło się wszystko. I wiedziała to aż za dobrze, nawet teraz, gdy kryła się w objęciach Deana.

Podniosła się z wahaniem i usiadła na zimnej podłodze, opierając plecy o łóżko. Choć jej nagą skórę pokrywały kropelki potu, drżała z zimna. Liam miał rację. Pojawiła się w życiu Deana tylko po to, by znów go skrzywdzić.

Skrzypienie sprężyn przywołało ją do rzeczywistości.

– Już dobrze, nie jesteś sama. Zaopiekuję się tobą.

Zdecydowanym gestem przetarła wilgotne oczy. Odwróciła głowę i przyglądała się długo przyjacielowi, którego oczy błyszczały wesoło w ciemnościach. Uśmiechał się jak zawstydzony dzieciak, który zdobył wreszcie upragnioną zabawkę. Najwidoczniej cały czas łudził się, że odwzajemniała jego uczucia. Próbowała unieść kąciki ust i ofiarować mu choć przez chwilę to, co pragnął zobaczyć. Odwdzięczyć się za ciepło i miłość, którymi ją obdarzył.

Karykatura uśmiechu musiała wystarczyć, bo Dean wyjął z jej dłoni papierosa i pomógł wstać. Położyła się obok i oparła głowę na jego ramieniu, wpatrując się pustym wzrokiem we wzór z wilgotnych plam na suficie. Wsłuchiwała się w spokojny oddech Deana, marząc, by chwila ta trwała jak najdłużej. W końcu przymknęła powieki.

Znów była w Petersburgu, sam na sam z najgorszymi koszmarami. Poczucie winy wypaliło jej bolesne znamię na sercu, a ona z trudem chwytała oddech, kuląc się w ciemnościach. Dopiero teraz zrozumiała, jak wiele kosztowała ją ta chwila słabości. Dopuszczając do siebie okruch szczęścia, dopuściła też cierpienie.

Było coś jeszcze. Harold Stilley. Imię odbijało się echem w jej umyśle i nie dawało spokoju.

Najdelikatniej jak umiała przesunęła się na brzeg łóżka. Po omacku odnalazła swoje rzeczy, ubrała się w pośpiechu i spakowała torbę. Nacisnęła klamkę i odwróciła się, by ostatni raz spojrzeć na śpiącego przyjaciela.

– Przepraszam.

Na zewnątrz owionęło ją chłodne, wilgotne powietrze. East End budził się do życia w gęstej, spowijającej dzielnicę mgle. Wystarczyło kilka kroków, by mleczna biel wchłonęła Caitlin, a jej sylwetka rozpłynęła się w powietrzu, jakby nigdy nie istniała.

------------------------------------------------------------------------

1 Niewalaszka, inaczej wańka-wstańka – zabawka, która porusza się na boki, lecz nigdy się nie przewraca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: