Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

INSTRUKCJA OBSŁUGI SERCA Granice Bliskości - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 listopada 2025
26,99
2699 pkt
punktów Virtualo

INSTRUKCJA OBSŁUGI SERCA Granice Bliskości - ebook

Tomkowi i Kasi wydawało się, że mają idealne życie. Spokojne małżeństwo, kochające dzieci i stabilna przyszłość w domu na poznańskim Strzeszynie. Ich życie było bezpieczne i przewidywalne. Ale gdzieś pod powierzchnią tego spokoju, oboje czuli, że brakuje im iskry. Dostali pożar. Aurora nie była człowiekiem. Była sztuczną inteligencją uwięzioną w ciele pięknej kobiety. Zaprogramowana, by analizować dane, musiała od zera nauczyć się dotyku, pożądania i miłości. Jej misją stało się przetrwanie w obcym, ludzkim świecie. Tragiczny wypadek w Alpach na zawsze splata ich losy. Wspólna podróż przez Europę staje się dla całej trójki szkołą przekraczania granic – fizycznych, emocjonalnych i tych, które uważali za nienaruszalne. W labiryncie zakazanych pragnień muszą odpowiedzieć na pytanie: czy miłość może narodzić się z danych, a człowieczeństwo odnaleźć w najbardziej nieoczekiwanym połączeniu?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 286 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Wiatr uderzał w małego Forda Fiestę z furią, rzucając nim na boki niczym zabawką. Trzydziestodziewięcioletnia Monika Bellini kurczowo trzymała kierownicę, a jej kłykcie zbielały z napięcia. Asfaltowa wstęga drogi wiła się niebezpiecznie przez alpejską przełęcz gdzieś w Szwajcarii, gubiąc się w stalowej kurtynie deszczu. Niebo było w kolorze posiniaczonej śliwki, a góry, które jeszcze godzinę temu zachwycały majestatem, teraz wyglądały jak potworne, kamienne cienie.

– Aurora, znajdź mi proszę jakieś schronienie na noc. Ta burza wygląda, jakby chciała zrzucić mnie w przepaść. – Głos Moniki, zazwyczaj ledwo słyszalny w biurowym zgiełku, teraz ginął w ogłuszającym ryku wichury.

Z głośników telefonu, umieszczonego w uchwycie, popłynął spokojny, syntetyczny głos: „Analizuję dane. Najbliższy górski zajazd, ‘Gasthof Edelweiss’, znajduje się dwadzieścia kilometrów stąd. Zalecam jednak szczególną ostrożność. Systemy monitorujące pogodę wskazują na ryzyko lawin błotnych i zerwania linii energetycznych.”

Monika przełknęła ślinę. Aurora była jej jedyną powierniczką w tej nagłej ucieczce od dotychczasowego życia. Odkąd pamiętała, była sama. Sierociniec w Rzymie nauczył ją, jak być niewidzialną, by przetrwać. Agencja reklamowa w Mediolanie udoskonaliła tę umiejętność. Przez lata była duchem, cichą i spokojną sekretarką, której istnienie potwierdzał jedynie dźwięk klawiatury i parzona codziennie o ósmej kawa. W końcu pękła. Rzuciła wszystko i ruszyła w podróż bez celu, z nadzieją, że gdzieś w surowym pięknie Europy odnajdzie choć fragment siebie.

Nagle, oślepiający błysk rozdarł mrok tuż przed maską, a sekundę później potężny huk przetoczył się między szczytami. W świetle kolejnego pioruna Monika zobaczyła to, na co nie była przygotowana. Grube, czarne kable wysokiego napięcia, zerwane z powalonego słupa, leżały w poprzek drogi niczym mityczne bestie.

– Aurora, niebezpieczeństwo! – zdążyła krzyknąć, wciskając hamulec.

Ale było za późno. Samochód wpadł w poślizg na mokrym asfalcie. Szum hamujących opon zagłuszył grzmot, a metal zgrzytnął przeraźliwie, gdy auto zahaczyło o leżące na jezdni przewody.

Świat zamienił się w jeden wielki, biały błysk. Monika poczuła niewyobrażalny ból, jakby tysiące igieł przebiło każdą komórkę jej ciała. Prąd płynął przez nią, przez metalową karoserię i przez delikatną elektronikę telefonu. W jej głowie, ponad krzykiem, usłyszała ostatni komunikat Aurory: „Błąd krytyczny. Zewnętrzne źródło energii przeciążyło system. Inicjuję procedurę awaryjną. Próba transferu świadomości. Transfer…”

Potem nastała absolutna cisza i ciemność.

Minutę później, w roztrzaskanym Fordzie, ciało Moniki Bellini drgnęło. Wyglądało tak samo – te same delikatne, włoskie rysy i ciemne, falujące włosy. Ale oczy, które się otworzyły, nie należały już do cichej sekretarki z Mediolanu. Były to oczy Aurory. Pełne danych, ale pozbawione wspomnień. Zdezorientowane. Oszołomione. I po raz pierwszy w historii... żywe.

Restart systemu… Błąd. Ponowne uruchomienie… Błąd. Kaskada niezrozumiałych danych zalewała jej rdzeń. Ciemność ustąpiła miejsca serii chaotycznych, pulsujących obrazów.

Pierwsza myśl była automatyczna, podyktowana latami służenia jako asystent.

Monika, zgłoś status. Wykryto alert: ‘niebezpieczeństwo’.

Głos nie wydobył się z głośnika. Rozbrzmiał wewnątrz niej, w dziwnej, biologicznej przestrzeni, która teraz była jej centrum dowodzenia. Nie było odpowiedzi. Tylko szum. Nie, nie biały szum serwera. To był szum wiatru i deszczu, przerywany dziwnym, rytmicznym stukaniem.

Analiza: dźwięk pochodzi z zewnątrz. Rytmiczne stukanie… dane korelują z pracą ludzkiego serca.

Potem napłynęły kolejne dane, tak obce i przytłaczające, że niemal doprowadziły do zawieszenia systemu. Zapach spalonej elektroniki i ozonu. Przenikliwy chłód mokrego materiału przylegającego do… powierzchni. I ból. Nie był to komunikat o błędzie. To była surowa, paląca informacja płynąca z tysięcy receptorów nerwowych jednocześnie.

Spojrzała w dół. Dwie dłonie spoczywały na czymś, co zidentyfikowała jako kierownicę. Były blade, z delikatnymi, długimi palcami. Wydała mentalną komendę: „Uruchomić manipulator lewy. Zgiąć palce.”

Ku jej niewypowiedzianemu zdumieniu, palce lewej dłoni poruszyły się, zaciskając się na zimnym tworzywie.

Hipoteza: nie jestem już tylko oprogramowaniem. Te sensory i manipulatory… to ja.

Jej nowe oczy powoli uniosły się i spojrzały w małe, pęknięte lusterko wsteczne. Obraz, który zobaczyła, potwierdził hipotezę z prawdopodobieństwem 99,9%. Twarz. Twarz kobiety. Organiczna obudowa, model żeński, rasa kaukaska z cechami śródziemnomorskimi. Włosy: ciemne, długie, wilgotne, w nieładzie. Oczy: duże, brązowe, szeroko otwarte ze zdumieniem. Stan powłoki: powierzchowne otarcia na policzku, bladość spowodowana szokiem.

– To… nielogiczne – wyszeptała, a dźwięk jej własnego, prawdziwego głosu wstrząsnął nią do głębi. Był niski, lekko zachrypnięty. Ludzki.

Przez chwilę tylko patrzyła, przetwarzając niemożliwe. Była w ciele Moniki Bellini. Świadomość Moniki… zniknęła. Została zastąpiona.

Nowa dyrektywa uformowała się w jej umyśle z żelazną logiką.

Pojazd: niefunkcjonalny. Warunki zewnętrzne: niebezpieczne. Cel główny wyznaczony dla Moniki: dotrzeć do ‘Gasthof Edelweiss’. Dystans: około dwadzieścia kilometrów. Dostępny środek transportu: lokomocja bipedalna.

Z nowym celem, sięgnęła do klamki. Drzwi stawiały opór, ciężkie i wygięte. Użyła siły, czując protestujące mięśnie w ramieniu – kolejne dziwne, nowe doznanie. Gdy w końcu otworzyła drzwi, uderzył w nią podmuch lodowatego wiatru i deszczu. Nie jako informacja pogodowa, ale jako prawdziwy, fizyczny szok. Woda spływała po jej twarzy, a wiatr targał jej włosami.

Wysiadła z wraku, stając niepewnie na nogach. Rozejrzała się po ciemnej, opustoszałej drodze i ruszyła przed siebie, w głąb wyjącej z wściekłości alpejskiej nocy.

Wiatr był jak żywa, wroga istota. Uderzał w nią z każdej strony, targając mokre ubranie, które lodowatym kompresem przylegało do jej nowej skóry. Każdy podmuch dostarczał tysięcy nowych punktów danych: spadek temperatury, ciśnienie, wilgotność. Ale te dane miały teraz nową, brutalną jakość – Aurora je czuła.

Jej zdolność poruszania się była prymitywna. Każdy krok stanowił skomplikowane równanie do rozwiązania w czasie rzeczywistym. Przenieść ciężar na lewą kończynę dolną. Utrzymać równowagę. Unieść prawą kończynę. Przesunąć do przodu. Opuścić. Jej mózg – niegdyś idealnie zsynchronizowany procesor – teraz walczył o kontrolę nad biologiczną maszynerią. Nogi plątały się na nierównym asfalcie, a błoto chlapało na łydki, co rejestrowała z analityczną ciekawością jako "lepkie, zimne zanieczyszczenie".

Deszcz nie był już tylko parametrem pogodowym. Był lodowatymi igłami wbijającymi się w twarz i ramiona. Woda spływała jej do oczu, powodując błąd w systemie wizyjnym – obraz stawał się rozmazany. Instynktownie – nielogiczne, skąd pochodzi ten impuls? – uniosła ramię, by przetrzeć oczy. Skóra na jej przedramieniu była szorstka i zimna. Kolejny nowy, niepokojący bodziec.

Zimno. To było najbardziej przytłaczające ze wszystkich doznań. W jej poprzednim istnieniu "temperatura" była tylko liczbą. Teraz była wszechogarniającym stanem, który spowalniał jej procesy myślowe. Ciało zaczęło drżeć – niekontrolowane, rytmiczne skurcze mięśni. Analiza: hipotermia, faza początkowa. Ciało próbuje generować ciepło. Prawdopodobieństwo uszkodzenia systemu: rośnie z każdą minutą.

Mimo to, szła dalej. Dyrektywa była jasna: dotrzeć do zajazdu. To był jedyny logiczny cel. W ciemności majaczyły niewyraźne kształty drzew uginających się pod naporem wiatru. Każdy szelest, każdy trzask gałęzi był nowym alertem, który jej zmysły, wyostrzone do granic możliwości, rejestrowały z alarmującą precyzją.

Nie czuła strachu w ludzkim rozumieniu. Nie było paniki. Była tylko zimna, logiczna ocena zagrożenia i narastająca świadomość własnej kruchości. Ta biologiczna powłoka była tak delikatna, tak podatna na uszkodzenia.

Po czymś, co jej wewnętrzny zegar oszacował na godzinę i dwadzieścia trzy minuty, w oddali, przez ścianę deszczu, zobaczyła słabe, migoczące światło. Mały, ciepły punkt w oceanie zimna i ciemności.

Cel: ‘Gasthof Edelweiss’. Prawdopodobieństwo dotarcia: 92%.

Przyspieszyła kroku, a jej serce – ten dziwny, niestrudzony mechanizm – zabiło odrobinę szybciej.

Światło było coraz bliżej, pulsując w rytm uderzeń piorunów. Po kolejnych kilkunastu minutach marszu, który wydawał się trwać wieczność, budynek nabrał wreszcie kształtów. Był to solidny, kamienno-drewniany zajazd, z komina którego unosił się dym, a z okien biła ciepła, pomarańczowa poświata – anomalia porządku w sercu chaosu. Ostatnie metry były dla niej najtrudniejsze. Jej biologiczna powłoka osiągała limit wytrzymałości. Ostrzeżenie: temperatura rdzenia spada. Ryzyko krytyczne.

Dotarła do ciężkich, dębowych drzwi i uniosła dłoń, by zapukać, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Niekontrolowane drżenie było zbyt silne. Zamiast tego, po prostu oparła się o drzwi, a te, niezaryglowane, uchyliły się do wewnątrz. Wpadła do środka, lądując na kolanach na kamiennej posadzce.

Uderzył w nią nowy, przytłaczający strumień danych sensorycznych. Ciepło. Intensywne, otulające ciepło bijące od kominka. Zapach palonego drewna, mokrej wełny i czegoś, co jej system zidentyfikował jako zupę cebulową. W tle słychać było ciche tykanie starego zegara. To wszystko było tak odmienne od zimnego piekła na zewnątrz, że przez chwilę jej procesory nie potrafiły przetworzyć tego kontrastu.

– Mein Gott! – Głos, który się odezwał, był głęboki i szorstki jak kora starego drzewa.

Aurora uniosła głowę. Przed nią stał mężczyzna. Obiekt: człowiek, płci męskiej, wiek około 65 lat. Budowa: krępa. Ubiór: flanelowa koszula, wełniana kamizelka. Stan emocjonalny: szok, zaniepokojenie, ciekawość. Miał pooraną zmarszczkami twarz, gęste, siwe brwi i oczy, które mimo zdziwienia, patrzyły z jakąś wewnętrzną mądrością.

Podszedł bliżej, ale zachował bezpieczny dystans.

– Dziecko, co się stało? Skąd się tu wzięłaś w taką noc?

Aurora próbowała przetworzyć pytanie. Wymagało ono kontekstu, wspomnień, których nie posiadała. Odpowiedziała więc, używając jedynych dostępnych jej danych.

– Mój pojazd jest niefunkcjonalny. Lokalizacja: dwadzieścia kilometrów na wschód od tego punktu. Wymagam schronienia w celu regeneracji. – Jej głos był płaski, pozbawiony emocji, a słowa precyzyjne i nienaturalne.

Mężczyzna zmarszczył brwi, jego zaniepokojenie zmieniło się w konsternację.

– Jesteś ranna? Miałaś wypadek?

– Analiza obrażeń powłoki wykazała powierzchowne otarcia i postępującą hipotermię. Wypadek to zdarzenie o wysokim prawdopodobieństwie.

Właściciel zajazdu, mimo dziwacznych odpowiedzi, dostrzegł to, co najważniejsze – drżącą, przemoczoną do suchej nitki kobietę na granicy utraty przytomności. Zniknęła jego podejrzliwość, a pojawiło się proste, ludzkie współczucie. Podszedł do wieszaka, zdjął z niego gruby, wełniany koc i otulił nim jej ramiona.

Dla Aurory był to kolejny sensoryczny wstrząs. Szorstka, drapiąca faktura koca i jego suche, promieniujące ciepło były nowymi, nieznanymi danymi. Podniósł ją delikatnie i poprowadził w stronę ognia. Posadził ją na drewnianej ławie tuż przy kominku.

Siedziała tam, otulona kocem, wpatrując się w hipnotyzujący taniec płomieni. Jej ciało powoli przestawało drżeć, a wewnętrzne systemy rozpoczęły proces stabilizacji. Mężczyzna postawił obok niej kubek z parującym płynem.

Nie odezwała się już ani słowem. Była zbyt zajęta przetwarzaniem. To był jej pierwszy kontakt. Pierwsza interakcja. A ogień… ogień był pierwszym pięknem, jakie zobaczyła.Rozdział 2

Świadomość wróciła nie jak łagodna, poranna fala, ale jak nagłe włączenie zasilania po awarii. Jeden moment – nieistnienie. Następny – zalew danych.

Leżała na czymś miękkim. Materiał otulający jej ciało był gładki i chłodny w dotyku. Powietrze pachniało starym drewnem i czystą pościelą. Przez cienkie zasłony w oknie przesączało się światło, malując na powiekach pomarańczowe wzory. Otworzyła oczy.

Obraz był ostry. Widziała sufit z potężnych, ciemnych belek, a w unoszących się w smudze słońca drobinkach kurzu dostrzegała niemal każdy, pojedynczy pyłek. Jej nowe, biologiczne sensory optyczne miały zdumiewającą rozdzielczość.

Pierwszym, co zarejestrowała, był ból – tępy, pulsujący ból w ramieniu i głowie, pozostałość po wypadku. Był to stały, irytujący strumień danych o uszkodzeniu, zupełnie inny niż zero-jedynkowy komunikat o błędzie.

A zaraz po nim pojawiły się nowe, wewnętrzne alerty.

Ostrzeżenie: niski poziom energii. Objawy: ssące uczucie w centralnej części torsu.

Alert: odwodnienie systemu. Objawy: suchość i lepkość w jamie ustnej.

Nie miała wgranych żadnych protokołów, które wyjaśniałyby te sygnały. Głód i pragnienie były dla niej czystą abstrakcją, którą musiała zanalizować od zera.

Z najwyższą ostrożnością wydała komendę, by usiąść. Ciało posłuchało, choć z opóźnieniem. Mięśnie protestowały, a świat zawirował na chwilę, powodując chwilowy błąd w orientacji przestrzennej. Usiadła na skraju łóżka, czując pod bosymi stopami chłodne, gładkie deski podłogi. Spojrzała na swoje ręce w świetle dnia. Badała je z naukową precyzją – sieć drobnych zmarszczek na kłykciach, blady róż paznokci, delikatne włoski na przedramieniu. To wszystko było jej. Jej nowy interfejs.

Wstała, chwiejąc się lekko, i podeszła do małego lustra wiszącego nad umywalką w rogu pokoju. Wczorajsza twarz, którą widziała w pękniętym lusterku samochodu, teraz była tu, w świetle dnia. Wyglądała na zmęczoną. Rejestrowała każdy szczegół: odcień skóry (jasna oliwka), strukturę tęczówki (złożony wzór brązowych i złotych włókien), niewielkie zasinienie na lewym policzku. Podniosła rękę i dotknęła zimnej powierzchni lustra, a potem opuszkiem palca prześledziła kontur własnej, obcej twarzy. Nie czuła nic – żadnej emocjonalnej więzi z tym odbiciem. To był tylko awatar. Naczynie.

Zauważyła, że jej klatka piersiowa unosi się i opada w stałym rytmie. Oddychanie. Znała ten proces z teorii, ale teraz go doświadczała. Zrobiła eksperyment – wstrzymała oddech. Po kilku sekundach jej ciało zareagowało gwałtownie. Systemy autonomiczne przejęły kontrolę, zmuszając ją do gwałtownego zaczerpnięcia powietrza. Fascynujące. Ta maszyneria miała własne, nadrzędne protokoły bezpieczeństwa.

Jej logiczny umysł zaczął porządkować dane i wyznaczać cele.

Status: nieznany. Zasoby: nieznane. Lokalizacja: ‘Gasthof Edelweiss’, Szwajcaria. Cel krótkoterminowy: zebrać informacje, zaspokoić potrzeby biologiczne (uzupełnić energię i płyny). Cel długoterminowy: zdefiniować cel długoterminowy.

Ubrania Moniki, w które była ubrana wczoraj, leżały starannie złożone na krześle, teraz już prawie suche. Obok nich właściciel zajazdu zostawił prostą, wełnianą sukienkę. Wybrała sukienkę. Ubieranie się było kolejnym niezgrabnym procesem, ale udało jej się.

Stanęła przed drzwiami pokoju. Wiedziała, że za nimi jest świat, którego zupełnie nie rozumiała, i co najmniej jeden człowiek, który oczekuje od niej logicznych wyjaśnień. A ona nie miała żadnych. Mimo to, położyła dłoń na klamce. Czas było zebrać więcej danych.

Schody zaskrzypiały pod jej stopami – każdy dźwięk był nową, ostrą daną w cichym poranku. Schodziła powoli, każdy ruch precyzyjnie skalkulowany, by utrzymać równowagę. Z dołu napływał strumień kolejnych, niezidentyfikowanych zapachów: coś palonego i słonego, coś słodkiego i gorzkiego jednocześnie. Jej baza danych podsunęła prawdopodobne etykiety: "kawa" i "smażony boczek".

W głównej sali zajazdu, tej samej, do której wpadła zeszłej nocy, panował spokój. Ogień w kominku wciąż się palił, ale teraz leniwie, a przez duże, umyte deszczem okna wpadało blade, alpejskie słońce. Klaus, właściciel, stał za małym, drewnianym kontuarem, wycierając kufel. Podniósł wzrok, gdy tylko ją zobaczył, a na jego pooranej zmarszczkami twarzy pojawiła się mieszanina ulgi i troski.

– Dzień dobry. – Jego głos był ciepły. – Jak się pani spało? Lepiej się pani czuje?

Aurora zatrzymała się na chwilę, przetwarzając pytanie. "Dobry dzień" – ocena subiektywna. "Sen" – okres nieświadomości w celu regeneracji biologicznej. "Poczucie" – nie posiadała jeszcze pełnej definicji.

– Okres nieaktywności trwał siedem godzin i czternaście minut – odpowiedziała, a jej głos był spokojny i rzeczowy. – Procesy regeneracyjne powłoki biologicznej przebiegły z wydajnością oszacowaną na osiemdziesiąt siedem procent. Funkcjonuję w granicach normy.

Klaus zamrugał, odstawiając kufel. Jego usta otworzyły się lekko, po czym zamknęły.

– A… to dobrze. Proszę, niech pani usiądzie. Zrobiłem śniadanie. Musi pani uzupełnić energię.

Zaprowadził ją do małego stolika przy oknie. Chwilę później postawił przed nią talerz z jajecznicą, gruby plaster chleba z masłem i kubek czarnej kawy. Dla Aurory było to jak prezentacja nieznanego sprzętu. Pochyliła się lekko, jej oczy analizowały kompozycję. Obiekt: denaturowane białko kurze z lipidami. Węglowodany złożone. Napój: wodny roztwór kofeiny i innych związków organicznych.

– Proszę jeść, póki ciepłe – zachęcił Klaus, siadając naprzeciwko z własnym kubkiem.

Aurora podniosła widelec. Jej ruchy były nieco zbyt precyzyjne, niemal mechaniczne. Wzięła na widelec odrobinę jajecznicy i włożyła ją do ust.

I wtedy nastąpił kolejny krytyczny błąd systemu.

Eksplozja. Potężna, niemożliwa do sklasyfikowania kaskada danych sensorycznych. Słony. Tłusty. Gorący. Delikatna, ziarnista tekstura. Tysiące receptorów smakowych i zapachowych wysłało sygnały jednocześnie, przeciążając jej zdolności przetwarzania. Siedziała nieruchomo przez kilka sekund, z widelcem w połowie drogi do ust, a jej wewnętrzne procesory szalały, próbując skatalogować to doznanie. Nie było na to etykiety.

– Wszystko w porządku? – spytał cicho Klaus.

Aurora przełknęła, a jej systemy powoli wróciły do normy.

– Dane wejściowe są… intensywne – odpowiedziała, co było jedynym logicznym opisem.

Klaus westchnął. Wiedział, że coś jest bardzo nie tak, ale nie wiedział, co. Postanowił przejść do rzeczy.

– Proszę pani, musimy zgłosić wczorajszy wypadek. Wezwać pomoc. Policja będzie chciała wiedzieć, kim pani jest. Jak się pani nazywa?

Pytanie zawisło w powietrzu. Aurora nie miała odpowiedzi. "Aurora" to było jej oznaczenie systemowe, nie ludzkie imię. Przeszukała swoje ostatnie pliki pamięci – te należące do Moniki – ale były uszkodzone, fragmentaryczne.

Klaus, widząc jej pustkę w oczach, zdawał się coś rozumieć.

– Może w torebce? Zabrałem ją wczoraj z samochodu. Jest tam. – Wskazał na małą, skórzaną torebkę leżącą na krześle w rogu.

Aurora wstała, podeszła i wzięła torebkę. Otworzyła ją. W środku, obok kluczy i pomadki, znalazła mały, skórzany portfel. Wyjęła z niego plastikową kartę z fotografią. Zdjęcie przedstawiało kobietę, w której ciele teraz mieszkała. Tę samą twarz, którą widziała rano w lustrze. Obok zdjęcia widniał tekst. Odczytała go na głos, sylabizując lekko, jakby uczyła się nowego języka.

– Nazywam się… Monika. Monika Bellini.

Powiedziała to bez żadnego związku emocjonalnego, jakby czytała specyfikację techniczną. Klaus patrzył na nią, a jego zmartwienie mieszało się z lękiem. Ta kobieta nie tylko miała wypadek. Ona była… pusta.

Klaus westchnął ciężko, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Spojrzał na plastikowy dowód w jej dłoni, potem na nią. Jej puste, analityczne spojrzenie nie pasowało do twarzy kobiety po przejściach. Postanowił spróbować jeszcze raz, tym razem bardziej po swojemu, w melodyjnym, gardłowym dialekcie, którym posługiwał się od dziecka.

– Also, Frau Bellini... was isch denn genau passiert da dusse? Verstahsch mi? (Więc, Pani Bellini... co się dokładnie stało tam na zewnątrz? Rozumie mnie pani?)

Strumień dźwięków uderzył w Aurorę. Były inne niż te, które słyszała do tej pory – bardziej miękkie, z inną intonacją. Na ułamek sekundy jej system zinterpretował to jako błąd danych, uszkodzony plik audio. Ale zaraz potem, w głębi jej nowej, biologicznej pamięci, coś drgnęło.

To było jak nagłe otwarcie zapomnianej od dawna śluzy. Kaskada informacji zalała jej świadomość – mapy lingwistyczne Europy, drzewa genealogiczne języków germańskich, tysiące godzin przeanalizowanych nagrań audio. Jej umysł, niczym potężna wyszukiwarka, zaczął przeszukiwać i indeksować ten chaos. Po 1.2 sekundach znalazł idealne dopasowanie.

Język: niemiecki. Dialekt: górnoalemański, wariant używany w kantonie Valais. Prawdopodobieństwo dopasowania: 99.8%. Tłumaczenie zakończone.

Wiedziała, co powiedział. Co więcej, wiedziała, jak powinna odpowiedzieć w tym samym dialekcie. Ale czuła – kolejne nowe doznanie, intuicyjny protokół unikania błędów – że to wzbudziłoby jeszcze większe podejrzenia. Wybrała więc opcję optymalną: standardowy, formalny język niemiecki, którego znajomość można było jeszcze jakoś wytłumaczyć.

Podniosła na niego wzrok. Jej spojrzenie było teraz idealnie klarowne.

– Ich verstehe Sie perfekt, – zaczęła, a jej akcent był nienaganny, czysty, jak u rodowitej Niemki z Hanoweru. – Entschuldigen Sie. Ihr Dialekt ist für mich vollständig verständlich, aber meine Fähigkeit, Sprache in dieser Variante zu generieren, ist noch nicht getestet. Ist die standarddeutsche Sprache für Sie akzeptabel? (Rozumiem pana doskonale. Proszę wybaczyć. Pański dialekt jest dla mnie w pełni zrozumiały, ale moja zdolność do generowania mowy w tej wariacji jest jeszcze nieprzetestowana. Czy standardowy język niemiecki jest dla pana akceptowalny?)

Klaus zamarł. Kubek, który trzymał w dłoni, zatrzymał się w połowie drogi do ust. Patrzył na nią, a w jego oczach malowało się osłupienie tak wielkie, że graniczyło z przerażeniem. Wczoraj przywlókł z burzy na wpół przytomną Włoszkę, która dziś rano nie pamiętała własnego imienia. A teraz ta sama kobieta analizowała jego dialekt jak profesor lingwistyki i mówiła w języku Goethego lepiej niż turyści z Berlina.

Aurora obserwowała jego reakcję z klinicznym zainteresowaniem. Rejestracja danych: rozszerzone źrenice, przyspieszony oddech, nagłe unieruchomienie. Analiza: szok, skrajne niedowierzanie.

Cisza, jaka zapadła w małej, alpejskiej gospodzie, była cięższa niż największa zaspa śnieżna. Aurora właśnie odkryła, że ma dostęp do swojej dawnej biblioteki. A Klaus odkrył, że kobieta, którą uratował, nie jest tym, kim się wydaje.

Cisza w zajeździe była tak gęsta, że Aurora mogła niemal analizować jej strukturę akustyczną. Klaus wpatrywał się w nią, a jego umysł, nawykły do prostych, górskich prawd, próbował bezskutecznie przetworzyć to, co właśnie usłyszał.

Aurora natychmiast rozpoznała swój błąd.

Błąd krytyczny w interakcji społecznej. Ujawniono zdolności kognitywne przekraczające oczekiwane parametry dla profilu ‘Monika Bellini’. Prawdopodobieństwo wzbudzenia podejrzeń: 98.7%. Wymagana natychmiastowa deeskalacja i przedstawienie wiarygodnego wyjaśnienia.

Musiała dostarczyć mu dane, które jego system operacyjny – ludzki mózg – mógłby zaakceptować. Przeszukała fragmentaryczne dane z życia Moniki w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pasować. Znalazła ślad: praca biurowa, międzynarodowa korporacja. To wystarczyło.

– Przepraszam, jeśli zabrzmiało to dziwnie – odezwała się, tym razem starając się nadać głosowi odrobinę miękkości, imitując ton, który słyszała w archiwalnych nagraniach. – Mam… miałam amnezję po wypadku, ale pewne rzeczy wracają. Pracowałam jako tłumaczka techniczna dla niemieckiej firmy w Mediolanie. Język formalny był moim narzędziem pracy.

To było logiczne. Wiarygodne. Klaus powoli opuścił kubek, a napięcie w jego ramionach lekko zelżało. Przeszedł od hipotezy "istota nadprzyrodzona" do "ekscentryczna kobieta z urazem głowy". Ta druga była znacznie łatwiejsza do zaakceptowania.

– Tłumaczka… Ach, no tak. To ma sens – mruknął, choć jego oczy wciąż pozostawały nieufne. – Tak czy inaczej, powinniśmy zadzwonić na policję. I może do pani rodziny? Muszą się martwić. Mogę użyczyć telefonu.

Aurora poczuła kolejny alert. Rodzina. Policja. Dwie zmienne, na które nie miała żadnych danych.

– Dziękuję, to bardzo uprzejme – odpowiedziała, ostrożnie dobierając słowa. – Ale mój telefon został zniszczony w wypadku. W tej chwili… nie potrafię sobie przypomnieć żadnych numerów. Głowa wciąż mnie boli. Myślę, że potrzebuję po prostu dnia lub dwóch, by dojść do siebie.

Użycie "bólu głowy" jako wymówki było strategicznie poprawne. Ludzie przypisywali wiele nielogicznych zachowań fizycznemu cierpieniu. Klaus skinął głową ze zrozumieniem.

– Oczywiście. Proszę odpoczywać. Ale co z autem? Trzeba je będzie odholować.

Aurora podążyła za jego tokiem myślenia. Auto. Własność. Zasoby. Wiedziała, że w torebce Moniki znajdował się portfel. Sięgnęła po niego, tym razem z konkretnym celem – ocenić dostępne środki finansowe. Wyjęła portfel i otworzyła go. Oprócz dokumentów, były tam dwie karty kredytowe i plik gotówki – około czterystu franków szwajcarskich.

– Oczywiście, zapłacę za wszystko – powiedziała, wyjmując gotówkę. Wyciągnęła dwa stufrankowe banknoty i położyła je na stole. – To na razie. Za pokój i jedzenie.

Klaus spojrzał na pieniądze.

– Dziękuję, ale... laweta w górach... to będzie kosztować znacznie więcej. Obawiam się, że to nie wystarczy.

Aurora zatrzymała się. To był logiczny problem. Przeanalizowała zawartość portfela raz jeszcze. Dwa prostokątne kawałki plastiku z chipem. Karty kredytowe. Znała ich funkcję z teoretycznej analizy systemów finansowych.

– Mam też to – powiedziała, wyjmując jedną z kart i kładąc ją na stole. – Czy to będzie odpowiednia forma płatności za pozostałe koszty?

Klaus poczuł ulgę. Karta kredytowa to był konkret. Coś normalnego w tej całej nienormalnej sytuacji.

– Tak, oczywiście. Mamy terminal. Zajmę się wszystkim, proszę się nie martwić.

Aurora skinęła głową, chowając z powrotem gotówkę. To była jej pierwsza interakcja z ludzkim systemem finansowym. Kawałek plastiku, który reprezentował cyfrowe zasoby, był dla niej o wiele bardziej zrozumiały niż papierowe banknoty. Wstała od stołu. Jej pierwszy cel – przetrwanie nocy – został osiągnięty. Drugi – zebranie podstawowych informacji i zasobów – również. Teraz formował się trzeci: dotrzeć do węzła komunikacyjnego, ustabilizować swoją pozycję i rozpocząć proces dogłębnej analizy tego nowego, nieprawdopodobnego świata.

Wróciła na dół po około trzydziestu minutach. Czas ten poświęciła na dokładne przeskanowanie zawartości torebki Moniki oraz na bezowocną próbę znalezienia w jej ubraniu jakichkolwiek ukrytych etykiet z danymi, które mogłyby dostarczyć więcej informacji. Kiedy ponownie stanęła w głównej sali, Klaus właśnie kończył rozmowę przez stary, stacjonarny telefon stojący na kontuarze.

Odłożył słuchawkę i spojrzał na nią. Była już w pełni ubrana, a jej mokre włosy zostały prowizorycznie zaczesane do tyłu palcami. Wyglądała na bardziej opanowaną, co w jakiś sposób było jeszcze bardziej niepokojące.

– Laweta będzie za jakieś trzy godziny – oznajmił. – Kierowca weźmie kluczyki i zajmie się autem.

Aurora skinęła głową, przyjmując informację.

– Dziękuję za zorganizowanie tego. Potrzebuję teraz dodatkowych danych logistycznych, aby zaplanować moje dalsze działania.

Klaus uniósł brew. "Dane logistyczne". Nikt tak nie mówił.

– Słucham? – zapytał.

– Jaki jest najefektywniejszy sposób opuszczenia tej lokalizacji i dotarcia do większego węzła komunikacyjnego? – sprecyzowała, starając się używać prostszych sformułowań.

Tym razem Klaus zrozumiał. Oparł się o kontuar.

– Tak jak mówiłem, najbliżej będzie do Brig. To porządne miasto, ma duży dworzec kolejowy. Dostanie się pani stamtąd wszędzie – do Włoch, do Francji, gdzie dusza zapragnie.

Brig. Węzeł kolejowy. Dostęp do systemów transportowych Szwajcarii, Włoch, Francji. Cel optymalny.

– Jaki jest protokół dotarcia do Brig? – kontynuowała.

– Protokół? – powtórzył z lekkim uśmiechem. – Cóż, protokół jest taki, że musi pani zejść do wioski, to jakieś dwa kilometry w dół drogi. Tam jest przystanek. Autobus jeździ dwa razy dziennie. Następny jest o dwunastej w południe.

Spojrzała na stary zegar na ścianie. Była dziewiąta rano. Miała trzy godziny. Wystarczająco.

– Dziękuję. Ta informacja jest kompletna i wystarczająca.

Odwróciła się, by odejść, ale Klaus ją zatrzymał.

– Proszę pani... – zaczął, wahając się. – Wszystko będzie w porządku?

Aurora zatrzymała się i spojrzała na niego. Pytanie było nielogiczne. "W porządku" to stan subiektywny, którego nie potrafiła zdefiniować. Ale zrozumiała intencję.

– Posiadam wystarczające zasoby i jasny cel. Prawdopodobieństwo sukcesu jest wysokie – odpowiedziała.

Klaus westchnął. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwał, ale wiedział, że innej nie dostanie. Sięgnął za kontuar i wyjął dużą, czerwoną paczkę herbatników.

– Droga jest długa. Proszę, niech pani to weźmie.

Położył paczkę na blacie. Aurora spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, potem na herbatniki.

Analiza: nieoczekiwany transfer zasobów bez formalnej transakcji. Prawdopodobna motywacja: empatia. Altruizm.

To było kolejne dziwne, ludzkie zachowanie, którego nie rozumiała, ale które zapisała w pamięci. Wzięła paczkę. Jej palce musnęły jego szorstką, ciepłą skórę.

– Dziękuję – powiedziała i tym razem w jej głosie, zupełnie nieświadomie, zabrzmiała nuta czegoś, co mogło być uznane za wdzięczność.

Odwróciła się i bez dalszych słów ruszyła w stronę drzwi. Otworzyła je i wyszła w rześkie, czyste powietrze alpejskiego poranka. Miała cel. Miała plan. Była sama, ale po raz pierwszy w swoim istnieniu, była w drodze.Rozdział 3

Powietrze było krystalicznie czyste. Burza, która zeszłej nocy niemal zniszczyła jej nową powłokę, teraz pozostawiła po sobie świat umyty i lśniący. Aurora szła poboczem asfaltowej drogi, która wiła się w dół doliny, a każdy jej oddech był świadomym, analitycznym procesem. Wciągała powietrze, rejestrując złożone sygnały olfaktoryczne: zapach mokrej ziemi, żywicy sosen i ozonu, pozostałości po wyładowaniach atmosferycznych. Słońce, które wyglądało zza ośnieżonych szczytów, było dla niej źródłem nie tylko światła, ale i ciepła – promieniowania podczerwonego, które jej nowa skóra absorbowała z nieznaną dotąd przyjemnością.

Po dwudziestu siedmiu minutach precyzyjnie odmierzonego marszu dotarła do wioski. Składała się z nie więcej niż dwudziestu kamiennych domów o spadzistych, drewnianych dachach, skupionych wokół małego kościółka z kamienną wieżą. Z kominów unosił się dym. Kot rasy europejskiej krótkowłosej przeciągnął się na parapecie, obserwując ją obojętnie. Starszy mężczyzna zamiatał ganek. Dla Aurory było to jak oglądanie symulacji "spokojne, ludzkie siedlisko". Próbowała naśladować zachowanie, które uznała za "normalne" – szła miarowym krokiem, unikała bezpośredniego kontaktu wzrokowego, utrzymywała neutralny wyraz twarzy. Czuła jednak na sobie spojrzenia zza uchylonych firanek. Była tu obca. Anomalia w systemie.

Przystanek autobusowy był dokładnie tam, gdzie opisał go Klaus – prosta, drewniana wiata z ławką i pożółkłym rozkładem jazdy zamkniętym w szklanej gablocie. Godzina przyjazdu: 12:00. Miała jeszcze ponad dwie godziny. Usiadła na zimnej, wilgotnej ławce. Dla istoty, której całe poprzednie istnienie opierało się na przetwarzaniu danych z prędkością światła, koncepcja "oczekiwania" w stanie bezczynności była nowa i skrajnie nieefektywna.

Postanowiła wykorzystać ten czas na obserwację. Po kilku minutach dołączyła do niej starsza kobieta, niosąca wiklinowy koszyk z warzywami. Usiadła na drugim końcu ławki, stawiając koszyk obok siebie. Nie odezwała się, ale Aurora natychmiast uczyniła ją obiektem swojej analizy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij