-
nowość
INTERITUS - Kronika ginącego świata - ebook
INTERITUS - Kronika ginącego świata - ebook
INTERITUS - Kronika ginącego świata Ojczyzna jest stracona. Zostaje tylko zarys przyszłości – niesiony przez czas, przestrzeń i wątpliwości. Wiedzieli, że to się skończy. Ale nie wiedzieli, co potem się zacznie. Społeczeństwo na skraju upadku ratuje to, co jeszcze można uratować – wspomnienia, życia, odpowiedzialność. Przez pokolenia przygotowują się na ten jeden moment, który może wszystko zmienić. Ale przygotowanie nie oznacza pewności. A ci, którzy szukają odpowiedzi, muszą być gotowi zadawać pytania, na które nie ma jeszcze słów. INTERITUS to powieść o końcu bezpieczeństwa, o decyzjach pod presją czasu – i o cichym pytaniu, czy porozumienie jest możliwe w świecie, który słucha tylko siły. Historia o tych, którzy idą dalej, chociaż nikt już na nich nie czeka.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397688964 |
| Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
moi bracia w duchu, współtowarzysze w odległych galaktykach myśli i idei, nawigatorzy między rzeczywistością a wyobraźnią.
Razem stworzyliśmy światy, zapoczątkowaliśmy teorie i szukaliśmy prawdy w mgławicach możliwości.
Trzymaliście się kursu razem ze mną, gdy statek kosmiczny pomysłów groził przegrzaniem, zamienialiście kwanty szaleństwa w inspirację i formowaliście chaos wątków w nowe układy gwiezdne.
Wasza przenikliwość, humor i niezachwiany duch odkrywcy nie tylko poszerzyły wszechświaty moich książek, ale także uczyniły je bardziej żywymi.
Bez was te podróże przez czas, przestrzeń i umysł być może już dawno zakończyłyby się kosmicznym impasem.
Niech kawa nigdy nie zastygnie, napęd warp wyobraźni nigdy nie osłabnie, a nasze kolejne wyprawy ponownie zaprowadzą nas do tych samych szalonych kwadrantów kreatywności.Prolog
Cisza.
Nie ta spokojna, lecz przytłaczająca.
Ta, która wsuwa taflę szkła między ciebie a świat.
Tamira siedziała na gładkiej ławce z jasnego materiału kompozytowego.
Od godzin.
Nogi jej zdrętwiały, plecy miała obolałe, ale nie odważyła się poruszyć – mogłaby przegapić ten moment. Nad nią rozpościerały się, niczym szkielet pradawnej istoty, potężne łuki sali zgromadzeń. Trzymała swój pad jak broń. Jak talizman, który mógł ocalić świat.
Jeszcze raz obliczenia.
Jeszcze raz anomalia.
Jeszcze raz pewność, że nikt jej nie uwierzy.
Wielkie posiedzenie Rady trwało w najlepsze. Wstęp tylko dla członków.
Dla niej, młodej naukowczyni z drugiego szeregu, oznaczało to jedno – czekanie.Czekanie na nieprawdopodobne.
Czekanie na jedną osobę: Seren Atavaar.
Wreszcie otworzyły się ogromne drzwi auli i członkowie Rady wyszli do foyer. Na ubraniach mieli wyhaftowane na srebrno odznaki symbolizujące dyscypliny naukowe. Fizyka kwantowa, astronomia, bioinformatyka. Tutaj, pośród elit, Tamara czuła się mniejsza niż kiedykolwiek, a przecież zarazem jako jedyna pojmowała, jak mało czasu im pozostało. Wtedy ją zobaczyła. Seren. Wyprostowana, czujna, otoczona adiutantami. Tamira wstała, wyszła z cienia kolumny, wzięła głęboki oddech i zawołała:
– Przewodnicząca Seren! Proszę o chwilę!
Kobieta zatrzymała się, odwróciła w pół obrotu i zmierzyła ją spojrzeniem, które nie było ani wrogie, ani życzliwe. Ale za to ostre jak brzytwa.
– Z kim mam zaszczyt?
– Jestem Tamira Sorellin. Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o moją wiadomość… O anomalie w koronie słonecznej.
Słowa wypływały z niej, niesione niezachwianą pewnością. Dane, diagramy, obliczenia. Miała wszystko przy sobie, jednak Seren zdawała się tym nie interesować. Przewodnicząca Rady pozostała uprzejma, ale zdystansowana. Wspomniała o procedurach, o kontrolach eksperckich, o ryzyku niepotrzebnej paniki.
– Proszę skorzystać z oficjalnych kanałów i złożyć wyniki poprzez swojego mentora.
Serce Tamiry waliło jej aż w gardle. Jeszcze jedna próba. Jeszcze jeden apel.
– Proszę, niech mnie pani wysłucha. Jestem pewna, że zostały nam zaledwie dni…
Przenikliwy dźwięk syren w budynku Rady przeciął rozmowę jak budzik spokojny sen. Czerwone światło migotało po wysokich ścianach, a z sufitu odezwał się spokojny, syntetyczny głos:
„Uwaga, pilny komunikat. Troje przewodniczących Rady Naukowej proszonych jest o niezwłoczne stawienie się w sali zgromadzeń rządu planetarnego. Powtarzam: przewodniczący Atavaar, Drys i Korr, wasza natychmiastowa obecność jest wymagana. Powód: potwierdzone dane o niezwykłych erupcjach słonecznych. To nie są ćwiczenia.”
Szmer przeszedł przez salę. Naukowcy zatrzymali się, by spojrzeć na ekrany swoich urządzeń. Tamira widziała, jak Seren podniosła swój komunikator i jej spojrzenie natychmiast spoważniało. Pospiesznie podeszli do niej Kaelan Drys i Yunavai Korr. Wymieniano słowa, wydawano rozkazy. Tamira wciąż tam stała, puls dudnił jej w czaszce, podczas gdy troje członków Rady już ruszało, by opuścić foyer.
Wtedy – całkowicie nieoczekiwanie – Seren znowu się zatrzymała.
– Tamiro?
– Tak?
Przewodnicząca spojrzała na nią, tym razem z wyrazem twarzy wskazującym na emocje, których badaczka nie spodziewała się po członkini tego akurat gremium. Zwątpienie.
– Proszę nam towarzyszyć.
– Słucham?
– Zrozumiała pani koronę lepiej niż wielu innych. A jeśli ma pani rację, to będziemy jeszcze potrzebować pani ekspertyzy.
Tamira nie wahała się ani sekundy. Nie dlatego, że została zaproszona, ale dlatego, że wszystko w niej krzyczało, że to jej ostatnia, jedyna szansa. Drzwi do wewnętrznej sali zamknęły się za nią, a gdzieś poza zasięgiem sztucznego światła gwiazda zaczęła zwracać się przeciwko swoim dzieciom.
Czas się kończył…Rozdział 1
Tupot dziecięcych stóp wyrwał ją z ponurych myśli. Gdy wkrótce potem dziesiątki uczniów weszły do sali, Tamira stała już przed ustawioną w półkole grupą siedzeń. Wygodne fotele przylegały jak muszla do wygiętej tylnej ściany kopuły dydaktycznej. Młodzi słuchacze pośpieszyli na miejsca. Jej wzrok przesunął się po pełnych oczekiwania twarzach dziesięcio-, dwunastolatków, którzy zgłosili się dziś na kółko astronomiczne.
– Witajcie, moi drodzy. Cieszę się, że wszyscy jesteście. Dziś porozmawiamy o naszym układzie słonecznym. Zacznijmy więc od razu. – Zrobiła krótką pauzę, by upewnić się, że wszyscy słuchają. Nie wybrała na dziś byle jakiego tematu lekcji, lecz taki, który ją samą właśnie intensywnie zajmował. – Wiecie, na jakiej planecie żyjemy, prawda? – zaczęła z lekkim uśmiechem, który pojawił się na jej ustach, ale nie znalazł odzwierciedlenia w spojrzeniu.
Niektóre dzieci kiwnęły euforycznie głowami, młodsze popatrzyły tylko pytająco.
– Ja wiem, ja wiem, Ojczyzna! – powiedział na oko dziesięcioletni chłopiec w ostatnim rzędzie.
– Dokładnie – potwierdziła Tamira. – Ojczyzna, nazywana też P3. My, astronomowie, mówimy, że żyjemy na P3. Między nami a Słońcem znajduje się już tylko jedna planeta, mianowicie P2. Ale nie zawsze tak było.
Gestem aktywowała projekcję za sobą, nie odwracając się od dzieci. Gdy uniosła rękę z otwartą dłonią w kierunku sufitu, przednia ściana kopuły, do której wciąż była odwrócona plecami, zaczęła migotać. Wkrótce potem pojawił się żywy, trójwymiarowy model ich układu słonecznego i Tamira kontynuowała swój wykład:
– Ponad trzy tysiące lat temu istniała jeszcze jedna planeta pomiędzy naszą a Słońcem. Planeta P1. Była mała, ale istniała przez miliardy lat, aż pewnego dnia zderzyła się z rojem potężnych asteroid, które pochodziły z wewnętrznego pasa asteroid. Kolizja nie zniszczyła P1 od razu, ale zmieniła ją zasadniczo. Przede wszystkim zmieniła jej trajektorię na heliocentrycznej orbicie. Czy ktoś wie, co się potem stało?
Tamira zrobiła krótką pauzę, a potem powoli przemieszczała się po sali z badawczym spojrzeniem.
– Zepsuła Słońce – odpowiedziała młodsza dziewczynka smutnym głosem.
– Zgadza się, Nateo. Ale jak do tego doszło? Zraniona planeta P1 wypadła ze swojej orbity, aż w końcu po dwóch tysiącleciach dryfu stała się niestabilna. Tak niestabilna, że ostatecznie za bardzo zbliżyła się do znacznie większego Słońca i… została pochłonięta. – Tamira klasnęła w dłonie. – O działaniu grawitacji tak dużych obiektów w kosmosie porozmawiamy innym razem.
Cichy szmer przeszedł przez rzędy. Niektóre dzieci patrzyły urzeczone na projekcję. Pokazywała, jak maleńka planeta spiralnie zmierza w kierunku Słońca. W pewnym momencie pęka, potem się rozrywa, aż dosłownie spłonęła w świetlistym olbrzymie.
– Ale to nie był koniec, lecz początek znacznie większych kłopotów – kontynuowała Tamira z uniesionymi brwiami. – Uderzenia asteroid pozostawiły głębokie ślady na powierzchni P1. Gdy około tysiąc lat temu zraniona zbliżyła się za bardzo do Słońca, wyrwała dziurę w jego fotosferze, w obszarze poniżej jej korony i chromosfery. Ruszył proces, którego przebiegu i rezultatów nikt nie mógł przewidzieć. Przez tę dziurę i wnikającą przez nią materię pole magnetyczne naszego Słońca stało się niestabilne. Od tego czasu te ciężkie pierwiastki porządnie zakłócają pole magnetyczne Słońca i wytwarzają mnóstwo erupcji słonecznych, tak zwanych rozbłysków.
Zrobiła dramatyczną pauzę. Dzieci wpatrywały się przerażone w raptownie narastający rozbłysk, który w projekcji wystrzelił z powierzchni Słońca.
– Jeden z takich rozbłysków był gigantyczny. Słońce wypluło w ogromnej erupcji niezwykle dużą część swojej masy. Fala plazmy była tych osiemset lat temu tak duża, że uderzyła frontalnie w P3. Cała hemisfera wyparowała w ciągu kilku sekund. Atmosfera naszej ojczyzny częściowo spłonęła, a ponad dziewięćdziesiąt procent populacji wyparowało w mgnieniu oka.
Cisza. Tamira widziała, jak oczy Natei zaszły łzami.
– Nasi przodkowie, a przynajmniej ci, którzy przeżyli, uciekli wtedy pod ziemię. Przez około pięćset lat pozostawali tam w ciemnościach starej sieci bunkrów, które wykopano z zupełnie innych powodów i rozbudowywano przez stulecia. Wtedy wiele się zmieniło, nie tylko nasz sposób życia. Bunkry istnieją zresztą do dziś i można je nawet zwiedzać. – Tamira ponownie wskazała na model gwiezdny. – Czas spędzony w schronach był dla naszych przodków ciężką próbą. Wiele rzeczy zostało utraconych. Nauka, normy, nawet całe języki. Między innymi także nazwy planet i innych ciał niebieskich, bo pod ziemią nie było miejsca na astronomię. Stare określenia, krążące przez tysiąclecia, stopniowo zanikały. Przekazywano tylko najważniejsze podstawy techniczne, przeważnie ustnie. Gdy nasi przodkowie powrócili na powierzchnię, posiadali już tylko podstawową wiedzę. Nie tylko jeśli chodzi o astronomię, we wszystkich dziedzinach nauki. – Zrobiła krótką pauzę. – Może wyda się to brutalne, był to jednak wyraz nowego myślenia: trzeźwego, nastawionego na przetrwanie, racjonalnego. Mimo to P1 przez stulecia nie została usunięta z numeracji. Pozostała w niej jako pamiątka najgorszego wydarzenia, jakie nas kiedykolwiek dotknęło. Na pewno znacie powiedzenie, że jeśli ktoś zdradza swoich przyjaciół, to jest jedynką. To powiedzenie także wywodzi się od P1, która sprowadziła nieszczęście na układ słoneczny.
Dostrzegła zdumione spojrzenia. Maluchy najwyraźniej nie zdawały sobie dotychczas sprawy ze znaczenia przysłowia. Pozwoliła projekcji, wiernemu odwzorowaniu erupcji słonecznej, odtwarzać się w przyspieszonym tempie.
– Od tamtego czasu nasze Słońce jest niestabilne. Społeczność naukowa wierzy, że może się to powtórzyć w każdej chwili.
Dziewczynka nieśmiało podniosła rękę.
– A… czy pani wierzy, że to się niedługo stanie?
Tamira zawahała się. Potem pokręciła głową.
– Nie. Nie wierzę, że to się wkrótce stanie. Na pewno nie.
W głębi duszy myślała inaczej.
∆∆∆
Laboratorium było chłodne, przesiąknięte sterylnym zimnem, które idzie w parze z błękitnym światłem i gładkimi powierzchniami. Tamira stała przy jednym z terminali analitycznych. Po przezroczystym ekranie płynął strumień danych z ostatnich sond słonecznych. Ardon Veyran wszedł powolnym, dostojnym krokiem. Jego postawa była wyprostowana, dumna, jakby musiał wszystkim stale przypominać, że to on tu rządzi i zawsze ma ostatnie słowo.
– Chciałaś ze mną porozmawiać, Tamiro – powiedział bez ogródek. Żadnego powitania.
Odwróciła się do niego i odpowiedziała takim samym tonem:
– Tak, chodzi o pomiary naszej sondy koronalnej. Projekt Strażnik Słońca. Dane moich kolegów nie wykazują żadnych nieprawidłowości w zakresie spektralnym i radiowym, jednak moje parametry pokazują podwyższoną aktywność magnetyczną i niezwykłe skoki w zakresie rentgenowskim. Wartości, których w tej formie nie da się wyjaśnić. Stara, osłabiona strefa w fotosferze, tam, gdzie wtedy przedostała się P1, wykazuje coraz większe wahania. Ciężkie pierwiastki z każdą godziną bardziej destabilizują pole magnetyczne w tym miejscu. Coś tam jest nie tak. Energia nieustannie się przemieszcza, równowaga się chwieje, Ardonie.
Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Podszedł bliżej, rzucił okiem na wyświetlane wykresy i ciągnące się kolumny liczb. Zmarszczył brwi.
– Widziałem dane. Nie ma tam niczego, co nie mieściłoby się w dopuszczalnych granicach.
– W dopuszczalnych granicach? – Tamira zrobiła krok w jego stronę. – Fluktuacje podwoiły się w ciągu ostatnich sześciu dni. W zaledwie sześć dni, Ardonie. Jeśli tak dalej pójdzie, czeka nas największy rozbłysk od wybuchu, który zmusił naszych przodków do zejścia pod ziemię. Rozproszenie będzie znacznie większe, a intensywność wyższa. Tym razem uderzy w nas z pełną siłą. Proszę, Ardonie. Musimy przyspieszyć budowę ark. Mamy tylko osiemnaście statków?
– Tamiro, widzisz to, co chcesz zobaczyć. Może dlatego, że wierzysz, że to twój moment w świecie nauki. – Ardon skrzyżował ramiona.
Tamirze ścisnęło się gardło.
– To nie ma nic wspólnego z ambicjami. Nie jesteś heliofizykiem. Nie znasz głębi tych specyficznych procesów. Dlaczego nie ufasz mojej intuicji?
– Jestem astronomem, moja droga – odparł ostro. – I wiem, że nie możemy wywołać planetarnej paniki z powodu spekulatywnych odchyleń młodej adeptki. Twoja teoria nie jest ani ugruntowana, ani zweryfikowana. Idź oficjalną drogą, Tamiro. Przedstaw ją do oceny.
– To przecież potrwa tygodnie. Wszystko może się zdarzyć. Co, jeśli nie będziemy mieli już czasu?
– Wtedy i tak będzie za późno.
Cisza. Potem ostatnie spojrzenie Ardona, na wpół zmęczone, na wpół wyniosłe.
– Jesteś błyskotliwą myślicielką, Tamiro, ale za bardzo dajesz się ponosić emocjom, a to czyni ciebie i twoje przewidywania niebezpiecznymi. Globalna panika może wyrządzić więcej szkód niż możesz sobie wyobrazić.
Nie miała nic do dodania. W milczeniu zebrała swoje dokumenty i odwróciła się wściekła. Gdy przechodziła przez drzwi, usłyszała, jak mruczy za nią:
– Uczucia i nauka… rzadko idą w parze.
∆∆∆
Niebo nad miasteczkiem uniwersyteckim skąpane było w miękkim świetle popołudniowego słońca, gdy Tamira zasiadła wraz z Thareeną, swoją najlepszą przyjaciółką, na zacienionym tarasie małego baru. Powietrze pachniało rozgrzanym kamieniem i świeżą synth-herbatą, którą przyniósł im do stolika życzliwie uśmiechnięty robot kelnerski. W tle cicho brzmiała sferyczna kompozycja Nonto, nowicjusza w branży muzycznej, który cieszył się niezwykłą popularnością w akademii.
Pierwsze dziesięć minut spędziły na błahych rozmowach. Gdy podstawowe sprawy dotyczące rodziny i przyjaciół zostały omówione, zapadła między nimi krótka cisza. Wtedy Thareena lekko przekrzywiła głowę i spojrzała badawczo na Tamirę.
– Wyglądasz na spiętą. Miałaś znowu jedną ze swoich wspaniałych rozmów z Ardonem? – Nie czekała na odpowiedź. – On naprawdę jest najgorszym mentorem, jakiego można sobie wyobrazić.
Tamira skinęła głową i mechanicznie mieszała herbatę.
– Nie traktuje mnie poważnie – burknęła. – Nigdy tego nie robi. Pokazałam mu dzisiaj nowe dane, anomalie w fotosferze. Ale on… on nic nie widzi. Jest ignorantem i oskarża mnie, że nie działam wystarczająco profesjonalnie.
– Albo nie chce widzieć – odparła Thareena z nutą goryczy. – Przynajmniej niczego, czego sam nie odkrył.
Tamira spojrzała na nią.
– Mam wrażenie, że to naprawdę poważna sprawa. Ostatnie pomiary… nie pasują już do modelu. Jeśli mam rację, a wierzę w to każdą komórką ciała, to zostało nam niewiele czasu. Dni, a nie tygodnie, może tydzień lub dwa, jeśli dobrze pójdzie. A nikt nie chce tego słuchać, Thareena.
Thareena odchyliła się, jej wzrok stał się szklisty. Zastanawiała się przez chwilę, potem jej ton stał się naglący.
– W takim razie musisz znaleźć kogoś, kto posłucha, i to szybko. Choćby to miała być sama Rada Naukowa.
Tamira energicznie pokręciła głową.
– Nie wolno mi tam przemawiać. Ardon wyraźnie mi tego zabronił, a bez jego zgody, jego mandatu jako mentora, nie dotrę nawet w pobliże zgromadzenia głównego.
– Do diabła, to idź bez pozwolenia. To zbyt ważne, Tamira!
– Jak? Mam po prostu się pojawić i mieć nadzieję, że ktoś mi uwierzy? Że ktoś w ogóle mnie wysłucha?
Przyjaciółka z oczami pełnymi łez pochyliła się i chwyciła dłonie Tamiry.
– Właśnie tak. Jeśli jesteś przekonana, że nadchodzi megarozbłysk, który może zniszczyć wszystko, to nie pozostaje ci nic innego. Musisz spróbować, Tamiro. Jeśli się mylisz, możesz później przeprosić i kiedyś wymażesz ten błąd ze swojego życiorysu. Ale jeśli masz rację i nic nie zrobisz…
Tamira milczała.
– Wyślij im wiadomość. Wyślij ją bezpośrednio do przewodniczących. Masz ich dane kontaktowe w rejestrze uniwersytetu. Seren, Kaelan, Yunavai, nieważne, do którego z nich. Zrób to oficjalnie, bez pozwolenia, a dopiero potem spróbuj ich odszukać i się z nimi spotkać.
Tamira wpatrywała się na przemian w swój komunikator, spoczywający obok filiżanki z herbatą, i w twarz swojej najlepszej przyjaciółki, która przybrała teraz rozpaczliwy wyraz. Jej palce poruszały się wolno, niemal z wahaniem, po powierzchni, gdy wywoływała formularz wprowadzania danych.
– I co mam napisać?
– Prawdę, Tamira. Wszystko, co wiesz. I streszczaj się, żeby nie przegapili tego, co najważniejsze.
Tamira powoli skinęła głową.
– Dobrze. Zrobię to. – Spojrzała na przyjaciółkę, której wilgotne oczy wypełnione były mieszaniną troski i determinacji. – Dziękuję, Thareena.
– Chciałabym móc zrobić więcej. Pomóc ci w tym. Ale to tutaj… jest o wiele większe niż my obie.
Pożegnały się uściskiem. Tamira długo jeszcze patrzyła za nią. Potem sięgnęła po komunikator, wzięła głęboki oddech i zaczęła pisać w formularzu.
Do: Przewodnicząca Rady Naukowej – Seren Atavaar
Od: Tamira Sorellin, Grupa Badawcza Strażnicy Słońca
Temat: Pilna informacja o niestabilnym polu magnetycznym w fotosferze Słońca
Szanowni Przewodniczący,
zwracam się do Państwa z głębokim niepokojem. Moje analizy z ostatnich dni wykazują znaczącą destabilizację pola magnetycznego naszego Słońca. Aktualnie spływających danych nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć za pomocą znanych modeli. Uważam, że stoimy u progu masywnego megarozbłysku, który może zagrozić całemu życiu na naszej planecie. Moje próby przekazania tego wewnętrznymi kanałami zostały zignorowane przez mojego mentora. Błagam Państwa o sprawdzenie załączonych danych i wysłuchanie mnie. Zanim będzie za późno dla nas wszystkich.
Z poważaniem
Tamira Sorellin
Drżącymi palcami dołączyła swój raport i nacisnęła „Wyślij”.
Gdy opuszczała lokal, zapadł już zmierzch. Główny aktor dramatu ich świata – gwiazda, która zarówno dawała życie, jak i je odbierała – już zniknął za horyzontem. W jego miejsce na pierwszy plan wysunęły się dwa księżyce. Większy naturalny, drugi, znacznie mniejszy, sztuczny. Ogromna stacja kosmiczna. Centralna stocznia floty ich świata.
Minęły trzy dni. Trzy długie dni wyczerpującego oczekiwania. Tamira stała w jednym z tylnych obszarów laboratorium badawczego ze wzrokiem utkwionym w terminalu. Przykryte cienkimi diagramami najnowsze wyniki analiz migotały ciepłym błękitem. Krzywe, które drżały jak pasma nerwów. Wartości pola magnetycznego Słońca były teraz nie tyle niestabilne, ile wręcz chaotyczne. Nie mogła na nie nawet patrzeć, tak bardzo przerażały ją te wyniki. Raport do przewodniczących wysłała trzy dni temu. Żadnej odpowiedzi. Żadnego znaku, że ktokolwiek w ogóle przeczytał jej wiadomość. Została całkowicie ignorowana.
Po raz ostatni przyjrzała się krzywym. Przeczesała dłonią włosy, potem przesunęła ją po twarzy i piekących oczach. Ledwie spała w ciągu ostatnich nocy. Uczucie bycia samą z prawdą, której nikt nie chciał słyszeć, ciążyło na jej ramionach jak ołowiany płaszcz. Ostatnie zdanie jej wiadomości odbijało się w niej echem.
Zanim będzie za późno dla nas wszystkich.
– Myślę, że już jest za późno – wymamrotała cicho.
Pikanie terminala sprawiło, że drgnęła. Nadeszły właśnie nowe dane, sonda w koronie słonecznej przesłała kolejne pomiary. Tamira przejrzała je z rosnącym osłupieniem i rozszerzyła powieki na widok szczytów.
– Nie… – wyszeptała. – To nie może…
Krzywe wystrzeliły w górę. Pole magnetyczne wymknęło się spod kontroli. Dziura w fotosferze drastycznie się powiększała. Wartości promieniowania wzrosły do tego stopnia, że nawet protokoły wartości granicznych systemu nie mogły ich już przetwarzać. Słońce oszalało. Zamknęła oczy i potarła je. Jeśli jej obliczenia były poprawne – a były – to już nie kwestia tygodni. Mogło chodzić tylko o dni. Może nawet mniej.
I nikt jej nie słuchał. Nikt nie chciał jej zaufać.
∆∆∆
Wyjęła komunikator z kieszeni i wybrała jedyną osobę, która jej wierzyła.
– Thareena, musimy się zobaczyć. Jak najszybciej.
Krótko potem ponownie spotkała się ze swoją najlepszą przyjaciółką, co w ostatnich tygodniach zdarzało się dość często. Znowu siedziały w małym lokalu w pobliżu uniwersytetu, gdzieś pośrodku między jej wydziałem a wydziałem Thareeny, która była adeptem badań behawioralnych. Okna lokalu były otwarte na promenadę, wzdłuż której spacerowali nieświadomi swojego losu mieszkańcy.
– Jak sytuacja? – zapytała Thareena, ledwie usiadły. – Nic?
Tamira pokręciła głową.
– Zupełnie nic. Żadnej odpowiedzi. Żadnego zapytania zwrotnego. Nic. Mieli trzy dni, żeby przynajmniej rzucić na to okiem.
– A aktualne wartości? Lepsze czy gorsze?
– Katastrofalne. Jestem pewna, że rozbłysk nadchodzi. I to wkrótce.
Thareena wzięła głęboki oddech. Potem sięgnęła przez stół po rękę Tamiry.
– Tyle wystarczy. Musisz tam pojechać. Do stolicy. Do Rady Naukowej. Osobiście, Tamira. – Jej głos był stanowczy.
– Nie wiem, czy uda mi się z nimi porozmawiać. Prawdopodobnie nawet nie wpuszczą mnie do budynku.
– To poczekasz przed nim. A gdy wyjdą, zagadniesz ich. Wiem, to brzmi szaleńczo, ale co, jeśli masz rację? Co, jeśli to nasza jedyna szansa?
Tamira skinęła w milczeniu. W żołądku czuła strach przed Słońcem i przed Radą, ale w jej sercu zagościła determinacja.
Wiedziała, że musi przez to przejść.
Kilka minut później siedziała w kolejce magnetycznej. Prawie wszystkie miejsca były puste, tylko starsza para i kilku adeptów jechało do metropolii, do serca ich cywilizacji albo raczej tego, co z niej pozostało. Światła sączące się rytmicznie przez okna wagonu migotały po jej twarzy, gdy pędzili. Na kolanach trzymała prosty pad z ostatnimi danymi o aktywności słonecznej. Jej palce zaciskały się na nim jak na talizmanie.
Za oknem przesuwały się rozległe, delikatnie świecące pola zewnętrznych dzielnic. Potem pojawiły się szklane wieże stolicy, a w oddali, na horyzoncie, lśniący kompleks rządu centralnego – jak diadem ze światła na głowie metropolii.
Zamknęła na chwilę oczy. Wdech. Wydech.
– Jeśli mam rację, a oni mnie nie wysłuchają… – wyszeptała.
Nie dokończyła zdania. Wagon przyspieszył po raz ostatni, gdy wślizgiwali się w serce świata.
∆∆∆
Przybyła na główny terminal stolicy podczas popołudniowej sesji Rady. Teraz Tamira siedziała już od ponad dwóch godzin na twardej ławce z białego materiału kompozytowego w foyer wielkiej sali zgromadzeń. Zdobiące sufit auli łuki konstrukcyjne z imitacji drewna wznosiły się nad nią jak żebra gigantycznego stworzenia. Przecinały je wąskie okna, które niczym świetlne żyły symulowały cykl dnia. Każdy z łuków kończył się po obu stronach kolumnami sięgającymi sufitu. Wszystko wydawało się spokojne, niemal pełne czci. Jakby to nie był ten sam świat, który być może tylko dni dzieliły od zagłady. Zgromadzenie trwało od południa. Oczywiście uczestniczyć w nim mogli tylko autoryzowani członkowie Rady. Tamira przybyła tu właściwie z marszu – bez dostępu, bez zaproszenia, bez nadziei. Adeptka z celem, który mógł zmienić wszystko, ale równie dobrze mógł się okazać nieosiągalny. A tym celem była osoba o imieniu Seren Atavaar. Jedna z trzech przewodniczących Rady Naukowej. Jedna z tych, do których zwróciła się bezpośrednio w swojej wiadomości. I teraz znowu czekała. Na cud.
Wreszcie otworzyły się potężne drzwi wewnętrznej sali. Strumień naukowców wylał się do przestronnej, otwartej auli. Głosy mieszały się z echem ich kroków. I oto była. Seren. Elegancka jak żywy posąg, otoczona kilkoma adiutantami, szła szybkim krokiem przez tłum. Tamira wstała, wyszła z cienia jednej z kolumn, prosto ku niej.
– Przewodnicząca Seren! Proszę o chwilę! – zawołała głośniej niż zamierzała.
Seren zatrzymała się w pół obrotu i zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem.
– Z kim mam zaszczyt?
– Jestem Tamira Sorellin. Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o moją wiadomość… O anomalie w koronie słonecznej. Ja… Jestem pewna, że jesteśmy o krok od megarozbłysku. Sytuacja jest bardziej krytyczna niż się zakłada. Proszę mnie wysłuchać.
Twarz Seren pozostała nieruchoma. Jej głos był spokojny, niemal uprzejmy, ale wyraźnie odtrącający.
– Wiem, że próbowała pani przedstawić sprawę Radzie. Pani mentor, Ardon Veyran, zdał nam relację, ale nie jest przekonany odnośnie do jej priorytetu. Poza tym pani dane nie zostały jeszcze wystarczająco sprawdzone. Ryzyko wywołania niepotrzebnej paniki…
Tamira zrobiła krok w jej stronę.
– Ale dane są jednoznaczne. Mam przy sobie najnowsze analizy. Jestem pewna, że zostały nam tylko dni…
– Proszę, Tamiro. – Seren uniosła rękę, przerywając jej łagodnie, ale stanowczo. – Proszę iść właściwą drogą. Proszę złożyć swoje wyniki poprzez swojego mentora. Jeśli pani analiza zostanie przez fachowe gremia uznana za istotną, to ocenimy ją ponownie. Proszę zaufać systemowi. W tej chwili nie wydaje się nam to… priorytetowe.
Tamira przełknęła z trudem. Serce biło jej z rozpaczy aż w gardle.
– Proszę, niech mnie pani wysłucha. Jestem pewna, że zostały nam tylko dni…
Przeszywający, mechaniczny dźwięk rozdarł ciszę. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Syreny budynku Rady. W całym gmachu rozbłysły czerwone światła ostrzegawcze, którym towarzyszył głos z wewnętrznego systemu komunikacyjnego.
„Uwaga, pilny komunikat: Troje przewodniczących Rady Naukowej proszonych jest o niezwłoczne stawienie się w sali zgromadzeń rządu planetarnego. Powtarzam: przewodniczący Atavaar, Drys i Korr, wasza natychmiastowa obecność jest wymagana. Powód: potwierdzone dane o niezwykłych erupcjach słonecznych. To nie są ćwiczenia”.
Obecni w foyer zamarli. Potem ruch, grzmot kroków, jakby ktoś wstrząsnął fundamentami świata. Seren podniosła swój komunikator. Na wyświetlaczu migały dane w czasie rzeczywistym, o których mówiła sztuczna inteligencja systemu komunikacyjnego. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie.
– Korona… – wyszeptała niemal niesłyszalnie.
Pośpiesznie podeszli do niej Kaelan Drys i Yunavai Korr. Wymienili kilka zwięzłych słów, których Tamira nie mogła usłyszeć, po czym skierowali się do drzwi, by odejść. Maszerowali zdecydowanie, bez dalszej zwłoki w kierunku wyjścia.
Tamira wciąż tam stała, ręce miała zimne, myśli poplątane. Przecież ich ostrzegała.
Wtedy, całkowicie niespodziewanie, Seren zatrzymała się, odwracając w jej stronę.
– Tamiro?
– Tak?
Seren zrobiła krok w jej stronę. Jej spojrzenie było poważne, skupione i wolne od profesjonalnego chłodu sprzed chwili.
– Proszę nam towarzyszyć.
– Słucham?
– Zrozumiała pani koronę lepiej niż wielu innych. A jeśli ma pani rację, będziemy potrzebować pani ekspertyzy.
Tamira zamrugała z niedowierzaniem, po czym skinęła głową. Gdy opuszczali aulę, drzwi zamknęły się za nimi.Rozdział 3
Następnego ranka ogłoszono nowe środki bezpieczeństwa. Godziny policyjne w kilku regionach. Zaostrzone kontrole w centrach komunikacyjnych. Nadzór wewnętrznych sieci. A loteria wciąż się nawet nie zaczęła.
Wiadomość była krótka, bezosobowa i automatycznie wygenerowana. Ustawiła na swoim padzie procedurę zapytań, która filtrowała wyniki loterii.
Pani bliscy – Lira i Jonev Sorellin – nie zostali wybrani do ewakuacji flotą Nowa Nadzieja. Ze względu na wiek poniżej sześćdziesięciu lat są zgodnie z Kodeksem §34b dopuszczeni do loterii, jednak dobrowolnie wycofali się z losowania. Ich przydział do podziemnego schronu sektor 14-A jest tym samym potwierdzony. Pani przyjaciółka, Thareena Vosk, kwalifikuje się do udziału w loterii.
Tamira czytała te linijki w kółko, jakby ich treść mogła się za którymś razem zmienić, ale słowa pozostawały te same, obojętne i zimne.
Powietrze było suche, przesiąknięte dymem płonących obozów na południu. Siedziała na ławce przed blokiem mieszkalnym swoich rodziców, w prostym zadbanym kompleksie jednego ze spokojniejszych sektorów stolicy. Przeprowadzili się tutaj, gdy Tamira zaczęła studia. Światła przy wejściu migotały w nieregularnym rytmie. Drobna usterka, której nikt już nie naprawi. Drzwi otworzyły się i wyszła jej matka.
– Dowiedziałaś się – powiedziała Lira cicho.
Tamira wstała.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście?
– Bo nie możesz tego zmienić.
Tamira spojrzała w oczy swojej matki i zobaczyła nie tylko miłość, ale i pożegnanie.
W tym spojrzeniu było coś, czego nie rozumiała: cisza, determinacja, która wymykała się jej rozumieniu. Ścisnęło ją w gardle. Chciała coś powiedzieć, coś wtrącić, jakieś „nie”, jakieś „to ja też zostanę” – ale słowa nie nadchodziły.
Dzielił ich nie tyle wiek, ile pokolenie. Jedno nauczyło się odpuszczać, drugie wciąż miało nadzieję na ocalenie. Jej rodzice podjęli decyzję. Ze spokojem, który zapierał Tamirze dech. Ona sama dorastała z ideą, że trzeba walczyć, nie wolno się poddawać.
Teraz stała tu, przed jedną z dwóch osób, które dały jej wszystko i które postanowiły zostać. Nie dlatego, że musiały; wierzyły, że tak należy, a ona nie wiedziała, jak to znieść.
– Zostanę z wami – powiedziała nagle ledwie słyszalnym głosem.
– Nie zostaniesz. – Jej matka uśmiechnęła się smutno.
– Nie mogę po prostu odejść. Nie mogę… zostawić was tutaj. W bunkrze. Podczas gdy ja… – Urwała.
Teraz z budynku wyszedł również Jonev Sorellin. Jego spojrzenie było spokojne, krok pewny, ale Tamira znała to lekkie drżenie jego dłoni. Był zdenerwowany. Bał się.
– Dziecko – odezwał się z delikatnością, którą znała tylko z przeszłości – my już przeżyliśmy swoje życie. Ty wciąż masz większość swojego przed sobą. Jeśli teraz z nami zostaniesz, umrze nie tylko twoja przyszłość. Także twoja praca, twoje odkrycie, wszystko, czym jesteś, poszłoby na marne.
– Nie chcę przeżyć tych, których kocham!
Lira podeszła bliżej, położyła dłonie na policzkach Tamiry.
– Wtedy poniesiesz to w sobie dalej. Nas. Wszystkich, którzy zostają. Jesteś naszym dziedzictwem, Tamiro. I dziedzictwem tego świata.
– Co to za świat, który zostawia swoich rodziców?
– Taki, który za stulecia może znów pozna miłość, bo ktoś ją ze sobą zabrał tam, dokąd idziecie – odpowiedział jej ojciec. – Jesteś naszą córką. I nie oddajemy cię śmierci. Idź. I żyj. Dla nas.
To były piękne słowa, nie sprawiły jednak, że pogodziła się z sytuacją.
Później, gdy ze wzrokiem utkwionym w ziemi szła do stacji powrotnej, poczuła coś w kieszeni płaszcza. Jej matka wsunęła jej potajemnie stare zdjęcie, wydrukowane i pożółkłe. Były na nim trzy osoby. Dziecko, które się śmiało, i dwoje dorosłych, którzy je obejmowali. A na odwrocie napis:
Nigdy nie zapomnij, kim jesteś, nawet jeśli kiedyś zapomnisz, skąd pochodzisz.
- Mama.
Coś w niej pękło. Łzy napłynęły jej do oczu cicho i bez ostrzeżenia. Przesunęła kciukiem po wyblakłym napisie, jakby mogła przez to jeszcze raz dotknąć swojej matki. Tego nie zapomni. I właśnie dlatego wybrała się, by jeszcze raz porozmawiać z Seren. Nadszedł czas, by rozegrać jeszcze jedną kartę.
Nacisnęła dzwonek przy drzwiach do biura w budynku administracyjnym. SI budynku potwierdziła, że mimo późnej pory może tu jeszcze zastać Seren. Przewodnicząca odblokowała drzwi, które wjechały w przeznaczoną do tego wnękę w ścianie, i stanęła w progu lekko zdezorientowana.
– Czym mogę służyć o tak późnej porze, Tamiro?
Tamira zebrała się w sobie.
– Nie chcę nadużywać mojego nowo zdobytego autorytetu, przewodnicząca Seren. Ale jako inicjatorka planu stoczni chciałabym przedstawić prośbę.
Ta kiwnęła ze zrozumieniem głową.
– Proszę wejść, Tamiro, i powiedzieć mi, o kogo chodzi – zaprosiła ją do środka.
Tamira była zaskoczona tym, jak przewidująca była Seren.
– Nie chcę zabierać pani zbyt wiele czasu, przewodnicząca. Czy uważa pani, że przysługuje mi prawo wskazania trzech osób, które mogłyby otrzymać zagwarantowane miejsce w stoczni?
Seren długo na nią patrzyła. Jej spojrzenie pozostało chłodne, niewzruszone. Potem powiedziała sucho:
– Nie popieram obciążania procedury selekcji osobistymi życzeniami. Sytuacja jest na to zbyt poważna i zbyt delikatna.
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Tamira wstrzymała oddech. Seren kontynuowała jednak lekko ściszonym głosem:
– Ale pani osiągnięcia w ostatnich dniach są niezaprzeczalne. Bez pani nie byłoby opcji stoczni. To samo w sobie skłania mnie do tego, by w ogóle o tym pomyśleć. Proszę dać mi czas do jutra w południe.
∆∆∆
Zautomatyzowany prom kosmiczny wibrował ledwo odczuwalnie, gdy odrywał się od planetarnej platformy startowej. Tamira siedziała przypięta na jednym z miejsc obserwacyjnych i przez wzmocnione okno frontowe patrzyła w przestrzeń kosmiczną. Znajomy kształt sztucznego księżyca szybko się przybliżał – gigantyczna konstrukcja z metalowych segmentów, mieniąca się w świetle poranionego słońca. Główna stocznia floty Nowej Nadziei. Port startowy dla podróży bez powrotu.
„Rozpoczynam manewr dokowania” – powiedział rzeczowo głos sztucznej inteligencji promu. Tamira wzięła głęboki oddech. Dziś została wysłana jako mentorka Rady Naukowej, aby sprawdzić redystrybucję dysz manewrowych na sztucznym satelicie i astrofizycznych czujników na ostatnim ukończonym statku: Nowa Nadzieja Dwadzieścia. Jej statku.
Pierwszym przystankiem była główna maszynownia stoczni. Tam spotkała się z głównym inżynierem orbitalnej techniki napędowej. Otoczony przez różnych techników, którzy pracowali przy terminalach roboczych, stał obok dużego ekranu pośrodku centrum sterowania – serca tej gigantycznej budowli. Najwyższy rangą inżynier powitał ją ukłonem.
– Mentorko Sorellin. To dla mnie zaszczyt poznać panią osobiście. Wiele pani zawdzięczamy tu, na górze. Mój zespół jest do pani dyspozycji.
Tamira poczuła się nieco zawstydzona spojrzeniami obecnych techników. Poczuła, jak rumieniec wstępuje jej na policzki.
– Bardzo mi miło. Cieszę się, że mogłam pomóc. Jak idzie z przeniesieniem platform manewrowych?
– Bardzo dobrze. To wielkie ułatwienie, że są już autonomiczne i można je przemieszczać za pomocą zdalnego sterowania. Oszczędza to nasze zasoby. – Otworzył grafikę z aktualnym statusem na sąsiednim ekranie. – Według prognoz powinniśmy być gotowi z przygotowaniami kilka dni po odlocie floty ewakuacyjnej.
Tamira spodziewała się szybkich postępów, ale nie tej energii, tej niemal gorączkowej determinacji, z jaką zespół inżynierów podchodził do zadania. Wokół pracowali skoncentrowani przy terminalach technicy: poruszali się błyskawicznie, komunikując krótkimi, zwięzłymi zdaniami.
A jednak coś wisiało w powietrzu – tchnienie napięcia. Nie było pewne, czy zdążą zgodnie z harmonogramem. Birell i jego zespół pracowali na najwyższych obrotach, ale sztuczny satelita był ogromnym systemem. Zegar tykał.
Tamira podeszła bliżej głównego inżyniera.
– To miło słyszeć, główny inżynierze Birell. Dotarło też do mnie, że spotkał pana zaszczyt koordynowania odlotu. Chciałabym jeszcze spojrzeć z panem na szczegóły moich obliczeń. Przyniosłam nowe dane od mojego zespołu. Może wspólnie uda nam się coś jeszcze zoptymalizować.
– Bardzo chętnie, pani Sorellin.
Tamira zalogowała się przy terminalu obok i pobrała swoje obliczenia z serwera naukowego. Gdy pojawiły się wykresy, Birell podszedł do niej. Wskazała na główną krzywą i zaczęła wyjaśniać:
– Tu jest punkt na trasie po manewrze swing-by wokół planety. Dokładnie tutaj uwolnicie się z uścisku grawitacji i rozpoczniecie swoją podróż. – Przesunęła palec w inne miejsce. – Od tego momentu musicie włączyć silniki na pełną moc. To da wam przyspieszenie równe jednej ósmej przyspieszenia grawitacyjnego P3. Po piętnastu dniach osiągniecie tym samym odległość około półtora dnia świetlnego lub dziesięciokrotność odległości między naszą planetą a Słońcem. Stosunkowo bezpieczny dystans, aby uniknąć megarozbłysku, zwłaszcza że wasz wektor odlotu będzie, według moich obliczeń, lekko nachylony do ekliptyki.
Główny inżynier skinął głową, ale Tamira widziała, że nad czymś intensywnie myśli.
– Podwójną odległość osiągniecie około trzydziestego dnia. W tym punkcie według planu powinniście wyłączyć wszystkie silniki, oprócz tych na północnym skraju. W efekcie tego sztuczny księżyc zacznie się obracać. Dokładnie w połowie obrotu silniki muszą zostać całkowicie wyłączone, a zamiast tego aktywowane południowe dysze skrajne, by zatrzymać obrót przy stu osiemdziesięciu stopniach.
Birell dokładnie przeczytał dane i ponownie skinął głową.
– Wtedy wszystkie silniki zostaną ponownie aktywowane i może się rozpocząć faza hamowania. Po kolejnych trzydziestu dniach stacja znów zatrzyma się na skraju układu słonecznego. Tam może odczekać aż znów będzie zdana na energię słoneczną z instalacji fotowoltaicznych.
Birell skinął głową po raz ostatni.
– Zobaczę, czy mogę jeszcze zoptymalizować anihilację materii–antymaterii w silnikach. Może uda nam się wycisnąć więcej niż tylko jedną ósmą G. Dzięki temu moglibyśmy szybciej dostarczyć całą instalację w bezpieczne miejsce. Poza tym nie widzę już możliwości żadnej poprawy w równaniach pani zespołu.
– To byłoby doskonale. – Tamira skinęła głową z zadowoleniem. – Proszę skoncentrować się na silnikach. Każda optymalizacja służy tu bezpieczeństwu. Niech pan nie szczędzi zasobów, weźcie, kogo potrzebujecie, Birell. Jest tylko jedna próba. Powodzenia. Wam wszystkim.
– Pani również, pani Sorellin.
Pożegnali się i Tamira pospieszyła do swojej następnej stacji.
Śluzy otworzyły się z cichym sykiem. Technicy powitali ją krótkimi skinięciami i poprowadzili prosto do modułu obserwatorium na pokładzie 12. Statku Dwadzieścia, gdzie zainstalowano czujniki.
– Status systemu jest stabilny – wyjaśnił młody inżynier. – Ale potrzebujemy ostatecznej kalibracji czujników astrometrycznych.
Tamira podeszła do terminala, dotknęła powierzchni wprowadzania i pozwoliła systemowi , by ją zidentyfikował. Holoekran ożył, wypełniając pomieszczenie migoczącym obrazem Słońca. Wywołała protokół kalibracji i załadowała najnowszą konfigurację danych – zaktualizowany zestaw parametrów, który sformułowała poprzedniego dnia na podstawie najnowszych pomiarów sond. Dwie z zewnętrznych osi czujników wykazywały niewielkie odchylenia dryfu. Poprawiła je ręcznie, sprawdziła synchronizację czasową z planetarną siecią przekaźnikową, a następnie na nowo wyregulowała położenie fazowe filtrów spektralnych.
Ramka kontrolna ustabilizowała się. Dane pomiarowe budowały się w czasie rzeczywistym.
Widok danych naukowych wypełnił ekran. Tamira zamarła.
– Niestabilność pola magnetycznego jeszcze wzrosła – wymamrotała bardziej do siebie niż do innych. – Pęknięcie ciągnie się przez fotosferę, większe niż wczoraj. Prądy płaszcza koncentrują się wzdłuż magnetycznych linii pęknięć. Jeśli jeszcze więcej plazmy zbierze się w słabym punkcie… – Urwała.
– Jak długo? – zapytał cicho inżynier.
Tamira przełknęła ślinę. Jej głos był ledwie słyszalny, ale wyraźny:
– Piętnaście do osiemnastu dni. Okno zamyka się szybciej niż mieliśmy nadzieję.
Zakończyła swój obchód i stanęła samotnie na pokładzie obserwacyjnym statku. Wysklepiona kopuła widokowa pokazywała ich świat w całej jego kruchej okazałości – zielonkawoniebieski, otulony cienkimi pasmami chmur, ze Słońcem płonącym złowieszczo w oddali. Tamira przycisnęła pad do piersi. Za kilka dni opuści to miejsce i już nigdy go nie zobaczy. Znowu ujrzała przed sobą twarze swoich rodziców. Thareena. Dzieci, które uczyła. Wtedy przemówiła cicho, w milczącą przestrzeń:
– Nie zapomnę o was. Zabiorę wszystko, co mi daliście. I przekażę to dalej.
Na zewnątrz pierwsze koronalne zwiastuny migotały jak upiorne welony nad powierzchnią Słońca.
Pożegnanie już dawno się zaczęło.
∆∆∆
Jeszcze trzy dni. Tak ogłosił centralny system informacyjny:
Flota Nowa Nadzieja wyruszy za trzy dni, w samo południe czasu stołecznego.
Tamira siedziała w sali konferencyjnej na pokładzie 15. Statku Dwadzieścia – swojego nowego domu. Członkowie naukowej załogi podstawowej zebrali się razem z głównymi administratorami klasy konserwatorskiej statku. Nikt się nie odzywał. Niektórzy siedzieli ze skrzyżowanymi ramionami, inni ze wzrokiem utkwionym w blat stołu przed sobą. Jeden z techników raz po raz przesuwał kciukiem po krawędzi swojego datapada, nie aktywując go.
Przed czołową ścianą pomieszczenia unosiła się w powietrzu holograficzna projekcja statku – pokład po pokładzie, uporządkowane według funkcji. Jednostki mieszkalne, kompleksy rządowe, centra zaopatrzenia i placówki badawcze były oznaczone odpowiednimi kolorami i rozmieszczone na róż-nych poziomach. Każdy pokład podzielony był na cztery strefy: kwadranty od A do D.
– Można by pomyśleć, że wyruszamy w wyprawę badawczą – mruknął ktoś dwa miejsca dalej. Tamira rozpoznała głos Maren Toll, biolożki.
– Na wyprawy badawcze są bilety powrotne – odparła cicho Tamira.
Blady uśmiech przemknął po ustach Maren, zanim ponownie zwróciła wzrok ku projekcji.
Mężczyzna w średnim wieku, główny koordynator tego statku, mówił spokojnie, ale z wyraźnym znawstwem:
– Każdy statek jest autonomiczną jednostką. To miasto z własnym zasilaniem energetycznym, modułami produkcyjnymi, grawitacją, zarządzaniem powietrzem, wodą i biosferą. Nasz cel: przetrwanie przez okres co najmniej dziesięciu do dwunastu pokoleń. Odległość do systemu docelowego: osiemdziesiąt lat świetlnych. Prognozowany czas podróży: sto dwadzieścia tysięcy dni. Wszystko oczywiście przy założeniu, że po drodze nie będziemy mieć poważnych awarii systemowych i wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Tamira słuchała uważnie. Nawet jeśli wszystko to już widziała w niezliczonych dokumentacjach i wielokrotnie czytała – teraz brzmiało inaczej. Bardziej namacalnie. Pomyślała o swoich uczniach. O ciszy w korytarzach centrum szkoleniowego w ostatnich tygodniach. O dniu, gdy młoda uczennica zapytała ją, czy gwiazdy mogą płakać. Wówczas odpowiedziała: „Tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy”.
– Najwyższe struktury dowodzenia znajdują się na Statku Jeden – kontynuował mężczyzna. – Tam też mieści się centralny rząd floty oraz naczelne dowództwo. Każdy statek pozostaje jednak w znacznym stopniu autonomiczny. Decyzje lokalnej rady są wiążące, o ile nie naruszają kodeksu.
Wyświetlacz przełączył się na listę najważniejszych protokołów, podczas gdy koordynator je objaśniał. Na szczycie znajdował się artykuł pierwszy: priorytet zachowania wiedzy, drugi obejmował ochronę biosfery, trzeci zaś – zakaz sztucznych hierarchii poza strukturą konserwatorską i śpiących. Dopiero artykuł czwarty kodeksu, o corocznym losowaniu przydziału do kapsuł hibernacyjnych, sprawił, że słuchacze nadstawili uszu.
– Dziwne, jak sprawiedliwość redukuje się do rachunku prawdopodobieństwa – szepnął ktoś w pobliżu Tamiry, Darel, młody matematyk z modułu analitycznego.
Tamira nie odpowiedziała, ale zdanie wypaliło się w jej świadomości. Loteria. Jeszcze jedna. Tym razem nadzieja nie tyle na ratunek, ile na sen, który oznaczał dotarcie do nowego świata. Tamira wyznaczyła już sobie cel, tylko jeszcze nie odważyła się go sformułować.
– Kodeks zawiera najważniejsze zasady, których należy przestrzegać – kontynuował koordynator. – Znajduje się on na waszych osobistych terminalach. Przy objęciu kwater otrzymacie pełne instrukcje dotyczące budowy statku, waszej roli na pokładzie oraz długoterminowych planów naszej misji. Wszyscy zostaliście już co prawda wstępnie poinformowani, ale z pewnością będzie tam jeszcze sporo nowego, czego jeszcze nie wiecie.
Z drugiego rzędu dobiegło ciche chrząknięcie.
– Czy jest już dokładny harmonogram szkolenia załogi cywilnej? – zapytała inżynier Janne Rukh.
– Jutro od dziesiątej czasu pokładowego – odparł koordynator tym samym monotonnym głosem. – Przydział zostanie przesłany na wasze terminale dziś w nocy.
Mówił jeszcze przez jakiś czas o dyscyplinie na pokładzie, możliwościach zgłaszania się na ochotnika do zadań i innych sprawach organizacyjnych.
Palce Tamiry cicho bębniły o krawędź datapada – ledwie słyszalne, ale stałe stukanie w rytm jej myśli. Jej wzrok raz po raz wędrował ku drzwiom, jakby mogła samą wolą przenieść się na zewnątrz. Słyszała słowa mówcy, ale docierały do niej przefiltrowane.
Wciąż była na orbicie. Wciąż mogła coś zmienić. To, co tu omawiano, należało do przyszłości, która dla niej mogła się zacząć dopiero wtedy, gdy ten świat pozostanie za nią.
Rozejrzała się. Wielu z nich wkrótce będzie widywać codziennie, gdy ustabilizuje się wewnętrzna struktura społeczeństwa statku. Zastanawiała się, czy za sto lat ktoś tu jeszcze będzie znał jej imię. Bo w ostatnich dniach właśnie tego dokonała – wyrobiła sobie imię. Odkrywczyni końca świata, a zaraz potem ta, która znalazła rozwiązanie ze stocznią. Oba wydarzenia były monumentalne.
Po spotkaniu Tamira pospieszyła do swojej kwatery – 33A1. Korytarz był pusty. Towarzyszył jej tylko cichy szum systemów podtrzymywania życia. Jej nowy dom był spartańskim pomieszczeniem z małym miejscem do pracy, koją, zintegrowaną stacją danych. Aktywowała pole widzenia, które otworzyło się jak okno na gwiazdy. Planeta pod nią obracała się leniwie. Za kilka dni opuszczą ją i nigdy więcej nie będą mogli spojrzeć wstecz. Przeszył ją ostry ból – cichy, głęboki, jak napinająca się ostatnia nić. Musiała napatrzeć się do syta, póki jeszcze mogła. Jakby samo spojrzenie mogło zachować to, co bezpowrotnie utracone.
Wzięła głęboki oddech, zdjęła zewnętrzną warstwę munduru pokładowego i usiadła przy konsoli danych. Dotknięcie sprawiło, że ekran rozbłysnął. Pojawiła się strona tytułowa z emblematem floty Nowa Nadzieja. Pod spodem tylko trzy linijki, które odtąd będzie czytała każdego dnia.
STATUS OSOBISTY: POTWIERDZONY, KLASA KONSERWATORSKA
RANGA NA STATKU: MENTOR
WYDZIAŁ: NAUKA, SEKTOR ASTROFIZYKI
Dziś rano otrzymała wiadomość od Seren. Było to potwierdzenie, że jej rodzicom i Thareenie przydzielono miejsca na stoczni. Przez krótką chwilę wszystko w niej było lekkie, zbyt lekkie. Jakby świat się otworzył. Zaraz potem wróciło poczucie balastu, głuche i ciężkie. Kamień spadł jej z serca, owszem – ale tylko jeden z wielu. To wciąż był najlepszy scenariusz z możliwych. Stocznia, bunkier albo nic. Niech będzie więc stocznia.
Natychmiast przekazała informację dalej i wkrótce potem odebrała telefony najpierw od Thareeny, a potem od rodziców. Byli już w drodze do punktów odbioru.
Przejrzała nowe wiadomości w swojej skrzynce odbiorczej. Jedna z nich – z informacjami o napędzie – była od głównego inżyniera, Birella. Całą noc pracował nad optymalizacją stoczni i kupił uciekinierom kilka dni. Do strefy bezpieczeństwa potrzebowali ich teraz – przynajmniej w teorii – tylko dwunastu zamiast piętnastu. Kolejne wiadomości były od innych doradców i członków Rady Naukowej. Nic naglącego, co wołałoby o jej uwagę. Otworzyła nową pustą wiadomość i zaczęła pisać. Nie tonem oficjalnym ani analitycznym. Po prostu zapisywała słowa, które same do niej przychodziły.
Do: Thareena Vosk
Nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytasz tę wiadomość. Nie wiem nawet, gdzie teraz jesteś. Ale chcę, żebyś wiedziała jedno: próbowałam walczyć o nas wszystkich. Zawiodłam, jeśli chodzi o ciebie i moich rodziców. Powinnam była załatwić wam miejsce na jednym ze statków. Ale jeśli dotrę, jeśli przeżyję, to poniosę cię ze sobą. Twój śmiech. Twoje ciepło. Twoją odwagę. Nieważne, gdzie wtedy będziesz.
Jeśli będzie nowy początek – to zacznie się od wspomnienia o tobie.
Zapisała wiadomość w archiwum statku, które było synchronizowane z archiwum stoczni, i oznaczyła ją do późniejszego wysłania. Może nigdy nie zostanie odczytana, a może… jednak.
W tej samej chwili rozległo się ciche „ping”. Wiadomość wewnętrzna.
„Do personelu naukowego, sektor A: Jutro rozpoczyna się ostatnia faza zaokrętowania. Proszę być w gotowości do transportu wylosowanych pasażerów i koordynacji systemów końcowych. Odliczanie: T minus dwa dni.“
Tamira zamknęła oczy. Rozpoczęły się ostatnie dni. Zastanawiała się, czy te, które po nich nastąpią, rozpoczną podróż, czy też będą tylko powolnym zanikaniem wszystkiego, co kiedykolwiek istniało.