Intruzi - ebook
Intruzi - ebook
Kontynuacja historii o niezwykłej miłości, której udało się pokonać śmierć
Dylan i Tristanowi udało się zrobić coś nieprawdopodobnego – oszukać przeznaczenie i uciec z zaświatów. Nie mają prawa znajdować się tam, gdzie są: Dylan powinna była zginąć w wypadku kolejowym, a Tristan dalej pełnić swoją służbę jako przewoźnik zmarłych dusz. Teraz, powróciwszy do życia, bohaterowie odkrywają, że łączy ich coś mocniejszego niż miłość. Ich dusze są związane ze sobą. Oboje umarliby, gdyby się rozdzielili.
Kiedy przekroczyli granicę i wrócili do świata, nie tylko złamali odwieczne prawo życia i śmierci, lecz również wskazali drogę ucieczki innym. Teraz bohaterowie muszą zmierzyć się z konsekwencjami swojego czynu.
Intruzi to drugi tom młodzieżowej trylogii Claire McFall. Jej pierwsza część – Przewoźnik – została wydawniczą sensacją w Chinach, gdzie sprzedano ponad 2 miliony egzemplarzy książki! Jej zawrotna popularność przyczyniła się do tego, że wkrótce powieść zostanie zekranizowana.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-279-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po prostu… po prostu zniknął.
Susanna siedziała na wilgotnej trawie na zboczu wzgórza i przyglądała się wylotowi tunelu. Przewoźnik, który nazywał siebie Tristanem, zniknął. Wiedziała, że nie ma prawa tam być i ociągać się, powstrzymując swoją następną duszę, lecz widziała, jak podążał w złym kierunku.
W stronę świata żywych – on i jego dusza. Widziała też, jak znikali.
Istniało tylko jedno możliwe wyjaśnienie, lecz w tym właśnie tkwił szkopuł: to było po prostu niemożliwe. Siedziała tam długo – chociaż czas na pustkowiu był czymś całkowicie względnym – i nie potrafiła wytłumaczyć sobie tego w żaden inny sposób niż ten, który sprawiał, że przechodziły ją dreszcze strachu i podekscytowania jednocześnie.
Tristanowi jakoś udało się odnaleźć wejście do świata żywych.
Jakoś się przez nie przedostał.
Tak samo jak ona był przewoźnikiem, a opuścił swój posterunek. Szarpanie następnej duszy, jej następnego zlecenia, powodowało bolesne otarcia, ale nadal nie mogła się zmusić, by ruszyć z miejsca. Nie mogła przegnać wspomnienia szerokich ramion i rudawej czupryny Tristana, gdy wkraczał w ciemność, opuszczając pustkowie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dylan unosiła się w ciepłej mgle. Miała zamknięte oczy i leżała płasko na plecach, wsparta na dużych poduszkach, a miękkie poszewki zakrywały ją prawie pod sam podbródek. Było jej wygodnie i przytulnie, chciała, by tak zostało.
Niestety, w pobliżu słychać było liczne głosy, które zakłócały jej spokój. Jeden z nich z pewnością nie mógł być zbyt długo ignorowany.
– Kim ty właściwie jesteś, młody człowieku? – W słowach Joan pobrzmiewał lodowaty chłód. Dylan dobrze znała ten ton. Słyszała go częściej, niż mogła to policzyć. Nigdy wcześniej jednak nie zauważyła, żeby był tak zabarwiony lękiem i zaostrzony strachem.
– Jestem z Dylan…
Na dźwięk drugiego głosu oczy Dylan otworzyły się szeroko. Nic nie mogła na to poradzić. Przebyła pustkowie dla tego głębokiego tembru, stawiła czoło istotom bardziej śmiercionośnym i przerażającym niż cokolwiek, co mogłaby wyobrazić sobie w świecie żywych. Nie było niczego, czego nie byłaby w stanie dla niego zrobić… Chociaż właściwie była jedna rzecz, której nie mogła zrobić. Z szyją uwięzioną w sztywnym plastikowym kołnierzu nie mogła się obrócić, aby zobaczyć Tristana, przekonać się na własne oczy, że naprawdę tam był. Próbowała z całych sił, aż kołnierz wbijał się jej w obojczyk, a skronie drżały. Czuła narastającą frustrację, bo mimo starań Tristan wciąż pozostawał poza zasięgiem jej wzroku.
– Ach, doprawdy? – Pauza wypełniona podejrzliwością sprawiła, że Dylan aż się wzdrygnęła. – Dziwne, że nigdy wcześniej o tobie nie słyszałam. Doktorze, dlaczego pozwolił pan temu młodemu mężczyźnie przebywać przy mojej córce? – Natężenie jej głosu i gniewu wzrastało. – Przecież jest nieprzytomna. Mógł jej zrobić wszystko!
Dylan usłyszała już wystarczająco dużo. Zażenowana próbowała krzyknąć, ale z jej ust wydobyło się jedynie skrzekliwe: „Mamo!”.
Do tej pory widziała tylko brzydką, białą jarzeniówkę nad głową i okrągły stelaż, który otaczał szpitalne łóżko. Musiała poczekać kilka sekund, aż twarz Joan pojawi się w jej polu widzenia.
– Dylan! Jesteś cała?
Joan wyglądała tak, jakby postarzała się o sto lat. Przekrwione białka, worki pod oczami upstrzone rozmazanym tuszem do rzęs. Ciasny kok, który zawsze nosiła, był w takim nieładzie, że jej twarz otaczały rozrzucone kosmyki włosów. Spod workowatego swetra wystawał pielęgniarski fartuch… Nagle Dylan uświadomiła sobie, że już widziała ją w tym stroju… To było wtedy, gdy się żegnały – nie, wtedy się kłóciły, zamiast pożegnać – właśnie tamtego poranka.
Dla Dylan było to dawno temu. Wiele dni wyczerpującej wędrówki przez pustkowie. Oczy Dylan niespodziewanie wypełniły się łzami, które natychmiast popłynęły po policzkach i już wsiąkały we włosy.
– Mamo! – Powtórzyła i skrzywiła się, czując nagłe pieczenie w oczach, nosie i gardle.
– Już dobrze, kochanie. Jestem tutaj. – Oplotła palcami jej dłoń i mimo że uścisk Joan był lodowaty, Dylan od razu poczuła się lepiej. Pociągnęła nosem i próbowała unieść prawą dłoń, by otrzeć łzy z policzków, jednak szarpnięcie, któremu towarzyszył ostry ból, sprawiło, że zaniechała tego pomysłu. Wzdrygnęła się, wzięła głęboki oddech i próbowała podnieść głowę, ale wraz z kołnierzem do jej ramion przytwierdzony był pasek. Nie mogła podnieść się więcej niż o dwa centymetry, a nawet to sprawiało jej ból.
– Nie ruszaj się, kochanie – powiedziała łagodnie Joan. – Jesteś w szpitalu. Miałaś ciężki wypadek i musisz leżeć nieruchomo. – Bardzo delikatnie ścisnęła prawą dłoń Dylan. – W drugiej ręce masz kroplówkę. Najlepiej byłoby, gdybyś… – słychać było jej zdławiony oddech – …gdybyś postarała się wcale nie ruszać, dobrze?
Nie, nie jest dobrze, pomyślała Dylan. Czuła się taka bezradna, leżąc płasko na plecach. I nadal nie widziała Tristana.
– Tak, Dylan, po prostu leż teraz płasko… – gładko wtrącił się do rozmowy jakiś inny głos. To był lekarz, na szyi zwisał mu stetoskop. Znalazł się w polu widzenia Dylan po drugiej stronie łóżka, naprzeciwko Joan. Wyglądał na tak samo zmęczonego jak ona, ale uśmiechnął się.
– Musimy zbadać zakres twoich obrażeń, zanim pozwolimy ci się poruszać. Możliwe, że masz uraz kręgosłupa, więc trzeba zachować ostrożność.
Dylan ogarnęła nagła panika, gdy jej umysł zalały urywki wspomnień z pociągu.
– A moje nogi? – wyszeptała. Pamiętała strach, który ogarnął ją chwilę po katastrofie, gdy leżała przysypana gruzami. Uczucie ognia rozpalającego jej nogi z każdym oddechem, z każdym przeniesieniem ciężaru ciała. Teraz nie czuła… niczego. Otchłań odrętwienia. Próbowała poruszać palcami stóp, lecz nie mogła stwierdzić, czy faktycznie się ruszały.
– Nadal tam są. – Lekarz uniósł dłonie w uspokajającym geście, na twarzy miał przyklejony uśmiech tego samego typu. Dylan zastanawiała się, czy właśnie tak wyglądał, gdy przekazywał naprawdę złe wiadomości. Nagle przestało ją to podnosić na duchu.
Lekarz położył rękę na nakryciu łóżka. Dylan nie była w stanie stwierdzić, czy ją dotykał, czy nie; jeśli tak, nie czuła tego.
– Ja nie… nie mogę…
– Odpręż się, Dylan – akurat to było niemożliwe do wykonania – nie ma powodu do obaw. Dostałaś dużą dawkę silnego leku przeciwbólowego i musieliśmy mocno cię obandażować ze względu na głębokie rany. To dlatego nie czujesz mojego dotyku, rozumiesz?
Dylan gapiła się na lekarza, przez chwilę rozważając, czy mówi prawdę. Następnie pozwoliła sobie na oddech.
– Wrócę za kilka minut, gdy zabiorą cię na prześwietlenia – dodał lekarz. Uśmiechnął się i opuścił ich przegrodzoną zasłonami strefę.
– Mamo – Dylan przełknęła ślinę i lekko zakaszlała. Czuła, jakby w jej gardle tkwił kawałek papieru ściernego.
– Proszę – Joan postawiła tuż przy niej plastikowy kubek, słomka była zaledwie centymetr od jej ust. Dylan łapczywie sączyła wodę, jednak Joan zabrała ją, zanim zdążyła zaspokoić pragnienie. – Na razie wystarczy.
– Mamo – powtórzyła nieco mocniejszym głosem. Spróbowała jeszcze raz podnieść głowę, ale bez skutku.
– Gdzie jest Tristan?
Usta Joan zacisnęły się. Lekko odwróciła głowę, jakby poczuła jakiś nieprzyjemny zapach, a dziewczyna poczuła tylko narastającą w klatce piersiowej panikę.
– Wydawało mi się, że słyszałam… – Dylan walczyła z ogranicznikami przy łóżku i próbowała się unieść pomimo wszelkich przeciwności. – Gdzie…
– Jestem tutaj. – Gdy tylko usłyszała jego głos, w polu jej widzenia pokazała się jego twarz. Stanął po drugiej stronie łóżka, tak daleko od Joan, jak tylko możliwe – co było dobrym wyborem, ponieważ patrzyła na niego wrogo, z nieskrywaną nieufnością i gniewem.
Tristan. Ulga i radość porwały Dylan niczym rzeka. Był tu. Udało mu się. Udało się im obojgu.
Tristan dotknął ręki Dylan – tej, do której podłączono kroplówkę – ale ostry dźwięk wydany przez Joan sprawił, że odruchowo cofnął dłoń. Dylan potrzebowała jego dotyku, zignorowała więc ból, który pojawiał się za każdym razem, gdy próbowała podnieść rękę, i oplotła ją palcami. Uścisnął je mocno, co bolało, ale Dylan tylko uśmiechnęła się do niego.
– Jesteś tu – wyszeptała.
Wtedy uderzyło ją wspomnienie. Dokładnie te same słowa wypowiedziała, leżąc płasko na noszach, gdy dwóch ratowników wynosiło ją z wraku pociągu. Zobaczyła go tam, w prawdziwym świecie, żywego, cielesnego i prawdziwego, choć spodziewała się, że już go straciła. Myślała, że puszczając jego rękę, na zawsze zostawiła go za sobą. Wspomnienie sprawiło, że łzy znów popłynęły po twarzy.
– Widzisz! Widzisz! – Joan pochyliła się do przodu i próbowała strącić rękę Tristana, ale wysokie po pas barierki oraz szerokość łóżka sprawiały, że nie mogła go dosięgnąć.
– Denerwujesz ją! Puść jej rękę!
– Mamo, nie! – Dylan jeszcze mocniej zacisnęła palce na dłoni Tristana, a wolną ręką próbowała odpędzić Joan. – Przestań!
– Pewnie rzuciłeś na nią urok! – Stwierdziła Joan z wyrzutem. – A teraz proszę, jesteś tutaj i mącisz jej w głowie, gdy jest bezbronna i nie ma pojęcia, co się dzieje!
– Mamo!
Joan całkowicie zignorowała Dylan, całą swoją uwagę skupiając na Tristanie.
– Chcę, żebyś sobie poszedł. – Powiedziała stanowczo. Zerknęła za zasłonę.
– Panie doktorze? Chcę, żeby on stąd wyszedł. Nie jest członkiem rodziny, nie ma prawa tutaj być.
– Pani McKenzie… – zaczął lekarz, zaglądając za zasłonę, ale Joan niemal natychmiast zaczęła go przekrzykiwać.
– Nie! Doskonale znam zasady! Pracuję tu od ośmiu lat! Nie wiem, kto wpuścił tego młodzieńca, ale…
– Nie odchodź. – Dylan patrzyła tylko na Tristana. On również ignorował Joan. Jego ręka mocno oplatała jej dłoń, a przenikliwe niebieskie spojrzenie było utkwione w twarzy dziewczyny, tak jakby próbował zapamiętać każdy szczegół jej rysów.
– Nie zostawiaj mnie.
W odpowiedzi ścisnął jej dłoń odrobinę mocniej, aż zabolało, i niezauważalnie potrząsnął głową.
– Nigdzie się nie wybieram – obiecał.
Joan nadal się piekliła, tymczasem Dylan pod wpływem spojrzenia Tristana zupełnie przestała słyszeć jej głos.
– Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – powiedziała do niego.
– A gdzie indziej miałbym być? – Posłał jej zakłopotany uśmiech, aż między oczami pojawiła się zmarszczka oznaczająca zmartwienie.
– Wiesz, co mam na myśli. – Za każdym razem, gdy Dylan musiała mrugnąć, spodziewała się, że Tristan zniknie – zostanie wciągnięty z powrotem na pustkowie i wróci do swojej nigdy niekończącej się służby. Wydawało się niemożliwe, że z taką łatwością oswobodziła go z niewoli.
– Jesteśmy dla siebie stworzeni – powiedział Tristan, przysuwając się jeszcze bliżej. – Gdziekolwiek będziesz ty, tam będę i ja.
– To dobrze. – Dylan uśmiechnęła się do niego z nadzieją, że faktycznie będzie to takie łatwe, jak to przedstawił. Gdy znowu spojrzała na Joan, ta stała podparta pod boki, z nieprzyjemnym wyrazem złości na twarzy.
– Mamo…
Nie odpowiedziała.
– Mamo!
Nadal żadnej reakcji.
– Joan! – To w końcu podziałało. Matka odwróciła się do dziewczyny, jak zwykle gotowa do stoczenia bitwy.
– Dylan…
– Chcę, by Tristan został. – Nie była głupia ani tak uprzejma jak lekarz. Nie miała zamiaru pozwolić Joan, by znowu się rozkręciła. – Jeśli on nie może tutaj być, to nie chcę również, byś ty tu była.
Kobieta cofnęła się, z niedowierzaniem przyjmując ten policzek.
– Dylan, jestem twoją matką.
– Nic mnie to nie obchodzi. – To nie była prawda. Mina zranionej Joan sprawiła, że dziewczyna poczuła ucisk w gardle, a mimo to brnęła dalej. – Chcę, żeby Tristan tu został.
– No cóż… – Przynajmniej raz jej matka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zamrugała nerwowo, z przerażeniem uświadamiając sobie, jak bardzo jest bliska płaczu.
Dylan nigdy nie widziała matki we łzach. Ani razu przez te wszystkie lata. Patrząc na nią teraz, poczuła, że skręca się jej żołądek. Mimo wszystko postanowiła się nie wycofywać.
W tym momencie do sali wkroczyło dwóch sanitariuszy, zupełnie nieświadomych napiętej sytuacji.
– Kto na prześwietlenie?
Lekarz doszedł do siebie dopiero po dłuższej chwili.
– Tutaj – powiedział. Wyglądał, jakby właśnie otrzymał ułaskawienie lub odroczenie wyroku. – To Dylan – wskazał im dziewczynę zupełnie niepotrzebnie.
Sanitariusze obeszli łóżko, szurając nogami, odblokowali mechanizm hamulców i wywieźli ją z sali razem ze stojakiem od kroplówki i pozostałym podłączonym sprzętem.
Zostawiając Tristana z matką, czuła zarówno niepokój, jak i ulgę. Co matka może mu powiedzieć, gdy jej nie będzie przy nich jako buforu bezpieczeństwa? Czy byłaby zdolna doprowadzić do tego, że Tristan zostanie wyrzucony ze szpitala? Może aresztowany? Jeden z sanitariuszy zauważył jej zmartwione spojrzenie i próbował ją uspokoić.
– Kochanie, nie jedziemy daleko. Rentgen jest tutaj, zaraz za rogiem.
To nie wystarczyło, by ją uspokoić. Im dalej była od niego, tym bardziej czuła się chora i obolała. A jeśli nie będzie go tam, kiedy wróci?
Nie. Nie zostawiłby jej. Obiecał.
* * *
Czas mijał bardzo powoli. Robiono jej prześwietlenia. Technik był szorstki i sprawny, radiolog nie odezwał się ani słowem. Dylan to nie przeszkadzało, ponieważ skupiała się tylko na tym, aby nie zwymiotować. Ból w nogach był nie do wytrzymania – nie mogła się już doczekać, kiedy wróci na oddział i dostanie kolejną dawkę środków przeciwbólowych. Co dziwne, podróż powrotna przez szpitalne korytarze tak naprawdę pomogła, bo zarówno jej nogi, jak i żołądek przestały tak bardzo dokuczać, gdy tylko sanitariusze odwieźli ją z powrotem.
Była tam Joan, chodząca w kółko niczym tygrys w klatce, a ku wielkiej uldze Dylan, również Tristan. Siedział niedbale na metalowym krześle, wyglądał dziwnie blado. Matka musiała zgotować mu piekło podczas jej nieobecności. Ich spojrzenia się spotkały, a Tristan śledził jej wzrok z intensywnością, która zdradzała jego zaniepokojenie.
Joan najwyraźniej nie udało się go przepędzić.
– Czy wszystko w porządku? Co mówił lekarz? – Zanim Tristan zdążył podnieść się z krzesła, Joan już stała przy łóżku córki.
– Nie rozmawiałam z lekarzem – odparła Dylan. – To był radiolog, niczego mi nie powiedział.
– Oczywiście. – Joan pokiwała głową, zła na własną głupotę.
To był jej szpital, pomyślała Dylan. Musi wiedzieć, jak wszystko tutaj działa.
– Może pójdę… – Wyciągnęła szyję, wyglądając na korytarz. Dziewczyna wiedziała, że jej matka zaraz pobiegnie szukać lekarza i zacznie nękać go o to, by umieścił Dylan na samej górze swojej listy priorytetowych pacjentów. Nagle jednak oczy Joan wróciły do Tristana.
– Po prostu sobie poczekamy, czyż nie? To nie potrwa długo.
Dylan próbowała ukryć rozczarowanie. Chciała wiedzieć, co stało się z jej nogami, ale przede wszystkim pragnęła przez kilka minut pomówić z Tristanem na osobności. Nadal wydawało się nierealne, że widziała go tutaj, na szpitalnym oddziale, a nie kroczącego pewnie przez łąki i góry pustkowia.
Tymczasem czekali, a żadne z nich zbyt wiele nie mówiło. Joan to chciała podawać jej wodę, to poprawiała poduszki, to znów próbowała rozplątać jej włosy, aż Dylan w końcu warknęła, by zostawiła ją w spokoju. Wydawało się, że minęła wieczność, zanim lekarz nareszcie się pojawił. Ten sam, co wcześniej; wyglądał na zmęczonego i udręczonego.
– Doktorze Hammond, czy ma pan wyniki? – Joan od razu przeszła do sedna sprawy.
Przez moment skrzywił się, zanim na powrót przywołał na twarz wyraz profesjonalnej, pocieszającej maski.
– Rozmawiałem z radiologiem i jest tak, jak przypuszczaliśmy – powiedział. – Prawa noga jest złamana.
– Czy to czyste złamanie? – zapytała matka.
Zapadła okropna cisza. Dylan poczuła, jak jej żołądek skręca się ze strachu – to z pewnością oznaczało, że nie.
– Wystąpiły wielokrotne złamania, siostro McKenzie. Będziemy musieli ją unieruchomić i włożyć w szynę, żeby się zrosła.
– Operacja… – wyszeptała Joan, a do policzków napłynęła jej krew.
– Mamo? – Dylan czuła narastającą panikę.
– Wszystko w porządku. – Nie minęło nawet jedno uderzenie serca, a matka była już z powrotem przy łóżku córki, z wymuszonym uśmiechem przyklejonym do twarzy. – To tylko niewielkie złamanie.
– To rutynowy zabieg, Dylan – wyjaśniał dalej lekarz. – Wszystko będzie dobrze. Jednak mamy jeszcze dodatkowe komplikacje.
– Doktorze? – rzuciła badawczo Joan.
– Dylan, w lewej nodze również jest pęknięcie, choć bardzo drobne. Nie jest tak poważne, aby wsadzać ją w gips, ale będziesz musiała oszczędzać i tę nogę, gdy zaczniesz wracać do zdrowia.
– Obie nogi! Będę niepełnosprawna! – Powiedziała Dylan, a na samą tę myśl przeszedł ją dreszcz.
– Będzie dobrze – Joan ścisnęła jej ramię w geście pocieszenia. – Będę przy tobie i pomogę ci.
– Tristanie – powiedziała Dylan. Na skraju swojego pola widzenia dostrzegała go, stojącego obok, ale skupiła się na Joan. – Tristan też mi pomoże. Może z nami zostać.
– Nie! – Ryknęła Joan w odpowiedzi.
Lekarz chrząknął. Z pewnością chciał jak najszybciej się stąd oddalić.
– Zaraz do państwa wrócę. Za chwilę będę wiedział, kiedy możemy zapisać cię na operację, Dylan.
Zniknął, a tymczasem Joan skierowała swoją uwagę z powrotem na córkę.
– Nie przyjmę go pod nasz dach. On jest… – Dziewczyna zmrużyła oczy, podczas gdy jej matka wyraźnie próbowała wziąć się w garść. – Nie potrzebujemy go. – Zakończyła z wymuszonym spokojem.
Tristan zbliżył się do łóżka po przeciwnej stronie.
– Chciałbym pomóc – powiedział łagodnie do Joan. Mimo spokojnego tonu i pozy opanowania trochę zdradzały go dłonie, kurczowo zaciśnięte na barierkach łóżka. Dylan wyciągnęła rękę i splotła swoje palce z jego.
– Nie – powtórzyła Joan stanowczo. – Damy sobie radę we dwie. Wezmę trochę wolnego w pracy i…
– Powrót do zdrowia zajmie Dylan wiele tygodni, pani McKenzie – wtrącił cicho Tristan. – Prawdopodobnie nawet wiele miesięcy.
Minęła chwila pełna napięcia, podczas której Joan zaciskała zęby, a Dylan walczyła, by na jej twarzy nie pojawił się wyraz zwycięstwa. Nie było najmniejszych szans, by matka mogła wziąć aż tyle wolnego. Nawet gdyby szpital zgodził się na tak długą nieobecność, nie było ich stać na utratę pensji.
– Mamo, mieszkamy przecież na drugim piętrze kamienicy. Nie dasz rady sama wnosić i znosić mnie po schodach! – Dylan ścisnęła dłoń Tristana, przeczuwając nieuniknione.
Po wielu długich, pełnych wściekłości sekundach ciszy Joan odwróciła się do intruza i wysyczała tylko:
– Śpisz na kanapie. Zrozumiano?
ROZDZIAŁ DRUGI
Mężczyzna płakał. Susanna obserwowała, jak jego twarz wykrzywia się i marszczy, a ręce na przemian zaciskają się i otwierają na chusteczce, której trzymał się kurczowo jak maminej spódnicy. Zaraz, jak on miał na imię? Michael. Tak, to był Michael.
Płakał.
Susanna gapiła się na niego i miała nadzieję, że jej mina nie zdradza całkowitej obojętności, którą w istocie odczuwała. Jeśli o nią chodzi, Michael mógł dalej płakać i błagać. Mógł lamentować i szlochać. Mógł nawet rzucić się na drzwi, walić rękami i nogami, leżąc na tym brzydkim, cienkim dywanie – i tak niczego by to nie zmieniło. Był martwy i tyle.
Nie mogła zrozumieć, co go tak dziwiło. Długo chorował, a gdy przyszła po niego do szpitala, od razu wiedział, o co chodzi. Uciekanie się do podstępu i opowiadanie historyjek nie było konieczne. Nie czuła potrzeby zmieniania swojego wyglądu, aby na niego wpłynąć – wyglądała zwyczajnie, jak to ona. Pokazała mu pierwszą twarz, jaką jej dano, gdy zaczęła wypełniać swoją misję przewoźniczki – gdy pierwszy raz zobaczyła, pomyślała, poczuła. Pokazała mu twarz młodej kobiety, którą chciałaby być, gdyby w ogóle mogła być młodą kobietą. Wysoką, pełną wdzięku, ciemnowłosą i ciemnooką. W tej postaci była jakieś dziesięć lat młodsza od Michaela, lecz on nie komentował jej wyglądu. Oczywiście dopóki nie zaczęli wędrówki.
Nie był gotowy. Potrzebował więcej czasu. Nie udało mu się jeszcze zrobić tego wszystkiego, czego chciał dokonać.
No cóż, szkoda. Dostał więcej ostrzeżeń niż większość ludzi. Susanna wiedziała o jego życiu wystarczająco dużo, by rozumieć, że przed chorobą raczej go nie cenił. Jeśli nie potrafił dobrze wykorzystać swojego czasu, to jego problem.
Wszystko to sprawiło jednak, że pierwszy dzień podróży był bardziej niż uciążliwy. Michael mieszkał pośród małej społeczności na obrzeżach Kanady i przegrał walkę z chorobą w środku zimy. Gdy zrobili kilka pierwszych kroków na zewnątrz, wiatr wokół wył przeciągle, a ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu. Nie trzeba było dużo czasu, by zostawili za sobą ostatnie echa prawdziwego świata i rozpoczęli wyprawę przez łagodne wzgórza, które wyglądały na bardziej strome z powodu zasp pokrywających cały teren. Mimo że od pierwszej bezpiecznej chaty dzieliła ich niewielka odległość, ledwo udało im się dotrzeć tam przed zmrokiem. Wlekli się, wlekli i wlekli. Każdy krok był walką z żywiołami, które pustkowie wysyłało, aby oswoić Michaela ze śmiercią.
Susanna nie odczuwała zimna, ale ciągłe biadolenie sprawiało, że narastała w niej irytacja. Wciąż ją rozpraszał, wyrywając z przyjemnych rozmyślań o Tristanie. A tylko o nim chciała teraz myśleć.
Rozpoznała go, gdy tylko zauważyła, że jakiś przewoźnik razem z prowadzoną przezeń duszą przemieszczają się z determinacją w złym kierunku. Wszędzie by go rozpoznała – poczułaby pulsowanie jego energii, coś jak podpis, właściwy tylko dla Tristana – tym bardziej że przywdział twarz, którą widywała już wcześniej. Dość często nawet. Wyraziste niebieskie oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i lekko zadarty podbródek – to była twarz z charakterem, bardzo stanowcza.
Wszedł do tunelu znajdującego się na skraju pustkowia prowadzonej przezeń duszy i od tamtej pory już go nie widziała.
Naprawdę zniknął. Odszedł do świata żywych.
Susanna zmagała się z tą prawdą przez cały dzień. Bo to była prawda, czuła to całą sobą, ale jak tego dokonał? To powinno być niemożliwe dla przewoźnika. To było całkowicie niemożliwe. Nawet gdy przewoźnicy odbierali dusze z miejsc, w których człowiek zmarł, nigdy nie przechodzili bezpośrednio do świata żywych. Nie mogli niczego dotknąć, nigdy też nie byli widziani przez innych ludzi, żywych. Dusze przekraczały granicę w momencie śmierci. Było to niezauważalne i natychmiastowe. Trwało krócej niż uderzenie serca, gdyby oczywiście ich serca nadal biły.
Więc jak to zrobił? Susanna zadawała sobie to pytanie już wiele razy, rozpalając mizerny ogień w drewnianej chatce, która była pierwszym bezpiecznym schronieniem na pustkowiu.
Ze wszystkich przewoźników właśnie Tristan zdołał tego dokonać, właśnie jemu musiało się udać. Cóż, wcale jej to nie dziwiło. Było w nim coś innego, coś wyjątkowego. Jakby jego przeznaczeniem było coś więcej niż wypełnianie misji, niż ta połowiczna egzystencja.
Czuła to szczególnie teraz, gdy już go tu nie było. Poczucie pustki, jakiegoś braku ani na chwilę jej nie opuszczało. Zupełnie jakby zabrakło jakiejś cząstki jej własnej duszy – co było głupie, bo ona przecież nie miała duszy. A jednak tęskniła za nim, za jego obecnością w pobliżu – zawsze był blisko, gdy wędrowali swoimi ścieżkami przez pustkowie. Był w pobliżu, silny i pocieszający.
Jak więc to zrobił?
I… czy mogła pójść za nim?
– Jutro musimy iść szybciej – zwróciła się do Michaela, na moment przerywając jego bełkot i narzekanie. – W ciemności czają się stworzenia, których nie chciałbyś spotkać. Zaufaj mi.
Za ścianami małej, drewnianej chatki, w której znaleźli schronienie na tę noc, niskie jęki i zawodzenia przebijały się przez nieustanne wycie wiatru. Zjawy gromadziły się wokół, wyczuwając bezbronność. Przyciągały je słabość Michaela i jego tchórzostwo.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tristan stał przed budynkiem, trzymając uchwyty wózka inwalidzkiego Dylan, podczas gdy Joan gmerała przy zamku. W idealnej ciszy niósł się jedynie dźwięk jej pobrzękujących kluczy. Chłopak widział, że nadal była wściekła i sztywna, jakby połknęła kij od miotły. Będzie musiał być ostrożny.
Joan potrzebowała go, przynajmniej na razie.
Mimo to chciała, by zniknął.
Szpitalna poczekalnia nie była idealnym miejscem na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. Nie był to też najlepszy moment. Tristan nie miał przygotowanego żadnego sensownego wyjaśnienia i nie potrafił wytłumaczyć swojego nagłego pojawienia się. Wiedział, że gdy zostanie przyparty do muru, nie ma szans. A w końcu musiały paść trudne pytania.
Tymczasem…
Joan otworzyła drzwi i wjechała wózkiem inwalidzkim Dylan do ciemnego korytarza kamienicy. Z półmroku wyłoniła się klatka schodowa – musieli przenieść Dylan dwa piętra w górę.
– Ty ją podniesiesz – ostrożnie – a ja wezmę wózek – czując wzrok Joan, która obserwowała każdy jego ruch, Tristan pochylił się, by pomóc Dylan wstać z wózka.
– Obejmij mnie za szyję – powiedział cicho. Jedną rękę wsunął pod jej plecy, a drugą, bardzo ostrożnie, pod nogi. Uniósł dziewczynę i natychmiast poczuł, jaka jest ciężka. Jej waga przygniatała jego ramiona i plecy, gdy spróbował się wyprostować.
– Nie upuść mnie! – pisnęła Dylan.
– Nie upuszczę – obiecał. Na pewno by tego nie zrobił, stwierdził jednak, że albo w prawdziwym świecie grawitacja była inna niż na pustkowiu, albo on bardzo się zmienił. Jako przewoźnik był wystarczająco silny, by walczyć ze zjawami i przeprowadzać dusze wszelkich kształtów i rozmiarów.
Teraz czuł się jak szesnastoletni chłopiec o sile typowego nastolatka. Tylko duma i lęk przed zrobieniem Dylan krzywdy powstrzymywały go od zatrzymania się w połowie drogi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki