Inwazja - ebook
Inwazja - ebook
Ebook Inwazja to powieściowy debiut autora scenariuszy – Wojtka Miłoszewskiego. Duża dawka sensacji, pełna niepokoju wizja przyszłości i interesująca kreacja literacka – to cechy charakterystyczne tej książki.
Akcja ebooka Inwazja Wojtka Miłoszewskiego toczy się we współczesnej Polsce. Roman to żołnierz mający na swoim koncie udział w wielu zagranicznych misjach. Danuta to kobieta, która kocha luksus, ale też ciężko pracuje. Jest całkiem podległa ojcu tyranowi. Michał to historyk bez pracy, który ma żonę i dwójkę dzieci. Żadnego z trojga tych bohaterów nic nie łączy – do czasu. Gdy Putin dokonuje inwazji na Polskę, cały kraj pogrąża się w wojennym chaosie…
Wojtek Miłoszewski w ebooku Inwazja wykorzystuje swoje scenopisarskie doświadczenie i umiejętnie łączy wątki sensacyjne, militarne, romansowe i futurologiczne. Nawiązując luźno do obecnej sytuacji na świecie, kreuje niepokojącą, zmuszającą do myślenia wizję przyszłości.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-4568-2 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Katowice z tej wysokości i o tej porze wyglądają naprawdę nieźle, pomyślał, patrząc na rozświetlone w dole rondo i charakterystyczną sylwetkę Spodka. Bar był usytuowany na dwudziestym siódmym piętrze, a oni zajmowali stolik przy samej szybie, za którą rozciągała się nocna panorama śląskiego miasta. Wrócił myślami do rzeczywistości.
– Więc jeśli chodzi o miłość, można ją mieć w dwóch odsłonach – mówiła spokojnie, ale jej twarz otoczona burzą loków podskakiwała energicznie. – Albo na początku jest wielki wybuch, który gaśnie równie gwałtownie, jak się pojawił, albo mały, delikatnie żarzący się węgielek. Gdy jednak w miarę trwania kolejnych lat zadbać o ten drugi, to można rozniecić silny płomień, który będzie palił się całymi latami.
Nie miał żadnych wątpliwości, co chciała mu w ten sposób przekazać. Ten wybuch, który gwałtownie zniknął, to miał być on, a silny płomień z małego węgla to nikt inny jak jej mąż, z którym ma dwójkę dzieci. Najchętniej spytałby ją, co w takim razie tutaj robi, ale wtedy wszystko by zepsuł.
– Napijemy się jeszcze wina?
– Chętnie. – Uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.
Godnie porzucili temat i rozpoczęli zwyczajną rozmowę, jaką miliony par prowadzą podczas wspólnych kolacji. On opowiadał anegdoty, próbował ją rozśmieszyć, a ona przy tych słabszych wyginała usta w uśmiechu, aby nie sprawić mu przykrości. Wszystko składało się niemal idealnie. On nazajutrz wylatywał, ale na tę noc miał pokój w hotelu, który znajdował się w tym samym budynku. Ona z kolei miała wolne, bo jej mąż pojechał na weekend do wujka, który mieszkał pod Warszawą i jako stary kawaler wprost przepadał za ich dziećmi. Wyjątkowo udany zbieg okoliczności! A może nie?
Kilka godzin później siedział nago na brzegu łóżka i zdyszany, wpatrywał się w panoramę za oknem, którą rozświetlało wschodzące słońce. Mimo że spędzili w pokoju hotelowym ponad pięć godzin, nie zmrużyli oka. Odwrócił się i spojrzał na nią. Leżała wyczerpana na plecach, a na jej skórze lśniły krople potu. Przeciągnęła się i nakryła prześcieradłem. Dobiegała czterdziestki, ale miała bardzo seksowne ciało i uważał, że niejedna młoda miss z konkursów piękności nie miała z nią szans. Wprost tryskała seksapilem, zwłaszcza teraz, po długich i wyczerpujących zapasach w łóżku.
– Wyglądasz fantastycznie.
– Jasne – parsknęła. – Z czterdziestką na karku i po dwóch porodach. Ale dziękuję, to miłe. Zawsze byłeś dżentelmenem.
– No, nie zawsze. – Mrugnął do niej szelmowsko.
– To było po alkoholu, dawno ci wybaczyłam. – Uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
– Tak się tłumaczą pijacy. Dzisiaj takie seksowne kobiety jak ty określa się mianem MILF.
– Co? – spytała i roześmiała się perliście, kiedy wytłumaczył jej angielski skrót.
Wpatrywali się w milczeniu w miejską panoramę, nad którą wychynął pomarańczowy okrąg. W końcu odezwała się smutno:
– Boję się. Czuję, że to wszystko może się źle skończyć.
– Przestań.
– Dwa dni temu obudziłam się, bo ktoś stał przy moim łóżku – zaczęła. – Zapaliłam światło i zobaczyłam młodszego. Pytam się go, synek, co się dzieje? A on zaczął płakać i mówić, że się boi, bo będzie wojna.
– Nie będzie żadnej wojny. – Machnął ręką, trochę bez przekonania.
– A to, co zrobili na Ukrainie?
– Ukraina nie jest w NATO, to mogli robić, co chcieli.
Wyszedł do łazienki, a gdy wrócił i stanął nago, pijąc wodę z butelki, powiedziała:
– Przysięgnij, że to jest nasze ostatnie spotkanie. To dla mnie bardzo trudne i ważne.
Dlaczego to tak musi wyglądać, pomyślał z żalem. Dlaczego to wszystko musi być zawsze takie popieprzone? Czy ja nie mogę mieć normalnego życia?
Doskonale znał odpowiedź i poczuł, jak zalewa go fala zazdrości o gościa, który zabrał dwójkę swoich dzieci do jakiegoś wujka. Zamiast tego wyrecytował teatralnie:
Precz z moich oczu!… posłucham od razu,
Precz z mego serca!… i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!… nie… tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.¹
Popatrzyła na niego zaskoczona i roześmiała się, zakrywając dłonią usta.
– Może i wojny nie będzie – odparła, ciągle chichocząc. – Ale koniec świata nadchodzi wielkimi krokami, skoro były komandos cytuje poezję. Wiesz chociaż, czyje to?
– Niejaki Adam Mickiewicz, madame – powiedział z uśmiechem i usiadł obok niej na łóżku, podając jej butelkę z wodą.
Gdy tylko upiła łyk, zobaczyła, że na etykiecie znanego producenta wody wydrukowano dużymi literami: WSPIERAMY POWIATOWE BIBLIOTEKI PUBLICZNE, a pod spodem widniała pierwsza zwrotka słynnego wiersza narodowego wieszcza.
– Możesz być spokojna, koniec świata odwołany.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Przysięgnij, że to ostatni raz.
– Przysięgam. – Jego głos brzmiał matowo.
– Masz jeszcze to zdjęcie? Pamiętasz, w tej ramce?
– Mam. – Kiwnął głową.
– Wyrzuć je. Zniszcz. Proszę cię.
– Nie – powiedział i delikatnie ściągnął z niej prześcieradło.
Nie protestowała.
2.
Rosyjski transporter opancerzony zakołysał się gwałtownie na większej nierówności i siedzący na dachu masywnego pojazdu major Bykow złapał się mocniej uchwytu, aby nie spaść na ziemię. Był zadowolony, że wreszcie wszystko się skończyło. Kampania nie była przesadnie trudna. W końcu przeszło dwadzieścia lat rycia rosyjskiej agentury osłabiło Ukrainę na tyle, że nie była w stanie wystawić przeciw wrogowi skutecznej armii. Kilku jego kolegów poległo, byli rzecz jasna i ranni, ale mimo wszystko Bykow stwierdził, że nie mogło się to równać z piekłem pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej.
– Dawajcie następny! – krzyknął, gdy zatrzymali się przy kolejnym słupku.
Major zeskoczył na ziemię, a z górnych włazów transportera wypełzli kolejni żołnierze. Ten odcinek granicy między Polską a dawną Ukrainą przebiegał w bieszczadzkich lasach. Linię graniczną oznaczały wbite w ziemię kamienie, tak zwane monolity. W odległości dwóch i pół metra od monolitu zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej stały słupki. Po zachodniej biało-czerwone, a te po wschodniej w barwach niebiesko-żółtych. Monolity nie zostały ustawione regularnie. Zasada była następująca: stojąc przy jednym granicznym słupku, trzeba było widzieć z nim sąsiadujące, co ułatwiało pracę pograniczników.
Akurat te znajdowały się na szczycie niewielkiego pagórka; rozpościerał się z niego malowniczy widok na pasmo Bieszczad, którego lasy połyskiwały w późnym, sierpniowym słońcu.
Szeregowy Gawriłow wyciągnął z transportera stalową linkę i wsunął pętlę na szczyt ukraińskiego słupka granicznego. Drugi koniec przyczepił do haka holowniczego transportera. Walnął pięścią w tył pojazdu, wydech rosyjskiego BTR-a plunął spalinami i pojazd ruszył powoli, wyciągając z łatwością słupek wraz z betonowym fundamentem, który obrastała niewysoka trawa.
Gdy szeregowy zaczął sprawnie ściągać linkę, po drugiej stronie zobaczyli dwóch polskich pograniczników. Stali ledwie metr od swojego słupka, znajdowali się więc na terytorium Polski, ale od rosyjskich żołnierzy dzieliło ich niecałe dziesięć metrów.
– Czołem, chłopaki! – wydarł się szeregowy Gawriłow. – Na wasze słupki też przyjdzie czas! Najlepiej będzie, jak sami je usuniecie! Mniej roboty dla nas!
Gdy zaczął krzyczeć, major od razu wyczuł ostrą woń alkoholu i skrzywił się. Miał nadzieję, że może Polacy nie znają rosyjskiego, ale… W odpowiedzi jeden z pograniczników, blondyn o miłej aparycji, uśmiechnął się szeroko i krzyknął nienaganną ruszczyzną:
– Zapraszamy! Tylko onuce sobie wypierz, bo smród taki, że nawet z tej odległości oczy szczypią!
Szeregowy Gawriłow zawył i nim major zdążył cokolwiek powiedzieć, ściągnął swojego kałasznikowa, odbezpieczył i celując w górę, zaczął strzelać ciągłą serią. Zarówno Polacy, jak i Rosjanie, zdezorientowani sytuacją, padli na ziemię. Jedynymi stojącymi byli strzelający szeregowy i major Bykow, który odczekał cierpliwie, aż żołnierzowi skończy się amunicja. Wtedy podszedł do niego i zwalczył przemożną chęć strzelenia tamtemu w mordę, w końcu nie wypadało mu jako majorowi. Dlatego skinął na sierżanta, który zerwał się na równe nogi i podbiegł.
– Gawriłow! – wydarł się podoficer i zdzielił pięścią szeregowego w twarz.
Żołnierz zatoczył się, stracił równowagę i klapnął boleśnie tyłkiem na obalony ukraiński słupek.
– Jak jeszcze raz zobaczę, że marnujesz amunicję – wycedził major – to dostaniesz tydzień katałażki. Zrozumiano?!
– Tak jest!
Szeregowy dźwignął się, wycierając usta z krwi. Polscy strażnicy graniczni ruszyli w dół zboczem, a uprzejmy blondyn nie odmówił sobie użycia na odchodnym środkowego palca, wystawionego w międzynarodowym geście.
– Pan major wybaczy – powiedział szeregowy, obserwując Polaków. – Ale ja bym się nie zatrzymywał. Od razu z rozpędu i tę pieprzoną Polskę zrównał z ziemią.
Major w milczeniu obserwował, jak z transportera opancerzonego dwóch żołnierzy wyciągnęło wysoki, zielono-czerwony słupek, zakończony dwugłowym orłem, godłem Rosji. Podeszli do wyrwy w ziemi, która została po ukraińskim słupku, i w tym miejscu położyli rosyjski obelisk. Miał tu przeleżeć kilka godzin, dopóki idące za nimi wojska inżynieryjne nie osadzą go w betonie.
– Uważajcie, o czym marzycie, szeregowy – mruknął major Bykow ponuro. – Bo jeszcze się spełni.