Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Inwazja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2023
Ebook
49,99 zł
Audiobook
49,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Inwazja - ebook

Wczoraj wszystko było jak zawsze. A dzisiaj jest wojna.

Porucznik Roman Gurski się zakochał. Nieszczęśliwie. Czuje, że nie ma już po co żyć. Zupełnie inaczej niż historyk Michał Barański. Mąż i ojciec dwójki dzieci ma dla kogo żyć. Tylko za co? By utrzymać rodzinę, pracuje w call center. Danuta Wojnarowicz, trzydziestoletnia singielka, panicznie boi się ojca, bezwzględnego biznesmena, i robi tylko to, czego on od niej oczekuje. Zwykłe ludzkie sprawy. Przynajmniej tak było. Teraz ulice ich miasta opanowały wojska wroga. W obliczu śmiertelnego zagrożenia nic już nie jest takie samo. Ludzie też. Kto okaże się szują, a kto bohaterem?

Wojtek Miłoszewski wiedział pierwszy, że Putinowi nie wolno ufać. Inwazja to powieść o wielkiej podłości, niewyobrażalnym okrucieństwie, ale i o niezwyciężonej sile miłości.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67502-72-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

1.

_Kato­wice z tej wyso­ko­ści i o tej porze wyglą­dają naprawdę nie­źle_, pomy­ślał, patrząc na roz­świe­tlone w dole rondo i cha­rak­te­ry­styczną syl­wetkę Spodka. Z baru na dwu­dzie­stym siód­mym pię­trze roz­cią­gała się nocna pano­rama ślą­skiego mia­sta, którą oboje się delek­to­wali, sie­dząc przy sto­liku przy samej szy­bie. Wró­cił myślami do rze­czy­wi­sto­ści.

– Więc jeśli cho­dzi o miłość, można ją mieć w dwóch odsło­nach – mówiła spo­koj­nie, ale jej twarz oto­czona burzą loków pod­ska­ki­wała ener­gicz­nie. – Albo na początku jest wielki wybuch, który gaśnie rów­nie gwał­tow­nie, jak się poja­wił, albo mały, deli­kat­nie żarzący się węgie­lek. Gdy jed­nak w miarę trwa­nia kolej­nych lat zadbać o ten drugi, to można roz­nie­cić silny pło­mień, który będzie się palił całymi latami.

Nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści, co chciała mu w ten spo­sób prze­ka­zać. Ten wybuch, który gwał­tow­nie znik­nął, to miał być on, a silny pło­mień z małego węgla to nikt inny jak jej mąż, z któ­rym ma dwójkę dzieci. Naj­chęt­niej spy­tałby ją, co w takim razie tutaj robi, ale wtedy wszystko by zepsuł.

– Napi­jemy się jesz­cze wina?

– Chęt­nie – uśmiech­nęła się, patrząc mu w oczy.

God­nie porzu­cili temat i roz­po­częli zwy­czajną roz­mowę, jaką miliony par pro­wa­dzą pod­czas wspól­nych kola­cji. On opo­wia­dał aneg­doty, pró­bo­wał ją roz­śmie­szyć, a ona przy tych słab­szych wygi­nała usta w uśmie­chu, aby nie spra­wić mu przy­kro­ści. Wszystko skła­dało się nie­mal ide­al­nie. On naza­jutrz wyla­ty­wał, ale na tę noc miał pokój w hotelu, który znaj­do­wał się w tym samym budynku. Ona z kolei miała wolne, bo jej mąż poje­chał na week­end do wujka, który miesz­kał pod War­szawą i jako stary kawa­ler wprost prze­pa­dał za ich dziećmi. Wyjąt­kowo udany zbieg oko­licz­no­ści! A może nie?

Kilka godzin póź­niej sie­dział nago na brzegu łóżka i zdy­szany wpa­try­wał się w pano­ramę za oknem, którą roz­świe­tlało wscho­dzące słońce. Mimo że spę­dzili w pokoju hote­lo­wym ponad pięć godzin, nie zmru­żyli oka. Odwró­cił się i spoj­rzał na nią. Leżała na ple­cach, a na jej skó­rze lśniły kro­ple potu. Prze­cią­gnęła się i nakryła prze­ście­ra­dłem. Dobie­gała czter­dziestki, ale miała bar­dzo sek­sowne ciało i uwa­żał, że nie­jedna młoda miss mogłaby jej pozaz­dro­ścić. Wprost try­skała sek­sa­pi­lem, zwłasz­cza teraz, po dłu­gich i wyczer­pu­ją­cych zapa­sach w łóżku.

– Wyglą­dasz fan­ta­stycz­nie.

– Jasne – par­sk­nęła. – Z czter­dziestką na karku i po dwóch poro­dach. Ale dzię­kuję, to miłe. Zawsze byłeś dżen­tel­me­nem.

– No, nie zawsze – mru­gnął do niej szel­mow­sko.

– To było po alko­holu, dawno ci wyba­czy­łam – uśmiech­nęła się do swo­ich wspo­mnień.

– Tak się tłu­ma­czą pijacy. Dzi­siaj takie sek­sowne kobiety jak ty okre­śla się mia­nem MILF.

– Co? – spy­tała i roze­śmiała się per­li­ście, kiedy wytłu­ma­czył jej angiel­ski skrót.

Wpa­try­wali się w mil­cze­niu w miej­ską pano­ramę, nad którą wychy­nął poma­rań­czowy okrąg. W końcu ode­zwała się smutno:

– Boję się. Czuję, że to wszystko może się źle skoń­czyć.

– Prze­stań.

– Dwa dni temu obu­dzi­łam się, bo ktoś stał przy moim łóżku – zaczęła. – Zapa­li­łam świa­tło i zoba­czy­łam młod­szego. Pytam się go: „Synek, co się dzieje?”. A on zaczął pła­kać i mówi, że się boi, bo będzie wojna.

– Nie będzie żad­nej wojny – mach­nął ręką, tro­chę bez prze­ko­na­nia.

– A to, co zro­bili w Ukra­inie?

– Ukra­ina nie jest w NATO, to mogli robić, co chcieli.

Wyszedł do łazienki, a gdy wró­cił i sta­nął przed nią, pijąc wodę z butelki, powie­działa:

– Przy­się­gnij, że to jest nasze ostat­nie spo­tka­nie. To dla mnie bar­dzo trudne i ważne.

_Dla­czego to tak musi wyglą­dać?_, pomy­ślał z żalem. _Dla­czego to wszystko musi być zawsze takie popie­przone? Czy ja nie mogę mieć nor­mal­nego życia?_

Dosko­nale znał odpo­wiedź i poczuł, jak zalewa go fala zazdro­ści o gościa, który zabrał dwójkę swo­ich dzieci do jakie­goś wujka. Zamiast tego wyre­cy­to­wał teatral­nie:

Precz z moich oczu!… posłu­cham od razu,

Precz z mego serca!… i serce posłu­cha,

Precz z mej pamięci!… nie… tego roz­kazu

Moja i twoja pamięć nie posłu­cha.¹

Popa­trzyła na niego zasko­czona i roze­śmiała się, zakry­wa­jąc dło­nią usta.

– Może i wojny nie będzie – odparła, cią­gle chi­cho­cząc. – Ale koniec świata nad­cho­dzi wiel­kimi kro­kami, skoro były koman­dos cytuje poezję. Wiesz cho­ciaż, czyje to?

– Nie­jaki Adam Mic­kie­wicz, _madame_ – powie­dział z uśmie­chem i usiadł obok niej na łóżku, poda­jąc jej butelkę z wodą.

Gdy tylko upiła łyk, zoba­czyła, że na ety­kie­cie zna­nego pro­du­centa wody wydru­ko­wano dużymi lite­rami: „WSPIE­RAMY POWIA­TOWE BIBLIO­TEKI PUBLICZNE”, a pod spodem wid­niała pierw­sza zwrotka wier­sza naro­do­wego wiesz­cza.

– Możesz być spo­kojna, koniec świata odwo­łany.

– Nie odpo­wie­dzia­łeś na moje pyta­nie. Przy­się­gnij, że to ostatni raz.

– Przy­się­gam – jego głos brzmiał matowo.

– Masz jesz­cze to zdję­cie? Pamię­tasz, w tej ramce?

– Mam – kiw­nął głową.

– Wyrzuć je. Zniszcz. Pro­szę cię.

– Nie – powie­dział i deli­kat­nie ścią­gnął z niej prze­ście­ra­dło.

Nie pro­te­sto­wała.2.

Rosyj­ski trans­por­ter opan­ce­rzony zako­ły­sał się gwał­tow­nie na więk­szej nie­rów­no­ści. Sie­dzący na dachu masyw­nego pojazdu major Bykow zła­pał się moc­niej uchwytu, aby nie spaść na zie­mię. Zado­wo­lony, że wresz­cie wszystko się skoń­czyło, ana­li­zo­wał kam­pa­nię, która oka­zała się nie­zbyt trudna. Ponad dwa­dzie­ścia lat rycia rosyj­skiej agen­tury osła­biło Ukra­inę na tyle, że nie była w sta­nie wysta­wić prze­ciw wro­gowi sku­tecz­nej armii. Kilku jego kole­gów pole­gło, byli rzecz jasna i ranni, ale mimo wszystko Bykow stwier­dził, że nie mogło się to rów­nać z pie­kłem pierw­szej i dru­giej wojny cze­czeń­skiej.

– Dawaj­cie następny! – krzyk­nął, gdy zatrzy­mali się przy kolej­nym słupku.

Major zesko­czył na zie­mię, a z gór­nych wła­zów trans­por­tera wypeł­zli kolejni żoł­nie­rze. Ten odci­nek gra­nicy mię­dzy Pol­ską a dawną Ukra­iną prze­bie­gał w biesz­czadz­kich lasach. Linię gra­niczną ozna­czały wbite w zie­mię kamie­nie, tak zwane mono­lity. W odle­gło­ści dwóch i pół metra od nich zarówno po stro­nie pol­skiej, jak i ukra­iń­skiej stały słupki. Po zachod­niej biało-czer­wone, a te po wschod­niej w bar­wach nie­bie­sko-żół­tych. Mono­lity zostały usta­wione nie­re­gu­lar­nie, według zasady, że sto­jąc przy jed­nym gra­nicz­nym słupku, trzeba było widzieć z nim sąsia­du­jące, co uła­twiało pracę pogra­nicz­ni­ków.

Aku­rat te znaj­do­wały się na szczy­cie nie­wiel­kiego pagórka. Roz­po­ście­rał się z niego malow­ni­czy widok na pasmo Biesz­czad, któ­rego lasy poły­ski­wały w póź­nym sierp­nio­wym słońcu.

Sze­re­gowy Gaw­ri­łow wycią­gnął z trans­por­tera sta­lową linkę i wsu­nął pętlę na szczyt ukra­iń­skiego słupka gra­nicz­nego. Drugi koniec przy­cze­pił do haka holow­ni­czego samo­chodu. Wal­nął pię­ścią w tył pojazdu, wydech plu­nął spa­li­nami i rosyj­ski BTR ruszył powoli, wycią­ga­jąc z łatwo­ścią pal wraz z beto­no­wym fun­da­men­tem, który obra­stała nie­wy­soka trawa.

Gdy sze­re­gowy zaczął spraw­nie ścią­gać linkę, po dru­giej stro­nie zoba­czyli dwóch pol­skich pogra­nicz­ni­ków. Stali led­wie metr od swo­jego słupka, znaj­do­wali się więc na tery­to­rium Pol­ski, ale od rosyj­skich żoł­nie­rzy dzie­liło ich nie­całe dzie­sięć metrów.

– Czo­łem, chło­paki! – wydarł się sze­re­gowy Gaw­ri­łow. – Na wasze słupki też przyj­dzie czas! Naj­le­piej będzie, jak sami je usu­nie­cie! Mniej roboty dla nas!

Major od razu wyczuł ostrą woń alko­holu i skrzy­wił się. Miał nadzieję, że może Polacy nie znają rosyj­skiego, ale… W odpo­wie­dzi jeden z pogra­nicz­ni­ków, blon­dyn o miłej apa­ry­cji, uśmiech­nął się sze­roko i krzyk­nął nie­na­ganną rusz­czy­zną:

– Zapra­szamy! Tylko onuce sobie wypierz, bo smród taki, że nawet z tej odle­gło­ści w oczy szczy­pie!

Sze­re­gowy Gaw­ri­łow zawył i nim major zdą­żył cokol­wiek powie­dzieć, ścią­gnął swo­jego kałasz­ni­kowa, odbez­pie­czył i celu­jąc w górę, zaczął strze­lać cią­głą serią. Zarówno Polacy, jak i Rosja­nie, zdez­o­rien­to­wani sytu­acją, padli na zie­mię. Jedy­nymi sto­ją­cymi byli strze­la­jący sze­re­gowy i major Bykow, który odcze­kał cier­pli­wie, aż żoł­nie­rzowi skoń­czy się amu­ni­cja. Wtedy pod­szedł do niego i zwal­czył prze­możną chęć strze­le­nia tam­temu w mordę, w końcu nie wypa­dało mu jako majo­rowi. Dla­tego ski­nął na sier­żanta, który zerwał się na równe nogi i pod­biegł.

– Gaw­ri­łow! – wydarł się pod­ofi­cer i zdzie­lił sze­re­go­wego pię­ścią w twarz.

Żoł­nierz zato­czył się, stra­cił rów­no­wagę i klap­nął bole­śnie tył­kiem na oba­lony ukra­iń­ski słu­pek.

– Jak jesz­cze raz zoba­czę, że mar­nu­jesz amu­ni­cję – wyce­dził major – to dosta­niesz tydzień kata­łażki. Zro­zu­miano?!

– Tak jest!

Sze­re­gowy dźwi­gnął się, wycie­ra­jąc usta z krwi. Pol­scy straż­nicy gra­niczni ruszyli w dół zbo­czem, a uprzejmy blon­dyn nie odmó­wił sobie uży­cia na odchod­nym środ­ko­wego palca, wysta­wio­nego w mię­dzy­na­ro­do­wym geście.

– Pan major wyba­czy – powie­dział sze­re­gowy, obser­wu­jąc Pola­ków. – Ale ja bym się nie zatrzy­my­wał. Od razu z roz­pędu i tę pie­przoną Pol­skę bym zrów­nał z zie­mią.

Major w mil­cze­niu obser­wo­wał, jak z trans­por­tera opan­ce­rzo­nego dwóch żoł­nie­rzy wyciąga wysoki, zie­lono-czer­wony słu­pek zakoń­czony dwu­gło­wym orłem, godłem Rosji. Pode­szli do wyrwy w ziemi, która została po ukra­iń­skim słupku, i w tym miej­scu poło­żyli rosyj­ski obe­lisk. Miał tu prze­le­żeć kilka godzin, dopóki idące za nimi woj­ska inży­nie­ryjne nie osa­dzą go w beto­nie.

– Uwa­żaj­cie, o czym marzy­cie, sze­re­gowy – mruk­nął major Bykow ponuro. – Bo jesz­cze się spełni.ROZDZIAŁ I

1.

Z okien gabi­netu w pół­nocno-zachod­nim skrzy­dle krem­low­skiego Pałacu Senac­kiego można było podzi­wiać plac Czer­wony i wid­nie­jący w oddali cha­rak­te­ry­styczny budy­nek Pań­stwo­wego Muzeum Histo­rycz­nego. Przy­wódca Rosji wes­tchnął i odwró­cił twarz od okna.

_Założę się, że jego skar­petki są wię­cej warte niż mój kostium z ame­ry­kań­skiej sie­ciówki,_ pomy­ślała sie­dząca naprze­ciwko pre­zy­denta Rosji kanc­lerz, tak­su­jąc wzro­kiem strój męż­czy­zny.

– Uwa­żam, że to było zbyt rady­kalne – prze­rwał panu­jącą ciszę pre­zy­dent Fran­cji.

Choć mało kto o tym wie­dział, cała trójka mogła daro­wać sobie obec­ność tłu­ma­cza, ponie­waż przy­wódca Rosji dosko­nale znał angiel­ski, co jed­nak skrzęt­nie ukry­wał pod płasz­czy­kiem nie­chęci do ame­ry­kań­skich „impe­ria­li­stów”.

– Ale co takiego? – zapy­tał.

– Prze­sa­dzi­łeś – odpo­wie­dział Fran­cuz. – Ukra­ina nie należy do cie­bie. To jest – szu­kał przez chwilę odpo­wied­niego słowa – nie­pod­le­głe pań­stwo.

Pre­zy­dent Rosji uśmiech­nął się zimno, gasząc zapędy łysie­ją­cego męż­czy­zny. Popa­trzył uważ­nie na pre­zy­denta Fran­cji, który pierw­szy nie wytrzy­mał i wybuch­nął śmie­chem. Po chwili sam mu zawtó­ro­wał, a potem rów­nież kanc­lerz Nie­miec, znana ze swej powścią­gli­wo­ści, zaczęła się śmiać, po dziew­czę­cemu zakry­wa­jąc usta dło­nią.

– Masz ze mną źle? – ode­zwał się w końcu. – To moi chłopcy pole­gli, aby zakoń­czyć to gówno w Syrii i zatrzy­mać pochód tego brudu, który zasy­fił waszą wspa­niałą Europę Zachod­nią. Żaden żoł­nierz fran­cu­ski nie stra­cił życia!

Męż­czy­zna mil­czał, naj­wy­raź­niej nie mając dobrej odpo­wie­dzi na wywód Rosja­nina, który zwró­cił się do kanc­lerz Nie­miec:

– A co było, kiedy chcie­li­ście ode­słać prze­szło pół miliona nie­le­gal­nych imi­gran­tów z Nie­miec? Kto pomógł i wziął całą winę na sie­bie?

Kobieta spu­ściła głowę, zagłę­bia­jąc się w myślach. Kiedy Niemcy chcieli wywieźć nie­le­gal­nych imi­gran­tów pocią­gami z Europy, w świe­cie roz­legł się wrzask, że Szwaby już raz wozili ludzi pocią­gami. Wtedy pre­zy­dent Rosji namó­wił Węgry, aby wzięły na sie­bie odpo­wie­dzial­ność za imi­gran­tów, jako że ci naj­pierw tra­fili na tery­to­rium Unii wła­śnie do kraju Ferenca Molnára. Stam­tąd rosyj­skie woj­ska ewa­ku­owały ich do Afryki. Rzecz jasna cała mię­dzy­na­ro­dowa świa­tła opi­nia publiczna jesz­cze raz pod­nio­sła larum, że ludzi ucie­ka­ją­cych przed wojną i prze­śla­do­wa­niami odsyła się tam, gdzie znów będą cier­pieć biedę. Jed­nak te pro­te­sty spo­tkały się z nie­wiel­kim popar­ciem ludzi Zachodu, zmę­czo­nych tema­tem uchodź­ców. Oczy­wi­ście wszy­scy obar­czali winą pre­zy­denta Rosji. Niemcy wyszły z całej sytu­acji obronną ręką. On też cza­sem myślał o uchodź­cach, któ­rzy tłum­nie przy­by­wali do Europy, wywo­łu­jąc duże zamie­sza­nie. To wła­śnie na roz­kaz pre­zy­denta dowódcy rosyj­skich służb spe­cjal­nych uknuli per­fek­cyjny plan, któ­rego pierw­szym punk­tem miało być roz­pę­ta­nie „arab­skiej wio­sny”. Za każ­dym razem, gdy zachod­nie media mówiły o „spon­ta­nicz­nym bun­cie, wywo­ła­nym przez egip­skich gene­ra­łów”, pre­zy­dent Rosji wprost pękał ze śmie­chu. Druga część planu zakła­dała wywo­ła­nie w Syrii dłu­giego i wynisz­cza­ją­cego kon­fliktu, który spo­wo­do­wał, że miliony osób szu­kały schro­nie­nia w Euro­pie. Następ­nie agenci Kremla ofia­ro­wali sze­fom pogra­nicz­ni­ków z Gre­cji i Włoch gigan­tyczne łapówki po to, aby rzeka prze­ra­żo­nych ludzi z Bli­skiego Wschodu mogła bez prze­szkód roz­lać się na całą Europę Zachod­nią. _Ostatni punkt to także pie­nią­dze, błaha rzecz_, pomy­ślał męż­czy­zna. Sze­roki ich stru­mień skie­ro­wał ku fran­cu­skiej pra­wicy, a następ­nie do tego karie­ro­wi­cza z Anglii, który dopro­wa­dził do bre­xitu, i już, chaos w Unii gotowy!

Nie­gdyś pre­zy­dent Rosji podzi­wiał Nic­cola Machia­vel­lego. Teraz już nie. Teraz uwa­żał, że jest od flo­renc­kiego dyplo­maty znacz­nie lep­szy. Wes­tchnął, się­gnął do nie­wiel­kiej szafki sto­ją­cej koło biurka. Wycią­gnął karafkę i trzy kie­liszki. Roz­lał w mil­cze­niu wódkę i wzniósł swój kie­li­szek. Przy­wódcy Nie­miec i Fran­cji zro­bili to samo i wszy­scy wypili.

– Nie możemy mówić tego co zawsze? – zapy­tał, zamy­ka­jąc drzwi ele­ganc­kiego mebla. – W Ukra­inie nie ma żad­nych wojsk rosyj­skich. To oddziały Ukra­iń­ców, któ­rzy nie chcą ze swo­jego kraju zro­bić ame­ry­kań­skiego labo­ra­to­rium. Chcą nie­pod­le­głej Ukra­iny. A ja, jako pre­zy­dent sąsied­niego, brat­niego narodu, sza­nuję ich dąże­nia.

– No bła­gam. Wiesz, który mamy rok? – pre­zy­dent Fran­cji zdjął na chwilę oku­lary, aby je prze­trzeć. – Każdy ma w tele­fo­nie apa­rat. W inter­ne­cie jest pełno zdjęć waszego woj­ska.

– Panie pre­zy­den­cie – ode­zwała się kanc­lerz Nie­miec. – Musimy coś powie­dzieć ludziom, żeby zadbać o popar­cie dla nas. Ja nie decy­duję o wyni­kach wybo­rów do Reich­stagu.

– Wielka szkoda. Może mi pani wie­rzyć, że to wiele uła­twia – Wła­di­mir roze­śmiał się cicho. – Rosja to kraj, który naj­bar­dziej na świe­cie miłuje pokój. Ale jeśli zosta­niemy spro­wo­ko­wani…

Przy­wódcy Fran­cji i Nie­miec patrzyli wycze­ku­jąco na pre­zy­denta Rosji, ale zorien­to­wali się, że ten nie ma już nic wię­cej do powie­dze­nia. Fran­cuz wes­tchnął ciężko i spoj­rzał na panią kanc­lerz, która zro­zu­miała, że spo­tka­nie wła­śnie dobie­gło końca, a oni nic nie zyskali. _Ver­dammt!_, zaklęła w duchu przy­wód­czyni Nie­miec. _Zmar­no­wa­li­śmy tyle czasu i niczego nie zyska­li­śmy._

Air­bus A330 sunął po zala­nym desz­czem pasie star­to­wym moskiew­skiego lot­ni­ska Wnu­kowo. Po osią­gnię­ciu pręd­ko­ści star­to­wej lotki sta­tecz­nika pozio­mego zmie­niły poło­że­nie i samo­lot ode­rwał się od ziemi.

Gdy tylko kanc­lerz poczuła, że odrzu­to­wiec zna­lazł się w powie­trzu, i usły­szała wibru­jący dźwięk cho­wa­nego pod­wo­zia, ode­tchnęła z ulgą. Nie cier­piała star­tów i lądo­wań na rosyj­skich lot­ni­skach. Lęk ten towa­rzy­szył jej od czasu, kiedy kilka lat temu, ze względu na opóź­nie­nia, jako VIP-a popro­wa­dzono ją przez zaple­cze moskiew­skiego lot­ni­ska. Do końca życia nie zapo­mni widoku pija­nego pra­cow­nika obsługi naziem­nej, który led­wie trzy­mał się słupa i wymio­to­wał na walizki prze­su­wa­jące się po taśmie.

Dodat­kowo miała jesz­cze świeżo w pamięci tra­giczny wypa­dek pre­zesa fran­cu­skiego kon­cernu naf­to­wego Total. Chri­sto­phe de Mar­ge­rie, znany w świe­cie ruso­fil, gorący orę­dow­nik oraz zwo­len­nik pre­zy­denta Rosji, zgi­nął w jed­nej sekun­dzie, kiedy jego odrzu­to­wiec zde­rzył się na pasie star­to­wym z płu­giem śnież­nym. Zda­rzyło się to 20 paź­dzier­nika, w Dzień Kon­tro­lera Lotów, kiedy to trzy czwarte lot­ni­sko­wej obsługi było kom­plet­nie nawa­lone.

Samo­lot w bar­wach Repu­bliki Fran­cji wzniósł się na wyso­kość prze­lo­tową i ste­war­desa przy­nio­sła do sto­lika sztućce oraz świeże pie­czywo. Kanc­lerz sko­rzy­stała z uprzej­mo­ści przy­wódcy Fran­cji i pole­cieli jego samo­lo­tem, który miał mieć mię­dzy­lą­do­wa­nie w Ber­li­nie. Męż­czy­zna wziął jedną z bułe­czek, roz­kroił pie­czywo, uwal­nia­jąc ze środka kłęby pary, posma­ro­wał masłem czosn­ko­wym i ode­zwał się z peł­nymi ustami:

– Co myślisz?

– Myślę, że facet naprawdę zro­bił się nie­bez­pieczny – odpo­wie­działa.

– Nie prze­sa­dzasz? – pre­zy­dent pochło­nął szybko drugą połówkę bułki.

– Pytasz mnie o to, wie­dząc, że facet wła­śnie doko­nał anek­sji czter­dzie­sto­pię­cio­mi­lio­no­wego kraju w środku Europy?

– To nie śro­dek Europy, raczej przed­mie­ścia – skrzy­wił się lider Fran­cji. – Coś jak nasze Saint-Denis.

Ste­war­desa pode­szła i posta­wiła przed nimi tale­rze z wykwint­nym mię­sem pola­nym sosem, z dodat­kiem sałatki i pod­sma­żo­nych ziem­nia­ków pokro­jo­nych w kostkę.

– Wspa­niale! – nachy­lił się nad tale­rzem, wdy­cha­jąc aro­mat potrawy. – Policzki cie­lęce w sosie śmie­ta­no­wym z szał­wią. Musisz spró­bo­wać! – Kanc­lerz pokrę­ciła nie­chęt­nie głową, po wizy­cie w Pałacu Senac­kim nie miała ape­tytu. Po chwili ste­war­desa przy­nio­sła butelkę wina i roz­lała do kie­lisz­ków.

– Oba­wiam się, że ta nasza dzi­siej­sza wizyta to za mało – powie­działa pani kanc­lerz.

– Prze­cież wymu­si­li­śmy na nim dekla­ra­cję – odparł pre­zy­dent Fran­cji, się­ga­jąc po kie­li­szek.

– Co takiego?

– Powie­dział, że nic nie zrobi, dopóki nikt ich nie będzie pro­wo­ko­wał.

Pani kanc­lerz przez chwilę obser­wo­wała, jak pre­zy­dent Fran­cji łap­czy­wie zajada się cie­lę­ciną. Przy­po­mniała sobie swo­jego sąsiada z Tem­plina, bran­den­bur­skiego mia­steczka, gdzie spę­dziła całe dzie­ciń­stwo. Sąsiad nazy­wał się Klaus Bod­ner i czę­sto opo­wia­dał o woj­nie, zwłasz­cza o ope­ra­cji _Fall Gelb_, w któ­rej brał udział, słu­żąc w armii pod dowódz­twem gene­rała von Rund­stedta. Wspo­mi­nał, jak bar­dzo byli wycień­czeni pod­czas inwa­zji na Fran­cję, kiedy to pró­bo­wali dogo­nić wyco­fu­jące się fran­cu­skie woj­ska.

Wyj­rzała przez okno. Chmury mocno się prze­rze­dziły, zosta­wili za sobą posępną moskiew­ską pogodę. Zami­go­tały wody Morza Bał­tyc­kiego, jak na dłoni były widoczne tery­to­ria Pol­ski, nad którą wła­śnie prze­la­ty­wali.

– A Pol­ska? – spy­tała kanc­lerz Nie­miec.

– Pol­ska jak Pol­ska – odpo­wie­dział Fran­cuz. – To nasza strefa bufo­rowa. Jeśli Rosja tam wej­dzie, to mamy prze­srane i dopiero wtedy będziemy się mar­twić.2.

Jacht moto­rowy ciął jasno­błę­kitne wody Morza Czer­wo­nego. Sto­jący na pomo­ście nawi­ga­cyj­nym Roman Gur­ski wyko­nał łagodny skręt w lewo i zer­k­nął na umiesz­czony w desce roz­dziel­czej wskaź­nik tem­pe­ra­tury, któ­rego wska­zówka minęła czter­dziestkę. Popra­wił przy­ciem­niane oku­lary, lustru­jąc fale. Przed nim roz­po­ście­rała się Zatoka Sueska, a w odle­gło­ści około dzie­się­ciu kilo­me­trów po pra­wej stro­nie maja­czyło zachod­nie wybrzeże Pół­wy­spu Synaj­skiego.

Roman miał trzy­dzie­ści dwa lata, był ubrany tylko w jaskra­wo­czer­wone szorty do pły­wa­nia. Krótko ostrzy­żone włosy oraz wyrzeź­biona i gibka syl­wetka z wyraź­nie zary­so­wa­nymi mię­śniami ramion i brzu­cha budo­wały surowy obraz twar­dziela. Mógł pić wódkę zmie­szaną z whi­sky do trze­ciej nad ranem, o czwar­tej wdać się w bójkę z bandą hała­śli­wych Angoli przed dys­ko­teką Pacha w Szarm el-Szejk, a i tak punk­tu­al­nie o pią­tej trzy­dzie­ści zja­wiał się na plaży i prze­bie­gał pięt­na­ście kilo­me­trów, by w ciągu dnia popra­wić to pół­to­ra­go­dzin­nym tre­nin­giem na siłowni. Jed­nym sło­wem był w for­mie.

Gdy poja­wił się gigan­tycz­nych roz­mia­rów cień, Roman zmniej­szył obroty sil­nika. Jacht zbli­żał się do wraku SS Thi­stle­gorm. Długi na ponad sto dwa­dzie­ścia metrów trans­por­to­wiec, prze­wo­żący zaopa­trze­nie dla armii bry­tyj­skiej, zakoń­czył tutaj swój rejs pew­nej paź­dzier­ni­ko­wej nocy 1941 roku, kiedy został zaata­ko­wany przez dwa nie­miec­kie bom­bowce. Atak był na tyle sku­teczny, że sta­tek poszedł na dno, ale jed­nak nie dość, aby znisz­czyć cały prze­wo­żony ładu­nek, i dla­tego teraz SS Thi­stle­gorm był mekką dla nur­ków wra­ko­wych. Na pokła­dzie statku i w jego naj­bliż­szym oto­cze­niu można było podzi­wiać woj­skowe moto­cy­kle, cię­ża­rówki, a nawet dwie loko­mo­tywy.

Roman zwol­nił do dryfu, z zado­wo­le­niem stwier­dza­jąc, że dzi­siaj na wraku panuje mały ruch, co i tak ozna­czało prze­szło dzie­sięć łodzi cumu­ją­cych nad zato­pio­nym kolo­sem. W oko­licy rufy wraku jacht wytra­cił pręd­kość do zera i Roman wci­snął prze­łącz­nik zwal­nia­jący mecha­nizm kotwicy dzio­bo­wej. Zer­k­nął do tyłu, na dolny pokład i patrzył, jak jego pra­cow­nik, Ahmed, zrzuca kotwicę rufową, a na odle­głość trzech metrów od burty boję z liną, po któ­rej mieli się spusz­czać nur­ko­wie. Roman wyłą­czył sil­nik i zszedł na dół po wąskich stop­niach.

Na rufie, na sze­ro­kich kana­pach oble­czo­nych beżową skórą sie­dzieli ludzie, któ­rzy wyna­jęli go na dziś, aby ponur­ko­wać na SS Thi­stle­gorm. Obaj męż­czyźni dys­kret­nie spo­glą­dali w prawą stronę, w głąb kabiny, na dziew­czynę Romana, Nadię. Jeśli o samym Roma­nie można było powie­dzieć, że jest w for­mie, to Nadia pre­zen­to­wała hiper­formę. Co prawda dziew­czyna miała dopiero dwa­dzie­ścia lat, ale i tak nie można było jej odmó­wić pod­ręcz­ni­ko­wego wprost piękna. Ide­alna opa­le­ni­zna, zgrabna, smu­kła figura, pełne piersi oraz brą­zowe włosy i takie same oczy.

– Dobra, zaczy­najmy – powie­dział Roman.

Dwóch gości z żonami było typo­wymi przed­sta­wi­cie­lami pol­skiej klasy śred­niej, czyli osią­gali zarobki na pozio­mie dwor­co­wych sprzą­ta­czy któ­re­goś z państw Europy Zachod­niej. Ostatni, gru­bas, nale­ga­jący, aby mówić do niego „po pro­stu Wie­siek”, grał zde­cy­do­wa­nie w innej lidze. Na czar­nych slip­kach, zni­ka­ją­cych pod pokaź­nym brzu­chem, miał wyszyte insy­gnia Gior­gia Arma­niego, prze­wie­szona przez ramię saszetka pocho­dziła z kolek­cji Louisa Vuit­tona, a na klap­kach wid­niało dumne logo Bur­berry. _Wszystko to pasuje do jego wyglądu jak pięść do nosa_, pomy­ślał Roman, poma­ga­jąc męż­czyź­nie wci­snąć się w piankę.

– Wie pan, takie geny – powie­dział Wie­siek prze­pra­sza­jąco. – U nas w rodzi­nie wszy­scy byli potężni. Pan, widzę, bar­dziej szczu­pły, może się do woli obja­dać i nic nie robić, co?

Roman uśmiech­nął się, kiwa­jąc głową, zado­wo­lony, że udało się już nacią­gnąć kom­bi­ne­zon na gigan­tyczne nogi Wieśka. Mocu­jąc się z ręką męż­czy­zny, zauwa­żył tatuaż na jego tor­sie i w pierw­szej chwili uznał, że facet wyta­tu­ował sobie logo jakiejś firmy. Dopiero po chwili dostrzegł, że to kotwica Pol­ski Wal­czą­cej, a poni­żej, zaraz nad sut­kiem, wid­nieje napis: „Pamię­tamy”.

Gru­bas zauwa­żył, że Roman patrzy na rysu­nek, i dum­nie wypiął obwi­słą klatkę.

– Sza­cu­nek, co? Co roku spo­ty­kam się ze zna­jo­mymi i robimy rekon­struk­cje histo­ryczne powsta­nia war­szaw­skiego.

Roman znowu się uśmiech­nął i dopiął kom­bi­ne­zon Wieśka, wście­kły na sie­bie, że tylko szcze­rzy zęby, zamiast powie­dzieć mu, co o tym myśli. Wycho­wał się w War­sza­wie i miał wyro­bione zda­nie o tej całej maska­ra­dzie zwią­za­nej z powsta­niem. Ciotka, która prze­żyła walki w 1944 roku jako cywilna miesz­kanka sto­licy, nie mówiła o powstań­cach ina­czej jak „te skur­wy­syny”, nato­miast naj­więk­szym orę­dow­ni­kiem war­szaw­skiej rebe­lii był wujek, który przy­je­chał do sto­licy z Bia­łe­go­stoku i powsta­nie oglą­dał jedy­nie na zdję­ciach. Roman zawsze miał ser­decz­nie dosyć corocz­nej kłótni o to, czy powsta­nie war­szaw­skie było słuszne, czy nie. Stało się i już.

Po dłuż­szej chwili i dzięki pomocy Ahmeda oraz Nadii, która, ku głę­bo­kiemu roz­cza­ro­wa­niu męż­czyzn, asy­sto­wała przy wkła­da­niu kom­bi­ne­zo­nów tylko paniom, wszy­scy byli gotowi do zej­ścia pod wodę. Teraz obie pary i Wie­siek sie­dzieli na brzegu tyl­nej plat­formy z butlami na ple­cach i nogami zanu­rzo­nymi w morzu, pod­czas gdy Ahmed przed­sta­wiał im plan nur­ko­wa­nia.

Roman wszedł do wnę­trza jachtu, gdzie w nie­wiel­kim kam­bu­zie wci­śnię­tym pomię­dzy kanapę i urzą­dze­nia ste­rowe uwi­jała się Nadia, kro­jąc warzywa na sałatkę. Po wyglą­dzie modelki Vic­to­ria’s Secret to był jej kolejny atut – umiała świet­nie goto­wać. Roman pod­szedł do niej, odgar­nął jej dłu­gie włosy i poca­ło­wał deli­kat­nie za uchem.

– Roman, daj spo­kój – powie­działa z uśmie­chem. – Moje włosy wylą­dują w sałatce.

– Spo­koj­nie, sałatka scho­dzi zawsze na końcu. Wszy­scy się nawalą i nic nie zauważą.

Obo­wiąz­ko­wym punk­tem pro­gramu wypa­dów nur­ko­wych był „rejs o zacho­dzie słońca z poczę­stun­kiem”, co ozna­czało popi­jawę na całego i rzy­ga­nie za burtę. Roman za każ­dym razem za suk­ces uwa­żał odsta­wie­nie do portu dokład­nie tylu adep­tów nur­ko­wa­nia, ilu rano zabrał na pokład.

– Długo wam to zaj­mie? – zapy­tała dziew­czyna.

– Jakieś czter­dzie­ści pięć minut posie­dzimy pod wodą, potem niech się jesz­cze nacie­szą i obej­rzą wrak z góry. Tro­chę snor­ke­lingu każ­demu dobrze zrobi.

Roman szybko wcią­gnął na sie­bie piankę, upew­nił się, że zajęta szy­ko­wa­niem posiłku Nadia go nie widzi, i wycią­gnął z szafki małą foto­gra­fię w srebr­nej owal­nej ramce, którą scho­wał do wewnętrz­nej kie­szeni kom­bi­ne­zonu. Cią­gle pamię­tał dzień, kiedy opra­wili to zdję­cie. Byli w Bar­ce­lo­nie i zapu­ścili się w wąskie uliczki dziel­nicy Gótico. Tam przy­pad­kowo natknęli się na malutką manu­fak­turę. I osiem­dzie­się­cio­letni wła­ści­ciel, i jego sie­dziba wyglą­dali jak nie­mal żyw­cem wyjęci z jed­nej z tol­kie­now­skich powie­ści. Abso­lut­nie wszystko, łącz­nie z powie­trzem, było w tam­tym momen­cie prze­sy­cone roman­ty­zmem.

_Ależ to było dawno_, pomy­ślał roz­go­ry­czony Roman. Potem zapiął piankę, wziął do ręki pas bala­stowy i rzu­cił do Nadii:

– Na razie.

Dziew­czyna odwró­ciła się, pode­szła do niego i poca­ło­wała namięt­nie.

– Kocham cię.

Roman uśmiech­nął się, ski­nął głową i ruszył w stronę otwar­tego pokładu.

– A ty? Kochasz mnie? – Nadia zatrzy­mała go pyta­niem.

– Oczy­wi­ście, że cię kocham. Nad życie – odpo­wie­dział i poszedł na rufę.

Sta­nął na tyl­nej plat­for­mie i zaczął zakła­dać kami­zelkę nur­kową z przy­mo­co­waną butlą, dzi­wiąc się sobie, jak dużo kie­dyś zna­czyło dla niego takie wyzna­nie, a teraz powie­dział to tak, jakby mówił o pogo­dzie.

_Kurwa_, zaklął w myślach, _jesz­cze to „nad życie”. Jak mogłem coś takiego pal­nąć? I przede wszyst­kim po co?_

Po krót­kiej chwili wszy­scy weszli do wody, napeł­niw­szy kami­zelki powie­trzem na tyle, aby uno­sić się na powierzchni, i pod­pły­nęli do boi z liną opu­stową. Ahmed udzie­lił ostat­nich instruk­cji, spoj­rzał na Romana, który ski­nął przy­zwa­la­jąco, po czym wszy­scy nacią­gnęli na twarz maski, wzięli do ust auto­maty odde­chowe i powoli zaczęli scho­dzić na dół.

Kiedy tylko Roman zna­lazł się pod powierzch­nią, poczuł jak zawsze błogi spo­kój. To Morze Czer­wone powinno być jed­nym z sied­miu cudów świata, a nie jakieś posągi i latar­nie mor­skie. Nawet tutaj, w oko­licy wraku, gdzie rafa kora­lowa nie była szcze­gól­nie bogata, i tak robiła bajeczne wra­że­nie. Feeria barw egzo­tycz­nych ryb oraz fan­ta­styczne for­ma­cje kora­lowca były wido­kiem, który ni­gdy się nie nudził.

Po zej­ściu na dół, jakieś cztery metry od dna, Ahmed dał znak i wszy­scy wyrów­nali poziom powie­trza w kami­zel­kach na tyle, aby utrzy­my­wać się na pożą­da­nej głę­bo­ko­ści. Ahmed popro­wa­dził grupę w kie­runku wraku, a Roman został przy linie opu­sto­wej zgod­nie z wcze­śniej­szymi usta­le­niami. Co prawda w tym miej­scu ataki reki­nów zda­rzały się nie­zwy­kle rzadko, ale na wszelki wypa­dek obser­wo­wał grupę, dopóki nie dotarli do wraku i nie stra­cił ich z oczu.

Rzu­ce­nie kotwicy przy rufie SS Thi­stle­gorm miało jesz­cze jedną zaletę. Rzadko tu cumo­wano i w oko­licy nie było innych ekip nur­ko­wych. Na wszelki wypa­dek Roman rozej­rzał się, ale nikogo nie dostrzegł. Potem zer­k­nął na kom­pu­ter nur­kowy umo­co­wany do prze­gubu dłoni i stwier­dził, że do powrotu ekipy ma jakieś pół godziny. _Powinno wystar­czyć_, pomy­ślał.

Wypu­ścił całe powie­trze z kami­zelki, cię­żar butli i pasa bala­sto­wego pocią­gnął go gwał­tow­nie w dół i po czte­rech metrach Roman ude­rzył w dno, wzbi­ja­jąc tumany mułu i stra­sząc ryby, które czmych­nęły na boki. Wyma­cał zgru­bie­nie pod pianką, jesz­cze raz doty­ka­jąc kra­wę­dzi foto­gra­fii, którą wło­żył wcze­śniej do kie­szonki. Potem wycią­gnął zza pasa nóż i jed­nym ruchem prze­ciął rurkę auto­matu odde­cho­wego. Z roz­cię­tego prze­wodu momen­tal­nie wystrze­lił gwał­towny stru­mień pęche­rzy­ków powie­trza. Powie­trze z butli zaczęło ucho­dzić w zastra­sza­ją­cym tem­pie. Roman wypluł ust­nik i cały auto­mat odde­chowy, pozba­wiony połą­cze­nia z butlą, opadł na muli­ste dno.

Płuca Romana po latach tre­nin­gów wytrzy­ma­ło­ścio­wych miały dużą pojem­ność, jed­nak już po trzech minu­tach przed oczami poka­zały mu się róż­no­ko­lo­rowe plamy, a klatka pier­siowa zaczęła palić żywym ogniem. Roman nie poru­szył się, nie wyko­nał żad­nego gestu, który mógłby go unieść ku powierzchni. Umie­rał.3.

Danuta Woj­na­ro­wicz sie­działa w samo­cho­dzie z włą­czo­nym sil­ni­kiem, pozwa­la­jąc ogrze­wa­niu chro­nić ją przed paź­dzier­ni­kową słotą. Patrzyła przez przed­nią szybę na budy­nek Woje­wódz­kiego Inspek­to­ratu Ochrony Roślin i Nasien­nic­twa w pod­war­szaw­skiej Zie­lonce. Był to typowy, brzydki urzęd­ni­czy kloc z dziwną kon­struk­cją okien, pokryty żółtą farbą z zie­lo­nymi zacie­kami. _Że też naprawdę trzeba jeź­dzić na to zadu­pie i zała­twiać wszystko oso­bi­ście, nor­mal­nie Trzeci Świat_, pomy­ślała.

Kątem oka zauwa­żyła, jak ktoś par­kuje kilka miejsc dalej. Odwró­ciła się w tam­tym kie­runku i obser­wo­wała, jak z zie­lo­nej dzie­się­cio­let­niej skody wysiada star­szy pan w tan­det­nym gar­ni­tu­rze. Męż­czy­zna od razu ruszył w kie­runku budynku, trzy­ma­jąc w dłoni wytartą teczkę. _To musi być on_, pomy­ślała Danuta. Wygląda jak urzęd­nik, zero klasy, zero stylu. Rozej­rzała się po wnę­trzu swo­jego wozu. Wprost uwiel­biała porsche cay­enne, lubiła luk­sus i uwa­żała, że sta­tus mate­rialny świad­czy o war­to­ści danego czło­wieka. Ten urzę­das na pewno gówno zna­czył i dla­tego jeź­dził gów­nia­nym autem. _No cóż, a teraz trzeba będzie go ład­nie pro­sić, co za kurew­ski sys­tem_, pomy­ślała Danuta.

– Czas coś zro­bić, żeby tro­chę zaro­bić – mruk­nęła do sie­bie, zagry­zła wargi, wyłą­czyła sil­nik i wysia­dła z samo­chodu.

Weszła do budynku, a ponie­waż była tu godzinę temu, bez prze­szkód zna­la­zła drogę do sekre­ta­riatu. Kiedy tylko otwo­rzyła drzwi, sekre­tarka omio­tła ją tym samym pogar­dli­wym spoj­rze­niem co wcze­śniej. Wła­ści­wie to nie było to samo spoj­rze­nie, teraz cecho­wało je wię­cej nie­na­wi­ści, bo sekre­tarka już przed­tem zdą­żyła się przyj­rzeć petentce. Jak zauwa­żyła Danuta, która nie­dawno obcho­dziła trzy­dzie­ste piąte uro­dziny, obie były w mniej wię­cej tym samym wieku. Obie miały pospo­lite, typowo pol­skie twa­rze, pozba­wione jakich­kol­wiek cha­rak­te­ry­stycz­nych rysów.

„Pług nie tylko na ziemi odci­ska swoje piętno”, jak mawiała świę­tej pamięci ciotka Danuty, komen­tu­jąc chłop­skie pocho­dze­nie Pola­ków. Ale poza tym ją i sekre­tarkę róż­niło wszystko. Dieta, ćwi­cze­nia, ele­gan­cja za grube tysiące, gustow­nie uło­żona fry­zura, maki­jaż i kremy za pięć­set zło­tych. Oczy­wi­ście samym kre­mom rów­nież trzeba pomóc i Danuta prze­szła drobną korektę nosa, tym samym tro­chę oszu­ku­jąc ciot­kowy pług. To dla­tego sekre­tarka od razu zapa­łała do niej nie­chę­cią i jak tylko Danuta zapy­tała o kie­row­nika, oznaj­miła, że „wyszedł, a jak wróci, to będzie, trzeba se pocze­kać”.

– Czy pan kie­row­nik może już wró­cił? – zapy­tała Danuta z lek­kim uśmie­chem.

– Wró­cił, ale tak z mar­szu pani nie przyj­mie. To nie fabryka gwoź­dzi – burk­nęła sekre­tarka.

_Oczy­wi­ście, że to nie fabryka gwoź­dzi, ty mała suko_, pomy­ślała Danuta. Gdyby to był inte­res pry­watny, to robota aż by fur­czała, a tak kasę wypłaca wam budże­tówka, więc może­cie się do woli opier­da­lać, mie­sza­jąc kawę od rana do wie­czora.

– To ja już pozwolę sobie tutaj pocze­kać – zaszcze­bio­tała, sia­da­jąc na krze­śle pod ścianą.

Po dłu­giej chwili, którą Danuta wyko­rzy­stała na spraw­dze­nie poczty w tele­fo­nie, sekre­tarka w końcu z sap­nię­ciem się­gnęła po słu­chawkę.

– Panie kie­row­niku, jest ta pani.

„Ta” nie zostało wymó­wione, ale wręcz wyplute na blat biurka. Sekre­tarka wysłu­chała odpo­wie­dzi i odło­żyła słu­chawkę, po czym bez słowa wska­zała drzwi nie­dba­łym ski­nie­niem głowy. Danuta wstała i weszła do gabi­netu.

Sie­dzący za biur­kiem kie­row­nik od razu pod­niósł się na jej widok. Pomiesz­cze­nie miało rów­nie podły cha­rak­ter co sekre­tarka. Dwa prze­peł­nione segre­ga­to­rami oszklone regały, biurko uda­jące antyk, a w kącie uschnięty filo­den­dron. W oknie firanka pożół­kła od papie­ro­so­wego dymu. Star­szy pan pra­co­wał kie­dyś z jej ojcem w Pań­stwo­wym Gospo­dar­stwie Rol­nym w Mysia­dle. Kie­row­nik potem poszedł na swoje i chciał roz­krę­cić wła­sny biz­nes z kwia­tami, ale gówno z tego wyszło. _Dla­tego teraz jeź­dzi gów­nia­nym samo­cho­dem_, pomy­ślała Danuta. Z uśmie­chem wycią­gnęła rękę i przy­brała swój naj­bar­dziej uwo­dzi­ciel­ski wyraz twa­rzy.

– Danuta Woj­na­ro­wicz, miło mi.

– Prze­my­sław For­nal­ski, bar­dzo mi przy­jem­nie – męż­czy­zna uca­ło­wał szar­mancko rękę Danuty. – Pro­szę bar­dzo. Pro­szę sia­dać.

Zajęli miej­sca naprze­ciw sie­bie, a For­nal­ski przy­wo­łał na twarz jowialny, rado­sny uśmiech. Danuta mogła mu się teraz przyj­rzeć z bli­ska. Mógł mieć około sześć­dzie­się­ciu pię­ciu lat, więc nie­długo cze­kała go eme­ry­tura. Miał znaczną nad­wagę, obwi­słe policzki były poszat­ko­wane drobną sie­cią fio­le­to­wych żyłek, co zdra­dzało skłon­no­ści do picia.

– Jak mogę pani pomóc? – zapy­tał, spla­ta­jąc palce dłoni na brzu­chu.

– Panie kie­row­niku, przede wszyst­kim dzię­kuję za poświę­cony mi czas. Naprawdę na gwałt potrze­bu­jemy tego świa­dec­twa fito­sa­ni­tar­nego.

For­nal­ski zmarsz­czył krza­cza­ste brwi, co przy­dało jego twa­rzy wyjąt­kowo komicz­nego wyrazu, i wstał zza biurka zaafe­ro­wany.

– Ależ oczy­wi­ście, już. Jak nazwa firmy?

Pod­szedł do rega­łów i odwró­cił się pyta­jąco do Danuty, która od razu odpo­wie­działa:

– Woj­na­ro­wicz Flo­wers.

For­nal­ski zaczął gme­rać wśród segre­ga­to­rów, a Danuta zamknęła oczy i zaci­snęła zęby w nie­mej wście­kło­ści. _Ten pie­przony stary dziad dobrze wie, jaka jest nazwa firmy_, pomy­ślała. Wie­działa też, że musi to wszystko wytrzy­mać, bo los trans­portu, który wła­śnie zmie­rzał do zachod­niej gra­nicy, był w rękach tego zasra­nego urzęd­ni­czyny w zno­szo­nych łachach. For­nal­ski prze­dłu­żał, jak mógł, wró­cił do biurka po oku­lary, zdjął dwa segre­ga­tory, które oka­zały się nie­wła­ściwe, by w końcu po kilku minu­tach poło­żyć na biurku wła­ściwy i odszu­kać odpo­wiedni wpis.

– Mam – powie­dział try­um­fal­nie. – Ale świa­dec­two zostało wydane, wszystko tu jest. Trans­port kwia­tów do Rosji. Więc o jaki doku­ment pani cho­dzi?

– Dobrze pan wie, że ostat­nio Rosja­nie zabro­nili wwozu naszych kwia­tów i teraz ten trans­port jedzie do Holan­dii, ale jeśli nie będę miała tego kwitka, to mogą go zawró­cić na gra­nicy. Prze­cież wymie­ni­łam na ten temat z pań­skim urzę­dem tonę maili!

For­nal­ski usiadł ciężko, zatrza­snął segre­ga­tor i spoj­rzał Danu­cie pro­sto w oczy.

– Zawsze może pani zło­żyć skargę. Roz­pa­trzymy ją w prze­ciągu mie­siąca. A nowe świa­dec­two jak naj­bar­dziej wydamy, ale wedle prze­pi­sów mamy na to sie­dem dni robo­czych od czasu zło­że­nia poda­nia.

Danuta cią­gle uśmie­chała się pro­mien­nie, mając nadzieję, że wyraz jej twa­rzy jest odbie­rany jako szczery. Kie­row­nik dobrze wie­dział, że nie ma czasu, kwiaty bez doku­men­tów nie zostaną prze­pusz­czone na gra­nicy i zgniją.

– Panie kie­row­niku, ja tak bar­dzo pana pro­szę. – Jej uśmiech teatral­nie zbladł. – Może jed­nak dałoby się coś zro­bić? To wszystko wyni­kło tak nagle. Ja kom­plet­nie nie wiem, co mam zro­bić.

Danuta grała kon­cer­towo, naprawdę cza­sem żało­wała, że nie poszła na aktor­stwo, mogłaby zro­bić wspa­niałą karierę. Po jej policzku sto­czyła się łza, którą natych­miast otarła. Odwró­ciła głowę w bok.

– Niech­że pani nie pła­cze – wes­tchnął For­nal­ski. – Ja naprawdę nie mogę patrzeć na łzy pięk­nej kobiety.

Ponow­nie otwo­rzył segre­ga­tor i zało­żył oku­lary.

– Zobaczmy… Pięt­na­ście cię­ża­ró­wek, w każ­dej pięć­dzie­siąt tysięcy róż. Łącz­nie zade­kla­ro­wa­li­ście, że towar wart jest prze­szło dwie­ście tysięcy euro.

– Tak, zga­dza się. Sam pan rozu­mie, jak trudna jest sytu­acja.

For­nal­ski zdjął oku­lary, wstał, zało­żył ręce do tyłu i zaczął cho­dzić nie­spo­koj­nie po gabi­ne­cie, nad czymś myśląc. W pew­nym momen­cie sta­nął, spoj­rzał na Danutę i powie­dział z fał­szywą trwogą:

– Mój Boże, znam się tro­chę na kwia­tach. Pew­nie wcze­śniej były w chłod­niach i jechały do Rosji?

– Tak – potwier­dziła Danuta.

– Więc jeśli cię­ża­rówki zostaną zawró­cone z gra­nicy, to kwiaty zgniją. A jeśli nawet dojadą do Holan­dii, to oni ich nie wezmą, bo nie będzie świa­dec­twa. Boże kochany, tyle pie­nię­dzy może iść na zmar­no­wa­nie – zaję­czał kie­row­nik teatral­nie.

– Dla­tego potrze­buję tego świa­dec­twa. Teraz. Zaraz.

– Tylko co ja mogę tak na szybko? – For­nal­ski zasę­pił się, patrząc w sufit. – Ale może jed­nak coś by się dało zro­bić.

Nachy­lił się nad segre­ga­to­rem i odczy­tał coś, mru­żąc oczy.

– Woj­na­ro­wicz… Czy pani jest może spo­krew­niona z Hen­ry­kiem Woj­na­ro­wiczem?

– Tak, to mój ojciec.

– Doprawdy? Wspa­niale!

For­nal­ski roz­pro­mie­nił się, obszedł biurko i sta­nął przy Danu­cie, opie­ra­jąc się o blat. Danuta miała teraz przed sobą jego wyle­wa­jące się ze spodni brzu­szy­sko. Kiedy zadarła głowę i spoj­rzała mu w twarz, zoba­czyła, że oprócz krza­cza­stych brwi kie­row­nik ma rów­nie krza­cza­ste włosy w nosie oraz zęby w kolo­rze gabi­ne­to­wej firanki.

– Ojciec opo­wia­dał może o mnie?

– Nie. Nie mia­łam poję­cia, że pano­wie się znają.

Ow­szem, opo­wia­dał, co prawda tylko tyle, że się kie­dyś znali i żeby broń Boże nie powo­ły­wać się na tę zna­jo­mość, ale teraz Danuta roz­pacz­li­wie chwy­tała się wszyst­kiego, byle tylko zała­twić ten cho­lerny kwi­tek.

– Ciężka sprawa.

For­nal­ski wes­tchnął i Danuta poprzy­się­gła sobie, że jeśli facet jesz­cze raz to zrobi, to naprawdę go zabije. Kie­row­nik jakby czy­tał jej w myślach, bo spoj­rzał Danu­cie pro­sto w oczy i rzu­cił:

– Dodat­kowo ja wiem, że te cię­ża­rówki są w dro­dze. Będę musiał zawia­do­mić izbę celną. Sama pani rozu­mie, w końcu jestem urzęd­ni­kiem, uczci­wym czło­wie­kiem.

– Pro­szę pana, naprawdę bar­dzo mi zależy. Zro­bię wszystko, żeby jesz­cze dziś mieć ten doku­ment. Rozu­mie pan?

– Wszystko? – Kie­row­nik zamy­ślił się na chwilę, po czym się­gnął pod swój obwi­sły brzuch i zaczął roz­pi­nać roz­po­rek. Danuta zasko­wy­czała w myślach i z obrzy­dze­niem odwró­ciła głowę, patrząc w bok. W odbi­ciu szyby regału zoba­czyła, jak For­nal­ski jedną ręką wyj­muje ze spodni obwi­sły czło­nek. W tym momen­cie się wyłą­czyła. Dobrze wie­działa, że nie ma wyj­ścia, było po pro­stu za mało czasu, żeby zała­twić to ina­czej. Chwy­ciła penis kie­row­nika w dłoń i wyko­nała kilka posu­wi­stych ruchów. Potem zamknęła oczy, odwró­ciła głowę i objęła czło­nek ustami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: