Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Inwestycje Wilka. Jak zarobić fortunę na Wall Street - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 marca 2025
E-book: EPUB, MOBI
29,90 zł
Audiobook
34,99 zł
29,90
2990 pkt
punktów Virtualo

Inwestycje Wilka. Jak zarobić fortunę na Wall Street - ebook

Jordan Belfort

Inwestycje Wilka. Jak zarobić fortunę na Wall Street

Przełożył Bohdan Maliborski

 

Książka dla każdego, kto chce wejść do świata inwestycji lub udoskonalić swoje metody budowania kapitału

Dowcipny i rzeczowy przewodnik dla osób zainteresowanych graniem na giełdzie i poznaniem arkanów tej sztuki stosowanych przez czołowego inwestora z Wall Street, „nieokrzesanego i często przezabawnego” (New York Times) guru inwestycyjnego. Jordan Belfort jest autorem bestselerowej książki Wilk z Wall Street, będącej inspiracją dla oskarowego filmu pod tym samym tytułem.

Inwestycje Wilka oferują „konkretne informacje i porady” (Booklist) dotyczącego tego, kiedy kupować, sprzedawać i trzymać akcje, dokonywać sprytniejszych (i bezpieczniejszych) inwestycji oraz w jaki sposób osiągnąć znaczące zyski w krótkiej i długiej perspektywie czasowej. W przeciwieństwie do klasycznych poradników inwestycyjnych, książka Belforta obfituje w barwne anegdoty i dygresje, napisane z „zębem”, kojarzącym się z postacią, w którą wcielił się na ekranie Leonardo DiCaprio. Zaczerpniemy z tej lektury sporo życiowej mądrości, przy okazji śmiejąc się do rozpuku z odważnych, szczerych, pikantnych i dowcipnych komentarzy autora.

 

Kategoria: Zarządzanie i marketing
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68350-82-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1. HISTORIA GORDITY I FERNANDA

1

------------------------------------------------------------------------

HISTO­RIA GOR­DITY I FER­NANDA

Nie­wia­ry­godne! – pomy­śla­łem. – Mój szwa­gier Fer­nando ma dotyk Midasa… tyle że na opak! Cze­go­kol­wiek się tknie – każda obli­ga­cja, akcja, moneta, token czy pie­przony uni­ka­towy token NTF, wszystko – prze­mie­nia się w gówno!

Był wie­czór, krótko po dzie­wią­tej. Sie­dzia­łem w jadalni w jego szpa­ner­skim apar­ta­men­cie w Buenos Aires, prze­glą­da­jąc wyciągi z rachun­ków makler­skich, gdy w gło­wie zaświ­tała mi ta smutna kon­sta­ta­cja. Mówiąc wprost, port­fel inwe­sty­cyjny Fer­nanda oka­zał się kata­strofą.

Za sprawą nie­tra­fio­nych inwe­sty­cji Fer­nando stra­cił w ciągu poprzed­nich dwóch mie­sięcy 97% kapi­tału, a saldo jego konta wyno­siło teraz marne 3000 dola­rów. Reszta, tro­chę ponad 97 000, roz­pły­nęła się jak pierd na wie­trze. Co gor­sza, do strat tych doszło w warun­kach rela­tyw­nego spo­koju i sta­bil­no­ści na gieł­dzie oraz na rynku kryp­to­wa­lut, gdzie Fer­nando głów­nie loko­wał pie­nią­dze. Wnio­ski, jakie można z tego wysnuć, były nie­za­prze­czalne i oczy­wi­ste: szwa­gier mógł za to winić wyłącz­nie sie­bie.

Rzecz jasna można by to oce­niać ina­czej, gdyby rynki, na któ­rych inwe­sto­wał, ule­gły zała­ma­niu lub znacz­nemu osła­bie­niu tuż po doko­na­nych przez niego inwe­sty­cjach. Byłoby to uspra­wie­dli­wie­nie przy­naj­mniej dla czę­ści strat.

Na Wall Street poku­tuje stare powie­dze­nie odno­śnie do tego typu sytu­acji: „Przy­pływ unosi wszyst­kie łodzie”. Innymi słowy, kiedy noto­wa­nia gieł­dowe rosną, rosną rów­nież ceny wszyst­kich akcji, nato­miast gdy spa­dają, ceny akcji także lecą w dół. Oczy­wi­ście to samo doty­czy innych ryn­ków – choćby rynku obli­ga­cji, towa­rów, kryp­to­wa­lut, nie­ru­cho­mo­ści, sztuki czy ubez­pie­czeń.

Wnio­sek z tego pły­nie taki, że gdy jakiś rynek notuje duże wzro­sty, można śmiało weń zain­we­sto­wać i liczyć na zysk. Nie potrzeba do tego geniu­szu, szó­stego zmy­słu ani spe­cja­li­stycz­nego szko­le­nia. Rynek wykona za nas 99% roboty.

Pro­ste zało­że­nie, nie­praw­daż?

Pro­blem polega na tym, że doty­czy to zwy­kłych cza­sów, za to mocno się kom­pli­kuje pod­czas wydłu­ża­ją­cego się boomu. W takich chwi­lach nad­mier­nie rado­snego pod­nie­ce­nia – gdy cha­tro­omy jesz­cze bar­dziej się roz­ga­dują, eks­perci pom­pują atmos­ferę, a twe­ety wiesz­czą, że nie widać końca tej hossy – do gry wkra­cza ludzka natura.

Nagle inwe­sto­rzy ama­to­rzy, któ­rzy wie­dzą o inwe­sto­wa­niu w akcje tyle co o hodowli bydła, uznają się za spe­ców i zaczy­nają obra­cać nimi ze wście­kłym zapa­mię­ta­niem. Nie­sieni niczym nie­zmą­coną wiarą, że ich świeży suk­ces to wynik wro­dzo­nej bły­sko­tli­wo­ści, z każ­dym dniem nabie­rają coraz więk­szej pew­no­ści sie­bie.

Tym­cza­sem ich inwe­sty­cyjne stra­te­gie są nie­mal w cało­ści krót­ko­ter­mi­nowe.

Kiedy posta­wią na wła­ści­wego konia, szybko reali­zują zyski, a przy­jemny przy­pływ dopa­miny wzmac­nia ich dotych­cza­sowe zacho­wa­nia. (Fakt, że akcje dalej zyski­wały na war­to­ści, jest dla nich bez zna­cze­nia. „Zysk to zysk – powta­rzają. – Zysku­jąc, jesz­cze nikt nie splaj­to­wał”). A gdy inwe­sty­cja się nie powie­dzie, po pro­stu uśred­niają zyski lub kupują tanie­jące akcje, cze­ka­jąc, aż wzro­sty cen wyba­wią ich z kło­potu. Czemu nie? Prze­cież tłum na Twit­te­rze wła­śnie tak im radzi! Zresztą w prze­szło­ści zawsze się to spraw­dzało. Hossa zawsze wraca.

Otóż… nie­zu­peł­nie.

Rynki rze­czy­wi­ście prze­ży­wają hossy i bessy, a gdy się zała­mują – mówię tu o praw­dzi­wym zała­ma­niu, jak choćby w przy­padku pęk­nię­cia bańki akcji spółek IT w 1999 roku czy bańki źle zabez­pie­czo­nych kre­dy­tów miesz­ka­nio­wych w 2008 roku – dzieje się to dużo szyb­ciej i gwał­tow­niej niż w przy­padku wzro­stów. Spy­taj­cie zawo­do­wych inwe­sto­rów z więk­szym niż kil­ku­let­nie doświad­cze­niem – bez wąt­pie­nia wła­śnie to wam powie­dzą.

Ale wróćmy do histo­rii Fer­nanda, który nie mógł winić rynku za spu­sto­sze­nie swo­jego port­fela inwe­sty­cyj­nego – przy­naj­mniej nie na pierw­szy rzut oka.

Przyj­rzyjmy się szcze­gó­łom:

Przez sześć­dzie­siąt dni, gdy odno­to­wy­wał straty – od 8 lutego do 8 kwiet­nia 2022 roku – dwa rynki, na któ­rych zain­we­sto­wał Fer­nando, pozo­sta­wały w zasa­dzie pła­skie, co w żar­go­nie Wall Street ozna­cza, że nie zano­to­wano na nich zna­czą­cych wzro­stów ani spad­ków.

Indeks S&P 500, słu­żący za punkt odnie­sie­nia dla ogółu ame­ry­kań­skich akcji, 8 lutego wyno­sił 4,521.54, a 8 kwiet­nia 4,488.28, zmniej­sza­jąc się o skromne 0,7%, zaś indeks bit­coin, będący punk­tem odnie­sie­nia dla rynku kryp­to­wa­lut, 8 lutego wyno­sił 44,340 USD oraz 42,715 USD 8 kwiet­nia; to wciąż nie­wielka zniżka o led­wie 3,7%, zwłasz­cza w odnie­sie­niu do 97-pro­cen­to­wej straty, jaką odno­to­wał Fer­nando.

By oddać spra­wie­dli­wość szwa­growi, patrze­nie wyłącz­nie na pierw­szy i sześć­dzie­siąty dzień tego okresu może być bar­dzo mylące. Gdyby Fer­nando posta­wił na dłu­go­ter­mi­nową stra­te­gię kup-i-trzy­maj (czyli zacho­wał zaku­pione akcje co naj­mniej przez sześć­dzie­siąt dni), liczby te zobra­zo­wa­łyby wier­nie to, co się w tym cza­sie zda­rzyło. W tym wypadku tak jed­nak nie było.

Nawet przy pobież­nym oglą­dzie dopa­trzy­łem się dzie­sią­tek zle­ceń sprze­daży akcji, zaśmie­ca­ją­cych wyciągi z jego rachun­ków, pod­czas gdy stra­te­gia kup-i-trzy­maj zakłada zacho­wa­nie akty­wów przez dłuż­szy okres bez względu na waha­nia cen akcji w celu uzy­ska­nia zysku z dłu­go­ter­mi­no­wego poten­cjału wzro­stu sta­ran­nie prze­my­śla­nej inwe­sty­cji.

By zoba­czyć pre­cy­zyjny obraz tego, co się zda­rzyło, nie można patrzeć wyłącz­nie na dni pierw­szy i sześć­dzie­siąty, lecz także na to, co działo się w mię­dzy­cza­sie.

Rynek kryp­to­wa­lut jest dużo mniej sta­bilny niż ame­ry­kań­ska giełda, choć i na rynku akcji docho­dzi do zawi­ro­wań, zwłasz­cza w cza­sach poważ­nego zagro­że­nia lub nie­pew­no­ści, czy też w obli­czu zda­rze­nia okre­śla­nego mia­nem „czar­nego łabę­dzia”¹. A zatem w zależ­no­ści od tego, jak agre­syw­nie inwe­sto­wał Fer­nando, jego straty mogły wyni­kać ze znacz­nych dzien­nych prze­war­to­ścio­wań cen akcji w połą­cze­niu z wyjąt­kowo nie w porę doko­ny­wa­nymi trans­ak­cjami.

Innymi słowy, zamiast trzy­mać się odwiecz­nej mak­symy „kup, kiedy tanieją, sprze­daj, kiedy dro­żeją”, mój chwi­lowo przy­ci­śnięty do muru szwa­gier kupo­wał, kiedy akcje dro­żały, i sprze­da­wał, kiedy taniały. Robił to wie­lo­krot­nie, aż w końcu stra­cił pra­wie wszyst­kie pie­nią­dze.

Mając to na uwa­dze, przyj­rzyjmy się dwóm wyżej wymie­nio­nym indek­som przez pry­zmat dzien­nych wahań kur­sów. Może to wyja­śni ogromne straty Fer­nanda w okre­sie, który – wyda­wa­łoby się – cecho­wała sta­bil­ność.

Oto wykres dzien­nych wahań kur­sów oby­dwu indek­sów, od 8 lutego do 8 kwiet­nia 2022 roku.

Dzienne kursy zamknię­cia

08.02.22–08.04.22

Wykres poka­zuje, że bit­coin osią­gnął naj­niż­szy poziom – 37,023 USD – 16 marca, a naj­wyż­szy – 47,078 – 30 marca; róż­nica w ciągu tych sześć­dzie­się­ciu dni wynio­sła 21%. Indeks S&P, zwy­kle dużo sta­bil­niej­szy, zszedł do naj­niż­szego poziomu 4,170 punktu 8 marca, a naj­wyż­szy poziom – 4,631 – uzy­skał 30 marca; tu róż­nica wyno­siła led­wie 11%.

W świe­tle tych danych rodzi się pyta­nie za 97 000 dola­rów: Czy uwzględ­nie­nie dzien­nych wahań kur­sów, które należy brać pod uwagę w tym rów­na­niu, wska­zuje, że sta­bil­ność rynku w dniach pierw­szym i sześć­dzie­sią­tym była jedy­nie pozorna i Fer­nando był nie­winną ofiarą gwał­tow­nej fali, która zato­piła wszyst­kie port­fele w por­cie, w tym jego?

Była to inte­re­su­jąca hipo­teza, ale intu­icja pod­po­wie­działa mi, że nie. Gdyby tak było, Fer­nando musiałby ryzy­ko­wać kro­cie w każ­dej trans­ak­cji i mieć naj­gor­sze wyczu­cie timingu od czasu, gdy Napo­leon ruszył zimą na Rosję.

Prze­glą­da­jąc wyciągi jego rachun­ków w poszu­ki­wa­niu tro­pów, czu­łem się jak śled­czy z wydziału zabójstw, lustru­jący miej­sce zbrodni. Jedyna róż­nica pole­gała na tym, że zamiast bro­dzić w morzu krwi i wnętrz­no­ści, prze­dzie­ra­łem się przez morze doku­men­tów i roz­pa­czy.

Oprócz kilku uda­nych trans­ak­cji doko­na­nych w pierw­szym tygo­dniu – Fer­nando kupił wtedy bit­co­iny za 41 000 USD, które sprze­dał po czte­rech dniach za 45 000; kupił Ethe­reum za 2900 USD, które sprze­dał po tygo­dniu za 3350; kupił akcje i opcje Tesli i odsprze­dał je kilka dni póź­niej z zyskiem ponad 20 000 USD – wszystko, czego się tknął, natych­miast prze­mie­niało się w szajs. Co gor­sza, codzien­nie zwięk­szał swoją aktyw­ność na gieł­dzie do tego stop­nia, że pod koniec trze­ciego tygo­dnia naj­wy­raź­niej miał się już za day tra­dera².

Co typowe, począt­kowe suk­cesy roz­bu­chały jego pew­ność sie­bie i zachę­ciły do inwe­sto­wa­nia więk­szych kwot z więk­szą czę­sto­tli­wo­ścią. I tak doszło do rzezi. Już w poło­wie dru­giego tygo­dnia nie poja­wił się żaden zysk. Widzia­łem kolejne nie­tra­fione trans­ak­cje i rosnące straty.

Na początku trze­ciego tygo­dnia jego dotyk Midasa na opak obja­wił się ponow­nie; wszyst­kie znaki na nie­bie i ziemi wie­ściły kata­strofę. Gdy kapi­tał Fer­nanda stop­niał do kwoty poni­żej 50 000, dostrze­głem jego despe­ra­cję widoczną w zbyt dużych inwe­sty­cjach w spe­ku­la­cyjne akcje śmie­ciowe oraz bez­war­to­ściowe _shit­co­ins_ (kryp­to­wa­lu­towy odpo­wied­nik akcji śmie­cio­wych).

Pod koniec szó­stego tygo­dnia było po zaba­wie. Fer­nando od ponad mie­siąca nie zyskał ani centa, a saldo na jego rachunku zeszło poni­żej 10 000 USD, by wkrótce osią­gnąć poziom 3000.

Dzi­wi­łem się, jak ktoś mógł się tak kon­se­kwent­nie mylić.

To wła­ściwe pyta­nie, pomy­śla­łem, zwłasz­cza jeśli wziąć pod uwagę, jakim face­tem jest Fer­nando. To uoso­bie­nie suk­cesu, także finan­so­wego. Dopiero co prze­kro­czył czter­dziestkę, jest bystry, pra­co­wity, wykształ­cony, towa­rzy­ski, przed­się­bior­czy i dodat­kowo nie­na­gan­nie ubrany. Jego firma wytwa­rza pro­dukty meta­lowe w dużej fabryce na przed­mie­ściach Buenos Aires.

Fer­nando nie­dawno się oże­nił. On, jego młoda żona Gor­dita i ich nie­ziem­sko słodki dwu­letni synek Vit­to­rio miesz­kają w nie­ska­zi­tel­nie urzą­dzo­nym apar­ta­men­cie z trzema sypial­niami zaj­mu­ją­cym całe trzy­dzie­ste trze­cie pię­tro lustrza­nej wieży wzno­szą­cej się na wyso­kość czter­dzie­stu sze­ściu kon­dy­gna­cji nad jedną z naj­lep­szych i naj­bez­piecz­niej­szych dziel­nic Buenos Aires.

Tam­tego wie­czoru zafra­so­wana Gor­dita w bia­łym lnia­nym topie sie­działa po mojej lewej stro­nie. Bie­daczka nie była w sta­nie ogar­nąć opła­ka­nych inwe­sty­cji męża. Szcze­rze jej współ­czu­łem, lecz nawet w tych peł­nych napię­cia chwi­lach ledwo się powstrzy­ma­łem, by nie spoj­rzeć jej w oczy, nie wypo­wie­dzieć jej imie­nia i się nie roze­śmiać. Bo _gor­dita_ ozna­cza dokład­nie tyle co „pul­pe­cik” – a ona jest prze­cud­nej urody blon­dynką, która ma nieco ponad metr sześć­dzie­siąt wzro­stu i waży pięć­dzie­siąt kilo­gra­mów.

Wciąż pozo­staje dla mnie zagadką, dla­czego nazy­wają ją Gor­dita, choć sły­sza­łem, że Argen­tyń­czycy uznają okre­śle­nie „pul­pe­cik” za piesz­czo­tliwe. Oczy­wi­ście od razu poja­wiają się inne sko­ja­rze­nia – „Hej, Gor­dita, co sły­chać, oprócz tego, że tyjesz? Bra­łaś ostat­nio udział w kon­kur­sie jedze­nia hot dogów? – mimo że obo­wią­zuje nie­pi­sana zasada, by nie uży­wać tego ter­minu wobec dziew­czyny, która rze­czy­wi­ście jest… _gor­dita_.

W każ­dym razie moja szwa­gierka jest żywym zaprze­cze­niem dosłow­nego zna­cze­nia tego słowa. Jej praw­dzi­wego imie­nia Ornella nikt nie używa. Dla wszyst­kich jest Gor­ditą – nawet dla star­szej sio­stry Cri­stiny, mojej czwar­tej żony (ale kto by tam liczył?), z którą łączy ją nie­by­wałe podo­bień­stwo.

Gor­dita sie­działa pochy­lona na krze­śle niczym uoso­bie­nie kon­ster­na­cji. Jej dło­nie pod­trzy­my­wały głowę, łok­cie spo­czy­wały na bla­cie stołu, a krę­go­słup zgiął się pod kątem czter­dzie­stu pię­ciu stopni. Powoli potrzą­sała głową, jakby pytała: „Kiedy ten kosz­mar się skoń­czy?”.

Cał­kiem sto­sowne pyta­nie, pomy­śla­łem. Osta­tecz­nie była jedy­nie nie­znacz­nie zaan­ga­żo­wana w inwe­sty­cje gieł­dowe Fer­nanda; uczest­ni­czyła w nich dopiero po fak­cie, wspie­ra­jąc go, jak to żona. Wła­śnie takiego wspar­cia mógł spo­dzie­wać się od niej mąż, kiedy zero­wał ich wspólny rachu­nek makler­ski. Pytań typu: „Kurwa, co jest z tobą nie tak, Fer­nando? Do cna ci odbiło? Trzy­maj się tego, na czym się znasz, zamknij ten cho­lerny rachu­nek Robin Hooda i skup się na swo­jej głu­piej fabryce wyro­bów meta­lo­wych! Przy­naj­mniej nie wylą­du­jemy w przy­tułku!”. Sprawę jesz­cze bar­dziej kom­pli­ko­wał fakt, że Gor­dita to kobieta w typie asy­stentki ide­al­nej, nad wyraz upo­rząd­ko­wana i dro­bia­zgowa, do tego stop­nia, że zna na pamięć ter­miny waż­no­ści praw jazdy i pasz­por­tów wszyst­kich człon­ków rodziny, także moich oraz Cri­stiny. Krótko mówiąc, nikt jej nie wykiwa.

A jed­nak tam­tego wie­czoru sprawy miały się ina­czej. Był to jeden z tych rzad­kich przy­pad­ków, kiedy Gor­dita zdała się na pomoc sio­stry – kon­kret­nie w roli tłu­maczki. Cri­stina zasia­dła więc po mojej pra­wej, vis-à-vis Fer­nanda i Gor­dity. Cze­kało ją nie lada wyzwa­nie z uwagi na nie­do­rzecz­nie szyb­kie tempo, w jakim wypo­wiada się jej sio­stra. Gdy Gor­dita zaczyna mówić, jej słowa brzmią jak seria z kar­ta­czow­nicy Gatlinga pro­duk­cji hisz­pań­skiej – a to tylko, kiedy jest spo­kojna. Wtedy z pew­no­ścią nie była.

– _No entiendo!_ – wypa­liła. – _Como per­dio nuestro dinero tan rapido? Es una locura!_ (Nie rozu­miem! Jak mógł tak szybko stra­cić nasze pie­nią­dze? To jakieś sza­leń­stwo!) _El mer­cado de valo­res ni siqu­iera bajo! Lo volvi a revi­sar esta mañana! Mira!_ (Ceny na gieł­dzie nawet nie spa­dły! Spraw­dzi­łam jesz­cze raz rano. Spójrz!) – Wska­zała na ekran swo­jego iPhone’a z otwartą apli­ka­cją gieł­dową. – _Lo tengo aqui. Mira! De hecho esta mas alto desde que el empezó! Y no nos queda nada! Como es possi­ble? No puede ser! No debería pasar!_ (Spójrz! Są wyż­sze, niż kiedy zaczy­nał. I nic nam nie zostało! Jak to w ogóle moż­liwe? Nie powinno tak być, to niemoż­liwe!).

Mimo że cał­kiem nie­źle znam hisz­pań­ski, zdo­ła­łem wyła­pać jedy­nie kilka pierw­szych słów jej wypo­wie­dzi, spro­wa­dza­ją­cych się do oznaj­mie­nia, że nie rozu­mie. Reszta prze­le­ciała obok niczym podmuch wichru. Spoj­rza­łem na Cri­stinę i unio­słem dło­nie oraz brwi, jak­bym mówił: „Teraz już wiesz, o co cho­dzi? Nikt nie rozu­mie two­jej sio­stry! To nie­do­rzeczne”.

Cri­stina wzru­szyła ramio­nami.

– Mówi, że jest sfru­stro­wana.

– Tyle to i ja wiem. Wyła­pa­łem tam gdzieś słowo „nie­moż­liwe”.

Spoj­rza­łem na Gor­ditę i spy­ta­łem powoli po angiel­sku:

– Powie­dzia­łaś… „nie­moż­liwe”, tak?

– Tak, nie­moż­liwe – przy­tak­nęła z moc­nym hisz­pań­skim akcen­tem. – Ale Fer­nando jed­nak to zro­bił.

Ubrany w świe­żutką koszulkę polo szwa­gier sie­dzący na lewo od Gor­dity spo­glą­dał z cie­niem krzy­wego uśmie­chu na skse­ro­wane wyciągi z konta i powoli krę­cił głową, jakby dawał do zro­zu­mie­nia: „Fak­tycz­nie, spie­przy­łem to, ale wciąż jestem bogaty, więc to nie koniec świata, zga­dza się?”. Był to rodzaj uśmie­chu, który każdy mąż w tej sytu­acji roz­pacz­li­wie pró­buje w sobie zdu­sić, gdyż wie, że jego żona w końcu powie: „Z czego się, kurwa, cie­szysz? Wiesz, ile tore­bek od Cha­nel mogła­bym kupić za pie­nią­dze, które prze­bim­ba­łeś?”.

Zer­k­ną­łem na Cri­stinę i spy­ta­łem:

– Co jesz­cze powie­działa?

– Nie rozu­mie, dla­czego tak szybko stra­cili pie­nią­dze. To dla niej bez sensu. Ścią­gnęła apli­ka­cję na tele­fon, która ją prze­ko­nuje, że powinni zaro­bić, bo ceny akcji idą w górę. Nie rozu­mie, jak to moż­liwe. – Następ­nie obró­ciła się do Gor­dity i Fer­nanda i powtó­rzyła po hisz­pań­sku to, co mi przed chwilą powie­działa.

– _Exacto!_ – wykrzyk­nęła Gor­dita. – To bez sensu!

– Co bez sensu? – prych­nął Fer­nando. – Mnó­stwo ludzi traci pie­nią­dze na gieł­dzie! Teraz jestem jed­nym z nich, ale to nie koniec świata!

Gor­dita prze­szyła go lodo­wa­tym wzro­kiem, led­wie na niego patrząc. Wszel­kie słowa były tu zbędne.

– Co? Powie­dzia­łem coś nie tak? – zagaił nie­win­nie Fer­nando, po czym spoj­rzał na mnie i dorzu­cił swoją naj­lep­szą angielsz­czy­zną: – Nie mylę się! Wszy­scy tracą forsę na gieł­dzie, tak? Zna­czy, nie ty. Mówię o nor­mal­nych ludziach. Rozu­miesz?

– Tak, rozu­miem dosko­nale. Słowa „ja” i „nor­malny” rzadko spo­tyka się w jed­nym zda­niu, więc masz cał­ko­witą rację.

– On nie w tym sen­sie – pośpie­szyła z wyja­śnie­niem tłu­maczka. – Fer­nando cię kocha.

– Wiem – odpar­łem przy­jaź­nie. – Tylko żar­to­wa­łem. Tak czy owak, tłu­macz na bie­żąco, bo trudno tak prze­ry­wać i zaczy­nać od nowa.

– Dobra, mów – zarzą­dziła moja żona. – Jestem gotowa.

Wziąw­szy głę­boki oddech, powie­dzia­łem:

– No, dobrze. To prawda, Fer­nando, że więk­szość ludzi traci pie­nią­dze na gieł­dzie i wielu z nich kom­plet­nie się spłu­kuje, tak jak ty. Ale – i to jest bar­dzo duże „ale” – nie wszy­scy tracą. I nie mam tu na myśli wyłącz­nie pro­fe­sjo­na­li­stów, lecz także inwe­sto­rów ama­to­rów. Mogę cię jed­nak zapew­nić, że nie inwe­stują tak jak ty, czyli jak osza­lała szy­szy­mora.

– Kto?

– Szy­szy­mora.

– A co to takiego?

– Coś jak… osza­lały India­nin, który wrzesz­czy i strzela na oślep z łuku. To takie nasze powie­dze­nie. Cho­dzi mi o to, że inwe­stor ama­tor zwy­czaj­nie nie jest w sta­nie zaro­bić na gieł­dzie, jeśli bez­u­stan­nie kupuje i sprze­daje. W końcu się spłu­cze, to tylko kwe­stia czasu. Doty­czy to zarówno rynku akcji, jak i kryp­to­wa­lut, choć w przy­padku tych dru­gich zwy­kle dzieje się to szyb­ciej, bo marże są wyż­sze i docho­dzi tam do mnó­stwa prze­krę­tów. Jeśli nie wiesz dokład­nie, jak poru­szać się w tym świe­cie, prę­dzej czy póź­niej nastą­pisz na minę i wyle­cisz w powie­trze. To pew­nik, czy­sta mate­ma­tyka. – Na chwilę zawie­si­łem głos.

Cri­stina ski­nęła głową i prze­tłu­ma­czyła moje słowa.

Tym­cza­sem ponow­nie zaczą­łem wer­to­wać wyciągi w poszu­ki­wa­niu kolej­nych tro­pów. Wciąż mia­łem wra­że­nie, że coś mi umyka, coś oczy­wi­stego, co w pełni wyja­śni­łoby, w jaki spo­sób Fer­nando zdo­łał stra­cić nie­mal wszyst­kie pie­nią­dze w ciągu dwóch mie­sięcy, gdy rynek zacho­wy­wał się sto­sun­kowo sta­bil­nie.

Rzecz jasna naj­bar­dziej oczy­wi­ste wyja­śnie­nie już padło: Fer­nando był począt­ku­ją­cym inwe­sto­rem, u któ­rego pierw­sze suk­cesy roz­pa­liły pło­mie­nie chci­wo­ści; w ich żarze jego zwy­kle racjo­nalny pro­ces podej­mo­wa­nia decy­zji wyda­wał się oso­bliwy i prze­sta­rzały w kon­fron­ta­cji z dużymi sumami, które mógł zaro­bić, sto­su­jąc bar­dziej agre­sywne metody inwe­sto­wa­nia.

Ale może dałoby się zna­leźć coś wię­cej, jakiś nama­calny dowód?

I wtedy Cri­stina spoj­rzała na mnie i powie­działa:

– Oni to wszystko rozu­mieją i chcą zacząć jesz­cze raz, jak należy. Pytają, co twoim zda­niem powinni kupić. Mają inwe­sto­wać w akcje czy w kryp­to­wa­luty? – A po chwili dorzu­ciła: – W jakie? Gor­dita chce poznać kon­kretne zale­ce­nia.

– W odpo­wie­dzi na pierw­sze pyta­nie: w ich wieku zde­cy­do­wa­nie powinni inwe­sto­wać więk­szość pie­nię­dzy na gieł­dzie, bo to tam w uję­ciu histo­rycz­nym osiąga się na dłuż­szą metę naj­więk­sze zyski. Z uwagi na to, że ponie­śli­ście naj­więk­sze straty na kryp­to­wa­lu­tach, zacznijmy wła­śnie od tego, gdyż pomoże wam to zro­zu­mieć, co poszło nie tak. – Tu skie­ro­wa­łem wzrok na tłu­maczkę. – W świe­cie kryp­to­wa­lut ist­nieją w zasa­dzie dwa spo­soby, by począt­ku­jący inwe­sto­rzy zaro­bili mnó­stwo pie­nię­dzy bez podej­mo­wa­nia więk­szego ryzyka. Pierw­szy to zakup i zatrzy­ma­nie bit­co­inów. „Zatrzy­ma­nie” na dłu­żej, bez względu na krót­ko­ter­mi­nowe wzro­sty lub spadki cen. Gor­dita i Fer­nando powinni kom­plet­nie je igno­ro­wać, bo to jedy­nie nie­istotny szum. Niech je kupią i trzy­mają przez co naj­mniej pięć lat – to abso­lutne mini­mum. Przez sie­dem lat byłoby jesz­cze lepiej, a przez dzie­sięć wręcz super. Jeśli to zro­bią, podą­ża­jąc za tą pro­stą radą, ist­nieje szansa, że na tym zaro­bią, zwłasz­cza jeżeli wytrwają przez te pięć-sie­dem lat – choć klu­czowe zna­cze­nie ma tu słowo „szansa”. Z całą pew­no­ścią nie mówimy o gwa­ran­cji, bo tych nie ma na żad­nym rynku, ani akcji, ani kryp­to­wa­lut. Gdy jed­nak cho­dzi o kryp­to­wa­luty, myślę, że zakup i zatrzy­ma­nie na dłuż­szy czas bit­co­inów to zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sza opcja. – Wska­za­łem na iPhone Gor­dity. – Powiedz jej, żeby to sobie zapi­sała.

– Jasne – przy­tak­nęła Cri­stina i prze­tłu­ma­czyła moją radę.

– I dodaj: Żad­nych inwe­sty­cji na krótką metę! Zde­cy­do­wany zakaz. Wyłącz­nie „kup i trzy­maj”.

Po kilku sekun­dach Gor­dita wzięła tele­fon i zapi­sała moje zale­ce­nia, stu­ka­jąc w kla­wia­turę z pręd­ko­ścią roz­pę­dzo­nego zająca. Następ­nie posłała mi wdzięczny uśmiech i powie­działa:

– _Gra­cias, Jor­die. Con­ti­nuar, por favor._

– _No pro­blema_ – odpar­łem i zwró­ci­łem się do Cri­stiny: – Dys­ku­sję co do tego, ile bit­co­inów powinni kupić, odłóżmy na póź­niej, póki nie omó­wię róż­nych stra­te­gii, które chcę im zapre­zen­to­wać, a zwłasz­cza jed­nej doty­czą­cej giełdy, gdzie final­nie powinna tra­fić więk­szość inwe­sto­wa­nych przez nich środ­ków. Kryp­to­wa­luty powinny sta­no­wić tu co naj­wy­żej 5% port­fela. Zde­cy­do­wa­nie odra­dzam więk­sze inwe­sty­cje na tym rynku.

O tym, ile w sumie zain­we­stują, mogą zade­cy­do­wać póź­niej. Wtedy sku­pimy się na naj­lep­szych spo­so­bach podziału tych fun­du­szy na różne rodzaje inwe­sty­cji, by zmak­sy­ma­li­zo­wać zyski i zmi­ni­ma­li­zo­wać ewen­tu­alne straty.

Chwi­lowo skon­cen­trujmy się na zaku­pie i trzy­ma­niu przez dłuż­szy czas bit­co­inów. Klu­czowa prze­słanka dla rela­tyw­nej pew­no­ści, że sto­su­jąc tę stra­te­gię, Gor­dita i Fer­nando zaro­bią, wypływa z faktu, że to inwe­sty­cja dłu­go­ter­mi­nowa. W tym kryje się cała moc.

Z dru­giej strony, gdyby mnie spy­tali, co będzie się działo z bit­co­inem w ciągu kilku naj­bliż­szych tygo­dni lub naj­bliż­szego roku, skła­mał­bym, gdy­bym powie­dział, że umiem to prze­wi­dzieć. Nie umiem. Nikt nie umie, w każ­dym razie z więk­szą dozą pew­no­ści, a ten, kto twier­dzi ina­czej, opo­wiada kom­pletne bred­nie.

W dłuż­szej per­spek­ty­wie – i mam tu na myśli naprawdę długą per­spek­tywę – uwa­żam jed­nak, że bit­coin zyska na war­to­ści. Ist­nieje ku temu pewien powód.

Otóż na krótką metę różne przy­pad­kowe zda­rze­nia mogą wpły­nąć na jego kurs i szcze­rze mówiąc, nie jestem w sta­nie prze­wi­dzieć żad­nego z nich. Mówię tu o takich rze­czach jak ta, że Elon Musk wsta­nie z łóżka lewą nogą i nagle znie­na­wi­dzi bit­co­ina, pre­zy­dent Chin Xi posta­nowi zawie­sić trans­ak­cje w bit­co­inie, bo nie będzie to już słu­żyć jego poli­tycz­nym pla­nom, grupa gru­bych ryb zacznie wyprze­da­wać bit­co­ina, żeby obni­żyć jego cenę, po czym po kilku dniach znów w niego zain­we­stuje, żeby zgar­nąć jesz­cze wię­cej, lub Bank Rezerwy Fede­ral­nej pod­nie­sie stopy pro­cen­towe bądź ogra­ni­czy dopływ pie­nią­dza, żeby zwal­czyć infla­cję – która, nota­bene, znów zaczęła rosnąć.

Wiem, że jeste­ście przy­zwy­cza­jeni do dwu­cy­fro­wej infla­cji w Argen­ty­nie, ale w Sta­nach Bank Rezerwy Fede­ral­nej w życiu do niej nie dopu­ści. Będą musieli coś zro­bić, żeby ją okieł­znać, a to nie posłuży bit­co­inowi ani gieł­dzie, przy­naj­mniej na krótką metę. Ogól­nie cho­dzi mi o to, że o ile tego typu przy­pad­kowe zda­rze­nia krót­ko­ter­mi­nowo mogą mieć duży wpływ na kurs bit­co­ina, to nie mają w zasa­dzie żad­nego na jego cenę w dłuż­szej per­spek­ty­wie. A jako że nie mogę w żaden spo­sób prze­wi­dzieć takich zda­rzeń, krót­ko­ter­mi­nowe inwe­sty­cje w bit­co­ina są bar­dzo ryzy­kowne.

Z dru­giej strony dłu­go­ter­mi­nowe inwe­sty­cje w bit­co­ina to cał­ko­wi­cie odmienna sprawa, bo w grę wcho­dzą tu fun­da­menty. Może­cie się bli­żej przyj­rzeć wszyst­kim jego cechom, które spra­wiają, że staje się poten­cjal­nie cenny – jego ogra­ni­czo­nej podaży, pro­ble­mom, które roz­wią­zuje, i temu, w jakim tem­pie coraz wię­cej osób zaczyna się nim posłu­gi­wać – by pod­jąć świa­domą decy­zję co do tego, ile jest naprawdę wart w porów­na­niu z jego obecną ceną ryn­kową.

Następ­nie zadaj­cie sobie pyta­nie, czy jest nie­do­war­to­ścio­wany, czy prze­war­to­ścio­wany. Jeśli uzna­cie, że jest nie­do­war­to­ścio­wany, będzie­cie chcieli go kupić – nie­praw­daż? – gdyż nabędzie­cie go po rela­tyw­nie niskiej cenie. Jeżeli zaś uzna­cie, że jest prze­war­to­ścio­wany, pew­nie zade­cy­du­je­cie dokład­nie na odwrót, bo po co za coś prze­pła­cać? (W temat „wyceny” zagłę­bię się w kolej­nych roz­dzia­łach, więc czy­taj­cie dalej).

Może jestem nie­nor­malny, ale moim zda­niem dużo mądrzej jest podejść do inwe­sto­wa­nia waszych ciężko zaro­bio­nych pie­nię­dzy w ten spo­sób, niż pró­bo­wać oce­niać rynek na krótką metę i zasta­na­wiać się, w jakim nastroju jest Elon Musk albo co pre­zy­dent Xi zjadł dziś na śnia­da­nie. Kapu­je­cie? Ten pierw­szy spo­sób to inwe­sto­wa­nie; ten drugi to spe­ku­lo­wa­nie bądź hazard.

Mając na uwa­dze powyż­sze, gdyby Fer­nando miał mi powie­dzieć, dla­czego myśli, że posia­dam bit­co­iny, bez trudu zna­la­złby odpo­wiedź: bo uwa­żam, że są nie­do­war­to­ścio­wane w odnie­sie­niu do obec­nej ceny i w dłu­giej per­spek­ty­wie cza­so­wej muszą podro­żeć.

Gdyby z kolei spy­tać Gor­ditę, kiedy – jej zda­niem – sprze­dam swoje bit­co­iny, pew­nie udzie­li­łaby odpo­wie­dzi rów­nie szybko: Nie­prędko. Inwe­stuję dłu­go­ter­mi­nowo, co naj­mniej na pięć lat, a najpew­niej na dłu­żej.

Czy bit­coin może znacz­nie stra­cić na war­to­ści w ciągu naj­bliż­szego roku? Oczy­wi­ście. Jeśli jego kurs histo­ryczny może być tu jakąś wska­zówką, w pew­nym momen­cie pew­nie tak się sta­nie. Kurs bit­coina prze­żywa ostre spadki w cza­sie tzw. zim kryp­to­wa­lut. Ale kom­plet­nie się tym nie przej­muję. To tylko szum. Zain­we­sto­wa­łem w bit­coiny na bar­dzo długo i będę trzy­mał się tej stra­te­gii.

– Czy to wszystko ma dla cie­bie sens? – spy­ta­łem Cri­stiny. – Możesz im to wyja­śnić?

– Oczy­wi­ście. Brzmi to cał­ko­wi­cie sen­sow­nie.

Po czym moja żona płyn­nie, z gra­cją i godną uwagi swo­bodą – zwa­żyw­szy że jesz­cze dwa lata wcze­śniej w ogóle nie mówiła po angiel­sku – wyłusz­czyła moje rady Gor­di­cie i Fer­nan­dowi. Całość była logiczna i zgodna ze spraw­dzo­nymi regu­łami inwe­sto­wa­nia w odróż­nie­niu od kursu kami­ka­dze, jaki wcze­śniej obrali.

Ale to był dopiero począ­tek. Dotąd omó­wi­li­śmy tylko jedną pod­sta­wową stra­te­gię inwe­sto­wa­nia w bit­co­ina, nawet nie wspo­mniaw­szy o gieł­dzie, na któ­rej zain­we­sto­wali więk­szość środ­ków. A mia­łem im tu do przed­sta­wie­nia kon­kretną stra­te­gię, tak sku­teczną i łatwą do opa­no­wa­nia, że po jej krót­kim omó­wie­niu Gor­dita i Fer­nando uzy­skają całą nie­zbędną wie­dzę pozwa­la­jącą im już na zawsze prze­ści­gnąć 99% naj­lep­szych inwe­sto­rów na świe­cie.

To odmieni ich życie.

W tam­ten wie­czór prze­ka­za­łem Gor­di­cie i Fer­nan­dowi szcze­gó­łową receptę na zbu­do­wa­nie pierw­szo­rzęd­nego, mini­ma­li­zu­ją­cego ryzyko i mak­sy­ma­li­zu­ją­cego zyski port­fela inwe­sty­cyj­nego, co uchroni ich oszczęd­no­ści przed argen­tyń­ską hydrą hiper­in­fla­cji i lawi­no­wej dewa­lu­acji tam­tej­szej waluty.

Poru­szy­łem dosłow­nie wszyst­kie tematy – od tego, jak naj­szyb­ciej wska­zać naj­lep­sze akcje na nowo­jor­skiej gieł­dzie i roko­wa­nia indeksu spółek tech­no­lo­gicz­nych NASDAQ, po ten, w jaki spo­sób bez wysiłku ule­pić z nich port­fel świa­to­wej klasy, który zak­tu­ali­zuje się auto­ma­tycz­nie w momen­cie, gdy noto­wa­nia któ­rejś ze spółek zaczną spa­dać.

Zapo­znali się z wie­dzą fachowca, która pozo­sta­wała dla nich nie­znana i któ­rej nie zyskali, czy­ta­jąc różne mate­riały na temat inwe­sto­wa­nia. Krótko mówiąc, poka­za­łem im nie tylko, jak robią to zawo­dowcy z Wall Street, ale też to, jak w pro­sty spo­sób unik­nąć wyso­kich marż, sowi­tych opłat za pro­wa­dze­nie rachunku i bez­czel­nie wygó­ro­wa­nych pre­mii, na które nacią­gani są nie­obe­znani inwe­sto­rzy – i które w osta­tecz­nym roz­ra­chunku poże­rają ich zyski i okra­dają ze zgro­ma­dzo­nych zaso­bów.

Z upły­wem czasu czu­łem się tam­tego wie­czoru jak eme­ry­to­wany cza­ro­dziej łamiący naj­waż­niej­szą z zasad swo­jej daw­nej branży: Ni­gdy nie zdra­dzaj taj­ni­ków naszych naj­cen­niej­szych sztu­czek. A wła­śnie to robi­łem. Roz­su­wa­łem zasłony skry­wa­jące cały sek­tor usług finan­so­wych, dema­sku­jąc naj­więk­szą z owych sztu­czek, a mia­no­wi­cie: spo­sób, w jaki wyko­rzy­stuje on moc dez­in­for­ma­cji, by prze­sło­nić brzydką, acz nie­za­prze­czalną prawdę, że naj­sku­tecz­niej­sze stra­te­gie inwe­sty­cyjne są tak łatwe do opa­no­wa­nia i sto­so­wa­nia, że samo ist­nie­nie Wall Street – a co za tym idzie ist­nie­nie opłat, pro­wi­zji i nie­do­rzecz­nych pre­mii makler­skich – jest zwy­czaj­nie zbędne. Wystar­czy wam jedy­nie odszy­fro­wana wer­sja „instruk­tażu” sek­tora usług finan­so­wych.

------------------------------------------------------------------------

I wła­śnie to ofe­ruję wam w tej książce – odszy­fro­waną wer­sję wewnętrz­nego „instruk­tażu”, którą Wall Street skrywa przed inwe­sto­rami od sześć­dzie­się­ciu lat. Zna­łem ją nie­mal przez całe doro­słe życie i nie­cnie wyko­rzy­sty­wa­łem we wcze­snych latach kariery na Wall Street. Słu­żyła mi do zara­bia­nia dużych sum dla sie­bie i pozba­wia­nia pie­nię­dzy innych. Nie jestem z tego dumny i od lat sta­ram się za to zre­ha­bi­li­to­wać, poma­ga­jąc milio­nom ludzi z całego świata wieść szczę­śliw­sze, zasob­niej­sze i finan­sowo sta­bilne życie poprzez wpa­ja­nie im sztuki sprze­daży i per­swa­zji, a także sku­tecz­niej­szych metod przed­się­bior­czo­ści.

Książka ta prze­nosi ich na cał­kiem nowy poziom. Jest jak klucz do budo­wa­nia wła­snego finan­so­wego kró­le­stwa – i to podany na srebr­nej tacy. Rów­nież dla­tego, że pisa­nie o tych dogłęb­nie mi zna­nych stra­te­giach trwało ponad trzy lata, gdy powinno trwać tydzień. Sęk w tym, że poru­szana tu tema­tyka więk­szość ludzi usy­pia, dla­tego musia­łem zna­leźć spo­sób na poko­na­nie nudy, pisząc tę książkę tak, żeby­ście z zain­te­re­so­wa­niem prze­czy­tali ją do końca. Wie­dzia­łem, że w prze­ciw­nym razie wyświad­czę wam niedź­wie­dzią przy­sługę.

Tak oto roz­po­czą­łem żmudny pro­ces odszy­fro­wy­wa­nia „instruk­tażu” Wall Street, który stałby się miłą i łatwą lek­turą, w dodatku jesz­cze łatwiej­szą do zasto­so­wa­nia, pozwa­la­jącą nie­kiedy także mnie wybuch­nąć gło­śnym śmie­chem i mruk­nąć pod nosem: „Nie wie­rzę, że to napi­sa­łem!”.

Ta książka odmieni życie wszyst­kich aktyw­nych bądź poten­cjal­nych inwe­sto­rów ama­to­rów. Pokaże, w jaki spo­sób bez­piecz­nie i cał­ko­wi­cie świa­do­mie ulo­ko­wać ciężko zaro­bione pie­nią­dze, umoż­li­wia­jąc szyb­kie stwo­rze­nie pierw­szo­rzęd­nego port­fela, który prze­bije 95% stra­te­gii topo­wych fun­du­szy inwe­sty­cyj­nych i hed­gin­go­wych na świe­cie.

Dla wytraw­nych inwe­sto­rów odno­szą­cych udo­ku­men­to­wane suk­cesy pozy­cja ta rów­nież okaże się cenna. Dowie­cie się z niej, dla­czego wasze dotych­cza­sowe stra­te­gie inwe­sty­cyjne są tra­fione, ale będzie ona też przy­po­mnie­niem, by nie zba­czać z obra­nego kursu i nie dać się sku­sić cyn­kom od sta­rego przy­ja­ciela, naga­nia­cza ze sta­cji tele­wi­zyj­nej CNBC, nie­świa­do­mego kolegi z pracy wysta­ją­cego pod biu­ro­wym dys­try­bu­to­rem wody lub jed­nego z tysięcy mają­cych na oku jedy­nie wła­sny inte­res szar­la­ta­nów z Tik­Toka bądź Insta­grama.

Co wię­cej, mimo suk­ce­sów, które odnie­śli­ście na rynku, ist­nieje duża szansa, że – zależ­nie od tego, kto wam dora­dza – sporą część waszych zysków zże­rają opłaty, pro­wi­zje oraz roz­dęte pre­mie makler­skie. Pokażę wam, w jaki spo­sób pozbyć się więk­szo­ści z nich, co sprawi, że zyski tra­fią do waszych kie­szeni, a nie na Wall Street.

I na koniec – jeśli jeste­ście ultra­kon­ser­wa­ty­stami, któ­rzy nie inwe­stują na gieł­dzie (być może dla­tego, że gar­dzi­cie Wall Street i pazer­nymi dra­niami, któ­rzy tam pra­cują), ta książka też będzie dla was war­to­ściowa. Przede wszyst­kim dla­tego, że napi­sa­łem ją, by poka­zać, jak poko­nać Wall Street na jej wła­snym podwórku, pozy­sku­jąc sporą część majątku, który gene­ruje sek­tor finan­sowy, i jed­no­cze­śnie nie pozwa­la­jąc mu się na koniec okra­dać z więk­szo­ści waszych zysków.

W isto­cie Wall Street służy żywot­nym inte­re­som zwią­za­nym z pra­wi­dło­wym funk­cjo­no­wa­niem świa­to­wej gospo­darki, przy­czy­nia­jąc się do two­rze­nia ogrom­nego majątku. Jedyny pro­blem polega na tym, że po cichu umie­ściła ona na szczy­cie glo­bal­nego sys­temu finan­so­wego gigan­tycz­nego potwora krwio­pijcę, który zgar­nia nad­mierne opłaty i pro­wi­zje i wywo­łuje zamie­sza­nie na ryn­kach. Ukuty przeze mnie ter­min „potwór krwio­pijca” to Machina Opłat Wall Street, którą opi­szę szcze­gó­łowo w kolej­nych roz­dzia­łach, wska­zu­jąc pro­stą i bar­dzo sku­teczną metodę poru­sza­nia się w jej zawi­ło­ściach.

Chwi­lowo jed­nak naj­waż­niej­szy prze­kaz brzmi: nie­ważne, gdzie miesz­ka­cie, ile macie lat, ile zara­bia­cie, czym się zaj­mu­je­cie ani ile macie pie­nię­dzy na kon­cie lub pod mate­ra­cem. Jed­nym z naj­waż­niej­szych ele­men­tów nie­za­leż­no­ści finan­so­wej jest to, by móc wziąć swoje oszczęd­no­ści, odło­żone dzięki pra­co­wi­to­ści i gospo­dar­no­ści, i w bez­pieczny spo­sób nimi obra­cać, żeby zabez­pie­czyć się przy­naj­mniej przed skut­kami infla­cji i dewa­lu­acji, a także ostroż­nie je mno­żyć.

Książka ta otwiera drogę do zbu­do­wa­nia zrów­no­wa­żo­nego port­fela, który umoż­liwi wam we wła­ści­wym cza­sie przej­ście na godną eme­ry­turę i da finan­sową swo­bodę, dzięki czemu będzie­cie robić, co będzie­cie chcieli, kiedy tylko będzie­cie chcieli, z kim­kol­wiek będzie­cie chcieli i tak długo, jak będzie­cie chcieli. A tego wam wła­śnie życzę.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Rzad­kie i nie­ocze­ki­wane zda­rze­nie mające dru­zgo­cący wpływ na gospo­darkę i kursy akcji na gieł­dzie. Jako zja­wi­ska nie­prze­wi­dy­walne zaska­kują one wszyst­kich: banki, bro­ke­rów, inwe­sto­rów, poli­ty­ków oraz media.

2. Inwe­stor, który doko­nuje bar­dzo dużej liczby trans­ak­cji, cią­gnąc zyski z dzien­nych wahań kur­sów. Fina­li­zuje je do zakoń­cze­nia sesji, by naza­jutrz unik­nąć ryzyka gwał­tow­nego obni­że­nia noto­wań lub zda­rzeń typu „czarny łabędź”.

3. NFT – nie­wy­mie­nialne tokeny repre­zen­tu­jące naj­róż­niej­sze obiekty mate­rialne lub niemate­rialne, np. dzieła sztuki, nie­ru­cho­mo­ści.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij