- promocja
Inwigilacja - ebook
Inwigilacja - ebook
Piąty tom z cyklu „Joanna Chyłka” – ebook Remigiusza Mroza „Inwigilacja”.
Przemek Lipczyński zaginął podczas wycieczki do Egiptu, kiedy miał 5 lat. Zostaje odnaleziony już jako dorosły mężczyzna na jednym z warszawskich osiedli. Twierdzi jednak, że nazywa się Fahad al-Hassan i jest oddanym muzułmaninem. Rodzice poznają w nim adoptowanego przed laty syna, jednak on uparcie twierdzi, że nie ma z nimi nic wspólnego.
Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, kiedy mężczyzna – jako wyznawca islamu podejrzewany o planowanie zamachu terrorystycznego – pojawia się na celowniku służb specjalnych. Zwraca się o pomoc do prawniczki, o której słyszał, że jest specjalistką od obrony praw mniejszości.
Joanna Chyłka jednak nie do końca ufa swojemu klientowi i nie ma pewności, czy ten rzeczywiście nie planuje zamachu…
Zakończenia powieści Remigiusza Mroza zawsze zaskakują. Jednak tym razem czeka Was prawdziwa petarda!
Czy wszyscy jesteśmy na podsłuchu i cenzurowanym? Wszędzie kryją się agenci specjalni, którzy nie wahają się przekraczać granic prawa, dla dobra ogółu? O tym między innymi przekonuje czytelnika Mróz w kolejnej części przygód Chyłki i Zordona. Książka ma niezłe tempo, dotyka aktualnych tematów i pokazuje, jak działa skomplikowany system wywiadu. Choć czytelnik w połowie może powiedzieć, że nic nie rozumie i już nic nie wie, na koniec wszystko stanie się jasne jak słońce.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-617-8 |
Rozmiar pliku: | 960 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sic!, Hey
1
Skylight, ul. Złota
Zawsze pracowała w ciszy, ale jej sukcesy wybrzmiewały głośnymi riffami. A przynajmniej tak było do pewnego czasu. Kilka ostatnich spraw przywodziło bowiem na myśl raczej dźwięki gitary basowej pozbawionej wzmacniacza.
Gdyby nie to, Joanna Chyłka tego dnia nigdy nie zjawiłaby się w pracy. Krótko po tym, jak dowiedziała się, że jest w ciąży, podjęła decyzję, by przez kilka dni trzymać się z daleka od kancelarii Żelazny & McVay.
Nadarzyła się jednak okazja jedna na sto. Okazja, której nie mogła przegapić. Kiedy tylko jeden z imiennych partnerów poinformował ją, że na dwudziestym pierwszym piętrze wieżowca Skylight czekają na nią wyjątkowi klienci, nie zastanawiała się ani chwili. Nie tracąc czasu na przebieranie się, na koszulkę z Iron Maiden narzuciła czarną skórzaną kurtkę, a potem popędziła do iks piątki.
Dotarcie na Złotą z Saskiej Kępy zajęło jej niecały kwadrans. Miała wystarczająco dużo czasu, by uświadomić sobie, jak wiele mogła dla siebie ugrać dzięki tej sprawie. Wprawdzie wróciła do kancelarii z tarczą, a nie na tarczy, wymusiła nawet awans, ale wciąż nie odbudowała swojej reputacji. Do tego potrzebowała głośnego, efektownego zwycięstwa. Najlepiej poprzez nokaut w pierwszej rundzie.
W sali konferencyjnej czekało na nią dwoje klientów i sam Żelazny, który najwyraźniej uznał, że musi dotrzymać im towarzystwa, dopóki Chyłka się nie zjawi. Kiedy weszła do środka, pożegnał ciepło podstarzałe małżeństwo, a potem z obojętnością skinął głową Joannie i wyszedł na korytarz.
Chyłka stanęła przed dwojgiem ludzi i wsparła się pod boki, rozchylając poły kurtki. Patrzyli na nią jak na wariatkę.
– Eddie się nie podoba? – spytała.
Małżeństwo wymieniło spojrzenia, a Joanna wskazała na zombiepodobne oblicze żniwiarza na koszulce.
– Taki tu mamy dress code – dodała, siadając naprzeciw klientów. – Jeden z naszych nosi nawet Willa Smitha. Na szczęście tylko w sercu.
– Czekaliśmy na… – zaczął niepewnie mężczyzna.
– Na najlepszego prawnika w Żelaznym & McVayu – dopowiedziała Chyłka. – A przynajmniej o tym zapewnił was imienny partner, z którym minęłam się w progu.
Starzec skinął głową.
– I doczekaliście się – dodała Joanna. – Niech was strój nie zmyli. Ani nie interesuje.
Położyła łokcie na stole, a potem oparła brodę na rękach. Przyjrzała się parze starszych ludzi, myśląc o tym, że naprawdę trafiła na sprawę, dzięki której odbuduje swoją renomę w palestrze. Większość prawników czekała na coś takiego przez całe życie. I niektórzy się nie doczekiwali.
Wyprostowała się i poprawiła koszulkę.
– To patron spraw opłakanych – powiedziała, wskazując Eddiego. – Przydałby wam się bardziej niż komukolwiek innemu, gdyby nie to, że macie mnie. W zupełności wystarczam do sukcesu.
Wciąż się nie odzywali. Chyłka westchnęła i przewróciła oczami.
– Dzwonić do SETI? – spytała.
– Co proszę? – odburknął mężczyzna.
– Najwyraźniej utraciliście zdolność komunikowania się, a ci z SETI znają się na tych sprawach. Od lat próbują nawiązać łączność z istotami pozaziemskimi.
– Ależ pani ma tupet…
– Bynajmniej. Mam za to ograniczony czas, a jakby tego było mało, płacicie mi od godziny.
– My w żadnym wypadku…
– Zegar tyka – wpadła mężczyźnie w słowo. – A kasa z kieszeni umyka.
Zareagowali tak, jak potrafili to robić jedynie długoletni małżonkowie. Nie potrzebowali ani SETI, ani nawet słów – do porozumiewania się w zupełności wystarczał im sam wzrok.
Podnieśli się, a potem powoli ruszyli w kierunku drzwi.
Niedobrze, uznała w duchu Chyłka. Ten prosty sprawdzian miał jej pokazać, jak wiele ci ludzie są w stanie znieść. Czekały ich trudne przejścia z mediami, nieustanne ataki, wyciąganie brudów i oczernianie. A od ich reakcji będzie zależało, w jakim świetle opinia publiczna zobaczy oskarżonego.
– Siadajcie – rzuciła Joanna, nie odwracając się. – Musiałam was tylko nieinwazyjnie wybadać.
– Wybadać?
Obejrzała się przez ramię i szybko wytłumaczyła, w czym rzecz. Wiedziała, że zaraz wrócą na swoje miejsca. Nie przyszli do kancelarii Żelazny & McVay przez przypadek, musieli długo rozważać, komu powierzyć sprawę syna. I z pewnością podjęli decyzję na podstawie tego, co Chyłka osiągnęła w sprawie Bukano, Roma oskarżonego o zabójstwo swojej rodziny.
– Zacznijmy od początku – odezwała się, kiedy usiedli naprzeciw. – O co chodzi?
– Sądziłem, że szef wszystko pani wyłuszczył.
– Nie.
Skrzyżowała dłonie na stole i czekała, nie mając zamiaru dodawać niczego więcej. Owszem, Żelazny przez telefon przekazał jej to, co istotne, ale chciała usłyszeć wszystko od nich.
– Nasz syn został oskarżony o… na Boga, nie wiem nawet, jak to ująć.
– Najprościej, jak się da.
– Cóż… chodzi o planowanie zamachu terrorystycznego.
Joanna patrzyła na kobietę, ale ta sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie miała zamiaru zabrać głosu.
– Mieliście zacząć od początku – bąknęła prawniczka. – A to raczej sam koniec.
– Więc co konkretnie chce pani usłyszeć?
– Wszystko – odparła Chyłka. – I jeszcze więcej.
Czekała, aż matka oskarżonego się włączy. To ona mogła najlepiej opisać, co się wydarzyło w Egipcie. I to, co działo się, zanim wyjechali na te pechowe wakacje. Kobieta była jednak w zbyt dużym szoku – raptem dwadzieścia godzin temu dowiedziała się, że jej syn odnalazł się po kilkunastu latach. A zaraz potem poinformowano ją, że został tymczasowo aresztowany.
– Przez wiele lat staraliśmy się o dziecko – zaczął bez emocji mężczyzna. – Właściwie na pewnym etapie życia już pogodziliśmy się z tym, że nigdy nie dane nam będzie je wychować.
– Zrezygnowali państwo z prób?
– Tak.
– I co się stało? Niepokalane poczęcie?
– Nie.
– W takim razie niech pan mówi, a nie przeciąga – upomniała go i przeniosła wzrok na kobietę. – A jeszcze lepiej byłoby, gdyby to pani mi wszystko opisała.
Matka oskarżonego poruszyła się nerwowo. Nie uszło ich uwadze, że Chyłka przestała zwracać się do nich per ty. Odebrali jasny sygnał, że prawniczka ma zamiar podejść do sprawy z należną powagą.
– Dlaczego ja? – zapytała niepewnie kobieta.
– Bo chcę widzieć, jak maluje pani cały obraz. To, co przedstawi mi mąż, będzie już ukończonym bohomazem – odparła i założyła rękę za oparcie krzesła.
Nie miała wątpliwości, że Tadeusz Lipczyński snuł tę opowieść już dziesiątki razy i ułożył sobie wszystko tak, żeby miało ręce i nogi. Tu pominął jakiś fakt, tam coś podkoloryzował, a w jeszcze innym miejscu dodał coś, co w istocie się nie wydarzyło. Chyłka nie potrzebowała zbornej wersji dla mediów. Chciała pełnej, emocjonalnej, czasem nietrzymającej się kupy historii.
Musiała wiedzieć, kim tak naprawdę jest człowiek, który zaginął kilkanaście lat temu, a potem ni stąd, ni zowąd pojawił się w Warszawie z materiałami pozwalającymi na skonstruowanie ładunku wybuchowego, gotów wysadzić siebie i Bóg jeden wie ilu ludzi.
Po chwili kobieta zaczęła mówić, na początku powoli i spokojnie, pilnując każdego słowa. Im dłużej opowiadała, tym bardziej było widać, jak wiele trudu ją to kosztuje.
Lipczyńscy adoptowali Przemka zaraz po jego ósmych urodzinach. Pięć lat, które z nimi spędził, były dla nich najlepszym okresem w życiu. Nie zarabiali dużo, ale dziecku nigdy niczego nie brakowało. Wprawdzie nie mogli pozwolić sobie na zagraniczne wakacje, systematycznie odkładali jednak na ten cel część miesięcznych dochodów. Kiedy chłopak skończył trzynaście lat, zabrali go do Egiptu.
I była to najgorsza decyzja, jaką w życiu podjęli. Anna nie mogła powstrzymać łez, relacjonując Chyłce moment, w którym syn zaginął. Doszło do tego w przeddzień powrotu do Polski, podczas jednej z gier prowadzonych przez animatorów. Polegała na odnajdywaniu ukrytych przedmiotów na terenie hotelu – obszar był ogrodzony, Egipt uchodził wówczas za bezpieczny kraj i nie działo się nic, co kazałoby Lipczyńskim się martwić.
Przemek jednak nie wrócił. Poszukiwania prowadzono dwadzieścia cztery godziny na dobę, hotel bezpłatnie przedłużył małżeństwu pobyt, policja zapewniała, że znajdą dziecko, ale po kilku dniach stało się jasne nawet dla samych rodziców, że musiało dojść do porwania.
Anna i Tadeusz wydali wszystkie oszczędności i zostali w Egipcie aż do momentu, kiedy banki zaczęły odmawiać udzielania im dalszych kredytów. Wylatywali z Okęcia w trójkę, wrócili we dwoje. A może nawet nie. Może każde zostawiło tam część siebie.
– Nigdy nie porzuciliśmy nadziei – kontynuowała Anna, pociągając nosem. – Próbowaliśmy przez lata, zaangażowaliśmy nawet NCB w Kairze…
– NCB?
– Miejscowe biuro Interpolu – wyjaśnił Tadeusz. – Po staraniach naszej ambasady to oni w końcu przejęli sprawę.
– Były jakieś podstawy?
– To znaczy?
– Trafili na jakiś trop, który kazał im sądzić, że w grę wchodzi handel ludźmi? – spytała Chyłka, unikając spojrzenia Anny. – Czy to dzięki skutecznej dyplomacji, która jeszcze wtedy w przypadku Polski nie była oksymoronem?
Tadeusz zamilkł, co stanowiło najlepszą odpowiedź.
– Więc żadnego tropu – skwitowała Joanna.
Na moment zaległa ciężka cisza. Chyłce przyszło do głowy, że zazwyczaj w przypadku braku tropu z czasem przepada też „o” w samym słowie „trop”. I zastępuje je „u”.
A jednak teraz było inaczej. Przemek Lipczyński pojawił się po latach, cały i zdrowy – przynajmniej jeśli chodziło o zdrowie fizyczne, za psychiczne Chyłka nie byłaby gotowa poręczyć.
Anna kontynuowała jeszcze przez chwilę, ale nie miała już wiele do powiedzenia. Podkreśliła, że między służbami egipskimi a Interpolem nie doszło do żadnych scysji, przeciwnie, wszystkim zależało wyłącznie na tym, żeby jak najszybciej znaleźć Przemka.
– Po powrocie do kraju znów zaczęliśmy odkładać – ciągnęła. – Pożyczaliśmy trochę od znajomych, sprzedaliśmy samochód, a w końcu także mieszkanie. Zamieszkaliśmy z moją siostrą, choć początkowo…
– Przebywali państwo głównie w Egipcie.
Lipczyńska potwierdziła skinieniem głowy, wbijając wzrok w blat stołu, jakby wstydziła się wszystkiego, co zrobili.
Chyłka zaś była pod wrażeniem. Działali bezkompromisowo i przez pierwsze pół roku nie dopuszczali możliwości, by siedzieć biernie i czekać na dobre wieści znad Morza Czerwonego. Latali do Hurghady, kiedy tylko mogli, i nie ustawali w wysiłkach, szukając syna dopóty, dopóki pracodawcy w Polsce nie zaczynali robić problemów.
Ostatecznie odpuścili tylko dlatego, że nie było już od kogo pożyczać pieniędzy. I choć siostra Anny nigdy by tego nie przyznała, ona także miała dosyć.
– Nigdy nie straciliśmy nadziei – powtórzyła na koniec Lipczyńska, choć nie musiała.
– Nie wiedzieliśmy, jak żyć, ale nauczyliśmy się funkcjonować – dodał Tadeusz i wziął żonę za rękę.
– Wegetować – poprawiła go.
Skinął głową.
W sali konferencyjnej znów zrobiło się cicho. Joanna wsłuchiwała się w monotonny szum klimatyzacji.
– No dobra – rzuciła. – I dwadzieścia godzin temu Przemek nagle wyskoczył jak filip z kapusty.
– Co proszę? – bąknął Lipczyński.
– Nie słyszeli państwo tego powiedzenia?
Pytanie zawisło w powietrzu, nikt nie kwapił się do odpowiedzi. Chyłka zabębniła palcami na blacie stołu.
– Znam filipa z konopi – odezwał się nieco skołowany Tadeusz. – Ale to porzekadło zawiera archaizm określający zająca oraz…
– To modyfikacja związana z moją sytuacją rodzinną, ale mniejsza z tym – ucięła Joanna. – Niech mi państwo lepiej powiedzą, jak dowiedzieli się o powrocie syna?
– Zadzwoniono do nas z komisariatu przy Mrówczej – odparła Anna.
– Dlaczego akurat stamtąd?
– Bo Przemka zatrzymano na Wawrze. Według policji mieszkał w jednym z domów niedaleko komisariatu.
Chyłka zmarszczyła czoło.
– Dlaczego akurat do państwa zadzwonili?
Lipczyńscy popatrzyli po sobie ze zdziwieniem. Skontaktowanie się z nimi było dla nich logicznym rezultatem odnalezienia syna, ale dla Joanny wręcz przeciwnie. Nie pasowało to do wszystkiego innego, co przedstawił jej Żelazny.
– O ile wiem, Przemek utrzymuje, że nie ma z państwem nic wspólnego – dodała. – I twierdzi, że nie jest osobą, która zaginęła kilkanaście lat temu w Hurghadzie.
Oboje powoli pokiwali głowami, jakby te słowa sprawiły im fizyczny ból.
– DNA nie sprawdzano, a nawet gdyby, nie byłoby żadnej zbieżności z państwa materiałem – kontynuowała Joanna. – Przypuszczam też, że nie ma żadnej bazy wychowanków domów dziecka, do której można by się odwołać.
– Nie, nie ma – przyznał Tadeusz.
– W takim razie skąd mundurowi wiedzieli, do kogo dzwonić?
– Przemek…
– Lub Fahad Al-Jassam, jak teraz sam się przedstawia – mruknęła Chyłka bardziej do siebie niż do nich.
Zignorowali tę uwagę.
– Miał numer mojej siostry wprowadzony w komórce – dokończyła Anna. – Policjanci zadzwonili do niej, opisali sytuację, a ona połączyła jedno z drugim… Nie minęło wiele czasu, a zostaliśmy wezwani na komendę. I od razu rozpoznaliśmy Przemka.
Joanna machinalnie sięgnęła do kieszeni, w której powinna mieć paczkę marlboro. Zaklęła w duchu, gdy uświadomiła sobie, że będzie musiała oduczyć się tego odruchu, przynajmniej na dziewięć miesięcy.
– Nie mieli państwo żadnych wątpliwości?
– Najmniejszych.
Chyłka ściągnęła brwi. Gdyby zależało to tylko od ich zapewnień, uznałaby, że widzą w Fahadzie tego, kogo chcą widzieć, i nie wzięłaby tej sprawy. Jednak fakt, że Al-Jassam miał w telefonie ostatni numer, pod którym mógł szukać Lipczyńskich, sugerował, że to naprawdę mógł być ich syn.
A skoro tak, sytuacja dla Joanny była wymarzona. Nie dość, że miała bronić Polaka, który z niewiadomych przyczyn zaginął na kilkanaście lat, przeszedł w tym czasie na islam, stał się ekstremistą i planował zamach, to jeszcze nie przyznawał się do swojej prawdziwej tożsamości.
Zapowiadał się proces stulecia. Chyłka nie zebrała jeszcze wszystkich faktów, ale te, które znała, wystarczyły w zupełności, by mogła to stwierdzić.
Media oszaleją. Codziennie od rana do wieczora będą wałkować szereg tych samych pytań, nie odnajdując żadnych odpowiedzi.
W jaki sposób Przemek zniknął?
Dlaczego nie udało się go odnaleźć na zamkniętym terenie hotelu?
Gdzie był?
Kto go porwał?
Były jeszcze dwa inne, z punktu widzenia Joanny najważniejsze pytania. Dlaczego Fahad twierdzi, że nie ma nic wspólnego z tamtą osobą? I czy naprawdę planował zamach?
Odpowiedzi nie miały dla niej wielkiego znaczenia. Zamierzała sama je sformułować. I nie musiały mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy, że wydadzą się przekonujące dla sądu.
A że tak się stanie, nie ulegało dla niej wątpliwości. Choćby miała przestawić się w poprzek, uczyni z tego najgłośniejszą sprawę w swojej karierze. Największy, wybrzmiewający najgłośniejszymi riffami sukces.
Potrzebowała tylko kogoś do pomocy. Kogoś, z kim tworzyła najlepszy duet. I kogoś, kto nie da się łatwo przekonać, by poprowadzić tę sprawę razem z nią.2
Poziom 2, Złote Tarasy
Ruchome schody zdawały się poruszać stanowczo za szybko. Ledwo Kordian wszedł na pierwszy stopień, a już dotarł pod samo So! Coffee, gdzie miała na niego czekać Chyłka. Nie spodziewał się niczego dobrego, inaczej spotkaliby się w Hard Rock Cafe – miejsca takie jak to Joanna wybierała tylko, kiedy miała złe wieści do przekazania. Chciała złagodzić cios, doskonale znając słabość Oryńskiego do wszelkiej maści kaw smakowych.
A może kierowała się zupełnie czymś innym. W końcu chodziło o Chyłkę. Może decydowała się na Starbucksa, Costę i inne tego typu miejsca, bo chciała, by kojarzył ich asortyment z przykrymi wiadomościami. Zamierzała obrzydzić mu wszystko, co składało się w większej mierze z mleka, syropu czy bitej śmietany niż z kawy.
Wypatrzył ją już z oddali. Siedziała przy skrajnym stoliku, popijając sok z cytryny. Nie zauważyła go jeszcze, a może tylko udawała, że nie widzi. Czasem odnosił wrażenie, że jest czujna jak ci agenci służb specjalnych, którzy zawsze siadają tyłem do ściany, a przodem do drzwi, by nieustannie śledzić, kto wchodzi do knajpy. Na korytarzu centrum handlowego sytuacja była jednak problematyczna, bo zagrożenie mogło nadejść z każdej strony.
W końcu dostrzegła, że zbliżało się od ruchomych schodów. Drgnęła nerwowo, jakby rzeczywiście się tego nie spodziewała.
Kordian bez słowa usiadł przy stoliku i rozpiął marynarkę.
Nie rozmawiali ze sobą, od kiedy był u niej na Argentyńskiej. To wówczas w charakterystycznym dla siebie stylu oznajmiła mu ni stąd, ni zowąd, że jest w ciąży. Nie pytał, kto jest ojcem, bo wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi.
Od tamtej pory mijali się kilkakrotnie w Skylight, ale nawet się nie przywitali. Właściwie ignorowali się wręcz ostentacyjnie. Tym bardziej zdziwiło go, kiedy dostał od niej SMS-a.
„Staw się w imperialistycznej odmianie baru mlecznego na drugim piętrze. Przyjdź sam” – brzmiał krótki przekaz.
Chyłka przyglądała mu się przez chwilę, po czym pokiwała głową, jakby była pełna uznania, że trafił we właściwe miejsce.
– Coś nie tak? – spytał.
– Obawiałam się, że po tych ostatnich wydarzeniach będziesz cierpiał na intelektualne turbulencje.
– Mhm.
– I jeszcze nie przesądziłam, czy tak jest, ale widzę, że przynajmniej twoje zdolności dedukcyjne nie kuleją – pochwaliła go.
– Wyćwiczyłem je przy śledztwie z numerami Iron Maiden – odparł obojętnie, rozglądając się. – Chociaż nic nie mogło przygotować mnie na bombę, którą potem na mnie zrzuciłaś.
Joanna uniosła wzrok i głęboko westchnęła.
– Naprawdę? – mruknęła. – Od razu zaczynasz z grubej rury?
– Miejmy to już z głowy.
– W porządku. Ale weź sobie jakąś kawę na osłodę.
Kordian podszedł na środek wyspy i przez moment się zastanawiał. Wziąłby latte, które w menu widniało pod kuszącą nazwą „kasztanowa pralinka”, ale Chyłka nigdy by mu tego nie wybaczyła – szczególnie teraz, kiedy sytuacja zmusiła ją do odstawienia kofeiny. Ostatecznie zdecydował się na klasyczne cappuccino.
Wróciwszy do stolika, wyprostował się i przegładził ręką krawat.
– Pytaj – rzuciła Joanna. – A może odpowiem.
Pociągnął łyk i odstawił kubek.
– Mogłabyś zacząć od wytłumaczenia mi, jak to się stało.
– Nie ma problemu. Otóż kobieta i mężczyzna, podobnie jak ma to miejsce w przypadku innych rodzajów ssaków naczelnych…
– Pomińmy sprawy fizjologiczne.
– Dlaczego? One są najciekawsze.
– Nie w tym wypadku.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili musiała ugryźć się w język. Kordian odetchnął. Nie miał zamiaru brnąć w wymianę uszczypliwości, która mogła skończyć się kolejnymi dniami milczenia.
– Kto jest ojcem?
– Nie wiem.
Oryński uniósł brwi i odchrząknął. Było coś niepokojącego w tym, że rodzaj ludzki bodaj jako jedyny miał zdolność tworzenia zupełnie nowego życia przez przypadek.
– Korzystałaś z anonimowej bazy dawców czy jak? – zapytał.
– Spokojnie, Zordon. To nie pierwszy raz w historii świata, kiedy kobieta nie jest pewna, kto odpowiada za zainfekowanie jej tym… tym stworzeniem.
Dźgnęła się lekko w brzuch i skrzywiła.
– Zainfekowanie?
– Noszę pasożyta, co tu ukrywać? – odparła i wzruszyła ramionami. – To znaczy formalnie tylko jego zalążek, ale i tak czuję się jak Sigourney Weaver w „Obcym”.
Oryński potarł świeżo ogolone policzki i przez moment przypatrywał się Joannie. Właściwie powinien był spodziewać się, że w taki sposób podejdzie do sprawy.
– Będziesz najgorszą matką w historii, Chyłka.
– Przeciwnie.
Pokręcił głową.
– Będę najlepszą. Dziecko od najmłodszych lat będzie słuchało dobrej muzyki, a ja zamierzam wychowywać je tak, żeby miało jak najwięcej wolności. Kiedy skończy dwanaście lat, wypiję z nim pierwszą tequilę. Niech kontynuuje chlubne tradycje matki.
– W takim razie rzeczywiście, cofam.
– Będę natomiast najgorszą ciężarną, owszem – przyznała, bezradnie rozkładając ręce. – Ale co poradzisz? Ty też nienawidziłbyś całego świata, gdybyś miał hodować pasożyta w brzuchu, prawda?
– Trudno mi to sobie wyobrazić – odparł cicho. – Podobnie jak to, że nie wiesz, kto jest ojcem.
– Dowiem się tego.
– Szczerbiński?
– Trudno powiedzieć.
– Więc jakiś przypadkowy facet?
– Żaden facet w moim życiu nie był przypadkowy, Zordon. Każdego wybierałam po dogłębnej analizie.
– Szczególnie kiedy byłaś w alkoholowym cugu i ledwo widziałaś na oczy.
– Nawet wtedy – odparowała. – Zdobywam tylko tych, którzy w jakiś sposób mnie…
– Nieważne – wpadł jej w słowo i machnął ręką.
Głęboko zaczerpnął tchu, wdzięczny Chyłce, że nie kontynuuje tematu. Zazwyczaj korzystała z okazji, by się nad nim pastwić, a ta była wprost idealna. Trwali jednak w milczeniu, przez chwilę popijając swoje napoje.
– Zrobię badania, dowiem się, dam ci znać – zakończyła. – A teraz przejdźmy do rzeczy.
– Do rzeczy? Myślałem, że chcesz pogadać o ciąży.
– Nie. Chcę o niej zapomnieć.
– Więc co tu robimy?
– Jest sprawa, którą ze mną poprowadzisz.
Odsunął gwałtownie krzesło, kręcąc głową.
– Nie ma mowy – rzucił. – Nie wciągniesz mnie w żadne swoje grząskie piaski.
– Już w nich stoisz, Zordon. Wdepnąłeś, gdy tylko przyjąłeś propozycję spotkania.
– Nie.
– Tyle że wyjdziesz z nich jako triumfator i sypniesz piaskiem w oczy wszystkim innym aplikantom w Żelaznym & McVayu. Pokażesz, kto tu tak naprawdę rządzi.
– Nie piszę się na to.
– Nawet nie wiesz, czego dotyczy sprawa.
– I nie chcę wiedzieć. Muszę się przygotować do egzaminów, w dodatku Buchelt przydzielił mnie już do…
– Borsukiem się nie martw, spacyfikuję go.
– Chyłka, nie mogę tak po prostu…
– Możesz – ucięła. – I powinieneś, biorąc pod uwagę, że może to być jedna z najgłośniejszych spraw sądowych, jakie kiedykolwiek widziało to miasto.
Kiedy zawiesił na niej wzrok, wiedział już, że nie żartuje. Skinął głową na znak, by powiedziała mu, w czym rzecz, wciąż jednak nie zamierzał się uginać. Nauki i innych obowiązków miał stanowczo za dużo, by wikłać się w jakąkolwiek sprawę z Chyłką. Przypuszczał, że zaabsorbowałaby go całkowicie, bez względu na to, czego dotyczyła.
A gdy tylko się tego dowiedział, był już pewien.
Po tym, jak skończyła mu relacjonować wszystko, co sama wiedziała, przez chwilę się namyślał.
– Fahad Al-Jassam? – zapytał z niedowierzaniem. – To…
– Żyła złota. Odkrycie roponośnych terenów. Wygrana w Lotto. Uśmiech losu. Wpadnięcie na nagą Kim Kardashian w hotelowym pokoju.
– Co?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Starałam się dobrać jakąś analogię, która do ciebie przemówi.
– Przemawia do mnie zupełnie inna, związana z wybuchem reaktora jądrowego albo…
– Daj spokój.
Przyglądał się jej badawczo, zastanawiając, czy naprawdę jest tak optymistycznie nastawiona do sprawy, czy robi dobrą minę do złej gry. Znał ją na tyle dobrze, by szybko dojść do wniosku, że pierwsza możliwość jest w tym wypadku prawdziwa.
Z jakiegoś powodu sądziła, że to najlepsze, co mogło ją spotkać.
– Al-Jassam przegra ten proces, Chyłka.
– Nie, jeśli my będziemy go bronić.
– Znaleźli w jego mieszkaniu materiały wybuchowe.
– Które ktoś mógł podłożyć.
– Były też plany któregoś centrum handlowego i…
– Tego nie wiemy – ucięła. – Na razie wszystkie informacje mamy z mediów. Nawet Lipczyńskim nie ujawniają szczegółów, bo nie są pewni, czy to w istocie rodzina.
– Nie mogą sprawdzić DNA?
– Mogą. I jeśli chodziłoby o Chińczyka, z pewnością badanie odpowiedziałoby na wszystkie pytania.
– Hę?
– Chiny mają największą na świecie bazę danych z DNA obywateli. Znajduje się w niej dwadzieścia milionów osób. Wiesz, ile jest u nas?
– Nie.
– Pięćdziesiąt tysięcy próbek. I przypuszczam, że nie znajdzie się w niej taka, którą pobrano kilkanaście lat temu od przypadkowego chłopaka z domu dziecka.
Oryński potrząsnął głową. Musiały istnieć inne sposoby, żeby ustalić prawdziwą tożsamość tego człowieka. Choćby poprzez pobranie materiału z rzeczy, które nadal mieli Lipczyńscy. Z pewnością nie pozbyli się ani jednej zabawki, ani jednego zeszytu czy ubrania.
Ale nie to interesowało go teraz najbardziej.
– Dlaczego tak naprawdę chcesz to wziąć? – zapytał. – Z powodu Bukano?
– A co on ma do rzeczy?
– Jest twoim wyrzutem sumienia.
– Nie miewam ich, Zordon. Nie ma dla nich miejsca podczas wojny.
– Nie wiedziałem, że jakąś prowadzisz.
– A czym innym jest praktykowanie prawa? – zapytała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Poza tym w sprawie Bukano zrobiłam wszystko, co mogłam. I przynajmniej pod względem prawniczym wyszło nie najgorzej, dlatego Lipczyńscy zgłosili się właśnie do mnie.
– Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego nie odesłałaś ich z kwitkiem.
Chyłka milczała.
– Proces jest z góry przegrany – kontynuował Kordian, ściągając brwi. – Nawet średnio rozgarnięty oskarżyciel doprowadzi do skazania Fahada. A postępowanie z pewnością prowadzić będzie jeden z najlepszych.
– Nie obawiam się o ostateczny wynik.
– Nie? Wystarczą strzępki dowodów, Chyłka. Zwykłe poszlaki. Ten facet jest już praktycznie skazany, cały proces będzie tylko formalnością.
– Nie wierzysz w domniemanie niewinności, Zordon?
– Nie wierzę w twój optymizm, więc powiedz mi, o co tak naprawdę chodzi.
Zaśmiała się pod nosem, a on przez moment się namyślał. W końcu zrozumiał, dlaczego Joanna tak ochoczo podjęła się tej sprawy. Zwycięstwo mogło nie mieć dla niej żadnego znaczenia.
– Salah Abdeslam, organizator zamachów w Paryżu w dwa tysiące piętnastym roku – odezwał się Oryński. – Opierasz się na jego kazusie.
– Tak? Sama o tym nie wiedziałam.
– A konkretnie na tym, co zrobili dwaj adwokaci, którzy go bronili. Zrezygnowali ze świadczenia swoich usług, kiedy nie udało im się namówić Abdeslama, by wszystko wyśpiewał organom ścigania i poszedł na układ.
Chyłka dopiła sok i odstawiła pusty kieliszek na stolik.
– O ich firmach zrobiło się głośno nie tylko we Francji i w Belgii, ale i na całym świecie. Po takiej reklamie z pewnością nie mogli opędzić się od klientów.
Kordian doskonale pamiętał wywiady telewizyjne, w których obrońcy poinformowali, że ich klient zdecydował się skorzystać z prawa do milczenia. Podkreślali, że w takiej sytuacji nie mogą dłużej go bronić, są bowiem sprawy ważniejsze niż dobro jednostki.
Pojawiły się oczywiście głosy krytyki ze strony tych, którzy uważali, że każdy zasługuje na najlepszą możliwą obronę, ale potencjalni klienci i tak zaczęli ustawiać się w kolejce. Sven Mary i Frank Berton zrobili sobie najlepszą możliwą reklamę – pokazali się w mediach jako prawnicy z ludzką twarzą, którym bardziej zależy na bezpieczeństwie państwa niż na obronie terrorysty.
Chyłka mogła planować coś podobnego.
– O to chodzi? – zapytał Oryński. – Chcesz powtórzyć ich manewr? Przyciągnąć do Żelaznego & McVaya wszystkich tych klientów, którzy cieszą się najlepszą renomą? Tych, którzy szukają adwokatów o nieposzlakowanej opinii?
– Chcę wybronić tego bisurmana.
– Dlaczego?
– Bo potrzebuję głośnego zwycięstwa, Zordon.
– I skąd pewność, że odniesiesz je w sprawie, która wygląda mi na przegraną?
– Stąd, że mam przychylność patrona spraw opłakanych – odparła, wskazując na koszulkę. – A oprócz tego będę korzystać z pomocy średnio rozgarniętego, ale wyjątkowo fartownego aplikanta.
Nie miał powodu, by jej nie wierzyć, choć wersja z Marym i Bertonem nadal wydawała się dość prawdopodobna. A być może istniał jeszcze inny powód, dla którego Joanna chciała się tym zająć.
– Więc twoim zdaniem jest niewinny? – spytał Kordian.
– A kogo to obchodzi? – odparła Chyłka. – Dla mnie liczy się tylko to, że wygramy ten proces.
Rozgłos byłby gigantyczny, przyznał w duchu Oryński. Może nawet na tyle, by kiedyś myśleć o założeniu własnej kancelarii, pod swoim nazwiskiem. Jeśli jednak istniało choćby nikłe prawdopodobieństwo, że Al-Jassam przygotowywał zamach, nie było co sobie robić nadziei – służby i prokuratura zrobią wszystko, by trafił za kratki.
– Nie mam już soku, Zordon – odezwała się Joanna, wyrywając go z przemyśleń. – Zdecydowałeś, czy chcesz jeszcze przez chwilę połudzić się, że masz cokolwiek do gadania?
– Właściwie jeszcze chwila wystarczyłaby mi do psychicznego komfortu. Ale teraz już na to za późno.
– Świetnie. W takim razie zaczynajmy – powiedziała, podnosząc się.
– Od czego?
– Od wizyty w areszcie śledczym.
– Fahadowi nie przysługuje widzenie.
– Jestem jego obrońcą i twierdzę inaczej – odparła, podnosząc kubek Oryńskiego. Przyjrzała się piance, a potem odstawiła go z powrotem. – W dodatku chcę się dowiedzieć, dlaczego ten islamista wypiera się swojej prawdziwej tożsamości.
Kordian wstał i zapiął marynarkę.
– Może to nie ten człowiek? – zapytał. – Przecież musi zdawać sobie sprawę, że znajdą jakieś próbki DNA do porównań.
– Może – przyznała Joanna. – Jedno jest pewne, Zordon: coś w tej sprawie nie jest do końca w porządku. I jeśli szukasz prawdziwego powodu, dla którego się jej podjęłam, to właśnie go usłyszałeś.
Oryński milczał.
– No? Nadal wątpisz w moje pobudki?
– Tak – odparł.
Nie wiedział, czy w zatrzymaniu Fahada Al-Jassama jest drugie dno. Był jednak pewien, że odnajdzie je w motywacjach Chyłki. I między innymi dlatego postanowił przyjąć jej propozycję.
Ciąg dalszy w wersji pełnejKIEDY OD ROZWIĄZANIA SPRAWY DZIELĄ SEKUNDY, NIE MA CZASU NA LOGICZNE MYŚLENIE, A GÓRĘ BIERZE INSTYNKT.
Dwa śledztwa, dwie odrębne sprawy – tajemniczy pacjent z amnezją i zamordowana przed laty aktorka. Psycholog Aleksandra Wilk na prośbę znajomego lekarza usiłuje dociec, kim jest tajemniczy NN i dlaczego chce rozmawiać tylko z nią. Czy coś łączy bezimiennego mężczyznę z dawno zamkniętą sprawą tragicznie zmarłej gwiazdy?
Nowe rozdanie autorki świetnych serii kryminalnych. Realizm, emocje i zwroty akcji – oto wzór na najlepszy kryminał!
Dynamiczna i wciągająca. Opiat-Bojarska w szczytowej formie! – Katarzyna PuzyńskaStarsza aspirant Agata Górska rozpoczyna prywatne śledztwo w tajemnicy przed przełożonymi, gdy okazuje się, że śmierć jej koleżanki, Leny, nie była przypadkowa. Jedynym tropem jest tajemnicza broszka w kształcie ważki, o której Lena wspomniała podczas ich ostatniego spotkania.
Tymczasem partner Agaty, Sławek Tomczyk, prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa wyrachowanego dziennikarza – jego zwłoki odnaleziono w redakcji gazety internetowej. Zamordowany nie wahał się sięgać po niemoralne środki w pogoni za sensacją i wywlekał na wierzch brudy mieszkańców Warszawy, więc krąg podejrzanych nieustannie się rozszerza.
Czy sprawa zabójstwa Woźnickiego oraz śmierci Leny są ze sobą powiązane? Jaki sekret skrywa broszka w kształcie ważki?
MAŁGORZATA ROGALA UDOWADNIA ŚWIETNĄ FORMĘ!