Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

INWIT - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
1 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

INWIT - ebook

Michał Cholewa, laureat Nagrody im. Janusza Zajdla, przedstawia kolejną powieść w cyklu Algorytm Wojny.

Po zagładzie świata, który przeminął w Dniu, gdy Sztuczne Inteligencje postanowiły unicestwić ludzkość, ta jednak przetrwała i teraz podzielona na trzy mocarstwa walczy o pozostałości dawnej cywilizacji.

Zasady nie obowiązują, moralność nie istnieje. Ludzie są jeszcze bardziej bezwzględni niż SI, a do tego nielogiczni, małostkowi, aroganccy, gotowi mścić się i mordować w imię prywatnych ambicji.

 

Marcin Wierzbowski ze swoim oddziałem weteranów zostaje wciągnięty w szeregi niezawodnego, lecz cieszącego się złą sławą Dowództwa Operacji Specjalnych Unii Europejskiej. Dowodzący nimi pułkownik Brisbane zabiera żołnierzy w kolejną misję, tym razem na Liberty, planetę, która zadziwiająco dobrze poradziła sobie z buntem maszyn i dysponuje aż dwiema kopalniami caellium, niezwykle cennego surowca.

 

Niestety Liberty leży w strefie wpływów potężnych Stanów Zjednoczonych i znowu misterne operacje specjalne muszą zastąpić inwazję na pełną skalę.

 

Tym razem jednak szans na sukces nie dostrzegają nawet magowie, ludzie-komputery żyjący w komorach

medycznych, którzy stracili kontakt ze swoim gatunkiem, w zamian zyskując niemal nieograniczone możliwości analizy i zdobywania wiedzy.

Brisbane wierzy jednak Colette, dziewczynie ukształtowanej w projekcie Dedal, który miał za zadanie stworzenie następcy SI.

 

Czym będzie zwycięstwo i jaką cenę trzeba za nie zapłacić?

 

Cykl ALGORYTM WOJNY
1. Gambit
2. Punkt cięcia
3. Forta
4. Inwit

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64523-44-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Baza Marynarki Wojennej EU Narvik, Nordland, 21.05.2213 ESD, 16:19

Nar­vik ura­to­wa­ła tyl­ko i wy­łącz­nie chwi­lo­wa sła­bość po­rucz­ni­ka Va­ra­ska. Sześć­set czter­dzie­ści ko­biet i męż­czyzn oraz cen­tra­la ana­li­tycz­na Do­wódz­twa Ope­ra­cji Spe­cjal­nych za­wdzię­cza­li swo­ją szan­sę plot­kar­stwu ofi­ce­ra peł­nią­ce­go funk­cję łącz­no­ściow­ca EUS „Hy­dra”.

To wła­śnie ga­da­tli­wość spra­wi­ła, że Va­ra­sek, za­miast ogra­ni­czyć się do stan­dar­do­wej wy­mia­ny ko­mu­ni­ka­tów, zde­cy­do­wał się na dłuż­szą roz­mo­wę z ko­le­gą z pod­cho­dzą­ce­go do sta­cji woj­sko­we­go trans­por­tow­ca „Sten­ton”. Każ­dy re­gu­la­min uzna­wał woj­sko­wy ka­nał ko­mu­ni­ka­cyj­ny za ści­śle re­gla­men­to­wa­ny za­sób flo­ty i jego prze­zna­cze­niem mia­ły być wy­łącz­nie istot­ne ko­mu­ni­ka­ty, a nie oso­bi­ste roz­mo­wy.

Va­ra­sek miał jed­nak tego dnia wy­jąt­ko­wo nud­ną wach­tę, a łącz­no­ściow­ca na „Sten­to­nie” znał od daw­na. Wie­dział też, że ani „Hy­dra”, ani sam trans­por­to­wiec nie mają otwar­tych żad­nych ka­na­łów łącz­no­ści i nie za­no­si­ło się na to, żeby to mia­ło ulec zmia­nie. Co wię­cej, frach­to­wiec, któ­ry prze­szedł obo­wiąz­ko­wą kon­tro­lę ko­dów go­dzi­nę wcze­śniej, szedł już ko­ry­ta­rzem wy­zna­czo­nym wiąz­ką pro­wa­dzą­cą z Nar­vi­ku do stre­fy po­sto­jo­wej sta­cji, co ozna­cza­ło spo­ro ro­bo­ty dla ster­ni­ka, ale pra­cy na sta­no­wi­sku łącz­no­ści było re­la­tyw­nie nie­wie­le. Z tego też po­wo­du po­rucz­nik nie czuł spe­cjal­nych wy­rzu­tów su­mie­nia, nie­re­gu­la­mi­no­wo wy­ko­rzy­stu­jąc woj­sko­wy za­sób na pry­wat­ną roz­mo­wę.

Po­trze­ba było za­le­d­wie kil­ku zdań, by Va­ra­sek na­brał nie­okre­ślo­ne­go wra­że­nia, że coś ze sta­rym zna­jo­mym jest nie w po­rząd­ku. Po dal­szej mi­nu­cie, z pew­ny­mi wąt­pli­wo­ścia­mi, zde­cy­do­wał się zgło­sić spra­wę za­stęp­cy do­wód­cy, któ­ry miał aku­rat wach­tę na po­mo­ście bo­jo­wym. Ten – ma­jąc za sobą do­kład­nie taką samą nud­ną wach­tę – uznał, że wy­ko­rzy­sta oka­zję, by prze­pro­wa­dzić ćwi­cze­nia z prze­chwy­ce­nia i za­ję­cia jed­nost­ki wro­ga. „Hy­dra” nada­ła więc na sta­cję Nar­vik in­for­ma­cję o ćwi­cze­niach, po czym na­ka­za­ła frach­to­wi wy­ze­ro­wa­nie pręd­ko­ści względ­nej wo­bec sta­cji i ocze­ki­wa­nie na kon­tro­lę. W od­po­wie­dzi na we­zwa­nie „Sten­ton” ze­rwał łącz­ność i wy­ci­ska­jąc każ­dy wat mocy z re­ak­to­rów, ru­szył w kie­run­ku in­sta­la­cji.

Miał do niej trzy mi­nu­ty mar­szu, kie­dy na wszyst­kich okrę­tach eska­dry war­tow­ni­czej i na sa­mym Nar­vi­ku za­wy­ły sy­re­ny alar­mo­we. Sek­cje tak­tycz­ne wszyst­kich jed­no­stek, jak rów­nież ta na Nar­vi­ku mo­men­tal­nie do­szły do tego sa­me­go wnio­sku – do­wo­dzą­cy frach­tow­cem chce ude­rzyć w sta­cję lub przy­naj­mniej za­sy­pać ją pę­dzą­cy­mi z jak naj­więk­szą pręd­ko­ścią odłam­ka­mi. Wy­snu­ły też dru­gi wnio­sek – dys­po­nu­jąc taką prze­wa­gą na star­cie, „Sten­ton” ma na to szan­se.

Naj­bliż­sze nisz­czy­cie­le, któ­rych do­wód­cy zda­li so­bie na­gle spra­wę, jak bar­dzo spóź­nio­ne jest ich dzia­ła­nie, ru­szy­ły w roz­pacz­li­wą go­ni­twę za frach­tow­cem, ale wie­dzia­no, że kry­zys roz­wią­że się naj­pew­niej po­mię­dzy sta­cją, „Sten­to­nem” i „Hy­drą”.

Nisz­czy­ciel wy­strze­lił wszyst­kie po­ci­ski nie­mal rów­no­cze­śnie z sal­wą an­ty­ra­kiet z Nar­vi­ku – wo­bec prze­wa­gi pręd­ko­ści „Sten­to­na” były to je­dy­ne po­ci­ski, któ­re mo­gły mieć zna­cze­nie w star­ciu. Od­pa­lo­ne po­spiesz­nie dwie sal­wy z la­se­ra da­le­kie­go za­się­gu uzy­ska­ły tyl­ko dwa nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce bły­ski roz­pro­sze­nia wiąz­ki na po­wło­ce re­flek­syj­nej celu.

„Sten­ton” od­pa­lił od­pa­lił pierw­szą sal­wę de­fen­syw­nych sti­let­to w kie­run­ku bliż­szych po­ci­sków Nar­vi­ku i istot­nie ten atak zo­stał za­trzy­ma­ny. Osiem exo­ce­tów „Hy­dry” na­tra­fi­ło tyl­ko na jed­ną li­nię obro­ny wy­strze­lo­nej w ostat­niej chwi­li dru­giej sal­wy. Ku ogrom­ne­mu za­sko­cze­niu ofi­ce­rów na po­mo­ście nisz­czy­cie­la czte­ry z ofen­syw­nych po­ci­sków zo­sta­ły znisz­czo­ne i w stre­fę obro­ny bez­po­śred­niej, w ogień krót­ko­za­się­go­wych la­se­rów IR wpa­dły tyl­ko czte­ry ra­kie­ty.

Tyl­ko jed­na de­to­no­wa­ła w za­się­gu ata­ku i na­wet ona spo­wo­do­wa­ła je­dy­nie nie­znacz­ne uszko­dze­nia na ka­dłu­bie celu. Ale to wy­star­czy­ło – la­ser da­le­kie­go za­się­gu „Hy­dry” ude­rzył zno­wu, przy ide­al­nie wy­li­czo­nej ro­ta­cji celu, tra­fia­jąc do­kład­nie w uszko­dzo­ny sek­tor po­wło­ki re­flek­syj­nej. Pro­mień prze­bił się przez pan­cerz jak cios gi­gan­tycz­nej pię­ści, roz­darł po­kła­dy i prze­rwał ka­dłub se­rią eks­plo­zji, w ułam­ku se­kun­dy za­mie­nia­jąc w peł­ni spraw­ny okręt w chmu­rę szcząt­ków.

Ta wła­śnie chmu­ra do­tar­ła czter­dzie­ści se­kund póź­niej do Nar­vi­ku.

***

Ge­ne­rał Gun­nar Sol­skja­erd w mil­cze­niu ob­ser­wo­wał uno­szą­ce się przy ścia­nie ga­bi­ne­tu ho­lo­pro­jek­cje uka­zu­ją­ce ob­ra­zy z ka­mer sta­cji. W tak bla­do­nie­bie­skich, że nie­mal bia­łych oczach star­sze­go męż­czy­zny mi­go­ta­ły od­bi­te ob­ra­zy mi­riad po­ły­sku­ją­cych w prze­strze­ni szcząt­ków oraz zor­ga­ni­zo­wa­ne ukła­dy świa­teł po­zy­cyj­nych na ska­fan­drach ro­bo­czych grup tech­nicz­nych. I roz­dar­ty ka­dłub, z któ­re­go trze­wi usu­wa­no cia­ła w po­prze­bi­ja­nych ska­fan­drach.

– Prze­łom – po­wie­dział wresz­cie ci­chym, pra­wie bez­oso­bo­wym gło­sem. – Spo­dzie­wa­łem się go póź­niej.

Sto­ją­cy kil­ka me­trów za nim puł­kow­nik Wil­liam Bris­ba­ne nie od­po­wie­dział. Szef Do­wódz­twa Ope­ra­cji Spe­cjal­nych nie ocze­ki­wał tego zresz­tą. To, co ko­mu­ni­ko­wał Bris­ba­ne’owi, było ra­czej krót­ki­mi wy­jąt­ka­mi z nie­usta­ją­cych prze­my­śleń, da­ją­cy­mi ogól­ne po­ję­cie, co może ukry­wać się za po­zna­czo­ną sie­cią zmarsz­czek, nie­ru­cho­mą jak ma­ska twa­rzą Nor­we­ga. Czas kon­kre­tów do­pie­ro miał na­dejść.

– Bę­dzie­my zmu­sze­ni do kontr­ak­cji – do­dał Sol­skja­erd po chwi­li ci­szy. Naj­bliż­szy mo­ni­tor uka­zy­wał te­raz do­kład­nie to samo co pa­no­ra­micz­ny ilu­mi­na­tor w ga­bi­ne­cie ge­ne­ra­ła, tar­czę pla­ne­ty z ozna­czo­ny­mi na jej tle nie­wy­raź­ny­mi du­cha­mi nisz­czy­cie­li eska­dry pa­tro­lo­wej. – Szyb­ko, do­pó­ki spra­wy nie na­bra­ły roz­pę­du.

Wil­liam Bris­ba­ne, ko­rzy­sta­jąc z fak­tu, że znaj­du­je się nie­mal za ple­ca­mi prze­ło­żo­ne­go, skrzy­wił się lek­ko. „Zmu­sze­ni do kontr­ak­cji” nie brzmia­ło do­brze, zwłasz­cza kie­dy duża część ru­chów Do­wódz­twa była de fac­to wy­mu­szo­na. Spe­cjal­ne za­zna­cze­nie tego fak­tu mo­gło ozna­czać wie­le nie­przy­jem­nych rze­czy. Pla­ny o sto­pień mniej pre­cy­zyj­ne, odro­bi­nę mniej­sze przy­go­to­wa­nie, więk­sze mar­gi­ne­sy błę­dów. Czyn­ni­ki, któ­re prze­no­szą ak­cje z pola ele­ganc­kich, chi­rur­gicz­nych cięć w stro­nę sze­ro­kich za­ma­chów ta­sa­kiem.

– Jest pan za­nie­po­ko­jo­ny? – Gun­nar Sol­skja­erd ob­ró­cił się po­wo­li, by spoj­rzeć na pod­wład­ne­go. W jego oczach od­bi­ja­ło się świa­tło z ota­cza­ją­cych ich pro­jek­cji.

– Tak – od­parł Bris­ba­ne bez na­my­słu.

Na po­zna­czo­nej zmarszcz­ka­mi twa­rzy Nor­we­ga po­ja­wił się cień uśmie­chu, le­d­wie za­uwa­żal­ne unie­sie­nie ką­ci­ków wą­skich warg.

– Ja też.

Pod­szedł do sze­ro­kie­go biur­ka o czar­nym, po­ły­skli­wym bla­cie i krót­kim ge­stem uru­cho­mił je­den z wmon­to­wa­nych weń pro­jek­to­rów. Ho­lo­gra­ficz­na pro­jek­cja ekra­nu za­bły­sła nad płasz­czy­zną biur­ka. Tym ra­zem nie był to jed­nak ko­lej­ny ob­raz z sys­te­mów ob­ser­wa­cyj­nych, a su­ro­wa biel list ra­por­to­wych.

– Wy­sła­łem za­py­ta­nie do Kon­kla­we – po­wie­dział Sol­skja­erd, le­d­wo do­strze­gal­ny­mi ru­cha­mi chu­dych pal­ców wy­wo­łu­jąc ko­lej­ne, nie­wi­docz­ne z miej­sca, gdzie stał Bris­ba­ne, po­zy­cje. – W spra­wie po­ten­cjal­nych wek­to­rów ata­ku, ja­kie mo­że­my wy­ko­rzy­stać.

– I co po­wie­dzie­li?

– Wła­śnie przy­szło dla nas we­zwa­nie.

Za­sko­czo­ny puł­kow­nik uniósł brew. Wie­dział, że Kon­kla­we, głów­ny dział ana­li­tycz­ny Do­wódz­twa Ope­ra­cji Spe­cjal­nych, nie wy­sy­ła swo­ich ra­por­tów na­wet świet­nie za­bez­pie­czo­ną sie­cią we­wnętrz­ną Nar­vi­ku, zwy­kle po­le­ga­jąc w ta­kich przy­pad­kach na ofi­ce­rze łącz­ni­ko­wym. Tym ra­zem jed­nak nie tyl­ko za­ży­czo­no so­bie obec­no­ści ge­ne­ra­ła na miej­scu, ale rów­nież – je­śli ro­zu­mieć do­słow­nie „nas” – Bris­ba­ne’a. Ale z dru­giej stro­ny i sy­tu­acja była nie­ty­po­wa.

***

Sek­tor, w któ­rym mie­ści­ły się prze­dzia­ły Kon­kla­we, był z pew­no­ścią naj­le­piej strze­żo­nym frag­men­tem Nar­vi­ku. Idą­cych przez ko­lej­ne stre­fy za­strze­żo­ne dwóch ofi­ce­rów kon­tro­lo­wa­no prak­tycz­nie co kil­ka­dzie­siąt kro­ków, a od po­ło­wy dro­gi to­wa­rzy­szy­ła im przy­dzie­lo­na przez sze­fa ochro­ny Kon­kla­we dru­ży­na żoł­nie­rzy. Na­wet dla do­wód­cy oesów nie ro­bio­no wy­jąt­ków, kie­dy chciał wejść do gniaz­da ma­gów.

Ist­nia­ło wie­le mi­tów na te­mat ma­gów, lu­dzi z za­im­plan­to­wa­nym neu­ro­złą­czem, peł­nym in­ter­fej­sem łą­czą­cym układ ner­wo­wy z sys­te­ma­mi elek­tro­nicz­ny­mi. Czę­ścio­wo ich źró­dłem był strach – za­cho­wa­nie ma­gów, bę­dą­ce wy­ni­kiem zmian neu­ro­lo­gicz­nych wy­ni­ka­ją­cych ze wsz­cze­pie­nia neu­ro­złą­cza i z nie­co in­ne­go niż ludz­kie po­dej­ścia do wi­dzia­ne­go przez stru­mie­nie ana­li­zo­wa­nych da­nych świa­ta, dla wie­lu było nie­po­ko­ją­ce. Pra­wie bez­po­śred­nio pod­łą­cza­jąc swój układ ner­wo­wy do ma­szyn, bu­dzi­li u wie­lu do­dat­ko­wy lęk jako oso­by zbyt bli­skie SI, aby im ufać. In­nym źró­dłem mi­tów mo­gła być fa­scy­na­cja – ma­go­wie, bez wy­jąt­ku oso­by o nie­zwy­kle efek­tyw­nie do­sto­so­wa­nym ukła­dzie ner­wo­wym, byli na polu woj­ny elek­tro­nicz­nej i ana­li­zy da­nych isto­ta­mi w za­sa­dzie pół­bo­ski­mi, prak­tycz­nie bez po­rów­na­nia z naj­le­piej przy­go­to­wa­ny­mi ludź­mi.

Mó­wi­ło się na przy­kład, że aby w ogó­le za­in­sta­lo­wać neu­ro­złą­cze, wzor­ce ośrod­ko­we­go ukła­du ner­wo­we­go mu­sia­ły być zbli­żo­ne do tych, ja­kie mają psy­cho­pa­ci, że każ­dy mag jest w za­sa­dzie kimś w ro­dza­ju se­ryj­ne­go mor­der­cy na uwię­zi. To była oczy­wi­sta bzdu­ra, choć Bris­ba­ne świet­nie ro­zu­miał, skąd się wzię­ła taka teo­ria – więk­szość ma­gów z cza­sem co­raz bar­dziej tra­ci­ła kon­takt z wła­sny­mi emo­cja­mi i mo­gła ro­bić wra­że­nie, jak­by trak­to­wa­ła lu­dzi wy­łącz­nie jako źró­dła in­for­ma­cji i – cza­sa­mi – roz­ka­zów.

Inni twier­dzi­li z ko­lei, że naj­wy­żej dzie­sięć pro­cent wy­zna­czo­nych do neu­ro­złą­cza kan­dy­da­tów sta­je się ma­ga­mi, a resz­ta jest czymś w ro­dza­ju pro­duk­tów ubocz­nych. I te z ko­lei plot­ki aku­rat czę­ścio­wo od­po­wia­da­ły praw­dzie, choć – jak to zwy­kle w przy­pad­ku plo­tek – było pra­wie do­kład­nie na od­wrót, niż opo­wia­da­no.

Pro­wa­dze­ni przez szóst­kę uzbro­jo­nych i opan­ce­rzo­nych żoł­nie­rzy ofi­ce­ro­wie do­tar­li do gra­ni­cy stre­fy we­wnętrz­nej – ostat­nie­go punk­tu kon­tro­l­ne­go przed sa­my­mi prze­dzia­ła­mi zaj­mo­wa­ny­mi przez Kon­kla­we. Znad za­trza­śnię­tej pan­cer­nej ślu­zy spo­glą­da­ły na woj­sko­wych obiek­ty­wy ka­mer i koń­ców­ki sen­so­rów, a na sze­ro­kim pa­ne­lu obok umiesz­czo­no czyt­ni­ki po­zwa­la­ją­ce na do­dat­ko­wą iden­ty­fi­ka­cję.

– Po­rucz­nik Krieg, dru­ga dru­ży­na war­tow­ni­cza, kod wej­ścia A-306. – Pro­wa­dzą­cy ze­spół ich anio­łów stró­żów ofi­cer zsu­nął go­gle ze­sta­wu wi­zyj­ne­go i przy­sta­wił oko do czyt­ni­ka siat­ków­ki, a po­tem wsu­nął dłoń do med-ska­ne­ra. Wresz­cie zdjął z szyi kar­tę ko­do­wą i wło­żył ją do gniaz­da. – Pro­wa­dzi­my ge­ne­ra­ła bry­ga­dy Gun­na­ra Sol­skja­er­da i puł­kow­ni­ka Wil­lia­ma Bris­ba­ne’a, zgod­nie z roz­ka­zem 303-201-18.

Krieg cof­nął się o krok i spoj­rzał zna­czą­co na dwóch ofi­ce­rów spod unie­sio­nych na hełm go­gli.

– Pro­szę wsu­nąć pra­wą dłoń do ska­ne­ra.

Bris­ba­ne po­cze­kał, aż prze­ło­żo­ny wy­ko­na po­le­ce­nie, by zro­bić to sa­me­mu, trze­ci raz, od­kąd roz­po­czę­li marsz w stro­nę sek­to­ra Kon­kla­we. Sys­tem bez­pie­czeń­stwa nie mu­siał oczy­wi­ście znów zbie­rać da­nych o ich od­ci­skach pal­ców czy skła­dzie krwi – ko­lej­ne te­sty mia­ły spraw­dzić, czy skó­ra re­agu­je zgod­nie z wpro­wa­dzo­nym wzor­cem na mi­ni­mal­ne zmia­ny skła­du at­mos­fe­ry w ko­lej­nych prze­dzia­łach.

– Iden­ty­fi­ka­cja po­twier­dzo­na – po­wie­dział uprzej­my, au­to­ma­tycz­ny głos z ze­sta­wu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go, a po­tem sze­ro­kie wro­ta roz­su­nę­ły się, uka­zu­jąc ja­sny ko­ry­tarz stre­fy Kon­kla­we.

– Pa­nie ge­ne­ra­le, pa­nie puł­kow­ni­ku, pro­szę do środ­ka. – Po­rucz­nik Krieg cof­nął się o ko­lej­ne kil­ka kro­ków. – Bę­dzie­my tu na was cze­kać.

Wie­lu lu­dzi twier­dzi­ło też, przy­po­mniał so­bie Bris­ba­ne, wcho­dząc za prze­ło­żo­nym do we­wnętrz­ne­go sank­tu­arium Nar­vi­ku, że gdzieś w mó­zgu każ­de­go maga kry­je się sta­ra, stłam­szo­na oso­bo­wość roz­pacz­li­wie bi­ją­ca pię­ścia­mi w ścia­ny skro­jo­ne­go na po­trze­by ar­mii umy­słu i ob­ser­wu­ją­ca bez­rad­nie wła­sne za­ni­ka­nie.

Oczy­wi­ście, Wil­liam Bris­ba­ne, sam nie bę­dąc ma­giem, nie mógł tego wie­dzieć. Znał ich jed­nak cał­kiem wie­lu. I mu­siał przy­znać, że te hi­sto­rie mógł­by uznać za praw­dzi­we.

***

Spo­ro ra­cji kry­ło się w plot­ce, iż je­dy­nie mały od­se­tek lu­dzi przy­stę­pu­ją­cych do pro­gra­mu sta­je się ma­ga­mi – istot­nie, taka była praw­da. Mro­żą­ce krew w ży­łach hi­sto­rie na te­mat wy­sy­pisk peł­nych ciał tych, któ­rym się nie po­wio­dło, dało się na­to­miast śmia­ło wło­żyć po­mię­dzy baj­ki. Poza na­praw­dę eks­tre­mal­ny­mi przy­pad­ka­mi tacy kan­dy­da­ci nie gi­nę­li. Za­miast tego do­sta­wa­li sto­pień ofi­cer­ski i sta­no­wi­sko spe­cja­li­sty do wal­ki elek­tro­nicz­nej. Byli do­kład­nie tymi oso­ba­mi, któ­rych prze­cięt­ny żoł­nierz znał jako ma­gów. Moż­na było wręcz wy­snuć tezę, że oso­by z nie­wy­star­cza­ją­co wy­so­kim po­zio­mem do­stę­pu spo­tka­ły w ży­ciu wy­łącz­nie tych nie­uda­nych ma­gów. I mo­gły to uznać za szczę­ście ze wzglę­du na wła­sne zdro­wie psy­chicz­ne.

Praw­dzi­wy mag prze­kra­czał li­nię, za któ­rą nie było już lu­dzi. Uzy­ski­wał moż­li­wo­ści wi­dze­nia drob­nych za­leż­no­ści i ko­re­la­cji, któ­re praw­do­po­dob­nie na­wet SI mia­ły­by pro­blem zo­ba­czyć. Dys­po­no­wał ob­ra­zem świa­ta, któ­ry jest me­cha­ni­zmem, gdzie każ­dy try­bik wy­da­rzeń łą­czy się z nie­skoń­czo­ną licz­bą in­nych try­bi­ków i gdzie te po­łą­cze­nia moż­na ana­li­zo­wać. Tra­cił za to nie­mal cał­ko­wi­cie stycz­ność z ga­tun­kiem, po­czy­na­jąc od ja­kie­go­kol­wiek zro­zu­mie­nia jego po­trzeb, aż po zdol­ność ko­mu­ni­ka­cji. Za­pa­trzo­ny w nar­ko­tycz­ny ciąg da­nych, z fa­scy­na­cją śle­dzą­cy łań­cu­chy drob­nych po­łą­czeń po­mię­dzy fak­ta­mi, mag zmarł­by z gło­du, gdy­by nie był pod­trzy­my­wa­ny sztucz­nie.

Aby w ogó­le na­kie­ro­wać go na te­ma­ty in­te­re­su­ją­ce cen­trum kon­tro­l­ne, po­trzeb­na była de­dy­ko­wa­na gru­pa nie­uda­nych ma­gów i inna, któ­ra mo­gła pod­jąć pró­bę in­ter­pre­ta­cji po­to­ku prze­two­rzo­nych da­nych, cały czas po­ja­wia­ją­cych się na wyj­ściu in­ter­fej­su człon­ka Kon­kla­we. Nikt nie po­tra­fił po­wie­dzieć, w jaki spo­sób my­ślą praw­dzi­wi ma­go­wie. Ale od­po­wied­ni wy­si­łek po­zwa­lał cza­sa­mi zro­zu­mieć coś z tego, co prze­ka­zy­wa­li.

Bris­ba­ne kil­ka razy w ży­ciu wi­dział ma­gów Kon­kla­we – więź­niów swo­ich jed­no­stek, bo ludz­kość uczy­ła się na wła­snych błę­dach i tak po­tęż­ne isto­ty trzy­ma­ła na na­praw­dę krót­kiej smy­czy. Wpię­tych w spe­cjal­ne uprzę­że, unie­ru­cho­mio­nych w med-sta­no­wi­skach cią­gle mo­ni­to­ru­ją­cych ich stan, z gru­bym pę­kiem świa­tło­wo­dów po­łą­czo­nych po­przez neu­ro­złą­cza z gi­gan­tycz­nym rdze­niem bazy da­nych Nar­vi­ku. Bla­dych i chu­dych, o moc­no uwy­pu­klo­nych ży­łach, zie­lo­no­nie­bie­skich przez krą­żą­cy w nich kok­tajl me­dycz­ny. Z sza­leń­stwem zie­ją­cym w czar­nych jak stud­nie, nie­pro­por­cjo­nal­nie wiel­kich oczach.

Cena wej­ścia na wyż­szy sto­pień eg­zy­sten­cji była wy­so­ka.

***

Sze­fem zmia­ny w cen­trum kon­tro­l­nym Kon­kla­we był przy­sa­dzi­sty ma­jor o twa­rzy przy­wo­dzą­cej na myśl do­bro­dusz­ne­go wuj­ka. Po­mi­mo roz­pię­tej blu­zy mun­du­ro­wej i cią­gle pra­cu­ją­cej kli­ma­ty­za­cji męż­czy­zna był moc­no spo­co­ny, wil­goć krę­ci­ła mu ciem­ne wło­sy, a kro­pel­ki potu gro­ma­dzi­ły się wo­kół krza­cza­stych brwi i na śnia­dych skro­niach. „Gar­cia”, gło­si­ła pla­kiet­ka z na­zwi­skiem.

– Wi­tam w Kon­kla­we – po­wie­dział znu­żo­nym gło­sem czło­wie­ka, któ­ry sta­now­czo zbyt dłu­go jest już na no­gach. – Ro­zu­miem, że ściąg­nię­cie pa­nów tu­taj jest, hm, nie­cha­rak­te­ry­stycz­ne. Jed­nak po­le­ce­nie ge­ne­ra­ła Sol­skja­er­da było, po­wiedz­my, dość nie­ty­po­we.

Otarł pot z czo­ła, po­zo­sta­wia­jąc na nim su­chą smu­gę, i krót­kim ge­stem wska­zał na cen­trum kon­tro­l­ne. Prze­stron­ne, chłod­ne po­miesz­cze­nie wy­peł­nio­ne ekra­na­mi uka­zu­ją­cy­mi prze­dzia­ły zaj­mo­wa­ne przez pod­pię­tych do apa­ra­tu­ry me­dycz­nej ma­gów Kon­kla­we, se­rie bio­od­czy­tów, cią­gi su­ro­wych da­nych i ra­por­ty stwo­rzo­ne przez sek­cję ana­liz. Przy ośmiu sta­no­wi­skach sie­dzia­ła gru­pa ofi­ce­rów – wszy­scy bez wy­jąt­ku z ak­tyw­ny­mi neu­ro­złą­cza­mi i jed­no­li­cie czar­ny­mi ocza­mi. Po­mniej­si, mniej uda­ni ma­go­wie na stra­ży tych praw­dzi­wych.

– Przy­wy­kli­śmy do py­tań o ana­li­zę da­nych – tłu­ma­czył da­lej ma­jor, pa­trząc na mil­czą­ce­go Sol­skja­er­da. – Proś­ba o pro­po­zy­cje sce­na­riu­szy jest…

Nie­bez­piecz­na, do­po­wie­dział w my­ślach Bris­ba­ne. Jest stą­pa­niem po cien­kiej li­nie, da­niem Kon­kla­we zbyt du­żej ilo­ści in­for­ma­cji w jed­nej por­cji. Umoż­li­wie­niem ma­gom wy­cią­gnię­cia zbyt pre­cy­zyj­nych wnio­sków. Wresz­cie – po­stę­po­wa­niem wbrew wy­tycz­nym Szta­bu.

– …bez­pre­ce­den­so­wa – do­koń­czył Gar­cia.

– Ja­kie uzy­ska­li­ście wy­ni­ki? – za­py­tał krót­ko Sol­skja­erd, po­zwa­la­jąc Gar­cii pro­wa­dzić się po­mię­dzy sta­no­wi­ska.

– Kon­kla­we prze­ana­li­zo­wa­ło za­da­ne przez pana wa­run­ki sy­mu­la­cji – od­parł ma­jor, po raz ko­lej­ny ocie­ra­jąc czo­ło wil­got­nym rę­ka­wem blu­zy. – Mu­szę tu do­dać, że były one dość wy­ma­ga­ją­ce. Przez dość dłu­gi czas ma­go­wie na­ra­dza­li się od­no­śnie do kil­ku opcji, ale czter­dzie­ści mi­nut temu do­szli do kon­sen­su­su.

– Na­ra­dza­li się? – Bris­ba­ne uniósł brwi.

– Oczy­wi­ście, to w za­sa­dzie cał­kiem nor­mal­ne, przy­naj­mniej w zwy­kłych wa­run­kach. Naj­czę­ściej róż­ni­ce zdań sku­pia­ją się wo­kół wag czyn­ni­ków wpły­wu i funk­cji kosz­tu in­ter­pre­ta­cji, tu­taj za­pew­ne to samo do­ty­czy ba­da­nych sce­na­riu­szy. Nie po­tra­fi­my, na­tu­ral­nie, zro­zu­mieć ani sło­wa z tego, ale nie­wąt­pli­wie ko­mu­ni­ku­ją się mię­dzy sobą.

Na jed­nym z ekra­nów Bris­ba­ne zo­ba­czył ko­bie­tę o śnia­dej ce­rze i ciem­nym mesz­ku wło­sów na ogo­lo­nej gło­wie, z ozna­cze­nia­mi maga wy­ta­tu­owa­ny­mi na od­sło­nię­tym ra­mie­niu. Wiel­kie czar­ne oczy ofi­cer ota­cza­ła pa­ję­czy­na moc­no wi­docz­nych żył, przy­po­mi­na­ją­cych nie­zna­ne, małe isto­ty pró­bu­ją­ce wy­peł­znąć z oczo­do­łu. Ko­bie­ta dy­go­ta­ła we­wnątrz swo­jej ko­mo­ry jak w ata­ku drga­wek, ale nikt z ob­słu­gi me­dycz­nej nie re­ago­wał – naj­wy­raź­niej wszyst­ko było w nor­mie. Mag otwar­ła po­czer­nia­łe usta i wy­mó­wi­ła ja­kieś krót­kie sło­wo. Mo­ni­tor wyj­ścia pod jej ob­ra­zem na­tych­miast wy­pluł z sie­bie cy­fro­wy za­pis prze­ka­zu, a ten pre­zen­tu­ją­cy pró­bę tłu­ma­cze­nia – ana­li­zę to­na­cji gło­su, zmian wil­got­no­ści od­de­chu, ru­chu warg, po­zy­cji oczu i se­tek in­nych czyn­ni­ków, któ­re za­kwa­li­fi­ko­wa­no jako istot­ne w od­czy­ty­wa­niu prze­ka­zu Kon­kla­we.

– Co po­wie­dzia­ła? – za­py­tał ge­ne­rał, pa­trząc py­ta­ją­co na Gar­cię.

Ten pod­szedł do sta­no­wi­ska maga przed mo­ni­to­rem i spoj­rzał w sku­pie­niu na ge­ne­ro­wa­ny prze­zeń ra­port.

– Gru­pa bo­jo­wa IS „Szma­ragd” zo­sta­nie od­wo­ła­na z li­nii gra­nicz­nej po­mię­dzy USA i Im­pe­rium w cią­gu dzie­więć­dzie­się­ciu sze­ściu go­dzin.

– To do­ty­czy py­ta­nia, któ­re za­da­li­śmy?

Gar­cia po­now­nie otarł pot z czo­ła i spoj­rzał na nie­go z nie­mal­że peł­nym po­li­to­wa­nia uśmie­chem.

– Może. Może nie. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Dla maga Kon­kla­we ru­chy grup flo­ty są rów­nie cie­ka­we jak ob­ser­wa­cja bu­rzy py­ło­wych na ma­łej, cał­ko­wi­cie nie­waż­nej pla­ne­cie. Kie­dyś je­den z ma­gów przez ty­dzień ser­wo­wał nam in­for­ma­cje na te­mat wa­run­ków at­mos­fe­rycz­nych na New Qu­ebec. To taka mała ame­ry­kań­ska ko­lo­nia w środ­ku ni­cze­go, jak ro­zu­miem głów­nie mgli­sta. In­ter­pre­ta­cja wia­do­mo­ści Kon­kla­we to po­waż­ny pro­blem ba­daw­czy i nie je­ste­śmy w sta­nie oce­nić cze­go­kol­wiek ze stu­pro­cen­to­wą pew­no­ścią. Na­wet dział ana­liz ma z tym kło­po­ty.

Mag ob­słu­gu­ją­cy sta­no­wi­sko uniósł wzrok znad kon­so­le­ty. Zmia­na po­zy­cji była nie­wiel­ka, ale przy do­tych­cza­so­wym bez­ru­chu ofi­ce­ra – zde­cy­do­wa­nie za­uwa­żal­na.

– Praw­do­po­dob­nie ta wia­do­mość jest zresz­tą za­le­d­wie ja­kimś ułam­kiem pro­cen­ta tego, co tak na­praw­dę po­wie­dzia­ła puł­kow­nik Prim. Ona czę­sto ob­ser­wu­je Im­pe­rium. My­ślę, że po pro­stu to lubi.

Ekran uka­zu­ją­cy ko­mo­rę ko­bie­ty za­mi­go­tał alar­mem me­dycz­nym i nie­mal w tej sa­mej chwi­li szóst­ka sa­ni­ta­riu­szy wpa­dła do po­miesz­cze­nia. Sie­dzą­cy przy kon­so­le­cie w cen­trum kon­tro­l­nym mag ob­ser­wo­wał to z po­zor­nie ab­so­lut­nym spo­ko­jem, ni­czym ka­mien­ny po­sąg.

Cza­sa­mi Bris­ba­ne za­sta­na­wiał się, co my­ślą ma­go­wie, pa­trząc na tych, w przy­pad­ku któ­rych wsz­cze­pie­nie neu­ro­złą­cza po­szło do­kład­nie zgod­nie z pla­nem. Za­mknię­tych na sta­łe w med-ko­mo­rach, po­jo­nych gi­gan­tycz­ny­mi ilo­ścia­mi che­mii i o umy­słach tak od­da­lo­nych od resz­ty ga­tun­ku, że na­wet naj­lep­sze ze­spo­ły ana­liz były w sta­nie prze­tra­wić je­dy­nie frag­men­ty ich prze­ka­zu. Czu­ją za­zdrość czy ulgę? Z ja­kie­goś po­wo­du obie od­po­wie­dzi zda­wa­ły się bu­dzić lek­ki nie­po­kój.

– Kon­sen­sus – po­wie­dział ci­cho Sol­skja­erd. – Był pan przy kon­sen­su­sie.

– Tak, w isto­cie. – Ma­jor tym ra­zem po­wstrzy­mał się od ocie­ra­nia czo­ła. Za­miast tego wy­do­był z kie­sze­ni da­ta­pad i po­dał go Nor­we­go­wi. – Ist­nie­ją dwa punk­ty wska­zy­wa­ne przez Kon­kla­we jako new­ral­gicz­ne w cią­gu naj­bliż­szych pię­ciu mie­się­cy. Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że nie bę­dzie ich wię­cej, po pro­stu te je­ste­śmy w sta­nie wy­zna­czyć. – Gar­cia skrzy­wił się w prze­pra­sza­ją­cym gry­ma­sie, po czym uru­cho­mił do­tych­czas uśpio­ną kon­so­le­tę. Pro­jek­tor ho­lo­gra­ficz­ny obu­dził się z krót­kim pi­skiem, uka­zu­jąc trój­wy­mia­ro­wą mapę sek­to­ra. – Ko­lej­ny po­ja­wi się póź­niej, przy­pusz­cza­my, że za mniej wię­cej rok.

– Nie mo­że­my tyle cze­kać – od­parł ge­ne­rał, prze­glą­da­jąc dane z szyb­ko­ścią, do ja­kiej więk­szość lu­dzi nie by­ła­by zdol­na.

– Zda­ję so­bie spra­wę. – Gar­cia prze­tarł czo­ło chu­s­tecz­ką, któ­rą wy­cią­gnął z kie­sze­ni. – Jak pan jed­nak wi­dzi, plan za­wie­ra pew­ne ele­men­ty... nie­cha­rak­te­ry­stycz­ne dla wnio­sków Kon­kla­we.

– Nie­cha­rak­te­ry­stycz­ne. – Głos Sol­skja­er­da był pła­ski i cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny in­to­na­cji. Ge­ne­rał po­dał da­ta­pad Bris­ba­ne’owi. – Istot­nie.

Gar­cia przez chwi­lę prze­no­sił spoj­rze­nie po­mię­dzy dwo­ma ofi­ce­ra­mi.

– Sce­na­riusz za­wie­ra dość roz­le­głe bom­bar­do­wa­nia – po­wie­dział, wi­dząc, jak brwi Bris­ba­ne’a wę­dru­ją do góry. – Jest on za to dość pew­ny, je­że­li cho­dzi o wy­nik, i ma bez­po­śred­nie prze­ło­że­nie za­an­ga­żo­wa­nych sił na szan­se po­wo­dze­nia.

– Za­kła­da de fac­to zdo­by­cie do­brze bro­nio­ne­go sys­te­mu. – Puł­kow­nik uniósł wzrok znad da­ta­pa­da i spoj­rzał na ekran uka­zu­ją­cy sta­no­wi­sko pra­cy, czy ra­czej celę naj­bliż­sze­go człon­ka Kon­kla­we. Pod­puł­kow­nik Hagi. A przy­naj­mniej tak się na­zy­wał, kie­dy sto­pień i na­zwi­sko były w ja­ki­kol­wiek spo­sób istot­ne.

– Siły Unii są do tego zdol­ne. – Gar­cia wska­zał na trzy­ma­ne przez Au­stra­lij­czy­ka urzą­dze­nie. – Wy­star­czy spoj­rzeć na wy­ni­ki sy­mu­la­cji.

– Nie wiem, czy Sztab bę­dzie miał po­dob­ne zda­nie – mruk­nął ge­ne­rał. Ob­li­cze­nia ma­gów były jak zwy­kle pre­cy­zyj­ne, za­wie­ra­ły jed­nak, nie li­cząc na­wet bom­bar­do­wań, pew­ną pulę wy­ni­ków po­da­wa­nych z nie­po­ko­ją­co sze­ro­ki­mi roz­kła­da­mi praw­do­po­do­bieństw. Wy­ma­ga­na in­we­sty­cja sił była spo­ra. Ry­zy­ko też, na­wet je­że­li nie li­czyć fak­tu, że Sztab praw­do­po­dob­nie ro­ze­rwie ich na strzę­py, kie­dy się do­wie, że do­pu­ści­li Kon­kla­we do bez­po­śred­nie­go pla­no­wa­nia.

– Jak tłu­ma­czą tak zde­cy­do­wa­ne kro­ki? – za­in­te­re­so­wał się Bris­ba­ne, za­trzy­mu­jąc wzrok na jed­nym z ekra­nów, po któ­rym su­nął nie­koń­czą­cy się blok cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­łe­go tek­stu, prze­ty­ka­ny za­łą­czo­ny­mi po­zor­nie lo­so­wo lo­ga­mi na­pięć po­da­wa­nych na neu­ro­złą­cze i kil­ku­na­stu ob­ra­zów spra­wia­ją­cych wra­że­nie post­im­pre­sjo­ni­stycz­ne­go kosz­ma­ru sen­ne­go. Ję­zyk ma­gów, w naj­bar­dziej su­ro­wej for­mie, po­zo­sta­wał cał­ko­wi­cie nie­ja­sny.

– Nie tłu­ma­czą. – Ma­jor Gar­cia wy­glą­dał na roz­ba­wio­ne­go py­ta­niem. – To Kon­kla­we.

Sol­skja­erd mil­czał przez chwi­lę.

– Co twier­dzi Sa­lo­mon? – za­py­tał.

Gar­cia zer­k­nął w stro­nę pan­cer­nych wrót pro­wa­dzą­cych do hali zaj­mo­wa­nej przez rdze­nie Sa­lo­mo­na – nie­za­leż­ne­go sys­te­mu ana­li­tycz­ne­go spraw­dza­ją­ce­go każ­dą wy­po­wiedź Kon­kla­we. Choć taka we­ry­fi­ka­cja była wie­lo­krot­nie prost­sza niż wy­snu­cie wnio­sków, do któ­rych do­cho­dzi­li ma­go­wie, sys­tem nie miał ła­twe­go za­da­nia i Bris­ba­ne nie mógł się cza­sem po­wstrzy­mać od my­śli, że to za­bez­pie­cze­nie przed ewen­tu­al­ną nie­sub­or­dy­na­cją Kon­kla­we słu­ży głów­nie do uspo­ko­je­nia ope­ra­to­rów.

– Sa­lo­mon nie do­szu­kał się żad­nych błę­dów w otrzy­ma­nych wy­ni­kach – po­wie­dział Gar­cia, ale na jego twa­rzy za­go­ścił cień nie­pew­no­ści.

– Ist­nie­je, jak ro­zu­miem, al­ter­na­ty­wa? – za­py­tał Sol­skja­erd.

– Tak. – Wy­raź­nie za­sko­czo­ny Gar­cia prze­tarł czo­ło. – Mia­łem wła­śnie o tym po­wie­dzieć. Uda­ło się nam w koń­cu uzy­skać w mia­rę pew­ne dane z prze­ka­zu De­da­la i...

– Chodź­my więc.

***

Po­miesz­cze­nie, w któ­rym miesz­ka­ła Co­let­te, je­dy­na oca­lo­na z pro­jek­tu De­dal, zna­czą­co róż­ni­ło się od przy­pra­wia­ją­cych o sil­ny nie­po­kój cel ma­gów Kon­kla­we. Zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­po­mi­na­ło zwy­kłą kwa­te­rę ofi­cer­ską na Nar­vi­ku, z wą­skim łóż­kiem, biur­kiem z pro­jek­to­rem kla­wia­tu­ry i ekra­nem kon­so­le­ty oso­bi­stej, szaf­ką oraz prze­suw­ny­mi drzwia­mi pro­wa­dzą­cy­mi do mi­kro­sko­pij­nej ła­zien­ki.

Sama Co­let­te zresz­tą rów­nież wy­glą­da­ła zu­peł­nie ina­czej niż pra­wie cał­ko­wi­cie nie­ludz­cy ma­go­wie Kon­kla­we. Drob­na, bla­da mło­da dziew­czy­na z bu­rzą ciem­nych wło­sów i du­ży­mi czar­ny­mi ocza­mi mo­gła­by z ła­two­ścią przejść się uli­ca­mi do­wol­ne­go du­że­go mia­sta bez zwra­ca­nia na sie­bie uwa­gi.

– Ko­mu­ni­ku­je się zu­peł­nie ina­czej niż resz­ta. – Sto­ją­cy przed ekra­na­mi mo­ni­to­rin­gu po­ko­ju Gar­cia szyb­ki­mi ge­sta­mi prze­su­wał ko­lej­ne ekra­ny ra­por­tów do­ty­czą­cych prze­ka­zów otrzy­my­wa­nych od Co­let­te. Trój­ka ma­gów sku­pio­na na swo­ich kon­so­lach zda­wa­ła się cał­ko­wi­cie igno­ro­wać przy­by­łych. – Jej stwier­dze­nia są nie­co ła­twiej­sze do in­ter­pre­ta­cji, ale na ogół o wie­le bar­dziej wie­lo­znacz­ne. Dość szyb­ko do­cho­dzi­my do kil­ku moż­li­wych opcji i na ogół za­trzy­mu­je­my się w miej­scu.

– Lu­dzie mó­wią, że nie ma po­two­rów, ale ko­cha­ją po­two­ry. Dzie­ci czu­ją żal, ale to wie­dzą – mó­wi­ła ci­cho dziew­czy­na, po­chy­lo­na nad jed­ną z dzie­sią­tek kar­tek roz­ło­żo­nych w wy­raź­nie pre­cy­zyj­nie do­bra­nych miej­scach. Jed­na z ho­lo­gra­ficz­nych pro­jek­cji obok Gar­cii uka­zy­wa­ła róż­ne pró­by roz­pra­co­wa­nia po­wsta­ją­ce­go po­wo­li wzor­ca. – Wie o nas? – spy­tał Bris­ba­ne, pa­trząc na ekran.

Gar­cia roz­ło­żył ręce.

– Do­sta­je in­for­ma­cje z tego sa­me­go rdze­nia da­nych co resz­ta Kon­kla­we.

Wil­liam Bris­ba­ne uśmiech­nął się. Co­let­te wie­dzia­ła rów­nież o po­dzia­le zdań wśród ma­gów i o tym, że za­pew­ne po­ja­wi się tu Solsk­ja­erd – i on sam też, zwa­żyw­szy, iż zdo­by­cie wy­ni­ków pro­jek­tu De­dal było jego ope­ra­cją.

– Król go­bli­nów tak mó­wił. – Co­let­te nie pod­no­si­ła wzro­ku znad kart­ki, na któ­rej za­pa­mię­ta­le coś ry­so­wa­ła. – To był mą­dry król.

– Król go­bli­nów? – Puł­kow­nik zer­k­nął py­ta­ją­co na Gar­cię.

– Ist­nie­je mnó­stwo re­fe­ren­cji do ta­kich po­sta­ci, od le­gend przez roz­ryw­kę po sztu­kę. – Ofi­cer z le­d­wo za­uwa­żal­ną wyż­szo­ścią wska­zał na ko­lej­ny z ekra­nów, na któ­rym na bie­żą­co po­ja­wia­ły się moż­li­we in­ter­pre­ta­cje słów dziew­czy­ny, ich in­to­na­cji, gło­śno­ści oraz przerw mię­dzy wy­ra­za­mi. – To nie ta­kie pro­ste, ale jak panu za­le­ży, po­ka­że­my panu ra­port z tego zda­nia, kie­dy już bę­dzie­my mie­li peł­ną ana­li­zę.

Gar­cia pod­szedł do jed­nej z kon­so­let, przy­ło­żył kciuk do czyt­ni­ka, a na­stęp­nie wpro­wa­dził szyb­ko kil­ka po­le­ceń. Na ekra­nie roz­ja­rzy­ła się naj­pierw iko­na roz­po­zna­nia DNA, po­tem dru­ga, wska­zu­ją­ca na po­zy­tyw­ną iden­ty­fi­ka­cję ryt­mu pi­sa­nia.

– Wy­ni­ki ana­liz De­da­la róż­nią się cał­ko­wi­cie od re­zul­ta­tów, któ­re już pa­no­wie wi­dzie­li – po­wie­dział ma­jor. – W ra­mach te­stów ka­za­li­śmy jej roz­wa­żyć wy­ni­ki Kon­kla­we. Od­rzu­ci­ła je na­tych­miast.

– Dla­cze­go?

– Nie­ste­ty, nie po­tra­fi­my zin­ter­pre­to­wać od­po­wie­dzi, któ­rej nam udzie­li­ła. – Gar­cia uśmiech­nął się z za­kło­po­ta­niem. – De­dal jest zu­peł­nie inna niż Kon­kla­we, mu­si­my się jesz­cze wie­le na­uczyć...

– Pró­bo­wał pan zro­bić to też w dru­gą stro­nę?

– To zna­czy po­dać jej roz­wią­za­nie pod roz­wa­gę ma­gów? Tak – od­parł ma­jor. – Na­tych­miast je od­rzu­ci­li. We­dług ich ana­liz za­leż­no­ści za­kła­da­ne przez De­dal są zde­cy­do­wa­nie prze­sza­co­wa­ne, a przez to wy­ni­ki bli­skie lo­so­wym.

Bris­ba­ne ski­nął gło­wą.

– Sa­lo­mon? – za­py­tał po krót­kiej chwi­li mil­cze­nia.

– Sa­lo­mon ak­cep­tu­je więk­szość kom­po­nen­tów pro­po­no­wa­ne­go sce­na­riu­sza – od­parł ma­jor. – Suk­ces ca­ło­ści wi­dzi jed­nak jako, hm, wąt­pli­wy. Może to wy­ni­kać z fak­tu, że nie jest jesz­cze do­brze do­stro­jo­ny do ana­li­zy da­nych z De­da­la, bra­ku po­twier­dzo­nych po­łą­czeń wę­złów sie­ci zda­rzeń…

– A co pan są­dzi?

– Ja? – Gar­cia za­śmiał się su­cho, iro­nicz­nie, nie­przy­jem­nie. Krop­la potu ście­kła mu po no­sie i kap­nę­ła na pod­ło­gę. – Je­stem tyl­ko czło­wie­kiem. W ogó­le nie wi­dzę żad­nych za­leż­no­ści, na­wet w tym, co Kon­kla­we uzna­je za oczy­wi­ste. Je­stem w sta­nie przy­glą­dać się ich ra­por­tom, po­nie­waż mam ze sobą gru­pę ma­gów, któ­rzy z dużą de­ter­mi­na­cją prze­kła­da­ją prze­ka­zy na nasz dzie­cin­ny i ga­wo­rzą­cy ję­zyk.

Bris­ba­ne lek­kim ru­chem brwi dał do zro­zu­mie­nia, że przy­jął do wia­do­mo­ści sło­wa ma­jo­ra, po czym po­grą­żył się w lek­tu­rze za­pre­zen­to­wa­nej przez Co­let­te al­ter­na­ty­wy.

Była w naj­lep­szym przy­pad­ku ha­zar­dem, w naj­gor­szym pro­sze­niem się o ka­ta­stro­fę. Za­kła­da­ła ide­al­ne ro­ze­gra­nie spo­rej ilo­ści lu­dzi, prak­tycz­nie gwa­ran­to­wa­ła stra­ty i wy­da­wa­ła się nie­zwy­kle wy­czu­lo­na na po­śli­zgi w ko­or­dy­na­cji. I co naj­gor­sze, na­wet przy ide­al­nej re­ali­za­cji na­dal wy­ma­ga­ła szczę­ścia. Szczę­ście było ele­men­tem, na któ­ry Bris­ba­ne od­uczył się li­czyć.

– Kar­ko­łom­ne, nie­praw­daż? – Gar­cia mu­siał do­strzec jego minę.

– Pa­nie ge­ne­ra­le. – Wil­liam Bris­ba­ne nie od­ry­wał wzro­ku od da­ta­pa­da. – Pro­po­nu­ję wró­cić do pro­jek­tu Kon­kla­we.

– Pro­jekt Kon­kla­we – głos Nor­we­ga był spo­koj­ny i cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny emo­cji – wy­ma­ga środ­ków, któ­rych mo­że­my nie uzy­skać, po­rów­ny­wal­nej ko­or­dy­na­cji ata­ku oraz zma­so­wa­ne­go bom­bar­do­wa­nia, co zwy­kle koń­czy się oskar­że­nia­mi o zbrod­nie wo­jen­ne.

Tym ra­zem puł­kow­nik uniósł spoj­rze­nie znad ekra­nu da­ta­pa­da, by zer­k­nąć zna­czą­co na ge­ne­ra­ła.

– Te­raz sy­tu­acja jest inna – po­wie­dział Sol­skja­erd. – Tym ra­zem na­sza ka­dra dy­plo­ma­tycz­na bę­dzie mu­sia­ła praw­do­po­dob­nie roz­ma­wiać z tymi ludź­mi, a zrów­na­nie z grun­tem ich miast może utrud­nić te roz­mo­wy.

Bris­ba­ne skrzy­wił się lek­ko. Do­strzegł, że je­den z ma­gów ma­jo­ra Gar­cii na­gle od­wró­cił się w jego stro­nę. Nie­prze­nik­nio­ne czar­ne oczy ofi­ce­ra zda­wa­ły się prze­wier­cać go na wskroś.

– Ist­nie­je wie­le po­do­bieństw po­mię­dzy ne­go­cja­cja­mi a flir­tem. Ist­nie­ją też róż­ni­ce – po­wie­dzia­ła Co­let­te, wpa­tru­jąc się uważ­nie w obiek­tyw ka­me­ry w swo­im po­ko­ju. Sto­ją­cy do­kład­nie obok ekra­nu mo­ni­to­rin­gu Bris­ba­ne nie mógł się wy­zbyć wra­że­nia, że zda­nie kie­ro­wa­ne jest nie do ob­sa­dy po­miesz­cze­nia, a do nie­go oso­bi­ście.

– Mało cza­su na opra­co­wa­nie ope­ra­cji, nie­wiel­kie siły, prak­tycz­nie zero szans na przy­go­to­wa­nie jed­no­stek na miej­scu. Część z tych za­ło­żeń już te­raz wy­glą­da na nie­wy­ko­nal­ne.

– Tak. – Sol­skja­erd pa­trzył na pod­wład­ne­go, zu­peł­nie jak­by ocze­ki­wał cią­gu dal­sze­go.

– Kosz­ty mogą być bar­dzo do­tkli­we.

– Tak.

Bris­ba­ne spoj­rzał naj­pierw na ge­ne­ra­ła, po­tem na mil­czą­ce­go Gar­cię, wresz­cie na na­dal wpa­trzo­ną w obiek­tyw ka­me­ry Co­let­te. Wie­dział, że prze­grał, i co gor­sza wie­dział, że Sol­skja­erd ma ra­cję. De­cy­do­wał się po pro­stu na plan trud­ny, przed­kła­da­jąc go po­nad taki, któ­ry na­wet je­że­li się uda, po­sta­wi ich w bar­dzo trud­nej sy­tu­acji.

– Bę­dzie­my po­trze­bo­wa­li spo­ro szczę­ścia – po­wie­dział wresz­cie. – Każ­da wpad­ka może nas za­bić.

Po dru­giej stro­nie ka­me­ry bez­pie­czeń­stwa Co­let­te spo­glą­da­ła na nie­go po­waż­ny­mi, ciem­ny­mi oczy­ma. Bris­ba­ne pró­bo­wał się do­szu­kać w nich tej sa­mej pew­no­ści, jaką wi­dy­wał u ma­gów, kie­dy przed­sta­wia­li swo­je ana­li­zy, ale za­miast niej wi­dział tyl­ko smu­tek.

EUS „Syriusz”, orbita Alamo, Omicron VI Athos, Przestrzeń Stanów Zjednoczonych, 14.08.2213 ESD, 04:34

Za­da­niem ukry­wa­ją­ce­go się w pier­ście­niu pla­ne­ty na peł­nej dys­cy­pli­nie emi­sji, nie­wi­dzial­ne­go, ale też nie­mal śle­pe­go i głu­che­go nisz­czy­cie­la było w za­sa­dzie je­dy­nie cze­kać. Praw­dzi­wą mi­sję wy­ko­ny­wał Skal­pel – mie­sza­na gru­pa wy­wia­du i oesów ope­ru­ją­ca na ska­li­stej po­wierzch­ni czwar­te­go księ­ży­ca Mek­sy­ku, zna­ne­go jako Ala­mo. Od dzie­więć­dzie­się­ciu sze­ściu go­dzin czter­na­ścio­ro męż­czyzn i ko­biet Skal­pe­la mo­ni­to­ro­wa­ło ruch ra­dio­wy znaj­du­ją­ce­go się na księ­ży­cu cen­trum ko­or­dy­na­cji plat­form obron­nych strze­gą­cych or­bi­ty Mek­sy­ku. Tyl­ko bier­ny na­słuch, żad­nych ak­tyw­nych wy­cie­czek, któ­re mo­gły­by zdra­dzić obec­ność ze­spo­łu, a co za tym idzie i ci­che­go jak tru­sia „Sy­riu­sza”. Tak przy­naj­mniej za­pew­niał do­wód­ca Skal­pe­la. Ko­man­dor Kell jed­nak wie­dział swo­je. Po co tak licz­na gru­pa tyl­ko do pro­wa­dze­nia na­słu­chu, któ­ry spo­koj­nie mógł­by zo­stać wy­ko­na­ny przez, po­wiedz­my, czte­ry oso­by? Dla­cze­go Skal­pel po­trze­bo­wał nie jed­ne­go, ale dwóch ma­gów, sko­ro i tak cała ana­li­za da­nych mo­gła być wy­ko­ny­wa­na już w bez­piecz­nej od­le­gło­ści od za­bój­czo bli­skich plat­form de­fen­syw­nych Mek­sy­ku?

Za każ­dym ra­zem, kie­dy ze­spół na­ziem­ny wy­sy­łał o ozna­czo­nej po­rze pa­kiet da­nych z ob­ser­wa­cji, prze­pusz­czał go przez wła­sną Sek­cję Tak­tycz­ną. Ana­li­za była dość ja­sna – nie mie­li żad­nych szans na po­zy­ska­nie tego ro­dza­ju da­nych je­dy­nie po­przez bier­ny na­słuch. Skal­pel wy­raź­nie usi­ło­wał do­ko­nać wej­ścia w sys­tem sta­cji kon­tro­l­nej Ala­mo i uzy­skać do­dat­ko­we in­for­ma­cje. Pro­sze­nie się o kło­po­ty, twier­dzi­ło z że­la­zną pew­no­ścią wie­lo­let­nie do­świad­cze­nie ko­man­do­ra Kel­la. Ma­jąc jed­nak do wy­bo­ru po­rzu­ce­nie ze­spo­łu wy­wia­dow­cze­go na księ­ży­cu lub uzbro­je­nie się w cier­pli­wość – i że­la­zne ner­wy – Kell wy­brał to dru­gie, spo­koj­nie ukła­da­jąc so­bie li­stę ostrych uwag, ja­kie za­wrze w ra­por­cie po po­wro­cie. Oczy­wi­ście to samo wie­lo­let­nie do­świad­cze­nie mó­wi­ło, że praw­do­po­dob­nie i tak nikt nie zwró­ci na nie uwa­gi, ale ko­man­dor li­czył, że choć on sam po­czu­je się od tego le­piej.

Wpad­ka mu­sia­ła na­stą­pić na po­wierzch­ni pla­ne­ty – sam „Sy­riusz” przez cały czas po­sto­ju nie wy­ko­ny­wał żad­nych nie­pla­no­wa­nych ma­new­rów, a dys­cy­pli­na emi­sji była prze­strze­ga­na co do punk­tu. Oka­za­ła się za to tak ka­ta­stro­fal­na, że ko­man­dor na­wet nie zdą­żył po­czuć sa­tys­fak­cji.

Nie było ostrze­że­nia. Wróg roz­pra­co­wał ich do­kład­nie i pre­cy­zyj­nie – co do me­tra po­zy­cji ukry­wa­ją­ce­go się nisz­czy­cie­la. Pierw­sze po­ci­ski ki­ne­tycz­ne prze­szły nie­wy­kry­te przez da­le­ki pe­ry­metr po­zba­wio­ne­go ak­tyw­nych sen­so­rów okrę­tu, po­tem przez stre­fę obro­ny punk­to­wej i ude­rzy­ły o pią­tej czter­dzie­ści trzy cza­su po­kła­do­we­go, pod sam ko­niec noc­nej wach­ty. Tra­fie­nia wy­łą­czy­ły si­łow­nię A, roz­nio­sły więk­szość blo­ków wal­ki elek­tro­nicz­nej i cał­ko­wi­cie zde­her­me­ty­zo­wa­ły śród­o­krę­cie. „Sy­riusz” nie zgi­nął, ale była to za­pew­ne kwe­stia szczę­ścia. Wśród alar­mów i pły­ną­cych przez uszko­dzo­ny sys­tem ko­mu­ni­ka­cji we­wnętrz­nej ra­por­tów Kell, w cią­gu kil­ku se­kund po­ko­naw­szy dro­gę od za­sy­pia­nia do peł­ne­go roz­bu­dze­nia, wie­dział jed­no – na­stęp­na sal­wa bez wąt­pie­nia znisz­czy okręt. Za­tem je­dy­ną szan­są dla jego jed­nost­ki było nie­do­pusz­cze­nie do ko­lej­ne­go ata­ku.

My­śli ko­man­do­ra Kel­la pę­dzi­ły jak sza­lo­ne. Prze­ciw­nik tra­fił „Sy­riu­sza” sze­ścio­ma po­ci­ska­mi, a nie sześć­dzie­się­cio­ma, co mo­gło ozna­czać, że był pew­ny sie­bie lub po pro­stu nie­dba­ły. Nisz­czy­ciel, bę­dą­cy na peł­nej dys­cy­pli­nie emi­sji przed tra­fie­niem, nie uru­cha­miał żad­nych ak­tyw­nych sys­te­mów ani sil­ni­ków, sło­wem – za­cho­wy­wał się jak wrak. Ko­lej­na sal­wa nie nad­cho­dzi­ła – Ame­ry­ka­nie na­dal cze­ka­li na ja­kiś ruch, któ­ry po­wie­dział­by im, że ofia­ra jesz­cze wierz­ga. Pró­ba uciecz­ki w tej chwi­li, na śle­po, by­ła­by sa­mo­bój­stwem.

– Utrzy­mać dys­cy­pli­nę emi­sji – na­ka­zał przez in­ter­kom. – Ze­spo­ły na­praw­cze do naj­po­waż­niej­szych awa­rii, niech opa­nu­ją re­ak­to­ry. Po­trze­bu­ję jak naj­wię­cej bier­nych sen­so­rów.

Ofi­ce­ro­wie na po­mo­ście bo­jo­wym byli wy­raź­nie za­sko­cze­ni roz­ka­zem, ale nikt nie dys­ku­to­wał. I do­brze, bo Kell nie miał na to cza­su. Mu­siał za­pla­no­wać naj­bliż­szą go­dzi­nę. Wróg miał te­raz kil­ka wyjść – mógł ich oczy­wi­ście do­bić, ale na to nie było rady. Mógł też ob­ser­wo­wać ich przez ja­kiś czas, a po­tem wró­cić do bazy, co w wa­run­kach pier­ście­ni Mek­sy­ku da­wa­ło „Sy­riu­szo­wi” mi­ni­mal­ną, ale jed­nak swo­bo­dę ma­new­ru. Mógł wresz­cie po­dejść bli­żej. I na to „Sy­riusz” mu­siał być go­to­wy.

– Prze­ła­do­wać wszyst­kie wy­rzut­nie na exo­ce­ty – po­le­cił pół­gło­sem ko­man­dor. – Sen­so­ry, sprawdź, z ilo­ma bo­ja­mi sie­ci czuj­ni­ków je­ste­śmy w sta­nie na­wią­zać łącz­ność.

– Tak jest. – Gło­sy dwój­ki ofi­ce­rów w ko­mu­ni­ka­to­rze zla­ły się w jed­no.

Kell szyb­ko wpro­wa­dził za­py­ta­nie do Sek­cji Tak­tycz­nej. Wie­dział oczy­wi­ście, że oka­le­czo­ny okręt bę­dzie mu­siał do­pu­ścić wro­ga bli­sko, by uzy­skać szan­sę tra­fie­nia, był jed­nak cie­kaw ska­li wy­ro­ku. Od­po­wiedź – trzy­dzie­ści jed­no­stek – ozna­cza­ła prak­tycz­nie spo­tka­nie nos w nos, ale ko­man­dor oba­wiał się, że bę­dzie go­rzej. Na ra­zie sy­tu­acja zda­wa­ła się tra­gicz­na, lecz z pew­ny­mi per­spek­ty­wa­mi na po­pra­wę.

Swój błąd do­strzegł zbyt póź­no. Za­pa­mię­ta­ły w pla­no­wa­niu zra­zu zi­gno­ro­wał ra­por­ty po­rucz­ni­ka Pi­ta­li o utra­cie łącz­no­ści z dwie­ma ko­lej­ny­mi gru­pa­mi tech­nicz­ny­mi. Do­pie­ro kie­dy stra­cił kon­takt z si­łow­nią, fak­ty uło­ży­ły mu się w gło­wie w pe­łen ob­raz sy­tu­acji.

Po­win­ni byli zgi­nąć. Sześć po­ci­sków ki­ne­tycz­nych, wszyst­kie w celu. Okręt kla­sy „Sy­riu­sza” nie miał prak­tycz­nie pra­wa prze­trzy­mać ude­rze­nia. Chy­ba że tra­fie­nia wca­le nie mia­ły go znisz­czyć. Chy­ba że ktoś, ma­jąc unij­ny okręt na wi­del­cu, uznał, że przez śle­pą stre­fę obro­ny moż­na prze­rzu­cić o wie­le wię­cej niż zwy­kły ostrzał ki­ne­tycz­ny.

Nie chcie­li nas ze­strze­lić, po­my­ślał zre­zy­gno­wa­ny Kell, do­kład­nie w mo­men­cie, kie­dy roz­legł się alarm ogól­ny, a łącz­ność we­wnętrz­na ode­zwa­ła się, prze­ka­zu­jąc roz­pacz­li­we mel­dun­ki o wro­gu na po­kła­dzie. To nie były po­ci­ski, a on stra­cił do­bre dzie­sięć mi­nut, my­śląc, że zna sy­tu­ację.

Kell, za­wie­szo­ny po­mię­dzy wście­kło­ścią z po­wo­du wła­snej nie­uwa­gi i po­dzi­wem dla ar­chi­tek­ta ata­ku na „Sy­riu­sza”, za­brał się do re­ali­za­cji pro­to­ko­łu obron­ne­go. Uzbro­ić ze­spo­ły bo­jo­we, za­bez­pie­czyć si­łow­nię, po­most bo­jo­wy, uzbro­je­nie i na­wi­ga­cję. Przy­go­to­wać się do ewa­ku­acji za­ło­gi i znisz­cze­nia okrę­tu. Każ­da z tych rze­czy była sama w so­bie pro­sta i na­wet przy uszko­dzo­nym sys­te­mie łącz­no­ści we­wnętrz­nej nisz­czy­cie­la wy­ko­nal­na. Bra­ko­wa­ło tyl­ko cza­su.

Ko­man­dor był w trak­cie wy­da­wa­nia pierw­szych roz­ka­zów, kie­dy ślu­za po­mo­stu bo­jo­we­go eks­plo­do­wa­ła i do po­miesz­cze­nia wpadł ame­ry­kań­ski ze­spół ude­rze­nio­wy. Do­wód­ca „Sy­riu­sza” się­gnął po broń, ale w star­ciu ze sztur­mow­ca­mi od­dzia­łów abor­da­żo­wych nie miał żad­nych szans. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: