- W empik go
Irlandia wstaje z kolan - ebook
Irlandia wstaje z kolan - ebook
- Kiedy u nas będzie tak jak w Irlandii? - pytało mnie wiele osób.
Napisałam tę książkę, bo chciałam dowiedzieć się, jak oni to zrobili. Zrozumieć, co się stało, że ten katolicki kraj rozliczył Kościół ze wszystkich nadużyć, zdetronizował księży, a potem wolą swoich obywateli w powszechnym głosowaniu odrzucił katolicką moralność. Co sprawiło, że Irlandczycy przestali wierzyć w nauki przedmałżeńskie i odrzucili wiedzę o seksie wyniesioną z niedzielnych kazań? Czym się od nich różnimy, skoro u nas wciąż to niemożliwe?
Marta Abramowicz zaprasza nas w podróż do Irlandii, żebyśmy mogli się sobie lepiej przyjrzeć. I wrócić z niej z przekonaniem, że Polacy także mogą wstać z kolan.
Marta Abramowicz jest autorką reportaży „Zakonnice odchodzą po cichu” i „Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica”. Obydwa były bestsellerami i wzbudziły ogromne emocje. Jej książki doceniane są za bezkompromisowe ujawnianie prawdy i za empatię, z jaką pisze o swoich bohaterkach i bohaterach.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67805-22-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oficjalnie REPUBLIKA IRLANDII. Położona na krańcu Europy, wysunięta daleko na północny zachód i tak jak Hiszpania oblewana przez fale Atlantyku. Ponad 3 tysiące kilometrów oceanicznego wybrzeża z zapierającymi dech w piersiach klifami. Powierzchnia niewielka – 70 tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli nieco więcej niż jedna czwarta Polski. Ludność w kraju 5 milionów, za granicą aż 80 – tyle osób przyznaje się do swoich irlandzkich korzeni. Najwięcej w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Kiedyś najbiedniejszy kraj Europy, potem jeden z najbogatszych, teraz pośrodku. Słynie z piwa Guinness, whiskey i tańców. A także z opowieści o uczonych i świętych, chrześcijańskich mnichach, którzy założyli tu swoje klasztory, dużo wcześniej niż powstało państwo polskie. Dwa języki urzędowe, angielski w powszechnym użyciu oraz irlandzki, którym prawie nikt się nie posługuje. Brzmi jak mowa elfów i jest starym językiem celtyckim.
Stolica to Dublin, do którego łatwo dolecieć irlandzkim Ryanairem. Największą mniejszością są Polacy. Najbliższym sąsiadem – Wielka Brytania. Można do niej dopłynąć przez morze, ale też dojechać lądem, bo jedna szósta wyspy – Irlandia Północna – podlega królowi Karolowi. Ten podział to kość niezgody, przyczyna wojen i militarnych sporów trwających aż do lat 90 ubiegłego wieku. Obecnie na wyspie panuje pokój. Religia – niegdyś zdecydowanie katolicka, raz w tygodniu na mszę chodziło tu ponad 90 procent mieszkańców. Dziś wciąż katolicka, ale inaczej.Wstęp
Kiedy u nas będzie tak jak w Irlandii? – pytało mnie wiele osób. Dziennikarze. Czytelniczki. Gdańszczanie palący znicze po śmierci prezydenta Adamowicza. Dziewczyny na protestach Strajku Kobiet. Umęczeni ludzie na kolejnej demonstracji pod sądami. A także ci wszyscy oburzeni arogancją biskupów, milionami dla ojca Rydzyka, nacjonalistyczną szkołą, furgonetką ze zdjęciami płodów i tym, co ksiądz powiedział dzieciom na lekcji religii.
Wszystko to także mnie dotyka i boli. Napisałam tę książkę, bo nie mogę już znieść naszej ojczyzny, Polski. Nie chcę takiego kraju, w którym politycy zrobią wszystko dla władzy i pieniędzy. W którym biskupi budują sobie pałace, ukrywają pedofilię i zacierają ręce, kiedy mogą szczuć jednych przeciw drugim. W którym ludność jest podzielona na lepszy i gorszy sort, są strefy wolne od LGBT, a kobiety w ciąży umierają w szpitalach.
Napisałam więc tę książkę, żebyśmy mogli się sobie lepiej przyjrzeć. Zobaczyć siebie, ale patrząc na kogoś innego. Na Irlandczyków, naszych braci i siostry w wierze, którzy poznali wszystkie mroczne tajemnice Kościoła. Na współtowarzyszy niedoli, którzy wiedzą, jak to jest, gdy trzeba klęczeć przed panem i plebanem. Na kraj, gdzie nauki biskupów znalazły się w prawie państwowym. Na naród, który powstał z kolan, podczas gdy my tkwimy w uniżonej pozie.
Napisałam tę książkę, bo chciałam dowiedzieć się, jak oni to zrobili. Zrozumieć, co się stało, że ten katolicki kraj rozliczył Kościół ze wszystkich nadużyć, zdetronizował księży, a potem wolą swoich obywateli w powszechnym głosowaniu odrzucił katolicką moralność. Co sprawiło, że Irlandczycy przestali wierzyć w nauki przedmałżeńskie i odrzucili wiedzę o seksie wyniesioną z niedzielnych kazań? Czym się od nich różnimy, skoro u nas wciąż to niemożliwe?
Zaczynałam pisać, będąc między rozpaczą a nadzieją. Rozpaczą, bo patrzyłam jak w Polsce, przez ostatnie lata, władza wspólnie z Kościołem niszczyła tkankę społeczną, wspólnotę, więzi, wszystko, co staraliśmy się zbudować po 1989 roku. Ale skończyłam pisać z nadzieją. Obcowanie z irlandzkością pozwoliło mi zobaczyć nasz kraj z innej perspektywy, sprawiło, że odzyskałam energię.
Na początku niewiele wiedziałam o tej wyspie z krańca Europy. Jacyś druidzi, którzy nagle zmienili się w chrześcijańskich mnichów. Święty Patryk. Dużo piwa Guinness w jego święto. James Joyce, ale kto tak naprawdę przeczytał _Ulissesa_? A także IRA, bomby i pamiętny film _W_ _imię ojca_. Ale zaraz, to akurat Irlandia Północna, czyli Wielka Brytania. A my mówimy o Irlandii, republice, niezależnym państwie, w którym nie toczyły się walki. To co się tam właściwie działo?
Gdy w końcu zagłębiłam się w jej historię, to było jak objawienie. Okazała się lustrem, w którym możemy się przejrzeć. Te same prawdy wiary, to samo magisterium, ten sam katolicyzm. Irlandia lat 50, kraj, w którym nauki Kościoła były egzekwowane przez państwo, to przecież ideał, do którego właśnie zmierzamy. Katolicka utopia, niebo dla jednych, piekło dla drugich. Jednak, gdy oni oddalają się od tamtych czasów, my dajemy całą naprzód, żeby szybciej tam się znaleźć. Kiedy Irlandia płynie w przyszłość, Polska dryfuje w przeszłość. Tak jakbyśmy byli na dwóch zupełnie różnych kursach. Wierzę jednak, że im więcej osób zobaczy, w którym kierunku płyniemy, tym szybciej zawrócimy.
Ta książka nie powstała z pasji do Irlandii. Wręcz przeciwnie, trudno mi było zaprzyjaźnić się z tym krajem o chłodnym klimacie i jego nieskorymi do zwierzeń mieszkańcami. A jednak irlandzka surowość okazała się fascynująca. Klimat i historia wyrzeźbiły ludzi, którzy nieugięcie dążą do celu. Bohaterowie i bohaterki tej książki to ludzie, którzy powiedzieli „nie” systemowi i go rozwalili. Szczerze ich za to podziwiam.Wizja de Valery
Osiemset lat czekano na moment, w którym kraj odzyska niepodległość. Osiemset lat upokorzeń, prześladowań i walk. I oto dokonało się. W 1922 roku powstało Wolne Państwo Irlandzkie.
Jeszcze nie udało się odzyskać wszystkich ziem. Brytyjczycy wciąż nie chcą oddać części wyspy. Mówią: możecie rządzić się na południu, ale północ pozostanie nasza. Trudno to przełknąć, trudno się pogodzić, że odwieczny wróg, Anglik, protestant, wrósł tak głęboko w nieswoje ziemie i nie da się go teraz wykorzenić. Ale jeszcze przyjdzie czas, że Belfast będzie w pełni irlandzki, a wyspa zjednoczona. Teraz trzeba zająć się tym, co udało się wydrzeć z gardła Wielkiej Brytanii i stworzyć wolne, niezależne państwo na południu, republikę z marzeń i snów.
Idealna Irlandia, którą się staniemy, ta Irlandia, o której marzyliśmy, będzie domem ludzi, którzy bogacą się tylko tyle, by móc wieść prawe życie, zadowalają się skromnymi wygodami, a swój wolny czas poświęcają sprawom ducha. Krainą, której okolice rozświetlone są przytulnymi zagrodami, gdzie pola i wsie rozbrzmiewają odgłosami pracy, zabawą krzepkich dzieci, potyczkami wysportowanych młodzieńców, śmiechem szczęśliwych dziewcząt, a ogniska są miejscem dla słów mądrej wiekiem starości. Krótko mówiąc, dom ludzi żyjących tak, jak Bóg przykazał¹.
To wizja, którą pragnie wcielić w życie Éamon de Valera, powstaniec i bojownik o wolność Irlandii. Choć został okryty chwałą bohatera, przejęcie władzy nie przychodzi mu łatwo. Niektórzy uważają go za zdrajcę, bo zgodził się na brytyjskie warunki. Tak myśli IRA – Irlandzka Armia Republikańska, która nie składa broni, schodzi do podziemia i czeka na odpowiedni moment, żeby zaatakować protestanckich okupantów. Ale de Valera uważa inaczej. Osiemset lat walk o wolność wystarczy, teraz trzeba kraj dźwignąć z biedy, a nie dalej go wykrwawiać. W czasach pokoju jego orężem staje się polityka – zakłada partię, której nadaje imię Fianna Fáil, co znaczy Bojownicy Wiary. Razem z nią zwycięża wybory. Naród irlandzki to naród katolicki. I taka też ma być Irlandia z marzeń i snów.
Tysiąc pięćset lat temu przybył do naszych przodków święty Patryk. Obiecał szczęście na ziemi nie mniejsze niż w życiu wiecznym. Podążając za jego przesłaniem, staliśmy się krajem godnym miana wyspy świętych i uczonych. To właśnie idea takiej Irlandii – szczęśliwej, pełnej wigoru i ducha wiary – rozpalała wyobraźnię naszych poetów; sprawiała, że kolejne pokolenia patriotów oddawały życie za wolność wyznania i niepodległość państwa. I jeśli trzeba, także obecne i przyszłe pokolenia za tę ideę są gotowe złożyć najwyższą ofiarę².
De Valera wygłasza te słowa do narodu, kiedy już ma pełnię władzy. Rządzi krajem przez 21 lat jako premier i 14 jako prezydent. Wciela w życie wizję, w którą wierzy. Jest gorliwym katolikiem. Niedoszłym księdzem. Codziennie przyjmuje komunię. Pięć razy dziennie modli się przez najświętszym sakramentem.
Na najsłynniejszym zdjęciu zobaczyć można, jak przyprószony siwizną, ubrany w czarny smoking de Valera klęka na prawe kolano i przysuwa do ust dłoń arcybiskupa Dublina, który pozwala ucałować prezydentowi republiki swój pierścień. Arcybiskup McQuaid lekko pochyla głowę w geście zadowolenia, że porządek został zachowany. Władza świecka nie ma takiej mocy jak boska i musi być jasne, kto komu oddaje honory. Zgromadzeni wokół świeccy dygnitarze uśmiechają się potakująco.Władca katolickiej Irlandii
Bardzo dokładnie wyjaśniłem obawy dotyczące stosowania środków higieny wewnętrznej – tamponów, w szczególności o nazwie Tampax. Na podstawie udostępnionych dowodów medycznych biskupi zdecydowanie nie zgodzili się na stosowanie tych urządzeń, zwłaszcza w przypadku osób niezamężnych³.
Arcybiskup McQuaid wysyła list tej treści do ministerstwa zdrowia. W katolickiej Irlandii jest pierwszy po Bogu. Wszyscy wiedzą, że jego słowa są jak polecenie. W odpowiedzi państwo natychmiast blokuje sprzedaż tamponów. Jest rok 1944. Tampaxy są już od dziesięciu lat dostępne w krajach zachodnich. W czasie wojny stały się artykułem pożądanym z uwagi na wygodę użytkowania. Kiedy zaczynają być sprzedawane w Irlandii, biskupi wyrażają swój sprzeciw. Każdy obiekt wkładany do wewnątrz może przecież doprowadzić do utraty dziewictwa albo co gorsza do przyjemności seksualnej. W katolickiej republice nie można pozwolić kobietom na ich używanie.
Tampony nie są jedyną obsesją Johna Charlesa McQuaida, który włada krajem jako arcybiskup Dublina przez trzydzieści lat. On również chce wcielić w życie swoją wizję Irlandii. Jest stróżem moralności, pilnuje, by grzech nie wniknął w dusze i ciała wiernych. Dba o każdy szczegół. W swojej rezydencji trzyma teleskop, którym prócz gwiazd obserwuje spacerujące w okolicy pary i sprawdza, czy utrzymują przyzwoitą odległość od siebie. Kontempluje przez lupę ciała kobiet prezentowane w reklamach bielizny i gdy na rysunkach dostrzeże „zarys wzgórka Wenery”, z niesmakiem zgłasza to redaktorowi naczelnemu. Nalega – z sukcesem – na wycinanie z filmów scen pocałunków i wycofywanie książek, które traktują o nieobyczajnych romansach.
Na pytanie dziennikarza: „Czy można powiedzieć, że Kościół irlandzki ma obsesję na punkcie seksu i nie zajmuje się wystarczająco takimi sprawami jak bieda, ograniczony dostęp do szkół czy brak pomocy dla wdów i sierot?” McQuaid odpowiada:
Nie. W naszym kraju podejście do seksu jest zdrowsze niż gdziekolwiek indziej. Życie rodzinne jest stabilne, kobiety szanowane, a powołania cenione. Seks, w sensie użytym tutaj, jest grzechem i przedmiotem troski Kościoła. Pozostałe kwestie przez Pana poruszone nie są grzechami⁴.
Arcybiskup jest zwolennikiem ograniczania kontaktów chłopców z dziewczętami aż do momentu zawarcia małżeństwa, co ma zapobiegać okazjom do grzechu. Naciska, aby Kościół zachował całkowitą pieczę nad edukacją, bo gwarantuje to, że szkoły w Irlandii będą podzielone na męskie i żeńskie. Kiedy organizacje sportowe chcą, by młodzież obu płci mogła ćwiczyć razem, protestuje: „mieszana lekkoatletyka i wszystkie związane z nią nieskromności są nadużyciami, które prawomyślni ludzie potępiają, gdziekolwiek i kiedykolwiek się one pojawiają”⁵. Chce kontrolować, co dzieje się w każdej irlandzkiej parafii i każdym ministerialnym gabinecie. Ma wszędzie swoich szpiegów, którzy donoszą mu o wszelkich odstępstwach.
Z głosem McQuaida liczą się rządzący. Państwo nie poradziłoby sobie samo. Po odejściu Brytyjczyków nie ma na nic pieniędzy. Ani na szkoły, ani na szpitale, ani dla ubogich. Jak w tej sytuacji nie skorzystać z pomocy Kościoła, który deklaruje, że może się tym wszystkim zająć? Zakony mają odpowiednią infrastrukturę, kadry, doświadczenie. Są przygotowane, by podnieść kraj z biedy, zaopiekować się chorymi, uczyć dzieci. Państwo z ulgą przyjmuje tę ofertę i daje zielone światło: niech Kościół się wszystkim zajmie.
To tym bardziej ważne, bo w Irlandii wroga poznaje się po religii. Edukacja to sprawa pierwszej wagi, dlatego musi pozostać czysto katolicka. Protestanci niech sami kształcą swoje dzieci. McQuaid przestrzega Irlandczyków, że tylko księża i zakonnice są gwarantem, że młode pokolenia będą wychowane w wierze ojców. Co roku przypomina: „Kościół zakazuje rodzicom wysyłać dzieci do szkoły innej niż katolicka, czy to podstawowej, średniej czy wyższej. Nieprzestrzeganie tego prawa jest grzechem śmiertelnym”⁶. Ci, którzy pozostaną w nieposłuszeństwie, będą niegodni przyjmowania sakramentów.
Kościół zapewnia edukację na wysokim poziomie, ale nie w każdej dziedzinie. Kraj jest biedny, rolnictwo zacofane, państwo chce otworzyć specjalne kolegia dla synów farmerów. Od razu pięćset, żeby każdy miał szansę na dobre przygotowanie zawodowe. Nie powstaje ani jedno. Biskupi się nie zgadzają: „Istnieje zbyt duże moralne niebezpieczeństwo, aby pozwolić chłopcom i dziewczętom w wieku od 12 do 16 lat podróżować do szkoły razem i bez nadzoru”⁷. Dzieci na prowincji nie mają szans na inne wykształcenie, ich rodzin nie stać na prowadzone przez Kościół szkoły średnie. Wieś się nie rozwija, a z kolei w mieście bez edukacji ciężko znaleźć dobrą pracę. Większość młodych ucieka więc z kraju.
Rząd i Kościół zdają się tego nie zauważać. Katolicka Irlandia ma pozostać krajem przytulnych zagród, których mieszkańcy muszą się zadowolić skromnymi wygodami.Konstytucja
Młode państwo chce jak najszybciej strząsnąć z siebie oznaki brytyjskiej dominacji. Urzeczywistnieniem marzeń o własnym domu jest nowa konstytucja. Stanowi ona, że Éire, bo taką nazwę w ojczystym języku nosi Irlandia, staje się niezależną od Wielkiej Brytanii Republiką.
Najważniejszy dokument w państwie powstaje w sekrecie. Nie wie o nim nikt poza garstką wtajemniczonych urzędników. Konstytucję pisze de Valera, na każdym kroku konsultując się z McQuaidem, wówczas jeszcze księdzem i dyrektorem prestiżowego zakonnego koledżu Blackrock. Znają się od czasu, gdy premier posłał tam swoich synów. Ich relacja szybko wykracza poza oficjalne ramy, a przyszły arcybiskup Dublina zaczyna być częstym gościem w domu szefa rządu. Obaj mają swoją wizję państwa, którą chcą zapisać w prawie. Konstytucja ma być kwintesencją nowego porządku, wcielać w życie marzenia i sny wszystkich pokoleń patriotów. Jej kręgosłupem jest demokracja parlamentarna, a duchem katolicyzm:
W imię Trójcy Przenajświętszej, od której pochodzi wszelka władza , My, lud Éire, pokornie uznając wszystkie nasze zobowiązania wobec naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który prowadził naszych ojców przez wieki prób, niniejszym uchwalamy, ogłaszamy i nadajemy sobie tę Konstytucję⁸.
Największe spięcia pomiędzy architektami nowego ustroju wywołuje rozdział o religii. Z jednej strony w demokracji wszystkie wyznania powinny być traktowane tak samo, z drugiej Kościół oczekuje, że zagwarantuje się mu specjalne prawa. De Valera wie, że musi pogodzić różne interesy. Jakkolwiek szczerze podziela wizję kraju opartego na jednej religii, to dopóki tli się nadzieja na zjednoczenie północy z południem, nie może sobie pozwolić na całkowite odrzucenie protestantów. Zapisuje więc w dokumencie gwarancję wolności wyznania dla każdego obywatela, ale z drugiej strony „szczególną pozycję Świętego Katolickiego Kościoła Apostolskiego i Rzymskiego jako stróża wiary wyznawanej przez zdecydowaną większość obywateli”. Dodatkowo państwo zobowiązuje się do „publicznego oddawania hołdu Bogu Wszechmogącemu”. Jest nadzieja, że w ten sposób uda się zadowolić partnera w rządzeniu krajem.
McQuaid potrafi ustąpić, kiedy trzeba, choć musi być też rozczarowany. Już wcześniej nie wzięto pod uwagę jego oczekiwań, aby państwo położyło nacisk na jak najwcześniejsze zawieranie małżeństw i posiadanie dużej liczby dzieci oraz by zakaz antykoncepcji zapisać na stałe w konstytucji. Wreszcie „szczególna pozycja” nie jest jednak tym samym, co oficjalnie ogłoszenie Kościoła katolickiego jedynym prawdziwym, jedynym narodowym, jedynym panującym.
De Valera chce załagodzić sytuację. Zanim przedstawi konstytucję w parlamencie, wysyła ją do Rzymu, licząc na aprobatę papieża. Pius XI nie daje jednak błogosławieństwa, choć powstrzymuje się też od wyrażenia dezaprobaty. _Taceremo_ – zachowamy milczenie – głosi oficjalny papieski komunikat.
Premier uznaje, że to mu wystarczy. Jest przekonany, że dzięki nowej Konstytucji Irlandia będzie krajem, który poprowadzi inne narody ku światu na wskroś katolickiemu. Wprowadzany przez niego ustrój oddaje przecież w pełni moralne nauki Kościoła. Wyspa uczonych i świętych na powrót stanie się domem ludzi żyjących, tak jak Bóg przykazał.
Zgodnie z tym ideałem istnieje tylko jeden model życia, który państwo będzie wspierać i chronić. To rodzina, którą ludzie stają się, wchodząc w związek małżeński. Rzecz jasna może to zrobić tylko kobieta i mężczyzna, związki homoseksualne na mocy prawa brytyjskiego są nielegalne i grozi za nie więzienie. Małżeństwo zawierane jest raz na zawsze, bez możliwości jego rozwiązania. Rozwody są zakazane. Gwarantuje to Konstytucja, której zapisy można zmienić tylko wolą całego narodu w powszechnym głosowaniu.
Po wejściu w nierozerwalny związek małżeński, dla dobra Narodu, kobieta powinna poświęcić swoje życie mężowi i dzieciom. Jeśli podejmie pracę, zaniedba przypisane jej obowiązki i zaburzy porządek społeczny.
Państwo uznaje w szczególności, że kobieta przez swoją aktywność w domu daje Państwu wsparcie, bez którego dobro wspólne nie mogłoby zostać osiągnięte. Dlatego Państwo stara się zapewniać takie warunki, aby matki nie były zmuszone ekonomiczną potrzebą do podejmowania pracy, zaniedbując swoje obowiązki domowe.
W nowym ustroju pracować ma tylko mężczyzna, to wystarczy, aby zapewnić byt rodzinie. To on jest głową, a więc to jego władzę gwarantuje konstytucja. Będzie zarabiać i rozdzielać pieniądze według własnego uznania. Żonie na rachunki, dzieciom na szkołę, a sobie na kilka kolejek piwa. Zgodnie z odwiecznym irlandzkim obyczajem męskie życie towarzyskie toczy się w pubach, do których kobiety nie mają wstępu. Nikt nie myślał wówczas, że mężczyzna mógłby sobie tego odmówić.
Dzieci mają się rodzić i być wychowywane wyłącznie w małżeństwie. Każde odstępstwo narusza porządek społeczny, choć Konstytucja nie precyzuje, co należy wtedy zrobić. W szczegóły wchodzi już praktyka. Dziewczyny, które zostaną „z brzuchem” oraz „bękarty”, ich nieślubne potomstwo, są zagrożeniem dla moralności i muszą jak najszybciej zniknąć z oczu katolickiej wspólnoty. Państwo ma dla nich specjalne miejsca odosobnienia. Kłopot stanowią także kobiety porzucone przez mężów oraz wdowy, bo kiedy znika żywiciel rodziny, tracą źródło utrzymania. Odpowiednie służby muszą się więc przyglądać, jak sobie radzą. Gdy trzeba odbiorą im dzieci i przekażą pod opiekę państwa, które gwarantuje, że wszystkie instytucje społeczne będą kierować się sprawiedliwością i miłosierdziem.
Nowa konstytucja zostaje ogłoszona pod koniec grudnia 1937 roku i wyznacza ramy irlandzkiej rzeczywistości na kolejne dziesięciolecia. Jej zapisy zdecydują o życiu każdego z bohaterów i bohaterek tej książki.Pierwsza rozmowa z Bernadette
– Goldenbridge był sierocińcem czy szkołą przemysłową?
– Sierocińce były dla najmłodszych dzieci. Te starsze, które zostały odebrane rodzicom, wysyłano do szkół przemysłowych. Po piątym roku życia uznawano, że jesteśmy zdolni do pracy. Na tym właśnie polegała szkoła przemysłowa. Mieliśmy tam pracować. Nazywano to przyuczeniem do zawodu. Oprócz tego były jeszcze poprawczaki, do których trafiali ci, którzy popełnili przestępstwo. Ich nazwa sugeruje, że miały coś wspólnego z poprawianiem ludzi, ale wychodziło się z nich w jeszcze gorszym stanie. Wszystkimi tymi instytucjami zarządzały zakony. Ale to nie było tak, że znikaliśmy za murami klasztorów i nikt o niczym nie wiedział. Nawet w tamtych czasach, gdy byliśmy mali, istniały tu prawa. Państwo płaciło za każdego wychowanka, ustalało regulaminy i wysyłało kontrole. Co kilka lat przychodzili inspektorzy, sprawdzali, co jemy, w co jesteśmy ubrani i czy mamy siniaki. Jednak bez względu na to, co ustalili, nikt z tym nic nie robił. Państwo wiedziało dużo, ale to niczego nie zmieniało. Kościół był ponad prawem.
– A zwykli ludzie mieli świadomość, co się tam działo?
– Jak to mówią, wszystkie wróble na dachu o tym ćwierkały. Ale w tamtych czasach nauczyciele mieli prawo bić dzieci. I jeśli zakonnica uderzyła cię w szkole, rodzice byli przekonani, że zasłużyłaś. Więc ludzie myśleli, że my też dostajemy za coś. To wszystko było postawione na głowie. Księża, którzy nie mieli dzieci, uważali, że mogą bić cudze.
– A pralnie magdalenek?
– Społeczeństwo prawie nie wiedziało o ich istnieniu. Jeśli zdarzyło ci się mieszkać w mieście, gdzie była pralnia, to po prostu wysyłałeś tam pranie. I to wszystko. Nie zadawałeś żadnych pytań.
– Po szkole przemysłowej można było trafić do magdalenek?
– Tak, niektóre dziewczęta znalazły się tam, bo za dobrze wyglądały. Były zbyt piękne, by mogły być wolne. Bardzo trudno im było potem się stamtąd wydostać.
– Dlaczego?
– Bo władze kościelne tak zdecydowały. Widzisz, zakonnice prowadziły szkoły przemysłowe i zakonnice prowadziły pralnie. Więc jeśli uznano, że jesteś zbyt ładna albo zbyt krnąbrna, a przez to zagrażasz moralności, zamykano cię w pralni. Nie istniały żadne prawa wokół tych rzeczy. To były decyzje, które podejmowała jedna zakonnica w tej instytucji i druga zakonnica w tamtej. Państwo nie zadawało pytań.
– Czy można się było na to nie zgodzić?
– Można, ale trzeba było o tym wiedzieć. Przenoszono cię z jednego miejsca w drugie i nikt nie mówił, że wolno ci odejść. A czasem umieszczali cię tam rodzice. Jeśli na przykład miałaś 13 lat i zbyt mało pokory, a twoja matka i ojciec chcieli, żeby ktoś cię okiełznał, to wtedy nie mogłaś odmówić. Twój pobyt w pralni nie miał określonego końca. Mogłaś tam spędzić nawet całe życie. Żaden minister ani sąd nie upominał się o ciebie. To był taki mały prywatny układ. Kościół był jak państwo w państwie. Mógł robić, co mu się podobało.
Teraz nikt nie zniósłby tego gówna, prawda? Ale wtedy ludzie znosili wiele. Dlatego jako dzieci nie mieliśmy nadziei. Jeśli tak robiono z dorosłymi, to jak my mogliśmy liczyć na coś innego?