- W empik go
Irydion - ebook
Irydion - ebook
„Irydion” to zaraz obok „Nie-boskiej komedii” najwybitniejsze dzieło Zygmunta Krasickiego, wydane anonimowo w 1836 roku. Akcja dramatu rozgrywa się podczas panowania Heliogabala w roku 222 n.e., a jego głównym wątkiem jest bunt Irydiona, stanowiący aluzję do powstania listopadowego. Bohater musi podjąć działania na rzecz ważnych idei, które narażone są na oddziaływanie wszechobecnego tragizmu.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-568-4 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
IRYDION – także: SIGURD, HIERONIM; syn Amfilocha (Hermesa) Greka, i Grimhildy, kapłanki Odyna z plemienia Cymbrów;
ELSINOE – siostra Irydiona
MASYNISSA – towarzysz i doradca Amfilocha, a następnie Irydiona; afrykański starzec, posiadający tajemniczą i demoniczną moc
HELIOGABAL – cesarz rzymski, pochodzący z Emezu, z Syrii; arcykapłan Mitry (Baala); młodzieniec lat 18
ALEKSANDER SEWER – brat cioteczny Heliogabala, adoptowany przez niego dla podtrzymania dynastii; młodzieniec lat 13
MAMMEA – matka Aleksandra Sewera, ciotka Heliogabala
KORNELIA – prorokini chrześcijańska
WIKTOR – biskup wspólnoty chrześcijańskiej w Rzymie
ULPIANUS DOMICJAN – prawnik, nauczyciel i doradca Aleksandra Sewera
EUTYCHIAN – powiernik cezara
RUPILIUS – pomocnik Eutychiana
EUBULLUS – inny dworzanin cezara
PILADES – służący Irydiona
GLADIATOR – SPORUS, ostatni z rodu SCYPION
SYMEON z Koryntu, chrześcijanin, jeden ze stronników Irydiona-Hieronima
ARYSTOMACHUS
LUCJUSZ TUBERO
FILOZOF
NIEWOLNICY
GLADIATORZY
CHÓR SŁUŻEBNIC
CHÓR NIEWIAST
CHÓR KAPŁANÓW
CHÓR KARŁÓW
CHÓR PRETORIANÓW
CHÓR MŁODZIEŃCÓW
CHÓR BARBARZYŃCÓW
CHÓR PODZIEMNYCH GŁOSÓW
CHÓR Z WNĘTRZA ŚWIĄTYNIIRYDION
Et cuncta terrarum subacta.
LUCANUS
..... Aestant ingens
Uno in corde pudor mixtoque insania luctu,
Et Furiis agitatus amor et conscia virtus.
AENEIDOS. Lib. X
Już się ma pod koniec starożytnemu światu – wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje – Bogi i ludzie szaleją.
A jako Jowisz pan na niebie, tak Rzym pan na ziemi kona i szaleje. – Fatum jedno spokojne, niewzruszone, rozum nieubłagany świata, patrzy z wysoka na wiry ziemi i nieba.
Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtem z piersi się dobywa. – Niechaj duch zniszczenia ku pomocy mi będzie, – niech moje natchnienie kręci się i toczy się, i rozlega na wsze strony jako piorun burzy, która grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie życie strąca do otchłani – a potem niech umiera jak on po dokonaniu dzieła. – Tam nowy świat na wschodzie! Ale mnie już nic do niego.
Gdzie postacie, które tak dumnie i wzniośle kroczyły dawniej po twoich siedmiu wzgórzach, o Rzymie? – Gdzie patrycjusze twoi z nożem ofiarnym i włócznią w ręku, z sercem pełnym tajemnic, z chmurą zgrozy na czole, ojcowie rodzin, ciemięzcy plebejanów, ukróciciele Włoch i Kartagi? Gdzie westalka wstępująca w milczeniu z ogniem świętym na schody Kapitolu?
Gdzie mówce twoi, panowie duszy tysiąców, stojący ponad falami ludu, gwarem poszeptów obwiani i burzą poklasków? – Gdzie żołnierze legionów bezsenni, ogromni, z twarzą spiekłą od słońca, ochładzaną znojem, rozjaśnianą połyskami mieczów? – Wszyscy zniknęli jedni po drugich – przeszłość ich zagarnęła i jak matka tuli do łona. – Nikt ich nie wydrze przeszłości.
Miasto nich podnoszą się nieznane dotąd kształty, ni piękne jak półbogi, ni silne jak olbrzymy tytańskich czasów; ale dziwaczne, migające złotem, z wiankami na czole, z pucharami w dłoni; a wśród kwiecia sztylety, a wśród biesiady trucizny, a w ich tańcach konwulsyjne podrzuty – niby to życie bez granic wśród pieśni i jęków, ryku hien i nawoływań gladiatorów. – Śmiech z takiej wiosny umajonej krwią i woniami spiekłych kadzideł! – Śmiech z takiego życia! – Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zostawi po sobie, prócz krzyków kilku i sławy marnego skonania!
Motłoch i cezar – oto jest Rzym cały! –
Izydo matko wiadomości i milczenia, stopy twoje zbryzgane pianą morza, okryte pyłem długiej podróży, obca mowa brzmi naokoło ciebie – i stoisz na Forum Romanum i dotąd się rozpatrzyć nie możesz, kędy sama jesteś, kędy brzegi Nilu.
Z pagórków Armenii, z nizin Chaldei, Mitra też, pan młodości i śmierci, ciągnie ku Rzymowi i już stanął w lochach Kapitolu i nożem ofiarnym potrząsa wśród głuchej nocy nad trupami ofiar.
W portykach greckich, w słodkim cieniu korynckich filarów barbarzyńskim chodem stąpa syn północy – stanie czasami i na toporze wsparty szuka błękitnymi oczyma, czy gdzie nie spotka Odyna, Boga ludów swoich.
Odyn Cymbrycki dotąd się nie zjawił – żal mu borów sosnowych i śnieżnej pościeli, i szarego nieba, i chórów Walhalli. – Ale chwil kilka jeszcze – i on puści się na pielgrzymkę do Rzymu!
Naprzód, Bogi i ludzie! – Drogi wasze się pokrzyżują od wschodu na zachód, od północy na południe. Miejsca dla was nie będzie. – Idźcie więc i kołujcie, błądźcie i wracajcie potem.
Tak zwykle przed śmiercią bywa.
Naprzód, Bogi i ludzie! – Szalejcie do woli – ostatni to szał, ostatnia to gonitwa wasza – a Fatum z was się urąga, krzyż godłem swoim wzięło i wy wszyscy wcześniej czy później padniecie przed krzyżem.
Z tego świata, co się zżyma i kona, wycisnę myśl jedną jeszcze – w niej będzie miłość moja, choć ona jest córą szaleństwa i zwiastunką zguby!
Naprzód w szał, naprzód w tan, Bogi i ludzie wokoło myśli mojej – bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej marzeniom – burzą, pośród której ona się przedziera jak błyskawica – bo imię jej nadam, postać nadam, i choć poczęta w Rzymie, dzień, w którym Rzym zginie, nie będzie jej ostatnim. Ona trwa, dopóki ziemia i ziemskie narody – ale za to w niebie dla niej miejsca nie ma!
Gdzież jesteś, synu zemsty – w jakiej ziemi leżą zwłoki twoje? – Duch twój pomiędzy jakimi duchami? –
Ze świata gruzów wywołałem cienie umarłych – w nocy na forum stanął senat przede mną – schylone widma, obarczone pamięcią podłości, i między nimi nie było ciebie!
Gladiator powstał z lochów cyrku i szedł na czele swoich przy świetle księżyca – przebici wszyscy – usta sine powtarzały w śnie śmierci: „Morituri te salutant, Caesar„. – Ale pomiędzy nimi nie odkryłem ciebie.
Na Palatynie, na wzgórzu ruin i kwiatów, panów świata dla mnie wzruszyły się prochy – płynęli przede mną – diadema krwią zlutowane trzymało się ich czoła – każdy na czole niżej miał znak potępienia – purpura na ich barkach powiewała, a zza niej świeciły gwiazdy przez otwory wydarte sztyletami zabójców – ale i tam nie ujrzałem ciebie.
Męczenników Chrystusa słyszałem śpiewy i modły. – Dźwięki te wzlatywały z katakumb i szły prosto ku niebu – był tam głos jeden niewieści, smutniejszy, piękniejszy nad inne – znany tobie kiedyś, ale teraz sam jeden, niezwiązany z twoim.
Gdzież jesteś synu zemsty, synu pieśni mojej! Już czas zmartwychwstać, by deptać po zwłokach olbrzyma – pamiętasz – przysiągłeś. – Wyrzekłeś się wiary, nadziei, miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem zanurzyć się tam, gdzie miliony. –
Godzina dobija – bo kędy miasto wieczne panowało, dziś grób szeroki, rozwarty, napełniony kośćmi i gruzem, opleciony pełzającym bluszczem i ludem. – Powstań – chodź – wzywam cię. – Ja i straszniejsza potęga jeszcze, od której cię wybawić nie zdołam, ale imię twoje oderwę od ciała twego i ono na zgubę nie pójdzie wraz z tobą!
Z dala ode mnie! – Nie dla was te dzikie manowce – w Kampanii rzymskiej zostańcie u stóp Apeninów, towarzysze moi. – Ja pójdę – ja go raz jeszcze chcę ujrzeć przed zgonem, przed śmiercią na wieki.
W tej jaskini leżącej wśród mroków przepaści, on na marmurowym łożu rozciągnięty, bez oddechu, bez sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na przebudzenie – obiecane – straszne, i na dzień sądu bliższy dla niego, niż dla reszty świata!
Starożytne próchna świecą naokoło jak oczy sfinksów – wąż z łuską promienistą śpi od wieków przy stopach jego – rysy zasępione, spalone gorączką, sen tak długi chłodu po nich rozlać nie potrafił.
Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego posągu i takich już dzisiaj nie ma na tej ziemi – nogi białe jak marmur paryjski w czarnych koturnach, złożone na czarnej pościeli. – Stąd i zowąd, pod nimi, nad nimi, mchy i bluszcze się wiją.
Tunika biała na piersiach spoczywa – odłamek lampy w dłoni i miecz rdzą stoczony u boku spoczywa – a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, jak gdyby zasnął w rozpaczy.
On cały zawieszony leży między snem a śmiercią – między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami, a tą, która niedługo w nim się obudzi – między potępieniem całego życia, a potępieniem wieczności.
Nim powstaniesz, opowiem twe dzieje.
W Chersonesie Cymbrów, w ziemi srebrnej potoków, ojciec twój niegdyś stąpał brat za brat z królami morza, choć przybył z odległych stron, choć cudzą miał grecką mowę i twarz greckiego półboga.
Ale polubiły go niewiasty i męże, bo powieściami długie słodził noce, a we dnie pierwszy do walk i biesiady. Manowce szarego oceanu bitą drogą mu były – w połysku gwiazd niebieskich wyczytywał pogody i burze – najcięższą włócznią przerzucał najwyższe maszty i za wichrami goniąc, spokojne miał czoło.
Na lądzie róg jego dzwonił po dolinach i skałach. – Niedźwiedź nigdy mu się nie potrafi odjąć – a kiedy wrócił z łowów lub rozbicia, kładł się na mech, na paprocie, i spełniając gęste puchary, opowiadał gonitwy, zapasy, rozboje. Na dalekich wodach dom jego nabijany kością słoniową i złotem – sługi niewolniki, stojąc na progu pod lasem filarów, patrzą na morze, zasiane wyspami błyszczącymi jak gwiazdy i wyzierają jego powrotu – ale on się nie spieszy, bo polubił dźwięk trąb konchowych i śpiew kapłanek Odyna – bo młodość swoją puścił na błędy i zmienne losy, by później dokonać wielkiego zamiaru – i puchar podnosi do ust i pije zdrowie króla mężów, starego Sigurda. –
„Grimhildo, córo Sigurda, lud mój od wieków nosi kajdany i jęczy – wraz z ludem moim sto innych ludów po wszystkich brzegach mórz południowych usiadło na żwirze i płacze.
Żeby ich wyzwolić, trzeba mi twojej piersi natchnionej! Ja sam rodem jestem niewolnik, ale duchem mściciel – wrogi moje silne jak tytany – żeby ich podkopać i obalić, trzeba mi twojej piersi natchnionej! Dziewico poświęcona Odynowi, ty wejdziesz w progi moje, ty będziesz towarzyszką moich trudów, i dzieci nasze kończyć będą dzieło moje – a ono się przeciągnie w późne wieki wieków!”
Tu ojciec twój umilkł i stopniami ogarniał ją potęgą wzroku i milczenia swego. – Ona, stojąc na skale, spoziera na szarą nieskończoność morza; z rozpuszczonym włosem, z zamglonymi oczyma, bezsilna, szalona miłością. – Już Odyna pawęż jej nie zasłoni, porzuci stopy ołtarza i pójdzie z obcym na dalekie brzegi.
„Hermesie, dawniej wojowniki nasze nie śmieli spojrzeć na czoło moje. – Tyś się zjawił jak bohater zstępujący z Walhalli, tyś rzekł: „Grimhildo” – i patrz, ja muszę być niewolnicą twoją. –
Nie znam ojczyzny twojej, wrogów twoich nie znam; kraj, do którego mnie ciągniesz, nigdy we śnie nawet nie ukazał się przede mną, ale pójdę, nieszczęśliwa – zhańbiona pośród dziewic – przeklęta gniewem Odyna – tylko pozwól raz jeszcze mi zasiąść na świętym głazie i odśpiewać pieśń ostatnią!”
Amfiloch Hermes szedł za dziewicą na pokładach mchu, na warstwach granitu, przez święte bory szronem obwisłe, wśród ryku wodospadów. Sosny tłumem cisnęły się wszędzie; z ich tłumu czasem szkielet dębu się wydostanie uwieńczon jemiołą. – Wyżej niebo górskie, ołowiane – po bokach tysiąc manowców krąży i woła za sobą na puszczę – ale dziewica zna ścieżki wiodące do Boga, z którym idzie żegnać się na wieki.
Wodzowie hord, panowie gruntów, królowie morza, majtki i ich towarzysze stoją w półkolu przed posągiem Odyna i czekają na kapłankę. – Jeden tylko Sigurd z pokolenia Bogów, król wszystkich, usiadł na pniu ściętej sosny i ogromną dłonią zakrył czoło – pierś jego nadyma się pod pancerzem z łusk rybich – ale milczy i wszyscy za nim milczą – słychać tylko szum morza bijącego o skały za borem.
Grimhilda przeszła pośród nich z oczyma wlepionymi w posąg Odyna, ku któremu stąpała w groźnej powadze. – A cudzoziemiec pozostał z tyłu, wśród orszaku swoich, z założonymi rękoma na korynckiej zbroi, oparty o drzewo.
Pod wstępującym sklepieniem jaskini, na głazie tajemnicami zapisanym, usiadła i zdała się marzyć. – Bóg północnych plemion stoi nad nią, broda jego i włosy skrzepłe lodem, przyprószone śniegiem, oczy szklanne, rażące, w olbrzymiej dłoni maczuga, krwią ofiar zbroczona, a w piersi głęboka rana, którą zadał sobie, kiedy, dopełniwszy ziemskiego wcielenia, zażądał wrócić do biesiad Walhalli.
Sen jej trwał długo i teraz powoli z niego się budzi, z wolna podnosi ramiona, mówi jeszcze tłumionym głosem: „Znam cię, Panie wśród bohaterów twoich. – Duch twój czarnym strumieniem zbliża się do łona mego – huczy wkoło mnie jak potok, co rozrywa głazy. – Ja tam, gdzie wiry twoje. – Ja tam, gdzie wszechmocność gniewu twego – siła twoja moją – słuchajcie mnie wszyscy”.
Odrzuciła nagle powieki sponad pałających źrenic – ręce wyrwała ku tłumowi i ręce jej drżały jak w chwili konania – w głosie jej były dźwięki zarwane z mowy bohaterów, co wstąpili na chmury i teraz wśród burzy przelatując, wołają na dzieci swoje:
„Po co biegniecie dniem i nocą, bracia moi? – Syny ludu mego, kto was pędzi z tyłu? – Kto wam kazał porzucić ziemię srebrną potoków?
Olbrzymy przykute podnieśli się z śniegów, na których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się na pół i bijąc łańcuchami o szczyty z lodu, w nozdrza chwytają zapach krwi z oddali. –
Czy słyszycie, jak młot Thora w pył druzgoce hełmy i puklerze, czaszki i piersi ludzkie? – Śmiech karłów rozlega się w przestrzeni – włócznia Horgebrudy zawieszona nad ziemią całą!
Kto wam podoła, o potomki moje? – Coraz dalej pędzicie ku miastu wielkiemu. – Tam czeka na was biesiada – puchary pienią się pełne krwi nieprzyjaciół. – Każdemu z was przygotowane jest miejsce. – Zasiądźcie w chwale, syny moje!” –
Głos jej upadł nagle i w szmer się zamienił – oczy szukają czegoś w świecie widzeń, który się przed nią roztacza – usta wysilają się na słowo jakieś. – To słowo powstaje, rośnie w głębinach jej duszy, jak wąż ucieka, kryje się znowu – ona darmo za nim goni, cała blada, nieszczęśliwa, mdlejąca. – Jeszcze chwila – może go wyrwie z łona, bo wzrok jej płonie, twarz nowym zajaśniała szałem:
„Miasto, miasto na siedmiu wzgórzach pali się pożarem – kruszce drogie, przejrzyste kamienie, topią się i płyną. – Ciała topią się na krew i płyną. – Zamek wielki i Bóg wielki na nim runął! – Na pomoc Odynie – umrę, jeśli nie wypowiem tajemnicy twojej – imię jego – kto mi powie imię jego?”
I opadła głowa matki twojej i zawarły się jej usta – król dotąd trzyma dłoń na twarzy, ani razu nie spojrzał na córkę i wszyscy stoją niewzruszeni, bo nikt nie śmie przystąpić do świętego głazu. –
A więc Bóg twój oniemiał i ty z nim umilkłaś na wieki – ponad twoimi ustami cisza grobowa – na czole twoim lodowatość śmierci. – Ale ten, który ci inną ojczyznę obiecał, nie opuści ciebie – ruszył się spod cieniów dębu i sam natchniony stąpa ku tobie. – Krzyk oburzenia powstał w tłumie, królowie morza włóczniami uderzyli w puklerze. – Siwe Skaldy wyrzekli przekleństwo. – Ale on już przeszedł straszną zagrodę, już nachyla się nad tobą, podaje ci rękę i rzecze:
„Przez imię Roma, imię wrogów moich i twoich wołam cię do życia, powstań Grimhildo!” – I odwrócił się i krzyknął trzy razy: „Roma” – a dziewica obudzona podniosła się, powtórzyła raz jeszcze słowo tajemnicze, powtórzyła głosem pożegnania cichym i niewieścim, i poszła za cudzoziemcem jak żona za mężem. –
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.