Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Iskry spod młota. Tom 1. Pięć minut po północy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Iskry spod młota. Tom 1. Pięć minut po północy - ebook

To pierwsza książka z cyklu powieściowego „Na przełomie”. Pokazuje  stary, kończący się i świt tego „nowego świata”, który po zrujnowaniu wszystkiego, co dawne sprawi, iż na ziemi zapanuje raj.

Tyle że to wcale nie jest takie oczywiste, a raj wcale rajem być nie musi. Zmieniają się ludzie, zmieniają się czasy, zmienia się podejście do tego, co od zawsze uważane było za wartościowe, ale zmieniają się też techniki „wdrażania zła”, bo ludzka dusza bynajmniej nie bieleje, lecz staje się coraz mroczniejsza i czarna.Ta książka to gwarancja emocjonującej, niezapomnianej przygody czytelniczej.

Fragment: „Nikt nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w Genewie był tak wielki zjazd gości, jak na jesieni r. 1906. Powietrze turkusowe, łagodne, przezroczyste stanowiło zjawisko niezwykłe dla tej pory roku. Zjechało się więc zewsząd mnóstwo gości. Ścieżką, biegnącą wzdłuż brzegu Lemanu, wesoło rozmawiając, szła mała grupka dzieci. Wiotka, pełna wdzięku dziewczynka, lat jedenastu lub dwunastu, o spadających na białą sukienkę kruczych warkoczach, związanych dużą żółtą kokardą, śmiała się wesoło. Ożywiona twarzyczka o świeżych, gorących ustach i piwnych oczach, w których zapalały się złote iskierki, była rozbawiona. — Hans to zawsze wszystko na serio bierze! — zawołała przekornie. — Mój ojciec mówi, że Niemcy każde słowo poddają rozwadze i nieprędko mogą zrozumieć, co jest poważne, a co żart! — wtórował jej ze śmiechem wysoki, barczysty wyrostek, o kasztanowatej czuprynie i niebieskich zawadiackich oczach. — A ty, Borysie, zawsze musisz podkreślić, że jestem Niemcem! — odezwał się Hans, podnosząc na mówiącego okrągłe, niebieskie oczy i ręką zgarniając w tył zwichrzone złociste włosy. — Tak! Jestem Niemcem, a ty, jako Rosjanin, musisz imię to z szacunkiem wymawiać, gdyż uczono nas, że tylko my przynieśliśmy wam kulturę...

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8064-736-7
Rozmiar pliku: 849 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pięć minut po północy

ROZDZIAŁ I.

Nikt nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w Genewie był tak wielki zjazd gości, jak na jesieni r. 1906-go. Coprawda, że nikt też z mieszkańców Genewy nie mógł sobie przypomnieć równie pięknej, ciepłej pogody. Powietrze turkusowe, łagodne, przezroczyste; Lemańskie jezioro, tonące w mgle lazurowej; ciemne korony drzew; klomby, krzyczące jaskrawemi plamami kwiatów; połyskujący w słońcu biały, lodowy turban Montblanc stanowiły zjawisko niezwykłe dla tej pory roku.

Zjechało się więc zewsząd mnóstwo gości. Opustoszały wysokogórskie kurorty i położone na brzegach malowniczych jezior szwajcarskich przytulne, wesołe miasteczka, jak Montreux, Vevey, Lozanna, Morges, Evian, St. Gingolph, a ich sezonowa ludność przepełniła hotele genewskie, urocze nadbrzeże i stary park Mon-Repos. Gwarno było po restauracjach i kawiarniach, lecz największy zgiełk i tłok panował w parku, dokąd napływały tłumy dzieci i młodzieży.

Dorastające panienki i młodzieńcy szukali zacienionych ścieżek i ustronnych altanek, dzieci zaś dążyły ku zielonym brzegom jeziora, gdzie krzaki jaśminowe i ciemne pinje przeglądały się w lazurowem zwierciadle czystej, zimnej toni.

W tajemniczej, szafirowej głębi na białem dnie leżały duże głazy, porośnięte kędzierzawemi wodorostami; sunęły wśród nich chyże czeredy małych, srebrnych pstrągów i groźne zgraje żarłocznych, pasiastych okoni. Dalej od brzegu, za zbiegającemi ku wodzie trawnikami, rybacy, zwinąwszy różowe żagle, rzucali zielone sieci i wyciągali uwikłane w nich trzepocące ryby. Mewy z jękiem szybowały dokoła i wpadały do wody, porywając zdobycz. Płynęło stadko czarnych, ostrożnych nurków, co chwila znikających pod powierzchnią jeziora.

Ścieżką, biegnącą wzdłuż brzegu Lemanu, wesoło rozmawiając, szła mała grupka dzieci.

Wiotka, pełna wdzięku dziewczynka, lat jedenastu lub dwunastu, o spadających na białą sukienkę kruczych warkoczach, związanych dużą żółtą kokardą, śmiała się wesoło. Ożywiona twarzyczka o świeżych, gorących ustach i piwnych oczach, w których zapalały się złote iskierki, była rozbawiona.

— Hans to zawsze wszystko na serjo bierze! — zawołała przekornie.

— Mój ojciec mówi, że Niemcy każde słowo poddają rozwadze i nieprędko mogą zrozumieć, co jest poważne, a co żart! — wtórował jej ze śmiechem wysoki, barczysty wyrostek, o kasztanowatej czuprynie i niebieskich zawadjackich oczach.

— A ty, Borysie, zawsze musisz podkreślić, że jestem Niemcem! — odezwał się Hans, podnosząc na mówiącego okrągłe, niebieskie oczy i ręką zgarniając w tył zwichrzone złociste włosy. — Tak! Jestem Niemcem, a ty, jako Rosjanin, musisz imię to z szacunkiem wymawiać, gdyż uczono nas, że tylko my przynieśliśmy wam kulturę...

— O! — zawołał trzeci towarzysz i nagle urwał.

Wszyscy spojrzeli na niego. Był to wysoki, chudy chłopak lat czternastu, o nieruchomem spojrzeniu zimnych, bezbarwnych oczu, zlewających się z bladą cerą i cienkiemi, pozbawionemi określonego koloru włosami, spadającemi na czoło.

— Cóż oznacza owe „o“? — spytała dziewczynka.

Chłopak nic nie odpowiedział, pogardliwie wzruszając ramionami.

— Mów, Joe, Manon ciebie pyta! — trącając go pięścią w bok, krzyknął Borys.

— Powiedziałem: „o!“ To już wszystko, miss! — burknął chłopak.

— Piękna, iście angielska odpowiedź! — zaśmiał się Borys. — Oj ty — lordzie! Nie lubisz tracić słów. Myślisz, pewno, że jest to droga rzecz?

— Yes! — syknął Joe. — Słowo jest drogą rzeczą.

Hans uporczywie przyglądał się Anglikowi. Usta mu się zacisnęły mocno, a w oczach migotał gniew.

Spostrzegła to Manon i, położywszy dłoń na ramieniu chłopca, rzekła:

— Jacy wy — wstrętni i nudni! O byle co jesteście gotowi brać się za czuby. Eh, wy — chłopaki!

Burza przeminęła szczęśliwie, bo Hans, czując na ramieniu rękę dziewczynki, spłonął rumieńcem i z uwielbieniem podniósł na nią niebieskie, nagle uspokojone oczy.

— E, co tam! Wszystko jedno... — mruknął i nagle, porwany radością i wezbraną siłą, pobiegł naprzód, krzyknąwszy:

— Kto mnie dogoni?!

Cała gromadka pomknęła za nim.

Lekko, ledwo dotykając ziemi zgrabnemi, już zaokrąglonemi nóżkami o drobnych wąskich stopkach, zerwała się do biegu Manon, odrzuciwszy w tył głowę i rozmiotane warkocze; z tupotem silnych nóg prześcignął ją barczysty Borys, a za nim, pochyliwszy głowę i skurczywszy upartą, nieruchomą twarz, pobiegł Joe, po krótkiej walce dogonił go, minął i, dodając biegu, zaczął ścigać Hansa.

Dwuch zapaśników, prawne równych sobie, długo biegło, lecz odległość pomiędzy nimi ani zmniejszała się, ani zwiększała. Nareszcie Hans dopadł dużego dębu i stanął. Joe dobiegł i, dotknąwszy dłonią drzewa, zauważył spokojnym głosem:

— Gdybyśmy startowali jednocześnie, przybieglibyśmy do mety głowa w głowę!

— Nie! — potrząsnął czupryną Hans. — Biegam lepiej od ciebie!

— No! — mruknął Anglik. — Spróbujmy raz jeszcze! Meta — fontanna...

— Dobrze! — krzyknął Hans. — Raz... dwa... trzy!...

Rozpoczął się bieg.

Długo migały obok siebie dwie pary nóg. Twarz Hansa stawała się coraz bardziej zawzięta, oczy nabierały ognia w zapale walki.

Joe mocniej zaciskał wąskie wargi, a w bezbarwnych oczach, zdawało się, zastygł ponury upór.

Nagle Hans podwoił wysiłek i, wyprzedziwszy przeciwnika zaledwie o kilka stóp, oparł się o basen fontanny, ciężko oddychając.

— Hans biega lepiej od wszystkich! — zawołała nadążająca za zapaśnikami Manon, klaszcząc w dłonie i z dumą patrząc na zwycięzcę. — O, on taki wytrenowany!

— Będę się trenował więcej i zwyciężę Hansa! — oznajmił zimnym głosem Joe.

— Jakże potrafisz pobić go, gdy on ciągle się trenuje? — zapytał Borys.

— Nie wiem jeszcze, lecz muszę go zwyciężyć, więc dokonam tego! — jeszcze zimniejszym głosem z uporem powtórzył Joe. — It must be done!

— Przechwałki angielskie! — zaśmiał się Borys, klepiąc towarzysza po ramieniu.

Joe podniósł na niego blade oczy i, nic nie odpowiedziawszy, mocniej zacisnął usta.

Skrzywił się po chwili pogardliwie, gdyż zauważył zachwyt na twarzyczce Manon, która nie spuszczała wzroku z zarumienionej twarzy i szerokiej, głęboko oddychającej piersi Hansa.

— O! — mruknął zcicha.

— Znowu — „o?“ — spytał go Borys.

Joe przestał patrzeć na Manon. Borys nie spostrzegł nic, lecz Hans odczuł na sobie podziwiający go wzrok dziewczynki i wyprostowawszy się, rzekł:

— Trenuję się dużo i w biegu i w rzucaniu dyskiem...

— Dobrze ci idzie z dyskiem? — spytała Manon. — To bardzo trudno!

— Chodźmy na brzeg za ogrodzenie parku, pokażę wam! — zawołał.

Wyszli z parku i pobiegli wzdłuż brzegu do miejsca, gdzie dokoła małej zatoki widniały stosy okrągłych kamieni.

Hans wybrał jeden i, stanąwszy w pozie dyskobola, wyprężając mocne nogi i pochylając korpus, wyrzucił kamień, który daleko od brzegu z pluskiem wpadł do jeziora.

— Na mój wiek i wagę — rekordowy rzut! — zauważył z dumą.

Spostrzegłszy ciepłe błyski w piwnych oczach Manon, zarumienił się znowu i, schwyciwszy mały kamyk, z siłą cisnął go do góry. Kamień zmalał, prawie zniknął w lazurowem powietrzu i z głuchym bulkotem wpadł do wody, nie rozrzucając bryzgów.

— Nie widziałam go nawet, tak był wysoko — klaszcząc w dłonie, wołała dziewczynka. — Jeszcze raz! Jeszcze!

Hans kilka razy ciskał dla niej kamienie, a szły coraz wyżej.

— Spróbujcie wy teraz! — rzekł do towarzyszy.

Wyrostki, w których już budził się instynkt męski, nie chcieli jednak pokazać swej niższości przed dziewczynką i, podnosząc ramiona, odparli.

— Nie jest to naszym sportem...

— Wiem, że Joe biega i boksuje. Ale ty, Borysie, jakim się sportem zajmujesz? — zapytał Hans.

— Ja... konną jazdą, — odpowiedział chłopak. — Nie tu, lecz w Rosji, w majątku ojca. Mamy dobrą stadninę... Piękne konie... Biorę już przeszkody wyścigowe i byłem zaproszony do hrabiego Orłowa na polowanie par-force!

— Tak! — zakończył rozmowę Hans, prężąc szeroką pierś. — Ja zaś uprawiam wszelkie sporty. Ojciec mówi, że w życiu to nieraz może się przydać i...

Chłopak się zaciął.

— Co jeszcze mówi? — zapytała Manon, słuchająca go z ciekawością.

Hans ze śmiechem rzekł:

— Ojciec powiada, że kilka niemieckich pokoleń suszyło sobie mózgi nad teorjami filozoficznemi, teraz zaś przyszedł czas, aby je w życie wprowadzić. W tym celu potrzebne będą stalowe mięśnie i nerwy. Popatrzcie, jakie mam muskuły!

Hans zgiął ramiona i naprężył mocne bicepsy.

Oczy dziewczynki z podziwem spoczęły na młodym atlecie.

Mała kobietka, dziecko jeszcze, wyczuła zdrową naturę męską, zdolną do poświęceń, bohaterstwa i wzbudzającą ufność dla siły. Gdy ogarnęła wzrokiem stojących dokoła chłopaków, oczy jej natychmiast powróciły do Hansa.

Zbyt spokojny, uparty i zimny Anglik nie pociągał jej do siebie.

— Jakiś śmiesznie dorosły człowiek z tego Joego! — myślała Manon, chociaż nieraz chwaliła się w domu i przed innemi dziewczynkami, że ma przyjaciela — syna „prawdziwego“ lorda.

Borys niepokoił ją. Był to wybuchowy charakter, dziki i nieokiełznany.

Nigdy nie wiedziała, co uczyni ten zuchwały chłopak.

Podobał się jej ze swemi szeroko otwartemi oczami, zdradzającemi każdą myśl, a jednocześnie umiejącemi zarzucać niewidzialną i nieprzeniknioną zasłonę tajemnicy lub marzycielstwa.

Nieraz bywał rycerski, uprzejmy i dobry, często zaś brutalny lub złośliwy, szukający zwady i spierający się namiętnie o rzeczy proste, jasne.

Manon, nie rozumiejąc powodu, bała się Borysa. Spuszczała oczy, mimowoli przyciskała ręce do piersi lub obciągała sukienkę, gdy rozrosły, roześmiany chłopak stawał przed nią i ogarniał ją zamglonym wzrokiem nagle zwężonych źrenic.

— Nie! Hans jest najprostszy i najmilszy! — rozumowała Francuzeczka. — Cóż z tego, że jest on „boche“. — Na Hansie, jeżeli jest przyjacielem, zawsze polegać można!

Chłopcy podczas swoich zabaw i przechadzek z dziewczynką usiłowali zwrócić na siebie jej uwagę. Była to już odwieczna rywalizacja mężczyzny o kobietę, bezwiedna, nigdy nie ustająca walka samców.

Hans starał się pociągnąć do siebie Manon siłą swoich mięśni, zamiłowaniem i zdolnością do sportu, a gdy czuł, że to już nużyć zaczyna przyjaciółkę, pozostając z nią sam na sam, deklamował poezje Goethego, lub z uniesieniem opowiadał o flocie niemieckiej, gdyż miał wstąpić do marynarki.

Borys rozpowiadał o wspaniałych przyjęciach dworskich w Petersburgu i o życiu rodziny cesarskiej, którą znał, będąc towarzyszem zabaw jednego z wielkich książąt, opisywał polowania, odbywające się w majątku rodziców, chwalił się wpływami ojca — generała żandarmów, walczącego z wrogami ubóstwianego monarchy.

Joe nie chwalił się nigdy, nie zapalał i nie wpadał w marzycielstwo. Mówił tylko o tem, co sam zrobił, czego sam dotknął swemi rękami. O sporcie rozprawiał suchym głosem, niby o nieuniknionym obowiązku, dodając, że powinien stać się rekordsmanem dalekiego biegu, gdyż wszystko po temu robi i tak sobie postanowił.

Obszernie, bardzo ściśle opowiadał o dokonanej z ojcem i bratem podróży po południowej Afryce i Indjach, odsuwając siebie na daleki plan, wiernie malując krajobrazy i charaktery widzianych ludzi. Zmysł dokładnego określenia otoczenia i zrozumienia swego miejsca wśród niego, tak bardzo rozwinięty w Anglikach, dawał się spostrzec odrazu.

Jednocześnie każdy mógł zrozumieć, że ten dorastający dopiero młodzieniec potrafi wolę swoją narzucić i nagiąć do niej każde środowisko.

Nawet w tej małej i niesfornej jeszcze gromadce dzieci Joe umiał wzbudzić, jeżeli nie przyjaźń lub miłość dla siebie, to szacunek i posłuch.

Gdy opowiadano sobie o przeróżnych rzeczach, oczy mówiącego mimowoli biegły ku zimnym źrenicom Joego i pytająco patrzyły na niego. Chłopak wyrokował krótko i dokładnie.

— Well! — mówił Joe, gdy zgadzał się z wypowiadanem zdaniem.

— No! — przeczył suchym, stanowczym głosem.

— O! — mruczał, podnosząc ramiona, gdy myśl wydawała mu się zbyt nikła lub pogardy godna.

Nikt nie protestował przeciwko wyrokom chłopca.

Czasami tylko Hans, nie zrozumiawszy istotnej przyczyny pogardliwego wzruszenia ramion, żądał wyjaśnień.

Na to Joe najczęściej nie odpowiadał, gdy wszystko było jasne, zrzadka objaśniał krótkiem, dokładnie ułożonem zdaniem, a gdy przeciwnik nareszcie zrozumiał i zgodził się z nim, ponownie podnosił ramiona i rzucał zimnym tonem swe ulubione „o!“

Manon instynktem rozumiała charaktery swoich przyjaciół i, opowiadając rodzicom o chłopakach, formułowała je w ten sposób:

— Do Borysa nie poszłabym nigdy po żadną przysługę, gdyż, uczyniwszy dla mnie wszystko, co może, pamiętałby o tem, chwaliłby się lub wypominał mi to. Joe dałby mi dobrą, mądrą radę. O, mamusiu, on jest synem lorda i bardzo rozumnym chłopcem, bardzo! Jednak, wiem, że on każdemu dałby mądrą radę, tym samym głosem, z jednakową miną i spokojnie patrząc, jak gdyby nic go to nie obchodziło! To mnie gniewa! Ja chcę, żeby rada była wyłącznie dla mnie, żebym wiedziała, iż tylko Manon obchodzi go w tej chwili! Zato Hans! Ten toby zapalił się odrazu, myślałby tylko o mnie, radziłby mi i chciałby pomóc nietylko słowami, lecz czynem!

— Co to za Hans, córeczko? — pytała pani de Chevalier, matka Manon.

— Hans von Essen, syn admirała! — zawołała dziewczynka. — Admirała, który przed sześciu laty wojował z Chińczykami. Bardzo porywająco opowiadał mi o tem Hans! Było to w Kiao-Czao. Hans przynosił nam mapę i pokazywał to miejsce. Daleko stąd, bardzo daleko!

— Boche! Niemiec! — zawołała pani de Chevalier.

— Niemiec... — ze smutkiem w głosie powtórzyła dziewczynka.

— Strzeż się tego chłopca! — rzekła matka. — Niemcy — to barbarzyńcy, ludzie niepewni, wrogowie Francji.

— Hans — miły i ja jestem go pewna! Bardzo go lubię! On ma mocne muskuły, rzuca dyskiem, jest pierwszym w swojej klasie, jako biegacz, na pamięć umie długie, piękne wiersze! — broniła przyjaciela zarumieniona i podniecona Manon.

— Co za zachwyty! — zaśmiała się ubawiona pani de Chevalier. — Zresztą dobrze, że przebywasz z tymi cudzoziemcami. Są oni z dobrych rodzin...

— Joe jest synem lorda Leystona, mamusiu, Hans ma ojca admirała, a Borys... — wtrąciła dziewczynka.

— Dobrze, dobrze! — przerwała jej matka. — Korzystaj z ich towarzystwa, bo zrobisz postępy w angielskiej i niemieckiej konwersacji... Teraz idź do hallu, bo nauczycielka czeka na ciebie już od pół godziny przy fortepianie!

Dziewczynka wyszła z pokoju i, chociaż wkrótce starannie wygrywała różne kawałki muzyczne, jednak czuła urazę do matki, a ból ściskał jej serce.

Cierpiała za Hansa.

— Taki miły, dzielny chłopak, dobry towarzysz, wiemy przyjaciel, a mamusia nazywa go boszem, barbarzyńcą i niepewnym człowiekiem! Za co?

Przy obiedzie zwróciła się do ojca, zaglądając mu w oczy:

— Papo, dlaczego Niemców nazywają barbarzyńcami i niepewnymi ludźmi, których trzeba unikać?

— Hm! — chrząknął ojciec znacząco. — Niemcy? Boches?

— Tak... — rzekła Manon, przygotowując się do słuchania.

Pan de Chevalier, wysoki urzędnik ministerjalny, uśmiechając się pobłażliwie, zaczął mówić:

— Stare to dzieje, moja mała Manon, bardzo stare! Niegdyś, przed wiekami, do Francji z tamtego brzegu Renu przyszły hordy barbarzyńców. Byli to wojownicy, noszący na ramionach skóry dzikich zwierząt, na głowach, zamiast hełmów, czaszki rogatych bawołów lub niedźwiedzi. Uzbrojeni byli ci najeźdźcy w ciężkie maczugi i długie miecze. Napadli na Francuzów i zaczęli mordować mężczyzn, porywać w niewolę kobiety i dzieci, rabować i palić domy, burzyć świątynie... Byli to Niemcy, dziecko moje!

— I kaplicę Notre Dame z Lourdes zburzyli? — spytała Manon.

— Nie! — odparł pan de Chevalier. — Francuzi wtedy byli jeszcze poganami...

— Oh! To z pewnością było bardzo dawno, papo? — z radością w głosie wykrzyknęła dziewczynka.

— Bardzo, bardzo! — zgodził się ojciec.

— Oh, papo! — zawołała znowu Manon. — Dawniej to i Francuzi byli bardzo źli. Widziałam rycinę, na której jakiś król francuski kazał odrąbać głowę świętemu. To zupełnie źle zabijać świętego! Gorzej niż zwykłych ludzi! A kiedyś oglądaliśmy u państwa Boissat album, gdzie widziałam obrazy bardzo straszne. Później spać nie mogłam!.. Gilotyna odcina głowę panom i paniom, a nawet biednej królowej Marji Antoninie... Jacyś bandyci, którzy mieli na piersiach napis: „Śmierć tyranom!“ — za włosy wloką piękne panie, małe, strojne dzieci, niosą na włóczniach głowy ludzkie!...

— No, wtedy była rewolucja, to zupełnie co innego... — mruknął pan de Chevalier.

— Rewolucja? — powtórzyła dziewczynka, nie rozumiejąc znaczenia tego słowa. — To musiało być też dawno, kiedy rewolucja zabijała panów, panie i dzieci?

— Tak... dość dawno... — mruknął ojciec.

— A teraz, czy Niemcy zabijają Francuzów? — pytała Manon.

— Teraz nie, lecz niedawno rzucili na nas swoją armję, rozbili nasze wojska i wzięli do niewoli pod Sedanem... przy Napoleonie III.

— A nauczycielka opowiadała nam o zwycięstwach wielkiego Napoleona, który zwalczył Niemców, Austrjaków i Rosjan... — wtrąciła dziewczynka.

Zapanowało milczenie.

Przerwała je pani de Chevalier, mówiąc:

— Wojna jest zawsze wielką zbrodnią, a ludzie wtedy stają się dzicy i okrutni.

Manon o nic więcej nie pytała. Była bardzo zadowolona. Dokazywała, figlowała, a z oczu i rozbawionej twarzyczki biła głęboka i szczera radość.

Wiedziała bowiem, że nazwa „boche“ jest niczem innem, jak tem „starem pudłem“ którem stangreci eleganckich powozów nazywali furmanów konnych autobusów. Zwykłe żartobliwe, szydercze lub złośliwe przezwisko.

— Wszystko idzie doskonale! — wołało coś w duszy dziewczynki, chociaż nie wiedziała właściwie, o co jej chodzi.

Był to zaś pierwszy wysiłek, uczyniony w obronie tego, który poza granicami świadomości zajął miejsce w jej sercu kobiety-dziecka.

Nie istnieją, bowiem, w świecie człowieka czyny i zjawiska, które, mając w oczach kobiety wytłumaczenie, nie byłyby przez nią bronione z całą namiętnością i siłą przekonania, wiernie, wytrwale, do ostatniego tchu.

Wybiegłszy do hallu, Manon spostrzegła nowych gości, przybyłych do hotelu.

Młoda, przystojna pani w żałobnej sukni rozmawiała z dyrektorem. Obok niej stał chłopak, lat trzynastu, w czarnem ubranku z białym wykładanym kołnierzykiem i krepą na rękawie bluzki.

Manon odrazu zrozumiała, że pani jest matką chłopaka, gdyż podobieństwo było uderzające.

Te same obfite włosy płowe, oczy ciemne, ściągła twarz i usta smutne.

Dziewczynka uważnie przyglądała się chłopakowi, bo podobał się jej od pierwszego wejrzenia. Gdy czarno ubrana pani weszła z dyrektorem do biura, Manon zbliżyła się do chłopca i rzekła:

— Nazywam się Manon de Chevalier. Czy na długo pan przyjechał do Genewy?

Lekko się rumieniąc, chłopak odpowiedział:

— Jeszcze nie wiem! Może na dwa tygodnie, a może na miesiąc, gdyż później jedziemy do Krakowa...

— A jak się pan nazywa? — pytała dalej.

— Alfred Małachowski — rzekł.

— Rosjanin? — zawołała. — Mam już jednego znajomego Rosjanina — Borysa Suzdalskija.

— Nie jestem Rosjaninem — odparł, podnosząc głowę. — Jestem Polakiem, Rosjanie zaś są mymi wrogami... śmiertelnymi wrogami.

Oczy błysnęły mu złowrogim ogniem.

— Polak? — powtórzyła przeciągle dziewczynka. — Ależ to Rosja? Ojciec zawsze tak mówi.

— Jeżeli ojciec panienki tak mówi, to niezawodnie uważa Alzację za niemiecką ziemię? — uśmiechając się ironicznie, spytał Alfred Małachowski.

— O, nie! — wykrzyknęła dziewczynka. — Alzacja — to nie Niemcy!

— Bardzo pięknie! — zauważył chłopak. — Polska też nie jest Rosją.

— Gdzież jest wasza metropolja? — pytała, przypominając sobie niedawne lekcje geografji.

Chłopak zamyślił się, lecz po chwili podnińsł oczy i twardym głosem odpowiedział:

— W naszych sercach, które nie umieją zapominać...

Manon nie zrozumiała słów ponurego chłopaka i, podnosząc ramiona, szepnęła:

— Dziwne to...

Nagle błysnęła jej inna myśl, więc ujęła chłopaka za rękę i zawołała:

— Jeżeli Alfred (będę tak go nazywała!) chce, to będziemy się razem bawili! Poznam Alfreda z Hansem, Joe i... Borysem. Są to bardzo dobre chłopaki!...

— Dziękuję! — odparł krótko, ukłonił się, wziął walizkę i poszedł w stronę wychodzącej z biura matki.

Manon uważnie patrzyła za nim. Widziała, że był wysoki, zręczny w ruchach i bardzo poważny.

— Podobny do Joego... chociaż nie! Jest on inny. Takiego jeszcze nie spotykałam ani tu, ani w Paryżu... — rozumowała, przypominając sobie słowa nowego znajomego.

Po obiedzie na trawniku, gdzie grano w tennisa, Joe, Hans i Borys czekali na Manon.

Zjawiła się z małem opóźnieniem, prowadząc z sobą nowego przyjaciela.

— Zaznajomcie się szybko, — zawołała, — jest to Alfred Małachowski — Polak!

Chłopcy nieufnie spojrzeli na nieznajomego, jednak wkrótce zaczęli ściskać dłoń jego i wymieniać swoje imiona.

Alfred był dobrze wychowany i trzymał się spokojnie.

Gdy zbliżył się do niego Borys, podniósł śmiałym ruchem głowę i, patrząc twardym wzrokiem, rzekł dobitnie:

— Nie chcę pana obrazić, lecz nie mogę podać mu ręki. Uścisk dłoni jest oznaką pokoju, a nawet przyjaźni, ja zaś jestem i będę przez całe życie w wojnie z Rosją i wrogiem wszystkich Rosjan. Przepraszam pana za tę obrazę, która go osobiście nie dotyczy. Zresztą, jeżeli pan tego nie rozumie, może pan żądać ode mnie satysfakcji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: