Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

It's Only Business - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

It's Only Business - ebook

Jak wiele dotyk jest w stanie odebrać? Ile cierpienia może przysporzyć jego brak?

James Wagner to syn właściciela największej na świecie sieci banków. Jest impulsywny i stanowczy. Aby przejąć udziały w firmie, jest gotowy na wszystko. Nawet na ślub.

Rose kilka lat temu przeżyła koszmar, którego wspomnienie wciąż nie daje jej spać i nie pozwala do nikogo się zbliżyć. Żyjąc w cieniu przeszłości, skupia się na swoich studiach na wydziale historii. Aż pewnego dnia jej rodzice, bogaci przedsiębiorcy, dla których priorytetem jest rodzinny biznes, chcąc uratować swoją firmę, postanawiają wydać ją za Jamesa.

Chandlerowie i Wagnerowie zawierają umowę. Rose i James muszą wypełnić jej warunki i przekonać wszystkie najważniejsze osoby w świecie biznesu, że ich aranżowane małżeństwo jest prawdziwe. Ale czy kobieta, która boi się dotyku, może stworzyć bliską relację z obcym mężczyzną? I czy można uciec od przeszłości, która zaczyna przypominać o sobie bardziej niż kiedykolwiek?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67604-73-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

_Zaułek był ciemny. Jedyne źró­dło świa­tła sta­no­wiła uliczna lampa, która migo­tała tak, jakby sama znaj­do­wała się u kresu wytrzy­ma­ło­ści. Lodo­waty deszcz tylko pogar­szał już i tak słabą widocz­ność. Ulice były puste i ciche, mimo że… mimo że krzy­cza­łam._

_Krzy­cza­łam, kiedy jego ciało przy­parło mnie moc­niej do zim­nej ściany._

_Krzy­cza­łam, kiedy jego ukryta pod ciem­nym kap­tu­rem twarz się do mnie nachy­liła._

_Krzy­cza­łam, kiedy jego usta przy­cze­piły się do mojej szyi niczym pijawki._

_Krzy­cza­łam, kiedy jego zimna dłoń unie­ru­cho­miła moje nad­garstki, pod­czas gdy druga zaczęła pod­no­sić moją spód­nicę._

_Bła­ga­nie i łzy nie poma­gały. Wręcz prze­ciw­nie – zachę­cały go._

_Wszystko zagłu­szał deszcz._

– Rose, obudź się! To tylko sen!

Krzyk­nę­łam, kiedy czy­jeś dło­nie zła­pały mnie za ramiona. Ock­nę­łam się i zorien­to­wa­łam, że znów jestem na łóżku w sypialni. Zamru­ga­łam kilka razy, czu­jąc spły­wa­jące po policz­kach łzy. Ujrza­łam przed sobą błę­kitne oczy pełne tro­ski. Cie­płe dło­nie dalej mnie trzy­mały… ale ja na­dal czu­łam _jego_ łap­ska. Zimne. Brudne.

Odsko­czy­łam jak naj­da­lej i spa­dłam na pod­łogę. Wyco­fa­łam się na czwo­ra­kach pod ścianę i obję­łam ramio­nami kolana, cho­wa­jąc w nich głowę.

Moim cia­łem wstrzą­snął gło­śny szloch.ROZDZIAŁ 1

Roz­dział 1

Dzia­łal­ność

Do końca zostało wam pół roku – oznaj­mił pro­fe­sor i posłał nam szczery uśmiech. – Dla­tego od teraz wykłady będą powtó­rze­niowe. Może­cie na nie przy­cho­dzić według wła­snego uzna­nia lub uczyć się gdzie indziej!

Po tych sło­wach roz­le­gły się okla­ski i okrzyki zachwytu. Ja tylko się uśmiech­nę­łam i zaczę­łam pako­wać swoje rze­czy. Szybko zarzu­ci­łam na sie­bie kurtkę, wycho­dząc z sali.

Auto­bus na szczę­ście się nie spóź­nił i już po chwili jecha­łam nim w stronę domu uli­cami San Jose. Ni­gdy nie prze­pa­da­łam za wiel­kim ruchem panu­ją­cym w tym mie­ście, ale było i tak zde­cy­do­wa­nie lep­sze i mniej zalud­nione od Nowego Jorku, gdzie moi rodzice chcieli począt­kowo prze­nieść główną sie­dzibę firmy – rodzin­nego biz­nesu zało­żo­nego przez mojego dziadka.

Moja matka była praw­ni­kiem, tak jak jej rodzice. Począt­kowo firma ofe­ro­wała tylko usługi adwo­kac­kie, ale kiedy mój ojciec, lekarz, oże­nił się z mamą, zde­cy­do­wali się połą­czyć swoje pro­fe­sje i w tym samym budynku otwo­rzyć dodat­kowo pry­watną kli­nikę. Budy­nek nosił nazwę Chan­dler’s Cli­nic & Law Com­pany, choć ja wola­łam na niego mówić „Impe­rium”. Wszystko dla­tego, że w tym jed­nym budynku ze szkła i kamie­nia mie­ścił się prak­tycz­nie cały świat moich rodzi­ców, czyli praca.

Od cza­sów dzie­ciń­stwa przy­zwy­cza­iłam się już do tego, że muszę być nie­za­leżna i nie powin­nam za bar­dzo liczyć na ich obec­ność w naszym domu. Nie było mi oczy­wi­ście łatwo, kiedy rodzice każdą wolną chwilę poświę­cali pracy, a mnie trak­to­wali jak powie­trze. Mieli jed­nak swoją hie­rar­chię spraw, któ­rymi się zaj­mo­wali: naj­pierw była praca, potem pie­nią­dze, następ­nie dom i dopiero potem ja.

Jakoś uda­wało mi się zno­sić samot­ność, ale trzy lata temu… Kiedy _to_ się stało, zro­zu­mia­łam, jak bar­dzo ich potrze­buję. Nie­stety sta­tus firmy oka­zał się dla nich waż­niej­szy od szu­ka­nia spra­wie­dli­wo­ści za to, co mi się przy­da­rzyło. Od tam­tej pory – mimo bólu – trak­to­wa­łam ich tak samo, jak oni mnie: jak powie­trze. Jedyne, co nas łączyło, to więzy krwi i wspólny dom. Roz­ma­wia­li­śmy wyłącz­nie przy obie­dzie i tylko na temat mojej nauki lub ich pracy.

Auto­bus zatrzy­mał się nie­da­leko kawiarni, którą omi­ja­łam sze­ro­kim łukiem. Przy­spie­szy­łam kroku, aby zna­leźć się jak naj­da­lej od zaułka znaj­du­ją­cego się obok niej.

Po chwili dotar­łam do naszej willi z ogro­dem. Kiedy zna­la­złam się w środku, ode­tchnę­łam głę­boko, opa­no­wu­jąc oddech.

_Uspo­kój się_, pomy­śla­łam.

– Rose, to ty?

Znie­ru­cho­mia­łam, sły­sząc głos matki. Zasta­łam ich wraz z ojcem sie­dzą­cych w salo­nie. Nie ukry­wa­łam zdzi­wie­nia, które wykwi­tło na mojej twa­rzy; rzadko kiedy rodzice wra­cali do domu tak wcze­śnie. Z reguły koń­czyli pracę wie­czo­rami.

– Dla­czego nie jeste­ście w pracy? – spy­ta­łam, lekko marsz­cząc brwi.

– Usiądź – pole­cił ojciec i dło­nią, na któ­rej nad­garstku błysz­czał drogi zega­rek, wska­zał mi fotel naprze­ciwko. Nie­pew­nie zro­bi­łam to, co mi kazał. Zmie­rzy­łam ich wzro­kiem; oboje byli jak zwy­kle ubrani w swoje uni­formy, ale ich twa­rze były poważ­niej­sze niż nor­mal­nie.

– Coś się stało? – spy­ta­łam.

Matka wes­tchnęła głę­boko i przy­gła­dziła ide­al­nie upięte włosy. Miały odcień ciem­no­zło­ci­stego blondu, tak jak moje, z tą róż­nicą, że powoli zaczy­nała już przez nie prze­bi­jać siwi­zna. Mimo to, jak na swój wiek, była bar­dzo atrak­cyjną kobietą.

– Te ban­kowe szczury pod­nio­sły nam ratę – zaczął ojciec, wpa­tru­jąc się w swoje sple­cione dło­nie. – Uznali, że skoro tak dobrze nam się wie­dzie, jeste­śmy w sta­nie spła­cać kre­dyt w o wiele więk­szych sumach.

– Dzi­siaj się o tym dowie­dzie­li­ście? – spy­ta­łam.

– Nie, kilka mie­sięcy temu – odpo­wie­działa matka, sie­dząc pro­sto. Tak jak zawsze głos miała spo­kojny, ale sta­now­czy. – Myśle­li­śmy z ojcem, że damy radę i po pro­stu pod­nie­siemy nieco ceny naszych usług. Nie­stety… efekt oka­zał się odwrotny. Stra­ci­li­śmy wielu klien­tów.

– Jeste­śmy w złej sytu­acji – dodał jesz­cze ojciec, zanim zdą­ży­łam cokol­wiek powie­dzieć. Prze­łknę­łam ślinę, ner­wowo ana­li­zu­jąc wszystko w gło­wie.

– Jeste­śmy… to zna­czy wy jeste­ście… ban­kru­tami? – spy­ta­łam ostroż­nie. Na moje słowa ojciec zaci­snął dło­nie w pię­ści, a matka przy­mknęła na chwilę oczy. Oboje jed­nak poki­wali po chwili gło­wami.

Wypu­ści­łam powie­trze z ust. Nie wie­dzia­łam nawet, że je wstrzy­muję. Potar­łam dło­nią twarz.

– Co teraz? – Popa­trzy­łam na nich ze współ­czu­ciem. Wyglą­dali na wykoń­czo­nych i naprawdę wście­kłych. Nie dzi­wi­łam im się jed­nak. Nie mogłam. Ban­kruc­two to dla nich to samo, co zabra­nie uza­leż­nio­nej oso­bie jej nar­ko­tyku. Nie czu­łam żad­nej satys­fak­cji z ich porażki. _Żad­nej_. Może nie mie­li­śmy zbyt dobrych rodzin­nych rela­cji, ale mimo to byłam ich córką. Zna­łam ich i wie­dzia­łam, jakie to dla nich trudne… nawet jeśli oni nie wie­dzieli, jak trudno było mi.

– Bank wysta­wił już budy­nek na sprze­daż – wyja­śnił ojciec i spoj­rzał na mnie po raz pierw­szy, odkąd weszłam. Popra­wił mary­narkę i odchrząk­nął. – Zna­lazł się już kupiec.

– Macie zamiar tak po pro­stu oddać firmę? – spy­ta­łam zszo­ko­wana. – Prze­cież to całe wasze życie, rodzinny inte­res.

– Nie jeste­śmy już w sta­nie utrzy­mać firmy sami – wyja­śniła matka i wyraź­nie zmu­siła się do sła­bego uśmie­chu. – Jest jed­nak szansa, aby ją ura­to­wać.

Znie­ru­cho­mia­łam, cze­ka­jąc na dal­sze wyja­śnie­nia.

– Chęt­nym do kupna budynku oka­zał się znany biz­nes­men, a mia­no­wi­cie Mat­thew Wagner. – Ojciec spoj­rzał na mnie wycze­ku­jąco, ale ja tylko zamru­ga­łam kilka razy. Zna­łam to nazwi­sko. Znał je każdy, kto był choć odro­binę zwią­zany ze świa­tem biz­nesu lub nim zain­te­re­so­wany.

Gazety non-stop pisały o Inter­na­tio­nal Wagner Bank Group, czyli świa­to­wej sieci ban­ków, którą obec­nie zarzą­dzał Mat­thew Wagner i która sły­nęła nie tylko ze swo­ich licz­nych ofert, ale i z moż­li­wo­ści nego­cjo­wa­nia warun­ków każ­dej z usług. U Wagne­rów zapo­ży­czali się nie tylko zwy­kli ludzie, ale też roz­ma­ite przed­się­bior­stwa. Oprócz zarzą­dza­nia sie­cią ban­ków Mat­thew utrzy­my­wał się także z wyku­py­wa­nia wielu pry­wat­nych firm, które ulep­szał i otwie­rał ponow­nie, ale już pod swoim nazwi­skiem. Naj­wy­raź­niej to samo chciał zro­bić z Impe­rium moich rodzi­ców.

– Na­dal nie rozu­miem – powie­dzia­łam po dłuż­szej chwili. – Wagner chce wyku­pić waszą firmę, ale nie będzie­cie w niej już wtedy pra­co­wać.

Wąskie wargi ojca roz­sze­rzyły się w takim samym lek­kim uśmie­chu jak u matki – ale bar­dziej zło­śli­wym.

– Mia­łem z nim dzi­siaj spo­tka­nie – oznaj­mił, nie prze­sta­jąc się uśmie­chać. – Wytłu­ma­czy­łem mu, że ludzie korzy­stali z naszych usług, bo byli z _nas_ zado­wo­leni. Jeżeli nas wyrzuci, to moż­liwe, że straci wtedy wielu naszych sta­łych klien­tów. Nie­ważne, jak dobrymi i wykształ­co­nymi ludźmi nas zastąpi. Zapro­po­no­wa­łem mu, aby po wyku­pie­niu naszej firmy pozwo­lił jej zacho­wać nazwę, a nam dalej pra­co­wać za tę samą stawkę.

– Oka­zuje się, że Wagner ma bzika na punk­cie lojal­no­ści swo­ich pra­cow­ni­ków – dodała matka i zaśmiała się lodo­wato. – Bar­dzo uważ­nie ich dobiera, a już szcze­gól­nie tych, któ­rzy będą zaj­mo­wali tak wyso­kie sta­no­wi­ska w jego przed­się­bior­czym świe­cie.

– Musie­li­śmy go jakoś do sie­bie prze­ko­nać, opo­wie­dzieć o sobie i całej naszej karie­rze – kon­ty­nu­ował ojciec. – Kiedy wspo­mnie­li­śmy o tym, że mamy córkę, myśle­li­śmy, że to dla niego nie­istotne, ale jed­nak…

Oboje wymie­nili zna­czące spoj­rze­nia, które dosko­nale zna­łam; chłodne i pełne pychy, takie same, kiedy uda­wało im się dobić targu.

Prze­szedł mnie dreszcz.

– O co cho­dzi? – spy­ta­łam nie­mal szep­tem, obej­mu­jąc się ramio­nami. Oboje prze­nie­śli na mnie swój wzrok.

– Zawar­li­śmy z nim umowę – powie­dział ojciec. – Mat­thew przy­sta­nie na nasze warunki, a nawet uczyni nas wspól­ni­kami. My będziemy zarzą­dzać firmą tak, jak dotych­czas. On tylko przej­mie budżet.

– I to wszystko w zamian za co? – spy­ta­łam ostroż­nie.

– W zamian za odda­nie two­jej ręki jego synowi.

Pobla­dłam. Mia­łam wra­że­nie, że całe powie­trze gdzieś wypa­ro­wało.ROZDZIAŁ 2

Roz­dział 2

Sprze­dana

Musia­łam naprawdę być blada jak ściana, bo matka powie­działa po chwili bez­na­mięt­nym tonem:

– Wiem, że może to być dla cie­bie szok, ale po latach spon­so­ro­wa­nia two­ich bez­na­dziej­nych stu­diów i miesz­ka­nia z nami, sądzimy, że jesteś nam coś winna.

Zaci­snę­łam zęby, klnąc w środku na wszyst­kie moż­liwe spo­soby. Długo zno­si­łam ich obo­jęt­ność, ale jej słowa naprawdę mnie zra­niły. To, że nie poszłam na wybrane przez nich stu­dia eko­no­miczne lub medy­cynę, nie ozna­cza, że jestem im cokol­wiek winna. Dobry rodzic zaak­cep­to­wałby wybór swo­jego dziecka.

– Kiedy tylko ukoń­czę stu­dia i pójdę do pracy, oddam wam wszystko co do gro­sza – odpo­wie­dzia­łam ze spusz­czo­nym wzro­kiem.

– Tak czy siak, gdyby nie nasz biz­nes, skoń­czy­ła­byś naukę już po gim­na­zjum – wark­nął ojciec. – Dla­tego obo­wią­zek ura­to­wa­nia firmy doty­czy także cie­bie, Rose.

– Nie kosz­tem mojego życia – odpar­łam, patrząc mu z bólem w oczy. – Nie pozwolę, żeby­ście mnie sprze­dali.

– To mał­żeń­stwo to tylko biz­nes! – Ojciec wyrzu­cił ręce w górę.

– Nie – wyszep­ta­łam.

– Co?

– Nie – syk­nę­łam, sta­jąc na równe nogi. – Nie wyjdę za obcego czło­wieka!

– A za jakiego byś chciała wyjść? – Tym razem ojciec także wstał i popa­trzył na mnie z furią w oczach. – Za takiego, który by cię kochał? Boisz się wła­snego cie­nia! Zosta­łaś _zbru­kana_. Kto cię zechce?!

Zro­bi­łam chwiejny krok w tył, bo jego słowa zabo­lały jak ude­rze­nie w twarz. Wie­dzia­łam, że były niczym zia­renko, które zdą­żyło zapu­ścić pierw­sze korze­nie w moim sercu.

_Nie płacz_, pomy­śla­łam, czu­jąc gulę w gar­dle. _Nie płacz. Nie przed nimi._

– Skoro nikt mnie nie zechce, to dla­czego miałby mnie zechcieć jego syn? – spy­ta­łam cicho, na co matka otwo­rzyła sze­roko oczy i także wstała, celu­jąc we mnie pal­cem.

– Nawet się nie waż! – wark­nęła. – Oni o niczym nie wie­dzą i tak ma pozo­stać! Niech myślą, że po pro­stu jesteś nie­śmiała.

Popa­trzy­łam na nią z nie­do­wie­rza­niem.

– Jak możesz? – wyszep­ta­łam.

– Wyj­dziesz za niego i koniec – oznaj­mił ojciec, bio­rąc głę­boki oddech, jakby chciał się uspo­koić. – Jeżeli się sprze­ci­wisz, to możesz się poże­gnać ze stu­diami i z miesz­ka­niem tutaj.

Prze­łknę­łam ślinę. Każdą czą­steczkę sil­nej woli, jaka mi pozo­stała, prze­zna­czy­łam na to, by powstrzy­mać płacz. Gula w moim gar­dle rosła, a serce biło jak osza­lałe. Sta­ra­łam się zacho­wać kamienną twarz, ale usta mimo­wol­nie wykrzy­wiły się w gry­ma­sie.

Moje mil­cze­nie naj­wy­raź­niej uznali za zgodę, bo matka rów­nież ode­tchnęła i oznaj­miła:

– Wagne­ro­wie prze­by­wają obec­nie w Mek­syku, ale już jutro wra­cają. Po dro­dze wstą­pią do nas na kilka dni, żeby omó­wić całą umowę i szcze­góły wesela. Potem wyje­dziesz z nimi do Seat­tle.

Roz­chy­li­łam lekko usta, mając wra­że­nie, że wciąż jest za mało powie­trza. Moja dolna warga zadrżała.

– Będą jutro na kola­cji. Przy­go­tuj się. – To nie była prośba. To był roz­kaz.

Bez słowa ruszy­łam w stronę scho­dów i swo­jego pokoju. A kiedy tylko zamknę­łam za sobą drzwi, osu­nę­łam się po nich na pod­łogę, cho­wa­jąc twarz w dło­niach. Wybuch­nę­łam pła­czem.

Chcia­łam krzy­czeć.

Chcia­łam, aby mój ból usły­szał cały świat. Tak jak wtedy.

Ale, jak zwy­kle, głos zdu­si­łam w sobie.

Emo­cje wypły­wały ze mnie ze łzami przez następną godzinę.

Zosta­łam sprze­dana przez wła­sną rodzinę. Tylko po to, by ochro­nić ich wize­ru­nek i firmę. Mogliby po pro­stu zatrud­nić się gdzie indziej, ale myśl, że wów­czas ich sze­fami byłby ktoś inny niż oni sami, napa­wała ich wsty­dem i obu­rze­niem.

To ja musia­łam pła­cić za ich dumę i ego­izm. Ale tym razem cena była za wysoka. Jak mia­łam spę­dzić życie u boku… _męż­czy­zny_?

Ostatni raz wypeł­niało mnie tak wiel­kie prze­ra­że­nie _wtedy_, w zaułku. Teraz mia­łam wra­że­nie, że czeka mnie dziwna powtórka. Jedyna róż­nica będzie taka, że tym razem na pewno sobie nie pora­dzę.ROZDZIAŁ 3

Roz­dział 3

Kola­cja

Kiedy obu­dzi­łam się następ­nego dnia, pierw­sze, co chcia­łam zro­bić, to zacząć pła­kać. Od razu sku­li­łam się, cho­wa­jąc głowę w poduszki.

Byłam kosz­mar­nie nie­wy­spana. Prze­pła­ka­łam pra­wie całą noc i jesz­cze nie mia­łam dość. Cały czas ota­czały mnie myśli: _Co ja zro­bię? Jak to będzie? Do końca życia mam być żoną obcego czło­wieka?_

Ból roz­sa­dzał mnie od środka. Jesz­cze ni­gdy nie chcia­łam krzy­czeć tak bar­dzo, jak teraz.

Spoj­rza­łam na zega­rek. Docho­dziła dwu­na­sta w połu­dnie.

Odwró­ci­łam się na drugi bok i znowu zamknę­łam oczy. Kola­cja będzie wie­czo­rem, nie wcze­śniej. Do tego czasu nie mia­łam zamiaru się ni­gdzie ruszać – łóżko zda­wało się teraz jedy­nym bez­piecz­nym miej­scem.

Wsta­łam dopiero wtedy, gdy matka zapu­kała do moich drzwi i poin­for­mo­wała mnie, że Wagne­ro­wie będą za dwie godziny. Jak zwy­kle, nawet nie siliła się na miły ton.

Zwle­kłam się z łóżka i poszłam wziąć chłodny prysz­nic. Wyszy­ko­wa­łam się; z kamienną miną zro­bi­łam sobie natu­ralny maki­jaż, który miał tylko zatu­szo­wać wory pod oczami i pod­kre­ślić rysy twa­rzy. Włosy, się­ga­jące piersi, pozwo­li­łam sobie zosta­wić roz­pusz­czone. Ubra­łam się w gładką, błę­kitną sukienkę do kolan z dłu­gimi ręka­wami, a do niej zało­ży­łam niskie obcasy w tym samym kolo­rze i deli­katną złotą biżu­te­rię.

Spoj­rza­łam w lustro. Zmie­rzy­łam wzro­kiem dziew­czynę, którą w nim zoba­czy­łam, i zatrzy­ma­łam się na jej twa­rzy – zupeł­nie bez­na­mięt­nej. Jakby już wszystko było jej obo­jętne.

Wes­tchnę­łam głę­boko, zamy­ka­jąc na chwilę oczy.

I wtedy usły­sza­łam dzwo­nek do drzwi.

– A jeżeli ona nie zechce? – spy­ta­łem, odwra­ca­jąc się w stronę ojca.

– Chan­dle­ro­wie zawarli już umowę. Nie ma odwrotu – odpo­wie­dział, nawet na mnie nie patrząc. Wyglą­dał przez okno samo­chodu, któ­rym wła­śnie jecha­li­śmy do domu mojej przy­szłej _narze­czo­nej_.

– Wiesz, co sądzę o tym mał­żeń­stwie – odpar­łem. Istot­nie, wie­dział. Wie­dział już od chwili, kiedy po raz pierw­szy poru­szył ze mną ten temat po jed­nej z jego waż­nych kon­fe­ren­cji.

Oczy­wi­ście nie ska­ka­łem z rado­ści na myśl, że zwiążę się z kobietą, któ­rej nie znam. Jed­nak od naj­młod­szych lat przy­go­to­wy­wano mnie na to, że biz­nes będzie odgry­wał ważną rolę rów­nież w moim życiu pry­wat­nym. Nie mogłem się sprze­ci­wić ojcu, nie odwa­żył­bym się. Pozwa­la­łem mu pla­no­wać moją przy­szłość, ale tylko do czasu, aż prze­pi­sze na mnie część swo­jego majątku po przej­ściu na eme­ry­turę za kilka lat. Po tym mia­łem zamiar sam uło­żyć sobie życie i pro­wa­dzić biz­nes po swo­jemu: nie wyko­rzy­stu­jąc ludzi do ostat­niej kro­pli krwi, ale pra­cu­jąc z nimi tylko pod warun­kiem, że też będą tego chcieli. Wła­śnie dla­tego myśl, że dziew­czyna, którą mia­łem poślu­bić, zosta­nie do tego _zmu­szona_, napa­wała mnie wście­kło­ścią.

Ojciec nie zaszczy­cił mnie odpo­wie­dzią. Zaraz potem samo­chód się zatrzy­mał. Wysia­dłem, wzro­kiem obej­mu­jąc białą willę z ogro­dem, a potem pełen napię­cia ruszy­łem za ojcem w stronę drzwi.

Kiedy tylko naci­snął dzwo­nek, mocno zaci­sną­łem zęby. Żyjąc przez lata w oto­cze­niu wścib­skich mediów, nauczy­łem się robić dobrą minę do złej gry. Ale tym razem emo­cje tak zże­rały mnie od środka, że przy­cho­dziło mi to z tru­dem.

Usły­sza­łem stu­ka­nie obca­sów. Już po chwili drzwi otwo­rzyły się na oścież i sta­nęła w nich para, chyba w wieku mojego ojca. Kobieta o wło­sach w kolo­rze ciem­nego blondu i siwy męż­czy­zna posłali nam uśmie­chy.

– Witamy – powie­działa kobieta, cału­jąc nas w policzki. Uśmiech­nęła się do mnie sze­roko i zmie­rzyła mnie prze­ni­kli­wym wzro­kiem. – Ty musisz być James. Jestem Lisa Chan­dler, a to mój mąż, Geo­rge. Cie­szę się, że naresz­cie możemy się poznać!

– Mnie też jest bar­dzo miło – odpo­wie­dzia­łem, siląc się na lekki uśmiech.

– Tak – przy­tak­nął męż­czy­zna i uści­snął nasze dło­nie na powi­ta­nie. Odsu­nął się, aby nas prze­pu­ścić. – Wejdź­cie, kola­cja nie­długo zosta­nie podana. Musi­cie być głodni.

Nie wie­dzia­łem dla­czego, ale wyczu­wa­łem w nich dziwny fałsz. Już na pierw­szy rzut oka wyda­wali się typo­wymi ludźmi biz­nesu, dla któ­rych świat poza pracą nie ist­nieje.

– Jedli­śmy kilka godzin temu, ale podróż była męcząca. Chęt­nie napiję się jakie­goś wina lub whi­sky – zaśmiał się ojciec i wszedł pew­nie do środka, a ja w ślad za nim.

– Spe­cjal­nie dla cie­bie kaza­łem przy­szy­ko­wać fran­cu­ski numer jeden – odpo­wie­dział Geo­rge z roz­ba­wie­niem i spoj­rzał na młodą kobietę, która wła­śnie zja­wiła się w holu. Po jej uni­for­mie pozna­łem, że jest poko­jówką. – Kate, zanieś bagaże naszych gości do ich poko­jów.

Kobieta ski­nęła głową i zabrała się do pracy. My tym­cza­sem zosta­li­śmy zapro­wa­dzeni do jadalni. Nie była duża. Mie­ściła w sobie nie­wielki komi­nek i nakryty okrą­gły stół z maho­niu dla pię­ciu osób. Pod­łogę zdo­bił per­ski dywan, a na ścia­nie wisiał duży, olejny pej­zaż. Można powie­dzieć, że dom urzą­dzono w sta­ro­świec­kim stylu, który przy­wo­dził na myśl dzie­więt­na­sty wiek. Był on wręcz prze­ci­wień­stwem nowo­cze­snego wystroju mojego miesz­ka­nia w Seat­tle.

Zasie­dli­śmy do stołu; ja obok ojca, a dalej Chan­dle­ro­wie. Miej­sce obok mnie pozo­sta­wało puste, choć wie­dzia­łem, że nie na długo.

Do jadalni weszła kolejna poko­jówka, która napeł­niła nasze kie­liszki winem. Z ulgą upi­łem łyk, mając nadzieję, że to pomoże mi się nieco roz­luź­nić.

– Rose za chwilę się zjawi – poin­for­mo­wała pani Chan­dler, patrząc na mnie zna­cząco, a ja natych­miast wyco­fa­łem poprzed­nią myśl, czu­jąc, jak moje mię­śnie znów się napi­nają. – Kiedy przyj­dzie, będziemy mogli omó­wić szcze­góły wesela. – Mówiąc to, nie­mal kla­snęła w dło­nie z rado­ści.

– A także szcze­góły umowy – dodał mój ojciec, uno­sząc kie­li­szek do ust i patrząc na nich prze­bie­gle. Pod wpły­wem jego spoj­rze­nia Chan­dle­ro­wie wręcz się skur­czyli. Wzrok pani Chan­dler pociem­niał, ale tylko na uła­mek sekundy, bo wtedy unio­sła go ponad moje ramię, w stronę drzwi. Uśmiech wró­cił na jej twarz, kiedy wska­zała przed sie­bie ręką.

– A oto i nasza Rose! – powie­działa i wszy­scy, jak jeden mąż, obró­ci­li­śmy się w stronę wej­ścia.

Potrze­bo­wa­łem kilku sekund, aby się zorien­to­wać, że wpa­truję się z roz­dzia­wio­nymi ustami w tę dziew­czynę. Ock­ną­łem się dopiero na odgłos szu­ra­nia krze­sła mojego ojca, który wstał, aby powi­tać swoją przy­szłą synową.

Na­dal nie mogąc ode­rwać od niej wzroku, obser­wo­wa­łem, jak ojciec ujmuje jej dłoń i składa na niej poca­łu­nek. Na ten gest dziew­czyna zaru­mie­niła się i szybko zabrała rękę, spusz­cza­jąc wzrok.

– Miło mi cię poznać, Rose – zaczął ojciec, ale ona posłała mu tylko prze­lotny uśmiech. Spoj­rzała na mnie, a ja poczu­łem, jak moje serce zabiło szyb­ciej.

Nie­wąt­pli­wie była piękna; miała łagodną, owalną twarz, złote włosy i orze­chowe oczy, które chwi­lami zda­wały się zie­lone. Jed­nak tym, co naj­bar­dziej mnie w niej zadzi­wiło, był… brak jakich­kol­wiek emo­cji. Z wyjąt­kiem stra­chu.

Chrząk­nię­cie ojca wyrwało mnie z otę­pie­nia. Zamru­ga­łem kilka razy. Wresz­cie wsta­łem i powoli pod­sze­dłem do dziew­czyny. Obser­wu­jąc uważ­nie jej twarz, ują­łem jej deli­katną dłoń i zło­ży­łem na niej poca­łu­nek. Nawet na mnie nie spoj­rzała – znów wpa­try­wała się w pod­łogę. Po jej minie nie­mal od razu wywnio­sko­wa­łem, że nie bie­rze udziału w tej cho­rej sytu­acji z wła­snej woli, tak samo jak ja.

– Jestem James – powie­dzia­łem, zmu­sza­jąc się do lek­kiego uśmie­chu. Dopiero wtedy dziew­czyna odwa­żyła się pod­nieść wzrok. Jej orze­chowe oczy były zaszklone od wzbie­ra­ją­cych łez. Lek­kie drże­nie jej warg zdra­dzało, jak mocno usi­ło­wała powstrzy­mać łzy.

Nie wie­dzia­łem dla­czego, ale od razu zro­biło mi się jej żal. W prze­ci­wień­stwie do swo­ich rodzi­ców nie wyglą­dała na zadu­faną w sobie snobkę. _Nie_. Ona wyda­wała się przede wszyst­kim… kru­cha.

– Miło mi – odpo­wie­działa w końcu cichym, zachryp­nię­tym gło­sem. Zamru­gała kilka razy i odchrząk­nęła, jakby chciała wziąć się w garść. Ruszyła w stronę stołu. Onie­miały z wra­że­nia, posze­dłem za nią, by przy­su­nąć jej krze­sło.

– Cie­szę się, że naresz­cie jeste­śmy w kom­ple­cie – powie­dział po chwili pan Chan­dler i popa­trzył na mojego ojca. – Możemy przejść do oma­wia­nia szcze­gó­łów, jak rozu­miem?

– Natu­ral­nie. – Mój ojciec kiw­nął głową, wygod­niej się roz­sia­da­jąc. Kątem oka dostrze­głem, jak Rose sie­dzi sztywno na swoim miej­scu, pod sto­łem trzy­ma­jąc dło­nie mocno sple­cione ze sobą. Z tru­dem zigno­ro­wa­łem pokusę, aby nakryć je swo­imi. Dziew­czyna wyraź­nie krę­po­wała się, gdy była przez nas doty­kana.

Nie pozo­sta­wało mi nic innego, jak wes­tchnąć ciężko i obser­wo­wać prze­bieg sytu­acji.

Krze­sło jesz­cze ni­gdy nie wyda­wało mi się tak nie­wy­godne. Sie­dzia­łam wypro­sto­wana, mocno spla­ta­jąc pod sto­łem dło­nie.

James sie­dział tak bli­sko mnie, że wystar­czyłby jeden ruch nogą, aby się z nim zetknąć. Musia­łam przy­znać, że jego dotyk, kiedy ujął moją dłoń, był przy­jem­nie cie­pły. Jed­nak moje zdra­dziec­kie ciało nie pozwo­liło, aby jego skóra miała kon­takt z moją dłu­żej niż dzie­sięć sekund. Skar­ci­łam się za to w duchu, wie­dząc, że tego wie­czora muszę wyjąt­kowo nad sobą pano­wać.

James Wagner był przy­stojny i tylko głupi by zaprze­czył. Ide­al­nie zary­so­wana szczęka, kil­ku­dniowy zarost, ciemne, nie­mal czarne włosy i nie­bie­skie oczy. Pod gar­ni­tu­rem dało się dostrzec wyspor­to­wane ramiona.

_On także miał wyspor­to­wane ramiona_, ode­zwała się moja pod­świa­do­mość. _Pamię­tasz, jaki był silny, kiedy cię przy­parł do ściany_…

Zde­ner­wo­wa­nie opa­no­wało moje ciało, nie­mal siłą wci­ska­jąc do moich oczu łzy, które reszt­kami sił sta­ra­łam się powstrzy­mać. Cały czas trzy­ma­łam opusz­czony wzrok, aby nikt nie zorien­to­wał się, w jakim jestem sta­nie.

– Powtórzmy wszystko od początku. Nie chcę, aby coś nam umknęło – powie­dział Mat­thew Wagner, obra­ca­jąc w dłoni swój kie­li­szek. – Wyku­pię Chan­dler’s Cli­nic & Law Com­pany i pozo­sta­wię jej nazwę. Prze­kształ­cimy to ze spółki part­ner­skiej na koman­dy­tową. Zgod­nie z naszą umową zosta­niemy wspól­ni­kami. Zacho­wa­cie swoje dotych­cza­sowe posady. Ja przejmę zakres obo­wiąz­ków zwią­za­nych z budże­tem. Wasze wyna­gro­dze­nie się nie zmieni.

– Oczy­wi­ście. – Moja matka kiw­nęła głową, sie­dząc pro­sto.

– Kiedy tylko wró­cimy do Seat­tle – kon­ty­nu­ował Mat­thew – każę przy­go­to­wać wszyst­kie papiery zwią­zane z udzia­łem w spółce. Pod­pi­szemy je tego samego dnia, w któ­rym odbę­dzie się wesele.

Napię­łam mię­śnie jesz­cze bar­dziej, kiedy dostrze­głam, że James także się spina.

– Pro­po­nuję, aby wesele odbyło się za trzy tygo­dnie – ode­zwał się ojciec. Na jego słowa gwał­tow­nie unio­słam wzrok. Wytrzesz­czy­łam oczy, myśląc, że się prze­sły­sza­łam. Nikt jed­nak nie zdą­żył zauwa­żyć mojej reak­cji, bo do jadalni weszły dwie poko­jówki. Zaczęły poda­wać kola­cję.

– Tak, im szyb­ciej, tym lepiej – powie­dział Mat­thew.

– Przez ten czas zdą­żymy wszystko zapla­no­wać – uśmiech­nęła się matka i posłała mi ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie. Spu­ści­łam wzrok na talerz. Wzię­łam do ręki wide­lec i zaczę­łam bawić się sałatką, nie mając naj­mniej­szej ochoty na jedze­nie.

– Myślę, że my powin­ni­śmy tylko dopil­no­wać zapro­szeń, a mło­dzi niech pla­nują resztę. – Znie­ru­cho­mia­łam. – Niech sami wybiorą kwiaty, deko­ra­cje i miej­sce.

– Tato – zaczął James, ale Mat­thew mu prze­rwał.

– No co? Dzięki temu spę­dzi­cie razem tro­chę czasu i się doga­da­cie. Może to mał­żeń­stwo to tylko biz­nes, ale pierw­szy ślub ma się tylko raz w życiu.

Prze­łknę­łam cicho ślinę. Nie odwa­ży­łam się wypo­wie­dzieć nawet słowa.

Resztę kola­cji odby­li­śmy w ciszy. Dopiero kiedy mie­li­śmy się prze­nieść do salonu, James prze­rwał mil­cze­nie:

– Wy idź­cie, a ty, Rose, może mia­ła­byś ochotę na spa­cer? Mogli­by­śmy… omó­wić pewne szcze­góły.

Popa­trzy­łam nie­pew­nie na niego, a potem na rodzi­ców. Na twa­rzy matki wid­niał wredny, poro­zu­mie­waw­czy uśmie­szek. Zaci­snę­łam zęby ze zło­ści, ale po chwili się opa­no­wa­łam, bio­rąc głę­boki wdech.

– Dobrze, chodźmy do ogrodu – zapro­po­no­wa­łam po chwili, na co James bez waha­nia poki­wał głową.

Ruszy­li­śmy razem do drzwi, które pro­wa­dziły na tyły domu. Wyszli­śmy na nie­duży ganek i zeszli­śmy po schod­kach na ścieżkę, która pro­wa­dziła wzdłuż rów­nych rzę­dów kwia­tów i przy­ozdo­bio­nego lamp­kami żywo­płotu. Był już wie­czór, więc ogród wyglą­dał naprawdę magicz­nie. Nie potra­fi­łam się jed­nak w pełni roz­luź­nić i nacie­szyć tym wido­kiem. Nie przy nim.

Pod­czas naszego powol­nego spa­ceru utrzy­my­wa­łam mię­dzy nami dystans.

– Wiem, że to trudne – ode­zwał się. Oboje mie­li­śmy spusz­czony wzrok. – Mnie też ojciec zmu­sił do tego wszyst­kiego.

Odru­chowo spoj­rza­łam na niego z zasko­cze­niem, a on zaśmiał się bez krzty weso­ło­ści.

– Myśla­łam, że… ty i twój ojciec… – zaczę­łam, ale nie potra­fi­łam odpo­wied­nio dobrać słów.

– Nie – odpo­wie­dział, wkła­da­jąc ręce do kie­szeni. – To ojciec tego chciał. Uznał to za dobry inte­res i oka­zję do zdo­by­cia nowych lojal­nych pra­cow­ni­ków. Przy­kro mi.

– Nie, prze­cież to nie twoja wina. – Pokrę­ci­łam głową. – Moi rodzice robią to z podob­nych powo­dów. Ta firma… jest całym ich życiem. Zatrud­nie­nie się w miej­scu, gdzie ktoś inny byłby sze­fem, to dla nich kata­strofa. Są gotowi poświę­cić wszystko, żeby tylko pozo­stać na szczy­cie.

– W takim razie są iden­tyczni jak mój ojciec. To oni w trójkę powinni się pobrać – powie­dział po chwili James, a ja nie potra­fi­łam powstrzy­mać lek­kiego uśmie­chu, który poja­wił się na mojej twa­rzy. James uśmiech­nął się zaś sze­roko i po raz pierw­szy, odkąd się tutaj zna­leź­li­śmy, spoj­rzał na mnie. A ja spu­ści­łam wzrok.

_Ty słaba kre­tynko_, skar­ci­łam się w myślach.

Tym­cza­sem doszli­śmy do nie­du­żej fon­tanny, która stała pośrodku okręgu z rabat kwia­to­wych i żywo­płotu. Skie­ro­wa­łam się w stronę jed­nej z dwóch sto­ją­cych po bokach ławek. James usiadł obok mnie i przez chwilę wpa­try­wa­li­śmy się mil­cząco w fon­tannę, a szum wody wypeł­niał ciszę mię­dzy nami.

– Uprze­dzili cię, że wyje­dziesz z nami do Seat­tle? – spy­tał w końcu.

– Tak – odpar­łam, na­dal wpa­tru­jąc się w stru­mie­nie wody.

– Będę miał mało pracy przed… przed ślu­bem. Dla­tego będziemy mieli wystar­cza­jąco dużo czasu, żeby zapla­no­wać wesele.

Poki­wa­łam głową na znak, że rozu­miem.

– Wiem, że to szybko – wes­tchnął i prze­cze­sał pal­cami włosy. – Sam myśla­łem, że wszystko odbę­dzie się dopiero za kilka mie­sięcy.

– Nie­stety – mruk­nę­łam, spusz­cza­jąc głowę i bawiąc się pal­cami. Wie­dzia­łam, że James usi­łuje nawią­zać ze mną dłuż­szą roz­mowę, ale choć napię­cie spo­wo­do­wane jego osobą powoli opa­dało, na­dal nie potra­fi­łam się zmu­sić do swo­bod­niej­szego zacho­wa­nia.

– Może… poznajmy się lepiej, co? – zapro­po­no­wał po chwili. W jego gło­sie sły­chać było lek­kie zakło­po­ta­nie. – Co ty na to?

Nie­pew­nie unio­słam wzrok i popa­trzy­łam na niego. Miał rację. Musie­li­śmy się lepiej poznać. Dla­tego poki­wa­łam głową.

– Może ja zacznę – powie­dział. – To, kim jest mój ojciec, już wiesz. Jeśli cho­dzi o matkę, zmarła na raka, kiedy mia­łem cztery lata.

– Przy­kro mi – powie­dzia­łam i nie kła­ma­łam. James odpo­wie­dział mi smut­nym uśmie­chem.

– Nie pamię­tam jej dobrze. Tylko ze zdjęć. W każ­dym razie od tam­tego czasu jestem sam z ojcem. Od małego przy­go­to­wy­wał mnie do prze­ję­cia całej jego firmy. Odkąd skoń­czy­łem stu­dia eko­no­miczne, pra­cuję u niego, pro­wa­dzę w jego imie­niu kilka przed­się­biorstw w Seat­tle. W wol­nym cza­sie lubię bie­gać, żeby wyci­szyć i zebrać myśli.

Poki­wa­łam głową, miło zasko­czona. Wła­śnie wtedy napię­cie odpu­ściło na moment, a ja poczu­łam mały przy­pływ odwagi, aby sko­men­to­wać:

– Czyli nie jesteś zako­cha­nym w sobie milio­ne­rem.

Chło­pak wybuch­nął śmie­chem, a wtedy widać było dołeczki w jego policz­kach.

– Nie, nie jestem – powie­dział, na­dal się śmie­jąc. Zawtó­ro­wa­łam mu.

Uci­chłam na chwilę i ponow­nie się ode­zwa­łam:

– Ja obec­nie stu­diuję histo­rię. Rodzice zawsze chcieli, abym poszła w ich ślady i stu­dio­wała eko­no­mię, ale… uzna­łam, że ten kawa­łek mojego życia zapla­nuję sama. Nie są zado­wo­leni, ale jakoś to idzie.

– Dla­czego aku­rat histo­ria? – spy­tał z zacie­ka­wie­niem.

– Nie jestem z tych, któ­rzy lubią uczyć się cyfe­rek lub pier­wiast­ków. Wolę teo­rię i… prze­szłość. Jedyne cyfry, które muszę spa­mię­tać, to daty, ale nie jest to trudne. Każda z nich ma jakieś zna­cze­nie. Poza tym… lubię czy­tać o tym, jak ludzie radzili sobie przez te wszyst­kie wieki. Mogę się zagłę­biać w dowolne życio­rysy lub doty­kać przed­mio­tów, które mają setki lat – wyja­śni­łam z lek­kim uśmie­chem, który on odwza­jem­nił.

– Ile ci zostało nauki?

– Pół roku, ale nie będę musiała cho­dzić teraz na wykłady, bo będą powtó­rze­niowe. Zostaje mi tylko uczyć się do koń­co­wych egza­mi­nów i przy­go­to­wać się do obrony.

– A potem?

Zasta­no­wi­łam się chwilę.

– Może zacznę pisać w jakimś cza­so­pi­śmie histo­rycz­nym lub pra­co­wać w muzeum. Nie wiem – przy­zna­łam i po chwili zda­łam sobie z cze­goś sprawę. Spoj­rza­łam na niego. – Ja wiem, że zarobki w takiej pracy nie dorów­nują… zarob­kom w biz­ne­sie, ale nie musisz się mar­twić. Pod­pi­szę inter­cyzę i będę się dokła­dała do rachun­ków za mieszka…

– Rose – prze­rwał mi i popa­trzył na mnie uspo­ka­ja­jąco. – Nie przej­muj się. Nie zależy mi na inter­cy­zie. Ja też muszę przy­znać, że nie jesteś z tych salo­no­wych mate­ria­li­stek. – Spu­ści­łam zaru­mie­niona wzrok. – Miesz­ka­nie będzie wspólne. Mają­tek też możemy złą­czyć i mieć jedno konto, jeżeli chcesz.

Poki­wa­łam głową na znak, że rozu­miem.

– To naprawdę miłe z two­jej strony, ale nie ma takiej potrzeby.

– A co lubisz robić w wol­nym cza­sie? – spy­tał James po chwili.

– Czy­tać lub spa­ce­ro­wać. – Wzru­szy­łam ramio­nami. – Nic nad­zwy­czaj­nego.

– Mnie wystar­czy. – Uśmiech­nął się, po czym wstał i nie­pew­nie podał mi rękę. Popa­trzy­łam na nią chwilę, zanim ją uję­łam, rów­nież wsta­jąc.

– Wra­cajmy. Nie wia­domo, co te kor­posz­czury jesz­cze wymy­ślą za naszymi ple­cami – powie­dzia­łam.

Ruszy­łam za nim w stronę domu. Dystans, jaki utrzy­my­wa­łam wcze­śniej, zmniej­szył się, choć moja pod­świa­do­mość i ciało krzy­czały:

_Nie ufaj mu._

_Nie ufaj mu._

_Nie ufaj mu._ROZDZIAŁ 4

Roz­dział 4

Iskierka

Kiedy wró­ci­li­śmy do domu, z salonu dało się sły­szeć ener­giczną roz­mowę rodzi­ców, która uci­chła wraz z naszym nagłym poja­wie­niem się.

– Nie było was zale­d­wie dwa­dzie­ścia minut – powie­działa matka ze swoim wścib­skim uśmiesz­kiem, który gościł także na twa­rzy mojego ojca i pana Wagnera.

– Omó­wi­li­śmy to, co chcie­li­śmy – odpo­wie­dział obo­jęt­nie James i usiadł obok mnie na kana­pie. – Wszystko uzgod­ni­li­śmy.

– A co dokład­nie? – docie­kała matka, na co od razu się spię­łam, wbi­ja­jąc wzrok w dywan. I tak już się czu­łam jak zwie­rzę zago­nione w kąt. Nie dała­bym rady spoj­rzeć teraz w czy­je­kol­wiek cie­kaw­skie oczy.

– Szcze­góły – odpo­wie­dział James wymi­ja­jąco. Zer­k­nę­łam ukrad­kiem na jego dło­nie, któ­rych palce ner­wowo zgi­nały się tak, jakby powstrzy­my­wał się od zaci­śnię­cia ich w pięść.

– Liso – wtrą­cił mój ojciec z roz­ba­wie­niem. – Nie bądź wścib­ska.

– Dokład­nie – poparł go pan Wagner i cicho się zaśmiał. – Dwa­dzie­ścia minut to dobry począ­tek, zwa­ża­jąc na to, że będą mieli przed sobą całe życie. Powin­naś korzy­stać z wol­no­ści, Rose, póki możesz. Mój syn potrafi być nie do znie­sie­nia.

Zanim zdą­ży­łam cokol­wiek odpo­wie­dzieć, moja matka nie pozo­stała dłużna:

– Wręcz prze­ciw­nie! – powie­działa, i choć jej nie widzia­łam, to mogłam wyczuć sze­roki uśmiech na jej twa­rzy. – Niech James bie­rze ją w ryzy jak naj­szyb­ciej. Będziesz ją musiał, mój drogi, trak­to­wać twardą ręką. Potrafi być strasz­nie uparta.

Chyba jesz­cze ni­gdy w życiu nie sie­dzia­łam tak sztywno jak teraz. Zaci­snę­łam moc­niej zęby, po raz kolejny przyj­mu­jąc cios.

– Rose nie wydaje się tego potrze­bo­wać – odpo­wie­dział pan Wagner, a ja wręcz poczu­łam jego wzrok błą­dzący po moim ciele.

– Jest nie­śmiała – wytłu­ma­czył mój ojciec. – Ale jak już poczuje się pew­nie, to może­cie być pewni, że umie poka­zać cha­rak­te­rek.

_Oddy­chaj_, mówi­łam sobie w duchu.

– Moja droga, odpręż się! Prze­cież to także twój wie­czór! – powie­dział ener­gicz­nie pan Wagner. Nie­chęt­nie speł­ni­łam jego pole­ce­nie i spró­bo­wa­łam roz­luź­nić ramiona. Zmu­si­łam się do lek­kiego uśmie­chu, który od razu odwza­jem­nił. – Nie ma co, mój syn ma szczę­ście, że Chan­dle­ro­wie mają tak piękną córkę.

Zaru­mie­ni­łam się, prze­no­sząc wzrok na rodzi­ców, któ­rzy patrzyli na mnie uważ­nie, jakby chcieli mnie ostrzec, że wystar­czy jeden mój błąd lub nie­wła­ściwe słowo, abym poża­ło­wała tego, że się uro­dzi­łam.

_Oddy­chaj, oddy­chaj, oddy­chaj…_

– Kto dokład­nie będzie na ślu­bie? – Prze­czu­wa­łam, że James celowo zmie­nił temat. Byłam mu za to wdzięczna. Cała uwaga prze­nio­sła się na niego, a ja znowu mogłam spo­koj­nie opu­ścić wzrok na kilka chwil, aby móc zła­pać oddech.

– Naj­waż­niejsi part­ne­rzy, rodzina – zaczął wyli­czać pan Wagner, a moja matka kon­ty­nu­owała.

– A także kilku rywali z kon­ku­ren­cji – powie­działa, jakby to była oczy­wi­sta sprawa. – Wesele będzie wspa­niałe, będzie to dowód soju­szu. Niech widzą, jak rośniemy w siłę.

– Nie można pomi­nąć też naszych naj­waż­niej­szych sta­łych klien­tów – dodał ojciec w zamy­śle­niu. – Niech wie­dzą, że są dla nas ważni.

_Wspa­niale_, pomy­śla­łam. _Moje i tak nie­chciane przeze mnie wesele będzie zapeł­nione sztyw­nymi sno­bami i ludźmi takimi jak moi rodzice_. Już mogłam wyobra­zić sobie ich pogar­dliwe spoj­rze­nia, oce­nia­jące każdą deko­ra­cję i szcze­gół.

– A mogę zapro­sić zna­jo­mych? – spy­ta­łam nagle, kiedy poczu­łam nie­wielki przy­pływ odwagi.

– A masz jakichś? – Matka wymie­rzyła mi tymi sło­wami poli­czek. Wytrzy­ma­łam jej szy­der­cze spoj­rze­nie.

– Znaj­dzie się kilku – odpo­wie­dzia­łam po dłuż­szej chwili, ale czu­łam, jak z każdą sekundą znowu tracę odwagę.

– Rose, nie sądzę, aby stu­denci histo­rii – ojciec sta­rał się wymó­wić ostat­nie słowo tak, aby brzmiało jak naj­mniej obrzy­dli­wie – byli dobrym towa­rzy­stwem dla… takich ludzi, jak zapro­szeni przez nas goście.

Popa­trzy­łam na niego ze skry­wa­nym nie­do­wie­rza­niem. Nie odzy­wa­łam się już, tylko prze­łknę­łam ślinę, popra­wia­jąc się nieco na kana­pie.

_Nie odzy­waj się już dzi­siaj_, pod­po­wie­działa mi moja pod­świa­do­mość, a ja od razu się z nią zgo­dzi­łam. Nie mia­łam naj­mniej­szego zamiaru się wię­cej wtrą­cać. I tak już byłam wykoń­czona psy­chicz­nie, a moja przy­szłość – zruj­no­wana. Szcze­rze mówiąc, nie widzia­łam już sensu, aby nią jak­kol­wiek kie­ro­wać. Chcieli pla­no­wać? Droga wolna.

– Nie prze­sa­dza­cie tro­chę? – Usły­sza­łam głos pana Wagnera. Odru­chowo na niego popa­trzy­łam, nie wie­dząc, co zszo­ko­wało mnie bar­dziej: to, że mnie bro­nił, czy zdzi­wione miny rodzi­ców.

– Ten ślub nie będzie miał fun­da­mentu miło­snego, ale biz­ne­sowy, tak jak cała nasza umowa – ode­zwała się po chwili matka, a ojciec ją poparł. – Wesele ma być jak na pokaz: ide­alne, wystawne, dro­gie…

– Uzgod­ni­li­śmy prze­cież, że to ja z Rose będziemy pla­no­wać wesele – prze­rwał jej James. W jego gło­sie było sły­chać nutę roz­draż­nie­nia. – To nasz ślub, nie wasz.

Zaczął pro­wa­dzić walkę na spoj­rze­nia z moją matką. Nie powiem, poczu­łam miłe cie­pło, widząc, że James stara się wywal­czyć dla nas jakieś prawa, ale mimo to kur­czowo trzy­ma­łam się swo­jego cichego posta­no­wie­nia.

– James – powie­dzia­łam cicho, patrząc na niego. Ode­rwał wzrok od mojej matki i prze­niósł go na mnie, a wtedy jego twarde spoj­rze­nie nie­mal natych­miast zła­god­niało. – To ich umowa. Niech pla­nują to tak, jak chcą.

Nie widzia­łam jego reak­cji, bo od razu wsta­łam, wycie­ra­jąc przy tym spo­cone dło­nie o sukienkę. Zigno­ro­wa­łam zasko­czoną minę pana Wagnera, jak i napięte twa­rze moich rodzi­ców, i ruszy­łam w stronę scho­dów, mówiąc cicho:

– Prze­pra­szam, ale źle się czuję.

Po chwili byłam już na górze, kie­ru­jąc się do swo­jego pokoju, kiedy poczu­łam, jak ktoś łapie mnie za ramię.

Odsko­czy­łam jak opa­rzona, powstrzy­mu­jąc krzyk.

James uniósł dło­nie w prze­pra­sza­ją­cym geście. Ode­tchnę­łam z ulgą, przy­kła­da­jąc dło­nie do piersi, jakby to mogło uspo­koić walące serce.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łem cię prze­stra­szyć – wytłu­ma­czył się i wes­tchnął, patrząc na mnie współ­czu­jąco. – Nawet nie wiem, co mam powie­dzieć.

Roz­ba­wiona jego zakło­po­ta­niem lekko się uśmiech­nę­łam. Wie­dzia­łam, że brak mu słów, aby opi­sać dzi­siej­szy wie­czór. Mnie także ich bra­ko­wało.

– Nie masz za co prze­pra­szać – ści­szy­łam głos, aby nie ryzy­ko­wać, że ktoś z dołu nas usły­szy. – To ja powin­nam cię prze­pro­sić za moich rodzi­ców. Jeżeli jesz­cze nie zauwa­ży­łeś, są dość… no, tacy, jak widzisz.

– Dla­czego dajesz im się tak trak­to­wać? – Zmarsz­czył brwi.

Nie odwró­ci­łam wzroku, wręcz prze­ciw­nie, patrzy­łam pro­sto w jego nie­bie­skie oczy, nie mogąc się nadzi­wić, jak ktoś może mieć tak wyra­zi­sty kolor tęczó­wek. Jak morze, w któ­rym można by uto­nąć.

Ock­nę­łam się, kiedy moje zdra­dziec­kie ciało kazało mi zro­bić krok w tył. Zamru­ga­łam kilka razy, prze­no­sząc spoj­rze­nie na pod­łogę. Zigno­ro­wa­łam jego pyta­nie i odwró­ci­łam się, rzu­ca­jąc ciche:

– Dobra­noc.

Zanim zamknę­łam za sobą drzwi, usły­sza­łam odpo­wiedź, choć brzmiało to bar­dziej tak, jakby mówił sam do sie­bie:

– Dobra­noc, Rose.

Tej nocy nie pła­ka­łam. Nie mogłam zro­zu­mieć, dla­czego w środku czuję głu­pią iskierkę nadziei, że może jesz­cze nie wszystko stra­cone… że może ten _tylko_ biz­nes okaże się prze­pustką do cze­goś nowego… i lep­szego.

Potę­pia­łam się za to uczu­cie.

Potę­pia­łam się tak samo jak wtedy w zaułku, za cichą nadzieję, że ktoś przyj­dzie mi na ratu­nek. A nikt nie przy­szedł.ROZDZIAŁ 7

Roz­dział 7

Pod­pis

_Jak mogłam sobie na to pozwo­lić_, pomy­śla­łam. _Jak mogłam tego nie powstrzy­mać?_

Jadąc auto­bu­sem w stronę uni­wer­sy­tetu, czu­łam, że chce mi się pła­kać. Prze­łknę­łam jed­nak gulę w gar­dle, naka­zu­jąc sobie – jak zwy­kle – spo­kój. Nie mia­łam poję­cia, jak spoj­rzę Jame­sowi w oczy po powro­cie.

_Różyczko._ Na samo wspo­mnie­nie tego słowa poczu­łam motylki w brzu­chu.

Nie­na­wi­dzi­łam ata­ków paniki. Wtedy każdy mógł zoba­czyć mój strach i to, co skry­wam w środku. Czu­łam się wtedy jak otwarta księga. Jak­bym była naga.

Po tam­tej nocy w zaułku zaczę­łam mie­wać tę okropną przy­pa­dłość, która dopa­dała mnie za każ­dym razem, gdy pozwo­li­łam lękom i myślom prze­jąć kon­trolę nad cia­łem. Wła­śnie dla­tego sta­ra­łam się trzy­mać swoje uczu­cia na wodzy, mimo że wyma­gało to ode mnie ogrom­nej siły na co dzień.

Wyglą­da­łam przez okno, obej­mu­jąc się ramio­nami. Zasta­na­wia­łam się, co ze mną będzie, gdy jutro wyjadę do Seat­tle. W końcu to nowe miej­sce, któ­rego pra­wie nie znam.

_Będzie źle…_

_Będzie źle…_

_Będzie źle…_

Przy­naj­mniej tak powta­rzała moja pod­świa­do­mość, mimo że pró­bo­wa­łam ją uci­szyć.

Gdy tylko auto­bus zatrzy­mał się na moim przy­stanku, uda­łam się na uczel­nię. O tej porze więk­szość stu­den­tów koń­czyła zaję­cia, przez co uni­wer­sy­tet był pełen ludzi. Z tru­dem przedar­łam się przez ten tłum. Wresz­cie dotar­łam do swo­jej szafki i całą jej zawar­tość prze­nio­słam do torby.

Spraw­dzi­łam godzinę. Zostało mi jesz­cze pięć­dzie­siąt minut do spo­tka­nia w spra­wie wyjazdu. Wie­dząc, że i tak nie ode­rwę się wcze­śniej od natręt­nych myśli, usia­dłam w uczel­nia­nej kafejce i zamó­wi­łam dużą kawę. Opie­ra­jąc głowę na jed­nej ręce, wpa­try­wa­łam się w ulicę za oknem.

Naprawdę żało­wa­łam, że men­tal­nie nie jestem w sta­nie poje­chać do Lon­dynu. Tak naprawdę wszystko mogłoby być dobrze, wszystko tak dobrze się skła­dało, łącz­nie z ter­mi­nem. Jedyną barierą był mój lęk.

– Rose! – Piskliwy głos wyrwał mnie z zamy­śle­nia. Tak jak się spo­dzie­wa­łam, nale­żał do mojej naj­bliż­szej – i jedy­nej – kole­żanki, Susan. Była pełną ener­gii osobą, która musiała wyła­do­wy­wać na kimś swój entu­zjazm. Dzia­łała na mnie pozy­tyw­nie, więc już pod­czas naszego pierw­szego spo­tka­nia dwa lata temu wie­dzia­łam, że zaczniemy spę­dzać ze sobą wię­cej czasu. Nie prze­szka­dzało jej to, że byłam cicha, wręcz prze­ciw­nie, dawało jej to upra­gnioną moż­li­wość wyga­da­nia się. A ja lubi­łam słu­chać jej weso­łego papla­nia.

– Hej, Susan – odpo­wie­dzia­łam, siląc się na uśmiech.

– Też przy­szłaś zapi­sać się na wyjazd do Lon­dynu? – Kla­snęła cicho z rado­ści.

– Nie, ja… tylko chcę posłu­chać szcze­gó­łów. Z cie­ka­wo­ści.

– No co ty?! Rose, daj spo­kój! Taka oka­zja zda­rza się raz w życiu, no weź! Pojedź, będzie faj­nie! Muszę mieć tam kogoś zna­jo­mego, bo się zała­mię!

– Masz mnó­stwo zna­jo­mych. – Przy­po­mnia­łam jej.

– Ale tylko cie­bie na wydziale histo­rii. Jak sądzisz, czy ktoś, kto stu­diuje eko­no­mię, będzie chciał poje­chać do Anglii, żeby zwie­dzać stare archiwa?

– Nie mogę, Susan. – Pokrę­ci­łam głową, ści­ska­jąc kubek kawy w dło­niach. – Mam… plany.

– Niby jakie? O ile się nie mylę, to twoim życiem są książki i dom! – Zaśmiała się, ale widząc moją minę, spo­chmur­niała. Oto­czyła moje dło­nie swo­imi i popa­trzyła na mnie bła­gal­nie. – Prze­pra­szam, wiem, że z natury jesteś… doma­torką – zaczęła cicho. – Ale to wspa­niała oka­zja. Będziemy cho­dzić razem, nie będziesz sama. To tylko jeden tydzień, Rose.

Nie potra­fiąc wytrzy­mać inten­syw­nego spoj­rze­nia ciem­nych oczu, spu­ści­łam wzrok. Duża część mnie pra­gnęła jej powie­dzieć, że naprawdę chcę jechać… ale ta druga, ta, która mnie zawsze kon­tro­luje, zapie­rała się i krzy­czała:

_Nie­bez­pie­czeń­stwo…_

_Nie­znany teren…_

_Sama…_

Prze­łknę­łam ślinę. Była to jedyna oznaka zde­ner­wo­wa­nia i wyczer­pa­nia wewnętrzną wojną, jaką ze sobą pro­wa­dzi­łam.

– Cho­ciaż to prze­myśl – popro­siła.

– Prze­my­ślę, ale niczego nie obie­cuję – odpar­łam w końcu. Sły­sząc to, Susan ponow­nie się uśmiech­nęła.

Pro­fe­sor Mil­ler roz­dał kse­rówki z infor­ma­cjami, a potem prze­szedł do oma­wia­nia planu wyjazdu.

– Wycieczka odbę­dzie się w sobotę. Zatrzy­mamy się w hotelu w samym cen­trum Lon­dynu – wyja­śnił. – Potrzebne wam wizy zgo­dziła się oczy­wi­ście zała­twić amba­sada. Spe­cjal­nie dla was obie­cali je przy­go­to­wać już na wyjazd, jeżeli tylko poje­dzie­cie tam jutro i powie­cie, że jeste­ście uczest­ni­kami naszej wycieczki.

– Co z płat­no­ścią? – spy­tała jedna dziew­czyna.

– Jeżeli zde­cy­du­je­cie się na wyjazd, to sumę, o którą prosi uczel­nia, pro­szę prze­lać na konto naj­póź­niej w pią­tek. Wszyst­kie infor­ma­cje macie na kart­kach. Gdy tylko uczel­nia zaksię­guje płat­ność, dosta­nie­cie swoje bilety mailowo. Jest środa, więc macie jesz­cze tro­chę czasu. Razem z wami polecę ja. Będę tam waszym prze­wod­ni­kiem. – Posłał nam miły uśmiech, po czym uniósł jakiś arkusz papieru. – Jeżeli decy­du­je­cie się na wyjazd, to pro­szę się tu pod­pi­sać. – Odszedł na bok, pozo­sta­wia­jąc papier na stole. – Wylot będzie z Seat­tle, tak jest taniej – zaśmiał się.

Ludzie zaczęli zada­wać pyta­nia, ale nie byłam w sta­nie się już na nich sku­piać. Roz­wa­ża­łam wszyst­kie za i prze­ciw. Sam fakt, że wylot miał być z Seat­tle, wyda­wał mi się zna­kiem od losu. Z zamy­śle­nia wyrwało mnie kla­śnię­cie pro­fe­sora.

– To wszystko – powie­dział.

Z miejsc zerwali się nie­mal wszy­scy. Susan była chyba pierw­sza. Tylko trzy osoby wyszły bez słowa, a ja jako jedyna na­dal tkwi­łam w miej­scu. Nie­pew­nie popa­trzy­łam na grupę stu­den­tów ota­cza­ją­cych stół. Pod­pi­sy­wali się jeden po dru­gim.

_Zostaw, wyjdź_, roz­ka­zał mój wewnętrzny głos. Powoli się pod­nio­słam. Odwró­ci­łam się do wyj­ścia, ale nie mogłam się ruszyć. Coś mi to unie­moż­li­wiało. Obró­ci­łam się nie­pew­nie w stronę sto­lika z kartką, gdzie z każdą chwilą uby­wało osób.

Może ten jeden raz… Może powin­nam zro­bić w końcu krok naprzód? Może…

_NIE!_, wark­nęło moje ciało.

Ale ja już mia­łam tego dość. Gdzie­kol­wiek bym nie była, i tak czu­łam zagro­że­nie. I tak się bałam. Może ten wyjazd pozwoli mi jakoś bar­dziej nad sobą zapa­no­wać.

Mimo pro­te­stów pod­świa­do­mo­ści skie­ro­wa­łam się powoli do sto­lika. Pocze­ka­łam, aż dziew­czyna przede mną się pod­pi­sze, po czym wzię­łam od niej dłu­go­pis. Drżącą ręką… pod­pi­sa­łam się. Choć czu­łam, jak­bym wła­śnie pod­pi­sała wyrok na sie­bie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: