Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Izabela. Świat w płomieniach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,99

Izabela. Świat w płomieniach - ebook

Jedna z najbardziej fascynujących postaci przełomu XVIII i XIX stulecia ożywa pod piórem Krzysztofa P. Czyżewskiego. To nie podręcznikowa historia, ale okazja do podróży w epokę wielkiego przełomu z nieustępliwą dama jako przewodniczką.

Kamil Janicki, WielkaHISTORIA.pl

Księżna Izabela Czartoryska, kobieta renesansu, której przyszło żyć w kraju wymazanym z mapy Europy, dostaje szansę uratowania swojej ukochanej ojczyzny. Pod przybranym nazwiskiem próbuje ustalić znaczenie tajemniczego podarku. Trop początkowo prowadzi do miasta, o które walczy pięć zwaśnionych mocarstw. Prawdziwa gra toczy się jednak o najwyższą stawkę – wolną Polskę.

Czy flisacy, car Aleksander, Józef Wybicki i Napoleon pomogą księżnej Izabeli?

Powieść historyczna dla miłośników zagadek, intryg i niespodziewanych zwrotów akcji.

Naszpikowana mnóstwem nieznanych faktów, dzięki którym spojrzysz inaczej na czasy Księstwa Warszawskiego.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383171104
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

19 li­sto­pada 1761

Każdy strych to cmen­ta­rzy­sko pa­mięci. Jedni wcho­dzą tam, by przy­wo­łać wspo­mnie­nia, inni ni­gdy tam nie za­glą­dają, bo tak ła­twiej za­po­mnieć.

Dla Ele­onory i Mi­chała Czar­to­ry­skich strych w pa­łacu w Woł­czy­nie był miej­scem nie­bytu. Od­sy­łali tam stare me­ble, wy­słu­żone przed­mioty i nie­udane po­darki. I przy­po­mi­nali so­bie o nim tylko wtedy, gdy trzeba było sfi­nan­so­wać prze­cie­ka­jący dach.

Za to dla ich wnuczki, Iza­beli, ten sam strych był świą­ty­nią, skarb­nicą wie­dzy o prze­szło­ści – o prze­szło­ści, bez któ­rej nie wy­obra­żała so­bie wła­snej przy­szło­ści. Tu, jesz­cze jako dziecko, wy­sta­wiała swoje pierw­sze przed­sta­wie­nia, za­wsze ob­sa­dza­jąc sie­bie w roli głów­nej. Gdy pod­ro­sła, wła­śnie tu­taj z wy­pie­kami na twa­rzy czy­tała pod­kra­dzione z bi­blio­teki dziadka książki. Przede wszyst­kim jed­nak ucie­kała na strych, by prze­glą­dać ro­dzinne pa­miątki i szu­kać sie­bie.

Me­dal zna­la­zła w jed­nym z ku­frów, tym z prze­rdze­wia­łym sko­blem. Na­le­żał do ku­zyna ojca Iza­beli, Ja­kuba Hen­ryka Flem­minga. Był on wiel­kim czło­wie­kiem, tak przy­naj­mniej mó­wiła o nim babka. Mi­ni­ster i naj­bliż­szy do­radca króla Au­gu­sta II, po­seł, czło­nek Taj­nego Ga­bi­netu. Świetny do­wódca, ge­ne­rał i feld­mar­sza­łek. Wszyst­kie swoje sta­ra­nia sku­piał na po­zby­ciu się z Pol­ski ob­cych sił. Chciał sca­lić pol­skie zie­mie.

Babka znała go słabo. Tym bar­dziej za­ska­ki­wało, że prze­je­chał pół Eu­ropy, by zja­wić się na jej we­selu – to wtedy prze­ka­zał me­dal dziad­kowi. Zmarł krótko po ich ślu­bie.

Te­raz ten złoty krą­żek przy­jem­nie cią­żył na drob­nej dłoni Iza­beli. Pło­mień ni­skiej świecy drżał przy każ­dym po­dmu­chu wi­chury na­pie­ra­ją­cej na przy­mknięte okien­nice. Mi­ster­nie ryte żło­bie­nia me­dalu i jego wy­pu­kło­ści co chwilę wy­ła­niały się z mroku, by za­raz znów w nim znik­nąć, cały czas czuła je jed­nak pod pal­cami.

Me­dal o dziwo nie upa­mięt­niał żad­nego z trium­fów feld­mar­szałka, i to nie da­wało Iza­beli spo­koju. Wła­śnie dla­tego za każ­dym ra­zem, gdy była na stry­chu, wy­cią­gała go z ukry­cia i przy­glą­dała mu się uważ­nie. Miała na­dzieję, że w końcu od­gad­nie jego ta­jem­nicę.

Unio­sła świecę. Spoj­rzała w swoje od­bi­cie w za­śnie­dzia­łym lu­strze. Jej bladą, wy­chu­dzoną twarz i de­kolt po­kry­wały czer­wone bli­zny i ospowe dzioby. Pe­rukę mo­gła zdej­mo­wać tylko na noc – za­raza wy­sku­bała jej wszyst­kie włosy. Ale i tak miała wię­cej szczę­ścia niż jej matka i ciotka. Obie zmarły na ospę, obie w po­łogu, obie 27 marca, obie w tym sa­mym domu w War­sza­wie.

To wtedy Iza­bela tra­fiła pod opiekę babki Ele­onory. Ni­czego jej nie bra­ko­wało, choć, jak wia­domo, szczę­ście to rzecz względna. Dla jej ojca na przy­kład naj­więk­szym szczę­ściem, o czym za­wsze chęt­nie przy­po­mi­nał, by­łaby ko­ro­na­cja Iza­beli na kró­lową. I co gor­sza, z upo­rem dą­żył do tego, by swoje ma­rze­nie speł­nić. Po­dob­nie zresztą jak reszta ro­dziny. Skoro Iza­bela prze­żyła cho­robę, jej ślub miał się od­być. Tu i te­raz.

Wie­działa, że to może być jej ostat­nia wi­zyta na stry­chu.

– Mogę? – Drew­niana klapa za­skrzy­piała, uchy­liła się i w wą­skiej szpa­rze za­świe­ciła para we­so­łych, orze­cho­wych oczu.

– An­toś!? – Iza­bela scho­wała me­dal do pu­dełka. – Jak mnie tu zna­la­złeś? – Uśmiech­nęła i dała dło­nią znak, by ku­zyn do niej do­łą­czył.

– Wiem, gdzie cię szu­kać. – Chło­pak zro­bił ostat­nie dwa kroki po dra­bi­nie i prze­ci­snął się przez właz. Do­sko­nale pre­zen­to­wał się w gra­na­to­wym, przy­le­ga­ją­cym do ciała szu­sto­ko­rze. Po­lu­zo­wał halsz­tuk, roz­piął dwa gu­ziki ka­mi­zelki i usiadł na pod­ło­dze, krzy­żu­jąc nogi. Ro­zej­rzał się po stry­chu. – Pa­mię­tasz? Tam była na­sza twier­dza. – Ski­nął głową na drew­niane skrzy­nie gi­nące w mroku.

– O tak! A to na­sza ka­wa­le­ria! – Iza­bela po­gła­dziła dło­nią drew­nia­nego ko­nika ugi­na­ją­cego się pod stertą sta­rych ubrań. Wspo­mnie­nia ożyły.

– Ja­kim cu­dem udało ci się tu wejść w tej sukni? – An­toś zmie­rzył wzro­kiem ob­fitą, kwia­tową ca­raco Iza­beli.

Dziew­czyna tylko się uśmiech­nęła.

– Wi­dzę, że masz jesz­cze ten ślad! – Wska­zał pal­cem na jej przed­ra­mię. – Gdy­byś mnie nie zła­pała, kiedy ta ga­łąź pę­kła...

– Ano wła­śnie! Ura­to­wa­łam ci ży­cie! Pół kró­le­stwa już mam. Mu­sisz za­tem jesz­cze tylko mnie po­ślu­bić! – za­żar­to­wała, choć wcale nie było jej do śmie­chu.

– Ha! Gdyby ktoś mnie tu te­raz z tobą zo­ba­czył, w ciem­no­ści, za­mknię­tego na stry­chu... to pew­nie nie miał­bym wyj­ścia. – Wzru­szył ra­mio­nami.

Za­pa­dła ci­sza. An­toś spu­ścił wzrok.

– Wszy­scy cię szu­kają.

– Bez obaw, nikt mnie nie znaj­dzie. Mało to razy zni­ka­łam tu na dłu­gie go­dziny? I ja­koś nikt mnie ni­gdy nie szu­kał.

Drzwi na ko­ry­ta­rzu, bez­po­śred­nio pod wła­zem, otwo­rzyły się z im­pe­tem. Usły­szeli czy­jeś drobne kroki.

– Oho! Kogo tym ra­zem po cie­bie wy­słali?

– Tylko nie mów, że nie mia­łeś jesz­cze oka­zji po­znać panny Pe­tit?

Przed panną Pe­tit trudno było co­kol­wiek ukryć. Wy­glą­dała nie­po­zor­nie – szczu­pła, o de­li­kat­nych ry­sach, uśmiech­nięta, nie­wiele star­sza od Iza­beli – wy­star­czyła jed­nak pierw­sza lek­cja fran­cu­skiego, by jej nowa uczen­nica od­uczyła się oce­niać lu­dzi po wy­glą­dzie. Te­raz na szczę­ście grube kro­ple desz­czu dud­niły rów­no­mier­nie o dach, ko­bieta nie miała więc szansy ich tu usły­szeć.

– Naj­chęt­niej od­da­ła­bym te zie­mie, wio­ski i osiem­set ty­sięcy zło­tych po­sagu. Za wol­ność.

– Może nie bę­dzie tak źle? Twoja babka po­wta­rza, że książę Adam jest dys­tyn­go­wany i wy­tworny. Cza­ruje wszyst­kich urodą i dow­ci­pem, zna się na li­te­ra­tu­rze i sztuce. Je­śli to prawda, to bę­dzie­cie mieli o czym roz­ma­wiać. Babka mówi, że za rok, góra dwa, się za­przy­jaź­ni­cie.

Iza­bela rzu­ciła An­to­siowi gniewne spoj­rze­nie, a ten znów spu­ścił wzrok.

– Tak, wiem, że na ra­zie po­ucza cię i stro­fuje. To też mi­nie...

– „Pa­mię­taj, Iza­belo, że nie ro­bisz tego dla sie­bie tylko dla ro­dziny, dla swo­ich przy­szłych dzieci. Nada­rza się oka­zja. Moc­niej po­łą­czymy dwie wiel­kie ro­dziny, sca­limy ma­jątki, uzy­skamy więk­szą siłę, wpływy”... To prze­cież mój wuj! I na­gle ma być moim mę­żem? – Od­wró­ciła się do ku­zyna ple­cami.

– Idź w ślady two­jej pra­babki, Elż­biety! – po­pro­sił ją. – Ona wie­działa, jak nie bu­rzyć tra­dy­cji i ro­bić swoje. To prze­cież ona zor­ga­ni­zo­wała pierw­szy sa­lon po­li­tyczny Fa­mi­lii. Była na każ­dym spo­tka­niu. Pełna ener­gii i po­my­słów. Je­śli jej się udało, to i to­bie się uda! Czar­to­ry­scy to po­tężny ród...

– ...któ­remu po­czą­tek dali Gie­dy­min i Ja­giełło – skoń­czyła za chło­paka. Wpa­try­wała się w niego uważ­nie.

Słowo w słowo po­wta­rzał to, co już sły­szała, co mó­wili wszy­scy w Fa­mi­lii.

– Czar­to­ry­scy! – prych­nęła, krę­cąc głową. – A ro­dzina mo­jego ojca, Flem­min­go­wie? Sły­sza­łeś o Ja­ku­bie Hen­ryku Flem­mingu? – Znów od­wró­ciła się do An­to­sia i spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Cóż... – Za­wa­hał się. – Tak na­prawdę nie­wiele. Mu­sia­ła­byś za­py­tać dziadka. Wiem, że już jako młody żoł­nierz słu­żył u niego, wtedy feld­mar­szałka sa­skiego. A czemu py­tasz?

Zi­gno­ro­wała py­ta­nie.

– Czy to prawda, że kie­dyś ta zie­mia i ten pa­łac na­le­żały do niego?

– Tak. Sprze­dał ją Ka­zi­mie­rzowi Czar­to­ry­skiemu, two­jemu pra­dziad­kowi, a ten prze­ka­zał ją da­lej w ro­dzi­nie.

Iza­bela wstała, otrze­pała kurz z ko­lan i się­gnęła po małe drew­niane pu­dełko. Usia­dła i po­ło­żyła je so­bie na ko­la­nach.

– A to? Wiesz, co to jest? – Uchy­liła wieko i wy­cią­gnęła z niego złoty krą­żek. Po­ło­żyła go so­bie na dłoni.

– Piękny! – An­toś się­gnął po me­dal. Jego blask oświe­tlił mu twarz. – Nie mam po­ję­cia. – Wy­dął wargi. – A skąd go masz?

– Na­le­żał wła­śnie do Ja­kuba Hen­ryka Flem­minga. Prze­ka­zu­jąc go dziad­kowi, po­wie­dział, że to sym­bol jego naj­więk­szej ży­cio­wej po­rażki. Że przy niej wszyst­kie wy­grane bi­twy, suk­cesy, awanse stra­ciły na zna­cze­niu. Że nie może so­bie wy­ba­czyć tego, że w ty­siąc sie­dem­set trze­cim roku nie udało mu się po­móc, że nie udało mu się prze­ko­nać, że nie po­do­łał...

– Co było w tym ty­siąc sie­dem­set trze­cim? – An­toś zmarsz­czył brwi.

– Nie wiem. – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Bab­cia usły­szała tylko tyle. Po­tem pró­bo­wa­ły­śmy jesz­cze kilka razy do­py­ty­wać dziadka, ale nie chciał o tym roz­ma­wiać, zby­wał nas.

– Czy to nie dziwne, wy­bi­jać me­dal z oka­zji po­rażki? Może to, co zo­stało na nim wy­ryte, coś nam wy­ja­śni? – An­toś przy­bli­żył świecz­nik.

Usie­dli bli­żej sie­bie, ich głowy pra­wie się sty­kały.

– To wi­dok ja­kie­goś mia­sta. – Iza­bela opi­sy­wała znany już so­bie ob­ra­zek.

– Chyba jest ostrze­li­wane? Wi­dać gę­sty dym. Tu pły­nie ja­kaś rzeka. Strze­lają zza niej. A co tam na­pi­sano? – za­py­tał chło­pak.

– Na otoku, wo­kół ry­sunku mia­sta, na­pis jest bar­dzo nie­wy­raźny, li­tery są za­tarte. Ale na od­wro­cie tekst jest wy­raź­niej­szy.

An­toś po­słusz­nie od­wró­cił me­dal. Się­gnął na sto­lik po do­dat­kową świecę i od­pa­lił ją od tej, która stała przy Iza­beli. Mo­co­wał się chwilę z ko­ron­ko­wymi man­kie­tami ko­szuli, by uchro­nić je przed pło­mie­niami. Zmru­żył oczy. Na chwilę za­stygł w cał­ko­wi­tym bez­ru­chu.

Iza­bela wpa­try­wała się w mi­go­czący w jego oczach pło­mień.

– „THO­RVNIA HO­STI­LI­TER ASVEC OP­PVGNATA A PO­LO­NIS DE­SERTA SED DEI AVXI­LIO FOR­TI­TER A CI­VI­BVS ET MI­LIT SA­XDE­FENSA A 24MAI AD 14OCT” – od­czy­tał po­woli. – To nie ma chyba więk­szego sensu – zmar­twił się. – „Przez Szwe­dów za­ata­ko­wany, przez Po­la­ków opusz­czony, z po­mocą oby­wa­teli i wojsk sak­soń­skich męż­nie bro­niony”. – Oczy chło­paka błysz­czały do­kład­nie tak samo jak wtedy, kiedy w dzie­ciń­stwie ba­wili się w po­szu­ki­wa­nie skar­bów i od­ga­dy­wa­nie taj­nych szy­frów. – No i daty – czy­tał da­lej. – Dwu­dzie­sty czwarty maja i czter­na­sty paź­dzier­nika, a na sa­mym dole... Tu na­pis jest bar­dzo nie­wy­raźny, za­tarty...

– No wła­śnie!

An­toś po­tarł me­dal o spodnie.

– To rok... Ty­siąc sie­dem­set trzeci? – od­cy­fro­wał.

– Ty­siąc sie­dem­set trzeci! – krzyk­nęła Iza­bela i za­raz za­sło­niła so­bie usta dło­nią.

– Iza­belo? Iza­belo! Gdzie je­steś? – Do­no­śny głos jej ojca do­bie­gał z dołu. Je­rzy Flem­ming stał bez­po­śred­nio pod wła­zem na strych.

Spoj­rzała na An­to­sia i po­ło­żyła mu na ustach pa­lec. Po chwili usły­szeli, że męż­czy­zna po­szedł da­lej.

– Oho! Skoro już sam oj­ciec cię szuka, to robi się po­waż­nie. – Chło­pak ner­wowo za­chi­cho­tał i od­dał me­dal ku­zynce.

– Za­nim pój­dziemy... Mu­szę cię jesz­cze o coś waż­nego za­py­tać. – Ści­szyła głos. – Czy sły­sza­łeś coś o to­wa­rzy­stwie, do któ­rego na­le­żał ktoś z na­szej ro­dziny?

– To­wa­rzy­stwie? Ale ja­kim to­wa­rzy­stwie? – An­toś po­skro­bał się po czole.

– Wy­rwało się kie­dyś dziad­kowi pod­czas roz­mowy z oj­cem.

– I...?

– No wła­śnie nie wiem, bo jak się od­wró­ci­łam, to przy­po­mnieli so­bie, że idę z nimi i dzia­dek tylko się uśmiech­nął. Skoń­czyli tę kon­wer­sa­cję w pół słowa.

– Zu­peł­nie nie wiem, o co może cho­dzić. – An­toś roz­ło­żył ręce.

Za­pa­dła ci­sza. Ktoś znów się zbli­żał. Chło­pak ro­bił się co­raz bar­dziej nie­spo­kojny. Wstał i wy­cią­gnął rękę do Iza­beli.

– Iza­belo! Ty po pro­stu chyba cze­kasz, aż to ja cię znajdę? – Z dołu dał się sły­szeć do­no­śny głos. Męż­czy­zna przez chwilę na­słu­chi­wał, ale w końcu ru­szył da­lej.

– Mu­simy iść – po­na­glił ci­cho An­toś.

– Wiem, wiem! Idź pierw­szy – po­pro­siła Iza­bela. – Dzia­dek już po­szedł. Ja za chwilę do­łą­czę. – Wstała i za­darła głowę.

Spoj­rzała na An­to­sia, który ob­jął ją i mocno przy­tu­lił. Uca­ło­wał czu­bek jej głowy. Dał jej jesz­cze de­li­kat­nego prztyczka w lewe ucho i się uśmiech­nął.

– Nie martw się. Po­ra­dzisz so­bie... na­wet z mał­żeń­stwem.

Ostroż­nie otwo­rzył właz, od­cze­kał chwilę i kiedy upew­nił się, że ko­ry­tarz jest pu­sty, zszedł po dra­bi­nie.

Iza­bela zdmuch­nęła świeczki. Strych po­grą­żył się w ab­so­lut­nej ciem­no­ści. Sły­chać było je­dy­nie mu­zy­kan­tów na dole.

Tak się wszy­scy spie­szą, że go­towi są od­być we­sele bez panny mło­dej, po­my­ślała.

Miała pięt­na­ście lat. Nie ba­wiły jej dwor­skie ży­cie i nie­wy­godne stroje. Nie cier­piała po­li­tyki. Ra­czej nie miała szansy zo­stać feld­mar­szał­kiem, przy­naj­mniej nie w naj­bliż­szym cza­sie, uśmiech­nęła się w du­chu. Obie­cała so­bie za­tem, że do­wie się, nad czym tak ubo­le­wał Ja­kub Hen­ryk Flem­ming i co przy­ćmiło jego wiel­kie suk­cesy i wy­grane bi­twy. Może bę­dzie mo­gła to na­pra­wić? Kto wie. No i przede wszyst­kim do­wie się, cóż to za to­wa­rzy­stwo, do któ­rego na­le­żał, a o któ­rym nikt nie chciał nic mó­wić.

Na ra­zie speł­niała wolę ojca. No, może nie tak do końca. Niech bę­dzie już ten ślub, po­my­ślała. Nie miała jed­nak naj­mniej­szego za­miaru zo­sta­wać kró­lową. Ani za rok, ani za trzy lata, jak pla­no­wali oj­ciec z dziad­kiem. Ni­gdy. Szcze­rze li­czyła na to, że ży­cie da jej szansę do­świad­czać go po swo­jemu. A na­wet je­śli nie, to ona o tę szansę za­wal­czy. Wcze­śniej lub póź­niej.I

15 paź­dzier­nika 1805

Cesarz ba­wił w Pu­ła­wach już drugi ty­dzień. Iza­bela wi­dy­wała go, jak za­wsze tuż po śnia­da­niu gnał do swo­ich żoł­nie­rzy sta­cjo­nu­ją­cych w oko­licy, by wró­cić do­piero po po­łu­dniu. Za­mie­niał mun­dur na frak, naj­czę­ściej kasz­ta­nowy lub zie­lony, ja­sną, kasz­mi­rową ka­mi­zelkę z wy­ło­gami i nie­ska­zi­tel­nie białą ko­szulę. Szyję przy­ozda­biał co­dzien­nie in­nym fi­ku­śnie wią­za­nym fu­la­rem. Od bry­cze­sów wo­lał pan­ta­lony, i to ta­kie pra­wie do kostki. Do nich do­bie­rał buty jeź­dziec­kie z de­li­kat­nej ja­snej skóry. Wśród swo­jej bo­gato wy­stro­jo­nej świty, wśród or­de­rów, frędzli i zło­tych gu­zi­ków, mógł po­zo­sta­wać nie­mal nie­zau­wa­żony. Nie­mal, bo w tłu­mie z ła­two­ścią go wy­pa­try­wała po ru­da­wych nie­sfor­nych lo­kach i szel­mow­skim uśmie­chu. O tak, nie mógł się nie po­do­bać.

Same Pu­ławy były te­raz pięk­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek. Do tego pełne przy­ja­ciół, dwo­rzan, służby, a przede wszyst­kim kłę­bią­cej się wszę­dzie mło­dzieży, za­równo tej z bo­ga­tych do­mów, jak i tej z do­mów mniej za­moż­nych. To miej­sce znów tęt­niło ży­ciem. Iza­bela do­pil­no­wała, by po za­rzą­dzo­nym przez im­pe­ra­to­rową Ka­ta­rzynę spu­sto­sze­niu Pu­ław – ka­rze za wspie­ra­nie Ko­ściuszki – nie było już w ma­jątku naj­mniej­szego śladu. Nie chciała wpra­wiać ce­sa­rza w za­kło­po­ta­nie czy­nami jego babki, od któ­rej, jak twier­dził jej syn Adam Je­rzy, tak bar­dzo się róż­nił. Przede wszyst­kim pra­gnęła jed­nak po­ka­zać, że nie­ła­two ją zła­mać i za­stra­szyć.

Jak co rano Iza­bela przez ka­mer­dy­ne­rów po­słała ho­no­ro­wemu go­ściowi śnia­da­nie na zło­tej tacy – grzanki, pla­cuszki i su­charki. Do tego fi­li­żankę z naj­lep­szej fran­cu­skiej por­ce­lany, cu­kier­nicę z an­giel­skiego krysz­tału, ma­sło w czarce opra­wio­nej zło­tem, złote ły­żeczki wy­sa­dzane ka­mie­niami i ory­gi­nalny tu­recki im­bryk z pa­ru­jącą, aro­ma­tyczną kawą. Wszystko, co mieli naj­lep­szego.

Sama zja­wiła się u ce­sa­rza punkt je­de­na­sta. Przed wej­ściem do jego apar­ta­mentu za­trzy­mała się, ści­snęła moc­niej wstążkę od­ci­na­jącą jej błę­kitną suk­nię tuż pod biu­stem, uło­żyła pu­chowe, ła­bę­dzie boa na ra­mio­nach i po­pra­wiła loczki po bo­kach dia­demu. Otarła pal­cem brzeg sto­ją­cej przy drzwiach ko­mody. Nie zna­la­zła tam jed­nak choćby pyłku ku­rzu. Uśmiech­nęła się do sie­bie z za­do­wo­le­niem.

Ostat­nie trzy ty­go­dnie, od­kąd syn za­wia­do­mił ją li­stow­nie o tym, że do Pu­ław przy­bę­dzie sam ce­sarz Alek­san­der, były na­prawdę sza­lone. Oczy­wi­ście była za­chwy­cona wy­róż­nie­niem, które miało ich spo­tkać, ale też zda­wała so­bie sprawę z tego, jak mało mają czasu i jak trudne za­da­nie przed nimi, by pa­łac był go­towy na od­wie­dziny tak za­cnego go­ścia.

Pracy był rze­czy­wi­ście na­wał, ale rzu­ciła się w jej wir z ra­do­ścią i za­an­ga­żo­wa­niem. Uwiel­biała wy­zna­czać za­da­nia, przyj­mo­wać ra­porty, czy roz­strzy­gać na­wet naj­bar­dziej błahe kon­flikty. Czar­to­ry­ska przy­zwy­cza­iła wszyst­kich do tego, że była tu ostat­nią i naj­wyż­szą in­stan­cją we wszel­kich spra­wach. Co­kol­wiek działo się w Pu­ła­wach, działo się za jej zgodą i wie­dzą. Nie było od tej za­sady żad­nych od­stępstw. To był jej ży­wioł.

Za­rzą­dziła za­tem zmianę obić w sy­pial­niach i do­bór od­po­wied­niego ume­blo­wa­nia, za­dbała o to, by do pa­łacu przy­je­chała nowa, ele­gancka za­stawa i an­giel­skie krysz­tały, wy­de­le­go­wała opiekę nad kuch­nią i uło­że­nie menu oraz po­słała po do­dat­ko­wych ku­cha­rzy, po­pro­siła także córkę, by prze­jęła opiekę nad wie­czor­nym pro­gra­mem. Nad wszyst­kim i tak czu­wała jed­nak oso­bi­ście.

Iza­bela za­pu­kała do drzwi apar­ta­mentu i we­szła do środka.

Adam Je­rzy Czar­to­ry­ski, mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych Ro­sji, sie­dział z boku, przy ma­łym biurku, i z prze­ję­ciem szu­kał cze­goś w sto­sie do­ku­men­tów.

Z dumą zer­k­nęła na syna. Jesz­cze tak nie­dawno ten urwis ga­niał z drew­nia­nym mie­czem po łą­kach Po­wą­zek. Te­raz miała przed sobą przy­stoj­nego męż­czy­znę. Drobne loki ła­god­nie opa­dały mu na skroń. Co za ulga. Tak bar­dzo była zmę­czona wi­do­kiem obo­wią­zu­ją­cych jesz­cze do nie­dawna pe­ruk.

Wy­mie­nili tylko prze­lotne spoj­rze­nia. Przy­wi­tała się z ce­sa­rzem.

– Czy ze­chcesz, pa­nie, wska­zać, z kim dziś chciał­byś zjeść obiad? – za­py­tała, zwra­ca­jąc się do im­pe­ra­tora.

Każ­dego dnia po śnia­da­niu usta­lała z nim li­stę nie wię­cej niż trzy­dzie­stu szczę­śliw­ców, któ­rzy mo­gli za­siąść z ce­sa­rzem przy jed­nym stole.

Car przez chwilę mil­czał, w końcu jed­nak uśmiech­nął się, wstał od stołu i ude­rzył lekko otwartą dło­nią o jego blat.

– A ja chciał­bym księż­nej po­dzię­ko­wać za te wy­kwintne śnia­da­nia i za całą go­ścinę. Bar­dzo tu u was wy­po­czą­łem! Dziś chęt­nie zdam się na pani wy­bór. Chcę po­znać wa­szych naj­bliż­szych przy­ja­ciół, wszyst­kich tych, któ­rych naj­bar­dziej ce­ni­cie. Przy­ja­ciele mo­ich przy­ja­ciół są prze­cież mo­imi przy­ja­ciółmi. – Po­cią­gnął ko­lejny łyk kawy. Nie­zdar­nie ge­sty­ku­lu­jąc z fi­li­żanką w ręku, prze­chy­lił ją i kilka kro­pli na­poju skap­nęło na jego szma­rag­dowy fu­lar.

– Pro­szę go zdjąć, zajmę się tym! – Iza­bela wy­cią­gnęła rękę do im­pe­ra­tora.

– Ależ pro­szę nie ro­bić so­bie kło­potu. Za­łożę inny. – Ce­sarz jed­nym ru­chem dłoni ze­rwał fu­lar z szyi i rzu­cił go nie­dbale na stół.

– To ża­den pro­blem. – Chwy­ciła ma­te­riał w dłoń.

Po­zy­ska­nie do jej ko­lek­cji oso­bi­stego przed­miotu na­le­żą­cego do ce­sa­rza oka­zało się prost­sze, niż so­bie wy­obra­żała.

Alek­san­der się uśmiech­nął. Pod­szedł do biurka, przy któ­rym sie­dział Adam, i po­ło­żył mu dłoń na ra­mie­niu.

– Księżno Iza­belo, przede wszyst­kim dzię­kuję pani za przy­ja­ciela, ja­kiego zy­ska­łem w pani synu!

– Miło to sły­szeć! Je­ste­śmy tym nie­zwy­kle za­szczy­ceni! – Czar­to­ry­ska po­kra­śniała z dumy. – A co do se­lek­cji go­ści i sa­mego obiadu, nie za­wie­dziesz się, pa­nie. – Skło­niła się i ści­ska­jąc w ręku nowy eks­po­nat, po­spiesz­nie zo­sta­wiła im­pe­ra­tora z jego mi­ni­strem.

Wie­działa, że to ten dzień, że lep­szego nie bę­dzie. Skoń­czyły się czasy, kiedy słu­żyła za wy­godny spo­sób do­tar­cia do męż­czyzn jej ży­cia i spra­wo­wa­nej przez nich wła­dzy lub po­sia­da­nych przez nich pie­nię­dzy. Naj­pierw zno­szono jej po­darki, by wpły­wała na An­to­sia, kiedy ten zo­stał kró­lem, po­tem na am­ba­sa­dora Rep­nina, a w końcu na swo­jego męża. Po­znała te wszyst­kie sztuczki. Nie mo­gła się do­cze­kać, by je wy­pró­bo­wać na wła­sny uży­tek. Długo cze­kała na ten mo­ment, ale te­raz wszystko prze­bie­gało zgod­nie z jej pla­nem. Nad­cho­dził czas jej syna. Temu trium­fowi mieli przy­glą­dać się wszy­scy, któ­rzy li­czą się w Pol­sce, oraz ci, któ­rzy za­raz będą mo­gli prze­ka­zać wie­ści na dwory eu­ro­pej­skie. Li­stę go­ści na tę oka­zję miała go­tową już od dawna.

Sala biała była pięk­nie ustro­jona kwia­tami. Krysz­ta­łowe wa­zony mie­niły się w bla­sku świec. Po­brzę­ki­wała por­ce­lana. Lo­kaje w zie­lo­nych fra­kach su­nęli płyn­nie i bez­sze­lest­nie po po­miesz­cze­niu, wy­peł­nia­jąc kie­li­chy ru­bi­no­wym hisz­pań­skim wi­nem. Księżna Ma­ria jak zwy­kle żar­to­wała z ce­sa­rzem. Bar­dzo lu­bił jej to­wa­rzy­stwo.

Panna Pe­tit przy­cup­nęła na krze­śle pod oknem. To całe za­mie­sza­nie i wy­czu­walne wszę­dzie na­pię­cie strasz­nie ją wy­czer­pały. Z po­dzi­wem ob­ser­wo­wała wi­ru­jącą mię­dzy sto­li­kami księżną Czar­to­ry­ską, która do ostat­niej chwili pil­no­wała usa­dza­nia go­ści. Wpa­da­jący przez uchy­lone okno wiatr ba­wił się długą, mu­śli­nową suk­nią go­spo­dyni i roz­wie­wał jej ja­sne włosy skrę­cone w drobne sprę­żynki. Za­dzi­wia­jące było to, jak moda zmie­niała się ra­zem z księżną. W cza­sach, kiedy dawne ob­fite, cięż­kie i sztywne, bo uzbro­jone w gor­sety, suk­nie krę­po­wały ru­chy ko­biet i Iza­bela wię­ziła swoje my­śli i emo­cje. Te­raz, kiedy za­mie­niano sko­rupy wie­lo­war­stwo­wych sukni na zwiewne, nie­mal prze­zro­czy­ste mu­śliny i księżna po­czuła się wolna.

Iza­bela w przy­szłym roku koń­czyła sześć­dzie­siąt lat, ale czas był dla niej nie­zwy­kle ła­skawy. Lat uj­mo­wały jej piękny uśmiech, smu­kła syl­wetka i ener­gia, któ­rej miała nie­spo­żyte za­pasy. Panna Pe­tit znała księżną już pra­wie pół wieku. Była gu­wer­nantką nie tylko Iza­beli, ale także jej có­rek, Te­resy, Ma­rii i Zo­fii.

Wszystko, co Czar­to­ry­ska ro­biła, ro­biła z pa­sją, za­an­ga­żo­wa­niem i peł­nym prze­ko­na­niem. Ale tak samo jak na­gle się do cze­goś za­pa­lała, tak samo na­gle i ła­two z tego re­zy­gno­wała. Gdy cze­goś za­pra­gnęła, chciała to mieć od razu. Rów­nie szybko, i to z bła­hych po­wo­dów, po­tra­fiła po­paść za­równo w za­chwyt czy eu­fo­rię, jak i w przy­gnę­bie­nie lub złość. Wszyst­kie te emo­cje, po ko­lei lub rów­no­cze­śnie, prze­ży­wała na ze­wnątrz. Emo­cje na­pę­dzały czyny, czyny emo­cje. Bli­scy, w tym panna Pe­tit, wie­dzieli, że cza­sem na­leży chwilę od­cze­kać, że nie każde gest, słowo, re­ak­cja od­da­wały to, co księżna chciała prze­ka­zać. A może i od­da­wały, ale za chwilę to i tak się zmie­niało, więc warto było jed­nak nie­kiedy za­milk­nąć, prze­mil­czeć, uśmiech­nąć się. W każ­dym ra­zie czę­sto od­li­cze­nie do dzie­się­ciu było cu­dow­nym re­me­dium na utrzy­ma­nie do­brych re­la­cji z chle­bo­daw­czy­nią. Tak czy siak, gu­wer­nantka i tak wo­lała obecną – star­szą, pełną ener­gii i pa­sji – Iza­belę od owej mło­dej, za­kom­plek­sio­nej, za­hu­ka­nej i apa­tycz­nej dziew­czynki ze szpetną twa­rzą, którą spo­tkała pa­rę­dzie­siąt lat temu.

Dla sie­bie księżna wy­brała dziś miej­sce na­prze­ciwko syna. Twier­dziła, że w ten spo­sób naj­le­piej go wes­prze. Wszystko oczy­wi­ście miała już dawno prze­my­ślane.

– Drogi im­pe­ra­to­rze, dro­dzy pań­stwo, chcia­łam pań­stwa za­pro­sić na nie­sa­mo­witą przy­godę z mi­strzem Tremo. Menu, które dziś pro­po­nu­jemy, zo­stało przez nas skom­po­no­wane spe­cjal­nie na tę oka­zję. Łą­czymy w nim no­winki fran­cu­skie ze sło­wiań­ską du­szą, wspólną nam, Po­la­kom i Ro­sja­nom.

Panna Pe­tit wi­działa, jak Iza­bela świ­druje im­pe­ra­tora spoj­rze­niem.

– Za­nim jed­nak ucie­szy nas smak wy­cza­ro­wa­nych po­traw – cią­gnęła Czar­to­ry­ska – książę Adam przed­stawi pań­stwu opra­co­wany pod ła­ska­wym okiem ce­sa­rza plan pu­ław­ski, plan uzdro­wie­nia Eu­ropy. – Te­raz księżna pa­trzyła już tylko na syna.

Choć gu­wer­nantka sie­działa da­leko od Iza­beli, do­sko­nale wie­działa, co jej chle­bo­daw­czyni w tej chwili czuje. Prze­cież tyle razy o tym roz­ma­wiały. Wspo­mniany przed chwilą plan pu­ław­ski, na­zwany tak przez księ­cia Adama Je­rzego, ku ucie­sze matki, na cześć Pu­ław, był jego au­tor­ską wi­zją po­rządku mię­dzy­na­ro­do­wego, nad którą od dawna in­ten­syw­nie pra­co­wał. Dziś wresz­cie miał ów plan wszyst­kim za­pre­zen­to­wać. Wła­śnie po to były te wszyst­kie sta­ra­nia. Prze­mó­wie­nie miało zy­skać godną oprawę. Za chwilę prze­cież młody książę Czar­to­ry­ski miał przejść do hi­sto­rii.

Panna Pe­tit, tak jak i Iza­bela, za­sta­na­wiała się tylko, czy car rze­czy­wi­ście okaże się prze­ci­wień­stwem swo­jej babki, czy bę­dzie otwarty na dys­ku­sje i po­glądy in­nych, czy bę­dzie tak przy­ja­zny, in­te­li­gentny, spo­strze­gaw­czy i spra­wie­dliwy, ja­kim ma­lo­wał go jego mi­ni­ster.

Wresz­cie książę Adam wstał, po­pra­wia­jąc przy tym swój czarny, gładki frak ozdo­biony je­dy­nie lśnią­cym or­de­rem Vir­tuti Mi­li­tari.

– Im­pe­ra­to­rze... Alek­san­drze, dro­dzy pań­stwo. Spoj­rzał na matkę, a po­tem na ce­sa­rza i roz­po­czął: – Po­kój w Eu­ro­pie mo­żemy osią­gnąć wy­łącz­nie po­przez wpro­wa­dze­nie spra­wie­dli­wych sto­sun­ków tak mię­dzy pań­stwami, jak i po­mię­dzy na­ro­dami. Każdy silny kraj po­wi­nien chro­nić pań­stwa słab­sze, pro­wa­dzić je i gro­ma­dzić wo­kół sie­bie. Pań­stwa nie mogą kie­ro­wać się nie­po­ha­mo­waną am­bi­cją czy chci­wo­ścią. Na kon­ty­nen­cie mamy obec­nie dwa mo­car­stwa, Ro­sję i An­glię. To one po­winny ob­jąć pro­tek­to­rat nad Eu­ropą. Przede wszyst­kim Ro­sja. Po­winna dać od­kryć in­nym pań­stwom ich po­tęgę i god­ność. Po­winna pod­trzy­my­wać sła­bego oraz pil­no­wać i po­wstrzy­my­wać sil­niej­szego. – Książę prze­rwał i się­gnął po kie­lich z wodą. Wziął dwa łyki.

Wszy­scy go­ście wpa­try­wali się w niego in­ten­syw­nie.

– Naj­więk­szymi wro­gami ta­kiego po­rządku są Prusy i Fran­cja, któ­rych eks­pan­sywna po­li­tyka jest sprzeczna z pra­wem na­tu­ral­nym. Kraje te ujaw­niły już swe bar­ba­rzyń­skie za­pędy. Nie re­ali­zują pod­sta­wo­wych ce­lów, czyli spra­wie­dli­wo­ści i wol­no­ści. Naj­lep­szym przy­kła­dem ich de­struk­cyj­nej mocy jest znisz­cze­nie Pol­ski. Ten ruch zmie­nił wza­jemną sy­tu­ację mo­carstw w Eu­ro­pie. Roz­gra­bie­nie Pol­ski i roz­bi­cie jej na członki jest nie­zwy­kle nie­ko­rzystne dla Ro­sji. W wy­niku roz­bio­rów, za­miast sła­bego pań­stwa pol­skiego, jej są­sia­dami stały się dwa mo­car­stwa, Prusy i Au­stria. Ro­sja, oprócz kilku mi­lio­nów lu­dzi, nie zy­skała na tym nic. W jej re­al­nym in­te­re­sie le­żało, aby roz­biory ni­gdy nie za­ist­niały. Pol­ska sta­no­wiła do­tąd dla niej na­tu­ralną ba­rierę od­gra­ni­cza­jącą ją od Au­strii i Prus. Ni­gdy nie kie­ro­wała swej eks­pan­sji na ob­szary ce­sar­stwa ro­syj­skiego. Pol­ska sca­lona mo­głaby się stać sprzy­mie­rzeń­cem Ro­sji we wspól­nej sło­wiań­skiej walce o po­kój. – Po­zwo­lił, by jego słowa wy­brzmiały.

Na sali pa­no­wała kom­pletna ci­sza.

Adam pod­niósł dłoń i wska­zał na ce­sa­rza.

– Ce­sa­rzu Ro­sji, ty, Alek­san­drze, po­wi­nie­neś być pro­tek­to­rem wszyst­kich ma­łych państw, ich pewną ucieczką, twórcą ich związku i siły, a gdy do niej dojdą, ich sta­łym przy­ja­cie­lem. Na tym po­lega cy­wi­li­za­cyjna mi­sja Ro­sji i twoja oso­bi­ście. Wskrześ nam Pol­skę!

Po tych sło­wach bie­siad­nicy, do­tąd słu­cha­jący w ci­szy i sku­pie­niu, je­den po dru­gim za­częli wsta­wać z miejsc i bić brawo. Wi­wa­to­wano na prze­mian na cześć ce­sa­rza i księ­cia Adama oraz na cześć Pol­ski, zgod­nie z za­le­ce­niem Iza­beli. Mieli prze­rwać do­piero wtedy, gdy im­pe­ra­tor za­bie­rze głos.

Alek­san­der rów­nież w końcu wstał. Za­pa­dła ci­sza.

– Ni­komu z was, przy­ja­ciele moi, nie mu­szę przy­po­mi­nać o tym, jak uko­cha­łem księ­cia Adama, jak stał mi się bli­ski ni­czym brat. Ada­mie – zwró­cił się bez­po­śred­nio do księ­cia – je­steś nie­zwy­kle mą­drym, spra­wie­dli­wym i prze­ni­kli­wym czło­wie­kiem.

Te słowa wy­wo­łały bu­rzę okla­sków, do któ­rych przy­łą­czył się sam ce­sarz.

– Twój plan, plan pu­ław­ski, ujęte w nim war­to­ści, jego za­ło­że­nia i cele, jest dla nas wszyst­kich jak świa­tło la­tarni w od­le­głym por­cie. Je­stem spo­kojny o to, że je­śli tylko wszyst­kie statki, każdy pod swoją ban­derą, do­strzegą to świa­tło, każdy z nich do­trze do wy­zna­czo­nego celu. – Świa­dom utkwio­nych w nim spoj­rzeń, wska­zał dło­nią na lam­pion za­wie­szony w oknie po prze­ciw­le­głej stro­nie sali. – Zróbmy wszystko, by an­giel­skie okręty nie były tam pierw­sze! I za to pro­po­nuję wznieść to­ast!

Żar­to­bliwa pu­enta ce­sa­rza roz­ba­wiła to­wa­rzy­stwo. Kie­li­chy po­szły w górę. Te­raz miała się roz­po­cząć uczta. I to nie byle jaka. Na przy­stawki pasz­te­ciki, fi­ga­tele wie­przowe, su­rowe i ma­ry­no­wane ostrygi. Trzy zupy do wy­boru: ro­sół z lina, zupa ce­bu­lowa i barszcz z uszkami. Na­stęp­nie szczu­pak du­szony w bia­łym wi­nie, pu­lardy z so­sem ra­ko­wym, ku­ro­pa­twy à la daube, pie­czeń z ro­ga­cza ob­ło­żona pie­czo­nymi skow­ron­kami, pie­czone ka­płony, be­kasy i go­łę­bie, za­jące, pie­czeń ba­ra­nia i spe­cjal­ność mi­strza Tremo – ja­rząbki prze­dziw­nie sło­niną na­dzie­wane. Po­tem jesz­cze pasz­tety, kar­czo­chy, sa­łaty i pie­czone na roż­nie gra­nele.

No wła­śnie, te gra­nele! – po­my­ślała panna Pe­tit i po­sta­no­wiła po raz ostatni pod­jąć próbę prze­ko­na­nia księż­nej do re­zy­gna­cji z tej po­zy­cji menu. Za­częła prze­dzie­rać się do swo­jej chle­bo­daw­czyni i kiedy już miała ją na wy­cią­gnię­cie ręki, po­mię­dzy nią a Czar­to­ry­ską wy­rósł sam im­pe­ra­tor. Uwię­ziona mię­dzy krze­słami, bez moż­li­wo­ści ru­chu, mo­gła się tylko uśmiech­nąć i, niby z przy­musu, być świad­kiem ich roz­mowy.

– Księżno, nie śmia­łem do­tąd pro­sić, ale jed­nym z głów­nych po­wo­dów, dla któ­rych tu przy­by­łem, jest moż­li­wość zwie­dze­nia Świą­tyni Pa­mięci! Czy ze­chce mi księżna po­ka­zać te cenne zbiory? Pół Eu­ropy o nich mówi, nie wy­pada, by nie znał ich ce­sarz Ro­sji. – Ge­stem dłoni za­pro­sił Czar­to­ry­ską do wyj­ścia z sali.

Ha! Już on do­brze wie, jak można po­dejść księżną – po­my­ślała panna Pe­tit.

– Ale te­raz? Przed przy­staw­kami? – Iza­bela nie­udol­nie pró­bo­wała udać obo­jęt­ność.

– Za­pew­niam, że nikt nie za­uważy na­szej krót­kiej eska­pady. Menu na dziś, z tego, co wi­dzia­łem, jest tak wy­bitne, że go­ście nie ode­rwą wzroku od ta­le­rzy. Oba­wiam się też, że po­tem bę­dzie już zbyt ciemno i mogę nie mieć szansy do­strzec ca­łej ma­gii eks­po­na­tów. Poza tym mam dla księż­nej małą nie­spo­dziankę.

– Nie­spo­dziankę? – Oczy Iza­beli roz­bły­sły. – Ależ... Nie trzeba było! To zu­peł­nie zby­teczne, by im­pe­ra­tor za­przą­tał so­bie głowę ta­kimi spra­wami.

Księżna ro­zej­rzała się po sali. Rze­czy­wi­ście wszy­scy za­jęci byli ko­la­cją. Uśmiech­nęła się do Alek­san­dra i skie­ro­wała się do drzwi.

Za­wie­dziona panna Pe­tit od­pro­wa­dziła ich wzro­kiem aż do wyj­ścia. No trudno! – po­my­ślała i wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ale ja tych ja­gnię­cych ją­der i tak nie tknę – sark­nęła jesz­cze pod no­sem.

Ro­tunda Świą­tyni, wy­ra­sta­jąca spo­śród jo­deł i to­poli, wi­doczna była już z od­dali. Skła­dała się z dwóch pię­ter. Dolna, ce­glana część wto­piona była w stok skarpy. Górną ota­czał wie­niec osiem­na­stu ko­rync­kich ko­lumn z pia­skowca.

Wszystko za­częło się od tego, że w pew­nej chwili, chyba w trak­cie ża­łoby, Iza­bela zro­zu­miała, że jed­nak nie zmieni świata. Po­sta­no­wiła za­tem, że upa­miętni tych, któ­rzy byli do tego zdolni, zbie­ra­jąc na­le­żące nie­gdyś do nich przed­mioty. Szybko zdała so­bie sprawę z tego, że nie o samo po­sia­da­nie eks­po­na­tów cho­dzi. Po­trzebne było też wła­ściwe dla nich miej­sce. I tak po­wstała Świą­ty­nia.

Księżna wie­rzyła, że każdy z przed­mio­tów uży­wa­nych kie­dyś przez wiel­kich lu­dzi prze­jął od nich ich ener­gię. Jej zda­niem tak skry­wana moc mo­gła od­dzia­ły­wać na in­nych, mo­gła kształ­to­wać ich my­śle­nie i po­stawy. Wy­star­czyło umieć ową moc uwol­nić.

Cho­ro­bli­wie gro­ma­dziła za­tem Iza­bela czę­ści gar­de­roby, a na­wet nitki z ubrań zna­nych osób, po­szczer­bione fi­li­żanki lub ku­fle, za­rdze­wiałe spinki bądź po­ła­mane nogi od sto­łów i krze­seł. Nie­raz pa­dała oczy­wi­ście ofiarą oszu­stów, któ­rzy za sporą sumę sprze­da­wali jej rudy pu­kiel wło­sów an­giel­skiego króla, a póź­niej oka­zy­wało się, że król miał czu­prynę kru­czo­czarną. Na­wet jed­nak ta­kie po­dej­rzane eks­po­naty do­kład­nie opi­sy­wała, ka­ta­lo­go­wała i pre­zen­to­wała każ­demu, kto, nie­świa­dom kon­se­kwen­cji, wy­ra­ził za­in­te­re­so­wa­nie jej zbie­racką pa­sją. Kie­dyś ktoś za­ofe­ro­wał jej za­kup, po atrak­cyj­nej ce­nie, czaszki het­mana Czar­niec­kiego. Nie za­py­tała, skąd ów szczę­śli­wiec taką re­li­kwię po­zy­skał. A po­tem wy­sta­wiała ją obok dwóch in­nych cza­szek tego wo­dza. Lu­biła się tar­go­wać, to fakt, ale je­śli coś ją za­in­te­re­so­wało, ku­po­wała to i tak, nie­za­leż­nie od tego, jak wy­soka była cena.

Księżna Iza­bela Czar­to­ry­ska i car Alek­san­der I roz­ma­wiają przed Świą­ty­nią Sy­billi w Pu­ła­wach, 15 paź­dzier­nika 1805 roku.

Je­dy­nie jesz­cze Adam Je­rzy miał od­wagę dys­ku­to­wać z matką na te­mat jej pa­sji i nie usta­wał w pró­bach sko­ry­go­wa­nia jej gu­stu i na­wy­ków. Co ja­kiś czas przy­wo­ził jej ku­pione za ba­jeczne kwoty prace zna­nych mi­strzów. Ostat­nio na przy­kład spro­wa­dził dla niej z Włoch ob­raz Le­onarda da Vinci, por­tret ja­kiejś damy. Księżna z ra­do­ścią ta­kie po­darki przyj­mo­wała, a po­tem dys­kret­nie po­rzu­cała je w naj­ciem­niej­szym ką­cie prze­past­nych pu­ław­skich piw­nic. Ob­razy nie mają du­szy, po­wta­rzała. Mó­wiła, że pa­trzy na nie, ale nie czuje więzi z tym, kto je two­rzył. Je­śli już, to łasa była na rę­ko­pisy. A naj­le­piej, gdyby ktoś chciał spre­zen­to­wać jej pę­dzel ja­kie­goś wiel­kiego ma­la­rza czy pióro zna­mie­ni­tego pi­sa­rza. Nie­ważna była treść czy war­tość eks­po­natu, ale to, czy na­le­żał on do zna­nej osoby, czy się nim ona po­słu­gi­wała, czy trzy­mała go w dłoni, albo czy choć na nim sie­działa.

Żą­dza po­sia­da­nia, nie­stety, na­ra­stała. Gdy Czar­to­ry­ska nie mo­gła mieć rze­czy na­le­żą­cej do kon­kret­nej osoby, pró­bo­wała na­być choć uło­mek muru z jej domu, choćby tylko ce­głę czy ka­myk. A gdy i tego nie mo­gła ku­pić, wów­czas, kiedy nikt nie pa­trzył, sama or­ga­ni­zo­wała so­bie wy­ma­rzony eks­po­nat z po­mocą ma­łego no­żyka. Wszyst­kie te „ru­dery”, jak sama je na­zy­wała, zwo­ziła do Pu­ław.

Iza­bela szła przo­dem. Gdy byli już bli­sko bu­dowli, kilku ro­bot­ni­ków wy­to­czyło ukryty do­tąd wśród mło­dych igla­ków drew­niany wóz ze słomą. Księżna spoj­rzała na im­pe­ra­tora, a ten się uśmiech­nął. Na jego sy­gnał je­den z ro­bot­ni­ków wsko­czył na stóg siana, które za­czął roz­gar­niać i zrzu­cać na zie­mię. Po chwili oczom Iza­beli uka­zały się dwa wiel­kie, ka­mienne lwy.

– Adam wspo­mi­nał, że mo­głyby się ta­kowe pani przy­dać... Jesz­cze mie­siąc temu bro­niły Rzymu, ale tu będą pa­so­wały znacz­nie le­piej.

– Ależ one są piękne, pa­nie. Wpraw­dzie nikt na­szych Pu­ław nie ma za­miaru po­now­nie plą­dro­wać, ale lwy po­zwolą nam tu spać spo­koj­niej. – Iza­bela kla­snęła w dło­nie.

Obe­szła każdy po­sąg do­okoła. Dło­nią po­gła­dziła na­stro­szone grzywy. Nie była w sta­nie ukryć za­chwytu, co Alek­san­der naj­pew­niej skrzęt­nie od­no­to­wał.

Po chwili do­tarli do ro­tundy, wspięli się po kil­ku­na­stu scho­dach i sta­nęli pod du­żymi drzwiami do Świą­tyni. Wy­soko nad nimi wy­ryto w ka­mie­niu de­wizę „Prze­szłość – Przy­szło­ści”.

– Im­pe­ra­to­rze, może ze­chce pan sam otwo­rzyć Świą­ty­nię? – Iza­bela wy­cią­gnęła w kie­runku ce­sa­rza trzy­many w dłoni duży klucz.

Alek­san­der wy­da­wał się za­sko­czony pro­po­zy­cją Iza­beli lub sa­mym przed­mio­tem. Przy­glą­dał mu się z uwagą przez dłuż­szą chwilę. Na­wet nie wy­cią­gnął po niego ręki. – To za­szczyt dla mnie! – Zdał so­bie chyba sprawę z nie­zręcz­no­ści sy­tu­acji i w końcu prze­chwy­cił klucz. Za­miast jed­nak wło­żyć go do zamka, na­dal mu się przy­glą­dał.

– Och, wy­ko­nano go we­dle mo­jego po­my­słu! To la­ska Her­mesa zwień­czona skrzy­dłami i ople­ciona przez dwa węże. A tu na­pis, pro­szę spoj­rzeć! „Otwie­ram Świą­ty­nię Pa­mięci I.C. w roku ty­siąc osiem­set pierw­szym” – prze­czy­tała na głos Iza­bela. – Chodźmy do środka! – za­chę­ciła.

Im­pe­ra­tor na­dal mil­czał, ale po­słusz­nie umie­ścił klucz w zamku. Me­cha­nizm za­zgrzy­tał, a księżna na­parła na cięż­kie drzwi. Świą­ty­nia stała przed nimi otwo­rem.

Jej górna kon­dy­gna­cja skła­dała się wy­łącz­nie z jed­nego ogrom­nego, otwar­tego po­miesz­cze­nia. Wy­peł­nione było ono róż­nego ro­dzaju eks­po­na­tami, które stały oparte o mury albo le­żały na sto­łach i ła­wach roz­sta­wio­nych pod ścia­nami i na środku sali. Wszystko do­sko­nale oświe­tlały pro­mie­nie słońca wpa­da­jące do ro­tundy z góry, przez otwór na środku ko­puły.

Księżna naj­pierw za­pro­wa­dziła ce­sa­rza do ni­szy umiesz­czo­nej za czer­woną, ak­sa­mitną za­słoną ze zło­tymi frędz­lami, za­wie­szoną na zło­tej strzale. Tu znaj­do­wały się naj­waż­niej­sze zdo­by­cze jej ko­lek­cji: tar­cza wró­żebna Jana So­bie­skiego, którą ten otrzy­mał na dzień przed wy­prawą pod Wie­deń, mie­cze Ja­giełły i Wi­tolda oraz sza­ble Ba­to­rego i So­bie­skiego.

– A oto moja ko­lek­cja cho­rą­gwi. Tu zdo­byte pod Grun­wal­dem, te pod Wied­niem. – Wska­zała ręką. – A tu cho­rą­giew szwedzka zdo­byta przez Ste­fana Czar­niec­kiego. Tu na­to­miast la­ski mar­szał­kow­skie i bu­ławy het­mań­skie.

Szli da­lej, Iza­bela dwa kroki przed im­pe­ra­to­rem. Ce­sarz z uwagą za­glą­dał do otwie­ra­nych przez nią szka­tuł, skrzyń i puz­der. Po­dzi­wiał ka­wa­łek sukni Zyg­munta Au­gu­sta, no­żyk z ko­ścia­nym trzon­kiem na­le­żący nie­gdyś do Ste­fana Ba­to­rego, łań­cuch kró­lo­wej Ja­dwigi.

– Ni­komu na to nie po­zwa­lam, ale pro­szę, im­pe­ra­to­rze, pro­szę po­czuć w dłoni tę moc hi­sto­rii.

Alek­san­der mil­czał, gdy Czar­to­ry­ska przed­sta­wiała mu hi­sto­rię każ­dego przed­miotu i jego sym­bo­liczne zna­cze­nie. Nie wie­działa jed­nak, czy mil­cze­nie to wy­nika z sza­cunku do niej lub hi­sto­rii, czy z braku za­in­te­re­so­wa­nia. Przez cały czas kur­czowo ści­skał w dło­niach klucz do Świą­tyni i zer­kał na niego ukrad­kiem, my­śląc, że ona tego nie za­uważa. Księżna po­my­ślała, że może po pro­stu nu­dzą go pre­cjoza zwią­zane z wiel­kimi Po­la­kami.

– Z tego je­stem szcze­gól­nie dumna – po­wie­działa więc, z ulgą do­strze­gł­szy coś, co Ro­sja­ni­nowi mo­gło się wy­dać bar­dziej in­te­re­su­jące. – Tę piękną ikonę Piotr Wielki po­da­ro­wał swo­jej chrze­śniaczce Zo­fii Sie­niaw­skiej. A tu, pro­szę spoj­rzeć, krze­sło Szek­spira.

Ani jed­nak ikona, ani krze­sło, ani na­wet sto­łek i nuty Jana Ja­kuba Ro­us­seau nie zmie­niły ob­li­cza Alek­san­dra. Mil­czał. Wy­da­wał się nie­obecny.

Księżna skie­ro­wała się do wyj­ścia, pró­bu­jąc ukryć za­wód. Dziwne, po­my­ślała, prze­cież sam po­pro­sił o zwie­dze­nie Świą­tyni. Może ocze­ki­wał cze­goś wspa­nial­szego. A może...

Na­raz zdała so­bie sprawę z tego, że wi­zyta w Świą­tyni mo­gła być tylko ucieczką od ko­niecz­no­ści dys­ku­to­wa­nia nad pla­nem pu­ław­skim.

– Nie­sa­mo­wite zbiory! – Ce­sarz za­trzy­mał się przed sa­mym wyj­ściem. – Ale... – Za­wa­hał się. – Ten klucz, wciąż mnie to in­try­guje. Skąd taki po­mysł na niego?

– Klucz?

Całe góry cen­nych eks­po­na­tów, wieki hi­sto­rii, a on pyta o klucz?, po­my­ślała zdu­miona Iza­bela.

– Jesz­cze za cza­sów Po­wą­zek przy­ja­ciel spre­zen­to­wał mi nie­wielką, pięk­nie zdo­bioną szka­tułkę. Ktoś kie­dyś mu­siał trzy­mać w niej coś nie­zwy­kle cen­nego, bo była za­bez­pie­czona so­lid­nym zam­kiem. Naj­bar­dziej za­chwy­cił mnie wła­śnie klucz do owego zamka: uskrzy­dlona la­ska ople­ciona dwoma wal­czą­cymi wę­żami – wy­ja­śniła po­woli.

– Ka­du­ce­usz... – do­koń­czył Alek­san­der.

– Tak, ka­du­ce­usz. Sko­pio­wa­łam ten wzór. Ot i cała hi­sto­ria.

– A ta szka­tuła...? – Ce­sarz za­czął się roz­glą­dać po sali.

– Ach, musi le­żeć gdzieś na tam­tym stole. – Iza­bela wska­zała me­bel pod jedną ze ścian. – Nie udało mi się usta­lić jej wieku i po­cho­dze­nia, stąd na ra­zie nie zo­stała ska­ta­lo­go­wana. Nie eks­po­nuję jej też spe­cjal­nie. Wy­da­wało mi się, że jest tu sporo cen­niej­szych rze­czy – do­dała z prze­ką­sem, któ­rego nie zdo­łała po­wstrzy­mać, choć bar­dzo pró­bo­wała za­cho­wać opa­no­wa­nie. – W tym to­wa­rzy­stwie to je­dy­nie taka cie­ka­wostka. – Za­to­czyła ręką w po­wie­trzu.

– Tak, cie­ka­wostka – mruk­nął pod no­sem im­pe­ra­tor. Zro­bił krok w kie­runku wska­za­nego stołu, ale za­raz znów za­stygł w miej­scu. Od­wró­cił się do Iza­beli.

– Już późno! Wra­cajmy na ucztę. Ta po­dróż przez hi­sto­rię spra­wiła, że nie­zwy­kle zgłod­nia­łam – stwier­dziła księżna.

Wy­szła do ogrodu. Uznała, że dal­sze opro­wa­dza­nie znu­dzo­nego ce­sa­rza po Świą­tyni nie ma więk­szego sensu. Wszel­kie opo­wie­ści o jego nie­by­wa­łym za­in­te­re­so­wa­niu sztuką, o jego wie­dzy w tej dzie­dzi­nie oka­zały się w naj­lep­szym ra­zie prze­sa­dzone.

Ech... to jesz­cze dzie­ciak, po­my­ślała smutno.

Utwier­dziła się w tym prze­ko­na­niu, kiedy przez całą drogę po­wrotną czuła wwier­ca­jące się w jej plecy spoj­rze­nie Alek­san­dra.

Im­pe­ra­tor czy nie, wszy­scy oni są tacy sami, uznała. Ale skoro tak, może nie wszystko stra­cone. Trzeba tylko za­grać in­nymi kar­tami.

Na siódmą Zo­fia za­pla­no­wała przed­sta­wie­nie. Ach! Te­atr pod roz­gwież­dżo­nym nie­bem! Iza­bela już wie­działa, co na sie­bie włoży, by olśnić tak zna­ko­mi­tego go­ścia.

Spek­takl udał się zna­ko­mi­cie. Za swoją rolę księżna znów ze­brała naj­więk­sze brawa. Car jed­nak jej nie okla­ski­wał. Tuż po szó­stej opu­ścił Pu­ławy. Z ni­kim się nie po­że­gnał. Ka­zał prze­pro­sić go­spo­da­rzy. Sprawy wagi pań­stwo­wej – na­pi­sał na bi­le­ciku, który prze­ka­zała jej słu­żąca.

Ce­sar­skiego fu­laru i tak nie za­mie­rzała zwra­cać. Ucie­szyła się więc, że te­raz nie bę­dzie mu­siała szu­kać ku temu wy­mówki. Za­sta­na­wiała się tylko nad wy­bo­rem od­po­wied­niego miej­sca w Świą­tyni dla tego no­wego eks­po­natu.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: