- promocja
Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami - ebook
Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami - ebook
Bez cenzury, upiększeń i mitów.
Izrael utopił we krwi Strefę Gazy w odwecie za atak terrorystyczny Hamasu. Pod gruzami zginęło ponad 40 tysięcy ludzi. Dlaczego doszło do tej rzezi? Jaka jest geneza konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami? Piotr Zychowicz zabiera czytelnika w niepoprawną politycznie podróż do źródeł syjonizmu. Pisze o pierwszych żydowskich osadnikach w Palestynie. O powstaniu Izraela i czystce etnicznej dokonanej na ludności arabskiej w 1948 roku. Wojna sześciodniowa, ekstremistyczni żydowscy osadnicy i palestyńscy zamachowcy samobójcy. Dwie intifady, „mur apartheidu”, zbrodnie okupacji. A w końcu obecna tragedia Strefy Gazy. Izrael na wojnie to wstrząsająca opowieść o jednym z najdłuższych i najbardziej krwawych konfliktów naszej epoki. Bez cenzury, upiększeń i mitów.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-921-9 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sto lat wojny. Sto lat przemocy i nienawiści. Do pierwszych starć między Żydami i Arabami w Palestynie doszło na początku lat dwudziestych XX wieku. Gdy piszę te słowa – we wrześniu 2024 roku – izraelska armia topi we krwi Strefę Gazy w odwecie za potworny atak terrorystyczny Hamasu.
Oczy całego świata znowu zwrócone są na Bliski Wschód, który zatacza kolejne błędne koło zaciekłego konfliktu. Tym razem na skalę niespotykaną w historii. Atak Hamasu pochłonął życie ponad 1000 Izraelczyków, izraelska zemsta – życie ponad 40 tysięcy Palestyńczyków. W większości kobiet i dzieci.
Skala zniszczeń w Strefie Gazy przekracza wszelkie wyobrażenia. Jest większa niż spustoszenie wywołane przez eksplozję jądrową w Hiroszimie. Tylko w pierwszych kilku miesiącach kampanii Izraelczycy zrzucili na to terytorium 75 tysięcy ton bomb. Jak podała jedna z organizacji praw człowieka, jest to ekwiwalent sześciu bomb atomowych.
Trudno zrozumieć teraźniejszość, jeżeli nie zna się przeszłości. Książka, którą trzymasz w rękach, drogi czytelniku, jest próbą odpowiedzi na pytanie, jak mogło do tego dojść. Jak mogło dojść do tak kolosalnej eskalacji. Przedstawiam w niej genezę i przebieg stuletniej rywalizacji między Żydami i Arabami o Palestynę. Począwszy od narodzin idei syjonistycznej, poprzez stworzenie Państwa Izrael, wypędzenie Palestyńczyków, wojnę 1967 roku oraz intifady, na obecnym konflikcie kończąc.
Nasuwa się pytanie, czy można było uniknąć tego wszystkiego: ogromu ludzkich cierpień, przelanej krwi i morza ruin. Odpowiedź jest negatywna. Nie, obie strony były skazane na zaciętą, bezwzględną konfrontację.
Wszystkiemu winny jest „drobny błąd”, który popełniła grupa żydowskich intelektualistów dyskutujących w zadymionych kawiarniach Europy Zachodniej w XIX wieku. Gdy wymyślili ideę syjonistyczną, nie wzięli pod uwagę, że Palestyna – którą wybrali na miejsce budowy państwa żydowskiego – jest już zamieszkana.
Doskonale oddaje to sztandarowe hasło syjonistyczne: „Ziemia bez ludu dla ludu bez ziemi”. Hasło to było wielką iluzją. Samooszukiwaniem się. O ile Żydzi rzeczywiście byli ludem bez ziemi, o tyle Palestyna miała już swój lud – pół miliona Arabów żyjących między Morzem Śródziemnym a rzeką Jordan.
Istnienie tej społeczności sprawiło, że od samego początku w rdzeń idei syjonistycznej wpisany był zażarty konflikt o ziemię. Wielka erupcja przemocy, czystki etniczne i wypędzenia. W historii świata nie zdarzyło się bowiem jeszcze, aby jakiś naród dobrowolnie odstąpił swoją ojczyznę innemu.
Gdy dwa plemiona pretendują do tej samej ziemi, nie może być mowy o kompromisie. Triumf syjonizmu oznaczał dziejową katastrofę dla Palestyńczyków. I odwrotnie – spełnienie niepodległościowych aspiracji Palestyńczyków byłoby równoznaczne z klęską syjonistów.
Występuje między nami fundamentalny konflikt – mówił Dawid Ben Gurion, założyciel i pierwszy premier Izraela. – I my, i oni chcemy tego samego. Chcemy Palestyny.
Dlatego właśnie Ziemia Święta płonie nieprzerwanie od ponad wieku. Izrael, który miał być bezpiecznym schronieniem, w którym prześladowani Żydzi mieli zaznać spokoju, jest w stanie permanentnej wojny. A Izraelczycy muszą żyć w poczuciu stałego zagrożenia.
To bez wątpienia największa klęska syjonizmu, ideologii, która w innych aspektach odniosła spektakularny sukces. Syjonistom udało się stworzyć naród żydowski i państwo żydowskie. Ale nie udało im się zapewnić bezpieczeństwa Żydom, o czym dotkliwie przekonali się mieszkańcy południowego Izraela 7 października 2023 roku.
Konflikt na Bliskim Wschodzie wywołuje wielkie emocje. Wielu ludzi – również w Polsce – traktuje go niestety jak mecz piłkarski i wchodzi w rolę „kiboli” jednej lub drugiej strony. Zwolennicy Izraela potępiają zamachy terrorystyczne Hamasu, ale usprawiedliwiają zbrodnie izraelskiej okupacji. Zwolennicy Palestyny potępiają bombardowania Gazy, ale usprawiedliwiają ataki na Żydów.
Moje nastawienie jest inne. Współczuję wszystkim niewinnym ofiarom konfliktu. Stosowanie zasady odpowiedzialności zbiorowej i mordowanie cywilów uważam za największą hańbę. Życie palestyńskiego dziecka jest dla mnie warte tyle samo, ile dziecka żydowskiego. Oba są bezcenne. Potępiam zarówno zamachy terrorystyczne Hamasu, jak i zbrodnie izraelskiej okupacji.
Najwięcej miejsca w książce poświęcam wydarzeniom roku 1948: wojnie o niepodległość Izraela i Nakbie. To świadomy zabieg. Według mnie były to bowiem najważniejsze wydarzenia w dziejach konfliktu na Bliskim Wschodzie. Wszystko, co wydarzyło się później, było tylko konsekwencją powstania państwa żydowskiego i dokonanej przez nie czystki etnicznej na rdzennej ludności Palestyny.
Żydzi są bardzo podobni do Polaków. Mają niemal identyczny stosunek do własnej historii. Wystarczy powiedzieć, że w Izraelu ścierają się ze sobą dwie narracje. Jedna to oficjalna polityka historyczna Państwa Izrael, pisana w duchu nacjonalistycznego samouwielbienia. Przedstawia ona Izraelczyków jako aniołów, a Palestyńczyków jako diabły wcielone.
Według reprezentujących tę szkołę „historyków” w każdej – absolutnie każdej – sytuacji słuszność była po stronie Żydów. Izraelczycy na Bliskim Wschodzie reprezentowali i reprezentują dobro. Nigdy nie wszczynają wojen napastniczych, nigdy nie popełniają zbrodni wojennych. Zawsze występują w roli ofiar, które muszą się bronić przed arabskimi barbarzyńcami i terrorystami. Ich sprawa jest szlachetna i słuszna. A Palestyńczycy to współczesne wcielenie nazistów.
Jest to oczywiście propaganda, która nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Prawdziwa historia nigdy nie jest bowiem czarno-biała. Zwolennicy izraelskiej polityki historycznej niezwykle agresywnie reagują jednak, gdy podważa się ich wersję wydarzeń. Tu nie ma miejsca na argumenty i racjonalną dyskusję. Każda krytyka postępowania Izraela jest traktowana jako antysemityzm.
Na szczęście jest i druga szkoła myślenia. Mowa o rewizjonistach, tak zwanych Nowych Historykach. To grupa izraelskich badaczy, która studiowała na amerykańskich i brytyjskich uniwersytetach. Tam nauczono ich, jak należy uprawiać prawdziwą historię – w sposób chłodny i obiektywny. Obowiązkiem historyka jest przedstawiać prawdę, jakkolwiek gorzka by ona była.
Powrót tych badaczy do Izraela w latach osiemdziesiątych XX wieku zbiegł się z częściowym otwarciem archiwów. Efektem było powstanie znakomitych książek, które zszokowały izraelską opinię publiczną. Rzuciły bowiem wyzwanie oficjalnej, jednostronnej wersji historii. Była to prawdziwa rewolucja.
Niniejsza praca oparta jest w dużej mierze na ustaleniach badawczych izraelskich rewizjonistów. Chodzi przede wszystkim o Awiego Szlaima, Ilana Pappégo, Benny’ego Morrisa i Toma Segewa. Ale również o mentora tego środowiska, Symchę Flapana. To uczciwi badacze i odważni ludzie, którzy bronili swoich tez mimo oskarżeń o „zdradę” i „zaprzaństwo”. Zdecydowana większość ustaleń tego środowiska nie jest znana polskiemu czytelnikowi. Warto to zmienić.
Pracując nad tą książką, korzystałem również z literatury palestyńskiej i anglosaskiej. A moją perspektywę poszerzyły liczne zawodowe podróże na Bliski Wschód, jakie odbyłem, pracując w dziale zagranicznym „Rzeczpospolitej” w latach 2000–2013. Zajmowałem się tam właśnie konfliktem między Izraelem a Palestyńczykami.
W Ziemi Świętej byłem wiele razy, czasami po kilka tygodni. Zjeździłem Izrael wzdłuż i wszerz. Byłem w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu Jordanu i Wzgórzach Golan. Z Żydami i Arabami przegadałem tysiące godzin. Przeprowadziłem wywiady z czołowymi politykami i generałami, którzy występują na kartach tej książki.
Obserwowałem z bliska operacje antyterrorystyczne, zamieszki i wojny. Odwiedzałem obozy palestyńskich uchodźców, izraelskie bazy wojskowe i nielegalne żydowskie osiedla na terytoriach okupowanych. Wielokrotnie przekraczałem słynny izraelski Mur Apartheidu, a w Sderocie eksplodowała obok mnie wystrzelona przez Hamas rakieta _Kasam_.
Wszystko to pozwoliło mi poznać geografię konfliktu, mentalność i motywację obu stron. Bez wątpienia bardzo się to przydało podczas pisania tej książki. Bliski Wschód znam bowiem nie tylko z książek, gazet, Internetu i filmów, ale również z własnego doświadczenia.
To moja trzecia książka o tej tematyce. Wcześniej napisałem _Żydów_ i _Żydów 2_. W pracach tych wiele miejsca poświęciłem Izraelowi i konfliktowi z Palestyńczykami. Opisałem wiele niepoprawnych politycznie, wstydliwych, a często również szokujących epizodów z dziejów państwa żydowskiego. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tamtych dwóch książek.
Na końcu tego krótkiego wstępu muszę się państwu przyznać do pewnej młodzieńczej naiwności. Gdy ponad dwadzieścia lat temu zaczynałem się zajmować konfliktem na Bliskim Wschodzie, byłem przekonany, że wkrótce się on zakończy. Że lada moment Izrael i Palestyńczycy wynegocjują porozumienie pokojowe, a ja pojadę na jego podpisanie i opiszę wszystko w gazecie. Na Bliskim Wschodzie wreszcie zapanuje szczęście i pokój.
Oczywiście nic podobnego się nie stało. Minęło dwadzieścia lat i konflikt jest obecnie znacznie bardziej zaogniony, zaciekły i okrutny niż wówczas. Na pokój nie ma najmniejszych szans. Przeciwnie – będzie jeszcze gorzej. Historia Bliskiego Wschodu to niestety opowieść bez happy endu.
_Piotr Zychowicz_
_Warszawa, wrzesień 2024_1
Atak na Izrael
Zaskoczenie było całkowite. Tak potężnego i doskonale zorganizowanego uderzenia Palestyńczycy nie przeprowadzili w całej swojej historii. A Izraelczycy w całej swojej historii nie ponieśli tak upokarzającej porażki.
Zmasowany atak rozpoczął się nad ranem 7 października 2023 roku – jednocześnie z ziemi, powietrza i lądu.
W pierwszej fazie Palestyńczycy wystrzelili 4 tysiące rakiet. Większość z nich spadła na tereny niezamieszkane lub została strącona przez izraelski system obrony powietrznej Żelazna Kopuła. Tylko niewielka część trafiła w budynki i ulice, zabijając pięć osób.
Jednocześnie do akcji wkroczyli bojownicy elitarnych oddziałów Hamasu. Pod osłoną zmroku udało im się przedostać do płotu odgradzającego Izrael od Strefy Gazy. Na nic zdały się supernowoczesne systemy: czujniki ruchu, kamery i pułapki. Bariera została przerwana w 120 miejscach.
Palestyńczycy cięli ją nożycami do metalu, taranowali buldożerami i samochodami. Kamery zostały strącone przez drony. Na teren Izraela wdarły się komanda bojowników uzbrojone w broń maszynową i granatniki. Na motocyklach, w furgonetkach i pikapach błyskawicznie przeniknęli głęboko na terytorium Izraela.
Część hamasowców przyleciała do Izraela na paralotniach, a część wylądowała na plażach, korzystając z motorówek. W sumie w inwazji wzięło udział 3,8 tysiąca bojowników. Nie byli to amatorzy w klapkach, z zardzewiałymi kałasznikowami w dłoniach. Byli doskonale wyszkoleni i uzbrojeni, część miała na sobie czarne mundury i kamizelki taktyczne. Inni byli przebrani w mundury izraelskiej armii. Działali metodycznie, według drobiazgowego planu.
Izraelskie bazy i posterunki wojskowe położone wzdłuż granicy z Gazą zostały zaatakowane z marszu. A właściwie z biegu. Wyrwani ze snu żołnierze byli zszokowani i zdezorientowani błyskawicznym uderzeniem. Część stawiła opór, ale wielu zginęło lub zostało wziętych do niewoli w piżamach.
Los ten spotkał zarówno zaprawionych w bojach oficerów, jak i młodziutkie żołnierki, nastolatki odbywające obowiązkową służbę wojskową. Palestyńczycy uszkodzili i zdobyli duże ilości ciężkiego sprzętu. Za pomocą granatników i dronów wyeliminowali z akcji nawet kilka legendarnych, „niepokonanych” czołgów _Merkawa_.
Świat obiegło nagranie, na którym widać płonący czołg, z którego bojownicy Hamasu wywlekają izraelską załogę. Żołnierze są oszołomieni, ich mundury są czarne od sadzy. Wokół wraku gromadzą się zwykli Palestyńczycy i, na znak triumfu, wymachują narodowymi flagami.
Hamas w czasie operacji „Potop Al-Aksy” zabił 379 żołnierzy, policjantów i funkcjonariuszy izraelskich służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Wielu wziął do niewoli. Zniszczył szereg baz i posterunków. Opanował terytorium większe niż Strefa Gazy. Upokorzył znienawidzonego wroga.
Gdyby na tym zakończyła się cała operacja, można by ją uznać za modelowy przykład udanego rajdu bojowego. Palestyńczycy perfekcyjnie wykorzystali element zaskoczenia. Działali szybko i agresywnie. Obnażyli słabość przeciwnika.
Niestety atak miał drugie oblicze. Zbrodnicze i przerażające. Otóż tereny południowego Izraela stały się areną wielkiej masakry Żydów. Pogromu na kolosalną skalę. Palestyńscy bojownicy wdzierali się do prywatnych domów i mordowali cywilów. Zabijali przypadkowych ludzi napotkanych na ulicach, ostrzeliwali samochody. Nie oszczędzali nikogo. Ich ofiarą padały kobiety i dzieci.
Była to prawdziwa orgia krwawego, ślepego terroru. Polowanie na ludzi. Część schwytanych Izraelczyków była okrutnie dręczona i bita. Dochodziło do gwałtów na młodych kobietach i innych przestępstw o charakterze seksualnym. Palestyńczycy dźgali swoje ofiary nożami.
Horror ten rozegrał się w kibucach Be’eri, Kfar Aza i Nir Oz. Terroryści przeniknęli również na przedmieścia Aszkelonu i Sderotu. W tej ostatniej miejscowości zajęli komisariat policji, zabijając przy tym dwudziestu funkcjonariuszy. Ich drogę znaczyły łuny pożarów i gęste kłęby dymu. Terroryści podpalali bowiem zdobywane budynki.
Do największej masakry doszło na festiwalu muzycznym Nova. Przybyli na miejsce hamasowcy otworzyli z samochodów i motocykli ogień do tłumu młodzieży. Przerażeni ludzie zaczęli w panice uciekać. Część usiłowała ratować się samochodami, ale hamasowcy zablokowali drogi. Pojazdy wraz z pasażerami były dziurawione przez kule.
Inni Izraelczycy pochowali się w krzakach, jeszcze inni w kilku pobliskich schronach. Ci ostatni nie mieli szczęścia. Palestyńczycy wrzucali do środka granaty i zasypywali przerażonych, krzyczących ludzi ogniem z broni maszynowej. Na festiwalu zginęły 364 osoby, w przytłaczającej większości bardzo młode. Na filmach nagranych po odbiciu terenu przez izraelskie wojsko widać stosy zakrwawionych ciał.
Część uczestników imprezy została uprowadzona do Gazy. Między innymi Noa Argamani, dziewczyna, którą porwano motocyklem. Jej przerażona twarz została uchwycona na filmie, który szybko wyciekł do mediów społecznościowych i wstrząsnął światem.
Kolejną ofiarą była Shani Louk, dwudziestodwuletnia Izraelka z niemieckim obywatelstwem. W czasie ataku została ciężko ranna w głowę. Jej bezwładne ciało terroryści rzucili na pikapa i zabrali do Gazy, gdzie demonstracyjnie przewieźli je ulicami.
Na filmie z tego koszmarnego spektaklu mogliśmy oglądać wiwatujące tłumy Palestyńczyków. Ludzie ci skandowali „Allah Akbar!”, a jeden z terrorystów szarpał półnagie ciało dziewczyny za włosy. Jakiś chłopak podbiegł z boku i na nie napluł. Dziewczyna najprawdopodobniej wówczas konała… Kolejny wstrząsający obraz totalnego zdziczenia.
Palestyńczycy w sumie wzięli około 250 zakładników i jeńców. Wśród nich były malutkie dzieci i starsze panie. Jednego z uprowadzonych znałem osobiście. Mowa o Alexie Dancygu, który miał polskie obywatelstwo. Był to zasłużony dla stosunków polsko-żydowskich działacz społeczny. Dobry, przyzwoity człowiek.
Wzięcie zakładników było jednym z głównych celów operacji. Hamas zyskał ważną kartę przetargową podczas przyszłych rozmów rozejmowych. Mógł wymienić uprowadzonych Izraelczyków na palestyńskich więźniów siedzących w izraelskich zakładach karnych. Warto dodać, że połowa schwytanych miała obywatelstwo innych krajów, między innymi amerykańskie.
Trudno się dziwić, że atak wprawił w osłupienie, zszokował niemal cały świat. Obie strony od razu uruchomiły swoje aparaty propagandowe. Hamasowcy twierdzili, że nie atakowali kobiet i dzieci, a operacja miała wymiar czysto militarny. Oskarżenia Hamasu o zbrodnie wojenne – zarzekali się terroryści – były „syjonistycznymi fabrykacjami” i „kłamstwami”. Zbrodni na ludności cywilnej rzekomo dopuścili się bojownicy innych organizacji, którzy złapali za broń i spontanicznie dołączyli do akcji. A także palestyńscy cywile.
Hamas kłamał. W ślad za jego bojownikami na teren Izraela rzeczywiście wdarło się około 2200 ludzi. W większości ich celem było plądrowanie izraelskich domów. Ludzie ci dopuszczali się aktów przemocy wobec cywilów. Ale zachowany materiał dowodowy – choćby nagrania z kamer przemysłowych – jasno wskazuje, że hamasowcy również mordowali niewinnych.
Z kolei Izraelczycy rozpuszczali plotki o masowym mordowaniu przez hamasowców małych dzieci i noworodków. Podobno kilkadziesiąt z nich zostało spalonych żywcem, a innym Palestyńczycy poobcinali główki. Twierdzenia te okazały się fałszywe. Podobnie jak opowieść o wycięciu nożem dziecka z brzucha żydowskiej kobiety.
Straty ludności cywilnej poniesione podczas ataku 7 października były ogromne. Zginęło 725 obywateli Izraela oraz 71 obcokrajowców. Wielu z nich – jak pracujący w kibucach Nepalczycy – nawet nie było Żydami. Wśród ofiar znalazło się 36 dzieci, w tym dwoje niemowląt. 3400 osób zostało rannych. Razem ze stratami wojskowymi bilans ofiar śmiertelnych po stronie izraelskiej wyniósł około 1200 osób. Była to największa masakra w dziejach narodu żydowskiego od czasu Holokaustu.
Straty mogły być jeszcze większe, gdyby nie heroiczna postawa strażników z kibuców i zwykłych Izraelczyków, którzy chwycili za broń i spontanicznie bronili swoich osiedli i domów przed terrorystami. Udało im się odstraszyć część napastników i doczekać do czasu, gdy nadeszli z odsieczą żołnierze regularnych sił zbrojnych. Wielu z tych dzielnych ludzi poległo na posterunku, broniąc rodaków i członków swoich rodzin.
Hamas ogłosił, że operacja była uzasadnioną odpowiedzią na przestępcze działania syjonistów:
– okupację Palestyny;
– rozbudowę nielegalnych osiedli żydowskich na terytoriach okupowanych;
– ataki na Palestyńczyków dokonywane przez ekstremistów na Zachodnim Brzegu Jordanu;
– zacieśniającą się blokadę Strefy Gazy;
– prowokacje izraelskie w jerozolimskim meczecie Al-Aksa.
Musimy dać Izraelowi lekcję – perorował jeden z przywódców Hamasu, Ghazi Hamad. – Będziemy to robili znowu i znowu. „Potop Al-Aksy” to tylko pierwsza taka operacja. Będzie druga, trzecia i czwarta… Musimy pozbyć się tego kraju, bo jego istnienie stanowi militarną i polityczną katastrofę dla narodów arabskich i muzułmańskich.
Niektórzy sympatycy sprawy palestyńskiej zaakceptowali argumentację Hamasu. Usprawiedliwiają oni przerażające zbrodnie słusznością sprawy, w imieniu której zostały popełnione. Skoro Izrael okupuje i kolonizuje Palestynę – przekonują – nie można mieć pretensji do ciemiężonego narodu, że odpowiada agresją na agresję. Zgodnie z tą logiką krytyka Hamasu za mordowanie niewinnych jest w gruncie rzeczy rasizmem wobec Palestyńczyków.
Argumenty takie są nie do obrony. Zło popełniane przez jedną stronę nie zwalnia drugiej ze stosowania się do międzynarodowych konwencji i uniwersalnych zasad moralnych. Te zaś nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Nie wolno mordować kobiet i dzieci. Uzasadnionym celem ataków Hamasu byli izraelscy żołnierze, a nie każdy napotkany Żyd.
Terroryzm jest godny najwyższego potępienia. Rozkazodawcy i wykonawcy podobnych ataków są zbrodniarzami wojennymi, których należy potępić i – jeśli to możliwe – surowo ukarać. Horror, który rozegrał się w południowym Izraelu 7 października 2023 roku, nigdy nie powinien był się wydarzyć. Czegoś takiego nie można usprawiedliwić.
Większość ofiar ataku zabili Palestyńczycy. Ale nie wszystkie. Część Izraelczyków zginęła z rąk… Izraelczyków. Od tak zwanego _friendly fire_. Te tragiczne incydenty należy podzielić na dwie kategorie. Zabójstwa przypadkowe i popełnione z premedytacją.
7 października sytuacja była niezwykle chaotyczna. Wydarzenia rozgrywały się błyskawicznie. Hamasowcy byli wszędzie. Ludzie biegali na wszystkie strony po ulicach i drogach. Szalały pożary, zewsząd niosły się odgłosy strzałów. Trudno było rozpoznać, kto jest terrorystą, a kto cywilem. Szczególnie z powietrza lub dużej odległości. W tej sytuacji niektórzy izraelscy żołnierze, policjanci i strażnicy strzelali do własnych rodaków, myśląc, że strzelają do Palestyńczyków.
Zdarza się to na każdej wojnie i nikt by się im nie dziwił. Niestety wygląda na to, że niektóre strzały zostały oddane z premedytacją. Mowa o tak zwanej doktrynie Hannibala. Jest to nieformalna zasada izraelskiej armii, która zaleca użycie wszelkich dostępnych środków w celu uniemożliwienia porwania izraelskiego żołnierza. Razem ze środkiem ostatecznym – pozbawieniem go życia.
Założenie jest proste. Uprowadzony Izraelczyk staje się niezwykle groźną bronią w rękach wroga. Arabowie mogą od niego wydobyć cenne informacje, ale przede wszystkim mogą upokorzyć Izrael i zmusić go do ustępstw. Wystarczy wspomnieć, że w 2011 roku za uwolnienie przez Hamas szeregowego Gilada Szalita Izraelczycy musieli uwolnić tysiąc palestyńskich więźniów.
Według izraelskiej prasy doktryna Hannibala została zastosowana również 7 października 2023 roku. Mało tego, po raz pierwszy w historii została rozszerzona na cywilów. Wskazywanych jest co najmniej kilka przykładów.
Najpoważniejszym z nich było strzelanie do samochodów z zakładnikami. Izraelscy oficerowie mieli wydać rozkaz zniszczenia wszystkich pojazdów uciekających z Izraela do Strefy Gazy. Zgodnie z instrukcjami żaden z nich nie mógł opuścić terytorium państwa żydowskiego.
W efekcie izraelscy żołnierze atakowali wszystkie samochody, które dostrzegli. Drogi do Gazy usiane były podziurawionymi, wypalonymi wrakami pełnymi zwęglonych ciał. W części z tych pojazdów znajdowali się Palestyńczycy wywożący zrabowane łupy, ale część z nich służyła do wywiezienia porwanych Izraelczyków.
– Doszło do użycia doktryny Hannibala na masową skalę – przyznał w rozmowie z izraelską gazetą „Haarec” były oficer lotnictwa pułkownik Nof Erez.
Ostrzał prowadzili między innymi piloci dwudziestu ośmiu śmigłowców AH-64 _Apache_. Strzelali rakietami _Hellfire_, ale przede wszystkim z działek pokładowych M230 kalibru 30 mm. Piloci powiedzieli po akcji, że wystrzelali całą amunicję. Jednostka ognia działka _Apache_ to 1200 nabojów, łatwo więc policzyć, że w sumie mogli wystrzelić nawet 33 600 pocisków.
Załogi śmigłowców prowadziły ogień do wszystkiego, co się rusza – ostrzelały około trzystu celów. Dopiero potem, gdy emocje opadły, zaczęły nieco staranniej dobierać cele. Według części doniesień jeden ze śmigłowców strzelał również w stronę tłumu uciekającego z festiwalu Nova. Załoga wzięła bowiem biegnących młodych ludzi za terrorystów.
Do samochodów strzelano także z dział, dronów i czołgów. Kapitan wojsk pancernych Bar Zonszajn w rozmowie z Kanałem 13 potwierdził, że zastosował zasadę Hannibala na drodze przy kibucu Kisufim, mniej więcej dwa kilometry od Strefy Gazy.
W pewnym momencie dostrzegł na drodze dwa pikapy marki Toyota. Na ich skrzyniach ładunkowych widać było stojących uzbrojonych terrorystów, a pod ich stopami stosy ciał. Izraelski kapitan nie był pewien, czy są to trupy, czy żywi zakładnicy. Mimo to rozkazał otworzyć ogień do pikapów.
– Zdecydowałem, że to właściwa decyzja, że lepiej powstrzymać uprowadzenie, niż dopuścić do ich porwania – powiedział kapitan. – Czuję, że postąpiłem prawidłowo.
Według niego znacznie gorsza byłaby sytuacja, gdyby Izraelczycy zostali wywiezieni do Gazy i tam poddani torturom przez oprawców z Hamasu.
Kolejna tragedia, która wstrząsnęła izraelską opinią publiczną, rozegrała się w kibucu Be’eri. Była to miejscowość najbardziej dotknięta atakiem Hamasu. Zginęło tam ponad stu mieszkańców, a trzydziestu dwóch zostało uprowadzonych.
Do kibucu wdarło się kilkuset bojowników Hamasu. Chodzili od domu do domu i zasypywali mieszkańców gradem kul. Wrzucali granaty do budynków mieszkalnych, a następnie je podpalali. W jednym z domów kula przeszła przez drzwi i zabiła dziesięciomiesięczne dziecko, które matka trzymała na rękach. Za terrorystami do Be’eri wlał się tłum mieszkańców Gazy, który zabrał się do metodycznego łupienia kibucu.
Komando terrorystów uprowadziło piętnastu izraelskich cywilów i zabarykadowało się z nimi w domu należącym do Pesiego Cohena. Gdy na miejsce przybyło izraelskie wojsko, rozpoczęło się oblężenie. Mimo że terroryści chcieli negocjować, Izraelczycy kontynuowali ostrzał. Kule wpadały przez okna i drzwi, dziurawiły ściany.
Żołnierze strzelali w budynek z karabinów maszynowych i granatników, a także z… czołgowej armaty. Czołg oddał cztery strzały. W teorii pociski miały uderzać przed budynek i w jego rogi, aby „wywrzeć presję na terrorystów”. W praktyce jeden z nich zabił zakładnika Adiego Dagana i zranił jego żonę Hadas Dagan. Mężczyzna skonał na rękach małżonki.
Wynik całej operacji był opłakany. Palestyńscy napastnicy zostali zastrzeleni, ale w wymianie ognia zginęli również niemal wszyscy zakładnicy. Ilu spośród nich zabiły kule wystrzelone przez Izraelczyków? Nie wiadomo.
Izraelska armia nie ma sobie nic do zarzucenia i zapewnia, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. Bliscy ofiar mają w tej sprawie inne zdanie. Według nich użycie wielkokalibrowej amunicji czołgowej było skrajnie nieodpowiedzialne. Nie rozumieją również, dlaczego żołnierze strzelali do budynku z karabinów, wiedząc, że pociski mogą trafić zakładników.
Ilu spośród Izraelczyków zabitych 7 października zginęło z rąk rodaków? Do tej pory nikt nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć. Obrońcy praw człowieka oskarżają władze Izraela o systematyczne niszczenie materiału dowodowego: burzenie buldożerami budynków, w których doszło do strzelaniny, zakopywanie wypalonych wraków samochodów.
Stosowanie doktryny Hannibala wywołuje w Izraelu olbrzymie kontrowersje i emocje. Większa debata toczy się jednak w sprawie innego aspektu ataku 7 października. Jak to w ogóle było możliwe? Jak to się stało, że słaby Hamas zdołał zaskoczyć potężny Izrael? Przeprowadzić tak skomplikowaną operację i zamordować tylu Żydów?
Pytania te zadają rządzącym coraz bardziej zirytowani Izraelczycy. Zirytowani, bo do dziś nie doczekali się satysfakcjonującej odpowiedzi. Przez całe dekady obywatele Izraela przekonywani byli, że ich tajne służby są najlepsze na świecie. Mosad, Szin Bet i inne miały być wszechmocne: słyszeć i widzieć wszystko. Palestyńczycy byli zaś przedstawiani jako nieudolni, prymitywni partacze. W dodatku głęboko zinfiltrowani przez izraelskie służby, które podobno miały tysiące agentów w strukturach wszystkich palestyńskich organizacji.
Trudno więc się dziwić, że katastrofa 7 października tak bardzo wstrząsnęła Izraelczykami. Izraelskie supersłużby nie wywiązały się ze swoich elementarnych obowiązków. Nie wykryły spisku, nie zdołały zapobiec atakowi, a wreszcie – nie potrafiły obronić własnych obywateli.
Był to cios w samo serce syjonizmu. Fundamentem izraelskiej idei państwowej jest bowiem twierdzenie, że Izrael jest jedynym miejscem na świecie, w którym Żydzi są bezpieczni przed przemocą gojów.
Przez stulecia, gdy żyli w diasporze, narażeni byli na antysemickie pogromy i represje. Dopiero stworzenie Izraela zmieniło tę sytuację. Państwo żydowskie miało się stać azylem dla Żydów z całego świata. Izraelskie tajne służby i potężne siły zbrojne miały gwarantować, że hasło „Nigdy więcej!” nie pozostanie pustym sloganem.
Nie trzeba chyba pisać, jak druzgoczący wpływ na ten wizerunek Izraela miało upokorzenie 7 października 2023 roku. Jaki sygnał został wysłany do własnych obywateli i wszystkich Żydów świata, którzy rozważali przeprowadzkę na Bliski Wschód. Wystarczy wspomnieć, że zaraz po ataku tłumy spanikowanych Izraelczyków zaczęły szturmować międzynarodowe lotnisko Ben Guriona, próbując opuścić państwo…
Wszystko tymczasem wskazuje na to, że krwawej jatki można było uniknąć. Izraelczycy popełnili jednak najpoważniejszy błąd, jaki można popełnić na wojnie – nie docenili przeciwnika i przecenili własne możliwości.
Według „New York Timesa” już rok przed atakiem izraelski wywiad zdobył jego szczegółowe plany. Izraelscy generałowie uznali jednak cały projekt za fantastyczny. Hamas – ich zdaniem – nie był bowiem w stanie wykonać tak skomplikowanej, zakrojonej na szeroką skalę operacji. Dowództwo Izraelskich Sił Obronnych święcie wierzyło, że najeżony elektroniką płot na granicy ze Strefą Gazy jest nie do sforsowania.
Mało tego, przed samym zamachem zagraniczne służby wywiadowcze miały przekazać Tel Awiwowi ostrzeżenia przed grożącym mu niebezpieczeństwem. O tym, że dzieje się coś niepokojącego, ostrzegały również żołnierki obserwujące granicę ze Strefą Gazy.
Mowa o tak zwanych _tacpitanijot,_ „oczach armii”. To obserwatorki, których zadaniem jest monitorowanie każdego centymetra granicy. Kobiety te od miesięcy informowały swoich szefów, że w Gazie zaczęły się dziać bardzo niepokojące rzeczy.
Hamas codziennie wysyłał drony obserwacyjne nad barierę graniczną. Ćwiczył zdobywanie czołgów i schronów bojowych. W tym celu zbudował nawet wierne repliki _Merkawy_ oraz izraelskiej wieży obserwacyjnej.
Gdy kobiety przekazywały niepokojące informacje „górze”, były uznawane za histeryczki. Ich ostrzeżenia bagatelizowano i ignorowano jako babskie fanaberie. W efekcie 7 października, gdy Hamas przystąpił do szturmu, Izraelczycy byli całkowicie zaskoczeni i bezradni.
Sprawie wyjątkowo gorzkiego posmaku przydaje to, że w bazie przy kibucu Nahal Oz palestyńscy bojownicy zabili dwadzieścia _tacpitanijot._ Inne dziewczęta dostały się do niewoli. Do mediów wyciekło wstrząsające nagranie przedstawiające przerażone, wyrwane ze snu nastolatki – niektóre zakrwawione – w rękach bojowników Hamasu.
– To niezwykle oburzająca sytuacja – powiedziała Maja Desiatnik, jedna z dziewcząt, które przeżyły atak. – Widziałyśmy, co się szykuje. Powiedziałyśmy im o tym. A na końcu to nas mordowano.
Liczba zdumiewających pomyłek i zaniedbań jest tak wielka, że niektórzy Izraelczycy uważają, iż nie może być mowy o przypadku. Zgodnie z tą wersją wydarzeń kierownictwo państwa z premedytacją dopuściło do ataku (choć zapewne nie przewidziało jego skali). Chodziło o zyskanie pretekstu do kolejnej pacyfikacji Strefy Gazy. Według większości ekspertów pogląd ten jest teorią spiskową. Katastrofa była raczej konsekwencją głupoty i dezynwoltury, a nie świadomego działania.
Nie zmienia to faktu, że Binjamin Netanjahu od początku wojny jest w ogniu krytyki. Na ulice wychodzą dziesiątki tysięcy przeciwników premiera domagających się jego natychmiastowego odejścia.
W przeciwieństwie do szefów agencji wywiadowczych – którzy posypali głowy popiołem i podali się do dymisji – premier Netanjahu trzyma się swojego stanowiska. I zapowiada, że na rozliczenia przyjdzie czas po wojnie.
Przywódca Likudu oskarżany jest nie tylko o zbrodnicze zaniedbania i lekceważenie zagrożenia, ale również o długoletnie zakulisowe wspieranie Hamasu. Jak pisze „Politico”, premier godził się na przekazywanie Hamasowi setek milionów dolarów pochodzących z Kataru. Oficjalnie pieniądze miały być przeznaczone na odbudowę Strefy Gazy, ale nieformalnie służyły rozbudowie struktur Hamasu. Według krytyków Netanjahu była to świadoma polityka.
„Każdy, kto chce zapobiec powstaniu państwa palestyńskiego – stwierdził podobno Netanjahu na konwencji Likudu w 2019 roku – powinien popierać wzmacnianie Hamasu”.
Chodziło o wspieranie islamistów w opozycji do konkurencyjnego, świeckiego ruchu Fatah, który rządzi na Zachodnim Brzegu Jordanu. Netanjahu i inni izraelscy politycy uważali, że używając metody „dziel i rządź”, skłócą ze sobą Palestyńczyków. Amerykański historyk Tony Judt tylko z niewielką dozą przesady napisał, że Izrael „praktycznie wymyślił Hamas”.
Jak się okazało, była to strategia – delikatnie mówiąc – ryzykowna. Jak napisał „Times of Israel”: „Przez lata Netanjahu wspierał Hamas. Teraz wybuchło nam to w twarz…”.
Przez pierwsze godziny ataku izraelska armia zachowywała się biernie. Palestyńczycy szaleli w południowym Izraelu, zajmując kolejne kibuce i bezkarnie mordując Żydów. Dopiero po pewnym czasie kryzys woli został przełamany. Wojsko i policja przystąpiły do zdecydowanego kontrataku, który z każdą godziną przybierał na sile.
Izraelczycy zaczęli przerzucać na południe kolejne oddziały i jednocześnie błyskawicznie powoływać pod broń dziesiątki tysięcy rezerwistów. Pod naporem izraelskiego natarcia większość hamasowców uciekła z powrotem do Gazy. Izraelscy komandosi szybko oczyścili „kieszenie oporu”, eliminując komanda bojowników, które opanowały budynki.
Kolejnym etapem operacji była likwidacja grupek i pojedynczych terrorystów, którzy nie zdążyli się wycofać i ukryli się na terenie Izraela. A także schwytanie cywilnych palestyńskich łupieżców. Trwało to kilka dni i w efekcie w ręce Izraelczyków trafiły setki jeńców.
Okrucieństwa Hamasu wywołały u żołnierzy i policjantów agresję i chęć odwetu. Schwytani Palestyńczycy byli bici i maltretowani. Rozbierano ich do naga, zasłaniano im oczy i układano na ziemi ze skrępowanymi rękami. Musieli tak leżeć godzinami, oddając pod siebie mocz.
Odwojowanie straconego 7 października terytorium okazało się tylko pierwszym etapem. Premier Netanjahu wydał rozkaz odwetowego uderzenia na Strefę Gazy i zmiażdżenia Hamasu. Izrael rozpoczął operację „Żelazne Miecze”: na palestyńskie terytorium spadły pierwsze bomby. „Jesteśmy w stanie wojny” – ogłosił Netanjahu w dramatycznym wystąpieniu do narodu.
Skończył się czas ataku. Zaczął się czas zemsty.