- W empik go
Ja chyba śnię - ebook
Ja chyba śnię - ebook
Kolejne sny Bartka, znanego z książki “O czym nie śniło się dorosłym”, jak zwykle barwne i pełne niesamowitych przygód. Tym razem w życiu chłopca następują duże zmiany – mama na kilka dni wybiera się do szpitala, a on w tym czasie mieszka u cioci i wujka, którzy nie mają dzieci. Gdy wróci do domu, czeka go niespodzianka tak niesamowita, że Bartkowi przychodzi do głowy: Ja chyba śnię!
W serii książek o niezwykłych snach Bartka ukazały się (i w takiej kolejności można czytać) : “O czym nie śniło się dorosłym” “Ja chyba śnię” “Bartek, Lenka i sny”
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-718-7 |
Rozmiar pliku: | 6,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Bartek, hm… – zapytał w końcu – czy rano nie miałeś na sobie innej bluzki?
– Miałem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale potem musiałem się przebrać.
– A, pewnie zachlapałeś ją zupą? – zgadywał tata. – To gdzie jest ta brudna bluzka? Trzeba ją zabrać do prania.
– Nie, tato, to nie dlatego! Zdjąłem ją, bo na niej był rysunek ze świnką – wyjaśniłem.
– Nic nie rozumiem – zdziwił się tata. – Przecież lubisz tę bajkę o śwince?
– Bluzki ze świnką noszą tylko maluchy! – powiedziałem głośno, a ciszej dodałem: – Bajkę lubię, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
Tata spojrzał na mnie jakoś dziwnie, ale nic nie powiedział.
– Tato, a kupisz mi potwora paskudniaka? – spytałem, wkładając kurtkę.
– Co? – Tata zamrugał. – A co to jest ten paskudniak?
– No, paskudniak, tato… Nie wiesz? Taki potwór, co siedzi w śmietniku, i jak się tam wrzuca różne rzeczy, to słychać, jak mlaszcze albo odbija mu się, albo jeszcze coś innego. W reklamie go pokazywali, kupisz mi?
Tata pokręcił głową.
– O nie! Nie ma mowy, zapomnij o tym.
– Ale inni mają paskudniaki! – zawołałem z żalem. – Niektórzy nawet kilka, a ja? Ja nie mam żadnego!
– I niech tak zostanie – powiedział tata, a widząc moją nachmurzoną minę, dodał: – Bartek, daj spokój. Nie dąsaj się, tylko chodź, ty moja owco stadna!
Miałem jeszcze nadzieję, że mama zgodzi się na paskudniaka i przekona tatę. Niestety, bardzo się zawiodłem: powiedziała to samo co on. A potem rodzice długo tłumaczyli mi, dlaczego trzeba mieć własne zdanie i czemu nie warto robić czegoś tylko dlatego, że robią to inni.
– Rozumiesz, synku? – spytał tata na koniec.
– Rozumiem – mruknąłem w odpowiedzi, wciąż żałując paskudniaka, którego nie mogłem mieć.
– To dobrze. A teraz pobaw się trochę i potem raz-dwa do łóżka – powiedziała mama. – Jutro przecież musisz być w przedszkolu wcześniej, bo idziecie na koncert do… Rany boskie! – Chwyciła się nagle za głowę. – Biała koszula, całkiem zapomniałam! Przecież wszyscy macie przyjść w strojach galowych, a twoja odświętna koszula leży w koszu do prania.
Ostatnio mama jest bardzo zapominalska i roztrzepana.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją tata. – Jeszcze zdążymy ją uprać, a do rana na pewno wyschnie.
Poszedłem więc spać o bardzo wczesnej porze.
A gdy zasnąłem, przyśnił mi się sen.
W tym śnie byłem owcą. Prawdziwą, najprawdziwszą! Miałem owczy pyszczek, cztery kopyta i mały ogonek, a ciało porośnięte gęstymi wełnianymi lokami.
– Beee! – zabeczałem na próbę.
– Beee.…! Beee… – rozległo się dokoła.
Dopiero wtedy się rozejrzałem. Ha! Nie byłem sam, owiec na łące było wiele.
– Be… ee… cześć. To co robimy? – spytałem niepewnie, bo skąd miałem wiedzieć, jakie są owcze zwyczaje.
– Bee… skubieemy! – odpowiedziały owce i zabrały się do zajadania soczyście zielonej trawy. – Be… bee… smakowita!
Pochyliłem głowę, odgryzłem kępkę trawy, którą tak chwaliły, i zacząłem ją żuć.
Fuj! – skrzywiłem się. – Gorsze niż szpinak, który czasem próbuje we mnie wmusić mama!
– Bee… Idziemy skubać babkę? – spytała jedna z owiec.
– Bee! Idzieeemy – zgodziły się pozostałe.
– Super! – ucieszyłem się. Nareszcie coś smacznego, a nie jakieś zielsko. – A gdzie to ciasto, gdzie?
– Ciasto? Co ty wygadujesz? – skarciła mnie największa owca. – Barania głowo, babka to roślina!
– Bee…! Ciasto! Bee…! – Rozległy się chichoty, a potem owce otoczyły mnie ciasno i całe stado ruszyło.
– Dokąd idziemy? – Próbowałem się wydostać z wełnistego tłumu. – Gdzie rośnie ta babka? – spytałem małą owieczkę drepczącą tuż przy mnie. Przy szyi miała zawieszony dzwoneczek, który przy każdym kroku wydawał wesołe, srebrzyste dźwięki.
– Bee, ja nie wiem. Owce idą, a ja razem z nimi – wyjaśniła.
– To idźcie beze mnie. – Zatrzymałem się nagle. – Nie lubię zieleniny, poleżę sobie w cieniu.
Zacząłem pchać się, przeciskać i przedzierać przez stłoczone ciasno zwierzaki. Wypadłem z tłumu wprost na ogromną owcę.
– Dokąd się wybierasz? – spytała surowym tonem i wpatrzyła się we mnie z groźną miną. – Stado trzyma się razem! Natychmiast wracaj na swoje miejsce i dobrze ci radzę: rób to co inni. Leżeć mu się zachciało! – prychnęła.
– Be… bee… be… – Owce kręciły głowami z niezadowoleniem.
Co było robić, znów do nich dołączyłem. Gdy doszliśmy na polanę, na której rosła babka, owce zaczęły ją chrupać z wielkim apetytem. Owca olbrzymka wciąż mi się przyglądała, więc udawałem, że skubię razem z innymi.
– Be… byłeś bardzo odważny! Pójdziemy się napić? – usłyszałem cichy głosik. Mała owieczka z brzęczącym dzwoneczkiem stanęła obok mnie. Przyjrzałem się jej: była do mnie tak podobna, jak gdyby była moją młodszą siostrą. Właśnie miałem odpowiedzieć, że możemy iść razem – pod warunkiem że będzie mnie słuchać, bo jestem starszy, ale… nie tylko ja usłyszałem jej pytanie.
– Bee… idziemy pić! Idzieeemy! – odpowiedziały pozostałe owce i znów ruszyły całym stadem.
– A was kto zapraszał? – mruknąłem ze złością.
Nie podobało mi się, że nie mogłem spacerować sobie sam, gdzie chcę i z kim chcę, ale nic nie śmiałem powiedzieć, bo trochę się bałem przerośniętej owcy. Szedłem ze wszystkimi i burczałem pod nosem, ale na tyle cicho, żeby nikt nie usłyszał.
Dotarliśmy nad strumień i owce zaczęły chłeptać. Poczułem, że i mnie chce się pić. Pochyliłem więc głowę nad wodą i… zbaraniałem. W powierzchni wody odbijały się owcze pyszczki, ale który właściwie był mój? Która z tych owiec to ja? Przecież byłyśmy takie same!
– Coś takiego! – oburzyłem się. – Nie poznałem sam siebie. Ja chyba śnię!
Gdzieś niedaleko zabrzęczał dzwoneczek.
Ona to ma dobrze – pomyślałem o najmniejszej owieczce. Dzięki dzwonkowi na szyi wygląda inaczej.
I nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł: muszę odróżnić się od innych!
Gdy tylko wróciliśmy na naszą łąkę i owce zajęły się skubaniem trawy, zacząłem się rozglądać za czymś, co pomogłoby mi odmienić mój wygląd.
Już wiem! – ucieszyłem się na widok kępy żółtych kwiatów. Bo przypomniałem sobie, że gdy ostatnio bawiłem się z psem i czołgałem się w trawie, moja biała koszulka przestała być biała. Ech, wtedy byłem chłopcem, a nie jakąś owcą…! Rzuciłem się na ziemię i jak szalony zacząłem się tarzać w kwiatowym pyle.
– Cha, cha! Tere-fere, teraz jestem inny! – zawołałem radośnie, gdy skończyłem. – Jestem żółty, a wy nie!
Owce przestały jeść: wpatrywały się we mnie z otwartymi pyskami. Ze zdziwienia żadna nawet nie zabeczała. Ale cieszyłem się tylko przez chwilę: nagle mocno dmuchnął wiatr i kolorowy pył w jednej chwili osypał się ze mnie.
– O nie! – tupnąłem kopytkiem. – Nie poddam się tak łatwo! Wytarzam się… choćby i w trawie!
Znów padłem na ziemię. Turlałem się, skręcałem i wyginałem na wszystkie strony, wcierając w wełnę zielony sok. Gdy się podniosłem, owce zamarły: byłem zieloniutki, wyglądałem jak brokuł!
– Aha! Udało się! I co powiecie? Już nie jestem taki sam jak wy. – Zadarłem dumnie głowę… i zobaczyłem nad sobą wielką ciemną chmurę, z której natychmiast spadł ulewny deszcz. Padał i padał, a kiedy przestał, znów byłem bielutki, bo woda zmyła zielony kolor.
– Bee…! Bee…! Be…! – śmiały się owce, wskazując mnie kopytkami.
Myślałem, że się rozbeczę ze złości!
Tak się zdenerwowałem, że aż się obudziłem.
Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem tatę – stał przed otwartą szafą z ubraniami, wpatrując się w nią ze zmartwioną miną.
– Bartek… – odezwał się, gdy zobaczył, że nie śpię. – Nie wiem, w czym ty dzisiaj pójdziesz. Chciałem mamę wyręczyć, sam pranie zrobiłem i… ech, twoja koszula w nim zafarbowała. Nie wiem, jak to się stało, że w pralce znalazła się mamy rękawiczka i od niej wszystkie rzeczy zabarwiły się na fioletowo. Masz tylko jedną odświętną koszulę, reszta jest z obrazkami albo w paski, albo w kratkę… Na strój galowy się nie nadają – podrapał się po głowie.
– Tato, nic nie szkodzi! – zawołałem i wyskoczyłem z łóżka. – Włożę tę zafarbowaną koszulę. I kamizelkę, i muchę, jak zwykle.
– Tak myślisz? Ale jak to będzie wyglądać? – Tata nie był przekonany. – Wszyscy na biało, a ty w fioletowej koszuli?
Wzruszyłem ramionami.
– Przynajmniej bee… to znaczy będę się odróżniał. Będę… fioletową owcą!