Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ja cię kocham, a ty miau - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ja cię kocham, a ty miau - ebook

Nowa książka jednej z najpopularniejszych polskich pisarek – autorki bestsellerowej serii Kwiat paproci.

Zwariowana komedia kryminalna. Ilustratorka Ala ma kota o imieniu Lord. Znudzony życiem na zbyt niskim w jego mniemaniu poziomie Lord postanawia przegnać narzeczonego swojej ukochanej właścicielki i wziąć sprawy w swoje łapki. Za jego drobną zachętą Ala wyjeżdża razem z innymi artystami do położonego na odludziu dworku. Jego właściciel, pan Stefan, postanowił ufundować wyjątkowe stypendium. Wybrany przez fundatora twórca będzie miał okazję zostać spadkobiercą pana Stefana. Rywalizacja o jego względy staje się zaciekła. Tak zaciekła, że pewnego dnia w salonie zostają odnalezione zwłoki jednego z artystów. Czy Lordowi uda się uratować swoją panią?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8059-1
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Jak to mówią, „nie ma róży bez kolców”. Dość boleśnie się o tym przekonałem podczas wspinaczki po starej pergoli przymocowanej do równie wiekowego budynku. Bez względu na to, jak romantyczne jest zakradanie się do ukochanej po ścianie domu, to chyba jednak nie zostanę fanem tego sposobu na zdobycie kobiecego serca. Mam wrażenie, że kolce wbiły mi się w każdy kawałek ciała. Nawet na moim nosie czerwieniła się kropla krwi.

Na szczęście okno jadalni na pierwszym piętrze było ciągle otwarte. Wspiąłem się na parapet i zeskoczyłem na zimne, marmurowe płytki. Wreszcie! Strasznie zmarzłem. Nie mogłem się doczekać, kiedy wsunę się pod kołdrę i przytulę do rozgrzanego od snu ciała mojej Ali.

Rozejrzałem się czujnie dookoła, ale nigdzie nie dostrzegłem żadnego ruchu. Wolałbym, żeby ten stary zgred, pan Stefan, nie nakrył mnie, kiedy szwendam się po ciemku. Jana też wolałbym nie spotkać.

Powoli ruszyłem w stronę korytarza prowadzącego do skrzydła z sypialniami dla gości. Już miałem otrzeć kroplę krwi z własnego nosa, kiedy poczułem metaliczny, dość nieprzyjemny zapach.

Krew.

Ale zdecydowanie nie moja.

Wycofałem się z korytarza i wróciłem do niewielkiej jadalni. Czyżby to znowu ten idiota, znaczy Konrad, malował przy użyciu świńskiej krwi? Ja naprawdę lubię malarstwo i przeważnie przemawia do mnie nawet sztuka współczesna, ale tych jego śmierdzących bohomazów w ogóle nie rozumiem.

Stanąłem przy długim stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem. To tutaj codziennie jedliśmy długie i nudne posiłki.

Przystanąłem niepewny, co powinienem teraz zrobić. Byłem tak zaaferowany udaną wspinaczką, że wcześniej go minąłem. Leżał tak cicho.

A kto? Konrad oczywiście. On jeden umiał zawsze popsuć każdą zabawę. Nawet moją nocną wspinaczkę musiał skazić swoją cuchnącą obecnością.

Jedyna korzyść z tego taka, że nikomu więcej nie pomiesza szyków swoim zachowaniem.

Z tą myślą zostawiłem Konrada leżącego w kałuży krwi. Tym razem jednak nie była to wołowa krew, a jego własna. Podejrzewam, że jej źródłem był srebrny nóż do listów wbity pomiędzy jego żebra.

Ale kto by się tym przejmował.Rozdział 1. Fortuna kotem się toczy

Miesiąc wcześniej

Przeciągnąłem się, by rozluźnić mięśnie spięte po całej nocy igraszek. Pościel zaszeleściła cicho pod moim ciężarem.

– Och, już się obudziłeś, śpiochu?

Uchyliłem powieki. Moja ukochana stała przy szeroko otwartych drzwiach szafy. Miała na sobie tylko skąpą, koronkową bieliznę. Przykładała do ciała wieszak, na którym powiewała jedwabna, czerwona sukienka. Odwróciła się do lustra i skrzywiła na swój widok.

– Nie… chyba nie… Zaraz się pogniecie – mruknęła.

Położyłem głowę na poduszce i przyglądałem się jej pobłażliwie. Dla mnie zawsze była piękna. Zwłaszcza rano, kiedy włosy ciągle miała splątane po nocy, a jej skóra pachniała snem. Już chciałem powiedzieć, że kocham ją taką jak teraz, rozczochraną, bez makijażu i zasłony z perfum, ale wybiegła z pokoju na dźwięk ekspresu do kawy.

Maszyna dała znać, że jej ulubiony napój jest gotowy. Ala nie mogła żyć bez kawy. Każdy dzień zaczynała od filiżanki espresso. W ciągu dnia wypijała kilka kubków, ale już cappuccino z białą pianką. Ja kawy nie lubiłem, ale gdy moja piękna nie patrzyła, czasami upijałem trochę mlecznej piany.

Otworzyłem oczy, gdy dotarł do mnie zapach espresso. Postawiła filiżankę na szafce nocnej i cmoknęła mnie w czubek głowy.

– Idę pod prysznic – oznajmiła i zniknęła za drzwiami.

A idź. Ja się jeszcze troszkę zdrzemnę. W końcu dzisiaj nigdzie nam się nie spieszy. Do wieczornej randki pozostało dużo czasu. Równie dobrze cały dzień mogę spędzić w łóżku. Szkoda tylko, że znowu nie zdążyłem ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham.

Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Musiałem spać długo, bo gdy otworzyłem oczy, Ala ponownie stała przed otwartą szafą. Tym razem jej skóra pachniała kwiatowym płynem do kąpieli, a wilgotne włosy w kolorze słomy spływały falami na nagie plecy.

Zerknąłem na jej nogi. Nie lubiła ich. Uważała, że są niezgrabne i często nosiła długie spódnice albo spodnie o szerokich nogawkach. Ja się z nią nie zgadzałem. Uwielbiałem jej łydki. Czasami, kiedy po prysznicu kładła się jeszcze do łóżka, zsuwałem się w dół i podgryzałem wilgotną skórę tuż nad kostką. Zawsze wtedy Ala chichotała jak szalona.

Chyba to lubiła.

– Co sądzisz? Ta może być? – zapytała.

Powiew wiatru wpadający przez uchylone okno uniósł zielony materiał w kwiaty. Sukienka była wyjątkowo pstrokata. Ta akurat nigdy mi się nie podobała. Można było dostać od niej oczopląsu.

– Miau – odpowiedziałem neutralnym tonem. Niech sama zdecyduje, jak zinterpretować moje słowa.

– Czyżby ci się nie podobała, koteczku? – westchnęła.

No proszę, prawidłowo zrozumiała mój miauk! Rzadko jej się to zdarzało, nad czym bardzo ubolewam. Hm, chyba że zwykle rozumiała moje intencje, a tylko z jakiegoś nieznanego mi powodu udawała, że nie wie, o co chodzi.

– Oj ty mój kocie niecnocie! – Poklepała mnie po głowie i wróciła do szafy.

Kolejne elementy garderoby zaczęły lądować na podłodze. Szczerze mówiąc, to nie rozumiem całej tej idei noszenia szmatek. Strasznie dużo z tym zachodu. Współczuję ludziom ich nagiej skóry. W ogóle nie są przystosowani do życia. Nie to co koty.

Irytacja mojej ukochanej sięgała już zenitu. Wyglądała, jakby zamierzała zrównać szafę z ziemią. Zupełnie jak gdyby mebel był winny tego, że ona nie ma się w co ubrać.

Ala zazwyczaj nie przejmuje się ubiorem. Nie ma też takiej potrzeby, bo jest jej pięknie we wszystkim. Nawet w szarej bluzie i lekko zmechaconych legginsach, w których chodzi na co dzień po domu. Dzisiaj jednak bardzo stresowała się swoim wyglądem, a raczej tym, żeby jak najlepiej zaprezentować się wieczorem. Wiem dlaczego.

Przychodził ON. Jej chłopak, Witek.

Uch, jak ja go nie cierpiałem. Nie mogłem patrzeć na tę jego pewną siebie minę i schludne, odprasowane podkoszulki. Traktował moją ukochaną panią, jakby była jego własnością. Stale jej mówił, co ma robić. Często komentował, i to złośliwie, jej strój lub makijaż, czego kompletnie nie rozumiałem, bo Ala jest przecież niezwykle piękna.

Poza tym prawie nigdzie jej nie zabierał, tylko ciągle wpraszał się do naszego domu, ponieważ, jak sam twierdził, „najbardziej lubi domowe jedzenie”.

Jeśli chcecie znać moje zdanie, to był po prostu skąpy.

Nie polubiliśmy się od pierwszego spotkania. W którymś momencie oświadczył nawet bezczelnie mojej ukochanej, że powinna mnie oddać. I na dodatek, chciałbym podkreślić, zrobił to w mojej obecności.

Jak on śmiał?!

A potem jeszcze miał czelność się zdziwić, że nasikałem mu do butów. Przyznaję, było to wyjątkowo szczeniackie zachowanie, niegodne siedmioletniego, dojrzałego kocura. Trochę się wstydziłem przed moją ukochaną. Ale nie żałuję. Wspomnienie jego miny, gdy włożył stopę do mokrego buta, do dzisiaj poprawia mi humor.

Kolejna sukienka Ali wylądowała na podłodze. Ziewnąłem. Dobrze, nic tu po mnie. Obserwowanie, jak grzebie w tych szmatkach, było wyjątkowo nudne. Czas na obchód po mieszkaniu.

Niestety nasze włości nie były zbyt rozległe, przez co moje codzienne spacery należały raczej do krótkich. Cóż… nie było się czym chwalić, raptem dwa pokoje i kuchnia. No, ale czego mogliśmy więcej oczekiwać? Nie byliśmy bogaci. Moja ukochana zajmowała się zawodowo malarstwem i rysunkiem, a dokładniej ilustrowała książki dla dzieci.

Ja wszystko rozumiem. Wiem, że to artystyczne zajęcie, godne płci pięknej. Całkowicie to pochwalam. Poza tym uwielbiam leżeć na parapecie i patrzeć, jak spod jej ręki wychodzi nagle prawdziwa sztuka!

A chociaż było to cudowne, nie zapewniało nam zbyt wielu funduszy. Szkoda, w końcu należało nam się to, co najlepsze.

A co to takiego? Jakiś interesujący zapach! Nie czułem go wcześniej.

Wskoczyłem na szafkę koło drzwi. Wśród kilkunastu przesyłek, które wczoraj moja piękna wyciągnęła ze skrzynki, znajdowała się jedna wyjątkowo interesująca. Zrzuciłem pozostałe na podłogę i skupiłem się na tej tajemniczej, w kopercie z beżowego, grubego papieru. Drogiego papieru. Na moje kocie oko czerpanego. Wiem, co mówię. Mam nosa do luksusu.

Tak! Zdecydowanie wygląda obiecująco już na pierwszy węch. Nie dość, że papier jest kosztowny, to jeszcze czuję pod spodem prawdziwy atrament, a nie jakiś tam zwykły tusz z drukarki.

Co też to może być? Mam nadzieję, że moja opiekunka szybko otworzy tę kopertę. Jestem dobrych myśli.

Usiadłem na szafce i postanowiłem zaczekać, aż moja ukochana będzie tędy przechodziła. Na szczęście szybko wyskoczyła z łazienki i przemknęła obok. Zamiauczałem, żeby dać jej znać, że znalazłem coś interesującego.

– Co tam, mój drogi Lordzie? – zapytała.

Tak, nie przesłyszeliście się. Nazywam się Lord. Wywodzę się ze znamienitej rodziny kotów brytyjskich. Teraz to już chyba jasne, dlaczego tak ubolewam nad metrażem, w którym przyszło nam żyć z Alą. W końcu moi przodkowie przywykli raczej do życia w pałacach, a nie do klitek w blokach. Posiadam doskonały rodowód. Wśród moich bliskich były nawet koty, które wygrywały konkursy piękności.

Miauknąłem raz jeszcze, żeby nie miała wątpliwości, iż naprawdę chcę jej o czymś ważnym powiedzieć. Poklepała mnie po głowie. Na jej twarzy pojawił się grymas dezaprobaty.

– Och, Lordzie… znowu nabałaganiłeś.

Z westchnięciem schyliła się po zrzucone przeze mnie koperty i odłożyła je na miejsce, przykrywając tę, którą chciałem jej pokazać.

Poczułem, jak ogarnia mnie irytacja. Nie o to mi przecież chodziło.

– Idę na zakupy – zakomunikowała Ala, wkładając buty. – A ty bądź grzeczny! Masz jedzenie w miseczce. Ja wrócę za kilka godzin… No, chyba że wcześniej uda mi się znaleźć sukienkę, która zachwyci Witka.

Jej mina sugerowała, że raczej szczerze w to wątpi. Parsknąłem zniesmaczony, na co znowu mnie pogłaskała. Jeszcze tylko chwila przy lustrze i wyszła. Nasłuchiwałem, jak jej kroki powoli milkną na klatce schodowej. Zwykle biegłem do okna w sypialni, żeby wyjrzeć przez rolety i upewnić się, czy przeżyła podróż windą.

Nie ufałem tym urządzeniom. Miałem nieprzyjemność kilkakrotnie z nich korzystać i za każdym razem czułem się tak, jakby w moim żołądku znalazł się kamień. Wyjątkowo niemiłe i niekomfortowe doznanie. Jestem przekonany, że nadmierne zaufanie do wind kiedyś się dla kogoś bardzo źle skończy.

Oby tylko tym kimś nie była Ala.

Ani tym bardziej ja.

Dzisiaj jednak nie pobiegłem do okna w sypialni. Ponownie zrzuciłem na podłogę koperty z rachunkami. Pacnąłem łapką w tę grubą, brązową i znów ją powąchałem.

Oprócz wcześniejszych aromatów poczułem coś jeszcze. Dyskretną woń cygar. Kojarzyłem ten zapach z mojego pierwszego domu, który Ala nie wiedzieć czemu nazywa hodowlą.

Tak. Ta koperta jest zdecydowanie bardzo intrygująca.Rozdział 2. Duma i zakłaczenie

Krem z zielonych warzyw muśnięty obłoczkiem śmietany, aromatyczne placuszki z cukinii z purée ziemniaczanym i surówka z tartej marchewki, najsłodszej, jaką można było dostać na pobliskim bazarku. A do tego na deser domowa szarlotka, przed podaniem podgrzana przez chwilę w piekarniku, żeby kulka lodów waniliowych roztopiła się na kruszonce.

Same obrzydlistwa. Ala miała szczęście, że dała mi do wylizania wieczko od pudełka śmietany, bo chyba z żalu musiałbym pójść spać w szufladzie z jej rajstopami. A oboje wiemy, że moja ukochana tego nie lubi.

W końcu przyszedł ON.

Aż mnie zemdliło na jego widok. Najchętniej pozbyłbym się kłaczka w pobliżu jego butów, ale żal mi było niedawno skonsumowanej śmietany. Ciągle czułem jej smak w pyszczku. Na wszelki wypadek, by z niechęci do odrażającego indywiduum nie popełnić jednak tego wielkiego błędu, poszedłem do sypialni. Musiałem ochłonąć.

Położyłem się na łóżku Ali, a dokładnie na poduszce, której nie używała, a na której czasem spał ON. Może nie powinienem głośno o tym wspominać, bo takie czyny nie są odpowiednie dla kota o moim pochodzeniu, ale ufam, że tego nikomu nie zdradzicie. Kiedy się umościłem na poduszce, to puściłem bąka. W poduszkę, rzecz jasna.

Nie wiem, ile spałem. Zbliżała się jesień, więc szybko się ściemniało. Obudził mnie bardzo głośny brzdęk. Zaalarmowany nietypowym odgłosem zerwałem się na równe łapki. Przez chwilę stałem nieruchomo i czekałem, aż moje serce przestanie tłuc się jak szalone w piersi. W końcu nie byłem już młodzieniaszkiem. Muszę o siebie dbać. Potem pognałem do kuchni, gdzie zostawiłem swoją ukochaną.

Na szczęście nic jej się nie stało. Opierała się plecami o lodówkę. Na jej twarzy niedowierzanie mieszało się ze złością. Czerwona, jedwabna sukienka, którą włożyła, ponieważ nie kupiła nic lepszego, wymięła się od siedzenia. Faktycznie nie robiła teraz zbyt dobrego wrażenia. Ali było najwyraźniej wszystko jedno, bo nerwowo miętoliła w dłoni fałdę materiału. W życiu tego nie wyprasuje.

Nie skłamię, jeśli powiem, że atmosfera w kuchni była gęstsza od śmietany trzydziestkiszóstki.

– Frankfurt? – wycedziła moja ukochana.

Że kiełbaski? Frankfurterki? Gdzie?! Nabrałem głęboko powietrza, ale nie poczułem ich nęcącego, mięsnego zapachu. Do mojego nosa dotarł tylko aromat roztapiających się lodów waniliowych i ciepłej szarlotki. No cóż. Lodami nie wzgardzę, chociaż przyznam bez bicia, że wolałbym frankfurterki.

– Miałem ci o tym powiedzieć już tydzień temu – powiedział Witek, napychając się szarlotką.

Ja tymczasem wreszcie zobaczyłem, co mnie obudziło. Na podłodze leżał rozbity kieliszek, a czerwona plama rozlewała się po białej terakocie. Zerknąłem na Witka, który właśnie popijał wino. Czyli to musiał być kieliszek Ali.

– Wyjeżdżasz. I to najprawdopodobniej na zawsze – powiedziała ze ściśniętym gardłem. – To miała być ta twoja wielka niespodzianka, którą mi od dawna zapowiadałeś?

Przestałem na moment wylizywać łapkę i przeanalizowałem spokojnie to, co właśnie usłyszałem. Dla mnie to bardzo duża niespodzianka! Znakomicie, że się go pozbywamy z naszego życia! Trzeba to uczcić!

– Tak, a co myślałaś? – Dopił wino i zerknął tęsknie na butelkę stojącą w pobliżu Ali. Zignorowała jego niemą prośbę.

– Myślałam, że kupiłeś pierścionek i mi się wreszcie oświadczysz.

Po jej słowach zapadła cisza. Witek otwierał usta jak wigilijny karp, który kona w wannie z powodu braku tlenu. Przyznam szczerze, że mnie także zmroziło. Nie wyobrażam sobie, że ON mógłby z nami zamieszkać na stałe. Że musiałbym go widywać codziennie. Że jadłby z nami wszystkie posiłki. Siedziałby z nami na kanapie, kiedy oglądamy telewizję.

A co gorsza spałby w naszym łóżku…

Bo jeśli on spałby w naszym łóżku, to gdzie spałbym ja?! Przecież gdy on nocuje, to zawsze mnie wyrzuca, bo przeszkadza mu, że na niego patrzę.

– Alu… – wydusił w końcu Witek. – Naprawdę nie wiem, skąd ten pomysł przyszedł ci do głowy!

Wypuściła ze świstem powietrze przez zaciśnięte zęby.

– Może stąd, że spotykamy się od pięciu lat? Co tydzień się u mnie stołujesz. Chodzę z tobą do łóżka. Jeżdżę z tobą do twoich rodziców na święta – wyliczała, zginając kolejne palce.

O tak, te święta zawsze były solą w moim oku. Nie mogła mnie ze sobą zabierać, bo rodzice Witka mieli skórzane kanapy. Phi. Raz je podrapałem i od razu wielkie halo. I tak były brzydkie i śmierdzące. Już dawno powinni je wymienić. Poza tym nie mogłem towarzyszyć Ali z powodu Karmelka. Psa rodziców Witka. W zasadzie trudno nazwać psem to dziwne, jazgocące coś. Był dwa razy mniejszy ode mnie. Przypominał mysz. Chyba żaden kot by się nie powstrzymał. Trochę go poturbowałem raz czy drugi… Przecież się wylizał.

A mogłem zadusić.

Przez to musiałem zostawać na święta u mamy Ali, babci Basi. Chociaż właściwie stwierdzenie „musiałem” jest krzywdzące. Babcia Basia jest kochana. Co prawda ma alergię na moją sierść i zapłakuje się prawie na śmierć, kiedy śpimy razem w łóżku, ale mnie ubóstwia. No i zawsze częstuje mnie wędliną ze swoich kanapek.

Tak więc po głębszym zastanowieniu, to jednak lubię jeździć do niej na święta. Nagle poczułem żal, że najwyraźniej te dobre czasy dobiegły końca.

Witek milczał. Chyba nie wiedział, co powiedzieć.

– No? Masz coś do powiedzenia? – wykrzyknęła Ala.

– Ja… szczerze mówiąc to nie.

Wskoczyłem na kuchenny blat i zacząłem wylizywać swoje klejnoty rodzinne. Spojrzenie Witka mimowolnie skierowało się w moją stronę. Nie dziwię się jego fascynacji. On zdecydowanie nie ma jaj, skoro nawet nie umie odpowiedzieć mojej ukochanej. Wysyłałem w jego stronę tyle niemej pogardy, ile tylko potrafiłem z siebie wykrzesać.

– I co teraz? Wyobrażasz sobie, że będziemy kontynuowali nasz związek na odległość? – zapytała.

– Myślałem, że się ucieszysz.

– Ucieszę się? Z czego? No powiedz mi, z czego? Z tego, że mój chłopak oświadcza mi, że wyjeżdża za tydzień do Niemiec i najprawdopodobniej już stamtąd nie wróci? Czy może z tego, że w jego tępym, małym móżdżku nawet przez chwilę nie zakiełkował pomysł, żeby mnie ze sobą zabrać?

Zaprzestałem toalety. Przemowa Ali wygrywała z moją niemą pogardą.

– Ale mówiłaś, że nie chcesz wyjeżdżać, bo masz tu mamę… – Usiłował się bronić.

– Ale zaproponować mogłeś! – wycedziła.

– Chyba trochę przesadzasz.

– Wynoś się.

– Słucham?

– Wynoś się, mówię! – Głos Ali zadrżał niebezpiecznie.

– Alutku…

– Nie Alutkuj mi tu teraz!

Czym prędzej wybiegłem z kuchni. Tak jak się spodziewałem, niebawem dobiegł mnie brzdęk szkła. Moja ukochana jest artystyczną duszą. Czy ten tępak spodziewał się, że zdoła się powstrzymać przed rzuceniem talerzem?

Zatrzymałem się w pół kroku. Kolejny brzdęk rozdarł ciszę. Ciekawe, czy rzuciła już talerzem z szarlotką. Nie obraziłbym się za kilka liźnięć lodów waniliowych.

– Naprawdę, nie wiem skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że się oświadczę! – Witek zgrywał obrażonego. Jeszcze miał siłę pyskować. Najprawdopodobniej żaden z talerzy nie trafił bezpośrednio w niego.

Usiadłem na szafce tuż obok porannej poczty. Ala stanęła w drzwiach kuchni. Jej lekko poskręcane, bardzo gęste i grube blond włosy opadły na plecy, gdy misterna fryzura się rozpadła. Duży biust falował, kiedy oddychała gwałtownie. Moja kochana, moja Walkiria. Wyglądała, jakby miała się zaraz rzucić z gołymi pięściami na swojego byłego absztyfikanta.

Oby go zadusiła. Karmelka biorę potem na siebie.

– Wynoś się i nie wracaj.

– Nie zamierzam wracać. – Witek obraził się na dobre.

Włożył eleganckie, zamszowe półbuty i od razu skrzywił się z niesmakiem. W jednym był kłaczek w śmietanie, a w drugim zawartość mojego pęcherza. Niestety kłaczka nie starczyło na oba buty. Musiałem improwizować.

– Nasikał mi do butów! – poskarżył się.

Ala zdawała się go nie słyszeć. Gdzieś zniknęła ta cała jej piękna agresja. Jej miejsce zajęła rozpacz.

– Ja cię kocham, a ty…

– MIAU!!! – Poczułem, że muszę to przerwać. Lepiej, żeby nie kończyła.

– To skandal. – Witek pokręcił głową i wyszedł.

Drzwi wejściowe do naszego królestwa trzasnęły. Nagle Ala zaczęła płakać. Nawet mnie zrobiło się przykro. Oczywiście nie ze względu na zerwanie z Witkiem. To akurat napawało mnie niezmierną radością. Było mi smutno, bo Ala płakała. Nie lubię, kiedy jest smutna.

Na dodatek zawsze wtedy robi się mokra na twarzy i chce się przytulać. A słone łzy nie są najlepszą odżywką dla mojego srebrnego, mięciutkiego futerka.

Zniknęła w kuchni. Usłyszałem, jak otwiera szafkę i wyciąga kieliszek. Po chwili dotarł do mnie odgłos nalewania. Spojrzałem na listy, na których usadziłem swój zgrabny zadek. Miauknąłem.

Bez reakcji.

Miauknąłem jeszcze raz.

Nadal nic.

Zrzuciłem na podłogę zalegającą korespondencję, a na dokładkę jeszcze pęk kluczy z metalowym brelokiem w kształcie kota. Brzdęk wreszcie wywabił Alę z kuchni.

– Lord! Przestań! – zawołała zirytowana.

Aż mi się sierść na grzbiecie zjeżyła. Przecież nie robię nic złego. Pomagam! No zobacz, proszę cię. Zobacz, ta koperta jest bardzo interesująca.

Moja ukochana odstawiła kieliszek wypełniony po brzegi czerwonym winem i schyliła się po rozrzucone listy. Podniosła się z wysiłkiem. Przez chwilę ważyła korespondencję w dłoni. W końcu głośno westchnęła, złapała kieliszek i ruszyła z powrotem do salonu. Szybko pognałem za nią.

Usiadła na kanapie i zaczęła po kolei otwierać koperty. Nie mogłem wytrzymać z ekscytacji. Jak na złość list, który chciałem poznać, znajdował się na spodzie sterty umów, rachunków i reklam.

Na szczęście Ala dotarła do brązowej koperty. Jednak zamiast ją od razu otworzyć, zważyła ją w dłoniach i westchnęła.

– Wiesz, co to jest, mój koteczku? – zapytała i położyła kopertę na niskim stoliku kawowym, tuż obok mnie.

Niestety nie wiem, a ty nie chcesz otworzyć.

Ala wstała i poszła do kuchni. Usłyszałem, jak znowu napełniła kieliszek alkoholem. Pusta butelka zadzwoniła o dno kosza na śmieci. Chyba dopiero teraz jej się przypomniało, że zostawiła na stole porzucone talerze, a na podłodze odłamki kieliszka, którym w emocjach rzuciła o terakotę. Zaczęła zamiatać. Jednostajne szur-szur zmiotki doprowadzało mnie do szału. Nie doczekam się. Najwyraźniej nie będzie mi dane poznać sekret drogiej koperty.

Zdążyłem usnąć na stole, zanim wróciła. Kiedy wreszcie ponownie zasiadła na kanapie, uchyliłem jedno z moich bursztynowych ślepi i posłałem jej pełne pretensji spojrzenie.

Nawet nie zauważyła. Przebrała się już w piżamę, a włosy związała na czubku głowy w, jak to sama nazywała, bałaganiarski węzeł. Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Strzeliło mi w kilku stawach. Starość nie radość. Pewnie powinienem się więcej ruszać.

No cóż. Może jutro.

Albo pojutrze.

Ala postawiła na stole miseczkę z roztapiającymi się lodami. Liznąłem kilka razy na próbę. Była już chyba w dobrym humorze, bo mnie nie skrzyczała.

Już straciłem nadzieję, ale sięgnęła w końcu po kopertę.

– To list – szepnęła do siebie.

Wskoczyłem na kanapę i przytuliłem się do jej uda. Zniknęła woń perfum, którymi skropiła się specjalnie dla Witka. Został tylko zapach mydła i jej skóry.

Najlepszy zapach.

Czasami, kiedy długo nie wracała do domu, wskakiwałem do łóżka i przytulałem się do jej poduszki albo do piżamy. Dużo lepiej mi się wtedy spało. Udawałem, że nieprzerwanie jest obok mnie.

Rozerwała papier. Koperta wylądowała na podłodze. Ala rozprostowała złożone kartki. Było ich bardzo dużo.

– Hm… – mruknęła zaskoczona. – Czyżby?

Co?!

– Kotku, wygląda na to, że się dostałam!

Ale gdzie?

Moja ukochana zaczęła się śmiać jak szalona. Po jej twarzy pociekły łzy. Zdumiało mnie to tak, że nie wiedziałem, jak powinienem się zachować.

– Zgłosiłam się dla żartu. Nie sądziłam, że się zakwalifikuję. Przecież Witek miał mi się oświadczyć. Nie mogłabym wyjechać na kilka miesięcy i go zostawić. To byłoby nieludzkie! Zakochani tak nie robią.

Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Pozwoliłem jej się bezmyślnie głaskać po głowie, bo chyba bardzo tego potrzebowała.

– To konkurs, Lordzie – wyjaśniła.

A wygraliśmy?

– Jest taki człowiek, bardzo bogaty…

Zaczyna się dobrze.

– Mieszka w okazałej rezydencji i bardzo interesuje się sztuką. Chociaż to chyba za mało powiedziane. Sztuka to całe jego życie. Był marszandem. Handlował obrazami, głównie za granicą.

Wyznam, że trochę się wyłączyłem. Nie za bardzo interesują mnie życiorysy obcych.

– Dużo ludzi go nie lubi. Podejrzewają, że po wojnie kradł i wywoził z Polski dzieła sztuki za granicę. Kto go wie? Pewnie nawet to robił. Przecież wszyscy chcieli się szybko wzbogacić.

To może my coś zaczniemy kraść, skoro to tak świetnie działa? Przydałoby nam się trochę gotówki, moja droga.

– Od końca wojny wiele dzieł sztuki wciąż znajduje się na liście zaginionych. Choćby dzieła Kossaka, Malczewskiego, a nawet Rafaela. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Albo zostały zniszczone, albo ktoś je ukradł dla zagranicznych pasjonatów sztuki. Być może to był nawet on. Nazywa się Stefan Śmietański.

Śmietana? Znaczy, że jemy? Przebudziłem się nagle ze stuporu, w który wpadłem, kiedy mówiła o jakichś marszczonkach. A może marszandach? Jeden burek.

– Nie ma dzieci ani żadnych bliskich krewnych – mówiła dalej, przeglądając dokumenty. Na stole wylądowało pismo z wielkim napisem „Gratulacje”. – Postanowił, że stworzy specjalne stypendium, a w zasadzie konkurs. Zwycięzca zostanie jego spadkobiercą. Artyści musieli przysłać mu swoje prace, a do tego krótką informację o własnym dorobku. On miał wybrać dziesięć osób, które zaprosi do swojej rezydencji.

Zacząłem wylizywać łapkę. Trochę się pogubiłem. To znaczy, że już dostaliśmy tę jego fortunę zbitą na kradzieży czy jeszcze nie?

– Jestem jedną z tych dziesięciu osób. Powiem ci, Lordzie, że zupełnie się tego nie spodziewałam. Przecież jestem tylko ilustratorką książek dla dzieci. Żadna ze mnie artystka! W ogóle nie powinnam była wysyłać swoich prac.

Mgliście sobie przypominałem teraz, że faktycznie pół roku temu pakowała niemal w histerii kilkanaście płócien, które się poniewierały po naszym mieszkaniu od niepamiętnych czasów, jedno bardziej depresyjne i przytłaczające od drugiego. Nigdy ich nie lubiłem. Myślałem, że idą na śmietnik. Zdecydowanie wolałem, jak rysowała małe kotki i króliczki. To było słodkie i takie optymistyczne.

A tamte obrazy przepełniał… no cóż… ból. Malowała je po śmierci ojca. Zdołała przelać na płótna całą swoją depresję. Dopiero po skończeniu ostatniego, dwunastego obrazu moja kochana Ala wróciła do żywych.

Jeśli jednak te dwanaście szkaradztw miałoby nam zapewnić majątek i godną nas rezydencję, to nie mam nic przeciwko. Możemy je nawet powiesić w holu. Albo w garażu na nasze zabytkowe auta.

Och, a czy będziemy mieć służącego o imieniu Jan? Zawsze chciałem mieć Jana! Przydałby się nam. Alu, nie musiałabyś wtedy sama zamiatać.

Zaraz, zaraz. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Skoro jesteś jedną z dziesięciu osób, to znaczy, że jeszcze nie dostaliśmy spadku, tak?

To bardzo, bardzo zła wiadomość.

– Zupełnie zapomniałam o tym konkursie! – Westchnęła ciężko. – Po pierwsze, nie sądziłam, że się zakwalifikuję, a po drugie… myślałam, że Witek mi się oświadczy. Wtedy wyjazd na kilka miesięcy do rezydencji Śmietańskiego byłby nie fair wobec niego. No cóż… aktualnie mogę się o to nie martwić.

Witek śmitek. Parsknąłem zniecierpliwiony. Pytanie brzmi raczej: co powinniśmy zrobić, żeby wyślizgać innych artystów ze spadku?! Jestem przekonany, że pan Stefan będzie zachwycony Alą i mną. Na pewno rozpozna w nas koneserów sztuki godnych jego majątku. Nie można wprawdzie wykluczyć, że poza nami znajdzie się tam co najmniej jeden równie silny gracz.

Trzeba się go będzie wtedy pozbyć albo chociaż nasiusiać mu do farb. Jestem gotów się poświęcić.

– Muszę tam zadzwonić.

Ala wzięła do ręki list z gratulacjami.

– Mam nadzieję, że nie będą mieli nic przeciwko i pozwolą mi cię zabrać ze sobą.

Plany ewentualnego morderstwa natychmiast wyparowały mi z głowy. Ale jak to? Mogą mnie nie chcieć?

MNIE?!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: