Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Ja kontra Mózg - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
9 kwietnia 2025
43,90
4390 pkt
punktów Virtualo

Ja kontra Mózg - ebook

Mózg: Zostawiłyśmy włączony piekarnik!
Ja: Daj spokój, nie mam na to czasu.
Mózg: W mieszkaniu pewnie jest pożar!
Ja: Przestań, muszę napisać notę okładkową.
Mózg: Ale pożar…
Ja: Przecież nawet nie używałyśmy dziś piekarnika.
Mózg: A co, jeśli…
Ja: Nie!
Witaj! Tu Hayley Morris. Możesz mnie kojarzyć z internetu jako Brain Girl, ale niech to cię nie zwiedzie… to nie dlatego, że jestem wybitnie inteligentna. Po prostu za dużo myślę. Ty też? Cóż, zamierzam ci udowodnić, że to nic nienormalnego. Kiedy prowadzisz wyobrażone dyskusje pod prysznicem. Kiedy zwykły ból głowy interpretujesz jako objaw guza mózgu. Kiedy nie wiesz, co zrobić, gdy przychodzi hydraulik. Przez większość swojego życia gadam głupoty i zachowuję się niezręcznie, a Mózg lubi mi o tym później przypominać w środku nocy.
W tej książce przeanalizowałam mnóstwo natrętnych myśli, które spędzają nam sen z powiek. Opowiadam w niej o wszystkim: od randek i rozstań po wystąpienia publiczne i puszczanie bąków. Być może nie będę w stanie przegonić twojego niepokoju ani sprawić, że poczujesz się całkowicie komfortowo we własnej skórze, ale mam nadzieję, że przynajmniej dam ci odpocząć od nieustannej paplaniny w twoim mózgu. I będziemy mogli się pośmiać z tego, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni.
Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj.
ekschłopak Hayley
Ta książka chyba jest dobra?
Hayley Morris
Świetnie, że wreszcie znalazłaś miejsce, gdzie możesz pogadać o gazach pochwowych. Może wreszcie przestaniesz to robić podczas obiadów rodzinnych.
brat Hayley
Zaraz, czy na pewno jest dobra? A co, jeśli nikomu się nie spodoba? O nie, czemu ja w ogóle napisałam książkę? Może nie powinnam była opowiadać tej historii o wakacjach z moim pierwszym chłopakiem. Czy już za późno, by wycofać każdy egzemplarz, który poszedł w świat?
Hayley Morris
Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68367-11-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ja kon­tra na­trętne my­śli

Za­wsze lu­bi­łam przy­glą­dać się ma­łym dra­mom. Gdy­bym miała wy­brać so­bie roz­rywkę na wie­czór, to sce­na­riusz wy­glą­dałby mniej wię­cej tak...

AKT I

Sprzeczka ja­kiejś pary w re­stau­ra­cji, kiedy wia­domo, że gość srogo dał dupy, a dziew­czyna wła­śnie go roz­gry­zła.

AKT II

Wy­miana zdań w miej­sco­wym pu­bie, kiedy klient musi mieć ra­cję, ale per­so­nel nie do­staje aż tyle kasy, żeby po­tul­nie zno­sić czy­jeś uty­ski­wa­nie, więc nie daje za wy­graną.

AKT III

Walka na pię­ści w au­to­bu­sie – w ro­lach głów­nych na­sto­la­tek, który za gło­śno słu­cha mu­zyki na te­le­fo­nie, i ko­bieta, która są­dzi, że ko­mu­ni­ka­cja miej­ska po­winna być miej­scem ci­chej me­dy­ta­cji.

Ale dramy w moim wła­snym ży­ciu? Dzię­kuję, po­stoję. To nie dla mnie.

Trzeba też przy­znać, że gram główną rolę we wła­snym przed­sta­wie­niu – jako na­sto­latka cho­dzi­łam po domu i miz­drzy­łam się do zmy­ślo­nych ka­mer, bo uda­wa­łam, że je­stem bo­ha­terką re­ality show Na cha­cie z Hay­ley. Ni­czym ra­sowa blo­gerka re­la­cjo­no­wa­łam swój ża­ło­śnie pro­sty i prze­ciętny pro­ces ma­lo­wa­nia się, a kiedy go­to­wa­łam obiad, można by przy­pusz­czać, że ro­bi­łam to dla tłumu oglą­da­ją­cych mnie fa­nów. Chwi­lami za­czy­na­łam na­wet są­dzić, że mój show może oglą­dać chło­pak, w któ­rym się aku­rat ko­cha­łam, więc na­czy­nia do zmy­warki pa­ko­wa­łam w nie­by­wale uwo­dzi­ciel­ski spo­sób. Czyż­bym wła­śnie zro­biła sek­sowny przy­siad, wkła­da­jąc ta­bletkę do szu­fladki? To dla cie­bie, Na­than.

To, że gram główną rolę w swoim pro­gra­mie, zro­zu­mia­łam dzięki cze­muś, co ro­bo­czo na­zwa­łam Nar­ra­to­rem. Każ­dego dnia, od rana do wie­czora, sły­sza­łam głos, który nie na­le­żał do mnie, a mimo to pro­wa­dził nie­ustanną nar­ra­cję na te­mat mo­jego ży­cia. Ży­łam we wła­snej mi­gawce fil­mo­wej, ale wcale nie czu­łam się jak gwiazda. Po raz pierw­szy przy­da­rzyło mi się to, kiedy mia­łam sześć lat. Oglą­da­łam wtedy sporo wy­jąt­kowo rzew­nych fil­mów Di­sneya, w któ­rych ma­łym zwie­rząt­kom umie­rali ro­dzice. Dla­czego ko­muś przy­szło do głowy, że to bę­dzie do­bry po­mysł na film? Czy w ten spo­sób ro­dzice mieli wy­ra­biać w dzie­ciach świa­do­mość śmierci? Ja bym po­wie­działa, że to ra­czej gwa­ran­cja traumy na całe ży­cie. Na­dal nie otrzą­snę­łam się po śmierci mamy je­lonka Bam­biego (prze­pra­szam za spoj­ler, je­śli ktoś nie oglą­dał).

Któ­re­goś wie­czoru, gdy już za­sy­pia­łam, na­gle usły­sza­łam Nar­ra­tora – głos ode­zwał się wy­raź­nym szep­tem tuż nad moim uchem: Wy­obraź so­bie, że to twoi ro­dzice umarli. Skąd się wziął ten głos? Wtedy nie mia­łam po­ję­cia. Nie na­le­żał do mnie ani do mo­ich ro­dzi­ców. Nie był to też głos żad­nej z po­staci Di­sneya. Ni­gdy wcze­śniej nie mia­łam ta­kich my­śli. Aż do tam­tej chwili nie za­sta­na­wia­łam się nad śmier­cią wła­snych ro­dzi­ców. Po dłu­gim cza­sie za­snę­łam spła­kana, wciąż nie umie­jąc so­bie wy­obra­zić świata, w któ­rym by ich za­bra­kło.

Gdy pod­ro­słam, Nar­ra­tor już na do­bre za­do­mo­wił się w moim ży­ciu. To­wa­rzy­szył mi od po­budki aż do za­śnię­cia – sły­sza­łam, jak opi­suje każdą chwilę mo­jego dnia, za­daje mi py­ta­nia i pod­suwa co­raz to now­sze, czę­sto prze­ra­ża­jące te­maty do prze­my­śleń.

W oko­licy pięt­na­stych uro­dzin do­sta­łam pierw­szą pracę, jako kel­nerka. Kiedy by­łam w pracy, za­jęta ru­ty­no­wymi, przy­ziem­nymi obo­wiąz­kami, Nar­ra­tor przez więk­szość czasu uprzej­mie mil­czał. Któ­re­goś dnia, a była to naj­zwy­klej­sza w świe­cie so­bota, nio­słam do sto­lika tacę ze szklan­kami, gdy na­gle w swo­jej gło­wie usły­sza­łam zna­jomy głos: Wy­obraź so­bie, co by było, gdy­byś się te­raz po­tknęła i wy­lą­do­wała twa­rzą w ka­wał­kach po­tłu­czo­nego szkła. Po raz pierw­szy ogar­nęło mnie prze­ko­na­nie, że głos opi­suje coś, co na­prawdę się wy­da­rzy. Że to swego ro­dzaju prze­czu­cie. W końcu w fil­mie nar­ra­tor przy­go­to­wuje wi­dzów na to, co za­raz na­stąpi, wy­ja­śnia, jak do tego do­szło, i prze­ka­zuje naj­waż­niej­sze in­for­ma­cje o głów­nym bo­ha­te­rze. Być może mój Nar­ra­tor też prze­ka­zuje in­for­ma­cje, o któ­rych ja sama jesz­cze nie mam po­ję­cia! Szybko odło­ży­łam tacę i za­ję­łam się czym in­nym: czysz­cze­niem sztuć­ców. Nar­ra­tor znów się uru­cho­mił: Po­le­ro­wa­nie noży do ste­ków, hę? Ostre to. Pew­nie by bo­lało, gdy­byś przy­pad­kiem dźgnęła się ta­kim w brzuch. Tam­tego dnia nie tknę­łam noży do ste­ków, szklanki nie do­tarły na sto­lik, a ja... No cóż, tu bez za­sko­cze­nia – wy­le­cia­łam z pracy.

Kiedy mia­łam sie­dem­na­ście lat i nad­szedł czas, bym na­uczyła się pro­wa­dzić sa­mo­chód, tata za­pro­po­no­wał, że chęt­nie ze mną po­jeź­dzi au­tem, które nie­dawno sama so­bie ku­pi­łam. Wcze­śniej uczył już mo­jego brata, który zdał – może nie za pierw­szym, ale za dru­gim po­dej­ściem – więc wie­dzia­łam, że je­stem w do­brych rę­kach. Sie­dział koło mnie i krok po kroku in­stru­ował, jak mam po­ko­ny­wać ko­lejne za­kręty i kiedy na­dep­nąć na ha­mu­lec. Na­bra­łam pew­no­ści sie­bie. Czu­łam się za kie­row­nicą tak do­brze, że już trzy mie­siące póź­niej zda­łam eg­za­min na prawo jazdy. W końcu mo­głam sama siąść za kie­row­nicą i le­gal­nie jeź­dzić po ca­łej wy­spie Wi­ght.

Z gło­śni­ków hu­czała mu­zyka, kiedy mknę­łam swo­imi ulu­bio­nymi dróż­kami. Po jed­nej stro­nie aż po ho­ry­zont cią­gnęły się piękne zie­lone pola, a po dru­giej roz­ta­czał bez­miar błę­kit­nego oce­anu. A mię­dzy mną a oce­anem? Kra­wędź wy­so­kiego urwi­ska. Nic strasz­nego. Drob­nostka.

Skręć kie­row­nicą i zjedź z urwi­ska.

Co ta­kiego? Rany bo­skie! Że co? Ści­szam mu­zykę, żeby le­piej sły­szeć. Jak da­leko mam do kra­wę­dzi urwi­ska? Mu­szę się za­trzy­mać. Sta­no­wię dla sie­bie za­gro­że­nie. Po­win­nam po ko­goś za­dzwo­nić, żeby za­brał mnie do domu. Zjeż­dżam na za­ku­rzony par­king parę me­trów da­lej i ła­pię za te­le­fon. Dzwo­nić do ro­dzi­ców? Tylko co ja im po­wiem? Sy­tu­acja jak z Pa­ra­grafu 22 – boję się, że je­śli znów uru­cho­mię sil­nik, to zjadę z urwi­ska, ale z dru­giej strony, je­śli po­wiem ro­dzi­com, że Nar­ra­tor ka­zał mi zje­chać z drogi, to za­biorą mi prawo jazdy i każą sprze­dać sa­mo­chód. To bę­dzie ozna­czało ko­niec wol­no­ści i ko­niecz­ność prze­pro­sze­nia się z ko­mu­ni­ka­cją miej­ską, która na wy­spie Wi­ght jest w naj­lep­szym wy­padku szcząt­kowa. Od­kła­dam więc te­le­fon z po­wro­tem do schowka, włą­czam mu­zykę, pa­trzę w lu­sterko, a po­tem kie­run­kow­skaz i je­dziemy! Nie od­dam swo­jej nie­za­leż­no­ści, nie ma ta­kiej opcji! Przez całą drogę do domu wrzesz­czę wnie­bo­głosy, usi­łu­jąc śpie­wać Unw­rit­ten ra­zem z Na­ta­shą Be­ding­field. Je­śli na­wet Nar­ra­tor wciąż mówi, ja nie słu­cham!

Kilka ty­go­dni póź­niej jadę au­to­stradą do Bri­gh­ton. Mam tam za­cząć stu­dia. Jest ka­pi­tal­nie. Droga ma trzy pasy ru­chu w jedną stronę, a ja od razu wiem, że ten naj­szyb­szy jest dla mnie. Aż mnie nosi, żeby w końcu po­je­chać szyb­ciej niż do­zwo­lone na wy­spie pięć­dzie­siąt mil na go­dzinę. Słu­cham mu­zyki z od­twa­rza­cza CD (sku­tecz­nie blo­kuje Nar­ra­tora), a kiedy wy­brzmiewa ostat­nia pio­senka, na­wet tego nie za­uwa­żam. Prze­peł­nia mnie ra­dość z jazdy i po­czu­cie swo­body.

DA­WAJ PO HA­MUL­CACH.

Nie wie­dzieć skąd po­ja­wia się Nar­ra­tor – chyba tylko cze­kał na tę oka­zję.

SKRĘĆ GWAŁ­TOW­NIE NA ŚROD­KOWY PAS! DA­CHO­WA­NIE!

ZA­CIĄ­GNIJ RĘCZNY.

Kie­row­nica chwieje się na boki, kiedy ner­wowo za­ci­skam na niej palce. Ostroż­nie zjeż­dżam na pas ru­chu do wol­nej jazdy. Nar­ra­tor szep­cze mi nad ra­mie­niem: Otwórz drzwi. Wy­tur­laj się z auta.

Drżą­cymi pal­cami szu­kam przy­ci­sków na od­twa­rza­czu CD. Mu­szę za­głu­szyć ten głos. Nar­ra­tor jest strasz­nie upier­dliwy – nie chce, żeby było mi do­brze. Pra­gnie emo­cji, ry­zyka, a może na­wet śmierci. Kiedy to do mnie do­ciera, za­po­mi­nam o mu­zyce i całą uwagę sku­piam na dro­dze. Sta­ram się igno­ro­wać na­tar­czywy głos. Jako że resztę drogi po­ko­nuję z pręd­ko­ścią dzie­się­ciu mil na go­dzinę, przy­jeż­dżam do aka­de­mika spóź­niona o go­dzinę i z wdzięcz­no­ści o mało nie pa­dam na ko­lana, by uca­ło­wać zie­mię. Cie­szę się, że do­je­cha­łam w jed­nym ka­wałku.

Na stu­diach Nar­ra­tor staje się moim nie­od­łącz­nym to­wa­rzy­szem. Wkrótce za­czy­nam się czuć jak bo­ha­terka se­rii fil­mów Oszu­kać prze­zna­cze­nie, w któ­rej grupa mło­dzieży cu­dem unika śmierci, ale po­tem je­den po dru­gim giną w dziw­nych wy­pad­kach. To ostat­nia rzecz, ja­kiej czło­wie­kowi po­trzeba na sa­mym po­czątku pierw­szego roku.

Każ­dego dnia Nar­ra­tor pod­pusz­cza mnie, że­bym wy­sko­czyła przez okno, rzu­ciła się z bal­konu albo we­szła pod po­ciąg. A ja każ­dego dnia sku­tecz­nie mu się opie­ram. Pod­po­wiada mi też różne inne głu­poty – że­bym wy­rzu­ciła te­le­fon przez okno, po­li­zała pta­sią kupę wi­doczną na drzwiach sa­mo­chodu albo na­pluła ko­muś do drinka. Pew­nego razu po­szłam na in­dy­wi­du­alne kon­sul­ta­cje z jedną z wy­kła­dow­czyń – mia­łam prze­dys­ku­to­wać zło­żoną nie­dawno pracę pi­semną o tym, jak in­ter­net wy­piera te­le­wi­zję. Wy­kła­dow­czyni miała do mnie mnó­stwo py­tań. A tu na­gle w mo­jej gło­wie znów po­ja­wia się Nar­ra­tor: Po­ca­łuj ją.

Tego jesz­cze nie grali. Skąd on to bie­rze? Czyż­bym była za­ko­chana w mo­jej pani pro­fe­sor? Czy ży­wię wo­bec niej nie­sto­sowne uczu­cia? Czy to po­czą­tek naj­więk­szego skan­dalu ero­tycz­nego na mo­jej uczelni? I czyż­bym to ja miała w nim ode­grać główną rolę? Na­gle wy­obra­żam so­bie nas obie w suk­niach ślub­nych i za­sta­na­wiam się, czy przez to wy­kła­dow­czyni straci po­sadę. Czy bę­dzie mi miała za złe, je­śli każą jej wy­bie­rać mię­dzy mi­ło­ścią a ka­rierą? To się źle skoń­czy.

Wy­kła­dow­czyni przez cały czas mówi coś o mo­jej pracy pi­sem­nej: „Wi­dzisz, za­cie­ka­wiło mnie twoje po­rów­na­nie...”.

I znów prze­rywa jej Nar­ra­tor: No już, po­ca­łuj ją w usta.

Nie, prze­stań! Nie zro­bię tego.

To uderz ją w czoło.

Żarty so­bie stro­isz? Nie mam za­miaru ude­rzać jej w czoło. Wy­obra­żasz so­bie, jak by za­re­ago­wała? Wy­rzu­ci­liby mnie z uczelni. Z dwojga złego już wo­la­ła­bym ją po­ca­ło­wać.

Wy­kła­dow­czyni na­gle milk­nie.

Ona sły­szy na­sze my­śli.

Co ta­kiego? Prze­cież to nie­moż­liwe!

Pani pro­fe­sor pa­trzy na mnie po­zba­wio­nym wy­razu wzro­kiem: „No, co o tym są­dzisz?”.

Tym ra­zem Nar­ra­tor pod­po­wiada mi, że­bym krzyk­nęła: „Pizda!”, i wy­szła z sali. W tej chwili wy­daje mi się to je­dyną roz­sądną opcją. Wy­ma­wiam się bó­lem głowy i prze­pra­szam, że nie słu­cha­łam. Ko­bieta jest wy­raź­nie znie­cier­pli­wiona – czyżby na na­szym związku po­ja­wiła się pierw­sza rysa? Wy­kła­dow­czyni oznaj­mia, że na dzi­siaj wy­star­czy, i wzywa ko­lej­nego stu­denta.

Z tru­dem koń­czę stu­dia i ru­szam w do­ro­słe ży­cie. Nar­ra­tor nie od­stę­puje mnie na krok.

Jedna z mo­ich ko­le­ża­nek uro­dziła pierw­sze dziecko. Gdy trzy­mam w ra­mio­nach ma­łego, nowo na­ro­dzo­nego anio­łeczka z no­skiem jak gu­zik, sły­szę zna­jomy głos: Upuść go.

Za­mie­ram prze­ra­żona.

Upuść go i kop­nij.

Bez ostrze­że­nia wci­skam nie­mowlę z po­wro­tem w ra­miona ko­le­żanki. Nie można mi za­ufać.

Nie ro­bię tego, co każe mi Nar­ra­tor, ale słu­cham tego, co mówi – słu­cham uważ­nie, bo nie mogę ry­zy­ko­wać. Może rze­czy­wi­ście by­łoby mnie stać na to, by po­ca­ło­wać wy­kła­dow­czy­nię, upu­ścić dziecko albo zje­chać sa­mo­cho­dem ze stro­mego urwi­ska. Dla­tego każ­dego dnia bacz­nie wsłu­chuję się w pod­szepty Nar­ra­tora.

Wiele lat i mnó­stwo kosz­mar­nych prze­żyć póź­niej w końcu po­sta­na­wiam opo­wie­dzieć ko­muś o moim Nar­ra­to­rze. Gdy tylko przy­cho­dzi mi to do głowy, za­czy­nam się dzi­wić, że wcze­śniej o tym nie po­my­śla­łam. I po tro­sze je­stem wręcz za­sko­czona, że sam Nar­ra­tor mi tego nie za­su­ge­ro­wał. W końcu nie ma lep­szego au­to­sa­bo­tażu niż wy­ja­wie­nie ko­muś naj­głę­biej skry­wa­nej mrocz­nej ta­jem­nicy. Cho­ciaż z dru­giej strony Nar­ra­tor mógł po­my­śleć, że je­śli ko­muś o nim opo­wiem, to zo­stanę za­mknięta w za­kła­dzie i odu­rzona le­kami na uspo­ko­je­nie, a jego ży­wot w mo­jej gło­wie po­woli do­bie­gnie końca.

Idę so­bie z przy­ja­ciółką wzdłuż na­brzeża i na­gle od­wra­cam się, żeby jej wszystko opo­wie­dzieć. Wy­le­wam z sie­bie istny po­tok słów, a gdy tak wy­rzy­guję przed nią swoje se­krety, ona bacz­nie mi się przy­gląda i po chwili mil­cze­nia od­po­wiada: „Wiesz, od po­czątku tego spa­ceru chyba z osiem razy zwal­czy­łam w so­bie po­kusę, żeby nie ze­pchnąć cię z na­brzeża”. Rany bo­skie, co za po­twór, chciała mnie za­bić. A nie, mo­ment... Czy ona...? Czy my...? Czy za­przy­jaź­ni­ły­śmy się wła­śnie dla­tego, że obie je­ste­śmy po­ten­cjal­nymi psy­cho­pat­kami? Otwie­ramy Go­ogle i po chwili od­kry­wamy, że na świe­cie jest mnó­stwo lu­dzi, któ­rzy tak jak my żyją z Nar­ra­to­rem w gło­wie. Tyle że to się fa­chowo na­zywa „na­trętne my­śli”, a po fran­cu­sku l’ap­pel du vide – brzmi za­gad­kowo i sek­sow­nie.

Oka­zuje się, że na­trętne my­śli to coś nor­mal­nego. I to wcale nie ozna­cza, że czło­wiek chce za­bić sie­bie albo ko­goś in­nego. Bo to tylko my­śli. Na­trętne my­śli mogą być róż­nego ro­dzaju – to tro­chę jak ro­syj­ska ru­letka, ni­gdy nie wiesz, co ci się trafi. Może cię drę­czyć prze­ko­na­nie, że je­steś nie­wy­star­cza­jąco do­bry, war­to­ściowy, sek­sowny czy za­bawny... Nar­ra­tor opo­wiada ta­kie rze­czy jak: Za­po­mnij, nie do­sta­niesz tej pod­wyżki; Kiep­ski z cie­bie ma­larz, nie mo­żesz na­zy­wać się ar­ty­stą; Je­steś bez­war­to­ściowy i nikt cię nie lubi. Ot, ta­kie tam piesz­czo­tliwe ka­wałki.

Można do­świad­czać na­tręt­nych my­śli w ob­sza­rze czyn­no­ści sek­su­al­nych. Nar­ra­tor cza­sami pod­po­wiada rze­czy, które wy­dają się nie­przy­zwo­ite i nie­wła­ściwe, na przy­kład wtedy, gdy każe nam po­ca­ło­wać wy­kła­dow­czy­nię albo wy­obra­żać so­bie, jak różne pary upra­wiają seks. To bywa krę­pu­jące i nie­po­ko­jące, szcze­gól­nie je­śli mowa o lu­dziach, o któ­rych w ogóle nie my­ślimy w tych ka­te­go­riach – na przy­kład kiedy głos w na­szej gło­wie pod­po­wiada, że­by­śmy wy­obra­zili so­bie seks w wy­ko­na­niu pary sta­rusz­ków, któ­rzy lu­bią sia­dy­wać na ła­weczce przed na­szym do­mem. Nie że­bym im ża­ło­wała, oczy­wi­ście. Cie­szę się, że jesz­cze im się chce i mają kon­dy­cję. Wo­la­ła­bym jed­nak nie wy­obra­żać so­bie tego ze szcze­gó­łami. Trudno spoj­rzeć lu­dziom w oczy, kiedy chwilę wcze­śniej na­trętne my­śli pod­su­wały ci ich ob­raz w po­zy­cji 69.

Do­wie­dzia­łam się, że ta­kie my­śli nie po­ja­wiają się po to, by zro­bić nam krzywdę. Prze­ciw­nie, nasz mózg chce nas ochro­nić, ka­żąc nam wy­obra­żać so­bie naj­gor­sze, co może się zda­rzyć. W rze­czy­wi­sto­ści te wi­zje są naj­pew­niej prze­ci­wień­stwem tego, czego na­prawdę chcemy. Wie­dza ta po­zwo­liła mi ode­tchnąć z ulgą – szcze­gól­nie po tym, co w mo­jej wy­obraźni Betty i Nor­man wy­pra­wiali za za­mknię­tymi drzwiami.

Gdy za­czę­łam zgłę­biać ten te­mat, uzna­łam, że czas po­sta­wić się Nar­ra­to­rowi, któ­rego na­zy­wam już te­raz po imie­niu – to Mózg. Jest czę­ścią mnie, ale to nie cała ja. Cza­sami je­ste­śmy tacy sami, a cza­sami nie. Cza­sami to Mózg ma ra­cję, ale są­dzę, że czę­ściej się jed­nak myli.

Te­raz znamy już uczest­ni­ków tej po­tyczki: to ja kon­tra Mózg.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij