Ja kontra Mózg - ebook
Mózg: Zostawiłyśmy włączony piekarnik!
Ja: Daj spokój, nie mam na to czasu.
Mózg: W mieszkaniu pewnie jest pożar!
Ja: Przestań, muszę napisać notę okładkową.
Mózg: Ale pożar…
Ja: Przecież nawet nie używałyśmy dziś piekarnika.
Mózg: A co, jeśli…
Ja: Nie!
Witaj! Tu Hayley Morris. Możesz mnie kojarzyć z internetu jako Brain Girl, ale niech to cię nie zwiedzie… to nie dlatego, że jestem wybitnie inteligentna. Po prostu za dużo myślę. Ty też? Cóż, zamierzam ci udowodnić, że to nic nienormalnego. Kiedy prowadzisz wyobrażone dyskusje pod prysznicem. Kiedy zwykły ból głowy interpretujesz jako objaw guza mózgu. Kiedy nie wiesz, co zrobić, gdy przychodzi hydraulik. Przez większość swojego życia gadam głupoty i zachowuję się niezręcznie, a Mózg lubi mi o tym później przypominać w środku nocy.
W tej książce przeanalizowałam mnóstwo natrętnych myśli, które spędzają nam sen z powiek. Opowiadam w niej o wszystkim: od randek i rozstań po wystąpienia publiczne i puszczanie bąków. Być może nie będę w stanie przegonić twojego niepokoju ani sprawić, że poczujesz się całkowicie komfortowo we własnej skórze, ale mam nadzieję, że przynajmniej dam ci odpocząć od nieustannej paplaniny w twoim mózgu. I będziemy mogli się pośmiać z tego, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni.
Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj.
ekschłopak Hayley
Ta książka chyba jest dobra?
Hayley Morris
Świetnie, że wreszcie znalazłaś miejsce, gdzie możesz pogadać o gazach pochwowych. Może wreszcie przestaniesz to robić podczas obiadów rodzinnych.
brat Hayley
Zaraz, czy na pewno jest dobra? A co, jeśli nikomu się nie spodoba? O nie, czemu ja w ogóle napisałam książkę? Może nie powinnam była opowiadać tej historii o wakacjach z moim pierwszym chłopakiem. Czy już za późno, by wycofać każdy egzemplarz, który poszedł w świat?
Hayley Morris
| Kategoria: | Poradniki |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68367-11-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ja kontra natrętne myśli
Zawsze lubiłam przyglądać się małym dramom. Gdybym miała wybrać sobie rozrywkę na wieczór, to scenariusz wyglądałby mniej więcej tak...
AKT I
Sprzeczka jakiejś pary w restauracji, kiedy wiadomo, że gość srogo dał dupy, a dziewczyna właśnie go rozgryzła.
AKT II
Wymiana zdań w miejscowym pubie, kiedy klient musi mieć rację, ale personel nie dostaje aż tyle kasy, żeby potulnie znosić czyjeś utyskiwanie, więc nie daje za wygraną.
AKT III
Walka na pięści w autobusie – w rolach głównych nastolatek, który za głośno słucha muzyki na telefonie, i kobieta, która sądzi, że komunikacja miejska powinna być miejscem cichej medytacji.
Ale dramy w moim własnym życiu? Dziękuję, postoję. To nie dla mnie.
Trzeba też przyznać, że gram główną rolę we własnym przedstawieniu – jako nastolatka chodziłam po domu i mizdrzyłam się do zmyślonych kamer, bo udawałam, że jestem bohaterką reality show Na chacie z Hayley. Niczym rasowa blogerka relacjonowałam swój żałośnie prosty i przeciętny proces malowania się, a kiedy gotowałam obiad, można by przypuszczać, że robiłam to dla tłumu oglądających mnie fanów. Chwilami zaczynałam nawet sądzić, że mój show może oglądać chłopak, w którym się akurat kochałam, więc naczynia do zmywarki pakowałam w niebywale uwodzicielski sposób. Czyżbym właśnie zrobiła seksowny przysiad, wkładając tabletkę do szufladki? To dla ciebie, Nathan.
To, że gram główną rolę w swoim programie, zrozumiałam dzięki czemuś, co roboczo nazwałam Narratorem. Każdego dnia, od rana do wieczora, słyszałam głos, który nie należał do mnie, a mimo to prowadził nieustanną narrację na temat mojego życia. Żyłam we własnej migawce filmowej, ale wcale nie czułam się jak gwiazda. Po raz pierwszy przydarzyło mi się to, kiedy miałam sześć lat. Oglądałam wtedy sporo wyjątkowo rzewnych filmów Disneya, w których małym zwierzątkom umierali rodzice. Dlaczego komuś przyszło do głowy, że to będzie dobry pomysł na film? Czy w ten sposób rodzice mieli wyrabiać w dzieciach świadomość śmierci? Ja bym powiedziała, że to raczej gwarancja traumy na całe życie. Nadal nie otrząsnęłam się po śmierci mamy jelonka Bambiego (przepraszam za spojler, jeśli ktoś nie oglądał).
Któregoś wieczoru, gdy już zasypiałam, nagle usłyszałam Narratora – głos odezwał się wyraźnym szeptem tuż nad moim uchem: Wyobraź sobie, że to twoi rodzice umarli. Skąd się wziął ten głos? Wtedy nie miałam pojęcia. Nie należał do mnie ani do moich rodziców. Nie był to też głos żadnej z postaci Disneya. Nigdy wcześniej nie miałam takich myśli. Aż do tamtej chwili nie zastanawiałam się nad śmiercią własnych rodziców. Po długim czasie zasnęłam spłakana, wciąż nie umiejąc sobie wyobrazić świata, w którym by ich zabrakło.
Gdy podrosłam, Narrator już na dobre zadomowił się w moim życiu. Towarzyszył mi od pobudki aż do zaśnięcia – słyszałam, jak opisuje każdą chwilę mojego dnia, zadaje mi pytania i podsuwa coraz to nowsze, często przerażające tematy do przemyśleń.
W okolicy piętnastych urodzin dostałam pierwszą pracę, jako kelnerka. Kiedy byłam w pracy, zajęta rutynowymi, przyziemnymi obowiązkami, Narrator przez większość czasu uprzejmie milczał. Któregoś dnia, a była to najzwyklejsza w świecie sobota, niosłam do stolika tacę ze szklankami, gdy nagle w swojej głowie usłyszałam znajomy głos: Wyobraź sobie, co by było, gdybyś się teraz potknęła i wylądowała twarzą w kawałkach potłuczonego szkła. Po raz pierwszy ogarnęło mnie przekonanie, że głos opisuje coś, co naprawdę się wydarzy. Że to swego rodzaju przeczucie. W końcu w filmie narrator przygotowuje widzów na to, co zaraz nastąpi, wyjaśnia, jak do tego doszło, i przekazuje najważniejsze informacje o głównym bohaterze. Być może mój Narrator też przekazuje informacje, o których ja sama jeszcze nie mam pojęcia! Szybko odłożyłam tacę i zajęłam się czym innym: czyszczeniem sztućców. Narrator znów się uruchomił: Polerowanie noży do steków, hę? Ostre to. Pewnie by bolało, gdybyś przypadkiem dźgnęła się takim w brzuch. Tamtego dnia nie tknęłam noży do steków, szklanki nie dotarły na stolik, a ja... No cóż, tu bez zaskoczenia – wyleciałam z pracy.
Kiedy miałam siedemnaście lat i nadszedł czas, bym nauczyła się prowadzić samochód, tata zaproponował, że chętnie ze mną pojeździ autem, które niedawno sama sobie kupiłam. Wcześniej uczył już mojego brata, który zdał – może nie za pierwszym, ale za drugim podejściem – więc wiedziałam, że jestem w dobrych rękach. Siedział koło mnie i krok po kroku instruował, jak mam pokonywać kolejne zakręty i kiedy nadepnąć na hamulec. Nabrałam pewności siebie. Czułam się za kierownicą tak dobrze, że już trzy miesiące później zdałam egzamin na prawo jazdy. W końcu mogłam sama siąść za kierownicą i legalnie jeździć po całej wyspie Wight.
Z głośników huczała muzyka, kiedy mknęłam swoimi ulubionymi dróżkami. Po jednej stronie aż po horyzont ciągnęły się piękne zielone pola, a po drugiej roztaczał bezmiar błękitnego oceanu. A między mną a oceanem? Krawędź wysokiego urwiska. Nic strasznego. Drobnostka.
Skręć kierownicą i zjedź z urwiska.
Co takiego? Rany boskie! Że co? Ściszam muzykę, żeby lepiej słyszeć. Jak daleko mam do krawędzi urwiska? Muszę się zatrzymać. Stanowię dla siebie zagrożenie. Powinnam po kogoś zadzwonić, żeby zabrał mnie do domu. Zjeżdżam na zakurzony parking parę metrów dalej i łapię za telefon. Dzwonić do rodziców? Tylko co ja im powiem? Sytuacja jak z Paragrafu 22 – boję się, że jeśli znów uruchomię silnik, to zjadę z urwiska, ale z drugiej strony, jeśli powiem rodzicom, że Narrator kazał mi zjechać z drogi, to zabiorą mi prawo jazdy i każą sprzedać samochód. To będzie oznaczało koniec wolności i konieczność przeproszenia się z komunikacją miejską, która na wyspie Wight jest w najlepszym wypadku szczątkowa. Odkładam więc telefon z powrotem do schowka, włączam muzykę, patrzę w lusterko, a potem kierunkowskaz i jedziemy! Nie oddam swojej niezależności, nie ma takiej opcji! Przez całą drogę do domu wrzeszczę wniebogłosy, usiłując śpiewać Unwritten razem z Natashą Bedingfield. Jeśli nawet Narrator wciąż mówi, ja nie słucham!
Kilka tygodni później jadę autostradą do Brighton. Mam tam zacząć studia. Jest kapitalnie. Droga ma trzy pasy ruchu w jedną stronę, a ja od razu wiem, że ten najszybszy jest dla mnie. Aż mnie nosi, żeby w końcu pojechać szybciej niż dozwolone na wyspie pięćdziesiąt mil na godzinę. Słucham muzyki z odtwarzacza CD (skutecznie blokuje Narratora), a kiedy wybrzmiewa ostatnia piosenka, nawet tego nie zauważam. Przepełnia mnie radość z jazdy i poczucie swobody.
DAWAJ PO HAMULCACH.
Nie wiedzieć skąd pojawia się Narrator – chyba tylko czekał na tę okazję.
SKRĘĆ GWAŁTOWNIE NA ŚRODKOWY PAS! DACHOWANIE!
ZACIĄGNIJ RĘCZNY.
Kierownica chwieje się na boki, kiedy nerwowo zaciskam na niej palce. Ostrożnie zjeżdżam na pas ruchu do wolnej jazdy. Narrator szepcze mi nad ramieniem: Otwórz drzwi. Wyturlaj się z auta.
Drżącymi palcami szukam przycisków na odtwarzaczu CD. Muszę zagłuszyć ten głos. Narrator jest strasznie upierdliwy – nie chce, żeby było mi dobrze. Pragnie emocji, ryzyka, a może nawet śmierci. Kiedy to do mnie dociera, zapominam o muzyce i całą uwagę skupiam na drodze. Staram się ignorować natarczywy głos. Jako że resztę drogi pokonuję z prędkością dziesięciu mil na godzinę, przyjeżdżam do akademika spóźniona o godzinę i z wdzięczności o mało nie padam na kolana, by ucałować ziemię. Cieszę się, że dojechałam w jednym kawałku.
Na studiach Narrator staje się moim nieodłącznym towarzyszem. Wkrótce zaczynam się czuć jak bohaterka serii filmów Oszukać przeznaczenie, w której grupa młodzieży cudem unika śmierci, ale potem jeden po drugim giną w dziwnych wypadkach. To ostatnia rzecz, jakiej człowiekowi potrzeba na samym początku pierwszego roku.
Każdego dnia Narrator podpuszcza mnie, żebym wyskoczyła przez okno, rzuciła się z balkonu albo weszła pod pociąg. A ja każdego dnia skutecznie mu się opieram. Podpowiada mi też różne inne głupoty – żebym wyrzuciła telefon przez okno, polizała ptasią kupę widoczną na drzwiach samochodu albo napluła komuś do drinka. Pewnego razu poszłam na indywidualne konsultacje z jedną z wykładowczyń – miałam przedyskutować złożoną niedawno pracę pisemną o tym, jak internet wypiera telewizję. Wykładowczyni miała do mnie mnóstwo pytań. A tu nagle w mojej głowie znów pojawia się Narrator: Pocałuj ją.
Tego jeszcze nie grali. Skąd on to bierze? Czyżbym była zakochana w mojej pani profesor? Czy żywię wobec niej niestosowne uczucia? Czy to początek największego skandalu erotycznego na mojej uczelni? I czyżbym to ja miała w nim odegrać główną rolę? Nagle wyobrażam sobie nas obie w sukniach ślubnych i zastanawiam się, czy przez to wykładowczyni straci posadę. Czy będzie mi miała za złe, jeśli każą jej wybierać między miłością a karierą? To się źle skończy.
Wykładowczyni przez cały czas mówi coś o mojej pracy pisemnej: „Widzisz, zaciekawiło mnie twoje porównanie...”.
I znów przerywa jej Narrator: No już, pocałuj ją w usta.
Nie, przestań! Nie zrobię tego.
To uderz ją w czoło.
Żarty sobie stroisz? Nie mam zamiaru uderzać jej w czoło. Wyobrażasz sobie, jak by zareagowała? Wyrzuciliby mnie z uczelni. Z dwojga złego już wolałabym ją pocałować.
Wykładowczyni nagle milknie.
Ona słyszy nasze myśli.
Co takiego? Przecież to niemożliwe!
Pani profesor patrzy na mnie pozbawionym wyrazu wzrokiem: „No, co o tym sądzisz?”.
Tym razem Narrator podpowiada mi, żebym krzyknęła: „Pizda!”, i wyszła z sali. W tej chwili wydaje mi się to jedyną rozsądną opcją. Wymawiam się bólem głowy i przepraszam, że nie słuchałam. Kobieta jest wyraźnie zniecierpliwiona – czyżby na naszym związku pojawiła się pierwsza rysa? Wykładowczyni oznajmia, że na dzisiaj wystarczy, i wzywa kolejnego studenta.
Z trudem kończę studia i ruszam w dorosłe życie. Narrator nie odstępuje mnie na krok.
Jedna z moich koleżanek urodziła pierwsze dziecko. Gdy trzymam w ramionach małego, nowo narodzonego aniołeczka z noskiem jak guzik, słyszę znajomy głos: Upuść go.
Zamieram przerażona.
Upuść go i kopnij.
Bez ostrzeżenia wciskam niemowlę z powrotem w ramiona koleżanki. Nie można mi zaufać.
Nie robię tego, co każe mi Narrator, ale słucham tego, co mówi – słucham uważnie, bo nie mogę ryzykować. Może rzeczywiście byłoby mnie stać na to, by pocałować wykładowczynię, upuścić dziecko albo zjechać samochodem ze stromego urwiska. Dlatego każdego dnia bacznie wsłuchuję się w podszepty Narratora.
Wiele lat i mnóstwo koszmarnych przeżyć później w końcu postanawiam opowiedzieć komuś o moim Narratorze. Gdy tylko przychodzi mi to do głowy, zaczynam się dziwić, że wcześniej o tym nie pomyślałam. I po trosze jestem wręcz zaskoczona, że sam Narrator mi tego nie zasugerował. W końcu nie ma lepszego autosabotażu niż wyjawienie komuś najgłębiej skrywanej mrocznej tajemnicy. Chociaż z drugiej strony Narrator mógł pomyśleć, że jeśli komuś o nim opowiem, to zostanę zamknięta w zakładzie i odurzona lekami na uspokojenie, a jego żywot w mojej głowie powoli dobiegnie końca.
Idę sobie z przyjaciółką wzdłuż nabrzeża i nagle odwracam się, żeby jej wszystko opowiedzieć. Wylewam z siebie istny potok słów, a gdy tak wyrzyguję przed nią swoje sekrety, ona bacznie mi się przygląda i po chwili milczenia odpowiada: „Wiesz, od początku tego spaceru chyba z osiem razy zwalczyłam w sobie pokusę, żeby nie zepchnąć cię z nabrzeża”. Rany boskie, co za potwór, chciała mnie zabić. A nie, moment... Czy ona...? Czy my...? Czy zaprzyjaźniłyśmy się właśnie dlatego, że obie jesteśmy potencjalnymi psychopatkami? Otwieramy Google i po chwili odkrywamy, że na świecie jest mnóstwo ludzi, którzy tak jak my żyją z Narratorem w głowie. Tyle że to się fachowo nazywa „natrętne myśli”, a po francusku l’appel du vide – brzmi zagadkowo i seksownie.
Okazuje się, że natrętne myśli to coś normalnego. I to wcale nie oznacza, że człowiek chce zabić siebie albo kogoś innego. Bo to tylko myśli. Natrętne myśli mogą być różnego rodzaju – to trochę jak rosyjska ruletka, nigdy nie wiesz, co ci się trafi. Może cię dręczyć przekonanie, że jesteś niewystarczająco dobry, wartościowy, seksowny czy zabawny... Narrator opowiada takie rzeczy jak: Zapomnij, nie dostaniesz tej podwyżki; Kiepski z ciebie malarz, nie możesz nazywać się artystą; Jesteś bezwartościowy i nikt cię nie lubi. Ot, takie tam pieszczotliwe kawałki.
Można doświadczać natrętnych myśli w obszarze czynności seksualnych. Narrator czasami podpowiada rzeczy, które wydają się nieprzyzwoite i niewłaściwe, na przykład wtedy, gdy każe nam pocałować wykładowczynię albo wyobrażać sobie, jak różne pary uprawiają seks. To bywa krępujące i niepokojące, szczególnie jeśli mowa o ludziach, o których w ogóle nie myślimy w tych kategoriach – na przykład kiedy głos w naszej głowie podpowiada, żebyśmy wyobrazili sobie seks w wykonaniu pary staruszków, którzy lubią siadywać na ławeczce przed naszym domem. Nie żebym im żałowała, oczywiście. Cieszę się, że jeszcze im się chce i mają kondycję. Wolałabym jednak nie wyobrażać sobie tego ze szczegółami. Trudno spojrzeć ludziom w oczy, kiedy chwilę wcześniej natrętne myśli podsuwały ci ich obraz w pozycji 69.
Dowiedziałam się, że takie myśli nie pojawiają się po to, by zrobić nam krzywdę. Przeciwnie, nasz mózg chce nas ochronić, każąc nam wyobrażać sobie najgorsze, co może się zdarzyć. W rzeczywistości te wizje są najpewniej przeciwieństwem tego, czego naprawdę chcemy. Wiedza ta pozwoliła mi odetchnąć z ulgą – szczególnie po tym, co w mojej wyobraźni Betty i Norman wyprawiali za zamkniętymi drzwiami.
Gdy zaczęłam zgłębiać ten temat, uznałam, że czas postawić się Narratorowi, którego nazywam już teraz po imieniu – to Mózg. Jest częścią mnie, ale to nie cała ja. Czasami jesteśmy tacy sami, a czasami nie. Czasami to Mózg ma rację, ale sądzę, że częściej się jednak myli.
Teraz znamy już uczestników tej potyczki: to ja kontra Mózg.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
Zawsze lubiłam przyglądać się małym dramom. Gdybym miała wybrać sobie rozrywkę na wieczór, to scenariusz wyglądałby mniej więcej tak...
AKT I
Sprzeczka jakiejś pary w restauracji, kiedy wiadomo, że gość srogo dał dupy, a dziewczyna właśnie go rozgryzła.
AKT II
Wymiana zdań w miejscowym pubie, kiedy klient musi mieć rację, ale personel nie dostaje aż tyle kasy, żeby potulnie znosić czyjeś utyskiwanie, więc nie daje za wygraną.
AKT III
Walka na pięści w autobusie – w rolach głównych nastolatek, który za głośno słucha muzyki na telefonie, i kobieta, która sądzi, że komunikacja miejska powinna być miejscem cichej medytacji.
Ale dramy w moim własnym życiu? Dziękuję, postoję. To nie dla mnie.
Trzeba też przyznać, że gram główną rolę we własnym przedstawieniu – jako nastolatka chodziłam po domu i mizdrzyłam się do zmyślonych kamer, bo udawałam, że jestem bohaterką reality show Na chacie z Hayley. Niczym rasowa blogerka relacjonowałam swój żałośnie prosty i przeciętny proces malowania się, a kiedy gotowałam obiad, można by przypuszczać, że robiłam to dla tłumu oglądających mnie fanów. Chwilami zaczynałam nawet sądzić, że mój show może oglądać chłopak, w którym się akurat kochałam, więc naczynia do zmywarki pakowałam w niebywale uwodzicielski sposób. Czyżbym właśnie zrobiła seksowny przysiad, wkładając tabletkę do szufladki? To dla ciebie, Nathan.
To, że gram główną rolę w swoim programie, zrozumiałam dzięki czemuś, co roboczo nazwałam Narratorem. Każdego dnia, od rana do wieczora, słyszałam głos, który nie należał do mnie, a mimo to prowadził nieustanną narrację na temat mojego życia. Żyłam we własnej migawce filmowej, ale wcale nie czułam się jak gwiazda. Po raz pierwszy przydarzyło mi się to, kiedy miałam sześć lat. Oglądałam wtedy sporo wyjątkowo rzewnych filmów Disneya, w których małym zwierzątkom umierali rodzice. Dlaczego komuś przyszło do głowy, że to będzie dobry pomysł na film? Czy w ten sposób rodzice mieli wyrabiać w dzieciach świadomość śmierci? Ja bym powiedziała, że to raczej gwarancja traumy na całe życie. Nadal nie otrząsnęłam się po śmierci mamy jelonka Bambiego (przepraszam za spojler, jeśli ktoś nie oglądał).
Któregoś wieczoru, gdy już zasypiałam, nagle usłyszałam Narratora – głos odezwał się wyraźnym szeptem tuż nad moim uchem: Wyobraź sobie, że to twoi rodzice umarli. Skąd się wziął ten głos? Wtedy nie miałam pojęcia. Nie należał do mnie ani do moich rodziców. Nie był to też głos żadnej z postaci Disneya. Nigdy wcześniej nie miałam takich myśli. Aż do tamtej chwili nie zastanawiałam się nad śmiercią własnych rodziców. Po długim czasie zasnęłam spłakana, wciąż nie umiejąc sobie wyobrazić świata, w którym by ich zabrakło.
Gdy podrosłam, Narrator już na dobre zadomowił się w moim życiu. Towarzyszył mi od pobudki aż do zaśnięcia – słyszałam, jak opisuje każdą chwilę mojego dnia, zadaje mi pytania i podsuwa coraz to nowsze, często przerażające tematy do przemyśleń.
W okolicy piętnastych urodzin dostałam pierwszą pracę, jako kelnerka. Kiedy byłam w pracy, zajęta rutynowymi, przyziemnymi obowiązkami, Narrator przez większość czasu uprzejmie milczał. Któregoś dnia, a była to najzwyklejsza w świecie sobota, niosłam do stolika tacę ze szklankami, gdy nagle w swojej głowie usłyszałam znajomy głos: Wyobraź sobie, co by było, gdybyś się teraz potknęła i wylądowała twarzą w kawałkach potłuczonego szkła. Po raz pierwszy ogarnęło mnie przekonanie, że głos opisuje coś, co naprawdę się wydarzy. Że to swego rodzaju przeczucie. W końcu w filmie narrator przygotowuje widzów na to, co zaraz nastąpi, wyjaśnia, jak do tego doszło, i przekazuje najważniejsze informacje o głównym bohaterze. Być może mój Narrator też przekazuje informacje, o których ja sama jeszcze nie mam pojęcia! Szybko odłożyłam tacę i zajęłam się czym innym: czyszczeniem sztućców. Narrator znów się uruchomił: Polerowanie noży do steków, hę? Ostre to. Pewnie by bolało, gdybyś przypadkiem dźgnęła się takim w brzuch. Tamtego dnia nie tknęłam noży do steków, szklanki nie dotarły na stolik, a ja... No cóż, tu bez zaskoczenia – wyleciałam z pracy.
Kiedy miałam siedemnaście lat i nadszedł czas, bym nauczyła się prowadzić samochód, tata zaproponował, że chętnie ze mną pojeździ autem, które niedawno sama sobie kupiłam. Wcześniej uczył już mojego brata, który zdał – może nie za pierwszym, ale za drugim podejściem – więc wiedziałam, że jestem w dobrych rękach. Siedział koło mnie i krok po kroku instruował, jak mam pokonywać kolejne zakręty i kiedy nadepnąć na hamulec. Nabrałam pewności siebie. Czułam się za kierownicą tak dobrze, że już trzy miesiące później zdałam egzamin na prawo jazdy. W końcu mogłam sama siąść za kierownicą i legalnie jeździć po całej wyspie Wight.
Z głośników huczała muzyka, kiedy mknęłam swoimi ulubionymi dróżkami. Po jednej stronie aż po horyzont ciągnęły się piękne zielone pola, a po drugiej roztaczał bezmiar błękitnego oceanu. A między mną a oceanem? Krawędź wysokiego urwiska. Nic strasznego. Drobnostka.
Skręć kierownicą i zjedź z urwiska.
Co takiego? Rany boskie! Że co? Ściszam muzykę, żeby lepiej słyszeć. Jak daleko mam do krawędzi urwiska? Muszę się zatrzymać. Stanowię dla siebie zagrożenie. Powinnam po kogoś zadzwonić, żeby zabrał mnie do domu. Zjeżdżam na zakurzony parking parę metrów dalej i łapię za telefon. Dzwonić do rodziców? Tylko co ja im powiem? Sytuacja jak z Paragrafu 22 – boję się, że jeśli znów uruchomię silnik, to zjadę z urwiska, ale z drugiej strony, jeśli powiem rodzicom, że Narrator kazał mi zjechać z drogi, to zabiorą mi prawo jazdy i każą sprzedać samochód. To będzie oznaczało koniec wolności i konieczność przeproszenia się z komunikacją miejską, która na wyspie Wight jest w najlepszym wypadku szczątkowa. Odkładam więc telefon z powrotem do schowka, włączam muzykę, patrzę w lusterko, a potem kierunkowskaz i jedziemy! Nie oddam swojej niezależności, nie ma takiej opcji! Przez całą drogę do domu wrzeszczę wniebogłosy, usiłując śpiewać Unwritten razem z Natashą Bedingfield. Jeśli nawet Narrator wciąż mówi, ja nie słucham!
Kilka tygodni później jadę autostradą do Brighton. Mam tam zacząć studia. Jest kapitalnie. Droga ma trzy pasy ruchu w jedną stronę, a ja od razu wiem, że ten najszybszy jest dla mnie. Aż mnie nosi, żeby w końcu pojechać szybciej niż dozwolone na wyspie pięćdziesiąt mil na godzinę. Słucham muzyki z odtwarzacza CD (skutecznie blokuje Narratora), a kiedy wybrzmiewa ostatnia piosenka, nawet tego nie zauważam. Przepełnia mnie radość z jazdy i poczucie swobody.
DAWAJ PO HAMULCACH.
Nie wiedzieć skąd pojawia się Narrator – chyba tylko czekał na tę okazję.
SKRĘĆ GWAŁTOWNIE NA ŚRODKOWY PAS! DACHOWANIE!
ZACIĄGNIJ RĘCZNY.
Kierownica chwieje się na boki, kiedy nerwowo zaciskam na niej palce. Ostrożnie zjeżdżam na pas ruchu do wolnej jazdy. Narrator szepcze mi nad ramieniem: Otwórz drzwi. Wyturlaj się z auta.
Drżącymi palcami szukam przycisków na odtwarzaczu CD. Muszę zagłuszyć ten głos. Narrator jest strasznie upierdliwy – nie chce, żeby było mi dobrze. Pragnie emocji, ryzyka, a może nawet śmierci. Kiedy to do mnie dociera, zapominam o muzyce i całą uwagę skupiam na drodze. Staram się ignorować natarczywy głos. Jako że resztę drogi pokonuję z prędkością dziesięciu mil na godzinę, przyjeżdżam do akademika spóźniona o godzinę i z wdzięczności o mało nie padam na kolana, by ucałować ziemię. Cieszę się, że dojechałam w jednym kawałku.
Na studiach Narrator staje się moim nieodłącznym towarzyszem. Wkrótce zaczynam się czuć jak bohaterka serii filmów Oszukać przeznaczenie, w której grupa młodzieży cudem unika śmierci, ale potem jeden po drugim giną w dziwnych wypadkach. To ostatnia rzecz, jakiej człowiekowi potrzeba na samym początku pierwszego roku.
Każdego dnia Narrator podpuszcza mnie, żebym wyskoczyła przez okno, rzuciła się z balkonu albo weszła pod pociąg. A ja każdego dnia skutecznie mu się opieram. Podpowiada mi też różne inne głupoty – żebym wyrzuciła telefon przez okno, polizała ptasią kupę widoczną na drzwiach samochodu albo napluła komuś do drinka. Pewnego razu poszłam na indywidualne konsultacje z jedną z wykładowczyń – miałam przedyskutować złożoną niedawno pracę pisemną o tym, jak internet wypiera telewizję. Wykładowczyni miała do mnie mnóstwo pytań. A tu nagle w mojej głowie znów pojawia się Narrator: Pocałuj ją.
Tego jeszcze nie grali. Skąd on to bierze? Czyżbym była zakochana w mojej pani profesor? Czy żywię wobec niej niestosowne uczucia? Czy to początek największego skandalu erotycznego na mojej uczelni? I czyżbym to ja miała w nim odegrać główną rolę? Nagle wyobrażam sobie nas obie w sukniach ślubnych i zastanawiam się, czy przez to wykładowczyni straci posadę. Czy będzie mi miała za złe, jeśli każą jej wybierać między miłością a karierą? To się źle skończy.
Wykładowczyni przez cały czas mówi coś o mojej pracy pisemnej: „Widzisz, zaciekawiło mnie twoje porównanie...”.
I znów przerywa jej Narrator: No już, pocałuj ją w usta.
Nie, przestań! Nie zrobię tego.
To uderz ją w czoło.
Żarty sobie stroisz? Nie mam zamiaru uderzać jej w czoło. Wyobrażasz sobie, jak by zareagowała? Wyrzuciliby mnie z uczelni. Z dwojga złego już wolałabym ją pocałować.
Wykładowczyni nagle milknie.
Ona słyszy nasze myśli.
Co takiego? Przecież to niemożliwe!
Pani profesor patrzy na mnie pozbawionym wyrazu wzrokiem: „No, co o tym sądzisz?”.
Tym razem Narrator podpowiada mi, żebym krzyknęła: „Pizda!”, i wyszła z sali. W tej chwili wydaje mi się to jedyną rozsądną opcją. Wymawiam się bólem głowy i przepraszam, że nie słuchałam. Kobieta jest wyraźnie zniecierpliwiona – czyżby na naszym związku pojawiła się pierwsza rysa? Wykładowczyni oznajmia, że na dzisiaj wystarczy, i wzywa kolejnego studenta.
Z trudem kończę studia i ruszam w dorosłe życie. Narrator nie odstępuje mnie na krok.
Jedna z moich koleżanek urodziła pierwsze dziecko. Gdy trzymam w ramionach małego, nowo narodzonego aniołeczka z noskiem jak guzik, słyszę znajomy głos: Upuść go.
Zamieram przerażona.
Upuść go i kopnij.
Bez ostrzeżenia wciskam niemowlę z powrotem w ramiona koleżanki. Nie można mi zaufać.
Nie robię tego, co każe mi Narrator, ale słucham tego, co mówi – słucham uważnie, bo nie mogę ryzykować. Może rzeczywiście byłoby mnie stać na to, by pocałować wykładowczynię, upuścić dziecko albo zjechać samochodem ze stromego urwiska. Dlatego każdego dnia bacznie wsłuchuję się w podszepty Narratora.
Wiele lat i mnóstwo koszmarnych przeżyć później w końcu postanawiam opowiedzieć komuś o moim Narratorze. Gdy tylko przychodzi mi to do głowy, zaczynam się dziwić, że wcześniej o tym nie pomyślałam. I po trosze jestem wręcz zaskoczona, że sam Narrator mi tego nie zasugerował. W końcu nie ma lepszego autosabotażu niż wyjawienie komuś najgłębiej skrywanej mrocznej tajemnicy. Chociaż z drugiej strony Narrator mógł pomyśleć, że jeśli komuś o nim opowiem, to zostanę zamknięta w zakładzie i odurzona lekami na uspokojenie, a jego żywot w mojej głowie powoli dobiegnie końca.
Idę sobie z przyjaciółką wzdłuż nabrzeża i nagle odwracam się, żeby jej wszystko opowiedzieć. Wylewam z siebie istny potok słów, a gdy tak wyrzyguję przed nią swoje sekrety, ona bacznie mi się przygląda i po chwili milczenia odpowiada: „Wiesz, od początku tego spaceru chyba z osiem razy zwalczyłam w sobie pokusę, żeby nie zepchnąć cię z nabrzeża”. Rany boskie, co za potwór, chciała mnie zabić. A nie, moment... Czy ona...? Czy my...? Czy zaprzyjaźniłyśmy się właśnie dlatego, że obie jesteśmy potencjalnymi psychopatkami? Otwieramy Google i po chwili odkrywamy, że na świecie jest mnóstwo ludzi, którzy tak jak my żyją z Narratorem w głowie. Tyle że to się fachowo nazywa „natrętne myśli”, a po francusku l’appel du vide – brzmi zagadkowo i seksownie.
Okazuje się, że natrętne myśli to coś normalnego. I to wcale nie oznacza, że człowiek chce zabić siebie albo kogoś innego. Bo to tylko myśli. Natrętne myśli mogą być różnego rodzaju – to trochę jak rosyjska ruletka, nigdy nie wiesz, co ci się trafi. Może cię dręczyć przekonanie, że jesteś niewystarczająco dobry, wartościowy, seksowny czy zabawny... Narrator opowiada takie rzeczy jak: Zapomnij, nie dostaniesz tej podwyżki; Kiepski z ciebie malarz, nie możesz nazywać się artystą; Jesteś bezwartościowy i nikt cię nie lubi. Ot, takie tam pieszczotliwe kawałki.
Można doświadczać natrętnych myśli w obszarze czynności seksualnych. Narrator czasami podpowiada rzeczy, które wydają się nieprzyzwoite i niewłaściwe, na przykład wtedy, gdy każe nam pocałować wykładowczynię albo wyobrażać sobie, jak różne pary uprawiają seks. To bywa krępujące i niepokojące, szczególnie jeśli mowa o ludziach, o których w ogóle nie myślimy w tych kategoriach – na przykład kiedy głos w naszej głowie podpowiada, żebyśmy wyobrazili sobie seks w wykonaniu pary staruszków, którzy lubią siadywać na ławeczce przed naszym domem. Nie żebym im żałowała, oczywiście. Cieszę się, że jeszcze im się chce i mają kondycję. Wolałabym jednak nie wyobrażać sobie tego ze szczegółami. Trudno spojrzeć ludziom w oczy, kiedy chwilę wcześniej natrętne myśli podsuwały ci ich obraz w pozycji 69.
Dowiedziałam się, że takie myśli nie pojawiają się po to, by zrobić nam krzywdę. Przeciwnie, nasz mózg chce nas ochronić, każąc nam wyobrażać sobie najgorsze, co może się zdarzyć. W rzeczywistości te wizje są najpewniej przeciwieństwem tego, czego naprawdę chcemy. Wiedza ta pozwoliła mi odetchnąć z ulgą – szczególnie po tym, co w mojej wyobraźni Betty i Norman wyprawiali za zamkniętymi drzwiami.
Gdy zaczęłam zgłębiać ten temat, uznałam, że czas postawić się Narratorowi, którego nazywam już teraz po imieniu – to Mózg. Jest częścią mnie, ale to nie cała ja. Czasami jesteśmy tacy sami, a czasami nie. Czasami to Mózg ma rację, ale sądzę, że częściej się jednak myli.
Teraz znamy już uczestników tej potyczki: to ja kontra Mózg.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
więcej..
W empik go