Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Ja, ocalona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ja, ocalona - ebook

Była diablica i niedoszła anielica Wiktoria Biankowska powraca!

Minęło dziesięć lat odkąd udało jej się wydostać z Tartaru i ocalić zaświaty, a także swoją miłość przed zniszczeniem. Wszystko powinno być pięknie, ale… jej związek się rozpada, a świat zmierza jak zwykle w stronę nieuchronnego końca. Wiktorii w żadnym razie to nie dziwi. Z diabłami przecież nigdy nie można się nudzić!

Lucyfer zmaga się z depresją, jednak zamiast przyjąć pomoc od życzliwych mu osób postanawia przyspieszyć Apokalipsę. Azazel niebawem ma wyjść z anielskiego więzienia, do którego trafił podczas próby wciśnięcia guzika WIELKIEEEGO KATAKLIZMU. Beleth tuła się po świecie usiłując odnaleźć mitycznego ifrita, który zaginął przed wiekami. Z kolei Wiktoria zostaje zatrudniona przy produkcji anielskiego programu Top Angel. Do gry dołącza cherubin Uzjel, skazany na wieki odosobnienia Metatron oraz cała gama znanych i mniej znanych postaci historycznych.

Czy świat czeka zagłada? Czy Wiktoria pogodzi się z Belethem? I co się stało z kotem Behemotem? Jak ułożył sobie życie Piotr? Żeby się tego dowiedzieć, przeczytajcie koniecznie finałowy, oczekiwany przez czytelników przez niemalże dziesięć lat, tom cyklu diabelsko-anielskiego.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8571-8
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Na dużym biurku jak zwykle panował nieskazitelny porządek. Wszystkie wieczne pióra ułożono w rządku jak od linijki. Dokumenty, posegregowane do odpowiednich teczek, stały w kolejności alfabetycznej na półce obok. Zielona podkładka pod myszkę leżała równolegle do brzegu biurka. A bezprzewodowa myszka komputerowa znajdowała się idealnie na jej środku. Na ekranie komputera wesoło migał wygaszacz ekranu z Angeliną Jolie. Uśmiechnięta aktorka zerkała z niego kokieteryjnie w stronę siedzącego przy biurku Szatana.

Zmęczony Lucyfer westchnął ciężko. Nawet jego platoniczna miłość nie potrafiła poprawić mu w tej chwili humoru. Czuł, jak powoli ogarnia go marazm.

Ktoś – zgodnie z piekielną etykietą – zastukał sześć razy do drzwi gabinetu. Szatan oderwał wzrok od twarzy Angeliny. Nie miał ochoty się odzywać, ale dobrze wiedział, że stojący za drzwiami natręt nie pójdzie sobie. Będzie pukać tak długo, aż usłyszy odpowiedź, a jeśli się jej nie doczeka, to po prostu wejdzie do środka. Lucek pomyślał, że oprócz wielu zalet jego sekretarz ma niestety sporo wad. A chyba największą była nadopiekuńczość.

– Proszę – powiedział niechętnie Lucyfer.

Do środka zajrzał diabeł Belfegor. Miał zaniepokojoną minę. Zaglądał do gabinetu już szósty raz, odkąd rano jego szef z ponurą miną przyszedł do biura ze swoim pupilem. Za każdym razem Szatan zdawał się coraz bardziej przygaszony i zły. Nawet jego sięgające ramion blond loki zwieszały się jakoś smutno. (A na lokach Belfegor znał się świetnie, sam szczycił się imponującą grzywą, o którą pedantycznie dbał). Z jego pracodawcą było coś nie tak.

– Przyniosłem eklerki! – oświadczył Belfegor przesadnie wesołym tonem. – Z podwójną ilością bitej śmietany! Ma pan ochotę?

Lucyfer przestał machinalnie głaskać po trójkątnym łebku małego smoka, który rozłożył się niczym kot na jego kolanach. Zwierzątko ziewnęło przeciągle i zeskoczyło na ziemię. Strzelało na boki rozbieganym wzrokiem. Cieniutki, niby-szczurzy ogon młócił wściekle powietrze. Z nozdrzy stworzenia wydostawała się smużka dymu, niechybny znak, że zaraz kichnie ogniem.

Belfegor machnął w panice nogą, kiedy smok doskoczył mu do kostek. Kwiecista spódniczka nad kolano, którą dzisiaj włożył, uniosła się tak wysoko, że prawie odsłoniła bieliznę, a polana obficie czekoladą wieża z eklerek niebezpiecznie przechyliła się na talerzu. Zdenerwowany i speszony modową wpadką diabeł od razu się spłonił.

– Lewuś, do nogi – warknął Lucyfer.

Smok parsknął niezadowolony, zostawił ciężko oddychającego Belfegora i schował się pod fotelem obrotowym swojego właściciela. Zestresowany sekretarz poprawił jedną ręką spódnicę i przestąpił próg gabinetu. Był idealnym, bardzo zdyscyplinowanym pracownikiem. Spełniał się w roli sekretarki, uwielbiał planować, katalogować i co najważniejsze, oznaczać wszystko kolorowymi karteczkami. Wielką satysfakcję sprawiało mu też doglądanie prywatnych spraw Szatana – pilnowanie organizacji jego balów, dbanie, by jadł o wyznaczonych porach, i wyganianie go do rezydencji na odpoczynek, gdy już dawno skończył się dzień pracy.

Belfegor nigdy się nie skarżył, od tysiącleci znosił cierpliwie wszystkie humory Szatana. Był mu wierny do grobowej deski.

Jednak nawet jego cierpliwość miała swoje granice.

– Wnioskowałbym o pozostawianie Lewusia w rezydencji – powiedział. – W gabinecie jest wiele cennych dokumentów, antyków! Lewiatan może coś, oczywiście całkowicie niechcący, zniszczyć.

Jak na zawołanie smok usiadł pod opartym o ścianę olbrzymim, zmurszałym zakrwawionym krzyżem, z którego wciąż sterczały gwoździe. Kichnął, a z jego pyska wzbił się płomyczek ognia, na szczęście nie czyniąc żadnych szkód.

Malutki smok tak naprawdę wcale nie był taki mały. Przybrał niewielkie rozmiary wskutek zaklęcia, które rzucił na niego właściciel. W rzeczywistości Lewiatan był olbrzymią bestią, której Szatan dosiadał w razie potrzeby. Ów straszliwy potwór dorównywał wtedy wielkością kilkupiętrowej kamienicy, a z jego gardła wydostawały się prawdziwe płomienie.

Belfegor podejrzewał, że jedna część ciała stwora nie ulega powiększeniu podczas powrotu do normalnych rozmiarów. Tą częścią był według niego mózg. Duży Lewiatan nadal zachowywał się jak rozszczekany ratlerek. Na szczęście Lucyfer umiał go poskromić. Tylko on był do tego zdolny.

– Daj eklerki – rozkazał Szatan, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na komentarz odnośnie do swojego pupila.

Sekretarzowi Szatana, który wolał być nazywany sekretarką, drgnęła powieka. Przeżył w swojej wieczności już niejedno. Czasem nawet przecierał szlaki – był przecież pierwszym diabłem transwestytą. Nasłuchał się wiele na swój temat, często nie odnoszono się do niego z szacunkiem, więc usiłował wszystkim udowodnić, że jest profesjonalistą, którego nie sposób zranić. Teraz jednak to jemu się należała eklerka. A nawet sześć! Stawał na rzęsach (doklejanych z futra norki), by zadowolić Szatana, ten jednak z dnia na dzień robił się coraz bardziej nieznośny.

– Mam dosyć takiego traktowania! – wrzasnął histerycznie Belfegor. – Ciągle się tylko staram i staram. Mam dość uśmiechania się! Mam dość bycia miłym! Idę na kawę. Bo należy mi się przerwa. A jak wrócę, to Lewiatan ma stąd zniknąć.

Drzwi do gabinetu trzasnęły głucho. Lucyfer zamrugał kilka razy. Był kompletnie zaskoczony. Ostatni raz widział Belfegora w takim nastroju, kiedy ten złamał sobie obcas w nowych szpilkach podczas oficjalnej parady, a upadając, niechcący zadarł kieckę na głowę. Inne diabły naśmiewały się potem z niego przez kilka miesięcy.

– Zabrał eklerki – mruknął Lucyfer do Lewiatana.

Smok zaczął zawzięcie obwąchiwać dywan w pobliżu donicy, w której rosła nieduża jabłonka. Jabłuszka błyszczały zachęcająco w żółtym, przygaszonym świetle lamp.

– Zostaw! Jeszcze tego brakowało, żebyś zżarł choćby jedno – upomniał go Szatan i ze stęknięciem wstał z fotela. Zbyt długo siedział nieruchomo w jednej pozycji.

Czuł, że podobnie jak jego podwładny także znalazł się na granicy rozstroju nerwowego. Już od wielu miesięcy dokuczała mu chandra, na którą zaczęły się nakładać objawy somatyczne. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek bolały go plecy albo głowa. A teraz notorycznie się na coś skarżył.

Odgonił smoka i zapatrzył się na jabłka rosnące na Drzewie Poznania Dobra i Zła. Z przyzwyczajenia zaczął przeliczać owoce, żeby sprawdzić, czy któregoś nie brakuje.

Po raz kolejny westchnął. Niby wszystko w Piekle układało się tak jak powinno, nie było żadnych przykrych niespodzianek. Żaden diabeł nie usiłował nagle przejąć władzy, nikt też nie knuł za jego plecami. Nawet Beleth i Azazel jakoś tak podejrzanie przycichli, przez co nie było już okazji, żeby założyć zbroję i złapać za widły. Nigdy głośno by tego nie przyznał, ale dzięki kłopotom, które sprawiali razem z tą wyszczekaną śmiertelniczką Wiktorią, czuł zew przygody.

A teraz? Teraz się nudził. I męczył. A zmęczenie było nawet gorsze od nudy.

Przez rutynę, w którą popadł, Lucyfer nie mógł pozbyć się wrażenia, że wieczność straciła sens. Codzienne wstawanie rano do pracy wyraźnie go męczyło. Miał już po dziurki w nosie papierkowej roboty. Poza tym od siedzenia przy biurku powoli robił mu się garb. Z roku na rok coraz więcej dusz trafiało do Niższej Arkadii. Piekielny Urząd był na granicy możliwości, jeśli chodzi o obsługę klientów. Diabłów przecież nie przybywało, bo i skąd? Same się nie rozmnażały, a Bóg nie przejawiał chęci do powiększania anielskich bądź diabelskich zastępów.

– A ludzi jak mrówków – burknął do siebie.

Coraz częściej zastanawiał się, czy nie powrócić do rekrutowania śmiertelniczek. Obecnie zatrudniał dwie diablice – Kleopatrę i Phylis. O ile ta pierwsza, pomimo koszmarnego charakteru, była mistrzynią w targach o dusze, o tyle druga miała kilka wpadek. Oprócz tego najzwyczajniej w świecie jej nie lubił, ale słowo się rzekło i podpisał z nią kontrakt na sześćdziesiąt sześć lat. Zostało jeszcze ich pięćdziesiąt sześć, podczas których będzie musiał znosić jej fochy.

Chociaż – czy na pewno musiał? Ostatnimi czasy sporo rozmawiał z Kleopatrą. Dawna władczyni Egiptu kilkakrotnie go odwiedzała, przynosząc różne głupie podania, których nawet nie chciało mu się czytać. Od razu oddawał je Belfegorowi. Za to rozmawiał z nią o życiu i o nieżyciu. Zazdrościł jej, że jako śmiertelniczka tyle dokonała. Ale chyba jeszcze bardziej tego, że w pewnym momencie umarła. W chwale. Co prawda teraz istniała już tylko jako nieśmiertelna dusza, ale to był dla niej nowy początek.

Szatan doszedł powoli do wniosku, że też chętnie zacząłby wszystko od nowa. Poza tym…

Zerknął na ekran komputera, na którym ciągle wyświetlała się Angelina Jolie. Zdjęcie było kadrem z jednego z głośnych hollywoodzkich filmów, w których występowała razem z innym amerykańskim aktorem, Bradem Pittem. Lucek wyciął ze zdjęcia jego twarz, a potem dość nieudolnie zastąpił ją swoją, dzięki czemu z daleka wyglądało to, jakby tańczył z piękną aktorką. Z bliska niestety wyraźnie było widać, że głowa jest doklejona.

Podszedł do metalowego regału z kilkudziesięcioma szerokimi szufladami, zamykanymi na małe zamki. Podwinął dywan i spod ruchomej klepki wyjął pęk kluczy. Nigdy nie chciało mu się ich pilnować, więc założył, że jeśli ktokolwiek by się tu włamał, to raczej nie zrywałby podłogi. Zresztą dokumenty w szafie i tak nie były specjalnie ważne. Zawarta w nich wiedza była ogólnie dostępna.

Każda z szuflad miała w rogu wypisaną literę alfabetu. Wysunął tę z literą A. Przez dłuższą chwilę grzebał w równo ułożonych teczkach. Mamrotał pod nosem tytuły, które okrągłymi literami wypisał na nich Belfegor.

– Apokryfy… Apostazja… Apostołowie… Gdzie się to podziało? O, jest! Wpadło na sam koniec.

Zadowolony wyciągnął teczkę. Była cieniutka.

– Wiesz, Lewuś, rozmawiam ostatnio często z Kleopatrą. To chyba jedyna osoba w Piekle, która rozumie, jakim wysiłkiem jest panowanie nad tym wszystkim. Mówi mi, że powinienem zrobić sobie urlop. Może wyjechać na wakacje. Wydaje mi się, że to słuszna rada. Nadszedł czas, żebym odpoczął.

Zdmuchnął z teczki kurz i przeczytał zadowolony:

– Apokalipsa.1

Ziewnęłam. Nawet nie usiłowałam tego tuszować. Konwenanse konwenansami, a z nudą zwyczajnie nie da się wygrać. Zadanie, któremu się aktualnie poświęcałam, było zdecydowanie zbyt nużące.

Oczywiście kiedy Archanioł Gabriel powiedział mi, że ma dla mnie bardzo ciekawą ofertę pracy, uwierzyłam mu od razu. Niby czemu miałam nie wierzyć? W końcu to Archanioł, na litość boską.

Teraz już wiem, że drugi raz nie popełnię tego błędu. Najwyraźniej różnie rozumiemy słowo „ciekawa”.

Zrezygnowana spojrzałam na pustogłowe panienki, stojące w równym rządku przed moim biurkiem. Gdy zaczynałam pracę, naprawdę chciałam je czegoś nauczyć. Dawałam z siebie wiele. Starałam się. Bardzo starannie przygotowywałam się do każdej lekcji. Przeczytałam chyba wszystkie możliwe dostępne materiały. Tłumaczyłam, powtarzałam, wbijałam do głowy. Nawet rysowałam im obrazki, tabele i algorytmy postępowania.

Wszystko na nic. Jak grochem o ścianę.

Zgodziłam się na tę ofertę pracy, bo bardzo mnie ubawiła. Gabriel chciał, żebym wykorzystała niedawno nabyte umiejętności i nauczyła kilka ładnych dziewczyn zawodu anielicy. Sama nie mogłam już piastować tego stanowiska w związku z moim potępieniem, które niestety okazało się nieodwracalne. Mogłam natomiast ćwiczyć nową kadrę.

Niebo postanowiło dogonić dużo nowocześniejsze Piekło i rozpoczęło rekrutację do programu Top Angel. Chcieli wybrać trzy dziewczyny wystarczająco piękne i inteligentne, aby były w stanie pokonać piekielną kadrę.

Niższa Arkadia nie spieszyła się ze znalezieniem nowych diablic. W tym momencie mieli na stanie tylko dwie, z czego jedna, Phylis (którą przezywam złośliwie Syphilis, bo jest prawdziwym wrzodem na dupie), nie należała do najlepszych w swoim fachu. Wydaje mi się, że przeze mnie Lucek wciąż miał pewien uraz do kobiet na tym stanowisku. Nie sądzę, żeby szybko zaczął ponowną rekrutację. W Niebie postanowili, że jeśli nie da się wygrać na jakość, to chociażby na ilość, i dlatego zdecydowali, że zatrudnią od razu aż trzy anielice.

Ale oczywiście to nie mogło być takie proste. Dlatego powstał program Top Angel. Wymysł aniołów spragnionych kobiecej obecności.

Zgodnie z zaleceniami Gabriela miałam w ciągu kilku tygodni przeprowadzić eliminacje i z pięćdziesięciu kandydatek wybrać dziesięć, następnie pięć, a potem trzy. Tymczasem przeprowadzałam gruntowne szkolenie oraz liczne próby targów.

Początkowo wydało mi się to niesamowicie zabawne i twórcze. Wyobrażałam sobie, że poświęcam się dla dobra ogółu, dla zwycięstwa Nieba. Po cichu liczyłam też na kilka plusów w mojej kartotece, które pomogłyby unieważnić potępienie. Nie powiem, propozycja Gabriela mile połechtała moje ego. Najbardziej lubiłam wspominać moment, gdy Archanioł powiedział: „Nie ma nikogo lepszego od ciebie, kto mógłby wykonać to zadanie”. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że spokojnie można to było odczytać jako: „Nie mamy wyboru. Jesteś jedyną kobietą, która mogłaby się tym zająć”. Ja jednak wolałam interpretację: „Jesteś cudowna, mamy szczęście”.

Niestety, jak się okazało, nie była to praca moich marzeń. Ani przyjemna, ani opłacalna. Nikt, poza samym Bogiem, nie mógł cofnąć mojej kary, więc tak naprawdę poświęcanie się dla Archanioła nie miało najmniejszego sensu.

Dziewczyny stojące przede mną łączyła jedna cecha. Były przepiękne. Z niechęcią musiałam przyznać, że dużo ładniejsze ode mnie. Wstępny przesiew z kilku tysięcy ochotniczek, które zgłosiły się na casting, zrobiła specjalnie powołana w tym celu siedmioosobowa grupa aniołów. Jeśli sądzić po poziomie prezentowanym przez dziewczyny, najważniejszym kryterium dla spragnionych kobiecego towarzystwa skrzydlatych był wygląd zewnętrzny.

Siedziałam na widowni i oglądałam ten spektakl. W Niebie nie było zbyt wielu rozrywek, więc casting do Top Angel odbył się w Wielkim Amfiteatrze w Edenii. Na widowni znalazło się kilka tysięcy szczęśliwców. Reszta pilnie śledziła relację na żywo emitowaną w anielskiej telewizji na kanale Gloria.

Ja miałam zaklepane miejsce w pierwszym rzędzie. Casting trwał sześć dni. Siódmego wreszcie mogliśmy odpocząć.

Spośród tysięcy pięknych dziewczyn aniołowie wybrali pięćdziesiąt, które później przeszły pod moje skrzydła.

Na castingu uczestniczki miały wystąpić w mundurze anielicy. Został on stworzony przez jakiegoś znanego projektanta. Aniołowie nie przewidzieli tylko jednego. Każda z dziewczyn chciała zostać anielicą i prawie każda umiała lepiej lub gorzej radzić sobie z igłą i nitką.

Projektant mało zawału nie dostał, gdy zobaczył, że praktycznie wszystkie jego grzeczne mundurki, inspirowane strojami prywatnych szkół, zostały przerobione na stroje seksownych nauczycielek. W każdym razie ich stylizacje w połączeniu z plisowanymi spódniczkami projektanta takie wzbudziły we mnie skojarzenia.

Anioły w jury o mało nie zaśliniły się na śmierć.

Najpierw dziewczyny wychodziły w mundurkach i mówiły kilka słów o sobie. Jak bardzo zaślepieni ich wielkimi biustami aniołowie by byli, musieli jednak sprawdzić, czy kandydatki umieją się wypowiadać. Potem wracały na scenę po przebraniu się w strój codzienny. To dodatkowe kryterium wprowadzono po to, by każda mogła się wykazać i żeby publiczność miała więcej zabawy.

Od tamtej pory strój codzienny zawsze będzie mi się już kojarzył z satynowymi szlafroczkami i mocnym makijażem. Właśnie, muszę sobie kupić jakieś szlafroczki, bo najwyraźniej nie umiem się ubierać.

– Tu macie podręcznik do przeprowadzania targów. – Uniosłam wolumin liczący blisko dziesięć tysięcy stron, o wdzięcznym tytule Targ dla początkujących.

Kandydatki na anielice skrzywiły śliczne usteczka i zmarszczyły zgrabne noski, za które szczerze ich wszystkich nienawidziłam…

– Musicie to przeczytać do piątku – oświadczyłam.

Zaczęły głośno narzekać. Zupełnie ich nie rozumiałam. Miały na to całe cztery dni. Mieszkały w Niebie. Nie miały żadnych zajęć poza studiowaniem podręcznika. Nawet nie musiały jeść ani korzystać z toalety. Przecież nie żyły. Odpoczynek nocny w Niebie także jest raczej praktykowany z przyzwyczajenia niż z realnej potrzeby organizmu. Naprawdę nie zdążą?

– Nie mam zamiaru słuchać waszych jęków – warknęłam. – Macie to przeczytać. W piątek sprawdzę, jak sobie radzicie. Odegramy krótkie scenki, podczas których będziecie musiały starać się przekonać śmiertelnika do wybrania Nieba.

– Przepraszam, czy to będą prawdziwi śmiertelnicy? – zapytała jakaś blondynka o olbrzymim biuście.

– Nie, to będę ja. Będę udawać przypadkowych śmiertelników.

Z zamieszania, jakie wywołałam tym oświadczeniem, zdołałam wyłowić kilka zdań sugerujących, że jestem nienormalna. Dowiedziałam się też, że kogoś najwyraźniej nie lubię i to całe zaliczenie jest tylko po to, żeby zrobić im na złość.

Cudownie.

Gdy pięknisie wyszły, odetchnęłam głęboko i położyłam głowę na stole. Najgorsze, że moje zmagania były filmowane. Publiczność srodze się zawiedzie poziomem, jaki prezentowały przyszłe anielice. Chyba że telewizja Gloria tak zdoła zmontować materiał, że uda im się to ukryć przed opinią publiczną.

Miałam serdecznie dość tej roboty. W poprzednim tygodniu podczas kilkunastu wykładów wyjaśniałam im podstawowe zasady targu. Gdyby słuchały uważnie, nie musiałyby czytać teraz podręcznika. Ale skoro zamiast słuchać, wszystkie jak jeden mąż malowały paznokcie…

– Coś nie tak, Wiki? – Niski, schrypnięty głos przywrócił mnie do rzeczywistości.

Podniosłam głowę i napotkałam spojrzenie Borysa. Był to mały putto – czyli anielski pomocnik o wyglądzie amorka – bardzo niski, o odrobinę nieprawidłowych proporcjach, takich dziecięcych. Na głowie miał obowiązkowe blond loczki, a z pleców wyrastały mu malutkie skrzydełka, które ledwo mogły unieść jego pulchne ciało. Jego firmowym uniformem były dziwne majtki, przypominające tetrową pieluchę.

Praca w niebiańskiej Administracji nie przeszkadzała Borysowi w potajemnym paleniu papierosów, posiadaniu kilku tatuaży i spotykaniu się ze Śmiercią. Tak, jego dziewczyną była ta Śmierć. Sama ich zresztą ze sobą poznałam. Nie ma co, zdolna ze mnie swatka. Nawet Śmierci znalazłam faceta.

– Mam dość – jęknęłam. – Przyszłe anielice są głupie albo po prostu im się nie chce. Niczego się nie uczą, nie słuchają żadnych poleceń. Najchętniej tylko by siedziały i robiły miny do kieszonkowych lusterek. Ja wiem, że wieczność w Niebie każdego by trochę rozleniwiła, ale są jakieś granice. Jeśli zgłosiły się do tego programu, to chyba są w jakimś stopniu zmotywowane do pracy?

– Nie bądź dla nich taka surowa. – Borys pogładził mnie po ręce.

Zauważyłam, że zza jego pieluchy, to jest zza uniformu, wystawała paczka papierosów. Poklepał ją znacząco.

– Mam akurat przerwę. Może przejdziesz się na spacer za bramę? – zaproponował.

Nie miałam nic przeciwko temu. Skończyłam pracę na dzisiaj, nie miałam też niczego innego do roboty. U rodziców byłam wczoraj. Zdążyłam się nasłuchać tylu ploteczek na temat mojego brata i jego rodziny, że starczy mi na dobry miesiąc. Nie miałam przyjaciół w Arkadii, których mogłabym bezkarnie odwiedzić. Do Piekła się obecnie nie zapuszczałam. Tak naprawdę nie pozostawało mi nic innego jak powrót do mojej tymczasowej kwatery w Niebie i rozmyślanie nad jutrzejszymi zajęciami.

A perspektywa takiego spędzenia popołudnia nie napawała mnie szalonym entuzjazmem.

– Czemu nie – odparłam i pozwoliłam wyprowadzić się z budynku. – Umówiłam się z Uzjelem dopiero na wieczór – dodałam, niemal od razu gryząc się w język.

Putto zagwizdał przeciągle, a potem zarechotał zachrypniętym głosem. Kilka osób, które minęły nas właśnie na chodniku, posłało mu spojrzenia pełne dezaprobaty. W Niebie raczej nie hałasowano. Nawet na ulicy.

– Czyżby randeczka? – zapytał.

– Borys, jestem potępiona, zapomniałeś? Nie kwalifikuję się na towarzyszkę życia dla żadnego anioła ani diabła – odparłam, nie mogąc ukryć goryczy.

Minęło już dziesięć lat, odkąd przepłynęłam z Charonem przez Styks i znalazłam się w Tartarze. Szara kraina pełna była największych zwyrodnialców. Do tych zaświatów trafiały dusze czarne, złe i zgniłe. Nie chciano ich nigdzie indziej.

Tartar był tak straszny, że nie miały tam wstępu ani anioły, ani diabły. Rządził się własnymi prawami, wymyślonymi przez dyktatorów, morderców i szaleńców, którzy mieli spędzić tam wieczność. O tym miejscu chyba nawet sam Bóg zapomniał.

Na szczęście nie byłam tam długo. Beleth specjalnie pozbawił się Łaski Boskiej, by jak najszybciej mnie stamtąd wydostać. Zrobił to, bo mnie kochał, a także dlatego, że to z jego winy tam trafiłam. Do dzisiaj zastanawiam się, co było dla niego ważniejsze: plama na honorze czy uczucie, podobno takie szczere.

Można by pomyśleć, że to po prostu kolejna przygoda, która mnie spotkała. Nie była to moja pierwsza śmierć, chociaż jak się okazało, ostateczna. Odkąd poznałam diabły, nieustannie pakowałam się w kłopoty.

Kiedy już wydostałam się z Tartaru, sądziłam, że się otrząsnęłam, że możemy zacząć z Belethem nowe życie. To jednak było złudzenie.

Gdy wróciliśmy i pokonaliśmy Elżbietę Batory, która podstępem wydostała się przez nas na Ziemię, Beleth odzyskał Łaskę Boską. Nie był już ifritem, czyli ogniem bez dymu. Ponownie stał się płomieniem Boga, jednym z jego diabłów. Ja jednak pozostałam potępioną duszą.

Nie obchodziło Go, co się ze mną stanie. Nie dał mi kolejnej szansy, chociaż mógł. Moja śmierć nie była zaplanowana, nie trafiłam z własnej winy do Tartaru. A mimo to nie otrzymałam Łaski. Byłam potępiona, niekochana przez Boga.

To przecież niemożliwe, żebym miała więcej na sumieniu od Beletha. Mimo że zachowywałam się dziecinnie, to miałam do Boga olbrzymi żal, że mi nie wybaczył. Złościłam się na Niego, a potem na samą siebie za tę złość.

Żywienie pretensji do Boga to naprawdę nic mądrego.

Beleth uważał, że całe to tartaryjskie zamieszanie od początku było przez Niego zaplanowane. Przeze mnie zginęła przecież obłąkana Darvulia, osoba obdarzona Iskrą Bożą, która także przez pomyłkę trafiła do Tartaru. Wszystko się ułożyło, gdy jej dusza została unicestwiona.

Jedynie ja nie pasowałam do równania. Teoretycznie powinnam zostać z powrotem skierowana do Tartaru, by w końcu oszaleć razem z jego mieszkańcami. Archanioł Gabriel i Lucyfer pełniący funkcję Szatana powiedzieli, że mnie tam nie odeślą, że pozwolą mi żyć w ich zaświatach, że specjalnie dla mnie nagną zasady.

Po latach zrozumiałam jednak, że to wcale nie była ich dobra wola. Nie mogli mnie tam odesłać. Ja także miałam Iskrę Bożą, dar po przodkach, który dawał mi moc. Poza tym zjadłam jakiś czas temu jabłko z Drzewa Poznania Dobra i Zła, co zapewniało mi siły diabelskie. Skierowanie kogoś takiego do Tartaru byłoby bardzo złym pomysłem. Poza tym teraz i tak wiedziałam, jak stamtąd wyjść. Nie zatrzymaliby mnie siłą.

Westchnęłam ciężko. Wydostałam się z Tartaru, ale Tartar został we mnie. Nie pomogły mi nawet szczere rozmowy ze Świętym Piotrem, który został moim spowiednikiem. Wciąż nie mogłam pozbyć się tego mroku, który się we mnie zalągł.

Borys spojrzał na mnie podejrzliwie. Był jednym z moich nielicznych przyjaciół. Nie traktował mnie jak osoby zadżumionej przez to, że jestem potępiona. Nie bał się, że mu w jakiś sposób zaszkodzę.

– Kochanieńka, co tak się zadumałaś?

– Eee, nad życiem, znaczy nieżyciem…

– Już nie bądź taka zrzęda. Nigdzie nie jest napisane, że nie wolno się zadawać z potępioną duszą. Wiem to. Sam sprawdzałem w niebiańskiej bibliotece w Kodeksie zachowania istot anielskich. – Poruszył znacząco krzaczastymi brwiami, ponownie nakierowując rozmowę na Uzjela.

Zasępiłam się jeszcze bardziej. Byłam pewna, że to sprawdził, bo bał się, że dalsza przyjaźń ze mną może mieć dla niego jakieś nieprzyjemne konsekwencje. Jak widać, nawet przyjaciele mieli co do mnie wątpliwości.

– Laleczko, rozchmurz się! – zawołał przesadnie wesołym tonem, który w moich uszach zabrzmiał wyjątkowo nieszczerze. – Dzisiejsza randka na pewno się uda.

– To nie jest randka – zaznaczyłam.

Putto otworzył swoje tajne przejście umożliwiające wyjście poza złotą bramę Nieba. Przepuścił mnie przodem. Przeczołgałam się przez tunel, czując na pośladkach lubieżne spojrzenie zbereźnika. Usiadłam na marmurowych schodach, niknących w różowej mgle. Borys stanął obok i zaciągnął się z lubością papierosem. Nie były legalne w Niebie. Można je było palić tylko za bramą, o ile się wiedziało, jak przejść na drugą stronę.

Zerknęłam przez ramię. Niebo otoczono złotym ogrodzeniem. By dostać się do bramy, należało wejść po kilku stopniach. Wszędzie unosiła się różowa mgła przypominająca watę cukrową. Niby była lekka i przejrzysta, ale bardzo skutecznie zasłaniała widok Arkadii.

Wszystko wyglądało jak w bajce, ale zawsze czułam się tutaj nieswojo. Święty Piotr odbudował już swoje złote golemy, które strzegły wejścia. Małpopodobne, bezwzględne stwory niezmiennie napawały mnie strachem. Odwracanie się do nich plecami nie było najprzyjemniejsze.

– Musisz znaleźć inne miejsce do przesiadywania na przerwach – mruknęłam.

– Nigdzie indziej nie wolno przecież palić.

Cóż, Borys miał rację. Sprawnie zapalił papierosa i zaciągnął się z lubością. Podsunął mi paczkę, ale pokręciłam przecząco głową.

– Co słychać u Śmierci? – zagadnęłam, żeby nie wracał już do tematu Uzjela.

– Eee, to co zawsze – skrzywił się. – Znasz ją przecież. Ciągle ma dużo pracy. Rozumiem to doskonale, w końcu jest jedyna w swoim rodzaju. Ale jej notoryczny brak czasu trochę utrudnia nam wspólne życie.

– Macie przed sobą wieczność – stwierdziłam. – Nie masz się co spieszyć.

– Co racja, to racja – przyznał. – Chociaż sama pewnie wiesz, że wieczność w żadnym razie nie gwarantuje udanej relacji.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, złota brama prowadząca do Nieba zaczęła się otwierać ze zgrzytem zawiasów. Stanął w niej niepozorny, dość niski i bardzo wątły anioł. Zdziwiłam się. Jeszcze nie widziałam istoty anielskiej, która nie miałaby ciała napakowanego herosa z filmów akcji. Anioły, chociaż oczywiście żaden nie przyznałby tego głośno, bardzo lubiły dbać o swój nienaganny wygląd.

Spojrzał na nas i sapnąwszy z irytacją, ruszył w naszym kierunku. Putto czym prędzej schował papierosa za plecami i przybrał najniewinniejszą minę, jaką tylko potrafił.

– Witajcie, nazywam się Haniel – przedstawił się anioł i zaczął grzebać w wielkiej torbie listonoszce, którą ściskał kurczowo. – Czy pani nazywa się Wiktoria Biankowska?

– Tak, to ja.

Wstałam szybko ze schodów, przeczuwając, że kroi się coś nieprzyjemnego. Każdy anioł mnie znał, bo sporo namieszałam w Niebie, Piekle, na Ziemi, a nawet w Tartarze. Wątpię, czy w całych zaświatach znajdzie się chociaż jedna osoba, która by mnie nie rozpoznała. Oficjalna kontrola mojej tożsamości musiała w takim razie czemuś służyć.

– O co chodzi? – zapytałam.

– Proszę. – Podał mi zwój przewiązany złotą wstążką. – To oficjalne wezwanie do anielskiego sądu.

– Słucham? – wydusiłam z trudem, a moje palce zacisnęły się mocno na papierze.

– Została pani wezwana jako świadek w sprawie przestępstwa, które popełnił niejaki diabeł Azazel – wyjaśnił mi grzecznie anioł. – Musi się pani stawić w wyznaczonym terminie w sądzie, żeby złożyć zeznania. Jeżeli się pani nie stawi, wtedy specjalne służby bez trudu panią znajdą i przyprowadzą siłą na rozprawę. Radzę się pojawić. Do widzenia.

Anioł odwrócił się na pięcie i skierował w stronę Arkadii, wciąż kurczowo ściskając torbę pełną dokumentów. Najwyraźniej wszystkie były bardzo ważne. Poczekaliśmy z Borysem, dopóki brama się za nim nie zamknęła.

– Co u licha tym razem przeskrobał Azazel? – zapytał putto zachrypniętym głosem.

– Nie mam pojęcia, przecież siedzi zamknięty w areszcie!

Borys wyjął zza pleców papierosa, który tymczasem całkowicie się wypalił. Czekając na moją odpowiedź, zapalił kolejnego. Rozwinęłam zwój i przebiegłam kilka razy wzrokiem tekst dokumentu, ale nie znalazłam żadnej wskazówki. Dowiedziałam się za to, że rozprawa odbędzie się w sobotę. Akurat w pierwszy dzień mojego urlopu.

Powoli zaczęłam się rozluźniać. Nie chodziło im o mnie. Przynajmniej tym razem istniała nadzieja, że podstępny diabeł nie wciągnął mnie znowu w jakieś swoje brudne sprawki. Patrzyłam tępo na prawniczą formułkę widniejącą na zwoju.

– I co? – dopytywał Borys. – Napisali coś ciekawego?

– Nie…

– Co takiego mógł zrobić, siedząc w areszcie? – Mój kompan był tym żywo zainteresowany.

Podejrzewałam, że bardzo lubił Azazela. Borys być może nie grzeszył wzrostem, ale był za to wielki duchem. Chociaż co trzeba powiedzieć głośno, i tak mocno wyrósł jak na putta, bo w przeciwieństwie do swoich pobratymców dociągnął do całego metra dwudziestu, i to nie licząc sterczącego do góry blond loczka. Inne putta zwykle dorastały do wysokości metra.

– Ten Azazel to jest gość – mruknął z podziwem, nie czekając na odpowiedź.

Wydawało mi się, że Borys chciałby być taki jak Azazel, ale brakowało mu odwagi do jawnego sprzeciwienia się anielskim zasadom. Jedynymi przejawami jego szaleństwa były tatuaż na pulchnym ramionku, przedstawiający serce przebite strzałą z dopiskiem: Śmierć, oraz palenie papierosów.

– Może pójdę do niego w odwiedziny, to dowiem się przed wizytą w sądzie, o co chodzi. – Wprawdzie nie miałam najmniejszej ochoty na odwiedziny w niebiańskim więzieniu, ale wolałam wiedzieć, na co się przygotować.

– Pozdrów go ode mnie.

– Jasne, Borys.

– A teraz, lalka, powiedz mi, co tam między tobą a Uzjelem?

– Nic – najeżyłam się. Nie zamierzałam opowiadać mu o aniele, z którym umówiłam się wieczorem na kolację.

– Oj, Wiki, Wiki… Tobie nadal bliżej do diablicy niż do anielicy.

Prychnęłam.

– Teraz to już tylko do potępionej, mój drogi.2

Stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do niebiańskiego więzienia. Budynek wyróżniał się na tle pastelowych budowli Arkadii. W Niebie nie używano zdecydowanych kolorów. Wszystko było delikatne, lekko rozmyte, przeważnie pastelowe, mdłe i matowe albo przeciwnie – mocno błyszczące. Dachy wykonano ze srebrnej, złotej albo z miedzianej dachówki. Nie wiem, jak anioły mogły tu w ogóle latać. Przecież można było oślepnąć od tych rozbłysków.

Więzienie wyglądało zgoła inaczej. Przypominało skrzyżowanie chińskiej świątyni z pagodą. Miało kilka pięter, a czerwony, stopniowany dach opadał aż do ziemi, niemal zasłaniając ściany pokryte czarnymi granitowymi płytami. Rynny wyglądały jak fantazyjnie powykręcane smoki. Za to w niewielkich oknach przysłoniętych firankami zamontowano eleganckie srebrne kraty.

Metalowe, nabijane ćwiekami drzwi ozdobione były rzeźbą pyska lwa. Szczerzył paszczę prosto na mnie. Obok niego wisiały dwie dużo mniejsze kołatki, także przypominające lwie głowy. Szarpnęłam jedną z nich i zastukałam siedem razy.

Metal zgrzytnął, kiedy lew mlasnął językiem. Obrócił gałki oczne w moim kierunku.

– Słucham? – zapytał niechętnie.

– Dzień dobry, ja do diabła Azazela.

Nie miał ochoty mnie wpuszczać. Nie lubiliśmy się. Już parę razy go zirytowałam, a nawet dwukrotnie podstępem nakłoniłam go do otwarcia. Do dzisiaj nie mógł mi tego darować. Niby był tylko metalowymi drzwiami, ale pamięć miał doskonałą.

– A po co? – spytał.

– Chcę go zobaczyć.

– A po co?

– Z dobroci serca chciałam go odwiedzić – odpowiedziałam z westchnieniem.

Za każdym razem, kiedy tu przychodziłam, lew dopytywał się o motywy mojej wizyty. Podejrzewam, że chciał mnie zniechęcić, i robił to całkiem skutecznie. Ze wstydem muszę przyznać, że przez ostatnie dziesięć lat dość rzadko odwiedzałam Azazela.

– Godziny odwiedzin już się kończą.

Zerknęłam znacząco na zegarek.

– Mam jeszcze czterdzieści minut – odparłam.

Metalowy lew nie był zbyt inteligentny, więc nie przyszła mu do głowy żadna kąśliwa riposta. Nadal bardzo chciał uniemożliwić mi wejście, ale nie miał pomysłu, jak to zrobić. Regulamin zabraniał wpuszczania gości na siedem minut przed końcem czasu odwiedzin. Sprawdziłam to wcześniej, więc nie zamierzałam dać się teraz spławić.

– No, kotku? – popędziłam go. – Czas leci. Chcę wejść.

– Jam jest drzwiami… – mruknął zrezygnowany bardziej do siebie niż do mnie.

Wrota zaczęły się otwierać. Zatrzymały się niespodziewanie, pozostawiając mi niespełna półmetrowe przejście. Szybko przeskoczyłam przez szparę. Tak jak podejrzewałam, od razu się zatrzasnęły. Aż się wzdrygnęłam. Syknęłam zirytowana, ale drzwi odpowiedziały mi tylko złośliwym chichotem. Przytrzaśnięcie z pewnością byłoby bardzo bolesne. Chociaż jestem martwa i moje urazy goją się w okamgnieniu, to każdy i tak boli.

Ruszyłam korytarzem wyłożonym czerwonym chodnikiem. Nic się tu nie zmieniło przez ostatnie dziesięć lat. Na ścianach była ta sama bordowa tapeta, w kandelabrach wciąż stały kapiące woskiem świece.

Idąc niespiesznie przed siebie, zaczęłam się zastanawiać nad mentalnością diabłów i aniołów. Miałam zjeść dzisiaj z jednym z nich kolację i zaczynałam się tego wieczoru trochę obawiać. Głównie dlatego, że do końca nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać.

Azazel wyjaśnił mi kiedyś, że jako diabeł zawsze starał się dopasować do rozmówcy, między innymi używał slangu czy fraz typowych dla danego przedziału wiekowego lub miejsca pochodzenia człowieka, którego kusił. W końcu diabeł zawsze udaje twojego najlepszego przyjaciela. Z moich obserwacji wynikało, że istoty wieczne faktycznie za każdym razem próbują się jak najlepiej dostosować do otaczających ich ludzi, czasami robią to wręcz instynktownie. Niemniej z biegiem lat wcale nie nabierają mądrości, są równie małostkowe i zapatrzone w siebie jak wcześniej. Bardzo przypominają ludzi, ale jednocześnie całkowicie się od nich różnią.

Nie rozumiałam tego. Powinni być od nas lepsi, doskonalsi. Sami podkreślają swoją inność niemal na każdym kroku. Beleth wielokrotnie zapewniał mnie, że jest płomieniem Boga, a ja jedynie iskrą. Zwykły człowiek nie był nawet iskrą. Był dla nich tylko prochem.

I kto tu ma kompleksy?

Minęłam celę, w której siedział anioł z przypaloną twarzą. Prawy policzek, skroń oraz fragment czoła pokrywała bliznowata tkanka. Prawe oko było zamknięte na zawsze, jakby zarośnięte. Jednak mimo że zawsze siedział kompletnie nieruchomo w fotelu, przeważnie z książką w dłoni, to jego drugie oko czujnie śledziło każdy mój ruch. Nigdy nic nie powiedział. Zawsze tylko patrzył. Gdy odwiedzałam Azazela ostatnio, jakiś miesiąc temu, uśmiechnęłam się do niego. Nie zrewanżował się tym samym.

Trochę mnie przerażał, ale także intrygował. Ktoś musiał przypalić mu twarz gorejącym mieczem. To był jedyny sposób na trwałe okaleczenie anioła. Rana zadana jakąkolwiek inną bronią od razu goiła się bez śladu.

– Cześć, Azazelu – przywitałam się ze znajomym diabłem, który siedział w celi przylegającej do pokoju jednookiego.

Poderwał głowę zaskoczony. Siedział przy eleganckim biureczku, popijając kawę. Tak się przestraszył, że aż upuścił długopis.

– Och, Wiktoria! A co cię tu sprowadza?

Ucieszył się na mój widok. Na jego twarzy pojawił się autentyczny uśmiech, oczy zabłysły. Zrobiło mi się głupio. Siedział zamknięty już dziesięć lat. Mogłam wpadać częściej niż raz na miesiąc albo dwa.

– Dostałam wezwanie do sądu. W sobotę chcą mnie przesłuchać – powiedziałam.

– Och, myślałem, że wpadłaś na ploteczki. – Radość Azazela odrobinę przygasła.

Błękitne oko anioła z celi obok przewiercało mnie spojrzeniem na wylot. Lewy kącik jego ust lekko drgnął. Nie pojawił się jednak na nich uśmiech. Denerwowałam się pod ciężarem jego wzroku.

Odsunęłam się dalej od bezczelnego podsłuchiwacza i oparłam o srebrne kraty.

– Co zbroiłeś, Azazelu? – zapytałam.

– Eee… nic takiego.

– A w ogóle to jakim cudem coś zrobiłeś? Przecież siedzisz zamknięty!

– Bo takiego wielkiego umysłu jak mój, kochana, nie ograniczy nigdy żadne więzienie. – Puścił do mnie oczko i z kubkiem kawy podszedł do krat.

Dopiero teraz mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Zwykle ubierał się na czarno, bo to był jego ulubiony kolor. Jak często podkreślał, nawet jego serce było czarne. Teraz jednak nie miał na sobie ulubionego zestawu, czyli eleganckiej koszuli z żabotem i czarnych, zlewających się z nią spodni, lecz tak zwaną piżamę onesie – strój do spania przypominający niemowlęce śpioszki, czyli spodnie ze stopami zszyte z bluzą z kapturem, zapinane z przodu na długi suwak. Onesie zwykle szyto z miłego materiału, często dowcipnie nadając mu formę kostiumu misia, kotka, smoka albo jakiejś postaci z kreskówek. Onesie Azazela było oczywiście czarne, ale na kapturze, który zwieszał mu się na karku, zobaczyłam naszyte żółte ślepia i sterczące uszka.

– Co ty masz na sobie? – Nie wytrzymałam. Musiałam zapytać.

– Aaa, to piżama. Dostałem w prezencie od Kleopatry. Uznała, że jest zabawna.

W głosie diabła mieszała się czułość do ukochanej ze wstrętem do koszmarnego ubioru.

– I ją nosisz? – Nie bardzo mogłam w to uwierzyć.

– To w końcu prezent. Poza tym muszę dbać o naszą relację. Odkąd jestem w więzieniu, mamy z Kleosią utrudniony kontakt. Nie wpuszczają jej tutaj, bo jest diablicą. Archanioł Gabriel w ramach wyjątku i dla poprawienia stosunków anielsko-diabelskich zgodził się, żeby mnie odwiedzała raz w roku. Rozumiesz, Wiktorio? Raz w roku. I to na dodatek wyłącznie przez kraty. Tutaj nie ma takich cudownych udogodnień jak widzenia bez dozoru w osobnym pokoju. Wiesz, takie sam na sam, żeby nikt nie słyszał i nie widział. Jak już wyjdę, to nie wypuszczę jej z sypialni co najmniej przez miesiąc!

Z lekkim zażenowaniem przypomniałam sobie, że Azazel i Kleopatra uparcie twierdzili, że łączą ich głównie dzikie żądze. Taka rozłąka faktycznie musiała źle wpłynąć na ich związek.

– A wracając do tematu sobotniej rozprawy… Pamiętasz ten ajerkoniak, który wysłałem ci w prezencie na święta? – zapytał.

Oj, pamiętałam go. Nie mam najmocniejszej głowy, ale też nie upijam się od byle czego. Jego jajeczny, bożonarodzeniowy ajerkoniak to był trunek godny diabła. Jeden kieliszek wystarczył, żebym się ululała, a następnego dnia miała potężnego kaca. Chociaż od wigilijnego wieczoru minęło już kilka miesięcy, to do dzisiaj czułam wstręt na samą myśl o jajkach.

– W trakcie mojej świątecznej przepustki poszedłem też do Świętego Mikołaja. Wiesz, taki miły gest, pomyślałem, że będzie ładnie wyglądać w moim podaniu o wcześniejsze zwolnienie. Dałem świętemu jedną buteleczkę. Jakoś tak się zdarzyło, że się upił – wyjaśnił Azazel i zarechotał złośliwie.

Aha… I wszystko jasne. Nie mógł się, cholera, powstrzymać.

– Przypadkiem się upił? – zakpiłam.

– Tak. Cóż poradzić. Zupełnie się nie spodziewałem! Przecież on z tym kartoflanym nosem i czerwonymi policzkami wygląda jak alkoholik – usiłował się nieszczerze bronić. – Kto by pomyślał, że jedna butelka wystarczy, żeby go unieszko… ekhm, uradować.

– I co było dalej?

Musiało być jakieś dalej. Azazel nie robił niczego przypadkowo.

– Z dobroci serca zastąpiłem go w wigilijny wieczór i pojechałem odwiedzić wszystkie chrześcijańskie duszyczki.

W tym momencie coś mi się przypomniało.

– Zaraz, zaraz… czyli to twoja sprawka! Gazety na całym ziemskim świecie rozpisywały się o bożonarodzeniowym fenomenie. Krzyże we wszystkich domach i mieszkaniach przekręciły się tej nocy do góry nogami! – wykrzyknęłam. – Wiesz, ile zamieszania spowodowałeś tym swoim dowcipem? Pół planety było przekonane, że zbliża się koniec świata, bo Antychryst się narodził!

Azazel zarechotał.

– Jestem z tego bardzo dumny – przyznał. – A co do Antychrysta, czy wiesz, że to ściema? Taki modny temat pod publiczkę. W Biblii tylko święty Jan o nim pisał i wcale nie chodziło o to, że się Lucek puści z jakąś śmiertelniczką. Po prostu wielu ludzi ma odejść od Kościoła i nawoływać do bojkotu. Antychrystów będzie wielu. Chociaż jak się zastanowić, to oni już istnieją, i to od bardzo dawna.

Diabeł trochę się zasępił.

– To w sumie zły znak.

– Hm?

– A, nieważne…

– To czemu mnie ciągają po sądach? – Wróciłam do tematu.

– Przez ten ajerkoniak. Będą cię pewnie pytać, czy aby na pewno był taki mocny. Bo wiesz, zbliża się termin mojego zwolnienia z więzienia. Wychodzę za dwa tygodnie! – Azazel wprost promieniał.

Przyznaję, że mnie zaskoczył. Myślałam, że będę się po śmierci nudzić, ale czas nadal leciał jak szalony. Zupełnie nie wiem, gdzie się podziały ostatnie lata.

– Już?! – zapytałam zaskoczona.

– Tak, już! Jak ja się strasznie cieszę. Te dziesięć lat ciągnęło mi się okrutnie! Mam tylko nadzieję, że nie przedłużą wyroku przez tego Świętego Mikołaja. Kto by pomyślał, że on taki mściwy. Nie musiał donosić, a doniósł.

Zdziwiło mnie to. Nie wątpię, że Azazel byłby w stanie upić Świętego, żeby tylko zrobić ludziom psikusa. Jednak z drugiej strony… po co się narażać dla zwykłego żartu? Był za mądry, żeby z własnej woli się tak podkładać.

– I naprawdę tylko po to upiłeś Mikołaja? – zapytałam. – Żeby poprzekręcać ludziom krzyże i narobić zamieszania?

Spojrzenie diabła na sekundę skierowało się na ścianę, która oddzielała go od poparzonego anioła.

– Taki kaprys. Nudziło mi się tutaj. Nadarzyła się okazja, to głupio było nie skorzystać – odpowiedział szybko.

Pokiwałam głową. Nie chciał mówić teraz prawdy, rozumiem. Przycisnę go kiedyś na osobności. Również zerknęłam w stronę celi jego kolegi. Teraz, kiedy się odsunęłam, już go nie widziałam. Schował się wraz z fotelem za załomem ściany.

– To mówisz, żeby się nie przejmować tym wezwaniem?

– Nie. Zwykła formalność. Musieli cię wezwać. Wzywają wszystkich, którzy dostali ode mnie ajerkoniak – odparł.

Zamarłam.

– Wszystkich?

– Tak. Belethowi też go dałem.

Dobrze, że jako martwa nie musiałam oddychać, bo przez chwilę zapomniałam, jak to się robi.

– A co? Wy nadal ze sobą nie gadacie? – zagadnął.

Nie wiem, po co pytał, bo przecież dobrze wiedział. Beleth to jego najlepszy przyjaciel. Na pewno wesoło plotkowali za moimi plecami. Podejrzewam, że odwiedzał go częściej niż ja. Zwłaszcza po tym, jak się rozstaliśmy.

– Rok go nie widziałam – wychrypiałam. – Nie wiem, czy przyjedzie na rozprawę. Może go nie znajdą.

– Znajdą, znajdą. Anielski Sąd i jego Egzekutorzy są bardzo skuteczni. Na dnie morza nawet się przed nimi nie ukryje.

– Ifrit, którego szukają, nigdy nie został odnaleziony – zauważyłam.

– Kochana, tamtego ifrita nikt nigdy nie szukał. To dopiero Beleth sobie ubzdurał, że go odnajdzie.

To była obsesja mojego diabła. Jedna z kilku rzeczy, które nas poróżniły i doprowadziły do rozpadu naszego związku.

– Kto by pomyślał, że wasz płomienny romans tak szybko się wypali – zauważył Azazel z udawanym smutkiem. – Tyle dla niego oboje przeszliście, z tylu rzeczy zrezygnowaliście. Ba! Beleth w pewnym momencie zrezygnował nawet z samego siebie i z Boga. A tu takie rozczarowanie…

Uśmiechnęłam się cierpko. Dobrze wiedział, gdzie wbić szpileczkę.

– No widzisz, nie przewidzisz – mruknęłam.

– A teraz popatrz. Dzięki mojemu geniuszowi będziecie mieli okazję pogadać! – wykrzyknął.

– Super – skwitowałam.

– Oj, moja droga… z tym cynizmem w ogóle ci nie do twarzy. Byłaś zabawniejsza jako tępa trzpiotka.

– Przypomnij mi, dlaczego ja się z tobą przyjaźnię?

Posłał mi złośliwy uśmiech.

– Bo nie sposób mnie nie kochać. Poza tym nikt cię nie lubi, bo jesteś potępiona, a mnie to w ogóle nie przeszkadza. Ja kolekcjonuję takich „wypaczonych” znajomych.

– Że też tylko dziesięć lat ci wlepili – warknęłam. – I tysiąc to za mało, żeby cię nauczyć dobrych manier.

Spoważniał. Mógł udawać, że to wszystko go bawi, ale anielskie więzienie to nie było byle co. Codziennie, dosłownie dzień w dzień, obowiązkowo musiał odbywać resocjalizację, czyli zajęcia z savoir-vivre’u i naukę bycia miłym. Dla chętnych były także zajęcia z plecenia makramy i robienia na szydełku.

Podejrzewam, że po opuszczeniu tych murów Azazel będzie jeszcze gorszy. Dla zasady i z wrodzonej przekory.

– Te dziesięć lat to i tak gruba przesada – żachnął się. – Ja nawet nie wcisnąłem guzika WIELKIEEEGO KATAKLIZMU. Otworzyłem tylko tę przezroczystą klapkę, którą nad nim zamontowali, żeby go ktoś niechcący nie nacisnął. Skąd miałem wiedzieć, że otwierając klapkę, uruchomię alarm?!

– I tak całkiem przypadkiem ją otworzyłeś?

– Chciałem przetrzeć kurze.

Zaśmiałam się głośno.

– Mnie nie jest do śmiechu. Dostałem anielską przepustkę na siedemdziesiąt siedem lat. A dziesięć mi przepadło na więzienie! Skandal – pieklił się.

– Trzeba było nie pchać paluchów tam, gdzie nie trzeba – skwitowałam złośliwie.

– Odezwała się święta. A w ogóle to słyszałem, że randkujesz z Uzjelem? – zgrabnie zmienił temat.

– No nie! I tutaj docierają plotki? To już człowiek nie może się nigdzie ruszyć, żeby go nie obgadali?! – oburzyłam się.

Czarne oczy Azazela przyglądały mi się badawczo. Nie byłam pewna, czy kryło się w nich rozbawienie, czy może przygana.

– Człowiek może, ale ty już dawno nim nie jesteś.

W odpowiedzi tylko prychnęłam.

– Możesz zaprzeczać, ile twoja potępiona dusza zapragnie, ale taka jest prawda. A na Uzjela to uważaj – przestrzegł mnie.

– Niby dlaczego?

– Powiedzmy, że nie jest taki milutki, jaki się wydaje.

Zdziwiłam się. Poznałam go dziesięć lat temu podczas jednego z moich pierwszych targów. Walczyliśmy wtedy o duszę Anny Kowalskiej. Była to bardzo religijna starsza pani. Mimo że kompletnie się nie popisałam podczas targu, to jej dusza i tak trafiła do Piekła. A dlaczego? Dlatego, że pani Kowalska właśnie taką wieczność sobie zaplanowała. Ona… postanowiła nawrócić Niższą Arkadię! Uzjel, jako jeden z nielicznych aniołów, z którymi miałam wówczas kontakt, był nastawiony do mnie bardzo pozytywnie.

Zresztą z aniołami to ja wciąż miałam problem. Większość nie chciała ze mną gadać. Obarczały mnie winą o wszystko, co się ostatnio działo w zaświatach. Wiem, że niektóre były nawet przekonane, że to przeze mnie anioł Moroni nagle postanowił zostać nowym Bogiem, w efekcie czego wylądował w Piekle z odciętymi skrzydłami. Czułam się tym dotknięta, bo o ile faktycznie większość ostatnich kłopotów była poniekąd moją zasługą, o tyle akurat z manią wielkości Moroniego nie miałam nic wspólnego.

Zmartwił mnie komentarz Azazela. A co, jeśli Uzjel tylko udawał miłego? Może dzisiejsze wyjście na kolację miało jakiś ukryty motyw? Może chciał mnie skompromitować jeszcze bardziej?

Od niedawna razem pracowaliśmy przy programie Top Angel. Spędzenie razem wieczoru w restauracji nie wydawało mi się niczym złym. A teraz przez Azazela nabrałam poważnych wątpliwości.

– Idę z nim tylko coś zjeść. – Wzruszyłam ramionami, udając, że wcale się nie martwię.

– Oj, Wiki, Wiki.

– Dobra, to skoro już wiem, po co mnie wzywają do sądu, to nie mam czego tu więcej szukać – burknęłam.

Nie wiem, czy o to chodziło Azazelowi, ale popsuł mi humor wręcz koncertowo.

– Miłego wieczoru – pożegnał mnie.

– Taa…

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia. Gdy mijałam celę poparzonego anioła, znowu spoczęło na mnie jego czujne jedyne oko. Uśmiechnął się kącikiem ust. Muszę kogoś zapytać, co on takiego zrobił. Bardzo mnie to intrygowało.

Gdy dochodziłam już do drzwi więzienia, dobiegło mnie jeszcze wołanie Azazela:

– Już nie mogę się doczekać soboty! Jestem bardzo ciekaw, jak się będziecie z Belethem zachowywać, kiedy się w końcu spotkacie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: