Ja stawiam - ebook
Pod pozorem typowej przygody fantasy, „Ja stawiam” porusza wątek kryzysu tożsamości i cichej walki z własnymi zasadami, której łatwo nie dostrzec w cieniu spraw wielkich. Samozwańczy samuraj Zaac o dobrotliwej aparycji i antytalencie do śpiewu jest demonem wychowanym wśród „powierzchniowych” ludzi. Pogłębiającą się depresję ukrywa pod wizerunkiem imprezowicza i wesołka. Znalazłszy się na życiowym zakręcie, Zaac wyrusza w niebezpieczną podróż wraz z grupą poszukiwaczy przygód. Choć dla pozostałych stawką jest artefakt zwany Berłem Rozłamu oraz globalny pokój, Zaac ma swoją własną walkę - czarodziej Sirix, jego skrajne przeciwieństwo, człowiek pyszny, cyniczny i uszczypliwy, osiągnął w życiu pełny sukces. Czy dociskany kolejnymi porażkami Zaac powinien nauczyć się zwyciężać po trupach? Czy będzie musiał zostać bohaterem, żeby zasłużyć na własny szacunek? Zaac nie waha się przemierzyć mglistych gór i deszczowych lasów, a nawet zajść aż do samych Piekieł, żeby odbudować siebie na nowo.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788396571656 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Portowe miasto Meska słynęło z siedziby kompanii najemników Brat Brata, gdzie można było własne zdrowie wymienić na złoto, ale także ze starych dobrych doków, gdzie w miarę postępu dziejowego smród surowej ryby wypierały opary smażonej, oraz z pstrokatych stoisk z tanimi podróbkami produktów ze stolicy. Złoto, które przepływało przez Meskę, nie zmieniało jej niestety na lepsze – powodowało jedynie rozrost, przez co z daleka przypominała slumsy na sterydach. Zapchane ulice były za ciasne, aby pomieścić unowocześnienia takie jak tramwaje, więc konie ciągnęły w zwykłych bryczkach tych, których było na to stać. Zaparkowane rowery kradziono bez problemów, tak że wszystkie należały do wszystkich. Dzięki szlakom handlowym z Cesarstwem Elerii, ogromnym imperium z przeciwległej strony Zatoki, można było tanio sprowadzić rozmaite zabawki, które Cesarzowi już się znudziły, choćby karabiny pokryte niezmytą krwią po jednej z wojen domowych. W Mesce wciąż jednak chętniej sięgano po miecz niż po broń palną, jak zresztą w całej krainie Feretonu.
W skład Feretonu wchodziło kilka państw, z którymi wielki świat niespecjalnie się liczył. Jednoczyła je wiara, że każda istota posiada pewną pulę cech i możliwości, które można zdefiniować matematycznie, a życiem kieruje prawdopodobieństwo, jak przy rzucie kością. Kiedy ktoś mówił o „słabym” lub „dobrym” rzucie, był to Feretończyk, hazardzista, albo jedno i drugie.
Kiedy tylko statek zbliżył się do pomostu w Mesce, drużyna poszukiwaczy przygód wyskoczyła z przytupem na ląd, nie czekając na rzucenie cum. Ekipa składająca się z czterech uzbrojonych mężczyzn obwieszonych łupami zostawiła w tyle resztę załogi, żartując i zaczepiając się nawzajem odzywkami w stylu: „Ej, a pamiętasz…?”. Każdy z nich był jednak skupiony na własnych słowach; czasem któremuś przypadkiem udało się zaśmiać z dowcipu kolegi we właściwym momencie.
Sercem drużyny był Zaac, najbardziej rozgadany i najgłośniejszy ze wszystkich. Był już przed trzydziestką, ale z powodu radosnej iskierki w oku można by się pomylić, że ma lat dwadzieścia. Jego gładki i prosty ogon nie stanowił codziennego widoku u Feretończyków, ale też nie był niczym zaskakującym w tyglu włóczęgów z całego kontynentu, jakim była Meska. Włosy miał jasnobrązowe, z przodu rozczochrane, a z tyłu spięte w krótki kucyk. Na zielonym haori z białym szalem nosił czarno-czerwony pancerz samurajski, lekki, spleciony z wielu drobnych płytek. Przy boku miał katanę, a na głowie ozdobny hełm, który mógł ochronić wyłącznie skroń. Tego typu wyposażenie było rzadko spotykane i budziło respekt u tych, którzy go rozpoznawali, toteż Zaac starał się je nosić, kiedy tylko mógł. W odróżnieniu od pospolitych karabinów katany z Elerii przetrwały przez wieki w rękach wojskowej elity i nie walały się po straganach.
Zwycięską drużynę otoczyła w porcie barwna gawiedź, w tym zazdrośnicy, którzy też by się dorobili, gdyby zechcieli, gapie dumający: „Kiedyś sam wyruszę po skarb, jak tylko policzę źdźbła trawy za domem”, a także ludzie-gołębie, którzy wiwatowali, klaskali i zadawali pochlebcze pytania o wyprawę w nadziei, że coś im z tego skapnie. Cały ten orszak wkroczył do miasta wśród śmiechów i opowieści.
✽✽✽
Ciemną i przesiąkniętą zawiesistym zapachem frytury tawernę zaszczycało o tej porze niewielu klientów. Ociężali i nieświeży, rozrzuceni po kątach i spływający z krzeseł oraz blatów, sprawiali wrażenie, że ktoś zapomniał ich sprzątnąć po nocnej zmianie.
Nagle wstrętnie utłuszczone i poobijane drzwi rozwarły się z jękiem. Do tawerny wszedł Zaac, a za nim trzej jego towarzysze, którzy zostali w tyle, kiedy on podszedł do baru i oparł się o blat łokciem.
– Panowie wyskakują z kasy, panie z majtek – zawołał triumfalnie. – Zbiry zostały wybite!
Barman w odpowiedzi jedynie się skrzywił, a że minę już wcześniej miał krzywą, to teraz linia jego ust wskazała za kwadrans siódmą.
– Ogłuchłeś? Płać – powtórzył Zaac. – I polej coś mocnego mojej ekipie.
– A gdzie dowód? – burknął barman.
Poszukiwacz przygód bawił się mieczem, kiwając nim na boki.
– Obecnie nie przynosi się już głów, są dzienniki misji. Człowiek, który zleca tyle zadań co ty, dobrze to wie. Twoja baza została odbita, zgodnie z umową.
– Nie ma dowodów, nie ma złota. Trzeba było pomyśleć zawczasu.
Na sygnał barmana z kątów wypełzła garstka osiłków, którzy szerokim łukiem otoczyli kompanię poszukiwaczy przygód. Zaac uniósł wreszcie wzrok na swojego rozmówcę.
– Obiecałeś.
– Starej też obiecałem, że aż do śmierci. Szorujcie stąd, padlinożercy.
Zaac poderwał się z niespodziewaną zwinnością i sięgnął ponad bar, łapiąc barmana za prawy nadgarstek. Gospodarz i jego obstawa drgnęli, szykując się do ataku, lecz zaraz znieruchomieli.
Na przedramieniu barmana zaczęły pojawiać się błękitne znaki. Magiczne światło układało się w zdania w pionowych rzędach. Zaac podwinął u siebie prawy rękaw – u niego ukazał się taki sam napis.
– Piekieł nie oszukasz. Obiecane, zapisane, dotrzymane.
Barman wyrwał rękę z uścisku Zaaca.
– Psiakrew, demon…! – syknął.
Zaac uchylił swój hełm niczym dżentelmen cylinder. Okazało się, że dotychczas zasłaniał on krótkie rogi.
– Nasze złoto poproszę.
Chwilę potem przed karczmą każdy przeliczał swoją działkę, obracając w dłoniach złoto. Zaac uniósł sakiewkę ponad głowę.
– Panowie, ja stawiam.
✽✽✽
W zatłoczonym lokalu rozbrzmiewała skoczna muzyka, napoje wyskokowe spływały strumieniami na koszt Zaaca. Tłum znajomych i przygodnych imprezowiczów otaczał zwycięską kompanię; wszyscy spieszyli do tańca i zanosili się śmiechem. Zaac popisywał się akrobacjami, zachęcał do zabawy przypadkowych ludzi, z których większość pierwszy raz widział na oczy: turystów, personel, siostry swoich towarzyszy z wyprawy, dostawcę ziemniaczanych łódeczek. Wskakiwał nawet na stół i wtórował wokaliście tawernianej kapeli, bezwstydnie fałszując.
Kelnerka kładła właśnie kolejną butelkę na stole, kiedy Zaac wypadł z tanecznego wiru i dosiadł się do trzech kompanów pijących w otoczeniu kobiet.
– Zaac, ty to nigdy nie masz dość, co? – zagadnął jeden z nich, Sokursk.
– Skoro tym razem za siebie płacimy, nie żałujmy sobie. Następną kolejkę pijemy za moją małą Elviel – odrzekł Zaac, kładąc na stole krótki mieczyk. – Kończy dwa miesiące i czas, żeby tata ją nauczył, jak ścinać łby.
Sokursk zrobił głęboki wdech.
✽✽✽
– Jak to? Rozwód?
Zaac stał ogłupiały przed budynkiem, który jeszcze do niedawna był jego domem. Tragarze wynosili z niego pudła i układali je na pace wozu. Jego żona Vaas trzymała na rękach zawiniątko z niemowlęciem, a u jej boku stał nie kto inny jak Sokursk.
– Dłużej nie możemy czekać. Statek wypływa dziś wieczór. – To mówiąc, Sokursk podetknął Zaacowi pod nos plik papierów. – Chcieliśmy ci to jak najbardziej ułatwić. Musisz tylko podpisać, ja się zajmę resztą.
Zaac machinalnie zwrócił twarz w kierunku dokumentów, ale w tej chwili kartki były dla niego puste.
– Vaas, kochanie… przepisałem na ciebie dom, żeby mała miała dobry początek…
Wyciągnął rękę do żony, ale ta cofnęła się przed jego dotykiem.
– Potrzebujemy gotówki. Kupimy coś lepszego w Glimenie.
– Rozumiem, że nie jestem idealny – podjął łagodnie – często wyjeżdżam i trochę imprezuję, ale on jest dokładnie taki sam.
– No właśnie nie dokładnie.
Krótki mieczyk wylądował z brzękiem na stercie rzeczy załadowanych na wóz. Tragarze skończyli swoje zadanie, po czym zamknęli na klucz drzwi frontowe. Ostatni z nich przybił napis „Sprzedane” z logo agencji nieruchomości.
Sokursk z czułością objął Vaas ramieniem, jak przystało na idealnego partnera.
– Czas na nas.
– Dobrze o nie zadbaj – wymamrotał Zaac.
– Tak będzie.
Zaac wpatrywał się bezsilnie, jak Vaas i Sokursk wsiadają z jego córeczką do karocy, a potem odjeżdżają. Za nimi ruszył wóz z ładunkiem oraz powóz tragarzy. Zostawili go w tyle, zacementowanego w przestrzeni i czasie.
✽✽✽
Zaac snuł się w kierunku portu tą samą trasą, którą jeszcze dzień wcześniej triumfalnie maszerował po zejściu na ląd. Tym razem nie było z nim ani drużyny rubasznych zawadiaków, ani adorującego ich tłumu przechodniów. Miasto żyło po swojemu: leżało plackiem nad morzem i cuchnęło przegrzanym tłuszczem.
Nieprzerwanie oglądał w galopującej pętli scenę rozstania.
– „Czas na nas”.
– „Lepiej znikajcie mi z oczu, zanim szok minie i sięgnę po miecz”.
Nie oddawało to nawet po części, jak dobitnie, jak miażdżąco chciałby wtedy zabrzmieć, gdyby dało się cofnąć czas. W głowie kotłowały mu się różnorakie wersje riposty wobec Sokurska, każda mniej lotna od poprzedniej.
Nogi same powiodły Zaaca przed budynek kompanii Brat Brata, miejsce zbiórki łowców nagród, dokąd od lat toczył się porankami, trzeźwiejąc po roztrwonieniu wypłaty.
Obiekt ten wyróżniał się na tle drewnianych szeregowych domków kamienną elewacją i topornym, kwadratowym kształtem. Kompania Brat Brata skupiała wokół siebie specyficzne postacie w podróżnych strojach, z najróżniejszą bronią u boku, nierzadko błyskającą od magii i wyszczerbioną w boju.
Zbliżało się południe. Liczni łowcy nagród wchodzili i wychodzili z budynku, rozmawiając w grupkach. Na podstawie rang w organizacji oraz poziomu entuzjazmu Zaac szacował, na jakie misje się wybierają. Czy miało to być pierwsze wyplenienie szczurów z piwnicy, szlachetne uwolnienie wioski od potwora, który potem okazuje się przebranym sąsiadem, a może mniej porywająca, acz opłacalna ochrona podróżnych?
Wreszcie Zaac sam wszedł do środka. Słabo oświetlonym korytarzem dotarł do wysokiej centralnej sali. Pośrodku płonęło ogromne palenisko, które przywoływało kojące wspomnienia u poszukiwaczy przygód, przywykłych do tułaczki.
Po bokach znajdowały się małe nawy, a na środku każdej z nich zawieszono afisze i notatki ze zleceniami do wzięcia. To właśnie tutaj łowcy nagród, zarówno starzy wyjadacze, jak i nowicjusze, przeglądali zlecenia i łączyli się w drużyny.
Niektórzy z nich zaczęli go pozdrawiać, ale myśli Zaaca wciąż krążyły wokół poranka:
– „Czas na nas”.
– „Świetnie, idźcie! Właściwie dobrze się stało. Vaas to tępa dzida, a dzieciak to problem. Za chwilę tak samo cię wyroluje jak mnie. Zostaniesz sam i nie będziesz miał dokąd iść…”
– Zaac! Ty już tutaj? Nie skończyłeś dopiero co zadania? – Kompan z jednej z poprzednich misji machnął na Zaaca, zapraszając go do kółka znajomych.
– Już wszystko wydałem.
– Kiepska sprawa z Sokurskiem, co? – zagadnęła krzepka łowczyni nagród z przepaską na oku.
– Moje kości są dociążone na jedynkach – westchnął Zaac. – Całe miasto już wie?
– Nie schlebiaj sobie, tylko garstka frajerów, którzy cię kojarzą. Reszcie miasta twój ojciec rozpowie w ciągu tygodnia. Właśnie, zapomniałam zamówić u niego towar…
– Głowa do góry! – wtrącił się trzeci zabijaka, który na knykciach miał wytatuowane tajne hasło: wulgaryzm na wspak. – Nie żałuj jednej dziwki, kup nową. Wywiesili kilka misji do wzięcia: stara dobra ochrona statków, ściąganie długów, eksmisje. Szybka gotówka na szybkie zapomnienie.
Zaac musnął spojrzeniem tablicę ze zleceniami, ale nagle co innego przykuło jego uwagę.
W jednej z naw, w przeciwieństwie do pozostałych opustoszałej, czarnowłosa nieznajoma wczytywała się w jedyne zlecenie przybite do tablicy, wywieszone na pokaźnym arkuszu.
– Pojawiła się nowa duża misja?
– Taa, ale komu się to opłaca? – Łowczyni machnęła ręką. – Same niewiadome, ryzyko, najeździsz się, a nagroda odległa…
– A ta tam… Znacie ją?
– Nie. Ma kolory kompanii Brat Brata, ale płaszczyk jakby nie od nas.
Kobieta solidnej budowy, z beznamiętnym wyrazem twarzy, na szarobłękitnej tunice nosiła srebrny pancerz z białym płaszczem w złote wzory. Nie miała hełmu, a jej warkocz był perfekcyjnie zapleciony. U boku miała jedynie krótki miecz, choć sądząc po pokaźnym ramieniu, mogłaby zatrzymać rozpędzony rydwan dwukonny. Zaac podszedł do niej, zostawiając kolegów.
– Cześć. Chyba jesteś nowa. Witaj, jestem Zaac.
Powoli zwróciła się ku niemu delikatnym, eleganckim ruchem. Miała jasnofioletowe oczy.
– Verna.
Zaac wskazał afisz ze zleceniem, które wcześniej czytała.
– Nowi nie mogą wziąć w pojedynkę zleceń wyższego poziomu. Tak się składa, że ja mam w kompanii tytuł Starszego Brata. Mogę cię poprowadzić.
– Znasz tę sprawę?
Zaac dopiero teraz zerknął na afisz.
– Mniej więcej.
Verna wzięła głębszy oddech i poszła mu na ratunek.
– Na Zachodzie kręcą się podejrzani kultyści demonów, a może i same demony. Możnowładca z Uttery wyznaczył nagrodę za odnalezienie syna, który zaginął na tym terenie. Mnożą się też inne zniknięcia. Postanowiłam to zbadać. To może być początek fali.
Jeszcze rozmawiali, kiedy jakaś zakapturzona postać wyminęła ich bezceremonialnie i zerwała afisz z tablicy. Mężczyzna w luźnym czerwonym stroju podróżniczym, ozdobionym srebrnymi symbolami, zwinął arkusz w rulon i odchodząc, schował go za pazuchę. Kątem oka zauważył, że Zaac i Verna patrzą na niego wilkiem, i się zatrzymał.
– Miłego dnia…?
Dłonie i twarz zasłaniały mu szczelnie bandaże. Zaac pokusił się o uprzejmą uwagę w jego stronę:
– Wybacz, ale nie wydaje mi się, żebyś miał odpowiednio wysoką rangę, żeby…
Tamten nie słuchał. Zmierzył ich tylko spojrzeniem od stóp do głów, po czym uśmiechnął się perfidnie.
– Cóż, przypuszczam, że przydadzą się i tragarze.
We troje bezzwłocznie opuścili budynek kompanii Brat Brata i okrążyli go, kierując się do stajni.
– Coś ty właściwie za jeden? – dociekał Zaac. Podążał krok w krok za bezczelnym łowcą nagród, natomiast Verna trzymała się z tyłu.
– Sirix. Możecie mnie tak nazywać.
– Jesteś piromagiem? Dlatego jesteś cały zabandażowany?
Przy wejściu do stajni kompanii Zaac pokazał dokument potwierdzający jego rangę, dzięki czemu wydano im osiodłane konie.
Wśród najemników wystarczyło się komuś przedstawić i kwadrans później było się już w drodze, by zrealizować wspólny cel, zazwyczaj majątkowy, bez brnięcia przez niezręczne pytania w rodzaju: „Jaki jest twój ulubiony kolor?”, „Czym się zajmujesz?” albo „Kiedy wreszcie weźmiesz się w garść i uporządkujesz swoje życie?”. Wymieniało się dwa zdania i ruszało w drogę, a reszta wychodziła na trasie – oczywiście jeśli się dożyło. Bo jakie by to było marnotrawstwo czasu udawać zainteresowanie życiorysem kumpla, którego po pierwszej potyczce pożrą wilki?
– Jesteś z Cesarstwa Elerii? – zagadnął Sirix.
– Ha! Wielu ludzi mnie o to pyta. Nie jestem. Pochodzę z Meski. – Sirix momentalnie przestał słuchać, ale Zaaca to nie zrażało. – Jestem prawie samurajem. Nigdy nie ukończyłem szkolenia, bo Mistrz zakazał mi się wygłupiać…
✽✽✽
Brzydkie i nikomu niepotrzebne? Nie, ponoć są niezwykle użyteczne. Grząskie i samotne? Przesada. Zaac nie potrafił ułożyć odpowiednio melancholijnej, acz błyskotliwej metafory tego, że jego życie to bagno.
Moczary, przez które jechali, leżące na granicy Ruusty, nie były ciemnym i cuchnącym siedliskiem komarów i ropuch. Owszem, żyły tam, jednak za dnia okolica prezentowała się całkiem przyjemnie. Jakby ktoś na bajeczny zagajnik wylał jednym chlustem jezioro.
Zaac podchwycił takt, w jakim koński łeb poruszał się w dół i w górę przy każdym kroku.
– Hej, horyzoncie, port złotem się mieni
Tam tęskno jest mi już do Rosity ust czerwieni
Choć dziewcząt pięknych w porcie sto
To dla jednej schodzę ja na ląd
Rosito, czekaj na mnie
To będzie długa noc!
Sirix wykonał w jego kierunku kilka gestów.
– Jak się to przycisza? Nic nie działa.
– Należałeś kiedyś do załogi, Zaac? – spytała Verna.
– Nie, ale szanty należą do wszystkich. A tę znacie…?
Prócz śpiewów Zaaca drużynę wiódł przez środek mokradeł szeroki utwardzony trakt. Po bokach wśród niezliczonych wodnych oczek upstrzonych kępkami trawy brodziły żerujące czaple, co zwiastowało zmierzch.
W końcu dojechali do miejsca, gdzie teren zaczynał się wznosić i gęstniały drzewa. Przy pierwszym zakręcie w lesie Zaac uniósł mapę.
– Nic demonicznego na horyzoncie, jak na razie.
Verna podjechała blisko niego i wskazała punkt na mapie.
– Nasz młody bogacz zaginął w tych stronach. To dziewiętnastoletni blondyn, miał na sobie złocony niebieski kaftan. Moczary to dobre miejsce na ukrycie śladów zbrodni, jednak głównym traktem do Uttery stale ktoś się przemieszcza, a podmokły teren wyklucza ciężkie uzbrojenie, pojazdy czy konie. Dlatego sądzę, że wybrali las. Skręcimy w boczny szlak.
– A co, jeśli po akcji uciekli za granicę, w góry?
– Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby demony pchały się do merosík . Jeśli już, to morze albo Celon.
Merosíki były ogromnymi, drążącymi w skałach wężami; żyły w pokoju z ludźmi, ale w razie potrzeby mogły rozedrzeć kogoś na pół. Z tego powodu ludzie nie kwestionowali słonych opłat, jakie wprowadzały za bezpieczne przebywanie na swoich terenach. Z kolei ucieczka do morza wchodziła w grę, gdyż w wodach Gładkiej Zatoki leżało kilka miast podwodnych ludzi.
Znów ruszyli, zjeżdżając w nierówną, ciemną ścieżkę. Z każdą chwilą las wokół gęstniał. Gałęzie zaczepiały jeźdźców.
– Niedługo będzie trzeba wypuścić konie – stwierdził Sirix.
– Więc… co w was wstąpiło, żeby przyjąć to zlecenie? – podjął Zaac. – Ty, Verna, nie wyglądasz, jakbyś potrzebowała gotówki. A ty, Sirix, jakbyś chciał komukolwiek pomóc.
– Jak każdy z nas, najemników, musiałam zostawić za sobą przeszłość.
– To się rozumie. Miałem na myśli to, jaką przeszłość zostawiasz.
– Częściowo zatargi rodzinne. To akurat ostatni elegancki płaszczyk, jaki mi się ostał. Do Meski przyjechałam właśnie po to, żeby zająć się tą sprawą. Mój zakon obserwuje aktywność demonów.
– Zakon? Czyli jesteś… rycerką albo mniszką?
– Tak.
------------------------------------------------------------------------