Ja zawsze wygrywam - ebook
Ja zawsze wygrywam - ebook
Kiedy Matt zobaczył Emily po raz pierwszy, zapragnął jej jak żadnej kobiety dotąd. Odrzucił jednak jej zaloty, bo była za młoda i trochę za dużo wypiła, a on uważał się za dżentelmena. Gdy po latach znów ją spotkał, uznał, że stracił mnóstwo czasu, żyjąc bez niej. Była teraz bardziej intrygująca niż przed laty, tyle że na jej palcu pojawił się pierścionek. Narzeczonym okazał się jego dawny rywal biznesowy. Matt postanowił popsuć mu szyki i odbić Emily...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7940-6 |
Rozmiar pliku: | 619 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Sześć lat wcześniej_
Emily Arnott jednym haustem wychyliła kieliszek szampana i skrzywiła się na widok ogromnej błyszczącej kuli zwisającej z sufitu sali balowej country clubu w Falling Brook. Przesadzili z dekoracjami, pomyślała.
Trzy, dwa, jeden…
Szczęśliwego cholernego nowego roku. Dla mnie.
Tkwiąc w kącie sali, zamrugała, powstrzymując łzy. W tym momencie chętnie znalazłaby się w każdym innym miejscu, byle nie tu. Impreza w ekskluzywnym klubie na obrzeżach rodzinnego miasta to był pomysł Giny, gdyż klub był miejscem spotkań zamożnych mieszkańców okolicy.
Bilety na ten niecierpliwie oczekiwany bal kupił ojciec, ale ponieważ nie znosił tłumu i ludzi w ogóle, przekazał je córce. Wydawało się, że jej najlepsza przyjaciółka i współlokatorka z akademika bawi się doskonale. Właśnie kołysała się w tańcu z Drew jakimś tam i namiętnie się z nim całowała.
Zapowiadało się, że to będzie szczęśliwy wieczór dla Giny, zaś jeśli chodzi o Emily… chyba nie.
Zamknęła oczy, gorąco zalało jej dekolt i policzki. W przeciwieństwie do Giny nie zacznie nowego roku od szybkiego numerka ani nawet pocałunku.
Właśnie została odpędzona jak natrętna mucha.
Poczuła kobiece dłonie na ramionach, a kiedy podniosła powieki, Gina ją uściskała.
- Szczęśliwego nowego roku, Em. Fantastyczna impreza, prawda?
Nie chciała zepsuć przyjaciółce wieczoru, więc tylko posłała jej słaby uśmiech.
- Co się stało? – spytała Gina.
Emily wskazała na parkiet.
- Drew cię szuka. Jutro ci powiem.
Gina odrzuciła do tyłu włosy.
- Zaczeka – stwierdziła z pewnością siebie młodej włoskiej gwiazdki. – Czemu sterczysz w kącie i wyglądasz, jakbyś połknęła wiadro mrówek ogniowych?
Gina była równie atrakcyjna co uparta.
- Chciałam kogoś poderwać, ale mi się nie udało – przyznała niechętnie Emily.
- Zdarza się – odrzekła filozoficznie Gina.
Emily wiedziała, że seksownej przyjaciółce zdarza się to bardzo rzadko, jeśli w ogóle.
- Co się stało, kochanie? – powtórzyła łagodnie Gina.
Emily westchnęła i uniosła kolejny kieliszek.
- Po alkoholu człowiek ma odwagę, więc pomyślałam, że się z kimś prześpię, przeżyję przelotny romans…
- Za dwa dni kończysz dwadzieścia jeden lat, masz do tego prawo. Na pewno zasługujesz na dobrą zabawę.
Gina była najmniej oceniającą osobą, jaką znała Emily, a to tylko jeden z powodów, dla których tak ją lubiła.
- Przyznaję, że mierzyłam wysoko. Chciałam poderwać Matta Veleza.
Gina rozejrzała się, zmarszczka przecięła jej czoło.
- Kogo?
Emily rozejrzała się, ale nie dostrzegła byłego buntownika z Falling Brook, cudownego dziecka MJR Investing i najmłodszego prezesa firmy. Gdyby opuścił klub, mogłaby przestać się ukrywać. Cieszyła się, że go nie widzi, bo ilekroć spojrzała na jego oliwkową skórę, ciemne oczy i wyrzeźbione ciało, traciła głowę.
Matt miał lekko zakrzywiony nos i nie był może uosobieniem klasycznej męskiej urody, ale coś w jego surowych rysach i enigmatycznym spojrzeniu odbierało jej dech w piersi. Miała dość chłopaków z college’u, a Matt był mężczyzną. Krążąc w tłumie dobrze ubranych i zamożnych ludzi, emanował energią i pewnością siebie.
Wszystkie kobiety w tej sali oglądały się za nim. Wystarczyłoby, żeby kiwnął palcem, a każda z nich by za nim pobiegła. Nic dziwnego, że nie zareagował, gdy Emily spytała, czy może mu postawić drinka.
- Drinki są wliczone w cenę biletu, kochanie – odparł pozbawionym zainteresowania tonem.
- Aha, tak, racja. No, jestem Em… Emily.
- Matt. – Ujął dłoń, którą do niego wyciągnęła, lekko nią potrząsnął i szybko puścił, jakby cierpiała na wyjątkowo zakaźną chorobę.
Gina wciąż jej powtarzała, że musi być bezpośrednia i asertywna, bo mężczyźni lubią takie kobiety, więc szukała czegoś, co mogłaby powiedzieć, a co oscylowało między „Boże, ale z ciebie przystojniak” i „Pocałuj mnie, proszę”.
Matt zbierał się do odejścia, więc Emily łamała sobie głowę, szukając inteligentnej czy zabawnej uwagi, która by go zatrzymała.
- Proszę mnie pocałować, jeśli się mylę, ale dinozaury wciąż istnieją, prawda? – W myślach pacnęła się w czoło. Nie mogła uwierzyć, że powiedziała coś tak głupiego.
- Podrywa mnie pani? – spytał, a jego oczy zabłysły. Nie, nie pożądaniem. Może irytacją.
- No… tak.
- Fatalnie to pani wychodzi. – Spojrzał na jej kieliszek. – Upiła się pani?
- Może trochę – przyznała z ociąganiem.
To nie była prawda, ale przyznanie się do stanu lekkiego upojenia było lepsze niż wyjawienie, że się denerwuje.
Matt zamówił szklankę wody i wcisnął ją jej do ręki.
- Proszę to wypić i wracać do domu. Jest pani gupikiem w sali pełnej rekinów, pożrą panią.
Normalnie w takim momencie byłaby już w połowie sali, ale Matt miał w sobie coś takiego, że stała w miejscu, jakby przykleiła się do podłogi. Owszem, zawaliła sprawę, ale pomyślała, że da sobie jeszcze jedną szansę.
- Chcę tylko rozpocząć nowy rok w miły sposób.
- Emily, nazywa się pani Emily, tak? – Kiedy skinęła głową, westchnął. – Jest pani dla mnie za młoda, no i chyba pijana.
- Może trochę podchmielona, ale za dwa dni kończę dwadzieścia jeden lat – plotła dalej.
Nie była dość dobra dla własnej matki, nie była wystarczająco dobra dla Matta Veleza. Kiedy ona się czegoś nauczy? I czemu jej nogi nie słuchają rozumu?
Matt jęknął i przycisnął palcami opuszczone powieki.
- Czemu wpuszczają dzieci na imprezy? – Opuścił rękę i wbił w nią wzrok. – Okej, powiem inaczej… Jesteś zdecydowanie nie w moim typie.
Kiedy skończyła opowiadać Ginie tę historię, na twarzy przyjaciółki współczucie zastąpiło przerażenie.
- O Boże, Em, ty zawsze tak źle wybierasz.
Nie mogła z tym dyskutować.
- Mnie to mówisz? Potrzebuję lekcji… - Urwała, dostrzegając, jak Matt Velez tańczy na parkiecie, trzymając w objęciach blondynkę w czarnej sukni.
Spuściła wzrok na swój jasny lok i czarną obcisłą koktajlową sukienkę.
Nie w jego typie? To czemu tańczy z kobietą, która jest do niej tak podobna, przyciskając wargi do jej skroni, z ręką na jej pupie? Oparła się o ścianę. Między nią a kobietą w ramionach Matta istniało spore podobieństwo, a jednak została przez niego odtrącona z powodu, którego nie pojmowała.
Gina ścisnęła jej ramię z empatią i wróciła do Drew.
Emily mierzyła Matta wzrokiem. Gina posłała jej zatroskane spojrzenie, na które odpowiedziała uśmiechem. Wszystko w porządku, a nawet jeśli nie, Gina temu nie zaradzi.
Inaczej niż Emily, przyjaciółka dorastała w pełnej rodzinie, otoczona miłością, a rodzice powtarzali jej, że może być, kim chce i robić, co tylko zechce. Emily nie poznała takiej miłości i wsparcia. Sądziła, że ojciec ją kocha, ale żył we własnym świecie. Matka porzuciła rolę żony, gdy Emily miała czternaście lat. Niewiele osób rozumie, że kiedy osoba, która powinna cię kochać, opuszcza cię z wyboru, trudno ci uwierzyć, że inni, którzy stają się dla ciebie ważni, nie postąpią tak samo.
Przez minione siedem lat Emily zabiegała o to, by czuć się ważna i akceptowana. Jej potrzeba bliskości była większa niż lęk przed odrzuceniem. Mimo świadomości, że to nierealne, czekała, aż matka się do niej odezwie, aż ojciec wychyli się ze swojego świata i zrozumie, że jego córka potrzebuje ojca.
Była już na trzecim roku college’u, a wciąż wyczekiwała pochwały profesorów, przywiązywała się do każdego chłopaka, który zwrócił na nią uwagę, i zbyt wiele inwestowała w przyjaźń.
Musiała z żalem przyznać, że jest beznadziejnym przypadkiem.
Co gorsza, kompromitowała się. Pora przestać szukać potwierdzenia własnej wartości u innych. Kiedy nowy rok zastąpił stary, przysięgła sobie, że od tej chwili będzie niezależna emocjonalnie.
Odtąd jej własne zdanie będzie dla niej miarodajne. Będzie się kierowała rozsądkiem, pilnując, by znów ktoś jej nie porzucił czy odtrącił.
Nowy rok, nowa Emily. Najwyższy czas dorosnąć.
A tak przy okazji, chrzanić Matta Veleza.
Kobieta w jego ramionach – Boże, nie pamiętał jej imienia – była kiepskim substytutem tej, z którą pragnął zatańczyć. Jej włosy były szorstkie od zbyt częstego rozjaśniania, a ciężki korzenny zapach zatykał mu nos.
Obejrzał się przez ramię na Emily, która stała oparta plecami o ścianę, i żałował, że nie trzyma jej w ramionach, że nie dotyka jej jedwabistych włosów i nie wciąga lekkiego kwiatowego zapachu.
Gdy odrzucił jej propozycję i spojrzał w oczy – ciemnoniebieskie, właściwie fiołkowe – jego zwykle mało wrażliwe serce zabiło mocniej. Z kremową karnacją i wysokimi kośćmi policzkowymi wyglądała jak bożonarodzeniowy aniołek, niewinna i czysta.
Jego całkowite przeciwieństwo.
Już prawie zaakceptował jej ofertę, mało brakowało, a wyciągnąłby ją z sali i wepchnął do swojego auta, kiedy sobie przypomniał, że jest zbyt młoda, zbyt niewinna…
Nie zadawał się z niewiniątkami. Nawet gdyby nie cieszyła się opinią anioła z Falling Brook, każdy głupiec mógł zobaczyć, że jest naiwna i niewinna. Założyłby się, że jeszcze nie uprawiała seksu, nie wspominając o szybkim numerku czy przelotnym romansie.
Matt nigdy nie był niewinny, w wieku dziesięciu lat był większym cwaniakiem niż ona teraz. Był też ekspertem od przygód seksualnych, romansów oraz flirtów.
Był niegdyś najbardziej znanym buntownikiem w mieście, kiedyś znienawidzonym, teraz fetowanym, bo został prezesem MJR Investing na niedalekim Manhattanie. Zawsze go bawiło, że garść jego klientów z Falling Brook beztrosko udawała, że nie kradł ich samochodów dla zabawy i nie spędzał namiętnych chwil w tychże samochodach z ich rozpieszczonymi i ładnymi córkami.
Ich księżniczki chętnie podejmowały ryzyko, a Matt z radością podejmował się roli przewodnika.
A jednak pewne dziewczyny nawet wtedy dla takich jak on były niedostępne. Emily Arnott, gdyby miała mniej więcej tyle lat co Matt, należałaby to tej grupy. Arnottowie byli jedną z najbardziej szanowanych rodzin w Falling Brook, miasto wyjątkowo ceniło samotnego ojca syna specjalnej troski i córki o anielskiej urodzie. Kiedy Leonard Arnott stracił większość majątku na skutek malwersacji w firmie Black Crescent, żona go opuściła – zerwała wszelkie kontakty z mężem i dwójką dzieci.
Leonard musiał sam odbudować firmę i zająć się wychowaniem dzieci. Wkrótce jednak – plotki na ten temat dotarły nawet do mniej porządnych dzielnic, gdzie dorastał Matt – skupił się głównie na pracy, zaś Emily była zmuszona zadbać nie tylko o siebie, ale także brata.
Przeżyła trudne chwile, lecz według plotek – tak, Matt nadstawiał uszu, ilekroć słyszał jej imię – życie pięknej blondynki w końcu się ustabilizowało. Jej brat zamieszkał w Brook Village, domu dla dorosłych specjalnej troski, zaś Emily kończyła college i miała dołączyć do firmy ojca.
Była najlepszą partią w Falling Brook i nie potrzebowała największego w mieście buntownika i podrywacza.
A Matt też wolałby jej unikać. Zwłaszcza że go intrygowała, a fascynacja sięgała głębiej, niżby sobie życzył. Odczuwał szaloną potrzebę dowiedzenia się, co kryją te przepiękne oczy, jakie myśli krążą w jej głowie. Tak, chciał poznać jej smak, przekonać się, czy jej skóra jest tak gładka, na jaką wygląda, a włosy tak miękkie, jak podejrzewa, a obrazy Emily będącej częścią jego życia dosłownie go bombardowały. Widział ją w łóżku, z filiżanką porannej kawy, skuloną wieczorem na sofie przed telewizorem. Przyziemna codzienność – tego instynktownie pragnął z Emily.
Tyle że nie pozwalał sobie na podobne pragnienia, nie pozwalał sobie marzyć. Bo kiedy pragnął zbyt wiele, nigdy tego nie dostawał. Łatwiej było pozbyć się pragnień i w ten sposób uniknąć rozczarowania.
Kobieta w jego ramionach odsunęła się lekko, odchyliła głowę i uśmiechnęła się zmysłowo.
- Chcesz stąd wyjść?
Matt, wciąż myśląc o Emily, omal nie powiedział nie.
- Dwie godzinki bez zobowiązań?
Skinęła głową, głaszcząc połę jego smokingu.
- Jeśli tak chcesz to rozegrać.
Z nią i z każdą inną kobietą nie chciał niczego więcej.
Nie oglądając się już na Emily, ruszył za nieznajomą, ignorując rozczarowanie, że wychodzi z niewłaściwą blondynką. Marzenia są dla głupców, liczy się rzeczywistość. Przynajmniej nie będzie samotnie świętował nowego roku.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jadąc krętą wysadzaną drzewami drogą do country clubu w Falling Brook cieszył się kontrolowaną mocą swojego zabójczo drogiego mercedesa AMG roaster. Powściągając pokusę dalszej jazdy, delikatnie dotknął hamulców. Samochód niezwłocznie zareagował i zatrzymał się gładko przed stanowiskiem parkingowych. Przez moment chciał sam zaparkować swoje nowiutkie dziecko, ostatecznie jednak upuścił kluczyk i napiwek na otwartą dłoń parkingowego.
- Dziękuję panu, dobrze się nim zaopiekuję.
Matt skrzywił się. Często używał tych samych słów, gdy pracował tu jako parkingowy ponad piętnaście lat wcześniej. Po dwóch tygodniach został wyrzucony z pracy, bo nie mógł się powstrzymać i wziął porsche 911 jednego z gości na szybką przejażdżkę. O mały włos nie stracił panowania nad samochodem i był wdzięczny, że stracił tylko pracę, a nie życie. Na myśl o tym, że oddaje nastolatkowi swój najnowocześniejszy samochód o nieokiełznanej mocy, ciarki przeszły mu po plecach.
- Potrafisz prowadzić auto z ręczną zmianą biegów?
- Tak, proszę pana.
Matt przekrzywił głowę i spojrzał na chłopaka spod przymrużonych powiek. Przyglądał się, jak młody człowiek ostrożnie zajął miejsce za kierownicą i zapiął pas, mając do przejechania jakieś pięćdziesiąt metrów. Przyjrzał się bacznie kontrolkom, po czym delikatnie przesunął dźwignię zmiany biegów. Ruszył bezgłośnie i jechał z prędkością szybkiego spaceru. Matt odetchnął. Temu chłopakowi nie wpadnie chyba do głowy, by przejechać się jego autem.
Odprowadził mercedesa wzrokiem, potem zapiął marynarkę od garnituru z metką znanego projektanta i zadowolony ruszył na elegancką imprezę charytatywną. Przywykł do działania i bywania solo, robił tak przez większą część swojego życia. A to był tylko kolejny koktajl i aukcja, na której miano zbierać pieniądze na prywatną szkołę w Falling Brook.
Był dość pewny, że szkoła nie potrzebuje wsparcia, ale imprezy charytatywne, na których można pochwalić się kosztownymi ciuchami, stanowiły istotną część towarzyskiego kalendarza miasta, okazję, by zostać zauważonym i pokazać, jak jest się bogatym i hojnym.
Było to również doskonałe miejsce, by poznać najnowsze plotki. MJR Investing miało tylko kilkoro klientów z Falling Brook, więc Matt stale poszukiwał nowych. To podczas takich imprez plotkowano o zdradach, rozwodach, spadkach i stratach, które mogły mieć wpływ na portfolio klientów MJR Investing. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak mówi stare powiedzenie.
Wkroczył do luksusowego klubu, zauważając, że nic się tu nie zmieniło. Kartę członkowską wciąż trudniej było zdobyć niż bilet na wyprawę wokół księżyca.
Dla jego rodziców klub country club Falling Brook to były wyżyny wyrafinowania i szczyt akceptacji.
Byli przeszczęśliwi, kiedy kilka miesięcy temu jego brat – który robił karierę akademicką – został przyjęty w te otoczone czcią progi. Nie wiedzieli – albo ich nie obchodziło – że młodszy syn już od lat był członkiem klubu. Niespecjalnie interesowali się jego życiem.
Kiedy za pierwszym razem otrzymujesz ideał, po co tracić czas, pieniądze i energię na drugiego syna?
Odsunął od siebie bolesne wspomnienia, spojrzał w lustro i ujrzał w nim kobietę, która właśnie weszła do holu. Miała ściągnięte do tyłu jasne włosy, co podkreślało jej kości policzkowe i fiołkowe oczy.
Emily Arnott wciąż wyglądała jak anioł.
Inni często tak o niej mówili. Dla Matta, który był teraz starszy, często powtarzane słowa świadczyły o braku kreatywności.
Nie mógł zaprzeczyć, że Emily jest piękna. Wysoka, szczupła, emanująca spokojem. Jej ciało otulała długa do ziemi suknia w kolorze stali z rozcięciem eksponującym zgrabne udo. Suknia była seksowna, ale Matt wiedział, że nawet w worku na śmieci Emily zrobiłaby na nim wrażenie.
Nigdy nie zapomniał jej podrywu. Minęło sześć lat od chwili, gdy ją odtrącił i nadal była to jedna z rzeczy, których najbardziej żałował.
Tak, była wówczas zbyt młoda i trochę pijana – a on ledwie panował nad pożądaniem – mógł jednak odrzucić jej propozycję w bardziej uprzejmy sposób. Powaliła go na kolana, mówiąc metaforycznie, i bardzo go kusiło, by skorzystać z jej oferty. Ale ponieważ serce omal nie wyskoczyło mu z piersi, przerażony wcisnął hamulce.
Podczas tamtej krótkiej wymiany zdań przed oczami jego wyobraźni przemknęło wiele obrazów: Emily w prostej ślubnej sukni z pierścionkiem na palcu, jasnowłose dzieci, jej pomarszczona twarz. Wiedział, że siedemdziesięcioletnia Emily będzie go zachwycała tak jak teraz.
Nigdy nie zaznał miłości, nie czuł się częścią własnej rodziny i wcześnie zdecydował, że samemu będzie mu lepiej. Żadna kobieta do tej pory nie zagroziła jego statusowi samotnego wilka. Emily w ciągu krótkiej rozmowy kazała mu pomyśleć o ślubie, dzieciach i szczęśliwej wspólnej przyszłości. Jezu.
Nikt tak jak ona nie rozłożył go na łopatki. Pragnął jej z gwałtownością, jakiej dotąd nie znał. W dzieciństwie pragnął wiele, od zabawek przez uczucie po uwagę, i powoli zaczął sobie uświadamiać, że im bardziej czegoś pragnie, tym mniejszą ma szansę, że jego pragnienie się spełni. A zatem zrezygnował z pragnień. Już jako dziecko z dystansowania się stworzył formę sztuki.
Jeśli niczego nie pragniesz ani nie oczekujesz, nie spotka cię zawód, nikt nie pozbawi cię iluzji.
A ponieważ czuł, że przy Emily traci kontrolę, zachował się jak dupek, usiłując się od niej zdystansować. Niechętnie wówczas przyznał, że Emily stanowi dla niego zagrożenie.
Teraz był starszy, jeszcze bardziej oddany pracy i przywiązany do życia singla. Nie był pustelnikiem, lecz bliska relacja męsko-damska nie znajdowała się na szczycie jego listy priorytetów.
Oczywiście Emily nadal była nadzwyczaj atrakcyjna. Na szczęście od czasu do czasu, gdy go zauważała, unosiła brwi i dawała do zrozumienia, że nie zamierza mu wybaczyć nietaktownego zachowania.
Ruszył w stronę wind. Nacisnął przycisk najbliższej i poczuł zapach lekkich świeżych perfum.
Trzy kroki, dwa, jeden…
- Jedzie pan do sali balowej? – spytała seksownie schrypniętym głosem.
Do diabła, wciąż pragnął słyszeć jej zmysłowy głos w środku nocy, gdy zostaną sami.
Odwrócił się i spojrzał w jej oczy, zauważając w nich szok i irytację, a także niesmak, choć pod wszystkimi negatywnymi emocjami zabłysło też coś więcej.
- Och, to pan.
Przepuścił ją przodem, wsiadł za nią i nacisnął guzik piętra, gdzie mieściła się sala balowa. Gdy stanął do niej twarzą, gwałtownie podniosła wzrok. Założyłby się, że chwilę wcześniej przyglądała się jego biodrom.
Uśmiechnął się do niej.
- Podobam się pani?
Jej chłodny wyraz twarzy nie uległ zmianie.
- Niezłe opakowanie. – Wzruszyła ramionami. – Ale ja już dorosłam i lubię, kiedy ładne opakowanie kryje wartościową treść.
Zabolało!
Nie miał zwyczaju dawać za wygraną i otworzył usta, ale szybko je zamknął i pohamował chęć, by wziąć Emily w ramiona i całować ją do utraty tchu.
Chciał przerwać pełną napięcia ciszę, ale nie miał pojęcia, co powiedzieć. Brakowało mu słów. W Falling Brook w zasadzie z nikim się nie spotykał, traktował swój dom w mieście jak azyl oraz ucieczkę przed ludźmi i presją pracy na Manhattanie. W ciągu minionych sześciu lat tylko trzy razy spotkał Emily i nie wiedział, kiedy znów będzie miał okazję znaleźć się z nią sam na sam.
Uznał zatem, że równie dobrze może poruszyć niewygodny temat. Gdyby rozwiązali ten problem sześć lat temu, może napięcie między nimi by zmalało, może nawet już by jej nie pożądał. Naprawdę powinien przestać myśleć o Emily Arnott i wszystkich tych cudownych i niegrzecznych rzeczach, które chciał z nią robić.
- Porozmawiajmy o tamtym wieczorze – zasugerował, naciskając przycisk Stop.
Winda zatrzymała się, a Emily zmierzyła go wzrokiem.
- Nie. I proszę uruchomić windę.
Matt nie miał zwyczaju słuchać poleceń.
- Przykro mi, jeśli zraniłem pani uczucia, ale była pani wstawiona, a ja nie wykorzystuję dziewcząt w takim stanie.
To była tylko część prawdy.
- Powiedział mi pan też, że nie jestem w pana typie.
Tak powiedział? To jest większym idiotą, niż sądził.
- A dziesięć minut po tym, jak mnie pan odprawił, trzymał pan rękę na tyłku innej blondynki w czarnej sukni.
Na to wspomnienie Matt się skrzywił. Kusiło go wówczas, by wrócić do Emily, ponieważ jednak wiedział, że nie wolno mu tego robić, znalazł bardzo nieadekwatny substytut. A przy okazji zranił Emily.
- Przykro mi – rzekł z nadzieją, że mu uwierzy. – Wybaczy mi pani? Da się pani zaprosić na kolację, żebym mógł to pani wynagrodzić?
Skąd mu się to, do diabła, wzięło? Miał trzymać się od niej z daleka.
Przez twarz Emily przemknęło zdumienie, szybko zastąpione przez panikę. Zamknęła oczy i cicho, za to soczyście przeklęła. Nie spodziewał się, że usłyszy coś takiego z jej ust. Anielica okazała się nie aż tak anielska.
Dobrze wiedzieć.
Podniosła powieki, a kiedy zrobiła krok w jego stronę, wstrzymał oddech. Myśl o dystansie wyparowała, nie mógł się doczekać, aż pozna jej smak. Wiedział, że byłoby im dobrze. Dobrze? Do diabła, łóżko stanęłoby w płomieniach.
Pochylił głowę, by nie musiała stawać na palcach, bo choć obcasy dodawały jej parę centymetrów, sięgała mu ledwie do ramienia. Zamknął oczy, myśląc, jak długo na to czekał…
Winda szarpnęła i ruszyła, a on omal nie stracił równowagi. Emily posłała mu ironiczny uśmiech, uniosła rękę i poklepała go w policzek.
- Naprawdę myślał pan, że rzucę się panu w ramiona?
Kiedy po chwili drzwi windy się otworzyły, dodała:
- Sześć lat temu zdawało mi się, że jest pan moją bajką, ale teraz wolę szampana.
Patrzył na nią, kiedy się oddalała. Pomyślał, że jest zniewalającą mieszanką seksu, wrażliwości i dzikości. Była teraz setki razy bardziej intrygująca niż przed laty.
A to dla mężczyzny, dla którego szczytem zaangażowania jest spędzenie z kobietą nocy i wspólne śniadanie, było przerażające.
Poczuł wibracje na nadgarstku, spojrzał na zegarek i zobaczył, że telefon wysyła mu alerty. Postukał w ekran, wyświetlając wielobarwną mapę. Potrzebował chwili, by się zorientować, że plamka mknąca drogą prowadzącą z klubu to jego nowy mercedes AMG roadster i że parkingowy o wyglądzie ministranta wybrał się nim na przejażdżkę.
Mały drań. Matt modlił się, by ten sam bóg głupoty, który go chronił, kiedy miał szesnaście lat, był tego dnia na dyżurze i żeby chłopak nie wylądował na latarni.
Co jeszcze może pójść nie tak?
Ruszając do sali balowej, Emily pomyślała, że nie ma czasu ani ochoty na rozmowy z wciąż atrakcyjnym Mattem Velezem. Pierścionek z brylantem na palcu jej lewej ręki ciążył jej i parzył.
Czemu ciało zdradza ją za każdym razem, gdy oddychają z Mattem tym samym powietrzem? Jej serce zaczęło galopować, piersi nabrzmiały. Wzrokiem wciąż wracała do jego zmysłowych warg, miała chęć przesunąć kciukiem wzdłuż jego brwi, po płaskim brzuchu i tej wypukłości w spodniach, której nie dało się nie zauważyć.
Sześć lat przeleciało, a Matt wciąż budził w niej pożądanie. Jakie to irytujące.
Zerknęła na pierścionek i żołądek podszedł jej do gardła. Poprzedniego dnia jej życie wydawało się normalne, wręcz nudnawe. Tego wieczoru była – tymczasowo – zaręczona z szaleńcem. Jak to się stało, do cholery?
Niezdolna stawić czoło tłumowi w sali balowej maszerowała dalej korytarzem, po czym chyłkiem weszła do małego, na szczęście pustego pokoju konferencyjnego. Chwyciła się oparcia krzesła, pochyliła głowę i patrzyła na kosztowny dywan, próbując opanować mdłości.
Ciężko pracowała, przestrzegała zasad, starała się, jak mogła. Czemu spotkało ją coś takiego?
Drzwi za jej plecami otworzyły się. Odwróciła się i z ulgą zobaczyła Ginę. Przyjaciółka i osobista asystentka w Arnott’s Wealth Management pospieszyła ku Emily i położyła ręce na jej ramionach.
- Widziałam, że zostawiłaś Matta Veleza. Rozmawiałaś z nim? Zdenerwował cię?
Emily prychnęła. Żałowała, że Matt nie jest jej jedynym problemem, bo z nim poradziłaby sobie bez trudu.
- Myślisz, że pozwoliłabym się zdenerwować temu rozpustnikowi? Dzwoniłam do ciebie, zostawiłam ci mnóstwo wiadomości.
- Bateria mi siadła, poza tym miałam towarzystwo – odparła Gina.
Nic nowego. Nie wiedząc, od czego zacząć, Emily uniosła rękę i pokazała przyjaciółce pierścionek. Gina chwyciła ją za palec zszokowana.
- Co to jest?
- Wygląda na to, że jestem zaręczona z Nikiem Morrisem.
Gina patrzyła na nią tak długo, aż uśmiech sięgnął jej oczu.
- Okej, bardzo zabawne. Akurat byś się zgodziła, żeby ten padalec włożył ci pierścionek na palec.
Och, bardzo by chciała, żeby to był żart. Nie miała za złe Ginie, że jej nie uwierzyła. Powiedziała Nicowi na ich ostatniej randce, że mogą być tylko przyjaciółmi, gdyż nie jest zainteresowana związkiem z nim ani kimkolwiek innym. Jej wyjaśnienie było zwięzłe i proste, nie tłumaczyła, że samej jest jej dobrze, że widziała spustoszenie, do jakiego prowadzi miłość i nie chce mieć z tym do czynienia. Doskonale pamiętała swoje emocje, kiedy matka ją opuściła.
Nie interesowało jej małżeństwo, dzieci… życie z człowiekiem, który mógłby ją porzucić. Nie była taka odważna ani tak głupia.
Gina przez długą chwilę wlepiała w nią wzrok, a ponieważ Emily nie odpowiedziała jej uśmiechem, zakryła usta ręką.
- Czemu się zgodziłaś? Przecież mu powiedziałaś, że nie jesteś nim zainteresowana, tak?
Emily była przekonana, że właśnie to skłoniło go do oświadczyn. Nico nie znosił odrzucenia.
Gina znów wzięła ją za rękę i próbowała ściągnąć pierścionek z palca.
- Zdejmij to i powiedz mu, że krew uderzyła ci do głowy i że nie chcesz za niego wyjść. Co się z tobą dzieje?
Emily uwolniła rękę z uścisku Giny.
- On romansował z mężatkami, brał udział w szemranych biznesach, nikt mu nie ufa – mówiła Gina.
I tu pojawiała się kłopotliwa część tej historii, której Emily nie mogła i nie chciała wyjawić. A jednak komuś musiała o tym powiedzieć, a Gina była jedyną osobą, przed którą niczego nie ukrywała. Nie mogła pobiec z tym do ojca, nie wspominając o matce, która nie utrzymywała z nią kontaktu. Jak zawsze była sama. Cóż, miała Ginę.
- Nikomu tego nie powtarzaj. Jezu, nie wolno ci tego nikomu mówić. On mnie szantażuje.
- Co? – Gina zmarszczyła czoło osłupiała.
- Wczoraj wieczorem oznajmił, że reprezentuję wszystko, czego oczekuje od żony i że bardzo mu się podoba pomysł poślubienia anioła Falling Brook. – Emily skrzywiła się. – I że to małżeństwo poprawi jego status w naszej społeczności.
Gina ściągnęła brwi.
- Ale szantaż sugeruje, że ma coś na ciebie.
To prawda.
- Pojechał kiedyś ze mną do Brook Village na spotkanie z Davym, i tata tam był. Siedział w kawiarni z rodzicem innego pacjenta, wiemy, że ten mężczyzna nazywa się John. Byli pogrążeni w rozmowie, a ja się cieszyłam, bo jak wiesz, tata nie ma przyjaciół i poza biurem nie utrzymuje kontaktów z ludźmi.
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z szantażem – odparła Gina.
- John, jak powiedział Nico, to angielska wersja imienia Iwan. Mężczyzna, z którym tato rozmawiał, to Iwan Sokołow, szef rosyjskiej mafii na wschodnim wybrzeżu, od Maine do Miami. Nico zrobił serię zdjęć taty gawędzącego przyjacielsko z tym facetem.
Gina wyrzuciła do góry ręce.
- Nie rozumiem.
- Jeśli nie zgodzę się za niego wyjść, Nico upubliczni zdjęcia taty z Iwanem, sugerując, że Arnott Wealth Management pierze pieniądze rosyjskiej mafii. Tato, poza tym, że jest pracoholikiem i samotnikiem, jest bardzo szanowanym człowiekiem. Najmniejsza sugestia na temat związku z mafią zrujnuje jego opinię.
- Żartujesz.
Emily potrząsnęła głową. Chciałaby, by to był żart.
- Czemu Nico to robi? – zapytała Gina ze łzami w oczach.
Emily odwróciła wzrok, czuła, że lada moment też się rozpłacze. Ale łzy nie pomogą, nigdy nie pomagały.
- Oznajmił mi, że nie lubi, jak mu się odmawia i jest zdeterminowany poślubić mnie w taki czy inny sposób. – Emily westchnęła. – Oczywiście nie zamierzam za niego wyjść. Wolałabym umrzeć. Zgodziłam się nosić pierścionek, żeby zyskać na czasie.
Gina przysiadła na skraju fotela.
- Boże, Em, co ty poczniesz?
Emily spojrzała wrogo na pierścionek.
- Będę udawać do czasu, kiedy wymyślę, jak uratować Arnott’s, nie narażając naszej opinii. Możesz być pewna, że nie wyjdę za Morrisa ani nikogo innego.
Małżeństwo to w końcu tylko inne określenie dla adopcji wyrośniętego dziecka płci męskiej z problemami. To nie dla niej. A Nico był idiotą, jeśli sądził, że ona go poślubi. Była silniejsza i twardsza, niż sugerowała jej anielska twarz i opinia grzecznej dziewczynki.