- nowość
Jad, który w nas płynie - ebook
Jad, który w nas płynie - ebook
Kontynuacja bestsellerowej „Krwi, która nas dzieli”!
Kto by przypuszczał, że największym zagrożeniem mogą stać się przyjaciele?
Dakota nie spodziewała się, że jej życie znów stanie na głowie. Przeprowadzka do nowego miasta miała być nowym początkiem, ale rzeczywistość okazała się znacznie bardziej skomplikowana. Najbliższy przyjaciel dziewczyny, Henry, uzależnia się od piołunu, przez co traci swoją ludzką naturę i staje się bezlitosnym wampirem. Dakota i Erin desperacko walczą, by go uratować, ale każde działanie naraża je na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jakby tego było mało, powraca przeszłość Erin, mroczniejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Czy Henry’ego da się jeszcze ocalić? Czy miłość jest w stanie przezwyciężyć mrok? Jakie sekrety skrywa przeszłość Erin i jakie będą ich konsekwencje? Jedno jest pewne: to dopiero początek większych kłopotów. Przygotujcie się na pełną napięcia historię, w której każdy krok bohaterów może być ostatnim...
Edyta Prusinowska- blogerka, influencerka i ulubienica instagramowej społeczności. W internecie jest znana pod pseudonimem Eniiablog. Jej media społecznościowe śledzą rzesze fanów, a książki czytają setki tysiące czytelników. Zadebiutowała książką „Opowiem o tobie gwiazdom”, która z miejsca podbiła serca czytelników. Jej kolejne książki – „Truskawkowy blond” oraz „Krew, która nas dzieli” powtórzyły ten sukces. Zakochana w podróżach, herbacie jaśminowej i kulturze koreańskiej.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-526-1 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
List, który zmienił wszystko
Dakota
Moje serce szarpało się w klatce piersiowej, jakby chciało uwolnić się i uciec jak najdalej – od więzów, mroku i Brauna, który wciąż skrzeczał mi do ucha, że nie dam rady uciec z jego piwnicy, że nikt nie przyjdzie mnie uratować, że powinnam pożegnać się z życiem.
Zacisnęłam powieki, powtarzając sobie, że jak tylko otworzę oczy, wszystko będzie dobrze.
Niestety, nadal otaczała mnie ciemność i coś krępowało moje ruchy.
Nie, nie, nie!
Panika wzięła nade mną górę, w akcie desperacji zrzuciłam z siebie ciężar i szybko obróciłam się na bok, po czym na oślep sięgnęłam ręką w mrok.
Lampka nocna rozwiała ciemność, jasno oświetlając pokój.
Zajęło mi chwilę, żeby przyzwyczaić się do światła, ale wkrótce moje oczy zaczęły rozpoznawać znajome kształty szafy, biurka, lampki. Uniosłam ręce, chcąc sprawdzić, czy na moich nadgarstkach na pewno nie znajdowały się liny. Nie, po prostu zaplątałam się w kołdrę, a scena z piwnicy była tylko koszmarem. Nie czyhało na mnie żadne realne niebezpieczeństwo.
Byłam bezpieczna, we własnym pokoju w Windermore.
Koszmar rozwiał się niczym poranna mgła pod wpływem słońca, a ja znów chowałam się pod ciepłą kołdrą przy oknie, przez które wlatywał zapach wilgotnej ziemi, tak charakterystyczny dla mojego rodzinnego miasta.
Próbowałam rozluźnić spięte od lęku mięśnie, ale bezskutecznie. Mój żołądek nadal był zwinięty w ciasny supeł, łydki twardsze od kamienia, a szczęka zaciśnięta tak mocno, że niemal czułam, jak kruszą mi się zęby. Wszystko dlatego, że nawet jeśli na moich nadgarstkach nie było niczego, co by je więziło – nadgarstki osoby, którą kochałam, z pewnością były związane, a ja nie mogłam z tym nic zrobić.
Myśl o tym, że Richard wciąż gdzieś tam był i trzymał w niewoli Henry’ego, który bez wahania oddał za mnie swoją wolność, nie pozwalała mi normalnie jeść, pić ani spać. Z każdym kęsem czułam wyrzuty sumienia, zastanawiając się, czy Henry ma co jeść, czy Richard nie głodzi go, odmawiając mu krwi. Każdy łyk przypominał mi o pragnieniu wyjścia na zewnątrz, które musiał czuć, będąc odciętym od świata. Sen, który kiedyś był ucieczką od problemów, teraz stał się ich źródłem – pułapką, z której każdej nocy próbowałam się wydostać.
Nie mogłam dłużej tolerować tego stanu. Bezczynność jedynie pogłębiała moją frustrację. Czułam, że każda zmarnowana przeze mnie godzina była dla niego kolejnym ciosem. Wiedziałam, że muszę działać, muszę znaleźć sposób, aby go uwolnić, niezależnie od kosztów i ryzyka, nawet jeśli każdego dnia nadzieja, że uda mi się go znaleźć, była coraz słabsza…
Postanowiłam wstać z łóżka. Moje nogi zadrżały, gdy zsunęłam się na chłodną podłogę. Chwyciłam sweter, który leżał na krześle, i narzuciłam go na ramiona. Otworzyłam szerzej okno, naiwnie licząc, że świeże powietrze pozwoli mi oczyścić umysł.
Wychyliłam głowę, wdychając chłodną wczesnoporanną bryzę, ale zamiast spokoju poczułam, jak łzy wezbrały w kącikach moich oczu. Nie próbowałam ich powstrzymać, lecz zwyczajnie, po cichu pozwoliłam im płynąć.
Kolejne krople spływały mi po policzkach, każda z nich niosła ciężar tęsknoty. Była ona teraz wręcz namacalna w postaci zapachu jego perfum, które wciąż czułam na swoim swetrze i które szturmem wdzierały się do mojego nosa, powodując jeszcze mocniejszy ucisk w brzuchu.
Owinęłam się mocniej wełnianym materiałem, próbując znaleźć w nim jakiekolwiek ciepło, które mogłoby mnie pocieszyć, ale był to tylko słaby substytut tego, czego pragnęłam najbardziej.
Czyli jego.
– Przyjdę po ciebie, Henry – zaczęłam szeptać w stronę nieba słowa, które ostatnimi tygodniami powtarzałam jak mantrę. – Obiecuję.
Moje słowa pofrunęły razem z wiatrem i wyjątkowo naiwną nadzieją, że gdziekolwiek jest, usłyszy obietnicę, której nie zdążyłam złożyć mu w dniu rozłąki.
Pierwsze promienie słońca delikatnie muskały moją twarz, jakby chciały zmyć z niej ślady łez. Wciąż owinięta swetrem, powoli odwróciłam się od okna i przetarłam rękawem wilgoć na policzkach.
Tęsknota była trudna, ale musiałam ją w sobie tłamsić, bo inaczej nie byłabym w stanie normalnie funkcjonować – a musiałam to robić, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Dlatego każdego ranka próbowałam wziąć się w garść.
Świt był granicą, za którą pozostawiałam swoje uczucia. Tylko nocami pozwalałam sobie na słabość. Wystarczyło, że na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, żeby spadły ze mnie wszystkie maski. Pod osłoną księżyca pozwalałam sobie na prawdziwe uczucia – strach, niepewność, choć przede wszystkim smutek, który zjadał mnie od środka.
Nienawidziłam patrzeć wtedy w lustro, widzieć siebie w takim stanie, ale wiedziałam, że nie mogę z tym nic zrobić. Wszystko to miało w końcu trwać tak długo, jak długo Henry był w niebezpieczeństwie.
Wsunęłam klapki na stopy i poszłam w stronę kuchni, skąd dochodził zapach smażonych jajek wymieszany z aromatem kawy. Mama krzątała się przy blacie kuchennym. Skupiona na patelni, na której skwierczały jajka, zdawała się nie zauważać mojego wejścia.
– Dobrze spałaś? – zapytała, nie odwracając wzroku od patelni.
Pokiwałam głową, choć oczywiście nie była to prawda. Nie mogłam jednak opowiedzieć jej o swoich problemach, obarczyć jej ciężarem dramatu, który przeżywałam.
– Masz ochotę na jajka sadzone? – zagadnęła, opierając się o blat kuchenny. – Przygotowałam też mały deser w postaci twoich ulubionych rogalików z pistacjami.
Podsunęła mi pod nos dwa talerze z perfekcyjnie przygotowanymi jajkami i rogalikami udekorowanymi orzechami.
– Masz dziś wyjątkowo dobry humor – rzuciłam w stronę mamy, obserwując, jak śmiało ruszała biodrami w rytm lecącej w radiu muzyki. – Mogę wiedzieć dlaczego?
Mama zatrzymała się na chwilę, spoglądając na mnie z podekscytowaniem, którego nie potrafiła ukryć.
– Dziś rano przyszedł do ciebie list – zaczęła, chwytając białą kopertę, która leżała na blacie. – Zobaczyłam nadawcę i…
– Otworzyłaś mój list? – Zwróciłam uwagę na fakt, że koperta była podarta.
– Przepraszam, kochanie – odparła lekko zawstydzona, ale wciąż nie była w stanie opanować entuzjazmu. – Nie mogłam się powstrzymać, gdy zobaczyłam, że jest z Kingswell!
Minęła chwila, nim jej słowa dotarły do mojej świadomości. Kingswell było jedną z najlepszych szkół nie tylko w Londynie, ale i całej Wielkiej Brytanii, miejscem, gdzie zaczynali kariery najlepsi lekarze z całego kraju.
Niemal wszyscy jego absolwenci dostawali się na prestiżowe uczelnie medyczne, wobec czego rekrutacja była bardzo surowa. Moim marzeniem było kontynuować tam naukę, dlatego naiwnie wysłałam aplikację, ale nawet w najśmielszych snach nie spodziewałam się, że dostanę stamtąd odpowiedź zwrotną.
– I co? – wyszeptałam, bojąc się tego, co miałam zaraz usłyszeć.
Mama uśmiechnęła się szeroko i podała mi kopertę.
– Przyjęli cię, kochanie! Dostałaś się do wymarzonego liceum! – zawołała, a w jej oczach błyszczała radość.
Delikatnie wyjęłam list, czując pod palcami fakturę drogiego papieru. Z sercem bijącym jak dzwon prędko otaksowałam treść listu. Moje oczy szybko ominęły wszelkiej maści zwroty grzecznościowe, zatrzymując się dopiero na kluczowych słowach: „Droga panno Winter, z przyjemnością informujemy…”.
– Dostałam się. – Własny głos odbijał się echem w mojej głowie, jakby to, co właśnie powiedziałam, nie było do końca rzeczywistością.
Mama podeszła, by mnie przytulić.
– Gratulacje, kochanie – pisnęła z dumą. – To wszystko zasługa twojej ciężkiej pracy.
Czułam w jej głosie najszczerszą na świecie emocję, czyli matczyną radość. Moja reakcja była jednak zupełnie inna, bo zamiast ekscytacji poczułam dziwny ciężar. Czekałam na tę wiadomość od dawna, ale teraz, gdy w końcu nadeszła, mój umysł jakby nie był w stanie jej udźwignąć. Czy to dlatego, że w głębi duszy spodziewałam się innego wyniku? A może bałam się jej, bo wiedziałam, że ta jedna zmiana niosła za sobą też szereg innych?
– Czemu nic nie mówisz? – zapytała mama, marszcząc czoło ze zmartwienia.
– Nie wiem… to wszystko wydaje się takie… nierealne – wydusiłam z siebie, starając się ułożyć myśli w bardziej logiczną całość.
Mama delikatnie chwyciła mnie za ręce, spoglądając mi głęboko w oczy.
– Przeprowadzka to duża zmiana, kochanie, i to całkowicie naturalne, że czujesz się przytłoczona – zapewniła mnie. – Każdy nowy rozdział w życiu przynosi ze sobą strach przed nieznanym. Ale pamiętaj, że jesteś niezwykle zdolna i zasłużyłaś na to miejsce. Jestem pewna, że dasz sobie radę, bez względu na to, co przyniesie przyszłość.
Odetchnęłam głęboko. Byłam pewna, że mama mówiła szczerze, ale jej słowa nie wystarczyły, żeby przegonić kłębiące się w mojej głowie czarne chmury.
– Może masz rację. – Westchnęłam, starając się przekonać samą siebie, że strach z reguły nie był dobrym doradcą.
Mama przytaknęła, wyraźnie ulżyło jej, że zaczynałam akceptować sytuację.
– I wiesz, co jeszcze? – zapytała, chwytając mocniej moją dłoń. – Zawsze będę obok ciebie, więc zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.
– Dziękuję, mamo – powiedziałam, czując, jak ciężar zaczyna powoli znikać z moich barków.
– Co powiesz na wspólne świętowanie? – zapytała z entuzjazmem, który powoli zaczął udzielać się również mnie. – Może zrobię coś specjalnego na obiad? Na przykład twoje ulubione gofry z borówkami?
– Brzmi dobrze. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
Mama odwzajemniła uśmiech i chwyciła teczkę, w której trzymała wszystkie dokumenty związane z naszą przeprowadzką do Londynu, w tym umowy najmu mieszkania, lokalu, w którym miała mieścić się piekarnia, czy ulotki firm przeprowadzkowych.
– Dla mnie to też duża zmiana – dodała, biorąc łyk kawy. – Nigdy nie prowadziłam własnego biznesu.
– Nie boisz się?
– Oczywiście, że się boję. – Westchnęła. – To duże przedsięwzięcie. Ale gdy tylko przychodzi do mnie lęk, przypominam sobie, jak ważne jest, by robić w życiu to, co się kocha. Pieczenie zawsze było moją pasją, a teraz w końcu będę mieć okazję, by dzielić się nią z jeszcze większą liczbą osób. Plus mam najlepszą motywację na świecie.
– Jaką? – zapytałam.
– Ciebie.
Uśmiechnęłam się na tę odpowiedź, nieco zazdroszcząc jej pozytywnego podejścia do życia.
– Jak sobie ją wyobrażasz?
– Piekarnię? – Mama uśmiechnęła się szeroko, jej oczy błyszczały jak dwie monety. – Chcę, żeby to była przytulna przestrzeń, wypełniona zapachem świeżo pieczonego chleba i ciastek. Będą drewniane stoły, mnóstwo zieleni i dużo naturalnego światła. Ludzie będą mogli przyjść, zrelaksować się przy kawie i cieszyć się moimi domowymi wypiekami.
– Brzmi fantastycznie – odparłam, wyobrażając sobie to miejsce, jakby już było rzeczywistością.
– A ty będziesz moją pomocnicą, kiedy tylko znajdziesz czas po szkole – dodała, mrugając do mnie figlarnie.
– Zgoda, ale tylko pod warunkiem, że przydzielisz mi też rolę testerki.
– Umowa stoi. – Mama zaśmiała się, potakując głową. – Musimy powoli zacząć myśleć też o wszystkich logistycznych sprawach związanych z przeprowadzką. – Otworzyła teczkę, przeglądając kolejne dokumenty. – Firma przeprowadzkowa ma przyjechać już za kilka dni, więc musimy zaopatrzyć się w kartony.
– Tak szybko?
– Tak, kochanie. Czas leci…
– To nie będzie łatwe zadanie – przyznałam, myśląc o wszystkich rzeczach, które zgromadziłyśmy do tej pory.
– Mamy ograniczoną przestrzeń, więc musimy być wybiórcze. Proponuję zacząć pakowanie od ubrań i książek, a o reszcie będziemy decydować na bieżąco.
Pokiwałam głową na znak zgody, chociaż w głębi serca myśl o pakowaniu kartonów przyprawiała mnie o dreszcze. W końcu każde zapakowane pudełko oznaczało rozstanie się z kawałkiem przeszłości i przybliżało mnie do pozostawienia za sobą domu, który znałam przez całe życie.
– Myślisz, że przyzwyczaimy się do życia w mieście? – zapytałam po chwili ciszy, biorąc ostatni łyk herbaty. – Windermore i Londyn różnią się od siebie chyba dosłownie w każdym aspekcie.
– Będzie inaczej, ale razem bez wątpienia sobie poradzimy – zapewniła mnie mama.
Podziękowałam jej za słowa wsparcia i wstałam od stołu, aby zabrać puste talerze do zlewu, kiedy nagle mój telefon zabrzęczał w kieszeni spodni. Wyjęłam go, spoglądając na ekran. Okazało się, że była to wiadomość od nikogo innego, jak Erin, która pomagała mi szukać informacji o Henrym.
„Masz czas? Musimy porozmawiać. Mam nowy trop” – brzmiała jej treść.
Dłonie zaczęły mi niebezpiecznie drżeć, co niemal poskutkowało upuszczeniem telefonu na podłogę. Nie wiedziałam, czy powinnam spodziewać się dobrych, czy złych wieści, ale byłam pewna, że każda informacja była teraz na wagę złota.
– Przepraszam, muszę coś załatwić – powiedziałam do mamy, starając się zachować spokój.
Mama skinęła głową ze zrozumieniem.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziała, dając mi przestrzeń.
Wyszłam z kuchni do pokoju, gdzie mogłam liczyć na odrobinę prywatności, i od razu zadzwoniłam do Erin. Ledwo udało mi się złapać sygnał, Erin odebrała.
– Jesteś sama? – odezwała się, jej głos brzmiał niespokojnie.
– Tak, co się dzieje? – zapytałam, próbując przygotować się na każdą odpowiedź.
Erin westchnęła do słuchawki.
– Mam wieści na temat Brauna od jednego ze swoich źródeł, ale wolałabym nie przekazywać ci ich przez telefon.
Przełknęłam ślinę.
– Henry… czy… czy jest cały?
– Nie mam szczegółowych informacji na temat jego stanu, ale możliwe, że poznałam właśnie jego przybliżoną lokalizację.
Pokręciłam głową, nie mogąc uwierzyć w to, co mówiła, choć wiedziałam, że Erin przecież nie może mnie zobaczyć. Po tak długim okresie bez jakichkolwiek wieści na jego temat informacja o lokalizacji była dla sprawy przełomem na miarę rewolucji przemysłowej dla Wielkiej Brytanii.
– Spotkajmy się dzisiaj wieczorem. Przygotuję wszystkie materiały, które udało mi się zdobyć, i omówimy plan działania – powiedziała Erin. W jej głosie po raz pierwszy słychać było determinację, której dotąd brakowało, odkąd rozpoczęłyśmy poszukiwania.
– Wieczorem? – zapytałam, jedną ręką trzymając telefon, drugą wkładając buty. – Będę u ciebie za dziesięć minut.2
Świat to nie biuro obsługi życiowych pragnień
Dakota
Stałam przed bramą rezydencji Blackwellów, obserwując zbliżającą się w moją stronę Erin. Była ubrana w czarną sukienkę, długą do samej ziemi, i kroczyła niczym kot skradający się do swojej ofiary. W świetle dnia jej skóra wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle, a ciemne włosy mocno kontrastowały z kwitnącymi wokół rezydencji kwiatami.
– Cześć, Dakoto – powiedziała, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko mnie. Jej głos miał w sobie coś, co łagodziło wiszące w powietrzu napięcie. – Kolejna ciężka noc?
Pokiwałam twierdząco głową, wiedząc, że nie ma sensu jej okłamywać. Erin była jedyną osobą na świecie, która wiedziała o moich problemach i potrafiła przejrzeć mnie z tego powodu na wylot.
– Mam nadzieję, że jedna z ostatnich.
Wampirzyca spojrzała na mnie współczująco, po czym delikatnie dotknęła mojego ramienia. Erin nigdy nie była osobą, która okazywała czułość za pomocą dotyku, dlatego tym bardziej doceniałam tę próbę okazania mi wsparcia. Poza tym to wcale nie tak, że mogłam liczyć na wsparcie od Lucy, dla której przemiana w wampira nie była specjalnie łaskawa.
– Lucy miała kolejne załamanie – powiedziała Erin, jakby czytając mi w myślach.
– Małe, średnie czy duże? – zapytałam, nawiązując do skali, którą wspólnie opracowałyśmy na podstawie jej wybuchów.
Małe załamanie charakteryzowało się zwykle wzmożoną drażliwością lub płaczem. Lucy w tym stanie wciąż potrafiła się kontrolować, nawet jeśli jej niepokój był widoczny z daleka.
Średnie załamania były bardziej intensywne. Objawiały się agresją, krzykiem, a czasem próbami samookaleczeń. Niełatwo było ją wtedy uspokoić, ale zazwyczaj udawało się to bez większych interwencji.
Najgorszym scenariuszem były duże załamania, czyli te, w trakcie których Lucy całkowicie traciła nad sobą kontrolę. Stawała się agresywna, a jej nowo nabyta siła czyniła ją niebezpieczną nie tylko dla siebie, ale też dla innych. W takich momentach często musiałyśmy używać siły, aby ją powstrzymać.
– Raczej średnie, ale było blisko do dużego – odpowiedziała Erin, marszcząc czoło. – Udało mi się ją uspokoić, ale nie było łatwo.
– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? – zapytałam z lekkim wyrzutem, jako że wcześniej ustaliłyśmy, że w przypadku każdego kryzysu, który nie będzie należał do tych małych, będziemy sobie pomagać. – Przyjechałabym, żeby ci pomóc.
– Daj spokój. – Erin przewróciła oczami, ignorując moje pretensje. – Lepiej mi powiedz, kiedy zamierzasz jej powiedzieć o przeprowadzce.
Zastygłam na chwilę, słysząc jej pytanie. Oczywiście, odkładałam tę rozmowę w nieskończoność, myśląc, że z czasem wszystko samo się ułoży. Niestety, czas ani trochę nie oswoił mnie z myślą o wyjeździe. Myśl o całkowitej zmianie życia wciąż była zbyt świeża, zbyt obca, zbyt przerażająca, by się z nią zmierzyć. Jak miałam powiedzieć o tym Lucy, skoro sama tkwiłam w półśnie, niepewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę?
– Właściwie to zamierzałam zrobić to dzisiaj – skłamałam. – Ale skoro twierdzisz, że miała trudną noc, to może poczekam z tym jeszcze chwilę…
Erin zatrzymała się na moment, rozważając moje słowa.
– Nie możesz tego wiecznie odkładać. Prędzej czy później musi się dowiedzieć. – Jej ton był poważny.
– Wiem. – Westchnęłam. – Ale odkąd stała się wampirzycą, każda zmiana, nawet ta najdrobniejsza, wpływa na nią tak mocno… Boję się, że informacja o przeprowadzce może ją załamać.
Erin kiwnęła głową na znak, że rozumie mój punkt widzenia.
– Pewnie tak będzie – zaczęła. – Ale przedłużanie tego może tylko pogorszyć sytuację.
– Postaram się znaleźć dobry moment i sposób, by jej o tym dziś powiedzieć – przytaknęłam niechętnie. – Może, jeśli obiecam, że będę ją często odwiedzać, łatwiej będzie jej to zaakceptować? – zapytałam naiwnie.
Erin spojrzała na mnie, jakby nie miała złudzeń, że wcale tak nie będzie, ale dla mojego dobra ostatecznie powstrzymała się od dalszego komentarza.
Weszłyśmy do budynku, stąpając po marmurowych podłogach, które rozbrzmiewały echem naszych kroków. Krótki spacer przez korytarze pełne obrazów, rzeźb i posągów, które kiedyś wydawały mi się godne miejsca w muzeum, teraz przypominał przechadzkę po dobrze znanym pokoju przyjaciela. W istocie rezydencja Blackwellów stała się dla mnie drugim domem, odkąd Henry zniknął. Zjawiałam się tu w każdej wolnej chwili, nie tylko pomagając Erin w poszukiwaniach, ale również spędzając czas ze swoją przyjaciółką.
– Gotowa na spotkanie z małym demonem? – zapytała Erin, gdy doszłyśmy na poddasze, gdzie znajdował się jej pokój, po czym, nie czekając na odpowiedź, popchnęła drzwi do przodu.
Lucy siedziała na parapecie, opierając plecy o okno i czytając znany magazyn modowy. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo jej zainteresowanie modą było jedną z niewielu rzeczy, których nawet przemiana w wampira nie dała rady w niej zniszczyć. Nasze wejście sprawiło, że oderwała się od lektury i uniosła wzrok ku górze.
– Wyglądasz tragicznie – rzuciła mi na powitanie, skupiając uwagę na moim wyglądzie.
Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Odkąd Lucy została wampirzycą, wszystkie jej cechy, w tym obcesowa szczerość, stały się bardziej intensywne. Nigdy nie bała się mówić, co myśli, ale teraz jej słowa uderzały jeszcze mocniej niż za czasów, gdy była człowiekiem.
– Ciebie też widziałam w lepszej formie – odpowiedziałam jej lekkim przytykiem.
Lucy tylko wzruszyła ramionami, niespecjalnie urażona moją reakcją.
– Ja przynajmniej mam dobrą wymówkę – odparła.
– Niby jaką?
– No, na przykład taką, że jako wampirzyca jestem technicznie martwa.
Czy tego chciałam, czy nie, musiałam przyznać, że była to całkiem niezła wymówka. Może dlatego na moment mnie zatkało, podczas gdy Lucy miała ewidentny ubaw z mojej reakcji.
– Martwi zwykle nie komentują wyglądu innych – rzuciłam, gdy doszłam do siebie.
– Zwykle – Lucy złapała mnie za słówko, unosząc brwi. – Ja jestem wyjątkiem.
Przewróciłam na nią oczami, po czym wyjaśniłam:
– To był ciężki tydzień, dlatego wyglądam tragicznie.
Lucy uśmiechnęła się, jej surowa postawa nieco złagodniała.
– Domyśliłam się, dlatego zwróciłam ci uwagę – zaczęła enigmatycznie. – Dbanie o wygląd jest szczególnie ważne, gdy ma się zły humor. Pomaga poczuć się choć odrobinę lepiej. – Jej ton był teraz bardziej troskliwy, choć nadal bezpośredni.
Przyjrzałam się przyjaciółce. Miała na sobie idealnie wyprasowaną tweedową sukienkę, do tego buty na obcasie i starannie wykonany makijaż. Jej słowa miały sens, szczególnie że nawet gdy była na skraju wytrzymałości, nalegała, żebyśmy pomogły jej ułożyć włosy albo poprawić makijaż.
Uświadomiły mi też trochę, że pomimo dość ostrej maniery Lucy naprawdę się o mnie martwiła. Robiła to po prostu na swój dziwny, nieco niezrozumiały dla mnie sposób.
– W takim razie chyba powinnam ci podziękować – odparłam.
Przyjaciółka podeszła i przytuliła mnie krótko. Mimo że starałam się ukryć swój gwałtowny odruch, gdy poczułam jej lodowaty dotyk, moje mięśnie znów lekko się spięły, czego Lucy nie mogła nie zauważyć. O ile przyzwyczaiłam się już do zimnej skóry Erin czy Henry’ego, o tyle wciąż trudno było mi pogodzić się z myślą, że Lucy, moja przyjaciółka od dzieciństwa, teraz też była taka jak oni.
– Dobrze, że w końcu przyszłaś. – Odetchnęła, rozluźniając uścisk.
– Aż tak ci tu źle z Erin? – zapytałam w ramach żartu.
Lucy schyliła się, żeby szepnąć mi do ucha pół żartem, pół serio:
– Mam wrażenie, że jeśli spędzę z nią kolejną dobę pod jednym dachem, to zwariuję.
Erin uniosła wzrok nad książek, co sugerowało, że szept Lucy nie był wystarczająco cichy, i rzuciła w jej stronę:
– Mówisz tak, jakby życie z tobą było bajkową idyllą.
Lucy skrzywiła się nieznacznie i odparła z lekkim oburzeniem w stronę zniecierpliwionej Erin:
– Po prostu twierdzę, że nie zaszkodziłoby ci, gdybyś trochę wyluzowała.
– Jestem wyluzowana – odpowiedziała Erin, krzyżując ramiona.
– Jasne – prychnęła Lucy, również zakładając ręce na piersiach.
Erin zgromiła ją wzrokiem, podczas gdy ja nie mogłam opanować chichotu.
– Może i jestem trochę spięta – przyznała Erin. – Ale każdy by taki był, gdyby musiał dzielić z tobą życie. Potrafisz być naprawdę męcząca.
Lucy uniosła brwi, jej głos stał się ostrzejszy:
– Męczące to jest znoszenie twojego nieustannego biadolenia.
Erin zmroziła ją wzrokiem. Wiedziałam, że za chwilę powie coś, czego potem będzie żałować, więc postanowiłam interweniować. Nie mogłam pozwolić, by niewinna sprzeczka przerodziła się w prawdziwą awanturę.
– Może obie weźmiecie głęboki wdech? – zaproponowałam, uśmiechając się niezręcznie. – Myślę, że mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Erin i Lucy na moment zamilkły. Ich miny sugerowały, że niespecjalnie chciały kończyć tę wymianę zdań. Patrzyły na siebie z wyraźną wrogością, jakby każda z nich szukała nowego sposobu na atak, a cisza między nimi była tylko chwilowym rozejmem.
– Serio, dziewczyny – dodałam prędko. – Jak już znajdziemy Brauna i uwolnimy Henry’ego, możecie się nawet pozabijać, jeśli tego właśnie pragniecie, ale teraz skupmy się na zadaniu.
Lucy przewróciła oczami, jednak kącik jej ust zadrżał, jakby próbowała stłumić uśmiech. Erin skrzyżowała ramiona, ale jej napięta postawa również zaczęła powoli łagodnieć.
– Przyznaję to z trudem, ale Dakota ma rację. – Erin odchrząknęła jako pierwsza. – Powinnyśmy skupić się na prawdziwym powodzie naszego dzisiejszego spotkania.
Odetchnęłam z ulgą, słysząc jej słowa. Obserwowanie, jak Erin i Lucy wzajemnie się ranią, było nie do zniesienia. Obie były dla mnie jak rodzina, dlatego każda, nawet najmniejsza ich kłótnia przypominała pęknięcie w murze, na którym wspierało się to wszystko, co jeszcze trzymało mnie na powierzchni.
– No dobrze – mruknęła Lucy, patrząc na Erin z niechęcią. – Ale nie licz, że o tym zapomnę.
– Nie śmiem – odpowiedziała Erin lodowato, choć już bez wcześniejszej zaciekłości, po czym podeszła w stronę swojego biurka i wyciągnęła z kieszeni mały kluczyk, którym otworzyła jedną z szuflad.
Powoli, niemal ceremonialnie wyjęła z niej laptopa. Był to stary, mocno zniszczony model, ale to nie on przyciągał wzrok – to jego obudowa, obklejona od góry do dołu nalepkami, które mówiły o Erin więcej, niż ona sama kiedykolwiek zdradziła. Od razu rzucała się w oczy nazwa zespołu The Cure, tuż obok czarno-białych liter układających się w nazwę Siouxsie and the Banshees. Dookoła pełno było bardziej mrocznych akcentów – czaszki, odwrócone pentagramy, zwiędłe róże. Najbardziej zapadła mi jednak w pamięć mała, niemal niewidoczna z daleka naklejka z ironicznym napisem, który Erin musiała dodać niedawno: „_I’m not dead, just stuck in existential dread_”.
– Czy on wam kogoś przypomina? – zaczęła Erin, włączając urządzenie i szybko otwierając skan dowodu osobistego niejakiego Benjamina Hughesa.
Oderwałam wzrok od jej kolekcji naklejek i skupiłam się na zdjęciu dowodowym. Początkowo nie dowierzałam, ale im dłużej wpatrywałam się w ekran, tym większe stawało się moje przerażenie. To była znajoma twarz – twarz człowieka, którego nienawidziłam z całego serca.
– To przecież Richard Braun – niemal wykrzyknęłam, czując, jak słowa wyrywają się z moich ust, zanim zdołałam je powstrzymać.
– Okazuje się, że nasz ulubiony złoczyńca prowadzi podwójne życie. – Erin westchnęła, klikając myszką, by przejść do następnej karty. – Dlatego tak długo nie mogłyśmy go znaleźć.
Kolejne zdjęcie również było skanem, lecz tym razem przedstawiało księgę wieczystą posiadłości w Londynie. Właścicielem, jak się okazało, był nie kto inny jak Benjamin Hughes.
– To tutaj teraz przebywa? – zapytałam, czując suchość w gardle.
– Poprosiłam starą znajomą z Londynu, żeby to sprawdziła – odpowiedziała Erin, otwierając w nowej karcie folder pełen zrobionych z ukrycia zdjęć. – Spójrzcie na to.
Lucy i ja zmrużyłyśmy oczy, usiłując dokładniej przyjrzeć się zdjęciom. Były ciemne i nieco rozmyte, jakby robione w pośpiechu. Mimo to postać na nich była wystarczająco wyraźna, bym mogła ją rozpoznać. Charles Braun we własnej osobie spacerował z siatką zakupów spożywczych w ręku.
– Czy ja dobrze widzę, że z jego torby wystaje opakowanie miętowej czekolady? – zauważyła Lucy, wyraźnie zszokowana. – Jak on może jeść coś tak obrzydliwego?
– Naprawdę to jest pierwsza rzecz, która przykuła twoją uwagę? – Erin uniosła brew, patrząc na nią z niedowierzaniem.
– Po prostu nie wierzę, że ktoś je to z własnej woli – powiedziała Lucy, symulując odruch wymiotny, co sprawiło, że Erin przewróciła oczami. – Smakuje przecież jak pasta do zębów!
– W tle jest znak z nazwą ulicy – powiedziałam, nie zwracając uwagi na komentarz Lucy. – Crestmont Lane.
– Dokładnie tak – przytaknęła Erin, dodając: – To ta sama ulica, na której znajduje się dom należący do Benjamina Hughesa.
Przeszedł mnie nagły dreszcz. Czyżbyśmy w końcu były blisko odnalezienia Henry’ego?
– Od jak dawna wiesz? – spytałam, starając się ukryć drżenie w głosie.
– Od kilku dni – przyznała Erin, po czym, widząc moją zdenerwowaną minę, dodała: – Nie chciałam o niczym mówić, dopóki nie będę miała pewności, że to oni.
– A teraz masz? – zwróciła uwagę Lucy. – W końcu na zdjęciach jest tylko Charles, ani śladu Richarda, a już tym bardziej Henry’ego.
Erin pokiwała głową, klikając w jedno ze zdjęć i wskazując palcem na siatkę z zakupami trzymaną przez Charlesa. To zdjęcie różniło się od innych tym, że na torbie nie znajdowało się logo sklepu spożywczego, lecz budowlanego.
– Myślisz, że Charles kupił te łańcuchy, bo wziął psa ze schroniska, lubi mocne zabawy w łóżku czy raczej potrzebuje czegoś, co da radę ujarzmić wampira, którego razem z ojcem przetrzymuje w swoim domu?
– To podchwytliwe pytanie? – Lucy udała, że się zastanawia. – Wybieram odpowiedź numer dwa.
Obie spojrzałyśmy na nią z niedowierzaniem.
– No co? Po prostu myślę, że warto wziąć pod uwagę każdą możliwość. – Lucy wzruszyła ramionami.
Nastała niezręczna cisza, która zawisła między mną i Erin. Żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć.
– Ekhem… Wracając do tematu: przeanalizowałam resztę zakupów, które robił co kilka dni Charles, i albo ten chudzielec pożera ogromne ilości jedzenia, albo kupuje je dla dwóch osób – zaczęła Erin, ignorując uwagę Lucy. – Mogę się założyć, że Richard znajduje się w tym samym budynku. Razem z Henrym, oczywiście.
Jeszcze raz przyjrzałam się dokładniej zdjęciom, jakby miały zaraz się rozpłynąć. Naprawdę bałam się, że za chwilę okaże się, że to wszystko jest tylko złudzeniem, kolejnym z moich snów. Ale zdjęcia były prawdziwe, naprawdę przedstawiały spacerującego Charlesa. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam, jak w moim sercu rodzi się nadzieja.
– Niestety nie mam informacji, jak długo zostaną w tym samym miejscu ani czy Benjamin Hughes to jego jedyna tożsamość. Możliwe, że ma ich więcej, tak samo jak kryjówek, dlatego uważam, że nie ma na co czekać – oznajmiła Erin, chowając laptopa z powrotem do szuflady. – Powinnyśmy wyjechać jeszcze dziś w nocy.
– Dziś w nocy? – odparła zdziwiona Lucy.
Erin skinęła głową.
– Cóż, w takim razie lecę po walizki. – Lucy obróciła się na pięcie.
– To nie będzie konieczne – przerwała jej Erin. – Ty nigdzie nie jedziesz.
Lucy zatrzymała się w pół kroku, odwracając się gwałtownie.
– Słucham? – powiedziała groźnie. – To jakiś żart?
Erin westchnęła ciężko, jakby spodziewała się podobnej reakcji ze strony mojej przyjaciółki.
– Nie mogę pozwolić na niepowodzenie misji z powodu kogoś, kto zwyczajnie nie panuje nad swoimi emocjami – wyjaśniła po chwili ciszy.
– Nie panuję nad swoimi emocjami? – Lucy zaostrzyła ton, zaciskając pięści. – Chcesz, żebym ci pokazała, co naprawdę znaczy nie panować nad emocjami?
– O tym właśnie mówię – jęknęła Erin. – Przemiana sprawiła, że jesteś nieprzewidywalna, i będziesz taka jeszcze przez jakiś czas.
– To nie tak, że tego chciałam! Nie prosiłam się o żadną przemianę!
– Co nie zmienia faktu, że do niej doszło, przez co obecnie jesteś żeńską wersją doktora Jekylla i pana Hyde’a – wyjaśniła Erin spokojnym głosem. – Nie mogę pozwolić, aby jedno z twoich załamań zaprzepaściło naszą jedyną szansę na dorwanie Brauna i uratowanie Henry’ego.
Lucy tylko potrząsnęła głową w niedowierzaniu.
– I jak ty to sobie wyobrażasz?! Mam siedzieć w domu i oglądać telewizję, podczas gdy wy będziecie ryzykować życie?!
– Teoretycznie tylko Dakota – zażartowała Erin, próbując złagodzić napięcie. – Ja przecież nie żyję…
– Nie próbuj zmieniać tematu! – Lucy była zbyt wzburzona, by żartować, choć chwilę wcześniej sama użyła podobnego argumentu. – Braun nadal może użyć przeciwko tobie ognia!
– Proszę, uspokój się. – Erin próbowała nie tracić opanowania, ale bez wątpienia było to coraz trudniejsze wyzwanie. – Wierz mi, że ostatnią rzeczą, której pragnę, jest trzymać cię tu jak jakiegoś więźnia, ale musisz zrozumieć, że każdy twój niekontrolowany ruch może nas wszystkich narazić na niebezpieczeństwo!
Lucy otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Erin zdążyła ją uprzedzić:
– Co jeśli nagle włączy ci się tryb Terminatora i rzucisz się na przypadkowego przechodnia? A ja w tym czasie będę zajęta walką z Braunem. Myślisz, że dam radę się rozdwoić, złapać cię za rączkę i głaskać po głowie, aż się uspokoisz? Naprawdę wystarczy mi jedna osoba do niańczenia.
Erin nie musiała patrzeć w moją stronę, żebym zorientowała się, kogo miała na myśli. Chciałam coś powiedzieć, zaprzeczyć jej słowom, ale dobrze wiedziałam, że moja obecność mogła być dla niej ciężarem.
Lucy przez chwilę milczała, próbując opanować emocje. Powoli rozluźniła pięści, choć jej oddech nadal był przyspieszony.
– Chcesz, żebym medytowała, gdy wy będziecie walczyć z tym psychopatą? Nie sądzisz, że przydałoby się wam wsparcie?
– W obecnym stanie nie będziesz dla nas żadnym wsparciem – powiedziała Erin. – Poza tym nie będziemy tam we dwie.
Ostatnie zdanie sprawiło, że obie z Lucy spojrzałyśmy na nią pytająco.
– Pomoże nam moja dawna znajoma, Sofia – wyjaśniło krótko Erin, ucinając spekulacje. – To ona zrobiła te zdjęcia.
– Naprawdę jestem dla ciebie aż tak bezużyteczna? – zapytała Lucy, próbując opanować drżenie głosu. Jej oczy natychmiast się zaszkliły.
Erin usiłowała ją uspokoić, chwytając za dłonie, ale Lucy od razu się jej wyrwała. Po kilku sekundach łzy płynęły po jej policzkach niemal strumieniami, a całe ciało drżało od gwałtownego szlochu.
– Nie jesteś bezużyteczna. – Na kamiennej twarzy Erin pojawiła się zmarszczka, jakby współczucia. – Próbuję tylko chronić nas przed…
Nie zdążyła jednak dokończyć, bo Lucy wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Erin westchnęła przeciągle, po czym usiadła z powrotem na fotelu. Starała się wyglądać na niewzruszoną, ale widziałam, jak głęboko oddycha, próbując opanować własne emocje.
– Takim zachowaniem tylko potwierdza moje przypuszczenia – rzuciła szorstko. – Nie jest gotowa, żeby z nami jechać.
– Zgadzam się z tobą. Lucy nie jest gotowa – przyznałam – ale nic by się nie stało, gdybyś nie była wobec niej taka ostra.
– Ostra? – Erin uniosła obie brwi. – Lepiej, żebym traktowała ją jak porcelanową lalkę? Nawet gdy stawka jest tak wysoka? To nie czas na delikatność. Musimy być gotowe na wszystko, a Lucy… Lucy musi w końcu zrozumieć, że świat to nie biuro obsługi życiowych pragnień.
Przez chwilę panowała między nami cisza. Erin doskonale udawała spokojną, ale ja znałam ją na tyle, że z kilometra byłam w stanie dostrzec gotujące się w niej napięcie.
– Myślę, że Lucy doskonale o tym wie – stanęłam w obronie przyjaciółki. – Szczególnie po wszystkim, co ostatnio przeszła.
– Co właściwie próbujesz mi udowodnić? – zapytała z wyrzutem Erin. – Chcesz powiedzieć, że dbanie o jej nastrój jest ważniejsze niż powodzenie naszej misji? – Jej wzrok skierował się w stronę zamkniętych drzwi, za którymi zniknęła Lucy.
– Nie – odparłam stanowczo. – Zgadzam się, że musimy być gotowe na wszystko, ale wciąż uważam, że odrobina wyczucia nie sprawi, że nasza misja się zawali. – Próbowałam przekonać ją do zmiany podejścia, bo na własnej skórze przekonałam się, że jej surowość mogła działać demotywująco. – Nie lubię…
Zatrzymałam się na chwilę, nie będąc pewną, czy powinnam mówić jej to, co zamierzałam. W końcu jednak uznałam, że to konieczne. Mówienie prawdy było trudne, ale milczenie okazywało się znacznie gorsze, o czym miałam się przekonać już wkrótce.
– Nie lubię, gdy taka jesteś – dokończyłam po chwili.
– Co przez to rozumiesz?
– Taka zdystansowana – wyjaśniłam. – Wiem, że jesteś pod ogromną presją, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Rozumiem to, naprawdę. Ale czasami zachowujesz się, jakbyś istniała tylko po to, żeby eliminować zagrożenia.
Erin umilkła na moment, patrząc na mnie z lekkim zdumieniem w oczach. Chyba nie spodziewała się, że wybuchnę taką szczerością.
– Traktujesz innych jak pionki na swojej szachownicy, oczekując, że będą ruszać się według twojego planu, bez żadnych zastrzeżeń – kontynuowałam.
– Nie masz racji… – próbowała zaoponować Erin, ale ja przygotowałam przykłady.
– Tak było, gdy wymazałaś pamięć mojej mamie. Tak było, gdy bez pytania wręczyłaś mi warty fortunę egzemplarz _Frankensteina_. – Wzięłam głęboki wdech. – I wydaje mi się, że to samo robisz teraz z Lucy. Próbujesz ustawić ją w konkretnej pozycji, ale ona nie chce brać udziału w twojej grze, więc puszczają ci nerwy.
Nie potrafiłam odczytać na twarzy Erin emocji, które pojawiły się po moim wyznaniu. Była wściekła? Zła? A może smutna? Przez moment przestraszyłam się, że uraziłam ją tak bardzo, że już nigdy się do mnie nie odezwie, ale po chwili okazało się, że nie mogłam się bardziej mylić.
– Ja… Nie… – zaczęła, jakby chciała jeszcze zaprzeczyć, ale w końcu westchnęła głęboko i spojrzała mi w oczy. – Masz rację.
Co? Czy moje uszy płatały mi figle? Erin ot tak przyznała się do błędu?
– Mam rację? – zapytałam zdziwiona. – W sensie: ja? W sensie: z tym, co powiedziałam?
Erin spojrzała na mnie, jakbym była kosmitką, co zresztą było całkiem prawidłową reakcją.
– Przecież mówię. – Uśmiechnęła się figlarnie, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby. – Czasem rzeczywiście za bardzo chcę mieć wszystko pod kontrolą.
– To… eee… dobrze wiedzieć, że zdajesz sobie z tego sprawę – odpowiedziałam, starając się zachować neutralny ton, chociaż wewnątrz wciąż nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
Erin zachichotała, widząc moją zmieszaną reakcję.
– Czasem warto przyznać się do błędu tylko po to, żeby zobaczyć twoją reakcję – odparła, nieco mnie przy tym onieśmielając.
Złączyłam usta w cienką linę. Na dłuższą chwilę zapadła między nami głęboka cisza.
– Ale poważnie, Dakoto – dodała Erin, kiedy emocje nieco opadły – doceniam to, że byłaś ze mną szczera.
– Nie ma za co. – Odchrząknęłam, po czym obróciłam się w stronę drzwi, za którymi zniknęła Lucy, nim atmosfera między nami zdążyłaby jeszcze bardziej zgęstnieć. – Lepiej pójdę sprawdzić, jak się trzyma.
Kiedy dotarłam do pokoju Lucy, drzwi były otwarte na oścież jakby w oczekiwaniu na moje przybycie. Bez wahania przekroczyłam próg, rozglądając się po dobrze znanym mi wnętrzu. Dzięki nieograniczonym środkom finansowym Erin Lucy mogła naprawdę zaszaleć z wystrojem. Ściany były obwieszone plakatami, na których Olivia Rodrigo, Britney Spears i Charli XCX spoglądały z kolorowych grafik wprost na drzwi, witając niczego niespodziewających się gości. Róż rozlewał się po pokoju, od delikatnych, powiewnych zasłon po stosy miękkich poduszek w kształcie serc i ust, które tworzyły nieco chaotyczną mozaikę na łóżku. Na ścianie naprzeciwko łóżka lśniło lustro, obramowane szeregiem małych światełek, które nadawały mu wygląd żywcem wyjętego z garderoby gwiazdy filmowej. Obok lustra stał wieszak, przeładowany najnowszymi modowymi skarbami, które stanowiły raczej dekorację niż faktyczną odzież użytkową.
Lucy siedziała skulona na łóżku, głowę miała wtuloną w poduszkę tak, że nie było jej widać twarzy, i wciąż płakała z powodu tego, co się wydarzyło.
– Mogę usiąść? – Podeszłam w jej kierunku, delikatnie klepiąc pościel w panterkę, którą Lucy kazała sprowadzić Erin jej pierwszego dnia w rezydencji Blackwellów.
Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami, nie odrywając twarzy od poduszki, więc zajęłam miejsce tuż obok niej.
– Jak się trzymasz? – zapytałam, ale odpowiedziało mi tylko ciche szlochanie. – Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne, ale musisz pamiętać, że Erin nie jest twoim wrogiem – zaczęłam cicho, ponownie wcielając się w rolę mediatorki.
– Wysłała cię tu, żebyś mi to powiedziała? – rzuciła w moim kierunku. – Nie rozumiem, czemu trzymasz jej stronę.
– Nie trzymam jej strony – odpowiedziałam spokojnie. – Jestem tu, bo jesteś moją najlepszą przyjaciółką i obchodzą mnie twoje uczucia. I Erin też obchodzą. To, że nie pozwala ci jechać, nie jest atakiem z jej strony, tylko sposobem na wyrażenie troski.
Lucy kontynuowała szlochanie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co powiedziałam.
– Nie… płaczę… bo… Erin nie chce… mnie ze sobą… zabrać – wydusiła z siebie w końcu z przerwami na pociąganie nosem.
– To czemu?
– Płaczę, bo… ma rację – jęknęła w rozpaczy, odsuwając czerwoną od płaczu twarz od poduszki. – To… to wszystko mnie przerasta. Cały czas tracę nad sobą kontrolę, a wy… wy patrzycie na mnie, jakbym była wariatką.
– Nie jesteś wariatką – upewniłam ją. – Jesteś po prostu w trakcie ogromnej zmiany.
– Mówisz tak, jakbym przechodziła menopauzę, a nie przemianę w wampirzycę – rzuciła w moją stronę Lucy, po czym znów zakryła twarz poduszką. – Brakuje tylko, żebyś dodała, że to wyjątkowy czas w życiu każdej kobiety.
– Może pocieszy cię to, że w przeciwieństwie do kobiet w trakcie menopauzy, ty chociaż nie musisz martwić się o uderzenia gorąca – odparłam z uśmiechem.
Lucy wyjrzała spod poduszki, mrugając oczami pełnymi łez.
– Chyba wolę uderzenia gorąca niż to, przez co muszę przechodzić – odparła, ignorując moją próbę poprawienia jej humoru. – Cały czas jest mi zimno, jakby ktoś zamknął mnie na wieczność w lodówce. Normalne jedzenie smakuje jak karton. Do tego na okrągło walczę z pragnieniem, żeby rzucić się na ciebie i opróżnić twoje żyły do ostatniej kropli krwi.
Przełknęłam ślinę, postanawiając udawać, że nie usłyszałam tego ostatniego zdania.
– Ale wiesz, co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? – dodała Lucy, patrząc mi ze smutkiem w oczy. – Do zimna w końcu się przyzwyczaję, do picia krwi też. Nawet nieśmiertelność nie wydaje się taka straszna. Ale… – głos jej delikatnie zadrżał – nie mogę znieść tego, że wszyscy moi bliscy myślą, że nie żyję.
– Lucy… – Dotknęłam delikatnie jej ramienia w geście wsparcia.
– Nie mogę tak po prostu do nich iść, przytulić się, powiedzieć, że wszystko ze mną w porządku, nawet jeśli znajdują się kilka domów ode mnie! Do tego, odkąd jestem wampirzycą, wszystko czuję kilka razy mocniej, więc gdy tylko ogarnia mnie smutek, mam wrażenie, jakby kończył się mój cały świat! – kontynuowała Lucy. – Erin twierdzi, że z czasem nauczę się to kontrolować, ale póki co wcale się na to nie zanosi…
Jej ból przenikał mnie na wskroś, choć wiedziałam, że to jedynie cień tego, co czuła Lucy. Straciła wszystko: rodzinę, przyszłość, samą siebie. Patrzyła na świat, który pozostał taki sam, podczas gdy w niej wszystko umarło. Mówiła, że czuje wszystko intensywniej, ale tylko ona wiedziała, co to naprawdę znaczyło. Nieważne, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam zrozumieć, co czuła, gdy patrzyła na mnie, szukając ciepła, którego już nigdy nie mogła doświadczyć. Albo kiedy myślała o bliskich, których nie mogła już dotknąć.
Próbowałam znaleźć słowa pocieszenia, ale z każdą chwilą czułam coraz większą bezradność. Wszystko, co mogłam powiedzieć, było jak bandaż na otwartą ranę. Wiedziałam, że to, co ją zżera, nigdy do końca nie minie. Są rany, które goją się długo, i takie, które nie goją się wcale.
– Tak mi przykro, Lucy. Nie wiem nawet, jak powinnam cię pocieszyć. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji… Chyba mogę ci tylko powiedzieć, że wiem, że twoja mama byłaby z ciebie dumna – powiedziałam do niej. – Oraz obiecać, że Erin mówiła prawdę. Z czasem będzie coraz łatwej. Musi być…
Lucy przysunęła się bliżej mnie i na moment zastygłyśmy w uścisku. Chyba obie go potrzebowałyśmy, bo gdy tylko znalazłyśmy się w swoich ramionach, w tym samym czasie wydałyśmy z siebie ciche westchnięcie.
– Dziękuję – odparła Lucy, gdy się od siebie odsunęłyśmy. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła też ciebie. Jesteś jedyną osobą, która trzyma mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach.
Jej wyznanie sprawiło, że automatycznie dopadły mnie wyrzuty sumienia w związku z tym, że wciąż nie powiedziałam jej o przeprowadzce. Lucy zasługiwała, żeby wiedzieć. Byłam przekonana, że przekładanie tego w nieskończoność nie mogło się skończyć dobrze, ale nie byłam w stanie otworzyć ust i powiedzieć jej prawdy.
Tłumaczyłam to sobie w ten sposób, że widząc, jak bardzo cierpiała, nie chciałam być osobą, która dokłada jej kolejnych zmartwień. Był to jednak tylko fragment prawdy, bo część mnie zwyczajnie bała się jej reakcji.
Obiecałam sobie w myślach, że to naprawdę ostatni raz, gdy przekładam ten moment, i że powiem jej o przeprowadzce, gdy tylko wrócimy z Erin z misji.
– Mam nadzieję, że znajdziesz Henry’ego i prędko wrócisz do domu – powiedziała Lucy, delikatnie uśmiechając się w moją stronę. – Będzie mi bez ciebie ciężko.
– Ja też, Lucy – odpowiedziałam, czując na sobie ciężar kłamstwa. – Ja też.