Jadą Haliki przez Ameryki - ebook
Jadą Haliki przez Ameryki - ebook
180 tysięcy kilometrów przygody. Taką wyprawę mógł wymyślić tylko ktoś, kto podróżowaniu oddał całe serce!
Toni Halik nie przestaje fascynować dzieci i dorosłych! Tym razem z żoną Pieret i psem Łolim ruszają w niezwykłą podróż przez obie Ameryki. Mają do pokonania trasę z Argentyny aż na Alaskę i z powrotem. Oczywiście, co i rusz wpakowują się w kłopoty albo to kłopoty wpakowują się prosto na nich. Po drodze Toni i Pieret muszą choćby rozwiązać tajemnicę wulkanu, napoić „żebrzące drzewo”, uratować przed pumą zwierzęta w schronisku, pokonać autem przepaść i uciec przed bandytami. A to dopiero początek największej przygody ich życia, jaka czeka ich w Stanach Zjednoczonych. Przygody o imieniu… Ozana. Po sukcesie książki „Przygoda dzika Toniego Halika” Mirosław Wlekły opowiada o dalszych losach słynnego podróżnika. W tworzeniu książki pomogły dzieci autora, które pokochały zakręconego Toniego, kiedy ich tata pisał jego bestsellerową biografię dla dorosłych „Tu byłem. Tony Halik”.
Tryskające kolorami i energią ilustracje, dzięki którym możemy towarzyszyć Halikom w podróży, namalowałaMagdalena Kozieł-Nowak.
Książkę polecają: Czas Dzieci.pl, Muzeum Toniego Halika przy Muzeum Podróżników (Oddział Muzeum Okręgowego w Toruniu), OurLittleAdventures.pl
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3942-9 |
Rozmiar pliku: | 8,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– To było zupełnie dzikie dziecko, baaardzo dzikie, proszę pana – słyszę i wybałuszam oczy.
Jak to dzikie? To znaczy jakie?
– Niecywilizowane! Zupełnie niecywilizowane – odpowiada tajemniczo starsza pani.
Rozmawiamy na drugim końcu świata, w argentyńskim Buenos Aires (czytaj: błenos ajres). Chcę wiedzieć więcej. Dopytuję. W końcu poznaję jego historię.
Ozana mieszkał w dżungli, jak Tarzan. Do domu w Buenos Aires, stolicy Argentyny, rodzice przywieźli go dopiero, gdy miał trzy latka. Nigdy wcześniej w zwykłym domu nie mieszkał. Ich dom zawsze był w drodze. Nocował w dżipie, w namiocie albo w hamaku, gdzieś pod palmą. Za przyjaciół miał zwierzęta. Włosy blond, niebieskie oczy, a opalony tak bardzo, że aż czarny. Piękne dziecko. Chodził w spodniach ojca, duuużo za dużych, miał je zawiązane pod pachami. Koszuli nie chciał wkładać. Nie dawał się utulić ani ucałować. Z dziećmi się nie bawił, z dorosłymi nie zadawał, najlepiej czuł się ze zwierzętami. I skakał po drzewach jak małpa. A gdy był głodny, chwytał za maczetę – to taki wieeelki nóż – szedł do lodówki, odkrawał kawał wołowiny i ciach! Jadł surową. Wszędzie chodził sam. Niczego się nie bał. Po prostu mały Tarzan!
1. Na Alaskę!
Buenos Aires, Argentyna, 24 grudnia 1955 roku
– Toni, a dokąd się teraz wybieracie? – zapytał Phil, kolega Toniego z Najlepszej Gazety Świata.
Był wigilijny wieczór, a Halikowie wraz z przyjaciółmi świętowali udaną wyprawę do Brazylii.
Być może pamiętacie tę podróż z książki „Przygoda dzika Toniego Halika”. Opowiada o tym, jak Pieret i Toni nieoczekiwanie znaleźli się sami w lesie deszczowym. Chcieli dotrzeć do ludu Karaża i poprosić jego członków o prawdziwą dzidę. Udało im się to, zamieszkali z nimi i przez kilka miesięcy przeżyli mnóstwo przygód. Toni zrobił setki zdjęć i spisał swoje opowieści, a po powrocie podzielił się nimi z widzami telewizji oraz czytelnikami gazet.
Toni nie zdążył odpowiedzieć na pytanie o kolejną wyprawę, bo nagle w progu salonu pojawił się Tadeusz, filmowiec z Polski, który uczył Halika posługiwania się kamerą. Na tacy niósł filiżanki wypełnione czerwonym płynem, w którym coś pływało.
– Oto krew naszych wrogów, a wewnątrz ich uszy – przemówił tajemniczym głosem. Szedł przez pokój jak zombi. Wszyscy, poza Pieret i Tonim, zbledli. Trzeba im było tłumaczyć, że to tylko gorący barszcz z uszkami, bardzo egzotyczna zupa z dalekiej Polski, którą jada się w wieczór wigilijny.
Mimo lęku goście chwycili łyżki i zabrali się do jedzenia.
– Nieziemsko dobra ta zupa! – wołali, oblizując się ze smakiem. Lecz zaraz przypomnieli Halikom zadane wcześniej pytanie:
– Więc dokąd się teraz wybieracie?
W grudniu mieszkańców Buenos Aires dręczą największe upały, a Toni strasznie się pocił. Koszula przyklejała mu się do ciała. Co chwilę wycierał czoło. I marzył, by choć na moment wskoczyć do lodówki. A jeszcze lepiej wybrać się gdzieś daleko, gdzie zimniej pośród lodu i śniegu. Aby złapać choć troszkę rześkiego chłodu.
– Na Alaskę! Zaczerpnąć świeżego powietrza – wypalił bez zastanowienia.
Nie przewidział, jakie ta odpowiedź będzie miała konsekwencje. Chciał tylko na parę sekund zapomnieć o południowoamerykańskim upale. Jednak towarzystwo podchwyciło tę myśl. I już wznosiło toast.
– Za nową podróż małżeństwa Halików! – wykrzykiwali. – Za wyprawę na Alaskę!
Ale jak to? Moment! Przecież znajdowali się na samym dole Ameryki Południowej, a Alaska jest na górze Ameryki Północnej. To niemal koniec świata!
Goście jednak wiwatowali. Już wyciągali mapy. I z wypiekami na twarzach sprawdzali palcami na konturach państw, gdzie tym razem wybiera się ich przyjaciel Toni.2. Dżip
– Mowy nie ma, jeśli jedziesz, ja jadę z tobą! – wykrzyknęła Pieret, choć nieczęsto zdarzało się jej podnosić głos.
Siedzieli przy stole już tylko we dwoje i dyskutowali o niespodziewanej podróży.
– Ale przecież droga daleka i nie będzie pieniędzy na spanie w hotelach, jedzenie w restauracjach i inne luksusy – bełkotał pod nosem nadal oszołomiony Toni.
– Bueno! Dobrze! – odpowiedziała po hiszpańsku Pieret, w tym języku porozumiewali się bowiem w Argentynie, gdzie od kilku lat mieszkali. – W takim razie będziemy się zachowywać tak, jak gdyby te udogodnienia w ogóle nie istniały.
I mówiła to z takim spokojem, jak wtedy w Mato Grosso, kiedy wykiwani przez organizatorów wyprawy zostali tylko we dwoje nad brzegiem rzeki o nazwie Araguaia i musieli sami zaplanować dalszą podróż.
– A... a... ale jak to...? – wyjąkał zdezorientowany Toni.
– Zrobimy tak – zaczęła tonem wytrawnej podróżniczki jego żona – jakbyśmy znajdowali się jeszcze wśród Karażów. Będziemy spali na ziemi i jedli na powietrzu. Nie zdarzy się nam to przecież po raz pierwszy, prawda?
– A... a... ale to bardzo niebezpieczne – zaprotestował Toni.
– Chyba się nie boisz, mój drogi? Mówisz tak, jakbyśmy do tej pory nie przeżyli żadnych niebezpieczeństw! – wybuchła śmiechem Pieret. – Podczas wojny niemieckie kule świstały nam nad głowami, po niej omal nie utopiliśmy się w rzece Paragwaj, a w Brazylii niewiele brakowało i straciłbyś głowę. Doprawdy, zabawny jesteś, kiedy straszysz mnie niebezpieczeństwami.
– A... a... ale... – Toni wciąż nie mógł wydusić słowa. Po chwili zastanowienia zaczął jednak przytakiwać żonie. Przecież Pieret miała rację. Podczas poprzednich wypraw dawali sobie radę w każdej sytuacji. Oboje kochali przygody, podróże i poznawanie nowych ludzi. I wcale nie przerażały ich rzeczy, które inni uznawali za trudne.
– Poza tym – dodała Pieret, choć już nie musiała przekonywać męża – na razie nie mamy dzieci. Z nimi taka podróż byłaby przecież niemożliwa. Skorzystajmy z okazji, bo może się już nie powtórzyć.
– Wiesz, masz rację! – Toni aż klasnął. A w głowie zaczął mu świtać pewien pomysł.