Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Jaga Czekolada i Władcy Wiatru. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 września 2025
2999 pkt
punktów Virtualo

Jaga Czekolada i Władcy Wiatru. Tom 2 - ebook

Jaga Czekolada powraca! Witajcie w Pierwszym Świecie, gdzie rządzą nowe technologie, a mieszkańcy tak bardzo upodobnili się do siebie, że trudno o dwie różne osoby. Tutaj mieszka Jagoda Nugat, przez kolegów nazywana Jagą Czekoladą.

Minął rok od niezwykłych wydarzeń z udziałem Jagi Czekolady. Czarodziejki z Almendurii zniknęły, a dziewczynka wróciła do zwyczajnego życia nastolatki – aż do chwili, gdy podczas wakacyjnych przygotowań trafia na podręcznik magii i tajemnicze pióro. Na dalekiej wyspie Dun, gdzie spędza lato, wszystko się zmienia. Niespodziewanie pojawiają się Mirella i Lukrecja, które szukają ratunku dla zaklętego kruka Zafira. Tymczasem nad wyspą gromadzą się mroczne moce. Czarnoksiężnik Hedim zwabia Jagę i jej przyjaciół do opuszczonej fabryki czekolady, by podstępem zdobyć potężne artefakty.

Magia powraca. Czas połączyć siły – i wezwać na pomoc Władców Wiatru.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Dzieci 6-12
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-631-2
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1, W KTÓRYM LUKRECJA ZAPRZYJAŹNIA SIĘ Z GNOMOWATYM ARTUREM, A ZAFIR MA KŁOPOTY

Lukrecja miała dzisiaj ciężki dzień. Każdą przerwę w Akademii Mocy Konwentu Czarodziejów Almendurii spędzała samotnie, myśląc o tym, jak byłoby fajnie, gdyby mogła teraz bawić się z Jagodą. Ale od powrotu z Pierwszego Świata minęło już wiele miesięcy i nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedyś spotka swoją przyjaciółkę. Tęskniła do niej, szczególnie w tak nudne dni jak ten.

Dzisiaj Lu musiała zostać w szkole dłużej niż zwykle. Powinna właśnie siedzieć w bibliotece i powtarzać materiał przed sprawdzianem z tajników mocy. Nie mogła zrozumieć, w jaki sposób czarodzieje mogli uporać się z tyloma lekturami i zadaniami! Może nielegalnie używali do tych celów czarnej magii? Bo w przypadku Lu szło to opornie. Ślęczenie nad księgami nie należało do jej ulubionych sposobów na spędzanie wolnego czasu. Zamiast siedzieć w wysokiej na kilka kondygnacji kamiennej komnacie wypełnionej po sufit przykurzonymi tomami, wolałaby biegać po ogrodzie.

Ostatnia wizyta w bibliotece skończyła się dla niej nieszczęśliwie, bo dostała uczulenia – niewykluczone, że z powodu kurzu, który pokrywał księgozbiór. Po dwudziestu minutach spędzonych nad księgami zaczęło ją kręcić w nosie, a chwilę później nie mogła powstrzymać się od kichania. Napad kichania trwał tak długo, że w końcu zniecierpliwiony bibliotekarz polecił jednemu ze stażystów, aby ten wyprowadził ją na zewnątrz. Ostatecznie Lu wcale nie narzekała, bo to zadanie powierzono przyjemnemu i przystojnemu uczniowi. Szalało za nim pół żeńskiej części Akademii Mocy Konwentu Czarodziejów Almendurii, do której uczęszczała. Lukrecja nawet nie marzyła, aby chłopak zwrócił na nią uwagę. Dlatego bez oporów dała się wyprowadzić na świeże powietrze, ale była tak stremowana, że nie wydusiła z siebie nawet słowa, a chłopak wręczył jej po prostu paczkę chusteczek higienicznych i natychmiast się ulotnił.

Teraz Lu zaczęła się zastanawiać, czy coś jest z nią nie tak. Koledzy oglądali się ciągle za różnymi dziewczynami – na przykład za Carmen z równoległej klasy – a na nią nawet nie spojrzeli. Może dlatego, że nosiła za długą spódnicę i włosy splecione ciasno w dwa warkocze? Ale przecież szkolny regulamin zobowiązywał wszystkie dziewczyny w szkole do ubierania się w mundurki, a spódnice powinny sięgać przynajmniej połowy kolana!

Carmen paradowała po szkole w bardzo krótkiej spódnicy i kolorowych swetrach, mimo że regulamin szkoły wyraźnie mówił, że uczniowie mogą nosić jedynie ciemnoszarą pelerynę. Na przykład wczoraj Carmen ubrała się w jaskrawożółty kardigan. Widać ją było na odległość. Lukrecja wreszcie odważyła się zwrócić jej uwagę.

– Przepraszam – powiedziała, kiedy spotkały się w kolejce w stołówce szkolnej. – Nie wiem, czy wiesz, że twój strój jest nieodpowiedni. Nie przestrzegasz regulaminu szkoły.

Carmen zatrzepotała rzęsami, a na twarz przywołała jeden z dyżurnych uśmiechów.

– Naprawdę? – zdumiała się i trąciła w bok jedną z koleżanek ze świty, która jej zwykle towarzyszyła. – O czym ona mówi?

– No coś ty? Carmen nie musi przestrzegać żadnych regulaminów – chórem stwierdziły dziewczyny.

Lukrecja poczuła się zbita z tropu, ale upierała się przy swoim:

– Akademia zabrania krótkich spódnic i kolorowych sweterków.

– Ach, o to chodzi! O to, że żółty kardigan jest fajniejszy od nudnej, szarej peleryny? – uszczypliwie skomentowała Carmen. – Jeśli chcesz się poskarżyć, to pamiętaj, że na lekcje wkładam pelerynę. A jeśli zazdrościsz, proponuję wizytę u stylisty.

Grupa otaczających Carmen koleżanek zachichotała jadowicie, a ona sama wyciągnęła z kieszeni małe zawiniątko, które okazało się okryciem w barwach szkoły. Szybko zarzuciła je na plecy i po żółtym obcisłym sweterku nie było śladu.

Ta sztuczka całkiem zaskoczyła Lukrecję, która nie potrafiła jeszcze pomniejszać przedmiotów. Jedna z koleżanek ze świty Carmen odciągnęła osłupiałą Lu na bok i poinformowała ją:

– Carmen ma specjalne prawa w Akademii. Jej rodzice byli w gronie założycieli szkoły! Twoje zachowanie jest niestosowne! A teraz zmykaj. I żeby to się więcej nie powtórzyło!

Tego dnia Lukrecja nie zjadła obiadu, chociaż podawano jej ulubione placuszki z dynią. Powlekła się do biblioteki, zastanawiając się, czy nie powinna zaryzykować i zacząć odważniej się ubierać. Może wreszcie zostanie zauważona? Musi o tym pomyśleć. W końcu jej mama też jest ważną personą w Almendurii.

Dzisiaj nie zastała w bibliotece sympatycznego praktykanta. Czasami uczniowie pracowali poza czytelnią, w magazynie albo w sekcji katalogowania zbiorów. Lu też zdarzało się tam zaglądać. Lubiła wędrówki po bibliotecznej antresoli wśród szafek wypełnionych fiszkami. Często udawała, że pilnie czegoś szuka, ale tak naprawdę patrzyła z góry, co dzieje się w czytelni. To był najlepszy punkt obserwacyjny. Przyglądała się czytelnikom siedzącym wśród potężnych regałów wypełnionych księgami. Wyglądali tak niepozornie, zgarbieni przy szerokich stołach oświetlonych miedzianymi lampkami! Podglądała dostojnych profesorów zajmujących specjalnie dla nich wydzieloną strefę, którzy jej zdaniem tylko udawali, że czytają, a w rzeczywistości przysypiali lub gapili się w okno. Albo dziewczyny ukrywające pod ciężkimi księgami zaklęć swoje telefony i serfujące po sieci. Carmen robiła to bezustannie, pewnie szukała kolejnych stylówek do szkoły.

Tego popołudnia Lukrecja jednak nie mogła się bawić w podglądanie. Wyznaczyła sobie trudne i nudne zadanie. Czekało ją siedzenie z nosem w książce. Jutro miała sprawdzian z tajników mocy, do którego materiały mogła znaleźć jedynie w podręczniku ABC dla młodych czarodziejek. Normalnie uczyłaby się w domu, bo każdy uczeń Akademii Mocy miał obowiązek posiadać własny egzemplarz. Ale przecież jej podręcznik przepadł bez wieści. Prawdopodobnie zaginął podczas wyprawy do Pierwszego Świata. Lu przypuszczała, że cały czas znajduje się w domu przy alei Tulipanów, w pokoju Jagody.

Kiedy wróciły z Mirellą z Pierwszego Świata, dziewczynka nie przyznała się do zguby i sprytnie tuszowała brak książki wypadami do biblioteki. Ale to tylko częściowo rozwiązywało sprawę. Lukrecja wraz z podręcznikiem straciła coś znacznie ważniejszego. Do każdego egzemplarza obowiązkowo wgrywano głosy adeptów czarodziejstwa i ich najbliższych. Głosy członków rodziny miały chronić uczniów przed złymi intencjami przeciwników Konwentu, których w ostatnich latach przybyło. Teraz Lukrecja była pozbawiona tej ochrony. Na dodatek w podręczniku zostało jej magiczne pióro, którego używała w sytuacjach awaryjnych, kiedy nie miała czasu się uczyć albo posprzątać pokoju. Wystarczyło, że wydawała wtedy krótkie polecenie, a pióro błyskawicznie wykonywało za nią zadanie.

Lu przypuszczała, że sprawa zagubionego podręcznika prędzej czy później wyjdzie na jaw, a ona dostanie burę, za to na powrót otrzyma ochronę.

Na razie jednak udawało się odwlec ten moment. Jeszcze w Almendurii obiecała mamie, że nie będzie narażała mieszkańców domu przy alei Tulipanów na niebezpieczeństwo i zabierze z powrotem wszystko, co może być kojarzone z czarami.

Mama zrobiła tylko jeden wyjątek – w Pierwszym Świecie zostawiły ukochanego legwana Indi. Lu domyślała się, dlaczego Mirella podarowała go Jagodzie – chciała ją chronić i być na bieżąco informowana, co dzieje się przy alei Tulipanów. Konwent nie miał pewności, czy Hedim, z którym czarodziejki rozprawiły się dzięki odwadze Jagody, nie wróci i nie zaatakuje ponownie. A wtedy na odpowiednią reakcję zostałyby minuty. Pierwszy Kryształ, gwarantujący bezpieczeństwo Almendurii i Pierwszemu Światu, o który tak zaciekle walczył Hedim, spoczywał teraz bezpiecznie w sejfie Konwentu i nie sygnalizował nowych zagrożeń.

Mimo to Mirella się niepokoiła. „Przypuszczam, że Pierwszy Kryształ się rozleniwił – powtarzała. – Niewiele może nam pomóc. Pozostaje więc liczyć na Indiego”.

Minęło kilka tygodni i legwan przestał się odzywać. Dotąd regularnie otrzymywały od niego wiadomości, których dostarczały im ptaki kursujące pomiędzy Almendurią a Pierwszym Światem. Indi wprawdzie nie umiał ani pisać, ani mówić w języku ludzi, jednak dobrze ich rozumiał. Sobie znanym tylko sposobem wydrapywał na korze drzew znaki, a potem, kiedy listy dotarły już do Almendurii, zaprzyjaźnione z Mirellą zwierzęta tłumaczyły przekaz Indiego.

„Musimy wierzyć, że Indi ma się dobrze – pocieszała Lukrecję mama. – Pewnie załatwia swoje jaszczurcze sprawy”.

Lu wcale nie czuła się uspokojona. Do tego tęskniła za Indim. Brakowało jej komicznych min zwierzaka, jego wiecznych psikusów i wspólnych zabaw. Nawet teraz tutaj, w bibliotece, mogliby sobie siedzieć razem. Władze biblioteki nie miały nic przeciwko temu, aby czytelnicy przyprowadzali tu swoich pupili. W bibliotece można było spotkać najdziwniejsze zwierzaki. Jakiś czas temu Lukrecja widziała jeżozwierza, a innym razem uroczą ryjówkę.

Dzisiaj Lu czuła się zrezygnowana i przytłoczona swoją samotnością, więc nawet szczur, którego zobaczyła obok zaczytanego chłopaka, nie zrobił na niej wrażenia. Ulokowała się w kącie czytelni, w ulubionym miejscu pod oknem, i niechętnie otworzyła wypożyczony podręcznik.

„Niepotrzebnie narzekam – pomyślała. – Jest całkiem miło. Mam tu święty spokój i może nawet czegoś tu się nauczę”.

Nie zdążyła przeczytać ani jednej strony, kiedy usłyszała rumor i huk. Rozpoznała natychmiast sprawcę. To był Gnomowaty Artur. Chodzili do tej samej klasy, ale Lukrecja nie znała go zbyt dobrze. Prawdę mówiąc, nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz z nim rozmawiała. Teraz Artur obładowany wielkim szkolnym workiem i stertą ksiąg sunął w jej kierunku. Niestety, tomy runęły na wypolerowaną dębową podłogę, a chłopak usiłował je niezgrabnie pozbierać. Artur był potężnej postury, a do tego bez przerwy pociągał nosem, niezależnie od sytuacji i miejsca, w którym się znajdował. Robił to tak głośno i obrzydliwie, że większość uczniów starała się unikać jego towarzystwa. Dlatego Lu wcale się nie ucieszyła, gdy Artur wreszcie doprowadził się do porządku i, chociaż wokół pełno było wolnych miejsc, wybrał to tuż obok niej.

Jasne! Nie mogło być gorzej! Chłopak sapnął w jej kierunku ciche „siema”, a Lu skurczyła się w sobie i postanowiła udawać, że jej sąsiad nie istnieje. Jeszcze któryś z sympatycznych bibliotecznych stażystów pomyśli, że ona lubi takie towarzystwo, i dopiero będzie!

Artur ułożył przed sobą kilka wielkich ksiąg, które przytaszczył ze sobą. Potem wyjął ze szkolnego worka dwie metalowe kulki i umieścił je w pobliżu książek. Lu obserwowała go kątem oka. W ogóle nie mogła się skupić, bo chłopak bawił się, tocząc kulki w kierunku stosu ksiąg. Kiedy do Lu wreszcie dotarło, że Artur w ten sposób stara się przyciągnąć jej uwagę, odwróciła wzrok i wróciła natychmiast do lektury. Musi się skupić! Potem ustawiła parawan z podręczników, które leżały po jej stronie stołu, i w ten sposób odgrodziła się od sąsiada. Ale Artur nie zamierzał się poddawać. Wskazał na jedną z książek i zapytał konspiracyjnym szeptem:

– Czy nie za późno wzięłaś się za naukę do testu z tajników mocy? Przecież Mocarz zapowiedział go dwa tygodnie temu!

Lukrecji natychmiast stanął przed oczami wykładający ten przedmiot chudy profesor w pumpiastych spodniach, którego nazywano w szkole Mocarzem, i się zaniepokoiła.

– Myślisz, że nie uda mi się przygotować do sprawdzianu w ciągu jednego dnia? – powiedziała zaniepokojona.

– Jasne, że nie! Musiałabyś być geniuszem. Trzeba wkuć na pamięć ze dwadzieścia przepisów. A każdy ma co najmniej dziesięć stron! Chyba kojarzysz, co mówił Mocarz? – mruknął i dodał triumfalnie: – Nie nabędzie mocy ten, kto poświęci na studiowanie tajników piętnaście minut.

Lukrecja skrzywiła się i odparła niechętnie:

– Nigdy nie mów nigdy! Uczę się błyskawicznie, ale potrzebuję ciszy. Próbuję się skupić.

W popłochu rzuciła się do kartkowania wypożyczonej księgi.

– Luz, nie powiem nikomu, że nie masz własnej – wycedził Artur.

Lu oblał zimny pot ze strachu, że w końcu wyda się, że zgubiła swój podręcznik. Postanowiła jednak udawać twardzielkę. Wzruszyła ramionami i zignorowała zaczepki Artura. Ten spróbował podejść ją z innej strony:

– Mogę ci pomóc. Mam superściągi – oświadczył z dumą i wyciągnął z worka pokaźny plik kartek. – Znam też sposób, jak szybko nauczyć się przepisów – dodał, zniżając głos do szeptu.

Dziewczynka z zainteresowaniem przyjrzała się Arturowi, zdziwiona, że tak zabiega o jej uwagę.

– Dobra – zgodziła się. – Pokaż, co tam naprawdę masz.

Kiedy Artur podsunął Lukrecji swoje notatki, przejrzała je błyskawicznie, próbując ocenić ich przydatność do jutrzejszego testu.

– Niezłe są – potwierdziła w końcu, spoglądając na karty zapisane okrągłym i starannym pismem. – Co za nie chcesz? – zapytała rzeczowo.

– Prawie nic. Obejrzyj ze mną moją kolekcję owadów – wyjaśnił chłopak i popukał w jedno z metalowych pudełek.

Lukrecja zawahała się przez chwilę, bo propozycja była dość dziwaczna. Ponieważ jednak Indi często uganiał się za różnego rodzaju robakami i dziewczynka była przyzwyczajona do ich widoku, uznała, że to całkiem w porządku.

– Zgoda. Ale pod warunkiem że nie będę musiała dotykać tych okropnych robali.

– Moja kolekcja składa się z samych szlachetnych okazów. Nie mam robali! – obruszył się Artur i z namaszczeniem podniósł jedno z pudełek.

Lu zauważyła, że w wieczku wycięte są otworki. Chłopak bardzo ostrożnie zdjął pokrywkę, a ona pochyliła się w kierunku pojemnika.

Ze środka bił blask, który rozlewał się w mrokach biblioteki na stół i otaczające ich ściany.

Jednak Lu nie mogła dostrzec, co znajduje się wewnątrz.

– Och! Przestań! – szepnął Artur w kierunku pudełka. – Wszystko w porządku. To przyjaciel! – Przykręcił pokrywkę i rzekł: – Poczekajmy. Dajmy jej chwilę. Kiedy wyczuwa niebezpieczeństwo, zasłania się blaskiem.

Lukrecja wcale nie była zaskoczona. W końcu oboje uczęszczali do Akademii Mocy Konwentu Czarodziejów Almendurii! Martwiła się tylko, że bibliotekarz ich obserwuje i może się to skończyć niezłym zamieszaniem. Po chwili Artur ponownie otworzył puszkę, a Lukrecja wreszcie mogła dojrzeć, co znajduje się w środku.

Wewnątrz znajdował się owad. Przypatrywał się jej olbrzymimi, wyłupiastymi oczami, których jaskrawofioletowa barwa wprawiła Lu w osłupienie. Dwie pary wielgachnych oczu świdrowało dziewczynkę niemal na wylot.

– A fu! – wrzasnęła, próbując z trudem ukryć swoją zbyt głośną reakcję. – To jakieś dziwadło!

– Cicho… – zganił ją Artur, ale było już za późno.

W ich kierunku zmierzał właśnie pracownik czytelni.

Artur zręcznym ruchem zakręcił wieczko i wrzucił pudełko z owadem do worka stojącego pod stołem. Niepostrzeżenie sięgnął po drugi pojemnik znajdujący się w pobliżu książek.

– Tu jest zdecydowanie za głośno! – stwierdził bibliotekarz, zatrzymując się obok nich. – Czytelnia to miejsce skupienia. Jeśli nie macie tutaj nic do roboty, zapraszam innym razem.

– My tylko badamy owady na lekcję historii naturalnej – wyjaśnił Artur i sięgnął po jedną z ksiąg, na której grzbiecie widniał napis Historia naturalna owadów.

– Jasne – mruknął pracownik i oświadczył: – Skoncentrujcie się na lekturze, biblioteka nie jest miejscem do zabawy! Zanim jednak w końcu wsadzicie nosy w książki, powiedzcie mi, co tu ukrywacie – zainteresował się nagle i popukał w wieko puszki.

– Znajdują się w niej rzadkie okazy insektów do ścisłej obserwacji – wyjaśnił Artur.

– Zabrania się wypuszczania owadów w bibliotece – stwierdził zdecydowanie bibliotekarz.

– Przecież zgodnie z regulaminem możemy przynosić nasze zwierzaki do czytelni – przypomniała Lukrecja. – Ostatnio widziałam tu ryjówkę.

– Pod warunkiem zgłoszenia obsłudze przy wejściu – potwierdził mężczyzna. – Poza tym nie ma mowy o zakłócaniu pracy innym. Teraz muszę zbadać zawartość pudełka. Może być groźna dla księgozbioru.

– Proszę bardzo – flegmatycznie odparł Artur i pociągnął głośno nosem. – Tylko proszę nie mieć do mnie pretensji, jeśli śmierdziele rozejdą się po całej bibliotece!

– Śmierdziele, czyli pluskwiaki są na liście insektów zakazanych w Akademii Mocy! Przynieśliście do Królewskiej Biblioteki imienia Najwyższego Zgromadzenia Almendurii owady, które wyklucza regulamin! – odrzekł oburzony bibliotekarz.

– A co jest dozwolone? – mruknął Artur. – Mogę pokazać panu mojego bździucha. Jest uroczy!

– Nie ma takiej potrzeby – odparł mężczyzna. – Po prostu opuścicie gmach w trybie natychmiastowym. I żeby nie było zaskoczenia: otrzymacie upomnienie w szkolnym dzienniku.

Lukrecja skrzywiła się i spojrzała z wyrzutem na Artura, który sapiąc i pociągając nosem, zbierał się do wyjścia.

Chcąc nie chcąc, złożyła swoje rzeczy i oboje pomaszerowali w kierunku głównego holu. Oddali wypożyczone wcześniej książki, przeszli przez szeroki korytarz, gdzie panowała taka cisza, że od każdego ich kroku niosło się potężne echo, i wreszcie wyszli na dziedziniec. Zalało ich popołudniowe słońce, które po mrocznym wnętrzu biblioteki wydało im się tak zaskakująco jasne, że oboje zmrużyli oczy. Artur zajął najbliższą ławkę stojącą na placu, a Lukrecja klapnęła obok niego.

– Dlaczego powiedziałeś mu o śmierdzielach? – zapytała. – Przecież było wiadomo, że się wścieknie! Nie udawaj, że nie wiedziałeś, że są zakazane!

– Nie ma żadnych śmierdzieli. To podpucha – wyjaśnił chłopak. – Mam tylko pojemnik z ważką. A w drugim przechowuję jej pokarm.

Otworzył drugie pudełko i Lu przekonała się, że wewnątrz kłębi się mnóstwo mikroskopijnych robaczków.

– Jednak masz robale. Ohyda – stwierdziła dziewczynka z westchnieniem i wycedziła: – Mogłeś mu pokazać ważkę. Nie dostalibyśmy nagany.

– Nie byłbym taki pewny. Niektórzy czarodzieje uważają, że ważki są posłańcami złych mocy – odparł Artur. – Ty też przestraszyłaś się jej oczu.

Lukrecja się nachmurzyła.

– Uwielbiam patrzeć na ważki, są takie zwinne i szybkie… Piękne jak wróżki… – Chłopak się rozmarzył.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij