Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
13 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jaga - ebook

Prequel bestsellerowej serii Kwiat paproci Katarzyny Bereniki Miszczuk.

To powieść dla wszystkich tych, którzy swoje serca zostawili w Bielinach – podobnie jak pewne dwie młode adeptki sztuki uzdrawiania... Szeptuchy powracają!

Gdy pewna świeżo upieczona szeptucha pojawia się w Bielinach, nie podejrzewa nawet, z czym przyjdzie się jej zmierzyć. Bogowie, żebyż byli to tylko niezbyt przyjemni miejscowi! Na nich wystarczyłby mały uroczek. Ale nie! Świętokrzyskie miasteczko upodobały sobie śmiertelnie niebezpieczne demony. W dodatku dziewczyna może liczyć jedynie na siebie, bo przecież nie na niezbyt rozgarniętego młodego żercę czy pewnego ognistego boga... Bynajmniej nie chodzi tu o Gosię. Czas, byście poznali bliżej młodą Jarogniewę.



Tytułowa bohaterka jest kobietą stanowczą, egoistyczną, o ognistym temperamencie, który przebija z całej książki. Przedstawiona została tu młodość Jagi, która stawia swoje pierwsze kroki w roli szeptuchy. Pomimo że mamy tu do czynienia z prequelem, to autorka nadal potrafi zaskoczyć czymś nowym czytelnika. Nie ma tu banalnych wątków, które mogłyby nas irytować. Niezmiennie w powieściach Katarzyny Bereniki Miszczuk nie brakuje dobrego humoru.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7011-0
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

W chatce pachniało kwiatami i świeżymi ziołami. Pomimo jesiennego chłodu, który usiłował się zakraść przez lekko nieszczelne okna, we wnętrzu było ciepło i przytulnie. Na okrągłym stoliku leżał czysty, kłujący w oczy swoją bielą obrus. Brzegi miał tak mocno wykrochmalone, że zamiast opaść w dół, sterczały na boki. Stojący na stoliku zgrabny wazon z różowego szkła pełen był gałązek jarzębiny, uginających się od czerwonych korali owoców.

Podłogę w chacie niedawno wymieniono. Krzywe, trzeszczące przy każdym kroku deski odeszły w przeszłość. Nowa klepka była z kolei tak dobrze polakierowana, że można było się na niej poślizgnąć, dlatego krzątająca się po chatce kobieta miała na stopach antypoślizgowe kapcie. Podśpiewywała pod nosem skoczną wiejską przyśpiewkę, przecierając kuchenny blat ścierką w kratkę, chociaż nigdzie nie było widać ani drobinki kurzu czy plamki oleju.

W piecu wesoło hulał ogień. Jego blask i migotanie świec skutecznie rozpraszały mrok, który napływał do domku przez okna. Czerwony czajnik postawiony na kuchni kaflowej zaczął gwizdać.

Szeptucha złapała przez ścierkę czarną rączkę i zdjęła go z płyty. Zalała zioła, które wcześniej nasypała sobie do kubka.

– Gałgan, jak myślisz, przyjedzie dzisiaj? – zapytała kota leżącego na podłodze w pobliżu pieca. – Wspominała w kartce pocztowej, że pojawi się niedługo.

Mruczek o utrąconym uchu nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. Leżał zwinięty w ciasny kłębek, z pyskiem schowanym pod własną pachą. Kobieta była pewna, że zwichnął sobie wszystkie stawy, żeby ułożyć się w taki sposób. Fascynowało ją też, w jaki sposób oddycha, bo była przekonana, że jego klatka piersiowa w ogóle się nie porusza.

– Czasem się zastanawiam, Gałganie, czy ty aby na pewno jesteś zwykłym kotem.

Nagle zwierzak podniósł głowę i miauknął ostrzegawczo. Wbił spojrzenie w drzwi wejściowe. Nie minęło pięć minut, a te zadrżały, gdy ktoś zastukał w nie trzy razy.

– Ty to masz słuch – skwitowała szeptucha. – Proszę! Otwarte!

Tajemniczy gość nacisnął klamkę i wszedł do środka, wpuszczając ze sobą chłód wieczoru. Kobieta odstawiła kubek. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Szczęśliwy kot także zerwał się ze swojego miejsca i na nieco sztywnych od snu nogach podreptał do wejścia.

– Gałgan! – zagruchała starsza kobieta od progu. Pochyliła się, żeby podrapać go za uchem. – Tęskniłeś za mną?

Kociak zamruczał głośno i o mało się nie przewrócił podczas szaleńczego ocierania o jej nogi.

– Przez pierwszy miesiąc nie chciał jeść. Potem, gdy protest głodowy już go zmęczył, zaczął sikać na stół, żeby pokazać mi swoje niezadowolenie – powiedziała szeptucha, z rozbawieniem obserwując pokaz czułości postrachu bielińskich psów. – Na szczęście doszliśmy w końcu do porozumienia. Jago, ja też za tobą tęskniłam.

Staruszka wyprostowała się z lekkim westchnięciem. Zamknęła za sobą drzwi, a następnie wyswobodziła się z grubego płaszcza i kolorowej chustki, która zakrywała jej niemal całą głowę. Uścisnęły się serdecznie.

– Okropna pogoda – stwierdziła. – Strasznie zmarzłam. Na szczęście Nowakowa mnie podrzuciła z centrum Bielin.

Przez głowę młodej szeptuchy przemknęła myśl, że jakąkolwiek część Bielin trudno określić szumną nazwą „centrum”, ale w porę ugryzła się w język.

– Gdybyś wcześniej zadzwoniła, odebrałabym cię z dworca kolejowego w Kielcach – zauważyła.

– Eee tam. Tylko kłopotu bym wam narobiła. Poza tym nie byłam pewna, czy jednak dzisiaj wrócę.

– Mogłaś zadzwonić.

– Od komórek dostaje się raka.

Baba Jaga usiadła przy stoliku i oparła dłonie na śnieżnobiałym obrusie. Krytycznym spojrzeniem zmierzyła wnętrze swojej chatki, a także wygląd młodej szeptuchy.

– Widzę, że trochę tutaj zmieniłaś – zauważyła twardym tonem.

Po plecach Gosi przebiegł dreszcz niepokoju. Miała nadzieję, że mentorce spodobają się drobne unowocześnienia, a także remont ścian i podłogi. Sądziła, że zostanie raczej pochwalona, a nie skarcona.

– Nie podoba ci się? – zapytała.

– Tego nie powiedziałam. Cieszy mnie, że zmieniłaś podłogę i że jest tak czysto… ale pachnie dziwnie.

– Dziwnie?

– Przyznaj się. Zamiast myć naturalnymi środkami, użyłaś jakiegoś świństwa ze sklepu.

Gosia uciekła spojrzeniem. Myślała, że zapach wywietrzeje, zanim Baba Jaga wróci.

– No jakby to powiedzieć… – zaczęła. – A może naleweczki? Pewnie zmarzłaś w podróży. Pogoda teraz taka brzydka.

Rzuciła się pędem do kredensu i wyjęła butelkę z likierem poziomkowym. Po chwili namysłu ją odłożyła i wyjęła nalewkę malinową. Znowu się zawahała. Malinówka także wróciła na swoje miejsce. Gosia wyciągnęła mocną nalewkę z czarnego bzu i dwa kieliszki.

– Kapcie w kształcie różowych jednorożców są nieakceptowalne – skrytykowała Baba Jaga.

Gosława zerknęła na swoje stopy. Ogromne, futrzane kapcie faktycznie dość mocno rzucały się w oczy. Niemniej Gosia bardzo je lubiła. Głównie dlatego, że dostała je od Mieszka na ich pierwsze Szczodre Gody, które spędzili w trójkę.

– Poza tym jednorożce nie istnieją. Nie było patriotycznych kapci? Z jakimś ludowym ornamentem? – narzekała dalej Jaga.

– No niestety, wersji gnijącego utopca nie produkują – mruknęła młoda szeptucha.

Gałgan wepchnął się na kolana Baby Jagi. Kobieta złapała mruczącego kocura pod pachy i uniosła go do twarzy. Powąchała futro ulubieńca.

– On też jakoś dziwnie pachnie.

Gosia czym prędzej napełniła kieliszki. Przeniosła wazon z jarzębiną na szafkę koło pieca, a na stole postawiła upieczone tego dnia ciasto drożdżowe i małe talerzyki.

Jaga nadal wąchała swojego kota. Po chwili odstawiła go na ziemię i dokładnie przyjrzała się swoim dłoniom.

– I nie brudzi, jak się go dotknie… – mruknęła podejrzliwie. – Ja rozumiem, że uprałaś obrus i firanki, ale kota też?

– Miał pchły i robaki. Poszłam z nim do weterynarza, dostał szczepionki, leki na odrobaczanie, a potem razem z Mieszkiem umyliśmy go specjalnym szamponem dla kotów.

Jaga zerkała podejrzliwie na zwierzę, które zdołało podporządkować sobie wszystkie bielińskie dachowce. Nie było miłym, kolankowym kotkiem, który pozwala się czesać i przycinać pazurki.

– Pozwolił ci się umyć? – zdziwiła się.

– Powiedzmy, że musiałam w tym celu użyć pewnego delikatnie usypiającego specyfiku. – Gosława usiadła na krześle i wsunęła stopy pod stół, żeby kapcie przestały kłuć w oczy Babę Jagę.

– Ale po co?

– Gard się z nim bawi. Lepiej odrobaczyć kota, niż wiecznie odrobaczać dziecko i wyciągać mu pchły z włosów.

Jarogniewa pokiwała głową. Doszła do wniosku, że nie powinna aż tak dużo narzekać. Teraz to Gosia była bielińską szeptuchą. Do niej należała chatka i ogródek ziołowy. A jeśli chodzi o opiekę nad Gałganem, to Jaga sama go jej powierzyła, kiedy wyjechała na ponad roczną podróż po świecie. W rzeczy samej kocur wyglądał zdrowiej niż zwykle. Jeszcze nigdy smoliste futro aż tak się nie błyszczało. Poza tym Jaga wyraźnie czuła po jego ciężarze, że zwierzak w żadnym razie nie był zabiedzony.

– Może to i dla Gałgana zdrowiej – przyznała ugodowo. – A co u Mieszka i oczywiście u Garda? – Sięgnęła po kieliszek i jednym haustem go opróżniła. – Gard… To imię zupełnie nie pasuje do waszego syna. Rozumiem, że tak się nazywał jakiś dobry przyjaciel Mieszka, ale na bogów… Nie miałaś nic do powiedzenia w sprawie imienia własnego dziecka? Powinien nosić jakieś dobre, słowiańskie imię. W końcu ciąży na nim duża odpowiedzialność.

Gosława także wypiła nalewkę i szybko napełniła ponownie kieliszki. Jeśli miały rozmawiać o przyszłości Garda, to zdecydowanie musiała się napić. Drżała na samą myśl o tym, co może kiedyś spotkać jej syna. Dobrze wiedziała, że bogowie cały czas na nich patrzą i czekają. Bała się. Mały Gard już teraz zaczynał zdradzać zdolności, których nie powinno mieć zwyczajne trzyletnie dziecko.

Bogowie… nawet zapałki nie były mu potrzebne, żeby narobić zamieszania. Gosia nie chciała myśleć, co będzie później.

– Mnie się podoba imię Gard – odpowiedziała. – Poza tym podczas postrzyżyn wybierzemy mu coś nowego, bardziej pasującego do jego charakteru.

Spojrzenie Jarogniewy złagodniało. Kobieta skarciła się w myślach za to, że znowu naskoczyła na Gosię.

– Przepraszam cię, to wszystko przez Nowakową. Ta kobieta naprawdę potrafi napsuć człowiekowi krwi. Wystarczyło piętnaście minut w jej samochodzie, żebym straciła dobry humor na miesiąc – próbowała się wytłumaczyć.

– Nie ma sprawy. – Część napięcia, które odczuwała Gosia, zniknęła. – Może poczęstujesz się ciastem? Sama piekłam.

– Ty spróbuj pierwsza, skarbie. Obie wiemy, jak gotujesz.

Gosława nawet nie protestowała. Kuchnia nigdy jej nie lubiła (z wzajemnością), to był znany wszystkim fakt. Na szczęście ciasto, chociaż odrobinę suche, okazało się bardzo smaczne.

– Bez rodzynek? – zapytała Jaga, oglądając swój kawałek z każdej strony.

– Rodzynki w cieście są obrzydliwe.

– Ech… ty i te twoje pomysły. No cóż, trudno. To opowiadaj! Działo się coś ciekawego, kiedy mnie nie było? – zapytała Jarogniewa.

– Nie, wszystko miałam pod kontrolą. Z szeptuchowaniem chyba też coraz lepiej daję sobie radę. Mieszkańcy wydają się mi ufać. Nikt nie pluje na mój widok. Przychodzą całkiem chętnie. Kiedy czegoś nie wiedziałam, dzwoniłam do szeptuchy z Huty Nowej.

– Ach, do Mirosławy? Co tam u niej słychać? – ucieszyła się Jaga.

– Tak, do Mirosławy. Wszystko u niej dobrze. Ciągle ma koszmary po tamtej nocy, kiedy zaatakował ją spaleniec, ale trzyma się całkiem nieźle jak na swój wiek.

– Jest tylko pięć lat starsza ode mnie… Nie przesadzaj z tym wiekiem.

Gosia pokiwała głową. Bardzo polubiła Mirosławę. Staruszka była nadzwyczaj sympatyczna, zawsze chętnie służyła jej dobrą radą i pomocą. Poza tym uwielbiała dzielić się przy każdej okazji ciekawostkami z życia Jarogniewy. W młodości spędziła z nią sporo czasu. Mimo że Baby Jagi nie było w pobliżu przez ostatni rok, Gosława dowiedziała się o niej bardzo, bardzo dużo. Nie była tylko do końca pewna, które historie są prawdziwe, a które to tylko bajania starszej pani cierpiącej na umiarkowaną demencję, ponieważ część z tych opowieści brzmiała nieprawdopodobnie.

– Wspominała mi trochę o tobie i waszych wspólnych czasach – powiedziała młoda szeptucha.

– Och, doprawdy, Mirka coś opowiadała?

Jaga wypiła kolejny kieliszek. Na jej ustach pojawił się melancholijny uśmiech.

– Tak, moja młodość była dosyć ciekawa – przyznała po chwili zadumy.

– Kiedyś obiecałaś, że mi o niej opowiesz, a ja mam dzisiaj wolny wieczór – zaproponowała Gosia. – Moi chłopcy pojechali na weekend do Warszawy, do mojej mamy. Nigdzie mi się nie spieszy. Jeśli miałabyś ochotę na powspominanie starych czasów...

– Oj, nie aż takich starych! – żachnęła się Baba Jaga.

Tylko udawała gniew. Jej dobry humor, który wydawać by się mogło, że bezpowrotnie zniknął podczas kontaktu z Nowakową, powrócił. Nie miała nic przeciwko spędzeniu wieczoru, a może nawet i nocy, na pogawędce.

Tak naprawdę przez całą swoją podróż po świecie skrycie tęskniła za domem i za Gosią, którą pokochała jak własną córkę albo wnuczkę. Myślała, że zwiedzanie krajów, o których słyszała tylko z książek i telewizji, sprawi jej dużo przyjemności, ale przekonała się, że samotne podróże wcale nie są takie miłe.

– Chyba że jesteś zmęczona, to rozmowę możemy przełożyć – szybko dodała Gosława. – Długa droga za tobą…

– Och, w żadnym razie! – przerwała jej Jaga. – Wynudziłam się w tych pociągach i samolotach. Brakowało mi… brakowało mi Bielin. Naprawdę. Nie spodziewałam się, że aż tak będę tęsknić za tym miejscem. Kiedyś zastanawiałam się poważnie, czy z niego nie uciec. Teraz, po latach, wiem, że podjęłam wówczas dobrą decyzję.

Wzruszyła się. Przetarła szybko oczy, udając, że wpadł jej do nich jakiś paproch.

– Skoro już mamy plotkować, to chodźmy do mnie. Łap butelkę i ciasto. Ja wezmę Gałgana i usiądziemy sobie wygodnie przy kominku – zaproponowała.

– Piżama party! – ucieszyła się Gosia.

– Powiedzmy. Tylko weź dużo alkoholu. To nie są historie do opowiadania na trzeźwo. W sumie to przydałyby nam się zioła, które palił w ognisku Mszczuj. Wtedy byłaby dobra zabawa. Jak kiedyś.

Gdy zasiadły przy ogniu, Baba Jaga rozpoczęła swoją opowieść…1.

Stara zniszczona walizka była praktycznie pusta. Z ubrań zapakowałam tylko kilka koszul, jedną sukienkę, bieliznę, a także lekko znoszone sandały. Dołożyłam kilka książek ze studiów, które mogły mi się przydać, oraz zeszyt mojej babci z przepisami i zaklęciami. Księgi były dla mnie ważniejsze od ubrań. Z nich mogłam czerpać wiedzę, gdy o czymś zapomniałam. Resztę swojego dobytku zostawiłam w domu rodzinnym. Postanowiłam, że po ubrania jesienne i zimowe przyjadę w wolnym czasie. Nie było sensu zabierać wszystkiego za jednym razem.

Taszcząc walizkę, przeszłam całą drogę pieszo, od PKS-u aż do chatki babci, bez żadnego problemu. Spacer był tak przyjemny, że chętnie pokonałabym jeszcze kilka kilometrów. Cieszyłam się każdym krokiem przybliżającym mnie do mojego nowego domu, dlatego nawet gdy jeden z gospodarzy zaproponował mi podwiezienie furmanką, odmówiłam. Im bliżej znajdowałam się chaty mojej babci, tym doroślejsza się czułam. Wyjazd do stolicy na studia był wystarczającym testem na dojrzałość, jednak dopiero teraz poczułam się panią swojego losu. Wreszcie rodzice mieli przestać się wtrącać w to, co robię. Wreszcie sama mogłam o sobie decydować.

Wbrew ich narzekaniom zamierzałam rozkręcić dobrze prosperujący biznes, zamiast wieść życie przykładnej pani domu. Nie wierzyli w mój sukces. Zwłaszcza ojciec, który uważał, że miejsce kobiety jest w domu. Poza tym oboje byli przekonani, że powinnam wyjść za Bratomiła, który zalecał się do mnie od kilku lat. Innych kandydatów do mojej ręki nie było, więc tego jedynego hołubili jak własnego syna.

Z Bratomiła był naprawdę miły chłopak, choć uparty jak osioł. Sama zresztą byłam sobie winna. Pozwoliłam mu się całować w jedno ze świąt, kiedy jeszcze chodziliśmy do szkoły. Od tamtej pory ubzdurał sobie, że bogowie spletli naszą przyszłość. Większej głupoty nie słyszałam…

Mimo że kilkakrotnie mu mówiłam, że nie chcę zostać jego żoną, cierpliwie czekał, aż skończę studia, żeby dosłownie na następny dzień przyjechać do mojego ojca z butelką miodu i prosić o moją rękę. Pewnie miał na to wpływ moment mojej słabości, gdy podczas którychś ferii dałam mu się zaciągnąć do stodoły. Niemniej przeszłości nie naprawię. Było, minęło.

Gdy udał się do mojego ojca, nie zapytawszy mnie wcześniej oczywiście o zdanie, krew mnie zalała. Przyszłość z Bratomiłem z całą pewnością byłaby spokojna i bezpieczna, ale nie tego oczekiwałam od życia. Niech moi bracia spełniają marzenia rodziców o trzódce wnuków. Ja chciałam sama decydować o swojej przyszłości. Nie wykluczałam, że kiedyś wyjdę za mąż i urodzę córkę, która przejmie po mnie rodzinne tradycje. Z całą pewnością nie miałam jednak ochoty, żeby nastąpiło to szybko.

Bratomił musiał obejść się smakiem. Odprawiłam go wtedy, przez co ojciec nie odzywał się do mnie przez tydzień. Matka też się boczyła, ale ona w przeciwieństwie do taty wiedziała od dawna, jaką przyszłość sobie wymarzyłam. Nie była nią zachwycona, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nawet gniew bogów nie zdołałby odwieść mnie od wybranego celu. To dlatego pewnego dnia wymknęłam się z walizką z domu, gdy tylko ojciec i moi bracia poszli na pole. Pożegnałam się jedynie z mamą.

I w taki oto sposób trafiłam do Bielin.

Postawiłam walizkę na poboczu. Mój marsz dobiegł końca. Dotarłam do chatki babci. Zatrzymałam się przy płocie i chłonęłam ten widok.

– Moja chatka – szepnęłam do siebie i uśmiechnęłam się szeroko.

Nie odstraszał mnie widok zaniedbanego domu. Dach był lekko zapadnięty, niegdyś białe ściany pokrywała gruba warstwa kurzu i pyłu, a ogród zapełniały chwasty. Dobrze wiedziałam, że nie ma bieżącej wody, a w krzywym wychodku prawdopodobnie roi się od pająków. Niemniej gospodarstwo miało jedną ważną zaletę – było od teraz moje.

Babcia Radomiła nie miała przed śmiercią siły, by zadbać o chatkę i obejście. W ostatnich latach mocno zniedołężniała, mimo to cały czas odmawiała przeniesienia się do moich rodziców, gdzie miałaby zapewnioną opiekę. Wolała umrzeć u siebie, na swoich warunkach.

Ja chciałam być taka sama. Tylko oczywiście nie zamierzałam zbyt szybko wybierać się do świata zmarłych, Wyraju.

Poczułam, jak po moim policzku popłynęła łza. Babcia umarła ledwie miesiąc wcześniej. Ciągle pamiętałam jej głos i ciepłe, sękate dłonie, którymi objęła moją twarz tuż przed przekazaniem mi błogosławieństwa, kluczy do swojego domu, a także zeszytu z zaklęciami, jej największego skarbu. Zrobiła to jakieś pół roku temu, kiedy odwiedziłam ją na Szczodre Gody. Chyba przeczuwała, że jej czas już się zbliża.

Wszyscy wiedzieliśmy, że się starzeje, że nie zostało jej dużo czasu. Jednak jej śmierć i tak była dla nas zaskoczeniem. Babcia poruszała się wolniej, ale wciąż sama sobie radziła.

O jej zgonie poinformował nas lokalny żerca. Specjalnie przyjechał do naszego gospodarstwa, by przekazać te smutne wieści, ponieważ nie mieliśmy telefonu. Mnie wtedy nie było w domu, jeszcze nie wróciłam z Warszawy. Gdybym przyjechała dzień wcześniej, mogłabym z nim porozmawiać. Babcię znaleziono podobno we własnym łóżku. Jej ciało odkryła pacjentka, z którą umówiła się na poranek.

Westchnęłam ciężko. Chociaż nie spędzałam z nią dużo czasu, bardzo za nią tęskniłam. Dziwnie mi było ze świadomością, że jej już nie ma.

Chatka babci zawsze wydawała mi się piękna. Oczyma wyobraźni widziałam, jak teraz jeszcze pozbawione pąków, rosnące przy ścianie malwy kwitną na różowo. Jak oczyszczona ścieżka prowadzi pomiędzy rabatami do odmalowanych drzwi, a z kominka wydostaje się smużka dymu. Nie mogłam się doczekać, gdy zapalę w piecu święty ogień.

Na zakręcie pojawił się rozklekotany samochód. Robił tyle hałasu, że umarłego postawiłby w jednej chwili na nogi. Jechał w moim kierunku. Oceniłam go wzrokiem. Nie należał do najnowszych modeli, dodatkowo był strasznie brudny. Niemniej i tak pozazdrościłam jego właścicielowi. Zawsze chciałam mieć samochód, ale chyba długo nie będzie mnie na niego stać. W najbliższych latach raczej się nachodzę po okolicznych drogach.

Przestałam sobie zawracać głowę duszącym się autem, bo poza chatką babci, to znaczy moją chatką, w pobliżu znajdowało się jeszcze kilka zabudowań gospodarskich. Samochód pewnie kierował się do któregoś z nich. Może to nawet jakiś mój nowy sąsiad.

Podniosłam walizkę i pchnęłam drewnianą furtkę. Powoli weszłam do ogrodu. Niespodziewanie bagaż zaczął mi ciążyć, a stopy piec od przejścia trzech kilometrów w niewygodnych czółenkach. Odetchnęłam głęboko. Może, zanim rzucę się do sprzątania, chwilę odpocznę?

Nagle za swoimi plecami usłyszałam pisk hamulców i szorowanie opon po żwirze. Odwróciłam się.

Niemożliwie ubłocony samochód zatrzymał się tuż obok mnie. Gdzieniegdzie przebijał biały lakier, ale karoseria była tak brudna, że równie dobrze mogło mi się to tylko wydawać. Za kierownicą siedziała otyła kobieta. Chyba nieco starsza ode mnie. Twarz miała na tyle pyzatą i mocno umalowaną, że trudno było określić jej wiek.

Cierpliwie czekałam, gdy z lekkim wysiłkiem próbowała wydostać się z małego auta. Trzasnęła drzwiami i stanęła po drugiej stronie mojej furtki. Poprawiła białą bluzkę z perłowymi guziczkami, które poodpinały się na pokaźnym biuście. Na jej twarzy malowała się ciekawość pomieszana z pogardą. Łatwo było odczytać jej emocje. Zupełnie zresztą się z nimi nie kryła. Mogłam postawić wszystkie swoje pieniądze, że nie spodobały jej się moje buty i walizka. Jedynie zawiązana na mojej głowie jedwabna chustka w czerwone maki zdobyła w jej oczach odrobinę aprobaty.

– To dom szeptuchy! – poinformowała mnie. – Nie wolno wchodzić. Ja się domem opiekuję i o niego dbam.

Zamrugałam. Babcia na łożu śmierci nic nie wspominała o odźwiernej, która będzie pilnowała dobytku. Zerknęłam na zachwaszczony ogród. Zdecydowanie nie nazwałabym go zadbanym.

– Czyli dobrze trafiłam – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. – Jestem szeptuchą, a to teraz mój nowy dom.

Z obcej uszło trochę powietrza. Szybko jednak odzyskała rezon i szarpnęła furtką. Podeszła bliżej i ponownie zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem.

Zaczęłam się zastanawiać, ile ta „opiekunka” wyniosła już rzeczy z domu babci, zanim tu przyjechałam. Całe szczęście, że Radomiła podarowała mi swój zeszyt z zaklęciami i przepisami, jej sekretnik, jeszcze za swojego życia. Zapiski stanowiłyby łakomy kąsek dla każdego.

– Pani jest wnuczką naszej babuszki? – upewniła się.

– Tak. Nazywam się Jarogniewa. Teraz ja jestem nową szeptuchą w Bielinach. Dziękuję pani za opiekę nad domem i ogrodem mojej babci… Jestem pewna, że o wszystko pani zadbała – dodałam zjadliwym tonem. – Teraz, jak pani widzi, nie musi się pani już niczym przejmować. Ja zajmę się spuścizną babci.

Jakim cudem tak szybko się dowiedziała, że przyjechałam? Zobaczyła mnie z okna, kiedy szłam szosą?

– A jak pani się nazywa, jeśli wolno wiedzieć? – zapytałam.

– Chwalimira Kiełbasa – odpowiedziała. – Babcia Radomiła często o pani opowiadała. Mimo wszystko spodziewaliśmy się w Bielinach kogoś starszego i bardziej… doświadczonego.

Postanowiłam zignorować ten komentarz. Nie miałam zamiaru się z nią kłócić, bo poniekąd miała rację. Doświadczenia to ja żadnego nie miałam.

– Miło mi panią poznać. Jeśli pani pozwoli, chciałabym wejść do domu i przygotować się do dzisiejszych obchodów Nocy Kupały.

– Tak, tak – odpowiedziała. – Gdyby czegoś pani potrzebowała, to proszę się do mnie zgłosić. Mieszkam niedaleko skrzyżowania.

– Dobrze, dziękuję.

Już miałam się odwrócić, gdy mnie zatrzymała:

– A kiedy zacznie pani przyjmować? Bo chętnie przyszłabym z córką. Ma fatalną cerę. Przydałaby jej się porada zaprzyjaźnionej szeptuchy. Ja bym przy okazji przywiozła trochę mleka.

Od razu się we mnie zagotowało. Nie zamierzałam pracować za mleko i jajka. O nie! Moja babcia miała zbyt miękkie serce, ale ja nie pozwolę się wykorzystywać. Muszę mieć pieniądze na opał. Jajkami w zimie się nie ogrzeję.

– Nie wiem, kiedy dokładnie zacznę przyjmować. Muszę najpierw zobaczyć, w jakim stanie jest ogród zielny mojej babci, posprzątać w domu. Trudno mi powiedzieć, ile czasu zajmie mi zadbanie o dobytek. Chociaż… jeśli pani się wszystkim opiekowała, to pewnie nie będę miała dużo do roboty…

Pani Kiełbasa spuściła szybko oczy i odchrząknęła.

– To ja będę się dowiadywać.

– Dobrze, do zobaczenia na obchodach Nocy Kupały.

– A trafi pani sama? Może podjechać samochodem? – zapytała.

Przez chwilę się nad tym zastanawiałam. Głupotą byłoby nie przyjąć propozycji. Zwłaszcza że rzeczywiście nie miałam pojęcia, gdzie odbywają się obchody. Jeśli to miał być jej sposób na odpokutowanie porzucenia ogrodu babci, to powinnam się zgodzić.

– Będę wdzięczna – odpowiedziałam. – O której godzinie się pani spodziewać, pani Kiełbasa?

– Doskonale! Podjedziemy z mężem i córką około siedemnastej. Będzie idealna okazja, żeby zerknęła pani po drodze na cerę córki! Do widzenia!

Zagryzłam zęby. Czyli to tyle z odpłatności za wizytę. Będę musiała się zadowolić darmowym przejazdem.

Patrzyłam, jak Kiełbasa wsiada do swojego samochodu i zawraca na wąskiej drodze. Już po chwili kurz przestał unosić się nad szosą, ale miałam wrażenie, że niesmak po naszej rozmowie zostanie ze mną dłużej.

Mocniej zacisnęłam palce na rączce walizki i odwróciłam się do chatki. Z każdym krokiem walizka robiła się coraz cięższa. Ponadto czułam, kolokwialnie mówiąc, że nogi zaraz wejdą mi w tyłek. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie dostanę się już do środka.

Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam klucze. Postawiłam walizkę na ziemi i wsunęłam największy klucz w zamek. Spróbowałam go przekręcić, ale okazało się, że drzwi już były otwarte.

Wysunęłam klucz. Razem z nim odpadł zamek. Po prostu wysunął się z rozbitego drewna. Tak. Zdecydowanie ktoś zadbał o majątek babci…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: