- W empik go
Jak buduję Amerykę? - ebook
Jak buduję Amerykę? - ebook
Jak przejść drogę „od zera do milionera”? Co zrobić, by spełnił się amerykański sen? Wiele historii przedstawionych w filmach i książkach odpowiada na te właśnie pytania. Niewiele z nich jednak ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.
„Jak buduję Amerykę?” to biografia człowieka, któremu udało się stworzyć doskonale prosperujące przedsiębiorstwo budowlane zupełnie od podstaw. Przywołując autentyczne wydarzenia ze swojego życia, autor podpowiada, w jaki sposób osiągnąć zamierzone cele w kraju, gdzie konkurencja jest bardzo silna, a przedsiębiorczość i chęć do pracy mają dużo większe znaczenie niż znajomości i układy. To niezwykłe kompendium wiedzy przekonuje, że wytrwałością, ciężką pracą i odrobiną talentu do porozumiewania się z ludźmi można za oceanem zbudować naprawdę ambitne projekty, nie mając grosza przy duszy.
Ludzie zawsze płacą chętniej za to, co przynosi im radość. Nikt nie będzie narzekał na koszt biletu, jeśli marzył całe życie o konkretnej podróży. Nikt też nie będzie żałował wydatków na sukienkę czy nowoczesny komputer, jeśli to akurat go interesuje. Ludzie prowadzący biznes, który dostarcza ludziom radość, mają ogromną przewagę. Moi klienci wyjeżdżali na swoje wakacje podekscytowani i wracali z nich równie szczęśliwi, a to zawsze przynosi okazję na zdobycie następnych klientów. Tak samo jest z remontem domu. Jeśli ładnie pomalujesz komuś mieszkanie, on będzie się czuł, jakby wprowadził się do zupełnie nowego miejsca. Sprawisz mu ogromną przyjemność, za co będzie ci wdzięczny. Moja rada jest więc taka: jeśli planujesz otworzyć biznes, pomyśl również o tym, czy może on przynieść twoim klientom odrobinę radości.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-996-7 |
Rozmiar pliku: | 785 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
11 listopada 2019 roku w Polsce zniesiono wizy do Stanów Zjednoczonych. Po wielu latach udało się nam przekonać amerykańskie władze do tego, że Polacy mogą przyjeżdżać do ich kraju.
Ja wyjechałem dużo wcześniej. Kiedy dzisiaj chodzę po swoim domu w typowej dla mnie i moich sąsiadów dzielnicy na przedmieściach dużego amerykańskiego miasta, przypominam sobie, jaką drogę przeszedłem, by tu dotrzeć. Pracuję i mieszkam za oceanem już wystarczająco długo, by poznać tutejsze zwyczaje. Swoje wnioski i spostrzeżenia zawarłem na stronach tej książki.
Jestem przedsiębiorcą, więc skupię się na tematach bliskich mojej codzienności. Napiszę o wadach i zaletach prowadzenia działalności gospodarczej w Ameryce. Myślę, że wiele faktów z mojego życia może stanowić wskazówkę dla tych, którzy tak jak ja chcą spróbować swych sił tam, gdzie można urzeczywistnić swój american dream (amerykański sen).
Byłem bardzo młodym człowiekiem, gdy po raz pierwszy zobaczyłem ocean. Tak samo, jak wielu ludzi przede mną, chciałem dorobić się czegoś w miarę szybko. Zanim jednak założyłem firmę i zbudowałem dom w USA, na dobre się tam przeniosłem. Życie nauczyło mnie, że nie warto wybierać drogi na skróty.
Zatrudniałem się przy różnych pracach. Mogę śmiało powiedzieć, że zanim zacząłem cokolwiek budować, musiałem nauczyć się żyć od nowa. Oczywistą barierą okazał się język. Nie mówiąc po angielsku, trudno myśleć o wysokich zarobkach, a tym bardziej o założeniu biznesu. Niektórych spraw nie da się przeskoczyć. Musiałem zadbać o to, by mieć co zjeść i gdzie spać. Podpatrywałem innych, naśladując to, co wydawało mi się skuteczne, a odrzucając rzeczy, które uznałem za stratę czasu.
Polacy wszędzie uchodzą za ludzi kompetentnych, a przede wszystkim pracowitych. Zbyt często jednak wybieramy łatwiejsze rozwiązania. Staliśmy się bardzo dobrzy w kombinowaniu. Chcemy za wszelką cenę przechytrzyć system, zamiast uczyć się i dostosowywać do realiów. Nie wierzę w szczęście, więc taka postawa jest dla mnie całkowicie nieskuteczna. Jestem człowiekiem, który lubi robić swoje. Zakasuje rękawy, by jak najszybciej zabrać się do dzieła. Jestem przekonany, że nie tylko w Ameryce taka postawa przynosi pozytywne rezultaty. Postaram się Was nie zanudzić. Lubię opowiadać i słuchać opowieści, ale najważniejsze, by wyciągać z nich coś pożytecznego. Z małych cegiełek można zbudować największy budynek, mieszając cement z odrobiną cierpliwości i pokory.
Poznając mnie i moją historię, będziesz mógł, drogi Czytelniku, uniknąć wielu błędów, jeśli zdecydujesz się podążać moim śladem. Zniesienie wiz otworzyło nowe możliwości przed tymi, którzy chcą po nie sięgnąć. Każdy kraj ma swoją specyfikę. Przedstawię ci tę w USA, łącząc biografię z poradnikiem.
Bardzo dziękuję, że zdecydowałeś się wybrać w podróż po Ameryce razem ze mną.
Tak więc wyruszamy!ROZDZIAŁ I
Początki
Urodziłem się 5 czerwca 1983 roku. Zdarzyło się to w niedzielę, a jak mówią moi rodzice, w niedzielę rodzą się zazwyczaj same lenie. Już od pierwszych lat życia nie pasowałem do tego stereotypu. Wszędzie było mnie pełno i często o wszystko pytałem, nawet gdy ktoś chciał się mnie pozbyć.
Dzieciństwo w latach dziewięćdziesiątych było zupełnie inne niż teraz. Zwłaszcza jeśli chodzi o dostęp do mediów. W małym miasteczku częściej siedzieliśmy na podwórku niż przy telewizorze, a najprostszy przyrząd mógł dać rozrywkę na długie godziny. Każdy coś montował, wiercił, choćby kopał piłkę. Nikomu nie przychodziło do głowy, by spędzać cały czas przed telewizorem czy komputerem. Oczywiście, była jeszcze szkoła. W tamtym okresie nawet ją lubiłem. Zwykle lubi się coś, w czym jest się naprawdę dobrym, a ja problemów ze szkołą nie miałem. Świadectwa z czerwonym paskiem zdarzały się często. Nauczyciele chwalili mnie za zaangażowanie. Praca domowa była zawsze odrobiona, klasówki przygotowane perfekcyjnie, a i matematyka nie stanowiła większego problemu.
Wszystko skończyło się po pierwszej wizycie w Stanach.
Mój tata pracował tam od dawna jako robotnik sezonowy. Po kilku latach zabrał mnie i siostry na wakacje. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że te kilka tygodni zmieniło moje życie. Kiedy tam przybyłem, świat wydawał mi się całkiem inny. Dosłownie jak z seriali, które czasem oglądaliśmy w telewizji. Na szerokich ulicach przesuwały się powoli kolorowe samochody w najróżniejszych kształtach. Ludzie byli tak samo kolorowi jak ich auta, a świat wokół wydawał się radośniejszy niż u nas. Wszystko dostępne za kilka dolarów. Szejki, hamburgery, ubrania czy różne gadżety stały przede mną na wyciągnięcie ręki, a ja nie bałem się po nie sięgnąć. Całymi dniami chodziliśmy po prostu po ulicach, by odkrywać coś nowego. Za każdym razem to się udawało. Rowery, skutery i inne rzeczy, które interesują trzynastolatków – wszystko było dosłownie przed moimi oczami. Nawet ojciec mógł sobie pozwolić na dużo, mimo że był zwykłym robotnikiem budowlanym.
Pobyt tam ogromnie mnie zafascynował. Od razu wiedziałem, co chcę robić w życiu. Właściwie bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, gdzie chcę to robić. Musiałem wyjechać do Ameryki i zostać tam na zawsze. Było to miejsce, gdzie pasowałem idealnie. Jak się później okazało, przyjęło mnie ono bardzo serdecznie. Trochę tak, jakbym znalazł miłość swojego życia już na pierwszej randce.
Po powrocie do domu myślałem tylko o wyjeździe. Całkowicie zmieniłem swoje priorytety. Zaniedbywałem szkołę, czekając jedynie na kolejny wyjazd. Wokół mnie Polska zmieniała się coraz bardziej, mimo wszystko to po tamtej stronie oceanu można było coś osiągnąć. Nie chciałem skończyć jako fryzjer, mechanik czy nauczyciel. Siedzenie całymi godzinami przy biurku także mnie wtedy przerażało. Z opowieści taty wiedziałem, że w Ameryce jest inaczej. Nikt nie patrzy na twoje pochodzenie, zdrowie czy niedoskonałości. Masz swoje życie we własnych rękach. Tylko od ciebie zależy, co z nim zrobisz.
Ostatnie lata szkoły były dla mnie trudne. Wielu ludzi poznało moje plany i niektórzy nie wahali się z nich wyśmiewać. Nauczyciele ironicznie ostrzegali, że jeśli wyjadę za granicę, będę co najwyżej obierał ziemniaki, klecił hamburgery lub całymi dniami stał na zmywaku. Przykładów, oczywiście, było całe mnóstwo. Wtedy prawie każdy miał w rodzinie lub wśród znajomych kogoś, kto pracował w Niemczech lub Wielkiej Brytanii. Sytuacja nie zmieniła się tak bardzo przez te dwadzieścia lat. Polacy ciągle wyjeżdżają, szukając odpowiedniej stawki godzinowej. Już wtedy wiedziałem, że mnie to nie dotyczy. Wyjeżdżałem nie po to, by dorobić, ale po to, by stworzyć coś swojego.
Pierwsza okazja nadarzyła się w ostatniej klasie liceum. Znowu wyjechałem, tym razem jednak po to, by pracować w tej samej firmie, w której od lat pracował mój ojciec i wujek Robert. Potem, gdy już się zadomowiłem, wujek Robert wyjechał do Arizony. Na jego miejsce przyjechał z Polski wujek Kazik. Z nim właśnie spędziłem długie lata, najpierw pracując w budowlance, a później już w mojej własnej firmie. Nie miałem większych problemów z zaadoptowaniem się. Z tatą i wujkiem Kazikiem malowaliśmy budynki, a wieczorem kładliśmy się spać. Życie było proste, a czas płynął szybko. Z wolnego, jakie czasem mi się trafiło, zdołałem wiele wykorzystać. Chodziłem po mieście, kupując wszystko, czego może chcieć młody człowiek. Pierwsze spore pieniądze, które zarobiłem, uderzyły mi do głowy, więc czasem wracałem z pustymi kieszeniami. Nigdy jednak nie przeginałem. Robiłem swoje, choć nie zawsze udawało się wyspać czy też odpowiednio wypocząć.
To, co zarobiłem w trakcie krótkiego wyjazdu, wystarczyło mi na zakup pierwszego samochodu. Trudno mówić, że było to auto luksusowe, lecz na pewno lepsze od innych w mojej okolicy. Kiedy znowu wróciłem do szkoły, już całkowicie porzuciłem naukę. Byłem zagrożony niemal z każdego przedmiotu. Chciałem odfajkować ostatni rok, zdać maturę i wreszcie wyjechać.
Nauczyciel informatyki drwił ze mnie, że jeśli wyjadę, na pewno niczego się nie dorobię. Najwyżej wpadnę w jakieś kłopoty. Odpowiedziałem mu, że być może nie dorobię się milionów, ale na pewno będę jeździł lepszym samochodem niż jego stare cinquecento.
W Polsce trzymała mnie już tylko dziewczyna. No i obietnica, którą złożyłem rodzicom, że skończę szkołę. Dla człowieka z zespołem Tourrette’a przebywanie z rówieśnikami nie zawsze jest proste. Mimowolne tiki nerwowe sprawiają, że w wielu sytuacjach jest się wyśmiewanym, a ciągłe pytania: „Co ci dolega?” stają się męczące. Choroba nie wpłynęła jednak na moje decyzje. W każdym razie nie bardziej niż inne przeszkody, jakie napotkałem na swej drodze. Zanim rok szkolny dobiegł końca, uznałem, że ukończenie szkoły jest jedynie stratą czasu. Przystąpiłem do pisemnego egzaminu maturalnego, ale nie poszedłem na ustny. Nauczycielki, rodzice i wielu znajomych namawiało mnie do powrotu, ale ja chciałem jak najszybciej zabrać się do pracy. Skończyłem szkołę, ale bez matury. Sprzedałem najcenniejsze rzeczy, które posiadałem w Polsce, i pierwszym samolotem wyruszyłem ścigać swoje marzenia.
Początek tego pościgu był bardzo przewidywalny. Wylądowałem w tej samej firmie, w której rok wcześniej pracowałem z tatą i wujem. Dostawałem najniższą stawkę: dwanaście dolarów za godzinę, ale żyłem oszczędnie, szybko gromadząc środki, by zadomowić się na dobre. Wreszcie kupiłem sobie dom. Oczywiście, jak prawdziwy Amerykanin, zrobiłem to na kredyt. Kredyt jest czymś, co Amerykanie traktują jako część swoich pieniędzy. Tutaj każdy spłaca jakiś kredyt i nawet najbogatsi posiadają olbrzymie długi. Dopiero tam zrozumiałem, że nieważne, ile pożyczyłeś – ważne, ile na bieżąco możesz spłacić.
Ta lekcja kosztowała mnie wiele wyrzeczeń. Już po kilku miesiącach przekonałem się, że z niskiej wypłaty nie dam rady pokryć kosztów utrzymania nawet tego niewielkiego domu. Prosiłem szefa o podwyżkę, ale ten odesłał mnie z niczym. Brakowało bardzo niewiele, aby zachłanny bank odebrał mi moją własność. Pojawił się jednak telefon od kolegi. Chciał, bym przyjrzał się domowi jego znajomych. Wymagał malowania i drobnego remontu, które mogłem wykonać tanio i dobrze. Nie byłem zarejestrowany, więc zlecenie mogłem potraktować jako fuchę. Wraz z tatą i wujkiem postanowiliśmy wziąć się za tę pracę, ale ja wpadłem na pomysł zrobienia z tego stałego zajęcia.
Chciałem założyć firmę. Tata powiedział, że będzie ze mną pracować. Po krótkim namyśle dołączył do nas wuj. Wszyscy razem robiliśmy właściwie to samo, co przedtem, ale już pod własnym szyldem. Miałem dwadzieścia jeden lat i właściwie nic nie wiedziałem o biznesie. Ale trudno mówić o interesach, ledwo mogąc porozumieć się w sklepie czy urzędzie. Tata gorąco namawiał mnie, bym poszedł do szkoły językowej, ale jak zwykle równie gorąco się opierałem. Postawiłem warunek, że pójdę do szkoły, kiedy i on pójdzie ze mną. Chcąc nie chcąc, musiał się zgodzić. I tak trafiliśmy na egzamin wstępny, oceniający podstawy naszego angielskiego. Szkoła językowa była za droga na nas dwóch, więc tata zaproponował, że dopłaci do mojej nauki z tego, co sam zdoła zarobić. Ukończyłem naukę z bardzo dobrym wynikiem, przy okazji korzystając z innych wykładów, obejmujących matematykę i inne nauki ścisłe. Bez matury studia byłyby w Polsce niemożliwe, jednak w Ameryce dwa lata edukacji w szkole językowej wystarczyły, abym dostał się do college’u biznesowego.
W tym czasie pracowałem. Starałem się też pozyskiwać na bieżąco klientów. Na własnej drukarce nocą drukowałem ulotki, by z rana rozwozić je rowerem po okolicy. Do kontynuowania moich wysiłków zachęciły mnie pojawiające się telefony. Ludzie dzwonili rzadko, ale ilość zleceń wystarczała do tego, by utrzymać działalność.
Będąc w USA, można na własnej skórze przekonać się, jak ważnym elementem prowadzenia interesów jest reklama. Wielkie pieniądze nie pojawiają się znikąd. Właściwie nigdy ich nie ujrzymy, jeśli nie pozwolimy ludziom nas dostrzec. Na ulicach reklamuje się każdy i wszędzie. Reklama jest częścią życia tutejszego społeczeństwa, więc rozwożenie ulotek przez dorosłego mężczyznę nikogo nie dziwi. Same ulotki byłyby niczym, gdyby nie zaproponować Amerykanom tego, co kochają najbardziej. Pewnie niektórzy z was zdają sobie sprawę, że jedną z rzeczy, która najbardziej porusza naszych amerykańskich przyjaciół, są promocje, wyprzedaże i kupony gwarantujące otrzymanie zniżek.
Kupony na wszystko zbiera się tu nałogowo. Ich właściciele czują się dumni z tego, że udało się im zaoszczędzić na towarze lub usłudze konkretną gotówkę. Już na wczesnym etapie zacząłem drukować i rozsyłać własne kupony. Wynajęcie specjalistycznej firmy kosztowało mnie siedemset dolarów, ale wydatek się opłacił, i to z nawiązką.
Telefony wreszcie rozdzwoniły się na dobre, a ja mogłem pomyśleć o zatrudnieniu nowych pracowników. Tata wraz z wujem pracowali u mnie bez umowy. Raz były pieniążki, a innym razem ich nie było, jednak mimo wszystko wspierali mnie jak mogli, by udało się nam wreszcie wyjść na prostą.
Pierwsze dwa lata były trudne. Rzuciłem studia biznesowe, całkowicie angażując się w prowadzenie firmy. Rozwożenie ulotek stało się stałym punktem mojego dnia i przez cały czas zbierałem doświadczenie, popełniając mniejsze lub większe błędy.
Jeszcze gdy pracowałem z moim ojcem w firmie remontowej, pozostali pracownicy śmiali się ze mnie, bo o wszystko wypytywałem. Kiedy nie mogłem znaleźć odpowiedzi, kupowałem w księgarni książkę i czytałem po nocach, aż dowiedziałem się tego, czego chciałem. W budowlance stykamy się z wieloma rzeczami. Trudno jest we wszystkim być ekspertem, ale trzeba się orientować, jak działa instalacja elektryczna, hydraulika czy nawet system ochrony, dbający o bezpieczeństwo posesji. Te wszystkie rzeczy wchodzą ostatecznie w skład zbudowanego obiektu, a zajmując się remontami, trzeba znaleźć pomiędzy nimi odpowiedni balans. Jeśli nie orientujesz się w elektryce, możesz, naprawiając budynek, zepsuć instalację.
Tak samo jest z biznesem. Nie da się opanować wszystkich zasad perfekcyjnie, ale im więcej wiesz, tym mniej rzeczy może cię zaskoczyć. Nauczyłem się już pewnych podstawowych reguł postępowania, ale cały czas jestem otwarty na zmiany, czy to w otoczeniu ekonomicznym, czy też na przykład prawnym. Może już wkrótce budowlańców zastąpią roboty, a może ktoś wymyśli domy, które składa się bardzo prosto, jak meble. Na tych wszystkich przeobrażeniach zarobią ci, którzy jako pierwsi je dostrzegą i wykorzystają.
Bardzo szybko zdołałem zauważyć, że tu ceni się kilka rzeczy, które pomagają w odniesieniu sukcesu. Na początku ważne są szczególnie sumienność i terminowość. Amerykański pracodawca zachowuje się często jak kopnięty pies. Kopnięty pies zawsze będzie na ciebie warczeć, nawet jeśli od waszego spotkania miną długie miesiące. Gdy choć raz oszukasz amerykańskiego szefa, możesz zapomnieć o zatrudnieniu. Na budowie i przy pracach remontowych zdarzają się często współpracownicy, którzy zbyt luźno traktują swoje obowiązki. Mówiąc inaczej, mają zupełnie gdzieś polecenia, a chodzi im jedynie o napełnienie kieszeni dolarami przy jak najmniejszym wysiłku. Tutaj także pojawiają się problemy z alkoholem, narkotykami czy innego typu środkami odurzającymi.
Z punktu widzenia pracodawcy lepiej jest zapłacić kilka dolarów więcej ojcu, który pracuje, by utrzymać i wychować swoje dzieci, niż staremu kawalerowi chcącemu zarobić głównie na wódkę i towarzystwo. Punktualność jest w cenie, więc każda strata czasu lub poprawianie już wykonanej roboty staje się przyczyną natychmiastowego niepowodzenia.
Przekonałem się, że pracując za granicą, musisz przestrzegać tamtejszych reguł. To, co o nich myślisz, jest mało ważne. Ważne natomiast jest, żeby się jak najszybciej dostosować. Jeśli klienci wymagają punktualności, zawsze bądź przed czasem. Jeśli szanują czystość i spokój, nawet na zatłoczonym i zaśmieconym placu budowy zrób wszystko, by ograniczyć zamieszanie i nieporządek wokół miejsca pracy. Nie liczy się to, kim jesteś ani jakie masz problemy, ale to, co potrafisz zrobić. Stosując się do tej prostej zasady, łatwo znajdziesz w USA bratnie dusze. Urlopy czy wymigiwanie się od pracy w jakikolwiek inny sposób są tutaj uważane za coś bardzo niedobrego i niepożądanego. Pamiętaj, że mówimy o kraju, w którym dzieci milionerów potrafią pracować latami na przydrożnej stacji benzynowej.
Już na początku swojej przygody ze szkołą biznesu dowiedziałem się, że naukowcy uważają, iż większą część naszych talentów odkrywamy w dzieciństwie. Przyglądając się temu z perspektywy czasu, trudno odmówić im racji. Wiecie już, że jako młody chłopak nie mogłem usiedzieć spokojnie na miejscu. Jak każdy z mojego podwórka chciałem być sportowcem. Jednak szybko się przekonałem, że wokół są chłopcy zdolniejsi ode mnie. Kopię piłkę do tej pory, chodzę na siłownię, a czasem zdarza mi się wrzucić coś do kosza na spotkaniu z kolegami. To wszystko. Nie żałuję straconej szansy włożenia koszulki profesjonalnego klubu w oficjalnym meczu. Wraz ze sportem rozwijałem bowiem inne pasje, które część dorosłych traktowała jako niewinną zabawę. Już jako ośmio- czy dziewięciolatek lubiłem zarobić trochę grosza. Nie bałem się wychodzić do ludzi, oferując im rzeczy, które zdobyłem w ten czy inny sposób. Okazja przytrafia się jedynie tym, którzy potrafią ją dostrzec, a ja dostrzegłem ich w życiu naprawdę wiele.
Gdy byłem w pierwszych klasach podstawówki, trwał okres wielkiej emigracji zarobkowej. Ludzie wyjeżdżali, zostawiając w domu wiele cennych rzeczy. Rozdawali je za darmo lub sprzedawali za grosze, nie chcąc, by ich dorobek zmarnował czas. Tam właśnie pojawiałem się ja. Zabierałem to, czego nikt inny nie chciał, po czym w weekendy wystawiałem swoje zdobycze na kocyku przed dworcem. Nie zdarzyło mi się wrócić z pustymi rękami. Nawet stare książki znajdowały swoich zwolenników, a ja zawsze miałem pieniądze na lody i inne drobne przyjemności. Robiłem to samo u babci w Zabrzu. Tam zdołałem zarobić nawet więcej. Także na wakacjach odkryłem swoją kolejną pasję. Babcia miała stos cegieł, które zostały po ukończonej budowie. Układałem je, starając się połączyć równe linie wodą z piaskiem. Byłem bardzo zły, gdy konstrukcja nie chciała się trzymać. Dopiero później nauczyłem się robić prawdziwą zaprawę, ale tamte pierwsze próby potwierdziły, czym miałem zajmować się w przyszłości.
W trakcie pierwszej wizyty w Ameryce wpadłem na pomysł, jak zarobić trochę pieniędzy. Widać z tego, że takie pomysły nawiedzały mnie od zawsze i większość z nich okazywała się słuszna. Wtedy jednak osiągnąłem swój pierwszy prawdziwy sukces biznesowy, o którym warto napisać przynajmniej jeden akapit.
Zwiedzając amerykańskie ulice, zauważyłem wszechobecne wystawy używanych rzeczy. Część z nich można było wziąć za darmo, z czego skrzętnie korzystałem. Gdy nazbierałem kilka cenniejszych drobiazgów, pakowałem paczkę i wysyłałem ją do domu pocztą. Nie było to tanie, ale wierzyłem, że prędzej czy później mi się to zwróci. Po wakacjach miałem pół pokoju używanych ciuchów i różnych przedmiotów, które mogły być kojarzone jedynie z Ameryką. Pełno kurtek z kolorowymi rękawami, czapek bejsbolówek i innych rzeczy zza oceanu mogło przykuć uwagę rówieśników. Tak się składało, że niedaleko mojego domu był sklep z używaną odzieżą, więc udałem się do niego po szkole w pierwszej wolnej chwili. Właścicielka popularnego w okolicy ciucholandu od razu przyjęła moje rzeczy w komis. Dzięki temu miałem regularne pieniądze na chrupki i oranżadę, które tak lubiłem. W każdy piątek przez długie tygodnie pani ze sklepu przekazywała mi tygodniowy utarg. Ten pierwszy biznes pokazał mi, że najlepszy interes to taki, który opłaca się zarówno stronie kupującej, jak i sprzedającej.
Pieniądze lubią krążyć i się pomnażać. Od zawsze umiałem kupić tanio, a sprzedać znacznie drożej. Mimo wszelkich skomplikowanych wzorów i definicji ta umiejętność pozostaje chyba ciągle najważniejsza dla wszystkich, którzy chcą się czegoś dorobić w życiu.